Przez pierwsze dwa tygodnie od powrotu ze szpitala, razem z żoną usiłowaliśmy zajmować się dzieckiem sami. Sylwia uważała, że tak ważnego zadania nie można oddać obcej osobie. Nauczyłem się przewijać niemowlaka, i mimo przemożnego obrzydzenia robiłem to wielokrotnie. „To przecież mój cholerny syn!" – myślałem sobie wąchając dzziecięce odchody. – „Być może dożyję takich czasów, że to on będzie pomagał mi się wypróżnić?".
Taki rozwój wypadków nie był zbyt prawdopodobny biorąc pod uwagę moją fortunę.
W końcu także Sylwia wzięła pod uwagę naszą zamożność i wynajęliśmy nianię. Dwa tygodnie niedosypiania potrafią zmienić poglądy największego wroga służby. Przez te przeklęte dwa tygodnie nieomal przestałem pić. Jakkolwiek było to zdrowe, nie odpowiadało mi absolutnie.
Kiedy już wynajęliśmy nianię i wszystko zdawało się wracać do normy Sylwia ośmieliła się zaproponować:
– Skoro już udowodniłeś sobie, że możesz, to spróbuj to rzucić w ogóle.
Zamknąłem się wtedy w gabinecie, by obrażony schlać się w trupa. Nalewałem sobie kolejne szklaneczki z litrowej karafki tak długo, aż okazała się pusta.
Podczas tego rytualnego pijaństwa siedziałem trochę przy komputerze. W połowie karafki wirtualnie poderwałem jakąś Dolores39. Przez chwilę było miło, niestety pod koniec, ledwo bełkocząc, posprzeczałem się z nią o prawa wyborcze kobiet. No cóż: łatwo przyszło, łatwo poszło! Wyłączyłem komputer, by przy ostatniej szklaneczce wpatrywać się w otaczające mnie z trzech stron malarstwo Bondery. Pod koniec pogłaskałem hebanową rzeźbę po łysinie i z zaskoczeniem usłyszałem w głowie: „Akhali ma"!
Do dziś nie mam pewności, czy rzeczywiście to usłyszałem. Mój organizm wybrał ten właśnie moment by stracić przytomność.
***
Niania odeszła w niepamięć. Mój syn stał się zbyt duży by mieć nianię. Nadaliśmy mu imię Vincent Harker Junior. Imię było bardziej snobistyczne niż jakakolwiek myśl, która powstała w mojej głowie. Chłopak był Harkerem Juniorem, jednak my nazywaliśmy go po prostu Vik.
Pamiętam, gdy pierwszy raz poszedłem ze szczeniakiem na huśtawki. Pamiętam, jak podrzucałem go do góry! Uszczęśliwiony krzyczałem przy tym: Vik King! Vik Kig…
Jak się później okazało, był to jeden z moich błędów wychowawczych. Dzieciak zaczynał już mówić i moje brewerie spowodowały, że zaczął myśleć o sobie jako o Vikingu. O Viku, królu wszystkich innych dzieci. Mściło to się, gdy trzeba było wyjaśniać, żeby nie bił kolegów. Mściło się, gdy chodziło o presję wywieraną na koleżanki.
***
Nie jestem do końca pewny, czy robienie króla z mojego dziedzica było za to odpowiedzialne. Szczeniak miał 13 lat i na pewno własne przemyślenia. Posłaliśmy go do dobrej szkoły, jednak nie do snobistycznej. Ani Sylwia, ani ja nie chcieliśmy by wyrósł na małego zarozumialca. Pewnego dnia dostałem telefon. Dyrektorka uparła się, żeby przyszedł ojciec – nie matka – tylko ojciec! Zirytowało mnie to, oraz spowodowało, że przestałem się raczyć whisky. To był ten moment, kiedy człowiek sobie uświadamia, że koniec z popijaniem alkoholu.
Teraz byłem zmuszony do przerzucenia się na wódkę. Koniec z delektowaniem się! Musiałem przystać na trunek, który wystarczy wychylić w ciągu minuty. Małymi strzałami. Zagryzienie jakimkolwiek jedzeniem powinno zlikwidować aromat.
Przed spotkaniem z dyrektorką strzeliłem sobie dwie setki. Autoironicznie zastanowiłem się, kiedy przyjdzie czas na spirytus podawany dożylnie. Poważniej już uświadomiłem sobie, że jest to temat do przegadania z moim lekarzem. W ramach przygotowania do wywiadówki zjadłem połówkę wczorajszej pizzy. Nie chciałem w to angażować Sylwi, która była jedyną osobą w domu, potrafiącą jako tako gotować. To była jedna z nielicznych chwil, gdy pożałowałem, że nie zatrudniam kucharki.
Julian podwiózł mnie pod szkołę. Powstrzymał się przy tym od jakichkolwiek uwag. Owszem, prorokował wcześniej, że z małym mogą być jakieś kłopoty, nie wiedział jednak jakiego rodzaju. Cóż, w tej chwili ja też nie znałem rodzaju kłopotów, które wystąpiły z moim synem. Zostałem wezwany przez dyrektorkę szkoły, stawiłem się więc na placu boju by bronić mej latorośli!
Dyrektorka okazała się zadbaną kobietą pod pięćdziesiątkę. Ubrana w obcisłe, lateksowe spodnie prowokowała we mnie więcej, niż tylko rodzicielskie uczucia. Cóż, jestem zaledwie facetem i nieco na siłę musiałem przypominać sobie, że mam już wspaniałą żonę. Pokusa zaproszenia przełożonej mojego syna gdzieś, na sushi była silna. Wziąłem się jednak w garść by zająć stanowisko inne, niż ta kobieta chciała.
– Panie Harker. Pański syn demoralizuje swą koleżankę!
Dyrektorka przysiadła na biurku, krzyżując zgrabne nogi tuż przed moimi oczami. Zastanowiłem się przez chwilę, czy zdaje sobie sprawę, że teraz to ona demoralizuje mnie?
Odchrząknąłem, mając nadzieję, że robię to znacząco i słuchałem dalej o ekscesach mojego niemoralnego syna.
– Pański syn opowiada tej dziewczynie, że Bóg nie istnieje!
– Muszę przyznać, że i ja mam wątpliwości – odparłem spokojnie rozsiadając się na krześle petenta ustawionym przed biurkiem.
– Tu nie chodzi o pańskie wątpliwości! Ja sama nie jestem ślepo wierząca! Skierował pan syna do szkoły katolickiej i nie mogę pozwolić by pański syn, jakkolwiek liberalne poglądy pan mu wpoił, demoralizował inne dzieci!
Rzeczywiście, szkoła była katolicka. To Sylwia uparła się aby Vikowi wpajać moralność chrześcijańską. Musiałem się z nią wtedy zgodzić, że dowolna moralność jest lepsza niż jej całkowity brak. Nie pomyślałem wówczas, że wraz z moralnością szkoły katolickie sprzedają coś, co sam uważałem za garść przesądów.
– Muszę pana prosić by porozmawiał pan z synem! – dyrektorka odkleiła swój opięty lateksem tyłek od biurka i zaczęła przechadzać się tam i z powrotem.
Miło mi było spoglądać na to arcydzieło chirurgii plastycznej, jednak już mnie nie pociągała. Nie czułem do niej śladu sympatii. Teraz była tylko zagrożeniem dla mojego dziedzica.
– Powinien pan także spotkać się z ojcem dziewczynki. To bardzo bogobojni ludzie. Byli przerażeni, że jeden z naszych uczniów podważa wiarę ich córki!
Znałem Vika nie od wczoraj i byłem pewny, że podważając wiarę dziewczynki potrafił użyć przekonujących argumentów. Teraz, zdaje się, ojciec Vikinga musiał znaleźć przekonujące argumenty na swą obronę. Na tyle przekonujące, żeby rodzice dziewczynki nie upierali się przy złożeniu wniosku o wydalenie mego syna ze szkoły.
– Mała ma na imię Rebeca. Wydaje mi się, że jest zakochana w pańskim synu. Tu jest wizytówka jej ojca – dyrektorka wręczyła mi kartonik. – Proszę tego nie spieprzyć! – Uśmiechnęła się do mnie – Vik jest jednym z naszych lepszych uczniów.
***
Wsiadłem do swej limuzyny i podałem Julianowi adres pod który miał mnie zawieźć. Jeszcze zanim wsiadłem zadzwoniłem pod numer telefonu podany na wizytówce ojca Rebecki. Facet zgodził się, że zaraz do niego przyjadę porozmawiać i rozłączył rozmowę obcesowo. Przyjrzałem się wizytówce: chirurg plastyczny… Cóż, jak się ma syna trzeba rozmawiać nawet z takimi gnojkami. Gdyby nie to, że gnojki miewają atrakcyjne córki nie byłoby Romea i Julii. Kazałem się tam zawieźć. Po drodze, sięgając do barku wypiłem filiżankę herbaty z rumem. No co? Przecież to nie alkohol! Poza tym czułem wyraźnie, że przed spotkaniem z katolickim chirurgiem wymagam jakiegoś zabezpieczenia.
Służąca wpuściła mnie do środka. Stojący u góry schodów właściciel posesji skinął mi, żebym do niego dołączył. „Co za przemądrzały chuj – pomyślałem sobie – nawet nie zszedł na dół, by mnie powitać!"
Wiedziałem, że dobrze wybrałem czas na wizytę. Nasze dzieci wciąż były w szkole. Żony były tam, gdzie żony zwykle o tej porze bywają. Moja u jakiejś przyjaciółki, uprawiającej jogę. Jego żona u jakiegoś jogi uczącego ją uprawiać seks tantryczny. Nigdy nie twierdziłem, że wykonywany zawód ma wpływ na szczerość stosunków małżeńskich. Za to zawsze uważałem pozbawiony inteligencji snob skazany jest na zdradę małżeńską.
Gabinet chirurga – ojca Rebecki robił w pierwszej chwili przyjemne wrażenie. Dębowe biurko, ściany pełne książek. Biurko było całkowicie puste. Nie zauważyłem nigdzie komputera.
– Witam Panie Harker! – rozpoczął rozmowę chirurg plastyczny – widzę, że szuka pan wzrokiem komputere! Nie ma go tu! Jestem tradycjonalistą.
„Czyli nie umiesz posługiwać się komputerem!" – pomyślałem. Kątem oka przyjrzałem się książkom na ścianach. Nie było sensu czytać tytułów, ponieważ tworzące zacisze pracowni książki były plastyczną fototapetą! Brak komputera, atrapy książek… czy naprawdę musiałem wiedzieć jeszcze więcej o tym człowieku?
– Panie Harker – chirurg plastyczny odczuwał potrzebę mówienia. – Oboje z żoną jesteśmy zagorzałymi katolikami i pragniemy by nasza córka też wyrosła na kogoś takiego!
No tak, facet był bigotem, tej informacji jeszcze mi brakowało.
– Pańskli syn burzy tę wizję, korzystając ze słabości Rebecki do siebie!
Nie bardzo wiedziałem jak bronić naszych pozycji. W końcu odpaliłem: – Młodzież w dzisiejszych czasach wychowywana jest na popkulturze. Córka, taka jak wasza, zaczyna uważać się za wampirzycę. Zakochuje się w moim synu, któremu na brodzie rosną pierwsze kłaczki. Młodzi bawią się w miłość wampirzycy do wilkołaka. Niech się więc bawią! Gdyby tylko zaowocowało to jakimikolwiek PROBLEMAMI, ja za nie zapłacę. Zapłacę alimenty, zapłacę za skrobankę.
Chirurg zerwał się na równe nogi: – ja również będę płacił, jeżeli to będzie konieczne! – uniósł się honorem.
– Spokojnie – odparłem. – Widząc Pański księgozbiór biorę wszystkie koszta na siebie.
Niech nasze dzieci się bawią. Skoro teraz taka moda, że bawią się w wilkołaki i wampiry to niech tak i będzie. – Dokończyłem szykując się do wyjścia.
– Bardzo się cieszę, że nie ma pan uprzedzeń związanych z wyznawaną religia…
Opuściłem dom chirurga zadowolony, Kątem oka widziałem, że rozmówca otwiera i zamyka usta jak karp.
***
Po powrocie do swego gabinetu dużo myślałem jak pogadać z moim pierworodnym. Wiem, że nie powinienem pić przed taką konfrontacją, jednak strzeliłem sobie dwie setki wódki. To był przecież taki czysty płyn! Nie czułem bym obrażał tym kogolwiek. Dwie setki i wystarczy! Syn nic nie wyczuje.
Znał procedurę, wiedział, że po przyjściu ze szkoły ma zapukać do mego gabinetu i złożyć raport.
Tym razem nie zapukał. Nie było rapotu.
Za to abstrakcyjne malarstwo na moich ścianach oszalało. Trzy nienajlepiej namalowane obrazy abstrakcyjne, które kupiłem za ciężkie pieniądze zachowywały się jak żywe. Na każdym z nich pojawiła się złowroga twarz. W głowie słyszałem jak te twarze mówią zgodnie: Akchali NO Ma!
Po chwili włączyłem telewizor. Zajmował czwartą ścianę mojego gabinetu. Tę za biurkiem. Dzięki temu nie byłem w stanie równocześnie używać komputera i oglądać TV. Zauważyłem kiedyś jak zgubne może być coś takiego. Oglądając relacje z wojny w Afganistanie kupiłem sporo akcji przemysłu zbrojeniowego! Nie mogę powiedzieć, żebym na tym stracił, jednak nie lubię zbrojeniówki. Nienawidzę maszyn do zabijania i przeciwny jestem zabijaniu jako takiemu. Wg mnie, cholerne rządowe instytucje powinny świecić przykładem dla obywateli. Nie powinny zabijać, bo dają zły przykład motłochowi. Dlatego też zawsze pozostanę wrogiem kary śmierci.
Przyciemniłem światło w gabinecie. Gigantyczny, plazmowy telewizor stał się jedynym źródłem światła. Kupiłem go już z dziesięć lat temu, nadal jednak cieszyła mnie jego powierzchnia. Wysłałem synowi SMSa: „Jutro nie idziesz do szkoły! Masz się stawić w moim gabinecie o godzinie 9 rano".
Obróciwszy się tyłem do biurka oglądałem telewizję. Leciały czarnobiałe powtórki „Rodziny Adamsów". Jakże atrakcyjną kobietą była Morticia Adams! Była nieco podobna do Sylwii, ale nie blondynką. Poza tym Sylwia wystrzegała się tak mocnego makijażu. Lubiłem ten serial za klimat i absurdalne pomysły. Strzeliłem sobie jeszcze setkę wódki. „Addamsowie" stali się bardziej zabawni. Uzupełniłem następną setką.
W końcu zasnąłem na fotelu.
***
Obudziłem się z bólem w krzyżu. Zabytkowy zegar ścienny wybił właśnie ósmą trzydzieści. Telewizor nadal był włączony, wyświetlał teraz jednak „News of the world". Dowiedziałem się, że nosorożce czarne są bliskie wyginięcia. Dowiedziałem się, że nasz czarny, amerykański prezydent traci w rankingach popularności. Później trafiłem na expose premiera ojczyzny mego ojca. Polski premier opowiadał sensowne rzeczy, myślę jednak, że nikt normalny mu nie wierzył. Teraz nie było już obietnic wejścia do strefy euro. Europejska waluta zaczęła tak śmierdzieć, że nikt przy zdrowych zmysłach nie deklarowałby przyłączenia do niej. Premier właśnie opowiadał o koniecznych cięciach budżetowych, gdy nagle spoza moich pleców rozległ się głos, także mówiący o cięciach.
„Odetniemy aortę, lub dwie. Oddzielimy duszę od ciała!" – obróciłem się w fotelu. Okna w gabinecie miałem zasłonięte. Telewizor rzucał światło na całe pomieszczenie. W tym chybotliwym oświetleniu wiszący naprzeciw obraz ożył. To był pierwszy z obrazów kupionych od Bondery. „Nieznośna lekkość bytu" przemawiała plastycznie ruchomymi trójkątami i kwadratami. Rzuciłem okiem na prawo i lewo. Pozostałe malarstwo Bondery było nadal martwe. Tylko ten pierwszy miał magiczne właściwości. To on dał mi hebanowy posążek przynoszący szczęście. Położyłem dłoń na sklepieniu czaszki hebanowego Murzyna. Poczułem słabe przesłanie: Akhali ma.
Skupiłem wzrok na obrazie. Psychodeliczne kolory przemawiały:
„Cięcia będą konieczne! Najbiedniejsi złożą ofiarę, by nam żyło się lepiej. Ten młody człowiek TO CZYSTE ZŁO!" obraz był na tyle niewielki, że mieścił się obok drzwi wejściowych do mego gabinetu, które teraz się otworzyły i wszedł przez nie mój syn z oczami pokornie skierowanymi w podłogę. „Wzywałeś ojcze?"
Szaleńcze wrzaski magicznych obrazów zamilkły. Telewizor wyciszyłem używając pilota.
– Vic, Twoja nauczycielka twierdzi, że zatruwasz umysł Rebecki.
– Zatruwam? – Vic wyglądał na zaskoczonego.
– Podobno opowiadasz dziewczynie, że Bóg nie istnieje. Wiesz przecież, że nie możemy być tego pewni.
– Ach… ha ha – roześmiał się Vic nieco nerwowo. Wiedział doskonale, że ze mną może rozmawiać o wszystkim, jednak pewne tematy wprawiały go w zakłopotanie.
– Wiesz tato – ściszył głos, bo to była najwyraźniej wstydliwa tajemnica – ja chcę się dostać do jej majtek!
Roześmiałem się z ulgą. Mój syn nie był zły! On chciał tylko dostać się do majtek tej młodej kobiety! Który facet nie zacząłby opowiadać, że Bóg nie istnieje, kiedy cel był tak istotny!
Odprawiłem młodego i kazałem mu wracać na tyle lekcji, na ile zdąży. Nie zabroniłem mu kontaktów z Rebecą. Po cóż miałbym?
Wróciłem do telewizora, jednak nie bawił mnie on już dzisiaj. Odwrócony plecami do panoramicznej plazmy wykupiłem akcje kilku mało znanych firm. To były polskie firmy i miałem szansę na wykupienie większościowych pakietów. Czułem, że mój instynkt łowcy służy mi dobrze.
Malutkimi krokami zło zakradało się bliżej mnie. Kiedy tak się zastanawiałem moja praca nie była warta więcej niż praca chirurga plastycznego. Ludzie doskonale mogli sobie radzić bez chirurgów i bez finansistów.
Miałem pełną świadomość, że nie jestem dobrym człowiekiem. Było dla mnie jednak ważne, by mój syn został kimś takim. Jak? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Nie powinien bić żony, nie powinien znęcać się nad zwierzętami. Tylko, że na razie za wcześnie było na takie rozważania. Nie chciałem by stał się zły, dawałem mu jednak carte blanche jeżeli chodziło o usprawiedliwione złe uczynki. Czy złe uczynki mogą być usprawiedliwione? Oczywiście, mogą. Na przykład, kiedy dasz żonie po twarzy, bo przespała się z innym facetem, nie mówiąc ci o tym.
Sylwia zrobiła kiedyś coś podobnego, tyle tylko, że najpierw to ze mną uzgodniła. Facet ładnie mi się przedstawił a później ja poszedłem na górę., zostawiając ich samych. Nie powiem, męczyło mnie to trochę. Następnego dnia Sylwia była dla mnie taka kochana, że pomyślałem, że facet całkowicie się nie sprawdził. Takie eksperymenty robiliśmy, kiedy jeszcze Vica juniora nie było na świecie.
Teraz strzeliłem sobie setkę doskonale zmrożonej wódki. Czułem jak ogarnia mnie ciepło. W tym momencie czułem sympatię do wszelkiego stworzenia. Wyłączyłem komputer. Wykupywanie akcji to zawsze akt agresji. Nie miałem na to w tej chwili ochoty.
Jakby wyczuwając moje chwilowe pozytywne nastawienie figurka Murzyna szepnęła: Akhali ma. Pierwszy obraz Bondery zaczął się ruszać. Martwe do tej pory trójkąty otworzyły portal, w który mogłem sięgnąć. Śmiało sięgnąłem poprzez kurtynę rzeczywistości. Tym razem z obrazu wydobyłem prymitywny, lecz pięknie wykonany nóż. Prawdopodobnie był to także heban. Jako drewno nie mógł być przesadnie ostry, jednak sztych miał szpiczasty, i niewątpliwie, był zdolny do śmiertelnych pchnięć.
Coś mnie tknęło, więc zajrzałem do sejfu, w którym przechowywałem własną duszę zaklętą w jajko. Z niepokojem zauważyłem kilka pęknięć na skorupce. Nie chcąc się nad tym zastanawiać odłożyłem jajko do sejfu, czule otaczając je miękką ligniną.
Zdecydowanie potrzebowałem konsultacji. Zawinąłem prymitywny, hebanowy nóż w gazetę. Dochodziła dziesiąta wieczór. Wezwałem Juliana, który w tym momencie zajadał smakowitą kolację w pobliżu naszego Rollsa. Dbał o swój brzuch na równi z limuzyną! Takie oddanie wykonywanej pracy dobrze świadczyło w moich oczach.
Julian spokojnie wyjaśnił mi, że o tej porze na rynku, w Harlemie nikogo nie zastanę. Umówiliśmy się na wyjazd z rana.
Poszedłem do swojego pokoju muzycznego. Kwadratowe pomieszczenie, usytuowane niemal w secu dworku miało jedną funkcję: słuchanie muzyki.. Było nieomal puste. Tylko na środku ustawione były dwa fotele. Usiadłem na jednym z nich i włączyłem pilotem zestwa nagłaśniający. Na podłodze w narożnikach pokoju stały potężne subwoofery, służące do przekazywania niskich dźwięków – basów. W górnych narożnikach zawieszone zostały głośniki średnio i wysokotonowe. Pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek szyb, zbudowane jak bunkier – z litego betonu. Poza membranami głośników nic nie miało prawa tu brzęczeć! Włączyłem dziewiątą Beethovena. Zwykle wprawiała mnie w dobry nastrój. Żadna muzyka nie brzmiała tak dobrze na odpowiednim sprzęcie jak klasycy. Syn mnie kiedyś zabrał na koncert kapeli heavy metalowej. Widziałem, że dzieciak to kręci i także usiłowałem udować, że jest to coś wielkiego dla mnie. Prawda była jednak taka, że słyszałem w tym tylko wrzask i hałas. Ciotka Vica, siostra Sylwii, usiłowała mi to wyjaśnić. To ten hałas miał być czymś cudownym. Wyjaśnienia do mnie nie trafiły. Zacząłem myśleć o siostrze Sylwii jako o infantylnej starej pannie.
Nazajutrz Julian zawiózł mnie na targ w Harlemie. Siostra Mum Mum stała tam gdzie poprzednio i szybkimi ruchami dzieliła kurczaka. Pozornie nic się nie zmieniło, tylko na skroniach Murzynki pojawiły się białe pasma siwizny.
– Pamiętasz mnie siostro Mum Mum? – zagadnąłem z rękami w kieszeniach mojego prochowca.
– A jakże mam nie pamiętać – Murzynka uśmiechnęła się do krojonego mięsa. Tasak uderzał rytmicznie. – Jesteś ten biały co pytał o śmierć farbiarza. Niezdrowo zainteresowany sprawami Czarnych, ty! – pogroziła mi żartobliwie tasakiem, po czym odłożyła go na bok, oparła się obiema rękami o blat i zapytała:
– Czego chcesz od starej Mum Mum tym razem?
Z kieszeni wyjąłem hebanowy, zdobiony nóż. Podsunąłem jej pod oczy. Mum Mum nieomal upadła usiłując się odsunąć.– Złe! Złe loa! Zabierz to ode mnie!
Usiłowałem coś mówić, jednak z Murzynki udało mi się wycisnąć tylko tyle, że porozmawia ze mną następnego ranka gdy już przyjadę bez artefaktu.
Wróciliśmy z Julianem akurat w porze lunchu. Sylwii nie było, zrobiliśmy sobie więc w kuchni po kilka kanapek. Późniejlian poszedł polerować naszego Rollsa. Ja zamknąłem się w gabinecie by popijając wódeczkę pilnować rodzinnych interów. Dwie godziny później do gabinetu zapukał mój syn. Wszedł, by złożyć codzienny raport. Opowieści o dzisiejszych kartkówkach słuchałem jednym uchem. Nieco się zainteresowałem, gdy opowiedział mi o swojej kłótni z Rebbecą. Usiłował wyjaśnić jej, że Bóg prawdopodobnie istnieje, a wcześniejsze przeczące temu wypowiedzi to tylko były młodzieńcze teorie. Przytakiwałem częściowo zainteresowany. Syn wszedł za moje biurko. Wyglądało na to, że potrzebuje czułości. Brał do ręki kolejne rzeczy z pulpitu i bezwiednie się nimi bawił.
– Tato, czy myślisz, że ona mnie kocha?
Przytuliłem dzieciaka. – Jesteście jeszcze oboje młodzi. Nie wiecie co to znaczy.
W tym momencie poczułem ból w lewej stronie piersi. Ciepło i straszny ból rozlały się pod moją marynarką.
– A ty mnie kochasz?! – Zaklęty w hebnowym ostrzu Raga Loa przynosił nienawiść i zemstę.
Odsunąłem dzieciaka na odległość ramion. Z mojej piersi sterczał hebanowy nóż, wbity prawie po rękojeść.
Syn uciekł z mych słabnących objęć.
– Dlaczego Vic? – wychrypiałem.
– Bo pijesz, bo nie obchodzi cię Rebbeca, bo nie lubisz hevy metalu. Bo jesteś złym ojcem!
Moja dusza uciekła z ciała, by stać się kolejnym loa. Zagubiony podczas życia, po śmierci też miałem zostać zagubionym duchem. Ktoś, gdzieś, jakiś czarnoksiężnik Voodoo, mógł mnie wykorzystać do swoich celów. Moja własna wola zanikała.
Ileż jej zresztą było? Po śmierci, jak i za życia stwałem się łatwym do manipulowania narzędziem.