- Opowiadanie: Monmouth - Przejście

Przejście

Konkurs zainspirował mnie do podjęcia pierwszej od dawna próby literackiej. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Przejście

Zadanie ciosu trwało dwie sekundy. Z wdechem przełamującym chwilową blokadę psychiczną i zamachem może jakieś sześć. Nawojce ta chwila dłużyła się jak wieczność. Dodatkowo w jej połowie poczuła coś dziwnego, jakby straciła panowanie nad własnym ciałem. Ktoś, bo przecież nie ona, przeciął nożem krtań ofiary. Nawojka mogła jedynie biernie oglądać, jak własną ręką, lecz nie na jej rozkaz, wymierza mordercze cięcie przy akompaniamencie bębnów, śpiewów, krzyków i skandowania.

 

***

 

Gdy otworzyła drzwi, oślepiło ją palące słońce. Musiała odnieść dwie zgrzewki wody mineralnej do magazynu, bo nie były potrzebne, jako że stoisko z bardkami zostało zamknięte. Przy okazji poinformuje rodziców o koszcie ich naprawy, ponieważ zapewne kręcą się w pobliżu składziku. Tak wyliczając te i następne obowiązki, przyglądała się innym. Garncarze szykowali pomału „produkcję”, chłopaki od prezentacji mitologii siedzieli przy kubkach coli, a dziewczyny od tkactwa improwizowały chwilowy kram. Przechodziła obok imponującego, kilkumetrowego drewnianego pala, symbolu skansenowej religii.

 Nawojka z uśmiechem obserwowała te sielskie życie, lecz pomału ubitą ścieżką dochodziła do nowoczesnego, pomalowanego na biało budyneczku. W nim stanie się kimś innym, miano Nawojki bowiem przynależało do tamtego świata. Otworzyła drzwi i wraz z przejściem przez próg stała się Matyldą. To było najładniejsze imię kojarzące się ojcu ze średniowieczem. Matka narzekała, że germańskie, ale już dawno się z tym pogodziła. Teraz za to siedziała nad rachunkami skansenu.

– Mamo, słyszałam o ciekawym festiwalu w Namysłowie – Matylda zagaiła rodzicielkę – Damy radę tam zajechać?

– Chciałabym Nawojko. – Nawet poza Liemiesznem, wbrew zasadom, używała jej rodzimego imienia. – Lecz to koliduje z Przejściem. Zresztą twoim pierwszym czynnym, więc tym bardziej nie możemy tego opuścić.

– Podobno bardzo potrzebujemy takich występów. – Znacząco spojrzała na kartki z opłatami.

– Ale są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. Oprócz tego Nawojko, to takie wyjazdy są też kosztowne. Najlepiej będzie, jak sobie to odpuścimy.

– Wiem. Szkoda, chciałabym się po prostu pobawić na dobrym zjeździe. No i stresuje się trochę rytuałem. Nie da rady przełożyć mojego?

– Przestań, wiesz że to niemożliwe. Najpotężniejszy nie dzieli się swoją mocą z pierwszym lepszym, to dla niego ogromne poświęcenie. Nasza wioska została ogromnie wyróżniona, że każdy z nas systematycznie przyjmuje jego błogosławieństwo. Nie powinnaś być stremowana.

Matylda słyszała to już tysiąc razy. Czakawiec musi udowodnić swoją moc ducha, a zarazem bezgraniczną lojalność wobec bóstwa. By tego dokonać trzeba podczas tej jedynej okazji zwanej Przejściem, sprzeniewierzyć się własnym zasadom. Przekroczyć linie wyznaczoną nie tylko poprzez własne sumienie, ale i etykę całej społeczności. Pogwałcić najważniejszą zasadę Czakawców, czyli pokojowe usposobienie. Trzeba zabić. W inscenizacji robi się to symbolicznie, uderza w kukłę. Matylda jednak nie chciała ponownie słuchać wykładu o tym, więc przekazała co miała przekazać i wyszła z budynku przemysłowego, powróciła do skansenowego alter ego i ruszyła na poszukiwanie ojca.

Odnalazła go w drugimmiejscu nie z epoki, czyli w warsztacie. Wykańczał instrumenty, zapewne na Przejście. Uwielbiała zastawać go w takim momencie. Wpadał w ekstatyczny szał kreatywny, kiedy zajmował się tworzeniem rekwizytów. Oczy mu świeciły jak latarnie, z twarzy nie schodził uśmiech, sam cały wręcz drżał z podniecenia, lecz nadal pomimo tego nikt w wiosce nie szył tak pewnie.

– Manekin jest już gotowy?

– Oczywiście. – Tomasz lekko podskoczył ze zdziwienia, wypadł z zamyślenia. – Świetnie mi wyszedł, nie chwaląc się. Wlałem tam mnóstwo świńskiej krwi, więc będzie bardzo realistyczny.

 – Oby – mówiąc to zawahała się, nie wiedząc, czy ją to cieszy – Mogę ją zobaczyć? Zerknąć tylko.

– Wykluczone! – wykrzyknął – To ci przyniesie pecha, nawet zaważy na powodzeniu rytu. Tego nie wolno robić!

Matylda wystraszyła się tej reakcji. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Jakby była obcym człowiekiem, dzieckiem sąsiadów (i to nielubianych) przyłapanym po wejściu na nie swój teren i od razu ostro skarconym. Odbąknęła „Rozumiem”, a następnie prędko udała się w losową część wioski.

 

***

 

Nie powinna wychodzić tej nocy.Chociaż rytuał ją zmęczył, nie chciało jej się spać. Całe te zajście przy ognisku, podniecenie przełomowym wydarzeniem, tylko utrudniało udanie się na spoczynek. Aż skręcało ją, aby wstać i przejść się po wsi. Chciała się ponapawać powietrzem, które już definitywnie do niej należy. Nacieszyć domem, do którego w pełni przynależy. Ten spacer okazał się jednak błędem.

Przy pierwszym rzucie oka na zajście w dole, nie wiedziała, czy widzi dobrze. Chciałaby się mylić, lecz jej umysł świdrowało okrutna intuicja, że się nie myli. Świadomość tego doprowadzała ją do płaczu. Roztrzęsiona schowała twarz w dłoniach.

 

***

 

Pomimo reakcji jej ojca, to był piękny dzień. Nawojkę zdziwił jego wybuch, jednak kilka haustów świeżego, wiosennego powietrza oraz śpiew ptaków wlał w jej serce strumień ciepła. Naprawdę kochała Lemieszno, te miejsce przynosiło jej ulgę, jakiej nie odczuwała w szarych, brzydkich miastach. Tutaj na wyciągnięcie ręki miała zbawienną naturę, a współplemieńcy zawsze byli uprzejmi. Wszystko to dzięki odrzuceniu obrzydliwego kultu śmierci. Tatko jej o tym wielokrotnie opowiadał. Niektórzy ludzie kiedyś odrzucili nauki Drudźa, wybierając bóstwo chrześcijańskie. Wzgardzili kojącą mocą przyrody, czyli tym, co łaskawie podarował nam Najpotężniejszy; wyzbyli się swoich pierwotnych, acz szczerych pragnień, kłamliwie udając, że ich one nie dotyczą. Woleli skuć się w obciążające kajdany religii katolickiej. Zniszczyli nasze święte gaje, spalili jakiekolwiek ślady po Najpotężniejszym, pobudowali kamienne kościoły. Następnie przyszła cegła, stal, para i proste życie zostało zadeptane przez tak zwaną cywilizację. Jej ojciec, w wiosce zwany Daromirem, zawsze miał łzy w oczach, gdy o tym opowiadał.

Nawojka chyba go rozumiała. Uwielbiała żyć tutaj. Może była sceptyczna co do jego generalnej oceny innych, jaką proponował jej ojciec, ponieważ ze sporadycznych kontaktów z miastowymi, to nie byli szczególnie okrutni. Wręcz przeciwnie, wykazywali się tolerancją względem jej niecodziennych wierzeń, gdy tylko się o tym oczywiście dowiedzieli, ponieważ najczęściej religia nie była dla nich istotna. Tak czy inaczej, to w wiosce czuła się najlepiej. Zawsze ją zastanawiało, dlaczego Mikołaj wolał inne życie. Uciekł, i to na chwilę przed własnym Przejściem. Skarciła się, kiedy we wspomnieniach przywołała jego imię, gdyż zostało to zakazane. Nie powinno się go używać podczas pobytu w Lemiesznie. Jej brat został przeklętym Bezmiennym.

Zatopiona w rozmyślaniach nawet nie zauważyła, iż doszła już do placu treningowego. Była to miejscówka Sulibrata, właśnie sprawdzał swoje włócznie. Zapewne niedługo przyjdzie jakaś wycieczka szkolna, żeby wysłuchać o słowiańskiej wojskowości oraz zobaczyć jego pokaz. Ona również lubiła obserwować, jak popisywał się swoimi rzutami przed dzieciarnią albo pokazywał, wariacki, ahistoryczny, ale za to imponujący cios mieczem. Sulibrat zauważył ją i zagadnął:

– A co tam u pani Nawojki?

Odpowiedziała na jego uśmiech. Chciała zrobić to pewnie, lecz poczuła, że zalała się rumieńcem.

– Jeszcze nie pani, choć chyba już tego blisko.  

– Obawiasz się Przejścia?

– Tatko podobno przeszedł samego siebie w tworzeniu kukły. A to mnie martwi. Wiem, że to na niby, ale nadal…  

Zauważyła dziwny wyraz twarzy u Sulibrata. Trochę naigrywający się z niej lub może spoglądał na nią z politowaniem. Pewnie nie wierzy, że jest do tego zdolna. Albo najzwyczajniej w świecie tym gestem ganił ją za złamanie roli. Jest już w wiosce, więc Przejście nie jest ubiciem manekina, a najprawdziwszym rytualnym mordem. Powinna  mówić według konwencji.

– Oczywiście – Sulibrat przerwał chwilę ciszy – Naprawdę zabijasz, nawet jeżeli tniesz sztuczne ciało, to będzie ono reprezentowało ludzkie życie. Tymczasem to najważniejsza wartość w naszej społeczności. Drudź w ten sposób sprawdza, czy potrafimy przełamać naszą pokojową naturę, pokonać własnego siebie, co jest najtrudniejszym zadaniem, a w zamian obdarza nas boską cząstką .

– Dokładnie, a ja chyba nie jestem gotowa na takie poświęcenie.

– Z doświadczenia wiem, że te wątpliwości mijają, kiedy weźmie się nóż do ręki. Potem wszystko idzie samo. Najpotężniejszy cię woła, ty odpowiadasz.

– Też się bałeś?

– Jak cholera.

Usiadła w pobliżu i jeszcze chwilę porozmawiali. Lemieszno nie było metropolią, jednakże aż kipiało od różnych plotek. Taka specyfika małych wiosek.. Niestety, czas pracy zbliżał się nieubłaganie, więc go opuściła. Zajmowała się kuchnią, tymczasem zbliżała się już pora obiadowa.

Wcześniejsza wpadka z wyjściem z roli rozbudziły w Nawojce pewną myśl, która podczas rozmowy rozgorzała na dobre. Sulibrat był naprawdę świetnym aktorem albo mocno się w to wszystko zaangażował. Może nawet zbyt mocno, lecz najdziwniejsze, iż nie był rodzynkiem w Lemiesznie pod tym względem. Tutaj każdy oddawał rekonstrukcji swoje całe serce. Zaczęła się zastanawiać, gdzie leży granica pomiędzy odgrywaniem roli a życiem, bo w tym skansenie była ona wręcz niezauważalna. Może ona nie istniała? Tymczasem ona nie potrafiła tak wtopić się w swoją postać. Poznała dobrze zasady rodzimej wiary, ale nadal nie była pewna przyjęcia jej całkowicie. Kochała stroje, czasami wydawało jej się, że odczuwała moc Drudźa, lecz to wszystko w pewnym sensie nadal było dla niej tylko zabawą. Może czas odejść? A jeżeli tak, to gdzie? „Byłam uczona w skansenie, spędziłam w nim praktycznie całe życie. Wszędzie indziej zginę”.

 

***

 

Siedziała na swoim łóżku, otępiale patrząc się w ścianę. Ostatnie dni Nawojce minęły na biernym i mechanicznym wykonywaniu obowiązków. Pamiętała, że kiedyś w podobnym stanie widziała Miko… Bezmiennego. Chyba jakiś diaboł pomieszał jej w głowie, gdyż ostatnio zastanawiała się, czy nie postąpić podobnie. W końcu przecież nawet bez Przejścia może być dobrym człowiekiem, a odejście ze skansenu potraktować, jako szanse na rozgłoszenie nauki Drudźa po całej Polsce. Zwróciła oczy na otwartą podróżną torbę.

 

***

 

Biała, lniana sukienka leżała idealnie. Wydawało jej się za luźna, lecz okazało się inaczej. Słyszała już dźwięki instrumentów oraz śpiew całej wspólnoty. Ryt się jednak dopiero zaczynał.

Do izby, gdzie czekała, wszedł kapłan Dobromir. Jeżeli miałaby wskazać, kogo miano było najbardziej nietrafione, to bez dwóch zdań jego. Był trudny w obyciu, szorstki oraz gburowaty. Mimo tego musiała okazywać mu szacunek, jako że znał prawdę, porozumiewał się z nim w końcu Najpotężniejszy.

Niebawem izba zapełniła się otumaniającym dymem. Słodki zapach mile wdzierał się do nozdrzy Nawojki, ale wyraźnie negatywnie wpływał na świadomość. Tymczasem kapłan przygotowywał ją na przyjęcie daru. Nacierał olejkami, uciskał kluczowe miejsce na ciele – nie wiedziała, czy wszystkie naciski były konieczne, ale bała się zaprotestować, ponieważ groziło, to przerwaniem Przejścia – oraz kreślił znaki wokół.

W końcu usłyszała róg. Nadszedł jej czas. Otworzyła drzwi od drewnianego domku, a następnie pokierowała się do centrum areny. Im dalej, tym mniej odczuwała stawianie kroku. Pod koniec już tylko płynęła lub szybowała w powietrzu, zaś świat wokół tracił wyraźny kontur. Ciemność zmieszała się z jasnością, głosy piszczałek z ludzkim zaśpiewem.

Reszta została intensywnym pokazem slajdów. Widziała go. Drudź na nią łapczywie spoglądał, chyba wypowiadając jej imię. Nie słyszała go wyraźnie. Jednocześnie przebijały się do jej świadomości powidoki z ceremonii. Światło pochodni niewyraźnie oświetlało pobratymców. Niejasny blask padał również na manekina. Wyglądał naprawdę realistycznie. „Wystarczy szybkie cięcie i z głowy” pomyślała, lecz potem przez głowę przemknęła jej inna niepokojąca myśl. „Manekiny nie wydają dźwięków”.

 

***

 

Tej nocy już nie zasnęła. Kręciła się w swym łóżku. Każde zamknięcie oczu przywoływało widok z dzisiejszej celebracji. Desperacko darł się na nią człowiek, starał się intensywnym wiciem wyśliznąć z lin, którymi był powiązany. Wszystko to na nic, był bezbronny wobec jej ostrza.

„Ale to przecież nie był człowiek. Musiało mi się to przywidzieć, to te zioła od Dobromira”, usprawiedliwiała się. Tylko choć to wszystko sobie w myślach wielokrotnie powtarzała, nie pomogło jej zmrużyć oczu.

W końcu się poddała. Świtało, więc postanowiła się przejść. Ciekawość skierował jej kroki ku scenie dzisiejszego widowiska. Warto się przyjrzeć miejscu, gdzie wreszcie stała się kobietą. Pomimo wątpliwości względem czynu, czuła się dumna. Jest pełnoprawnym dzieckiem Drudźa. Członkiem plemienia.

 

***

 

Z pobliskiego pagórka miała doskonały widok na dwójkę, którą śledziła. Zauważyła ich w okolicy miejsca rytu. Chciała krzyknąć do nich, w końcu na pewno pochodzili z wioski, jednakże nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Coś tu nie grało. Mężczyźni ciągnęli jakiś worek, a to wydało się Nawojce podejrzane. Nie powinna się tutaj znaleźć, warto by było wrócić do swojego pokoju, taki wniosek podpowiadało jej przeczucie. Jednocześnie wygrała ciekawość. Czuła, że zostanie za to ukarana, wpycha nos w nieswoje sprawy, ale musiała się dowiedzieć, o co chodzi.

Jegomoście wyglądali znajomo, choć z tego dystansu nie potrafiła należycie odkryć ich tożsamości. Szli tak całkiem spory kawałek, przedzierając się przez krzaki. Nawojka podążała za nimi z boku, w bardzo bezpiecznej odległości. Nie musiała się zresztą zbliżać, bo w zaroślach mężczyźni nie dbali o dyskrecję. Potem zaś skończył się pas gęstwiny i zaczęło ogromne pole. Wczołgała się na małe wzniesienie po lewej od nich. Kiedy przystanęli przy wcześniej wykopanej dziurze, od razu domyśliła się co, a raczej kto, leży w czarnym worku.

 

***

 

Następne co zapamiętała z tamtej nocy, to trzy zdziwione krzyki. Rozpoznała tam w dole kapłana, ale druga postać była dla niej tajemnicą. Gdy się rozdzielili, podążyła za nieznajomym. Jeszcze przed wioską go dopadła i potraktowała, jak nieszczęśnika z Przejścia. Na początku była równie zdziwiona, co jej ojciec, ale szybko przeszło to w obojętność. Droga do chatki Dobromira minęła Matyldzie na dochodzeniu do zaskakującego odkrycia, iż widok martwego ojca nie wywołał u niej smutku. Przeciwnie, odczuła pewną ulgę. Teraz siedziała w przedziale pociągu. Ukradkiem przyglądała się swojemu nożowi leżącemu w głębi torby, którą trzymała na nogach. Obiecała sobie, że to będą trzy ostatnie ofiary. Ani jednej śmierci więcej.

Koniec

Komentarze

A kim jest ten Drudź? Tekst niby w porządku, ale językowo jest parę potknięć i bardziej makabryczny (w domyśle) niż straszny.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Z wdechem(,) przełamującym chwilową blokadę psychiczną(,) i zamachem może jakieś sześć.

Dodatkowo(,) w jej połowie poczuła coś dziwnego, jakby straciła panowanie nad własnym ciałem.

W połowie czego, wieczności? Matematyka wskazuje nam, że nieskończoność podzielona na dwa, to wciąż nieskończoność :-) Sugerowałbym np. w połowie ruchu.

Nawojka mogła jedynie biernie oglądać, jak własną ręką, lecz nie na jej rozkaz, wymierza mordercze cięcie(,) przy akompaniamencie bębnów, śpiewów, krzyków i skandowania.

Raczej napisałbym biernie patrzeć zamiast oglądać. Dalej wydaje mi się, że lepiej brzmi  jak własna ręka, lecz nie na jej rozkaz, wymierza mordercze cięcie.

Przy okazji poinformuje rodziców o koszcie ich naprawy

O koszcie naprawy czego?

Nawojka z uśmiechem obserwowała te sielskie życie

To życie, chyba że wprowadzasz tu jakąś gwarę, a ja się jeszcze nie zorientowałem :-)

lecz pomału(,) ubitą ścieżką(,) dochodziła do nowoczesnego, pomalowanego na biało budyneczku

To było najładniejsze imię(,) kojarzące się ojcu ze średniowieczem.

– Mamo, słyszałam o ciekawym festiwalu w Namysłowie – Matylda zagaiła rodzicielkę(.) – Damy radę tam zajechać?

– Chciałabym, Nawojko.

Zresztą(,) twoim pierwszym czynnym, więc tym bardziej nie możemy tego opuścić.

Oprócz tego(,) Nawojko, to takie wyjazdy są też kosztowne.

By tego dokonać(,) trzeba podczas tej jedynej okazji(,) zwanej Przejściem, sprzeniewierzyć się własnym zasadom.

Matylda jednak nie chciała ponownie słuchać wykładu o tym, więc przekazała(,) co miała przekazać i wyszła z budynku przemysłowego,. pPowróciła do skansenowego alter ego i ruszyła na poszukiwaniea ojca.

Odnalazła go w drugimmiejscu nie z epoki, czyli w warsztacie.

Brak spacji.

lecz nadal(,) pomimo tego(,) nikt w wiosce nie szył tak pewnie.

Tomasz lekko podskoczył ze zdziwienia, wypadł z zamyślenia

Dziwna konstrukcja, może wyrwany z zamyślenia?

– Wykluczone! – wykrzyknął(.)

Odbąknęła „Rrozumiem”, a następnie prędko udała się w losową część wioski.

Nie powinna wychodzić tej nocy.Chociaż rytuał ją zmęczył, nie chciało jej się spać.

Brak spacji.

lecz jej umysł świdrowałoa okrutna intuicja, że się nie myli

Może jednak lepiej świdrowało okropne przeświadczenie?

 

Dalej, niestety, poddałem się z łapanką :-)

 

Historia, którą starasz się przedstawić, jest ciekawa. Ma potencjał. Dobrze budujesz obraz świata – wioski, jej rytuałów, codziennego życia. Choć motyw miłującej pokój i tradycję zamkniętej wspólnoty, która okazuje się morderczym kultem, nie jest nowy, to jednak unikasz jakichś oczywistych zapożyczeń.

Tyle dobrego. Niestety przekazanie tej opowieści wyszło ci słabo. Opowiadanie napisane jest bardzo chaotycznie, jakbyś się bardzo spieszył. Dużo jest dziwnych sformułowań, niepasujących do siebie frazeologizmów. Zdarza się, że w toku jednego zdania gubisz rodzaje. Do tego dochodzą literówki i interpunkcja.

Podsumowując, ciekawy pomysł, ale nad wykonaniem musisz sporo popracować. Sugerowałbym przycięcie tekstu, do objętości szorta (<10 tys. znaków), tak aby było bardziej zwięźle. Mniej tekstu, ale bardziej dopracowanego. Powodzenia! :-)

fanthomas,

dziękuje za komentarz. Drudź jest bóstwem tej grupy rekonstruktorskiej. A nazwa pochodzi od jednego z określeń na Arymana, zaratusztriańskiego bożka kłamstwa, przeciwnika Ahura Mazdy. Niekoniecznie to pasuje do charakteru tej wioski, lecz zamysł był taki, aby religia wyznawana przez tę wspólnotę nie była spójna wewnętrznie, tylko bardzo synkretyczna. Właściwie, to członkowie “plemienia” mieli sobie dowolnie wybierać elementu kultu.

 krzkot1988

dziękuje. Powiem szczerze, że z tym tekstem utknąłem, bo już chciałem zdążyć w terminie, ale jak poprzedni tydzień zapowiadał się być dla mnie obfity w wolny czas, tak rzeczywistość zweryfikowała te oczekiwania. Stąd nie miałem okazji całości dokładniej przeczytać. Ale pomyślę nad skróceniem tego, jeżeli oczywiście, to jest teraz możliwe. 

Przeczytawszy.

 

Połączenie folku słowiańskiego z perskim to może nie nowy zabieg, jednakże jest to bardzo przyjemny smaczek. Również opisywanie współczesnej wersji wspólnoty opartej na zasadach wywodzących się z tych tradycji wypadło ciekawie. Niemniej sama część grozy jest dość powolna i wypada przewidywalnie. Fabuła zyskałaby na gęstszym napięciu lub wprowadzeniu elementu tajemnicy. Językowo pojawiło się parę niezgrabności, ale ogólnie czytało się dość gładko. 

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka