- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Łowca Noctemorów

Łowca Noctemorów

Tajemniczy wędrowiec polujący na potwory na pustynnych równinach świata po apokalipsie. Zawsze w kasku, z nietypową bronią, rzeczowy i małomówny. Przyjął kolejne zwykłe, niewyróżniające się zlecenie – zlikwidować grupę noctemorów. Szybko jednak okazuje się, że może to być najtrudniejsze, a z pewnością najdziwniejsze zadanie w całej jego karierze.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Łowca Noctemorów

Burmistrz stał na dachu zrujnowanego domu na granicy miasta i wpatrywał się w dal. Zachodzące słońce nadawało górom piasku pomarańczowe zabarwienie. Suchy, gorący wiatr przynosił zapach siarki. Mężczyzna ciężko westchnął. Nic nie wskazywało na to, że ten arogancki chłopak, którego wynajął kilka godzin temu wróci przed zmierzchem.

– Kolejnemu się nie udało… Szkoda mi go, ale niestety taka jest cena zbytniej pewności siebie. Tyle sprzętu, tyle przechwałek, astronomiczna cena, a jak przyszło co do czego to… – Urwał nagle, bo zobaczył że zza pobliskiego wzgórza wyłania się ludzka sylwetka.

Człowiek ten był niewysoki i szczupły, delikatnie kulał przy chodzeniu. Lekka zbroja żołnierska okrywała całe ciało. Na głowie miał zmodyfikowany kask motocyklowy. Gdy podszedł bliżej, widać było plamy fioletowej posoki na osmolonej odzieży. Nosił ze sobą wiele dziwnych broni. Na pierwszy rzut oka wyglądał okropnie. Drugi rzut też nie pomagał.

Burmistrz jednak nie dbał o to. Gdy tylko go zobaczył, ucieszył się jak dziecko i czym prędzej zbiegł na dół.

– Chłopcze! Jesteś! Żyjesz! Haha! Cudownie! Powiedz… załatwiłeś je, prawda?

Rozmówca pokazał mu w odpowiedzi wiele sztuk metalowych, ogromnych szczęk związanych drutem. Burmistrz lekko się wzdrygnął.

– Jednak widzę, że znasz się na rzeczy, to naprawdę niesamowite, by…

– Moja zapłata – przerwał mu.

– A, tak, tak… Ile to, mówiłeś…?

– Osiemset dolców za łeb. Razy trzynaście. Plus dwa tysiące za uszkodzony sprzęt.

– D-dwa tysiące?! Słuchaj no, jestem ci wdzięczny, że się ich pozbyłeś, ale… Dwa tysiące? Skąd mam wiedzieć, czy w ogóle go uszkodziłeś?! A może chcesz mnie tylko oszukać, żeby…

– Nie musi mi ich pan dawać – westchnął rozmówca. – Ale jestem Łowcą Noctemorów. Nie znam nikogo innego, kto by się tym zajmował. Więc może się zdarzyć, że kiedyś, gdy znów mnie pan wynajmie, zdarzy mi się, oczywiście przez przypadek, przeoczyć jednego z nich… A panu, oczywiście przez przypadek, zdarzy się zostawić otwarte drzwi do domu…

– Idź precz, szarlatanie! – krzyknął i cisnął w niego plik metalowych, cienkich jak papier blaszek. – Piętnaście tysięcy! Bierz i zjeżdżaj stąd, bo mnie przerażasz.

– Dziękuję. To na pamiątkę – Łowca rzucił mu pod nogi zestaw szczęk, a burmistrz cały zadygotał – Jeśli to nie problem chciałbym spędzić tutaj noc, a rano wyruszyć dalej.

– Rób co chcesz – prychnął mężczyzna. – W oczach mieszkańców i tak będziesz pieprzonym bohaterem.

Łowca minął go i skierował się do dalszej części miasta. Z niegdyś średnio wielkiej miejscowości ostało się tylko kilka ulic; resztę dawno pochłonęła pustynia. Po drodze minął kilku miejscowych; brudnych od złomu, zmęczonych i patrzących na niego spode łba. Wszedł do ratusza, który zdawał się być centrum życia lokalnej społeczności.

Podszedł do lady bufetowej i zmierzył się ze spojrzeniem kucharki.

– Czego, przybłędo? Za frajer nikt tutaj nie je, nawet nasi, a co dopiero obcy!

– A za pięć stów można zjeść? – zapytał, kładąc na ladzie blaszkę.

– Ano można. – Kobieta uśmiechnęła się chciwie. – Gulasz warzywny z białkiem. Będzie jadł?

– Będzie. Tylko na wynos.

– Na wynos? Zaraz będzie ciemno.

– Na powietrzu mam lepszy apetyt. – Zaśmiał się lekko zza szyby kasku.

– Klient nasz pan – westchnęła kucharka.

Kilka minut później siedział już na płaskim dachu pobliskiego składziku i jadł gulasz z plastikowej miski. Słońce niemal całkowicie już zaszło, a na ziemi pojawiły się długie cienie. Ubrany w czerń Łowca stawał się coraz mniej widoczny.

– Wybitny on nie jest, ale to mój pierwszy posiłek od trzech dni – pomyślał, wpatrując się w breję – Na domiar złego przydałoby się zrobić przegląd broni. Powinienem…

Jego myśli przerwał delikatny szmer piasku. Ktoś idzie. Człowiek. Mężczyzna. Bez cięższego wyposażenia.

Szybko założył kask i odstawił kolację na bok. Nie pomylił się. Kilka sekund później zza rogu budynku wyłoniła się męska sylwetka.

– P-przepraszam, że niepokoję… – zaczął nieznajomy. Jego głos brzmiał stosunkowo staro, a zgarbione i chude ciało mogło potwierdzać podeszły wiek. – Ale czy to ty… Czy to ty jesteś tym sławnym Łowcą Noctemorów, którego wynajął nasz burmistrz?

– Tak, to ja. Czego chcesz?

– Tego… Chciałbym cię zatrudnić… Tak, właśnie…

– Nie jestem tani.

– Wiem, wiem! Spokojnie, mam pieniądze, mam…

– Czymś się denerwujesz? Wydajesz się spięty – Łowca przyjrzał mu się uważnie. Zamontowana w kasku noktowizja lekko w tym pomagała.

– J-ja? Nie, nie… Po prostu… Trochę boję się o tym wszystkim mówić… Ale najpierw chciałbym cię do siebie zaprosić. Ulice w nocy to nie jest bezpieczne miejsce.

– Jesteś z Łowcą Noctemorów, nie musisz się bać.

Rozmówca przestąpił z nogi na nogę.

– Ale ja się nie boję noctemorów. Tylko ludzi.

Po chwili siedzieli przy stole w dawnym sklepiku, który teraz pełnił rolę mieszkania. Gospodarz włączył światło i zamknął drzwi na kilka spustów. W całym pomieszczeniu było duszno i brudno, okna zostały zabite blachami, a z radia wybrzmiewała cicha muzyka. W świetle można było dostrzec liczne zmarszczki na twarzy mężczyzny i krótkie, siwe włosy. Ubrany w lekko podarte ubranie, lewą rękę miał zawiniętą bandażem; wyglądał dość niechlujnie.

– Więc? Co to za robota?

– Tego… Szukam kogoś, kto pozbyłby się grupy noctemorów…

– Tyle się domyśliłem. Szczegóły.

– Bytują w okolicach miasteczka Ol’Ezno. To kilkadziesiąt kilometrów stąd. Mieszka tam mój brat, wójt ze swoją rodziną. Ostatnio te bestie… One… – rozmówca urwał, głos mu się załamał.

Łowca milczał, uważnie patrząc na niego zza szyby kasku. Starszy pan w końcu się przełamał.

– Zabiły dziecko. Rozszarpały wnuka mojego brata. Dzieciak był może sto metrów od domu, a słońce dopiero zaczynało zachodzić. Jak go wtedy zobaczyliśmy… Nie chcę nigdy więcej wiedzieć czegoś takiego. Mój brat postanowił, że je powstrzyma. Że wymorduje je wszystkie… Ale nie wiedzieliśmy, na co się porywamy…

Znów nastała cisza, staruszek jakby uciekał gdzieś wzrokiem. Łowca lekko odchrząknął, sprowadzając go na ziemię.

– Wzięliśmy broń i poszliśmy – kontynuował – Było nas z dziesięciu chłopa, każdy ze strzelbą. Myśleliśmy, że bez problemu załatwimy tę grupkę, bo ich nie było jakoś dużo… Dwóch zginęło, mój brat stracił nogę, a ja do tej pory mam ranę na ręce. To było tydzień temu.

– Macie szczęście, że skończyło się tylko na tym.

– Wiem, panie Łowco, wiem. Ale gdy w grę wchodzą emocje i duma, człowiek nie myśli racjonalnie. Dopiero gdy zrozumieliśmy jakie to są straszne potwory, zaczęliśmy szukać pomocy. I chyba udało mi się znaleźć. Błagam, panie Łowco, proszę mi pomóc! – powiedział, składając ręce jak do modlitwy.

– Z chęcią pomogę, ale mam swoją cenę.

Staruszek wyraźnie posmutniał. Oparł głowę o splecione ręce. Wziął kilka płytkich oddechów i wreszcie odpowiedział:

– W porządku. Złożymy się. Żadne pieniądze nie mogą się równać z bezpieczeństwem ludzi.

– Jak się dostaniemy do Ol’Ezno? – zapytał Łowca, widząc, że negocjacje nie będą potrzebne.

– Mam kierowcę, zawiezie nas. Wyruszamy jutro rano.

– Będę czekać przy południowej granicy miasta. Przyjedźcie, jak będziecie gotów. – Wstał i podszedł do zaryglowanych drzwi. – Po co ci takie zabezpieczenia?

– Tego… Ja… Nie jestem tu zbyt lubiany… – Starszy pan otworzył wszystkie zamki.

– Nie wnikam. Będę gotowy o szóstej – powiedział i zniknął w mroku nocy.

 

Rano słońce ponownie oświetliło zrujnowane miasto, którego kilkudziesięciu mieszkańców budziło się powoli do życia. Starzec dotrzymał obietnicy i zjawił się parę minut po siódmej w zielonym pick-upie wraz z prowadzącym go wąsatym mężczyzną w średnim wieku. Łowca bez słowa wskoczył na pakę auta i razem opuścili miasto, wzbijając tumany piaskowego kurzu.

– Więc to ty jesteś tym Łowcą Noctemorów? – zaczepił go kierowca. – Faktycznie jesteś obwieszony bronią. Nie za ciężkie to?

– Przyzwyczaiłem się.

– Wybacz, że pytam, ale o co chodzi z tym żelastwem na twoich plecach? To też jest jakaś broń? – Odwrócił się na chwilę, spoglądając ciekawie.

Łowca odwrócił głowę. Trzy duże, metalowe okręgi z dziurkami wewnątrz i przytroczonymi do nich łańcuchami zwisały spokojnie.

– Powiedzmy. Wolałbym się dowiedzieć, co to za robota.

– Niestety powiedziałem ci wszystko, co wiem – westchnął staruszek. – Ale być może coś się zmieniło. Musisz poczekać na spotkanie z moim bratem, on wyjawi ci wszystkie szczegóły.

– Noctemory jak noctemory, co tu gadać. Takie, jak te tam – dodał kierowca i wskazał ręką stojącą kilkaset metrów od nich grupę potworów. – Ohyda, zawsze mnie przerażały. Nie wiem, co gorsze. Te ich metalowe szczęki bez warg, w których zmieściłaby się cała głowa, pazury jak u jakiegoś niedźwiedzia czy to, że wyglądają jak ogromni ludzie, tylko ta szara skóra i to, że biegają na czterech… Brrr, paskudztwo. Jak ty możesz się nimi zajmować zawodowo? Nie śnią ci się po nocach?

– Martwe nie są takie straszne – odparł Łowca.

Dalsza część drogi upłynęła im w milczeniu.

Do Ol’Ezno dotarli po pół godzinie szybkiej jazdy przez pustynię. Duże opony z łatwością pokonywały nierówny teren, a okolica była nadzwyczaj spokojna. Miasteczko wyglądało o wiele skromniej niż to, z którego wyjechali. Tworzyło je tylko kilkanaście budynków, a na granicy roztaczał się skromny mur ze złomu. Staruszek machnął ręką strażnikowi przy bramie, który natychmiast ją otworzył. W środku było tak jak w innych osadach na pustkowiach; szaro, smutno i monotonnie, ale czuć było poczucie wspólnoty mieszkańców. Wjechali na centralny plac i wysiedli z auta. Podeszli do jednego z domów, przed którym na wózku inwalidzkim siedział starszy mężczyzna. Nie miał jednej nogi, a obie ręce były zabandażowane. Łowca domyślił się, że to brat jego przewodnika.

– Nie śpisz już, Lester?

– Jak widać.

– To jest ten Łowca Noctemorów, o którym ci mówiłem.

Rozmówca zapalił fajkę i wsunął ją do ust.

– Wejdźmy do środka, ludzie nie muszą słyszeć.

Po chwili cała czwórka była już w salonie połączonym z kuchnią. Żona burmistrza podała ciepły napar ziołowy i stanęła obok z ciekawskim wyrazem twarzy, oparta o blat kuchenny.

– Nie będę owijać w bawełnę… Mamy tu problem z noctemorami i ktoś musi go rozwiązać. Dotychczas widzieliśmy tylko kilka, ale myślimy, że może być ich tu więcej.

– Więcej o ile?

– Kilka, może kilkanaście. Łącznie może być ich nawet ze trzydzieści – odparł zmartwiony mężczyzna. – Zapewne Adam opowiadał ci już historię z tym, jak próbowaliśmy zemścić się za śmierć dziecka… Mało nie przypłaciliśmy tego życiem…

– Trzydzieści to duża grupa. A ja mam swoją cenę.

– Wiem, wiem! Zapłacimy! Tyle, ile będzie trzeba.

– Osiemset za głowę i reszta po robocie.

Wójt odetchnął głęboko.

– Dobrze. Jeśli tylko pozbędziesz się ich raz na zawsze… Te potwory są zabójcze, ale nie to jest najgorsze… Ostatnio… Porwały kogoś…

Łowca przechylił głowę. Brat wójta zerwał się na równe nogi.

– Co?! Jak to?! – wrzasnął zszokowany. – Lester, co…

– Spokojnie, Adam. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Wiem jak to brzmi, ale to prawda. Braciszek Hildy, nastolatki z naszego miasteczka został zabrany przez te bestie na jej oczach… Kilka innych osób też to widziało.

– Nikt nie zareagował? – zapytał Łowca.

– A jak mieliby zareagować?! – oburzył się brat wójta. – Przecież wiesz, że są szybsze od ludzi!

– Spokojnie! Nie możemy się między sobą kłócić.

– Jak możesz być spokojny, kiedy twój własny wnuk został dopiero co…!

– Przede wszystkim…! Musimy zachować spokój… – wójt cedził przez zęby słowa. Widać było, że zmaga się z wielkim bólem. – Panie Łowco, nie mamy wiele, ale błagam pomóż nam! Uratuj nas od tych potworów i jeśli to możliwe, ocal też chłopaka!

Nastało milczenie, które przerywał tylko nerwowy oddech czwórki mieszkańców. Łowca pomasował zesztywniały kark i odparł rzeczowo:

– Nie nazywajcie tego pomocą. Nie robię tego za darmo. Gdzie znajdę tę całą Hildę? Chcę się trochę więcej dowiedzieć o tym „porwaniu”.

– Pracuje w naszej jadalni i mieszka na górze budynku – odparł wójt. – Tylko nie wiem czy odwiedzanie jej teraz to dobry pomysł.

– Dlaczego?

– Bo odkąd się to stało, Hilda… – zaczął niepewnie mężczyzna, ale widząc skierowaną w jego stronę głowę w kasku, przemógł się. – Od tego incydentu Hilda zamknęła się na wszystkich. Mówi, że zaczęła słyszeć.

– Słyszeć? Ale co?

Wójt spojrzał na niego z powagą.

– Noctemory.

 

Chwilę później Łowca otworzył drzwi jadalni i wszedł do środka. Od razu poczuł na sobie wzrok kilkunastu osób. Zignorował to jednak i podszedł do lady, przy której siedziało czterech mężczyzn, żwawo dyskutujących z gospodynią.

– I wtedy oni mi powiedzieli, że to nienormalne, żeby wstawać o czwartej rano z własnej woli. Rozumie to pani? – spytał ją jeden z nich, wysoki blondyn ze sztuczną ręką.

– Bo ty jesteś nienormalny, Bazyl – westchnął drugi, z kataną przewieszoną przez plecy.

– Właśnie! – przytaknął trzeci, okularnik pochłaniający w tej chwili ogromną porcję makaronu – Jedyny powód, żeby się tak wcześnie zrywać to dla jakiegoś dobrego jedzenia. Na przykład dla takiego jak to tutaj!

– Haha! Miło słyszeć pochwałę od takiego konesera jak Skoczek! – zaśmiała się gospodyni. – Ja wstaję nawet wcześniej od waszego kolegi, żeby je przygotować dla wszystkich.

– Przepraszam… – Chłodny głos Łowcy przerwał rozmowę.

Pięć głów momentalnie odwróciło się w jego stronę.

– Czego, cukiereczku? Hełmy zdejmuje się przy wejściu – zganiła go kobieta.

– Niestety nie mogę tego zrobić… Szukam Hildy, podobno tutaj pracuje. Przysyła mnie wójt, jestem Łowcą Noctemorów – wyjaśnił szybko.

– Hę? A to ci heca! Stary Lester w końcu przejrzał na oczy, że banda chłopów z bronią to za mało na te bestie. Hilda jest pod czternastką na górze, ale uważaj na nią… Ostatnio…

– Słyszałem. Obiecuję, że będę ostrożny.

– Łowca Noctemorów, co? – zaśmiał się chłopak z kataną. – To by wyjaśniało tyle sprzętu… Mogę obejrzeć?

– Nie ma mowy.

– No weź! Chciałbym tylko…

– Macie problem z noctemorami? – zapytał gospodynię czwarty z mężczyzn, w długim fartuchu laboratoryjnym. – Dlaczego nie poprosiliście nas o pomoc? Przecież wiecie, że…

– Nie chcieliśmy zawracać wam głowy. Poza tym… Wójt nie należy do osób, które lubią mieć u kogoś dług wdzięczności, a pieniędzy na pewno byście nie przyjęli.

– Mi by tam nie przeszkadzało… – westchnął cicho blondyn.

– Ale taki łowca nagród? Nie boicie się, że… – ciągnął naukowiec, uważając by tajemniczy jegomość go nie usłyszał.

– Mnie to nie obchodzi, Ósmy. Ja tu tylko gotuję. Skoro Lester i jego kochany braciszek powiedzieli, że będzie dobry, to muszę im zaufać.

– No weź, tylko zerknę! Pokażę ci za to moją katanę! – dalej przekonywał łowcę entuzjasta broni.

– Nie i koniec! To są drogie rzeczy.

– Taki jesteś, co? Że niby nie umiem się obchodzić z profesjonalnym sprzętem? – Wstał z gniewnym wyrazem twarzy. Był o wiele wyższy od Łowcy. – Znałem już wielu takich cwaniaków, którzy myśleli o sobie za dużo, a teraz są…

– Woj, wystarczy! – skarcił go kolega w fartuchu, – Wychodzimy. Skoro nie chcą naszej pomocy, nie możemy ich do niej zmusić, a tym bardziej im przeszkadzać. 

– Ta, przydałoby się jeszcze jechać i spróbować znaleźć nowy zawór do klimatyzacji… – zastanowił się Bazyl.

Trójka z nich wstała i skierowała się do wyjścia. Okularnik szybko dokończył spaghetti, rzucił na blat kilka metalowych blaszek i pobiegł za nimi.

– Chłopaki, poczekajcie! Nie wziąłem sobie nic na drogę!

Łowca westchnął cicho i udał się na wyższe piętro budynku. Zdążył ujść kilka kroków gdy usłyszał:

– Zostaw tutaj ten złom, na Boga! Ostatnie czego tej biednej dziewczynie potrzeba to widok nieznajomego obdartusa z całym arsenałem stojącego pod jej drzwiami.

Przez chwilę się wahał, ale ostatecznie dał za wygraną. Położył za ladą dwie sztuki specyficznych i dużych pistoletów i spięte łańcuchem metalowe okręgi. Bez tego czuł się niemal nagi, ale spojrzenie gospodyni nie pozostawiało złudzeń. Zmuszony był nawet zostawić swój nóż. Poniekąd to rozumiał. W końcu ta dziewczyna też straciła kogoś bliskiego.

 

Minutę później stał już pod pokojem numer czternaście. Dwa razy zastukał w metalowe drzwi, jednak odpowiedziało mu tylko głuche echo.

– Hilda, tak? Przyszedłem porozmawiać o tym, co stało się z twoim bratem. Jestem Łowcą Noctemorów. Jeśli mi pomożesz, może uda mi się go uratować. – postawił na bezpośredniość. Nawet jeśli te słowa mogły być zbyt brutalne, wiedział, że nie ma czasu na użalanie się nad trudną sytuacją dziewczyny. Jeśli ten chłopak w ogóle jeszcze żył, to każda minuta była na wagę złota.

– Pewnie już ci wszystko powiedzieli… Też będziesz się ze mnie śmiał albo się nade mną użalał? – odpowiedział mu po chwili zdławiony głos gdzieś z głębi.

– Nie, nie będę. Potrzebuję tylko wiedzieć jak to wyglądało.

Zza drzwi rozległy się kroki, Hilda była tuż za nimi.

– Oni wszyscy mi nie wierzą… Nie wierzą, że ja… Jesteś tym słynnym Łowcą, tak? Musisz się na nich znać, co nie? Powiedz, to normalne? To normalne?! Czy to naprawdę one do mnie mówią, czy to może ja zwariowałam?! – prawie krzyknęła, jej głos był pełen desperacji.

– Co takiego słyszysz?

– Głos. Kilka godzin po porwaniu Jima… To coś do mnie przemówiło… Przedstawiło się jako… Wiedzący…

– Wiedzący? Ludzie mówią, że słyszysz noctemory…

– Bo to jest noctemor! Tak mi powiedział… Powiedział, że jest wyjątkowy i pragnie nawiązać kontakt… Że zamierza zmienić cały świat… Powiedz mi, to możliwe?! To możliwe, żeby taki potwór myślał? I mówił do mnie w moich myślach?!

– Nie wiem, jeszcze nigdy…

– Zmówiłam już wszystkie modlitwy jakie znam… Jeśli to byłby diabeł, to już by sobie poszedł, prawda?! Chociaż jak inaczej można nazwać te…

– Wiesz…

– Posłuchaj… To się dzieje zwykle w nocy… Tak po prostu, nagle słyszę jego głos! Nie śpię od kiedy pierwszy raz się do mnie odezwał. I nie zamierzam, dopóki nie przestanie. Proszę cię, pomóż mi… Albo mnie zabij. Tak. Proszę. – Drzwi do pokoju uchyliły się. – Może kiedy mnie zabijesz, to wszystko będzie lepiej…

Łowca lekko się odsunął. Dziewczyna wyglądała koszmarnie. Wychudzona, z zapadniętymi policzkami i podkrążonymi oczyma, w których szalał obłęd. Jej robocza sukienka była postrzępiona, a włosy potargane. Ledwo trzymała się na nogach; gdyby nie futryna, o którą się opierała, pewnie runęłaby na parkiet. Widząc kask motocyklowy na głowie rozmówcy, zdawała się być jeszcze bardziej przerażona.

– Wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeśli mi pomożesz, to twój brat…

– To co?! Co mój brat?! On już… On już pewnie… I tak byliśmy sierotami… Łudziłam się, że znajdziemy tu spokojne życie. Na początku tak było, ale teraz to wszystko… Czemu mam o tym opowiadać jakiemuś zamaskowanemu świrowi?! – wrzasnęła, uderzając go filigranową pięścią.

Łowca westchnął ciężko. Wiedział, co musi zrobić, mimo, że bardzo tego nie chciał. Jednak wiedział też, że bez tego nie pójdzie do przodu. Przyłożył więc jedną dłoń do skroni, wcisnął przycisk i zdjął kask.

Po godzinie opuścił granice Ol’Ezno i stąpał po gładkim piasku pustkowi. Słońce jak zwykle usiłowało wysuszyć wszystko dookoła, a suchy wiatr potęgował uczucie gorąca. Jemu to jednak nie przeszkadzało. Chłodzące wkładki w kasku skutecznie chroniły przed udarem. Przytoczył w głowie słowa dziewczyny:

– Podczas jednej z „rozmów”, on… Powiedział mi, gdzie jest… Może przez przypadek, a może celowo… Jaskinia na północ od miasta… Nigdy nie wiedziałam, by jakaś tam była, ale może to po prostu jakaś nora. Wiem, że on tam jest. On i reszta tych… Być może mój brat… Może on jeszcze… Proszę cię, uratuj go! To było takie okropne! Nie mogłam nic zrobić! Pojawiły się znikąd, złapały go i… – Potem rozpłakała się spazmatycznie.

Zacisnął pięść. Nie lubił uchodzić za bohatera, gdyż nigdy się nim nie uważał. W końcu czy można nazywać bohaterem kogoś kierującego się pieniędzmi i własnymi ambicjami? Teraz jednak jego zadanie było typowo bohaterskie. Uratować dziecko z rąk potwora. Może nie byłoby to aż tak skomplikowane, gdyby nie to, że według Hildy ten potwór był rozumny… Rozumny noctemor… W jego głowie brzmiało to prawie jak oksymoron. Skąd w ogóle pomysł, że to naprawdę noctemor do niej przemówił, w dodatku telepatycznie?! To brzmiało tak bardzo absurdalnie. Nie miał żadnych dowodów, że słowa dziewczyny to prawda. Równie dobrze to wszystko mogły być urojenia straumatyzowanej nastolatki, której brat zaginął w takich okolicznościach. No właśnie, brat… Jedyny element układanki, którego nie mógł zrozumieć. Skoro wnuk wójta został zwyczajnie rozszarpany, to dlaczego inny chłopiec miałby zostać porwany? W dodatku przez tak prymitywne istoty jak noctemory. Jednak był to niezbity fakt. W końcu nie tylko Hilda to widziała. W takim przypadku teoria o rozumnej bestii, która być może dowodziła jakoś pozostałymi oraz potrafi komunikować się z ludźmi siłą umysłu, wydawała się mniej odrealniona. Tylko skąd taki potwór mógł się w ogóle wziąć? Pytania nie ułatwiał fakt, że pochodzenie zwykłych noctemorów również było owiane tajemnicą. Było na ten temat wiele teorii, jednak żadna nie została udowodniona, a najwyżej postawieni ludzie – mieszkańcy Archipelagu, najchętniej zapomnieliby o istnieniu tych stworzeń.  Skoro wszyscy więc zaakceptowali fakt, że potwory po prostu pojawiły się po okropnej wojnie kilka lat temu, to może ich inteligentna wersja też mogła się tak po prostu pojawić. Teraz jednak ważne było nie to, skąd się ona wzięła, ale jak rozwiązać jej kwestię. Do tej pory wszystkie zlecenia były proste – znajdź i zabij. Jednak w przypadku obcowania z czymś rozumnym, sytuacja mogła przybrać najróżniejsze kształty. I tych właśnie nowych, alternatywnych rozwiązań, Łowca Noctemorów obawiał się najbardziej.

 

Zobaczył ją po godzinie marszu. Niewielka, zbiegająca w dół od razu za wejściem jaskinia mieściła się u podnóża olbrzymiej góry piasku. Gdzieniegdzie wystawały betonowe elementy i metalowe konstrukcje. Wnętrze groty tylko potwierdzało, że niegdyś była ona pełnoprawnym budynkiem, który obecnie mieścił się wewnątrz piaskowego nasypu. Zszedł dawno-już-nie-ruchomymi schodami i rozejrzał się. Dawne centrum handlowe było teraz mrocznym i zapomnianym miejscem. Wyciągnął flarę. Czerwony blask rozświetlił zrujnowany korytarz.

– Jak na gniazdo to dość mało tu tych noctemorów – westchnął. – Na pewno to tutaj miałem przyjść?

Szedł jeszcze kilkadziesiąt sekund, patrząc na dawno opuszczone sklepy i restauracje. Przeraźliwa cisza wypełniała cały budynek. Wtem zobaczył bladą łunę tuż za zakrętem pasażu. Światło było dość słabe, ale w ciemnościach podziemnej galerii było to niemal jak światło słoneczne.

– Zapasowy generator? Nie, przecież minęło tyle lat…

Przylgnął do ściany i wyciągnął jeden z pistoletów, których używał do polowań. Ostrożnie wychylił się za róg, jednak jedyne co zauważył to ciąg dalszy pustego korytarza, teraz oświetlonego bladym światłem lamp sufitowych.

– Ktoś tu jest… – pomyślał, wodząc oczami dookoła.

Nie słyszał nic oprócz własnego oddechu. Dalsza część również była oświetlona. Zdecydował się iść dalej. Jednak gdy tylko postąpił naprzód, usłyszał nieprzyjemny szept:

– Piętro niżej…

Momentalnie wyciągnął drugi pistolet i obrócił dookoła, mierząc w powietrze, jednak nikogo nie zauważył. Głos, który przed chwilą usłyszał nie odbił się echem od ścian. Zupełnie jakby nie był falą dźwięku, tylko…

– To ma być ta telepatia? – Zaśmiał się nerwowo. – Piętro niżej, co? Chcesz spotkania, będziesz je miał.

Kilkanaście metrów przed nim znajdowały się prowadzące na dół schody. Wciąż nie był pewien, czy powinien iść we wskazanym mu kierunku. Uznał jednak, że jeśli ma rozwiązać tę sytuację, nie może tego zignorować. Poza tym pamiętał, że szansa na to, że porwanemu chłopcowi nic nie jest, maleje z każdą chwilą. Czym prędzej więc ruszył w kierunku zejścia. Gdy tylko stanął na posadzce niższego piętra, które także było rozświetlone blaskiem lamp, zauważył dwa noctemory, które powoli człapały w jego stronę. Wyglądały zwyczajnie – pokracznie człapały na zbyt długich, cienkich kończynach, ich czarne oczy wpatrywały się w pustkę, twarze, a raczej pyski ze stalowymi szczękami i szara skóra, błyszcząca obrzydliwie w białym świetle.

– W końcu się pokazałyście. – Łowca zakręcił w dłoni jednym z pistoletów i wymierzył. Już miał nacisnąć spust, gdy nagle zauważył coś dziwnego.

Oba potwory wyprostowały się i uniosły ręce. Były tak duże, że ledwo mieściły się pod stropem korytarza. Mocno skonsternowany obserwował następnie, jak wracają do pochylonej pozycji, tym razem wyginając łapy w stronę, w którą zmierzał, zupełnie jak gdyby zapraszały go do swojego domu. Ich anatomia skutecznie utrudniała im tak precyzyjne ruchy, jednak zdawały się tym nie przejmować i wkładać największy wysiłek w ten gest.

– Co to za paranoja… Chcą, żebym szedł dalej? Ja mam im zaufać?! – Pomyślał, lekko opuszczając pistolety.

Wciąż pełen obaw i nie przestając celować w potwory, przeszedł obok nich dalej korytarzem. Gdy tylko je minął, oba wycofały się w stronę, z której przyszedł. Widział ich pokrzywione łapy, aż oba schowały się za zakrętem pasażu. Zwrócił się w stronę, w którą zmierzał od początku. Zauważył, że w oddali korytarz jest znacznie szerszy i wyższy, zmieniając się w ogromną salę.

W środku panował nieprzenikniony mrok. Łowca parsknął wściekle, gdy zauważył, że nie ma już flar. Gdy tylko wszedł do wnętrza sali, usłyszał za sobą chrzęst opadających, metalowych drzwi.

– System przeciwpożarowy… Czyli ktoś chce, żebym tu został. Ciemność obejmowała całe pomieszczenie, pozwalając zobaczyć jedynie kontury najbliższych kolumn i ścian. Wtem łowca dojrzał jakiś ruch. Najpierw jeden, gdzieś w oddali. Potem więcej, znacznie bliższych. Kilka sekund później zostało zapalone światło, a widok, który zobaczył, odebrał mu dech w piersiach.

Znajdował się w przestronnym holu galerii handlowej, który teraz wyglądał jak jedna wielka jaskinia o stropie na wysokości kilkunastu metrów. Wszędzie dookoła niego stały noctemory. Mniejsze, większe, stojące na dwóch lub czterech łapach, na poziomie podłogi lub antresoli, które stanowiły część zrujnowanego pasażu. Wszystkie z metalowymi, martwymi uśmiechami i pustymi, czarnymi oczami. Jednak nie one wzbudziły u łowcy największy szok. Kilkadziesiąt metrów przed nim, otoczony wieloma potworami, siedział ogromny, wielki na kilkanaście metrów osobnik, jakiego nie widział jeszcze nigdy w swojej karierze. Oprócz nieprzeciętnych rozmiarów, wyróżniał się tym, że jego głowa była nieproporcjonalnie duża, a błyszczące zęby zamiast ostrych trójkątów, miały kształt prostokątów.

Łowca przełknął nerwowo ślinę. Wiedział, że będzie potrzebował cudu, by wyjść cało z tego pomieszczenia. Zanim jednak zdążył obmyśleć strategię, usłyszał skrzeczący i nieprzyjemny głos.

– Łowca Noctemorów… To naprawdę ty… Planowałem spotkać się z tobą znacznie później, ale widzę, że wytropiłeś nas pierwszy.

Nie było mowy o pomyłce. Był to ten sam głos, który słyszał przy wejściu tutaj.

– Nazywam się Kersh, chodź niektórzy nazywają mnie też Wiedzącym. Jestem Władcą Noctemorów, bardzo mi miło… – powiedział potwór szarmanckim tonem.

Łowca wciąż lustrował go wzrokiem zza szyby kasku.

– Wiesz… Nazywanie cię Łowcą trochę nie przystoi… W końcu wiemy, czym się trudnisz… Powiedz, jak się nazywasz?

– Nie twoja sprawa. Po co ta cała farsa? Jeśli chcecie mnie zabić, możecie to zrobić od razu.

– Khi, khi, khi! – zaśmiał się Wiedzący. – Jesteś zbyt cenny, by cię zabić. Przecież gdy tylko dowiedziałem się, że do nas idziesz, wysłałem komitet powitalny. Niestety nie umieją jeszcze mówić, ale pracujemy nad tym…

Łowca przypomniał sobie dwójkę noctemorów, które kilka chwil temu wykonały ku niemu zapraszające gesty.

– Jesteś niesamowitą personą, chłopcze… Od kiedy tylko usłyszałem o tobie, marzyłem o dniu naszego spotkania. Choć muszę przyznać, że obecność kogoś o tak… złej sławie niezbyt mi służy w tym momencie.

– Nie wiedziałem, że jestem celebrytą.

– Oj, jesteś! A przynajmniej dla mnie! Mnogość zleceń, które przyjąłeś na moich krewniaków sprawiły, że stałeś się nam bardzo bliski.

– Niby jak?

– Jesteś jedynym, który rozumie oba światy! – Wiedzący podniósł łapy do góry, chwytając powietrze. Były one grubości tułowia zwykłego osobnika – Świat noctemorów i świat ludzi razem! Jesteś bramą, która nas połączy!

Rozmówca milczał przez chwilę. Wciąż zastanawiał się, co powinien zrobić. Wybicie wszystkich samemu byłoby nadzwyczaj trudne. W dodatku nigdzie nie widział chłopca, którego miał uratować. W takiej sytuacji postanowił grać na czas. Nie tylko pozwoli mu to na obmyślenie planu, ale i odpowie na pytania, które samoistnie zaczęły rodzić się w jego głowie.

– Widziałem już różne noctemory. Był nawet taki, który miał kilkanaście łap. Wyglądał jak stonoga i był cholernie szybki. Wolałbym już nigdy go nie spotkać. Nie dziwi mnie twój rozmiar, ani nawet ta głowa, ale od kiedy to noctemory potrafią mówić?

– Khi, khi, khi! To właśnie moja wyjątkowość! Narodziłem się jako genialny noctemor! Od początku znałem ludzką mowę, choć nie wiem jak! Dzięki mojej strategii, moi współbracia byli w stanie przeżyć i lepiej prosperować. Szybko więc stałem się liderem i oto jest! Moje stado liczące ponad sześćdziesięciu! Jestem Wiedzący! Ten, który poprowadzi noctemory do życia z ludźmi! Khi, khi, khi, khi, khi…!

Łowca spojrzał na niego ze śmiertelną powagą. Zdaje się, że wójt niezbyt dobrze określił liczbę przeciwników. Trzydzieści to odrobinę mniej niż sześćdziesiąt. Poza tym…

– Powiedziałeś: „życia z ludźmi”?

– Nie inaczej, mój myśliwy! Naszym celem jest pojednanie zwaśnionych gatunków i zaprowadzenie pokoju na tym parszywym świecie. To dlatego uczę moich podwładnych ludzkiego, niestety na razie bezskutecznie i dlatego poszerzam swoje wpływy. Planujemy nawiązać kontakt z wami i razem rządzić całą planetą!

– Powiedziałeś, że jestem „bramą”…

– Jesteś tym, który nas połączy. Ty jako jedyny rozumiesz nas i swój gatunek. Będziesz mediatorem, gdy dojdzie do rozmów. Przekonamy inne noctemory i będziemy żyć w harmonii! Wybacz, że przyjmuję cię w takich warunkach. Naprawdę wolałbym przeprowadzić to spotkanie przynajmniej za kilka miesięcy, ale wiem, że nie zgodzisz się po prostu wyjść.

– Naprawdę wierzysz, że ludzie zaufają potworom, które już tyle lat mordują ich na własnej ziemi?

– To rewolucja, Łowco. A rewolucja wymaga ofiar. Zbyt długo żyliśmy na tej pieprzonej pustyni nienawidząc siebie nawzajem. Czas, by pomimo różnic między nami, zacząć żyć wspólnie. Pomyśl tylko jakie to daje możliwości! Koniec z bronią, koniec ze strachem przed sobą nawzajem! Nasz gatunek jest w stanie zjeść każdy złom i gruz! Oczyścimy planetę, zbudujemy nowy świat i przywrócimy morza i oceany! Ziemia będzie wyglądać jak dawniej! Khi, khi, khi! To będzie jak raj!

Łowca spojrzał w czarne oczy rozmówcy, który triumfował w swojej mowie. Pozostałe noctemory zaczęły pokracznie zderzać ze sobą wewnętrzne części łap. Zrozumiał, że była to imitacja klaskania. Znajdował się właśnie na politycznym wiecu tych bestii, na którym dyktator wygłaszał swoje poglądy przy aprobacie pospólstwa. Najwidoczniej jego ludzka mowa mogła być rozumiana przez resztę potworów. Być może wydawał przy tym ultradźwięki czy inne sygnały, które słyszą tylko one. Łowcę niespecjalnie to obchodziło.

– Przyszedłem tu po chłopca, którego porwaliście. O ile wciąż żyje.

– Żyje, a jakże! W końcu to drugie ogniwo naszego planu! No, Jimmy, pokaż się panu Łowcy…

Z tłumu wyszedł na oko ośmioletni chłopiec. Chudy, w poszarpanym ubraniu, w oczach było widać pustkę i paniczny strach. Gdy tylko zobaczył łowcę, rzucił się w jego kierunku, jednak ogromna łapa Wiedzącego go powstrzymała.

– A a a, Jimmy. Kto wie, co ten człowiek chciałby ci zrobić.

– Po co wam on?

– Jimmy to nasz mały eksperyment. Widzisz, dużo moich braci nigdy nie miało bliskiego kontaktu z człowiekiem. Ale dzięki Jimmiemu to się zmieni. Każdy będzie mógł z bliska zobaczyć jak wygląda człowiek, powąchać go i przyzwyczaić się do tego waszego, za przeproszeniem, odoru, a nawet delikatnie dotknąć. Delikatnie, bo ostatniemu, który zadrapał Jimmiego roztrzaskałem łeb o tamtą kolumnę. – Wskazał pazurem spękany beton. – W końcu nasz mały przyjaciel nie może mieć o nas złego zdania, prawda? Niestety poprzednik Jimmiego nie dożył przybycia tutaj. Kretyni mieli go porwać, a nie zabić! Ale nie martw się! Karmimy naszego pomocnika, ma gdzie spać i nic mu tu nie grozi! Poza tym…

Zakończenie rozbrzmiało w głowie Łowcy.

– Jest naszą małą kartą przetargową, gdyby Ol’Ezno nie chciało  współpracować…

– Więc to wy zabiliście wnuka wójta…

– Bardzo nam przykro, to był wypadek – westchnął Kersh. – Wiesz jak to jest mieć sługusów, którzy nie rozumieją co się do nich mówi… A więc, Łowco?! Co o tym myślisz?! Nie uważasz, że świat bez walk między nami byłby lepszy?! Pomożesz nam stworzyć lepszą rzeczywistość?

– Powiedziałeś, że strach przed sobą nawzajem się skończy…

– Zgadza się! Wszystko stanie się…

– Pieprzysz od rzeczy, panie Wiedzący – przerwał mu. – To wy jesteście powodem tego strachu. Zanim się pojawiliście, problemami były tylko wojny, inflacja i bieda. Mordowaliście ludzi bez konkretnego powodu przez ostatnich parę lat, a teraz nagle chcecie rozmawiać? Mam lepszy plan. Jeśli was wszystkich wyrżnę, nie będzie już żadnego strachu, a ludzie sami odbudują to, co stracili! – wrzasnął, posyłając z pistoletu serię ognistoczerwonych pocisków i masakrując kilka noctemorów.

Kolejne dwa rzuciły się na niego, jednak w mgnieniu oka spopielił ich karmazynowy płomień z drugiej broni o znacznie szerszej, miejscowo pogrubianej lufie. Łowca zakręcił pistoletami i wymierzył w kolejnych, gotowych do ataku przeciwników. Wiedzący otworzył paszczę ze zdziwienia.

– T-te pociski… Ten ogień… – patrzył na zwęglone ciała towarzyszy – Niemożliwe! To…

– O, więc jednak naprawdę jesteś „wiedzący”. Tak, to to o czym myślisz. Specjalne bronie zasilane ognistym kamieniem – Flammesterem. Ogień potrafi nagrać się do 800 stopni i wyjątkowo skondensować. Myśliwy musi znać swoją zwierzynę, więc wiem, że nienawidzicie płomieni jak mało kto.

– A-ale przecież ten kamień jest absurdalnie rzadki! Skąd ty…!

– Jestem absurdalnie wyjątkowy. A teraz zdychajcie!

Z lewej dłoni wysypał się grad pocisków, podczas gdy z prawej buchały języki ognia. Potwory, które nie przemyślały ataku na Łowcę kończyły jako zwęglone zwłoki lub zwyczajny popiół. Te trafione kulami roztapiały się od środka, a te smagnięte płomieniem – od zewnątrz. Wszelkie próby zbliżenia się do siejącej spustoszenie osoby kończyły się tak samo.

– Stój! – wrzasnął nagle Wiedzący, aż cała komnata się zatrzęsła. Zarówno jego poddani, jak i uzbrojony intruz zaprzestali walki – Wystarczy tego! Nie pokonacie go! Łowco! Aż tak ci zależy na swojej profesji?! Ile zaproponowało ci Ol’Ezno, hę?! Nie, nieważne! Mamy o wiele więcej! Za mną jest skarbiec! Weź wszystko i wynoś się stąd! Właśnie dlatego nie chciałem, żebyś trafił tutaj tak szybko… Zachęciło cię to, że nie mam jeszcze setek popleczników?! Tak bardzo nas nienawidzisz?! Nie wtrącaj się w nasz plan pojednania się z ludźmi!

Łowca przekrzywił zamkniętą w kasku głowę. Cisza trwała kilka sekund. Potem rozerwał ją jego śmiech. Śmiał się dość długo, szczerze i bez opamiętania. Noctemory patrzyły na niego lekko zszokowane. Gdy w końcu przestał, odchrząknął i odparł:

– Tego jeszcze nie było, żeby noctemor próbował mnie przekupić! Haha… Posłuchaj no, Wiedzący. Żyjemy w prostym, postapokaliptycznym świecie. Ja jestem Łowcą Noctemorów, a wy noctemorami. Nasza relacja jest z góry ustalona. I szczerze powiedziawszy mam w dupie twój lepszy świat i zapewnienia o pokoju i szczęściu. Dopóki takie pomyłki jak wy chodzą po ziemi nigdy nie będzie lepiej. Dlatego wyrżnę was wszystkich co do nogi, choćbym miał przy tym zdechnąć!

Kersh patrzył na niego czarnymi oczami. Gdy dotarł do niego sens słów rozmówcy, zaczął zgrzytać metalowymi zębami, wydając dźwięk podobny do tego słyszalnego na złomowisku.

– W takim razie muszę sam się tobą zająć! Ukryjcie chłopca, nie może ucierpieć! A wy nie  przeszkadzajcie w walce! – Rzucił się w stronę Łowcy, galopując na czterech łapach.

Jego słudzy posłusznie zawlekli płaczącego chłopca gdzieś dalej i odsunęli się pod ściany komnaty.

Łowca cudem uniknął pierwszego ciosu. Gdyby nie setki godzin doświadczenia, ogromne pazury przeorałyby mu brzuch.

– Szybki jest. O wiele szybszy niż reszta. Ale mam przewagę…

Zdołał odskoczyć od uderzenia drugą łapą i wycelował w ogromny łeb. Trzy płomienne pociski opuściły lufę zmierzając wprost w kierunku czaszki potwora. Łowca zdążył się już uśmiechnąć w duchu, na myśl o tak łatwej walce. Wyobraził sobie roztapiający się mózg i wypływającą fioletową posokę. Jednak jego wyimaginowany triumf trwał bardzo krótko. Noctemor bowiem zdążył zasłonić się jedną z łap, od której pociski odbiły się w różnych kierunkach. Jego przeciwnik spojrzał na nią z uwagą. W miejscach trafień prześwitywała teraz srebrzysta warstwa.

– Podoba ci się? – zapytał Wiedzący. – Khi, khi, khi! Myślałeś, że tylko ludzie mogą mieć broń? Wykorzystałem swój geniusz i pokryłem się warstwą specjalnego metalu, podobnego do tego z naszych szczęk! Nadzwyczaj dobrze współgra on z naszą skórą! Dalej uważasz, że nasz gatunek jest gorszy od waszego?!

– Skoro to metal, to wystarczy, że go trochę rozgrzeję! – odparł Łowca, wystrzeliwując z prawego pistoletu falę ognia.

– Jakbym miał ci na to pozwolić!

Wielki potwór wyskoczył na kilka metrów do góry i uniknął ataku. Złożył łapy, zamachnął się i uderzył w posadzkę. Łowca miał wystarczająco czasu by odskoczyć, jednak siła uderzenia zatrzęsła całym pomieszczeniem. Stracił równowagę i upadł na twarde podłoże. Zachował jednak koncentrację. Zasypał wroga gradem kul i płomieni. Wiedzący szarżował w jego stronę, blokując wszystko ogromnymi łapami, które z każdą chwilą stawały się coraz gorętsze. Łowca zrobił przewrót w tył i zaczął się cofać. Jednak nim zauważył, był już pod ścianą. W momencie, w którym uskoczył w bok wściekły noctemor machnął łapą w jego kierunku. Jeden z rozgrzanych, ostrych pazurów rozbił Łowcy kask, który spadł mu z głowy.

Burza złotych włosów rozlała się na ramiona ognioodpornej zbroi. Wiedzący zatrzymał się na chwilę, patrząc zszokowany. Łowca oprócz zadbanej fryzury miał duże fioletowe oczy, długie rzęsy, wydatne usta wyrażające niezadowolenie i dwie podłużne blizny na prawym policzku.

– Jesteś… kobietą?! – wykrzyknął zszokowany noctemor.

– Właśnie dlatego nienawidzę, gdy to się dzieje – westchnęła dziewczyna. – Od razu cała magia Łowcy Noctemorów znika. No i trudniej oddychać przy tym ogniu. Ale to nieistotne. Powiedz, czujesz się gorzej wiedząc, że umrzesz z damskich rączek? – zaśmiała się.

– Twoja płeć nie ma znaczenia, po prostu mnie to zaskoczyło. Z moich obserwacji wynikało, że ludzkie samice są bardziej łagodne od samców. Najwidoczniej od reguły istnieją wyjątki. Ale nie łudź się! Żaden marny człowiek mnie nie zabije! – Wiedzący ponownie rzucił się na przeciwnika.

Łowca uniknął kłapnięcia metalowej szczęki efektownym ślizgiem i wypuścił serię naboi w bok potwora. Część z nich się odbiła, jednak niektóre wżarły się w błyszczącą powłokę dymiąc i sycząc wściekle. Noctemor parsknął i ponownie zwrócił się w stronę dziewczyny. Zauważyła, że jego towarzysze opuścili salę. Byli tu sami, tocząc pojedynek na śmierć i życie. Wyglądało to niczym corrida. Matadorka przeskakiwała zgrabnie unikając prawie wszystkich ciosów, a byk szalał wściekły i siał spustoszenie na całej arenie. Rolę czerwonej płachty pełniła zaś ognista broń. Oboje wiedzieli, że jest ona kluczem do zwycięstwa.

Zacięta walka trwała jeszcze ze dwie, trzy minuty. W tym czasie dziewczynie udało się lekko zranić Wiedzącego, powodując, że szarosrebrna skóra pokryła się fioletową mazią wypływającą z ran. Potwór zaś w bitewnym szale zniszczył kilka kolumn podpierających strop, przez co miejscami tynk zaczynał się sypać, a uszkodzone szkło pękać. Jeden raz musnął też pazurem swojego przeciwnika, zostawiając mu na pancerzu głęboką rysę. Po kolejnym ataku dziewczyna zatrzymała się, wyraźnie zmęczona.

– To nie ma sensu. Jeśli tego nie użyję, nigdy go nie pokonam. Ale bez kasku… Trudno, muszę spróbować! – powiedziała sama do siebie.

– Zmawiasz ostatnie modlitwy?! – Zaśmiał się Wiedzący, skacząc w jej kierunku.

– Tobie już nawet modlitwa nie pomoże – odparła i sięgnęła ręką po jeden z dużych metalowych pierścieni na swoich plecach.

Zdjęła okręgi i rozdzieliła je. Wykonała obrót i cisnęła pierwszym w swojego przeciwnika. Metalowa obręcz w kontakcie z szyją noctemora otworzyła się szeroko, a gdy tylko jej wewnętrzna strona dotknęła skóry bestii, okrąg znacznie się zwiększył i na powrót zamknął, obejmując całą szyję niczym stalowa obroża.

– C-co to ma być?! – wrzasnął wściekły Kersh, zatrzymując się i próbując rozerwać pierścień.

– Twój koniec – odparła szybko dziewczyna, ciągnąc za cienki łańcuch powiązany z kółkiem, zaciskając je tym samym do granic możliwości.

Noctemor ryknął ze złości, dalej szarpiąc twardy metal. Łowca zaś przeszedł do ataku. Zakręcił dwoma pozostałymi łańcuchami z obręczami na końcach. Nim jego przeciwnik zdążył zareagować, metalowe obroże były już zapięte na jego torsie i prawej przedniej łapie, miażdżąc skórę w bolesnym uścisku. Dziewczyna pewnie trzymała wszystkie trzy łańcuchy, nie pozwalając na poluzowanie kręgów. Wściekły do granic możliwości Wiedzący chwycił jeden z nich i szarpnął zdecydowanie w swoją stronę. Zszokowany Łowca nie zdążył wypuścić smyczy z rąk i został brutalnie przyciągnięty, by następnie wskutek ciosu wielką pięścią wylądować na pobliskiej ścianie.

Poczuła jak krew zlewa jej oczy. W czerwonym filtrze rzeczywistość wyglądała jeszcze gorzej. Podczas gdy jej przeciwnik starał się ze wszystkich sił zrzucić obręcze, przed jej oczami znowu stanęła ta sama scena; to samo wspomnienie sprzed tylu lat.

Ponownie była w swoim zdemolowanym pokoiku. Zabawki i książki rozrzucone dookoła, na zewnątrz szalał pożar, ludzie krzyczeli w panice. Szczupła kobieta otworzyła drzwi i spojrzała na nią przerażonym wzrokiem. Coś krzyczała, jednak ona nie była w stanie nic usłyszeć. Wtem drzwi wejściowe zostały wyważone, a szary kształt rzucił się na jej matkę. Wiedziała, co to znaczy. Wiedziała, co to było. Zbyt dużo oglądała przerażających dokumentów. Pod drzwiami bryznęła krew. Ogień. Boją się ognia. Starszy brat zanim zginął na wojnie nauczył ją przecież robić mały miotacz ognia z dezodorantu. Wciąż leżał w szafce. Chwyciła go, wybiegła z pokoju i wycelowała. Potworny, zakrwawiony pysk obrócił się w jej stronę. Zamknęła oczy i wcisnęła przycisk. Ogień buchnął gdzieś przed nią, nieludzki ryk zatrząsł całym mieszkaniem. Poczuła swąd spalenizny. A po chwili nie słyszała już nic. Odważyła się otworzyć oczy. Ogromne, szare cielsko ze zwęgloną czaszką leżało bezwładnie na rozszarpanych zwłokach jej matki. Spojrzała w martwe, błękitne oczy. Oczy, które tak kochała. Upuściła swoją broń. Chciała płakać, ale nie mogła. Jej dziesięcioletnie ciało całe drżało. Wciąż słychać było krzyki. A potem coś wybuchło. A potem zawalił się strop. A potem nie było nic, tylko czarna pustka. A potem byli strażacy, szpital, terapia, wojsko, ucieczka i zemsta. I ogień. Boją się ognia.

Znów była w podziemiach zrujnowanej galerii handlowej. Starła dłonią krew z twarzy. Ciężko westchnęła. Nienawidziła tych wspomnień, ale przypomniała sobie, dlaczego musi wstać i walczyć. Wiedzący zdążył już zerwać obrożę z szyi, teraz szarpał się z tą na ramieniu. Dziewczyna ignorując piorunujący ból w lewej ręce podniosła się spod ściany. Teraz nie ma na to czasu. Za kilkanaście minut – tak, ale nie teraz. Wzięła do rąk oba pistolety i ruszyła na przeciwnika. Ogień. Przez tyle lat jeszcze nigdy jej nie zawiódł. Miała nadzieję, że i tym razem będzie tak jak zwykle.

– Wciąż dychasz, głupia suko?! – warknął noctemor. – Zdejmij to ze mnie, słyszysz?!

– Jasne, jak już zdechniesz – odparła mu z zawadiackim uśmiechem.

Plazmowa podeszwa wybiła ją do przodu. Z pochwy na plecach wyciągnęła długi, obsydianowy nóż. W locie udało jej się przeciąć ścięgna obu tylnych kończyn potwora, który runął na brzuch. Otworzyła rękojeść bagnetu i nacisnęła ukryty tam przycisk. Dwie obręcze oplatające potwora zaczęły obracać się dookoła i wybuchły żywym ogniem, rozgrzewając wszystko wokół. Wiedzący zawył z bólu.

– Co to jest?! Jak…?! Jak ty to…

– Moja najpotężniejsza broń. Możesz się cieszyć. Nie używam tego na byle jakiej zdobyczy.

Ponownie specjalne buty wyrzuciły ją w powietrze. W locie strzeliła mu w twarz serią płomiennej amunicji. Drugi raz nacisnęła przycisk na nożu. Okręgi kręciły się coraz szybciej, aż w końcu zatopiły się w ciele noctemora i wyrzuciły w powietrze morze ognia. Łowca zaczął się dusić. Bez kasku ze specjalnymi filtrami trudno jej było oddychać.

– Głupia, chcesz zabić nas oboje?! Sama zaraz… khe! Ugh! Sama się zaraz udusisz tymi swoimi płomykami! Myślisz, że możesz mnie pokonać?! – Podniósł się na tylnie nogi z wielkim wysiłkiem. Fioletowa krew spływała z całego ciała. Stojąc wyprostowany był wielki jak budynek i z pewnością przerażający.

– Jestem Wiedzący! Jestem biologicznym cudem! Khi, khi, khi! Jestem tym, który poprowadzi noctemory…

– Zamknij… się w końcu… – wysapała dziewczyna, wciskając guzik po raz trzeci.

Okręgi zaczęły kręcić się z szybkością piły tarczowej, z taką samą skutecznością odcinając ogniem łapę noctemora i przepoławiając go. Przerażający ryk wypełnił pomieszczenie. Ogromne cielsko runęło bezwładnie na posadzkę.

Łowca podszedł do swojej zdobyczy, której górna połowa ciała wiła się w konwulsjach.

– Dlaczego… – wycharkał Kersh. – Dlaczego nie chciałaś zrozumieć…

Dziewczyna zakaszlała kilka razy. Dym w powietrzu zdecydowanie jej nie służył.

– Są cztery powody. Po pierwsze nie wierzę w pokój z takimi potworami. Wasze miejsce na tej planecie to dwa metry pod piachem. Po drugie obiecałam uratować chłopaka i obietnicy dotrzymam. Po trzecie to coś osobistego. A po czwarte – uśmiechnęła się obrzydliwie z językiem między zębami i nożem w dłoni – Za taką szczękę dostanę o wiele więcej niż za zwykłe! Musisz mi wybaczyć, ale jestem bardzo chciwą dziewczynką.

– Właśnie grzebiesz… Szansę ludzkości na pokój…

– Jakoś średnio mnie to obchodzi – powiedziała, strzelając mu między oczy.

Gdy wielkie cielsko ostatecznie rozpłaszczyło się na posadzce, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Kilkoma sprawnymi ruchami wycięła wielką, metalową szczękę, w której zmieścić się mogło dziesięciu dorosłych ludzi.

– Jak ja to zaniosę na górę? – Zastanowiła się przez chwilę.

A potem zrozumiała, że są ważniejsze problemy.

– Cholera, Jimmy! – zawołała, biegnąc w stronę, w którą według niej chłopiec został zabrany. Kilka plazmowych skoków znacznie przyspieszyło bieg. Nagle usłyszała płacz. Najwidoczniej tępi krewniacy Wiedzącego nie byli w stanie uciszyć chłopca. Dobrze dla niej, trochę gorzej dla nich.

Kopniakiem wyważyła drzwi sklepu odzieżowego. Dwa potwory od razu rzuciły się na nią, jednak płomienie Flammesteru uświadomiły im, że popełniły błąd. Dymiące ścierwa padły na ziemię. Dziewczyna postąpiła krok dalej i zawołała:

– Jimmy? Jesteś tutaj?! Już bezpiecznie, możesz wyjść!

Żadnej odpowiedzi, tylko stłumione łkanie. Najwidoczniej chłopiec próbował teraz ukryć swoją obecność. Po tym co przeżył, nic dziwnego że nie był w stanie zaufać nikomu. Znalazła go po kilku minutach, w jednej z przymierzalni. Skulonego, zapłakanego i trzęsącego się ze strachu. Przykucnęła przy nim i przytuliła zdrową ręką.

– Już dobrze. Nic ci nie grozi. Zabieram cię do Hildy. Możesz wstać?

Pokiwał głową.

Wyszli ze sklepu, jednak natychmiast zostali otoczeni przez noctemory. Dziewczyna nerwowo parsknęła. Kryształy w broni dawno już się przegrzały. Każda kolejna walka zwiększała szansę na ich eksplozję. Naprawdę powinna była zrobić ten przegląd.

– Złap się – rozkazała cicho.

Jimmy objął rękami jej szyję i zawisnął na plecach. Poczuli silny wstrząs i walące się gdzieś w oddali konstrukcje. Najwidoczniej zniszczone przez Wiedzącego betonowe podpory zaczynały coraz bardziej pękać i kruszeć. Łowca wiedział, że nie zostało im wiele czasu, nim to miejsce stanie się jednym wielkim grobowcem dla wszystkich tu obecnych. Kilka wzmocnionych plazmowymi butami skoków pozwoliło na skuteczną ucieczkę. Kłębowisko szarych cielsk goniło ich z ogromną prędkością, jednak ta dwójka pędziła znacznie szybciej. Wrócili do pomieszczenia, w którym toczyła się walka. Dziewczyna z bólem spojrzała na metalowe, płomienne okręgi i olbrzymią szczękę, które będzie musiała zostawić.

– Oby tylko ludzie z Ol’Ezno uwierzyli w to co się tu wydarzyło i odpowiednio mi zapłacili. O ile w ogóle przeżyjemy – westchnęła podświadomie.

Korytarze były pełne gruzu, coraz trudniej było biec. Po drodze widziała noctemory przygniecione kawałami betonu lub takie uciekające do wyjścia. Było ich chyba kilkadziesiąt. Jak szczury z tonącego okrętu. Nie były jednak przystosowane do biegów z przeszkodami. Często potykały się o zniszczone konstrukcje i trupy towarzyszy. Zobaczyła wyjście. To samo, którym tu weszła. Jeszcze tylko kawałek.

Ściana obok runęła.

Tylko kilka sekund.

Potworny ryk odbijał się echem.

Już zaraz wyjdą na powierzchnię.

Podłoga zaczęła pod nimi pękać.

Ostatni skok.

Uciekli.

Wyskoczyli z jaskini w ostatnim momencie. Wejście zawaliło się zaraz za nimi. Góra piasku, cementu, szkła, metalu i wszystkiego innego runęła w dół grzebiąc Wiedzącego z jego poddanymi. Na miejscu utworzył się duży spadek terenu, jednak pustynia natychmiast zaczęła go wygładzać. Po chwili była to po prostu mała dolinka na równinie. Nikt nie pomyślałby, że kiedykolwiek coś tutaj było.

Łowca i uratowany chłopiec leżeli na wznak na gorących drobinkach złotej krzemionki. Dopiero teraz dziewczyna poczuła wszystkie siniaki, zadrapania i zmiażdżoną rękę. Zacisnęła zęby i spojrzała na Jimmiego. Chłopcu najwyraźniej powoli wracała świadomość. Powoli. Będzie jednak potrzebował wielu dni odpoczynku i troskliwej opieki. I lampki nocnej.

Trzymając go za rękę, powoli szli w stronę Ol’Ezno, a popołudniowe słońce oświetlało ich zmęczone twarze.

 

– Panie poruczniku, ktoś idzie! – Młody chłopak w zielonym mundurze wbiegł do stróżówki.

– Kto?

– Jakaś dziewczyna i… Jimmy…

– Co?! Nasz Jimmy?! Ale przecież… A Łowca? Ten, którego wynajął wójt?

– Nie wiem, panie poruczniku… Jest z nim tylko jakaś kobieta w zbroi… Obaj całkiem wyczerpani…

– Czyżby nasz Łowca to była jednak łowczyni? – Zaśmiał się wojskowy. – Nieważne, wpuścić ich!

Przez kolejne minuty w całej osadzie panował chaos. Zapłakane rodzeństwo rzuciło się sobie w ramiona i trwało w rozdygotanym uścisku. Pozostali mieszkańcy zasypali Łowcę masą pytań, głównie o przebieg wydarzeń, jego stan zdrowia, ale przede wszystkim o jego odmienny od wszelkich wyobrażeń wygląd. Osmolone długie włosy, poharatana, dziewczęca twarz, porysowany ubiór, opuchnięta ręka. Na ratunek przybył wójt, który rozpędził gapiów i zaprowadził ją wraz z chłopcem do niewielkiego prowizorycznego szpitala.

Podczas gdy pielęgniarka obmywała jej rany, wójt stanął obok łóżka i zaczął rozmowę:

– Nie spodziewałem się, że jesteś… taka młoda…

– Pan sobie daruje. Dobrze wiem, że chodzi o to, że jestem dziewczyną.

– Twój głos brzmiał zupełnie inaczej w tym hełmie.

– Zmieniacz głosu. Lepiej, żeby zleceniodawca nie wiedział, że jestem kobietą – westchnęła.

– Dlaczego?

– Bo wtedy mnie lekceważy i mniej płaci – uśmiechnęła się anielsko.

Wójt dał za wygraną.

– Co tam znalazłaś?

– Oprócz Jimmiego i spotkania ze śmiercią? Mówiącego noctemora wielkiego jak kamienica.

– Jesteś bardzo zmęczona. Noctemory nie…

– O-ona… Mówi prawdę… – zabandażowany Jimmy zdołał z siebie wykrztusić parę słów.

Wójt spojrzał na nich badawczo. Dziewczyna syknęła głośno, gdy specjalne urządzenie pobudziło zrastanie się kości ręki. Ani ona, ani tym bardziej chłopiec nie wyglądali na kłamców. Wiedział, że czeka go wysłuchanie długiej opowieści. I wyłożenie dużej sumy pieniędzy.

 

Spędziła noc w szpitalu, z którego wyszła późnym rankiem. Pielęgniarka wskazała jej drogę do najbliższego miasta, ktoś inny zaoferował transport. Suchy wiatr rozwiewał złote włosy. Pod pachą trzymała nowy kask. Pistolety i nóż przy pasie przypominały o wczorajszej walce. Tak samo jak wypłata w plecaku. Bolała ją jednak utrata najpotężniejszej broni. Mieszkańcy Ol’Ezno, którzy uwierzyli w historię z Wiedzącym, z uśmiechem patrzyli na swoją wybawicielkę. Obiecali też nie rozpowiadać nikomu o jej prawdziwym wyglądzie. Gdy już miała wejść do ciężarówki, usłyszała głos:

– Poczekaj! – Zatrzymał ją wójt. – Naprawdę tylko tyle ci wystarczy? Chyba nie podziękowaliśmy ci wystarczająco. Nie chcesz chwilę u nas chwilę zostać, albo…

– Tak, zostań! – zawołała Hilda, obok której stał Jim. Wyglądali o wiele lepiej niż wczoraj.

– Zapłaciliście wystarczająco. Nie mam już do was żadnej sprawy. Zadzwońcie kiedyś w razie problemów. Zostawiłam wam numer.

– Czekaj! Powiedz… Skąd biorą się tacy jak ty? Jak udało ci się tak łatwo… Kim ty właściwie jesteś?

– Ja? Głupie pytanie, panie wójcie. Jestem Łowcą Noctemorów – powiedziała dziewczyna i z uśmiechem zasalutowała na pożegnanie. Weszła na pakę ciężarówki i odjechała razem z nią w stronę bezkresnej pustyni.

 

Koniec

Komentarze

Staram się zawsze zaglądać do tekstów świeżynek, więc i tu zajrzałam. Przebrnęłam przez trzy pierwsze akapity i od razu na ich przykładzie mogę Ci wskazać pewne problemy, które, niestety, nie zachęcają do zagłębiania się w długi tekst, bo sugerują, że lektura będzie ciężka i męcząca.

Nie desperuj, pisz, ale może wrzuć coś krótszego, bo krótszy tekst, nawet średnio napisany, ma większe szanse na pełny feedback. Ten zapewne też ktoś przeczyta w całości, ale mniej osób.

 Łap portalowy poradnik survivalu: Portal dla żółtodziobów. Powodzenia!

 

Burmistrz z niecierpliwością wpatrywał się w dal, stojąc na dachu zrujnowanego domu. Zachodzące słońce oświetlało pustkowia, nadając górom piasku pomarańczowe zabarwienie.

Po pierwsze niezbyt ładne powtórzenie konstrukcji składniowej, po drugie tu raczej nie pasują imiesłowy przysłówkowe współczesne (poczytaj sobie o tych zdradzieckich draniach i jak je stosować), lepsza byłaby konstrukcja: “stał na dachu… i wpatrywał się”.

W drugim zdaniu ogólny nadmiar wszystkiego, wystarczyłoby “Zachodzące słońce barwiło na pomarańczowo piaskowe pustkowie”. Prostota zazwyczaj jest cnotą pisarską ;)

 

Suchy, gorący wiatr przynosił zapach siarki. Nic nie wskazywało na to, że ten arogancki chłopak, którego wynajął kilka godzin temu[+,] wróci przed zmierzchem.

Rozumiem, że to wiatr wynajął chłopaka? Uważaj na pomieszane podmioty.

 

– Kolejnemu się nie udało – westchnął ciężko, podkręcając wąsa – Szkoda mi go, ale niestety taka jest cena zbytniej pewności siebie. Pewnie go rozszarpały albo w najlepszym wypadku uciekł jak najdalej stąd. Liczyłem na niego. Tyle sprzętu, tyle przechwałek, astronomiczna cena, a jak przyszło co do czego to… – uUrwał nagle, bo zobaczył[+,] jak że zza pobliskiego wzgórza wyłania się ludzka sylwetka.

Infodump w postaci czystej, klinicznej. Fatalny. Naprawdę widzisz tego zdenerwowanego podobno burmistrza jak wygłasza tę tyradę w pustkę? “Pewnie go rozszarpały” – wiem, że chodzi Ci o tajemniczość, ale wychodzi raczej błąd składniowy, bo brakuje podmiotu.

 

Był wysoki i szczupły, lekko kulał przy chodzeniu.

W ostatnim zdaniu (tym podrzędnym) podmiotem jest sylwetka, rodz. żeński. Czyli tu musisz wprowadzić coś w rodzaju “Człowiek ten był…”

 

Szaro-czarna lekka zbroja żołnierska z gdzieniegdzie doczepionymi metalowymi płytkami. Na głowie miał zmodyfikowany kask motocyklowy. Z bliższa bliska widać było plamy fioletowej posoki na osmolonej odzieży. Nosił ze sobą wiele dziwnych, profesjonalnie wyglądających broni. Na pierwszy rzut oka wyglądał okropnie. Drugie spojrzenie też nie pomagało.

Kolejny infodump. Nie wierzę jako czytelnik, że burmistrz to wszystko widzi. To autor ustami narratora opowiada nam o czymś, czego w tej chwili wcale nie musimy wiedzieć, choć autor uważa inaczej.

Wiele dziwnych… sztuk broni. Choć to też brzmi kulawo, mimo że jest poprawne.

Z bliska? Przecież on jest daleko.

“pierwszy rzut oka” nie pasuje do “drugie spojrzenie”. Przekombinowałeś.

 

I jeszcze z samego końca, bo rzuciło się w oczy, jak zeszłam na dół.

 

Pielęgniarka wskazała jej drogę do najbliższego miasta, a jej mąż zaoferował transport. Suchy wiatr rozwiewał jej złote włosy.

Z ich oczu wylewała się wdzięczność.

Nie, nie wylewała się ;) Okropne.

 

powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się, salutując na pożegnanie.

J.w. w kwestii imiesłowu. Nie robiła tego wszystkiego na raz. “powiedziała dziewczyna, uśmiechnęła się i zasalutowała na pożegnanie”. Teoretycznie można założyć, że tylko dwie ostatnie czynności są równoczesne, ale nie wynika to wprost z konstrukcji zdania. Wtedy lepiej np. “powiedziała dziewczyna i z uśmiechem zasalutowała na pożegnanie” albo nawet z imiesłowem: “powiedziała dziewczyna i, uśmiechając się, zasalutowała na pożegnanie”.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za uwagi. Przyznam, że nie zwróciłem uwagi na te kwestie techniczne. Może już najwyższy czas nieco zmienić styl pisania, tak żeby nie tylko mi się to fajnie czytało :P 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Może już najwyższy czas nieco zmienić styl pisania, tak żeby nie tylko mi się to fajnie czytało

Prawidłowa postawa ;)

 

Ponieważ oprócz ewidentnych braków czysto warsztatowych (tu poprawa to dla chcącego nic trudnego) problemem są tu infodumpy, to warto sobie zadać pytanie, czy chciałbyś czytać – czy rzeczywiście “fajnie by się czytało” – takie bloki tekstu u kogoś innego, o świecie, którego nie znasz, a którego wcale w ten sposób dobrze nie poznasz, tylko się znudzisz ekspozycją. Czytelnik nie musi od razu wiedzieć, jak dokładnie wyglądał strój bohatera, możesz te wszystkie elementy wpleść subtelnie w narrację i tak dalej. Ty wiesz, co będzie dalej, i lubisz wymyśloną przez siebie historyjkę, którą znasz. A czytelnika musisz zachęcić, żeby się nią zainteresował. Infodump nudzi, a nie wciąga, no i jest jasnym wskazaniem na to, że autor nie radzi sobie z “show, don’t tell”.

Polecam instytucję bety na portalu – tam w komfortowych warunkach można podyskutować o tekście przed publikacją

http://altronapoleone.home.blog

Jeżeli to początek Twojego pisania, to nienajgorszy. Słuchaj rad starszych stażem, wprowadzaj poprawki i będzie dobrze. 

Dziękuję, postaram się 

Szkoda, że dopiero niedawno odkryłem ten portal. Komentarze od szczerych i ogarniętych w temacie osób pokazują mi błędy, których sam bym nie wyłapał. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną, ale teraz czuję, że jestem na dobrej drodze 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Zważywszy, że masz raptem 20 lat, masz mnóstwo czasu na ogarnięcie spraw ;) Gdybyś miał osiemdziesiątkę na karku, mógłbyś żałować, że nie trafiłeś tu wcześniej, a mieliśmy tu 70+

http://altronapoleone.home.blog

Podpisuję się pod komentarzami Drakainy i Koali, więc nie będę ich dublował. Od siebie napiszę o tym, co przedpiścy pominęli. Chodzi mi mianowicie o skalę tego tak obszernie opisanego starcia z Noctemorami. Jedna przeciw trzystu? Z kompletnymi idiotami być może wygrałaby, ale z takim tłumem, dowodzonym przez inteligentnego Wiedzącego, na pewno nie. Przekalkuluj sobie wyniki starcia w okrążeniu – mogłaby kłaśc pokotem tych, co przed nią, ale ci, którzy za nią, mogliby zdążyć rozmienić ją na bardzo drobne… Kiepska taktyka, ale skuteczna. Wniosek: uważaj na skalę opisywanych wydarzeń.

Wiedzący tez za bardzo mądry nie jest. Moim zdaniem powinien zaczekać z deklaracjami pokoju i dopasowanymi do niej czynami do czasu stworzenia – dowolnymi środkami – całego i niemałego zespołu podobnych sobie Noctemorów.

Ale, tu powtórzę za Koalą, jak na sam początek przygody z pisaniem nie jest tak źle, jak często bywa.

Pozdrawiam, powodzenia w pisaniu.

Pełna zgoda. O ile dużo mniej liczna od przeciwnika armia może wygrać bitwę, historia zna sporo takich przykładów, bo tu dużo zależy od strategii i taktyki, mobilności, uzbrojenia, wyboru miejsca bitwy i tak dalej, o tyle nie da się tego przełożyć na jeden vs. kilkuset, nawet jeśli w bitwie proporcje byłyby podobne (no, przy 1:300 to chyba jednak nigdy nie było wygranej słabszego liczebnie.

http://altronapoleone.home.blog

Faktycznie mogłem za bardzo polecieć, heh. Postaram się nadać temu trochę więcej realizmu. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Cóż, Nikodemie, zgadzam się ze wszystkim, co napisali Drakaina i Adam KB. Od siebie dodam, że miejscami opowiadanie wydawało mi się trochę przegadane, a scena walki z potworami nieco za długa, no ale ja w ogóle nie przepadam za opisami potyczek.

Brakło mi też choćby wzmianki, co spowodowało apokalipsę opisywanego świata.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale mam nadzieję, że z czasem Twoje opowiadania będą się prezentować coraz lepiej.  

 

Męż­czy­zna cięż­ko wes­tchnął. Nic nie wska­zy­wa­ło na to, że ten aro­ganc­ki chło­pak, któ­re­go wy­na­jął kilka go­dzin temu wróci przed zmierz­chem.

– Ko­lej­ne­mu się nie udało – wes­tchnął cięż­ko, pod­krę­ca­jąc wąsa… → Czy to celowe powtórzenie?

 

lekko kulał przy cho­dze­niu. Lekka zbro­ja… → Powtórzenie.

 

Na gło­wie miał zmo­dy­fi­ko­wa­ny kask mo­to­cy­klo­wy Gdy pod­szedł… → Brak kropki po pierwszym zdaniu.

 

– Nie musi mi ich pan dawać – wes­tchnął roz­mów­ca – Ale je­stem Łowcą Noc­te­mo­rów. → Brak kropki po didaskaliach – ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– Dzię­ku­ję. To na pa­miąt­kę – łowca rzu­cił mu pod nogi ze­staw szczęk; bur­mistrz cały za­dy­go­tał – Jeśli to nie pro­blem chciał­bym spę­dzić tutaj noc, a rano wy­ru­szyć dalej. → Brak kropki po pierwszej wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Zamiast średnika wystarczy przecinek. Brak kropki po didaskaliach. Winno być:

– Dzię­ku­ję. To na pa­miąt­kę.Łowca rzu­cił mu pod nogi ze­staw szczęk, a bur­mistrz cały za­dy­go­tał. – Jeśli to nie pro­blem chciał­bym spę­dzić tutaj noc, a rano wy­ru­szyć dalej.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Wy­bit­ny on nie jest, ale to mój pierw­szy po­si­łek od trzech dni – po­my­ślał, wpa­tru­jąc się w breję – Na do­miar złego przy­da­ło­by się zro­bić prze­gląd broni. Po­wi­nie­nem… → Proponuję:

Wy­bit­ny on nie jest, ale to mój pierw­szy po­si­łek od trzech dni – po­my­ślał, wpa­tru­jąc się w breję. Na do­miar złego przy­da­ło­by się zro­bić prze­gląd broni. Po­wi­nie­nem

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Jego myśli prze­rwał de­li­kat­ny szmer pia­sku. Ktoś szedł w jego kie­run­ku. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Szyb­ko ubrał kask i od­sta­wił swoją ko­la­cję na bok. → W co ubrał kask? Kasku, tak jak żadnego elementu odzieży, nie ubiera się! Kask można włożyć, ale nie można go ubrać!

Zbędny zaimek – wiadomo, czyja to kolacja. Winno być:

Szyb­ko włożył kask i od­sta­wił ko­la­cję na bok.

 

W całym po­miesz­cze­niu było dusz­no i brud­no, okna były za­bi­te bla­cha­mi, a z radia sły­chać było cichą mu­zy­kę. W świe­tle można było do­strzec licz­ne zmarszcz­ki na twa­rzy męż­czy­zny i krót­kie, siwe włosy. Ubra­ny był w… → Przykład byłozy.

 

Łowca mil­czał, uważ­nie pa­trząc na niego zza kasku. → Czy łowca trzymał kask przed sobą, czy może miało być: Łowca mil­czał, uważ­nie pa­trząc na niego zza szyby kasku.

 

bez pro­ble­mu za­ła­twi­my te grup­kę… → Literówka.

 

Za­wie­zie nas swoim je­epem.Za­wie­zie nas swoim dżipem.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

w zie­lo­nym je­epie wraz z pro­wa­dzą­cym go wą­sa­tym męż­czy­zną w śred­nim wieku. Łowca bez słowa wsko­czył na pakę pick-upa… → Nie znam się na samochodach, ale dżippikap chyba nie są synonimami.

 

do­tar­li po pół go­dzi­ny szyb­kiej jazdy… → …do­tar­li po pół godzinie szyb­kiej jazdy

 

Nie miał jed­nej nogi, a obie jego ręce były za­ban­da­żo­wa­ne. → Zbędny zaimek.

 

Po chwi­li cała czwór­ka była już w sa­lo­nie. Żona bur­mi­strza po­da­ła cie­pły napar zio­ło­wy i sta­nę­ła obok, opar­ta o blat kuch­ni… → Czy w salonie była kuchnia?

 

Łącz­nie może być ich nawet z trzy­dzie­ści→ Łącz­nie może być ich nawet ze trzy­dzie­ści

 

Łowca po­ma­so­wał swój kark… → Zbędny zaimek – czy masowałby cudzy kark?

 

pod­szedł do lady, przy któ­rej sie­dzia­ło czwo­ro męż­czyzn… → Piszesz o mężczyznach, więc: …pod­szedł do lady, przy któ­rej sie­dzia­ło czterech męż­czyzn

Czworo to grupa mieszana – kobiety i mężczyźni.

 

skar­cił go jego ko­le­ga w far­tu­chu → Zbędny zaimek.

 

Zdą­żył ujść kilka kro­ków nim usły­szał: –> Zdą­żył ujść kilka kro­ków, gdy usły­szał:

 

Zszedł w dół daw­no-już-nie-ru­cho­my­mi scho­da­mi… → Masło maślane – czy można zejść w górę?

 

Czer­wo­ne świa­tło roz­świe­tli­ło zruj­no­wa­ny ko­ry­tarz. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Czer­wo­ny blask roz­świe­tli­ł zruj­no­wa­ny ko­ry­tarz.

 

Szedł jesz­cze przez kil­ka­dzie­siąt se­kund→ Szedł jesz­cze kil­ka­dzie­siąt se­kund

…Sekundy to czas. Można na coś przeznaczyć określoną ilość czasu, ale nie można przejść przez czas.

 

ob­ró­cił się do­oko­ła, mie­rząc w po­wie­trze, jed­nak ni­ko­go nie za­uwa­żył. Głos, który przed chwi­lą usły­szał nie odbił się echem od ścian. Zu­peł­nie jakby nie był falą dźwię­ku, tylko…

– To ma być ta te­le­pa­tia? – za­śmiał się ner­wo­wo – Pię­tro niżej, co? Chcesz, żebym się z tobą spo­tkał? Jed­nak ta­jem­ni­czy głos nie od­po­wie­dział. Łowca par­sk­nął cicho i ro­zej­rzał się. Kil­ka­na­ście me­trów przed nim znaj­do­wa­ły się pro­wa­dzą­ce na dół scho­dy. Wciąż nie był pe­wien, czy po­wi­nien udać się we wska­za­nym mu kie­run­ku. Uznał jed­nak, że jeśli ma roz­wią­zać tę sy­tu­ację, nie może tego zi­gno­ro­wać. Poza tym pa­mię­tał, że szan­sa na to, że po­rwa­ne­mu chłop­co­wi nic się nie stało, ma­le­je z każdą chwi­lą. Czym prę­dzej więc ru­szył w kie­run­ku zej­ścia. Gdy tylko zna­lazł się na… → Przykład siękozy.

 

za­uwa­żył przed sobą dwa noc­te­mo­ry, które po­wo­li zbli­ża­ły się do niego. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

pyski z sta­lo­wy­mi szczę­ka­mi… → …pyski ze sta­lo­wy­mi szczę­ka­mi

 

Oba po­two­ry wy­pro­sto­wa­ły się i unio­sły ręce w górę. → Masło maślane – czy można coś unieść w dół?

 

Przez ich roz­mia­ry ledwo mie­ści­ły się pod stro­pem ko­ry­ta­rza. → A może: Były tak duże, że ledwo mie­ści­ły się pod stro­pem ko­ry­ta­rza.

 

gdy do­szło do niego, że nie ma już flar. → Raczej: …gdy zorientował się, że nie ma już flar.

 

Potem kilka bliż­szych. Kilka se­kund póź­niej… → Powtórzenie.

 

Wy­bi­cie wszyst­kich sa­me­mu by­ło­by nad­zwy­czaj cięż­kie. → Wy­bi­cie wszyst­kich sa­me­mu by­ło­by nad­zwy­czaj trudne.

 

Łowca spoj­rzał w czar­ne oczy swo­je­go roz­mów­cy… → Zbędny zaimek.

 

Chudy, w po­szar­pa­nych ubra­niach… → Chudy, w po­szar­pa­nym ubraniu

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.

 

Poza tym… – Łowca resz­tę usły­szał te­le­pa­tycz­nie – Jest naszą małą kartą prze­tar­go­wą, gdyby Ol’Ezno nie chcia­ło współ­pra­co­wać… → Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać rozmowy telepatyczne.

 

Nie uwa­żasz, że świat bez walk mię­dzy sobą byłby lep­szy?! Nie uwa­żasz, że świat bez walk mię­dzy nami byłby lep­szy?!

 

Jeden z roz­grza­nych, ostrych pa­zu­rów roz­bił kask, który spadł mu z głowy. → Czy dobrze rozumiem, że kask spadł z głowy ostrego pazura?

 

po­wo­du­jąc, że sza­ro-srebr­na skóra po­kry­ła się… → …po­wo­du­jąc, że sza­rosrebr­na skóra po­kry­ła się

 

zo­sta­wia­jąc mu na pan­ce­rzu po­kaź­ną szra­mę. → Na pancerzu nie można zostawić szramy, albowiem szrama to brzydki ślad po zagojeniu się rany. 

Proponuję: …zo­sta­wia­jąc mu na pan­ce­rzu głęboką rysę.

 

Po­now­nie była w swoim małym, zde­mo­lo­wa­nym po­ko­iku. → Zbędne dopowiedzenie – pokoik jest mały z definicji.

 

Bez kasku ze spe­cjal­ny­mi fil­tra­mi cięż­ko było jej od­dy­chać. → Bez kasku ze spe­cjal­ny­mi fil­tra­mi trudno było jej od­dy­chać.

 

pło­mie­nie Flam­me­ste­ru uświa­do­mi­ły je, że po­peł­ni­ły błąd. → …pło­mie­nie Flam­me­ste­ru uświa­do­mi­ły im, że po­peł­ni­ły błąd.

 

coraz cię­żej było biec. → …coraz trudniej było biec.

 

Obok cała ścia­na ru­nę­ła w dół. → Masło maślane – czy ściana mogła runąć w górę?

Wystarczy: Obok cała ścia­na ru­nę­ła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, przegadałeś. Myślę, że spokojnie można skrócić sceny walki, a przy okazji dodać im nieco wiarygodności, bo z taką liczbą przeciwników dziewczyna by sobie nie poradziła. Warto też zwracać uwagę na drobiazgi. Na przykład: z jednej strony piszesz, że rzecz rozgrywa się w starym supermarkecie, a później masz:

Stojąc wyprostowany był wielki jak budynek i z pewnością przerażający.

To jak on się tam zmieścił?

 

Nie wiem też, czy stwory, które praktycznie nie znają ludzi, bo zanim zdążą poznać – zabijają, przejęłyby się tym, że łowca jest kobietą.

Sam Wiedzący też taki mądry nie był, bo strategię obrał fatalną.

Na przyszłość proponuję skorzystać z bety. Co to jest, dowiesz się o tu :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję wszystkim za pomoc. Poprawiłem opowiadanie, więc powinno się trochę lepiej czytać. Postaram się, żeby następne opowiadanie było lepsze, przynajmniej technicznie i z pewnością dodam je do bety. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka