- Opowiadanie: Joker246 - Klucz do Nienawiści

Klucz do Nienawiści

Właśnie niedawno skończyłem rozrysowywać plan mojej powieści i zacząłem ją pisać. Ten fragment jest pierwszym rozdziałem tej historii. Chciałbym go tu wrzucić, by dowiedzieć się od Was, co o nim sądzicie, jakie są wasze przemyślenia i czy po przeczytaniu go macie ochotę na poznanie dalszej części tej opowieści. Z góry przepraszam, jeśli pojawiły się tu jakieś większe błędy, czy pomyłki. Z radością przyjmę wszelką krytykę i wszystkie rady, jakie zechcecie mi dać. Miłego czytania!

Oceny

Klucz do Nienawiści

ROZDZIAŁ 1

ZAJŚCIE W ALEJCE

Alicja Bernard spojrzała w niebo. Choć dzień powoli miał się ku zachodowi, słońce wciąż świeciło jaskrawo, zmuszając patrzących nań do zmrużenia oczu. Taki urok lata, szczególnie tak upalnego. Dziewczyna odgarnęła włosy z czoła i związała je z tyłu głowy, żeby nie przeszkadzały podczas akcji. Kiedyś już miała sporo kłopotów, gdy włosy opadły jej nagle na oczy, uniemożliwiając poprawne wprowadzenie kombinacji do sejfu. Wtedy Anton był naprawdę wściekły, ledwo udało im się ujść przed pościgiem. Dzisiejszy dzień był jeszcze ważniejszy. Nie można było pozwolić sobie na żadne błędy, nawet najmniejsze.

Alicja rozejrzała się jeszcze raz, po czym wśliznęła się przez niskie drzwiczki. Znalazła się w parnej kuchni, gdzie naraz zaatakowały ją dziesiątki zapachów i dźwięków. Uderzanie sztućcami o talerze, krzyki szefów kuchni, bulgotanie różnych rodzajów zup. Alicja obwiązała biodra białym fartuchem i wmieszała się w tłum.

Nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Każde potknięcie może nas dziś wydać.

Ledwo ruszyła w stronę drzwi na główną salę, gdy drogę zastąpił jej wielki kucharz. Musiał mierzyć co najmniej dwa metry wzrostu, a jego ogromny brzuch przelewał się nad paskiem i swobodnie kołysał się z lewa do prawa. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie czystej, niepohamowanej wściekłości, jaką cechują się ludzie, którzy na co dzień musieli mierzyć się z wieloma trudnościami.

– Gdzie leziesz? – burknął mężczyzna, szybko przebiegając wzrokiem całą postać dziewczyny. – Jesteś tą nową, co ma pracować na zmywaku?!

– Tak – odparła bez wahania.

Był to punkt, który razem z Antonem opracowała już dużo wcześniej. Dziewczyna, która wcześniej pracowała przy garach zwolniła się, wcześniej polecając tutejszemu szefowi właśnie Alicję. Musieli jej sporo zapłacić, ale dzięki temu mieli wstęp do kuchni bez wzbudzania podejrzeń.

– To pytam ponownie – warknął szef kuchni – gdzie leziesz?!

– Muszę… muszę do toalety.

– Pójdziesz, jak ogłoszę przerwę. Wracaj do pracy! Potrzebujemy czystych misek dla naszych gości!

Alicja okręciła się na pięcie i podeszła do zmywaka. Naczynia piętrzyły się na nim niemal pod okap, kołysząc się i grożąc głośnym i kosztowny upadkiem. Alicja nigdy wcześniej nie zmywała naczyń, bała się choćby chwycić jeden z talerzy, by reszta nie posypała się jak domek z kart.

Tamta dziewczyna nie raczyła wspomnieć, że po kuchni kręci się taki spasiony gbur. Widocznie za mało jej zapłaciliśmy. Ale nie mamy wiele czasu, muszę jak najszybciej dostać się na salę i wpuścić Antona!

Alicja spojrzała do tyłu. Gruby szef kuchni kręcił się w tę i z powrotem, warcząc na każdego ze swoich pracowników, zaglądając do wszystkich misek, garnków i pojemników. Co jakiś czas zerkał uważnie na drzwi. Nie było szans, by ktokolwiek niepostrzeżenie opuścił kuchnię.

Alicja jęknęła z przestrachem, gdy obok niej spadł z brzękiem talerz. Odwróciła się błyskawicznie, o mało nie zderzając się z rosłym młodzieńcem, który nagle wyrósł naprzeciw niej.

– Lepiej się tym zajmij – szepnął, podnosząc talerz i odkładając go na stertę. – Jeśli Gerd zobaczy, że wciąż się obijasz mimo solidnej nagany, potrąci ci z pensji!

– Nie obchodzi mnie jego pensja – żachnęła się Alicja. – Muszę się dostać na salę.

– Po co?

Alicja spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Choć nie wydawał się nieuprzejmy, nie mogła mu przecież powiedzieć, co zaplanowała z Antonem. Bądź co bądź, to wciąż było przestępstwo, nawet jeśli ze szlachetnych pobudek.

– Muszę do toalety – odparła po chwili.

Chłopak prychnął.

– Jasne. Gerdowi możesz wciskać kit, ale ja nie dam się łatwo nabrać. – Rozejrzał się uważnie po kuchni, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. – Posłuchaj… widzisz tę kratkę wentylacyjną?

Alicja spojrzała w górę. Kratka rzeczywiście tam była, na tyle spora, by mogła się do niej wcisnąć. Ale jak to zrobić w obecności tylu świadków?

– Odwrócę uwagę Gerda i pozostałych, a ty spróbuj się tam wspiąć. Jesteś zwinna?

– Jeszcze jak. Ale poczekaj… – Chłopak przystanął. – PO co właściwie mi pomagasz, skoro mi nawet nie wierzysz?

Na twarzy jej rozmówcy pojawił się nikły uśmieszek.

– Allertowie nie są ludźmi – powiedział z przekąsem. – To rodzina bogatych idiotów, którym się wydaje, że mając pieniądze, mają wszystkich w garści. Potrzeba nam kogoś, kto w końcu pokaże im, co o nich sądzą zwykli ludzie, jak ty czy ja.

– Ale ja wcale nie mam zamiaru nic nikomu pokazywać!

– Dobra, dobra, zachowaj te bzdury dla siebie. Pomogę ci wyjść z tej sali, a ty zrobisz, co będziesz uważać za słuszne. Allertowie i tak prędzej czy później dostaną za swoje. A teraz… przygotuj się. I staraj się nie wyglądać podejrzanie.

Chłopak odszedł.

Dziwne. Jak się zorientował, co chcemy zrobić? Póki co zdaje się go to kompletnie nie interesować, ale jeśli zacznie sprawiać kłopoty… może będzie chciał mieć udział w zyskach? Albo na nas doniesie w chwili, gdy będziemy zwiewać? Mogę mieć tylko nadzieję, że jest tak miły, jakiego wygląda.

Alicja stanęła w rogu kuchni i czekała. Chłopak chwilę kręcić się bez celu, po czym niby przypadkowo wpadł w wielki gar z zupą i przewrócił go na ziemię. Gar z brzękiem wylądował na kafelkach, wylewając cała swoją zawartość. Gerd błyskawicznie znalazł się na miejscu wypadku.

– Ty… ty… ty… – Gerd zrobił się cały czerwony, dusił się, nie mogąc znaleźć słów do opisania głupoty chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się półgębkiem i skinął głową do Alicji.

Dziewczyna nie potrzebowała drugiego znaku. Cała kuchnia zgromadziła się przy rozlanej zupie, więc Alicja skoczyła na półkę, wybiła się z niej i złapała za krawędź kratki wentylacyjnej. Wyjęła z kieszeni śrubokręt i szybko odkręciła śrubki, po czym wśliznęła się do środka i zamknęła kratkę.

Gwar rozmów i leniwa muzyka bez trudu doprowadziły ją do kratki w głównej sali. Otworzyła ją po cichu i w odpowiednim momencie zeskoczyła na ziemię. Naraz też zrzuciła fartuch pomywaczki i cisnęła go w ciemny kąt. Zdjęła obszerny płaszcz, wygładziła sukienkę, poprawiła włosy i poprawiła makijaż. Zerknęła na szybko w lustro wiszące obok i kiwnęła głową ukontentowana. Właśnie o taki wizerunek jej chodziło. Chodź miała tylko szesnaście lat, uwielbiała o sobie sądzić jako o dosyć ładnej młodej kobiecie.

Weszła na salę powoli, zachowując wszelkie objawy dorosłości. Mimo woli westchnęła cicho. Tyle fascynujących par… tylu przystojnych mężczyzn w garniturach, tyle pięknych kobiet w najrozmaitszych sukniach. Choć Alicja bywała w wielu miejscach i na niejednym bankiecie, musiała przyznać jedno. Nigdzie ludzie nie wyglądali tak zapierająco dech w piersiach jak na aukcji u Allertów.

Szybko zauważyła Antona. Choć również ubrał garnitur i ułożył włosy, zdecydowanie odstawał od tłumu.

Mam tylko nadzieję, że inni tak prędko nie zobaczą naszej odmienności. Wtedy cały plan spaliłby na panewce, a nas mogliby aresztować!

Alicja odrzuciła czarne myśli i ruszyła w stronę chłopaka. Był dosyć niski, ale muskularny. W jego oczach można było zobaczyć błysk charakterystyczny dla ludzi, którzy przez całe życie byli zdani wyłącznie na siebie. Ona też miała ten błysk, widziała go nieraz w lustrze. Nie podobało jej się to.

Anton zobaczył ją i szybko zmniejszył dzielącą ich odległość. Złapał ją za rękę i ponownie wmieszali się w tłum.

– Długo ci to zajęło – mruknął z niezadowoleniem, jednocześnie starając się ukryć swoją irytację przed innymi gośćmi.

– Gdybyś postarał się o dwa bilety wejściowe, nie musiałabym wdzierać się kuchnią!

– Sama wiesz, jak trudno zdobyć bilet dla kobiet! Wyniosłoby to nas dwa razy drożej niż przekupienie tej pomywaczki.

– Co mi przypomniało… zbytnio skąpimy na takie rzeczy. – Anton spojrzał na nią pytająco. – Dziewczyna zapomniała nam wspomnieć, że szefem kuchni jest pewien uroczy jegomość, który za nic nie chciał mnie stamtąd wypuścić. O mały włos spaliłabym nasz plan!

– Jak ostatecznie wyszłaś?

– Dzięki pomocy jakiegoś młodego kucharza, odciągnął uwagę, a ja…

Urwała, widząc zazdrosne spojrzenie Antona. Parsknęła śmiechem.

– Nie jestem aż taka łatwa – zapewniła go. – A zresztą, dlaczego by nie? Przecież nie jesteśmy parą!

– Zgadza się, nie jesteśmy.

Umilkli i stanęli najbliżej podium, jak tylko się dało.

Póki co było ono puste, nie licząc bogatych dywanów, jakimi było wyściełane. Mównica została już ustawiona, tak samo jak niewielki stół obok niej, na którym niedługo miały być prezentowane obiekty na aukcji. Do rozpoczęcia zostało tylko kilka minut.

Anton uważnie zaczął studiować otoczenie. Alicja szturchnęła go lekko w bok.

– Z kilometra widać, że coś knujesz! – zgromiła go. – Przestań się rozglądać, wszystko już mamy obgadane, pamiętasz? Opracowujemy ten plan od miesięcy, widziałeś to pomieszczenie dziesiątki razy.

– Zawsze coś może pójść nie tak, jak wtedy, w parku narodowym. Wtedy też mieliśmy wszystko dopięte na ostatni guzik, pamiętasz?

Alicja niechętnie skinęła głową. Nienawidziła przypominać sobie tamtego wydarzenia. Jedna głupia decyzja sprawiła, że znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Gdyby tylko nie postanowiła ukraść więcej, niż początkowo zamierzali…

Światła lekko przygasły, a orkiestra stacjonująca w kącie zaczęła grać skoczniejszą muzykę. Na podium raźnym krokiem wstąpił niski i pulchny człowieczek we fraku. Błyszczącym wzrokiem objął całą publikę, która powoli zaczęła zbliżać się do centrum sali. Zapewne liczył, a właściwie jego zleceniodawcy liczyli, na niezły zysk tej nocy.  W końcu nie na co dzień przedmioty do aukcji wystawiał ktoś taki, jak Allertowie!

– Szanowni panowie, urocze panie! – ryknął zaskakująco basowym głosem. Nie potrzebował mikrofonu, by cała sala mogła go usłyszeć. – Witam was wszystkich tej pogodnej, urokliwej nocy! Ale w żądnym wypadku nie jest to zwyczajna noc, co to, to nie! Mają bowiem państwo dzisiaj okazję nabyć coś niesamowitego. Przedmioty z rodzinnej kolekcji nikogo innego, jak znamienitego rodu Allertów!

Rozległy się gromkie brawa.

– Na sam koniec natomiast – kontynuował prowadzący – będą mieli państwo możliwość wejścia w posiadanie prawdziwego skarbu, najdroższego przedmiotu, jaki kiedykolwiek pojawił się na naszej aukcji! Ale o tym potem… a teraz, niech rozpocznie się zabawa!

Gdy prowadzący zaczął zapowiadać pierwsze przedmioty na aukcję, Anton odciągnął lekko Alicję na tył. Gdy nikt nie mógł ich podsłuchać, chłopak spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.

– Jesteś gotowa?

– Jak nigdy!

Poklepał ją po ramieniu i odszedł, po chwili zniknął w tłumie. Alicja ruszyła w kierunku niewielkich drzwi ukrytych po drugiej stronie sali. Złapała za klamkę, oczywiście zamknięte. Z lewej stronie rozległy się kroki, po chwili poczuła ciężką dłoń na swoim ramieniu.

– Halo, młoda panienko – zagrzmiał wielki strażnik. – Tu nie wolno wchodzić gościom. Proszę wrócić na aukcję, natychmiast!

– Co jest za tymi drzwiami?

– A po co to panience…

Alicja zakręciła się w miejscu, wykręcając nadgarstek strażnika, aż nie trzasnął cicho. Mężczyzna chciał krzyknąć, ale Alicja trafiła go pięścią w splot słoneczny. Mężczyzna zwalił się nieprzytomny na ziemię. Alicja ze strachem obejrzała się, ale wszyscy byli zbyt zaaferowani aukcją. Dziewczyna szybko obszukała kieszenie strażnika i znalazła pęk kluczy. Otworzyła małe drzwi i wciągnęła tam nieprzytomnego strażnika, po czym zamknęła wejście.

Otarła pot z czoła i westchnęła.

Szczęście, że uczyłam się walki.

Spojrzała w głąb pomieszczenia. Nie spodziewała się zobaczyć tylu kabli i przełączników. Jej zadaniem było wyłączenie światła, ale nie miała kompletnie pojęcia, jak to zrobić! Spodziewała się najwyżej kilku przełączników i wielkiej, czerwonej dźwigni z napisem „włącznik prądu”. Nic nie mogło być łatwe, prawda?

Podeszła do pierwszej szafki z kablami i spojrzała na zegarek. Za minutę… wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Sekundy ciągnęły się leniwie, aż w końcu jej zegarek wydał z siebie cichy pisk. Alicja na chybił trafił pociągnęła pierwszą dźwignię. Nic. Światło nie zgasło, wszyscy wciąż bawili się przednio na największej aukcji od lat. Alicja poczuła, jak zalewa ją fala paniki i niepewności. Zaczęła przekręcać wszystkie pokrętła i wyrywać wszystkie kable. Nie mogła zawieść, nie mogła teraz zawieść!

W końcu zapadła ciemność i chwilę później rozległy się piski przerażenia.

Nie mamy wiele czasu, zaraz ktoś przywróci zasilanie.

Alicja wybiegła z pomieszczenia i z pamięci zaczęła biec w kierunku głównych drzwi, macając rękami przestrzeń przed sobą. Nim dobiegła do celu, pokój zalała fala światła. Dziewczyna stanęła, chwilowo oślepiona.

– Nie ma diamentu! – wrzasnął niemal natychmiast prowadzący. – Diament Allertów został skradziony! Zamknąć wyjścia, nikt nie może opuścić tego budynku!

Rozległ się ogłuszający alarm i szmery podnieconych głosów. Alicja zobaczyła Antona wymykającego się głównymi drzwiami, podążyła za nim. Gdy wypadła na szeroki korytarz, ktoś złapał ją za rękę i wciągnął do pomieszczenia obok w ostatniej chwili, nim dostrzegli ją nadbiegający wartownicy.

– Miałaś szczęście – mruknął Anton, cicho zamykając drzwi.

Znajdowali się w niewielkim pokoju, który praktycznie cały wystrój stanowiło wielkie, zdobione biurko i kilka biblioteczek. Musiał to być gabinet dyrektora tej restauracji.

– Światło zapaliło się zbyt szybko – warknął Anton, niespokojnie chodząc po pokoju. O jego bok raz po raz obijała się brązowa torba. – Miałaś zadbać o odcięcie zasilania awaryjnego… zrobiłaś to?

– Nie ostrzegłeś mnie, że to pomieszczenie wygląda jak cholerny labirynt – syknęła Alicja, ocierając pot z czoła. – Ledwo wyłączyłam światło, skąd mam wiedzieć, czy odcięłam zasilanie awaryjne?!

– Dziewczyno! Naraziłaś nas na odkrycie! Wiesz, co by było, gdy lampy oświetliły mnie akurat, gdy podnosiłem diament z podium? Tobie udałoby się uciec, ale ja spędziłbym najbliższe kilka lat w zatęchłej celi!

– Nie ciesz się zbytnio, wciąż nie wyszliśmy z budynku.

Anton pacnął się w czoło, jakby dopiero sobie to uświadomił. Bez wahania podbiegł do wielkiego okna i wyjrzał na zewnątrz. Cmoknął niezadowolony.

– Dla mnie za wysoko – mruknął. – Ale mam plan.

Podbiegł do Alicji i zawiesił jej torbę z diamentem na ramieniu. Dziewczyna spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc.

– Jesteś zwinna jak kot – wyjaśnił – więc bez trudu wymkniesz się tym oknem. Zabierz ze sobą diament.

– A ty?

– Wrócę na salę.

– Ale przecież…

– Bez diamentu Allertów mnie nie aresztują, a po wszystkim pozwolą nam przecież wyjść! Idź już, nie mogą mnie zobaczyć w tej części budynku. No, zmykaj!

Alicja znała ten ton, nie było sensu spierać się z tak pewnym siebie Antonem. Posłała mu ostatni uśmiech i wymknęła się przez okno. Bez najmniejszego zawahania ześlizgnęła się po murze i po chwili była na ulicy. Usłyszała nadjeżdżające radiowozy, więc wbiegła do jednej z bocznych alejek. Był już środek nocy, musiała więc wytężać wzrok, by cokolwiek zobaczyć.

Chyba się udało. Oby tylko Anton znalazł jakieś wyjście, bo do więzienia jeszcze nigdy się nie włamywałam. Chociaż, gdybym była zmuszona, nie sądzę, by sprawiło mi to dużo problemów. Mimo to, lepiej żeby ten dureń nie dał się aresztować, bo straciłabym do niego resztki szacunku!

Alicja poprawiła włosy i ruszyła głębiej w zaułek. Miała zamiar przejść w ten sposób kilka ulic, po czym wyjść na główną drogę, złapać taksówkę i dostać się do domu. Wszędzie panowała taka cisza, że aż piszczało w uszach. Dźwięk jej wysokich obcasów obijających się o bruk był przez to wielokrotnie bardziej głośny. Im dalej się zagłębiała, tym większa ciemność zalegała. W końcu poczuła dreszcze i zaczęła niespokojnie rozglądać się wokół. Choć bowiem była nad wyraz zwinna i uczyła się szermierki, wolała uniknąć nocnego spotkania z jakimiś niewyżytymi gówniarzami.

Jakieś oddalone głosy sprawiły, że Alicja zatrzymała się i wytężyła słuch. Zdawało się, jakby ktoś się zażarcie kłócił. Ale o co ktoś mógł się spierać w środku nocy w tak oddalonym od głównej ulicy zaułku?! Alicja zdjęła buty i boso przebiegła kawałek, po czym schowała się za kawałkiem wystającego murku. Wyjrzała najdelikatniej, jak potrafiła i dostrzegła dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich wyglądał, jakby właśnie stuknęła mu czterdziestka. Miał ostry zarost i krótkie, lekko siwe włosy. Jego wyraz twarzy był zacięty, oczy uważnie lustrowały otoczenie, jakby z każdej strony spodziewał się zagrożenia. Alicja nie mogła tego stwierdzić na pewno, ale wydawało jej się, że ten mężczyzna musiał wiele w życiu przejść. Wyglądało na to, jakby żaden uśmiech nie przemknął przez jego twarz od wielu miesięcy.

Gdy przeniosła wzrok na drugiego mężczyznę, musiała westchnąć i wzdrygnąć się. Wyglądał on niemal jak potwór, a nie człowiek. Z jego twarzy wyrastały kępki długich kłaków, w zbyt wysuniętej do przodu szczęce widniały żółte i krzywe kły. Kły, ponieważ nie można tego było nazwać zębami. Były zbyt długie, zbyt naostrzone. Mężczyzna był wiecznie zgarbiony, a w jego oczach widniał błysk charakterystyczny dla ludzi pozbawionych skrupułów i empatii. Alicja, z racji tego, czym się zajmowała, potrafiła już rozpoznać, z którym człowiekiem można zadrzeć, a których należało omijać z daleka. Zgarbiony mężczyzna zdecydowanie nie należał do tej pierwszej grupy.

– Nie powinieneś tu dzisiaj przychodzić, Parr – warknął ten normalniejszy z mężczyzn, mierząc swojego towarzysza uważnym spojrzeniem. – Powtarzam po raz ostatni… opuść tę Sferę!

– Musiałbyś mnie nie znać, by myśleć, że takie gadanie na mnie podziała, staruszku – zaśmiał się potwór nazwany Parrem. Splunął siarczyście pod nogi przeciwnika. – No, dalej, zaatakuj. Zobaczymy, kto tym razem będzie górą.

– Nie będę z tobą walczył w tej Sferze. Zbyt dużo Ignorantów. Natychmiast żądam, byś wrócił ze mną do Alanoru i tam poddał się…

– Tylko gadasz – westchnął Parr. – A nic nie robisz. Powiedz mi jedno, tylko szczerze, Eric. Naprawdę jesteś tak ślepo zapatrzony w te wszystkie prawa, nakazy i zakazy… czy tylko udajesz, żeby uszczęśliwić swoją kochaną księżniczkę?!

– Jeszcze jedno słowo…

– I co zrobisz? Zaatakujesz mnie? Pośród tylu Ignorantów, którzy w każdej chwili mogą wypełznąć z tych ciemnych nor i zdemaskować twoją ukochaną Sferę? Śmiało, zobaczymy, czy się odważysz.

Alicja chciała się wycofać, ale nie mogła. Zdawało jej się, jakby po prostu zastygła w miejscu. Zbytnia ciekawość, to było zawsze jej przekleństwo. Choćby znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ponad własne życie przedkładała wiedzę i chęć zaspokojenia ciekawości.

Tymczasem rozmowa dwóch mężczyzn przybierała coraz bardziej niespodziewany obrót. Choć zdawało się, że póki co są spokojni i opanowani, w powietrzu dało się już wyczuć oznaki zdenerwowania. Alicja, która zawsze była uważną obserwatorką, zauważyła drobne gesty, które świadczyły o tym, że powoli brakuje im cierpliwości. Śledzili się wzrokiem, zaciskali pięści, dyskretnie stawali w pozycji idealnej do odparcia nagłego ataku.

– Po prostu wróć ze mną – powiedział po chwili Eric bardziej zrezygnowanym głosem. Wojowniczość, która przed chwilą z niego zionęła, błyskawicznie wyparowała, ustępując miejsca zmęczeniu i prośbie. – Chcesz walczyć, będziemy walczyć. Ale nie tutaj, nie w tej Sferze. Będę z tobą walczył, jeśli bardzo tego chcesz, ale przejdźmy do Alanoru.

Parr obnażył zęby w bezgłośnym śmiechu. Alicja od razu wiedziała, że straszny mężczyzna odmówi. Było jasne jak słońce, że spieranie się z tym całym Ericiem i robienie mu na złość było jego ulubionym zajęciem. Eric też to wyczuł, bo sięgnął za pazuchę i wyciągnął broń w ostatniej chwili, nim Parr w niego uderzył. Rozległ się głośny stuk i mężczyźni zwarli się z sobą w walce.

Alicja nie miała dużo czasu, by zobaczyć, czym walczą. Broń, którą dzierżyli, przypominała jakieś kostury, które można było rozsunąć na różne długości, zakończone małymi gargulcami. Alicja niemal nie parsknęła śmiechem, widząc ich zmagania. Spodziewała się, że przeciwnicy zaraz zaczną do siebie strzelać, rozpoczynając rzeź w zaułku. Widok dorosłych mężczyzn walczących na kije był po prostu zbyt komiczny, by dziewczyna nie zaśmiała się.

Szybko jednak mina jej zrzedła. Parr i Eric bowiem wymienili ze sobą tylko kilka ciosów, po czym odskoczyli od siebie, jakby poraził ich prąd. Alicja była pewna, że zaraz zewrą się znowu, ale stało się coś o wiele dziwniejszego. Ceglana ściana obok głowy Erica po prostu eksplodowała, zasypując zaułek odłamkami cegieł i zaprawy. Normalniejszy z mężczyzn machnął tylko dłonią, wywołując podmuch wiatru, który rozgromił cegły. Alicja patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem. Czy była właśnie świadkiem jakichś magicznych występów? Przecież nikt na świecie nie potrafiłby zrobić czegoś takiego!

To był jednak początek kanonady dziwnych zdarzeń, jakich miała być świadkiem przez następne kilka minut. Chwilę później Parr wyciągnął rękę ku niebu i niespodziewanie w jego stronę pomknęła błyskawica. Mężczyzna złapał ją i cisnął na Erica. Ten jednak siłą woli wyrwał cegły z ziemi stworzył z nich tarczę, przez którą błyskawica nie mogła się przebić. Zanim Parr zdążył zareagować, Eric wyczarował wielką kulę ognia, która ruszyła, by spopielić przeciwnika. Parr wrzasnął przeraźliwie, gdy ogień dotknął jego skóry.

Wraz z krzykiem płomienie urosły do niebotycznych rozmiarów, rozświetlając całą alejkę. Obaj mężczyźni machnęli rękami, a ognista burza odbiła się po prostu od nich, po czym pomknęła w niebo. Parr złapał płomienie, zanim zdążyły się rozpłynąć i cisnął nimi w Erica.

Rozległ się potężny trzask i ogień po prostu zniknął. Eric wskoczył na szybujący ku górze kamień i zawisł na nim w powietrzu, po czym zaczął wymachiwać dłońmi i posyłać w kierunku Parra jakieś dziwne podmuchy emanujące energią. Parr nie zdołał uniknąć ich wszystkich. Jeden trafił go prosto w pierś, odrzucając na kilka kroków. Mężczyzna szybko jednak odzyskał równowagę i po raz drugi wrzasnął. Powietrze jakby zawirowało i głaz pod nogami Erica po prostu się rozsypał, a sam mężczyzna runął na ziemię z łoskotem. Parr zaśmiał się i ukucnął obok powalonego Erica, który z trudem próbował się podnieść.

– Osłabłeś od naszego ostatniego spotkania, Ericu – mruknął Parr, z ironią patrząc na żałosne próby powstania przeciwnika. – Za dużo alkoholu? A może zbyt rzadko się spotykamy? W końcu praktyka czyni mistrza! A wiesz równie dobrze, jak ja, że…

Eric zerwał się błyskawicznie i mruknął coś pod nosem. Parr ze zdziwieniem spróbował odbić atak, ale nie zdołał. Rozpędzony gruz trafił w niego, obalając go na ziemię. Eric wykorzystał okazję i wskazał na leżącego nieprzyjaciela. Z ziemi wyprysły brudne korzenie, które obwiązały Parra i przygniotły go do ziemi. Mężczyzna próbował się wydostać, ale Eric skoczył na niego i przygniótł go kolanem do bruku, a dłonią przejechał nad jego twarzą. Rozległo się ciche kliknięcie i Parr spotulniał.

– Już dobrze – mruknął Eric. Alicja dopiero teraz zobaczyła, jak ciężko mężczyzna dyszał. Choć bowiem podczas potyczki wydawał się pełen sił, teraz musiał odsapnąć.

Parr nagle rzucił się, zrzucając z siebie Erica. Krzyknął coś w niezrozumiałym dla Alicji języku i korzenie zaczęły się łamać z łoskotem. Eric skoczył do przodu, by powstrzymać przeciwnika, nim ten zdoła się wydostać.

Alicja poczuła ciężką dłoń, która nagle spadła na jej ramię. Krzyknęła, ale na szczęście dźwięki czarów w zaułku zagłuszyły jej głos. Odwróciła się błyskawicznie, gotowa odeprzeć atak.

Choć jeśli nagle zaatakuje mnie błyskawicą, to padnę, zanim zdążę pomyśleć: piorun!

Przed nią stał młody chłopak, być może kilka lat starszy od niej. Pierwsze, na co zwróciła uwagę, to jego oczy, błękitne i niezwykle głębokie, takie, w których można po prostu się utopić. Później jednak poczuła, jak w dół jej kręgosłupa płynie dreszcz. Zdała sobie bowiem sprawę, że twarz chłopaka była jakby… zastygnięta. Choć ruszał oczami, jego mięśnie zdały się w ogóle nie ruszać. Im dłużej mu się przyglądała, tym większy strach ją ogarniał.

– Dziś już widziałaś wystarczająco dużo – mruknął, jeszcze bardziej zaciskając palce na jej ramieniu. – Chodź, zanim narobisz sobie jeszcze większych kłopotów.

Pociągnął ją, a chociaż chciała mu się oprzeć, okazał się zbyt silny, o wiele silniejszy niż Anton, któremu często udawało jej się wyrwać. Przez chwilę po prostu ciągnął ją przez ciemny zaułek, a odgłosy walki stawały się coraz cichsze, aż w końcu zapadła cisza. Alicja dopiero teraz poczuła, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazła. Niezależnie bowiem od tego, co właściwie zobaczyła, nie powinna być tego świadkiem. A chłopak, który ją teraz targał, choć był niemal w jej wieku, nie wydawał się zbytnio zadowolony z tego, że musi ją gdzieś zabrać. Dziewczyna jeszcze raz spróbowała się wyrwać, ale nadaremnie.

Gdziekolwiek mnie prowadzi, na pewno nie ma dobrych zamiarów. Ale jeśli chciałby mnie zabić, dlaczego wciąż mnie gdzieś ciągnie, czemu po prostu nie wyciągnął spluwy kilka minut temu i nie strzelił mi w tył głowy? Albo nie zesłał na mnie błyskawicy czy kuli ognistej? Być może wcale nie zginę dzisiejszej nocy? Być może wszystko, co widziałam, to tylko jakaś magiczna sztuczka, przedstawienie, które miałam zobaczyć? Może Anton za tym wszystkim stoi. W końcu zawsze lubił robić mi na złość.

W końcu wyszli z ciemnych zaułków na oświetlone latarniami ulice i Alicja odetchnęła z ulgą. Tutaj raczej były małe szanse na to, że zostanie z zimną krwią zamordowana. Ale po co wciąż ją ciągnął? W końcu strach i zrezygnowanie zamieniły się i w umyśle Alicji eksplodowała złość i zniecierpliwienie. Skoro już obchodził się z nią tak brutalnie i nie miał zamiaru jej ukatrupić, może warto, żeby udzielił jej kilku odpowiedzi? W końcu nie każdy i nie codziennie może obserwować walkę dwóch magów rodem z książek fantasy!

– Kim jesteś? – zapytała, próbując nadać swojemu drżącemu głosowi buntowniczy ton. Nie była zadowolona z efektów. Chłopak milczał. – Hej, odpowiedz mi! Co masz zamiar ze mną zrobić? Co ja właśnie widziałam? Dlaczego nie zabiłeś mnie w zaułku?!

Chłopak przystanął i spojrzał na nią. Alicja poczuła, jak miękną jej nogi, a jednocześnie zalewa ją fala strachu. Nigdy nie czuła dwóch tak przeciwstawnych emocji patrząc na jedną osobę.

– Nigdy nikogo nie zabiłem – mruknął bezbarwnym tonem. – Ale na inne odpowiedzi będziesz musiała poczekać, aż dotrzemy do Karczmy.

– Karczmy? – Alicja parsknęła śmiechem. – W którym ty wieku żyjesz? Dzisiaj mówimy na to restauracja, albo lokal, ewentualnie przybytek. Karczma i tawerna to słowa z poprzednich epok!

– Być może.

Przez jakiś czas szli w milczeniu. Mijali dziesiątki osób zmierzających do domów, czy po prostu wracających z jakichś imprez. Gdyby chciała, Alicja mogłaby po prostu krzyknąć, zawołać o pomoc, a ludzie rzuciliby się na chłopaka o dziwnej twarzy i uwolnili ją. Albo chłopak rozerwałby ich na strzępy jednym machnięciem dłoni. Alicja wolała nie ryzykować… albo po prostu była zbyt ciekawa tym, co może zdarzyć się, gdy dojdą do owej „Karczmy”.

– Powiesz mi chociaż, co widziałam? Proszę, naprawdę mnie to zastanawia. W końcu na pewno wiesz, że nie każdego dnia widuję coś takiego!

– Poczekaj, jesteśmy niedaleko.

– Niedaleko czego?!

Tym razem nie odpowiedział jej. Zaczęła wiać nocna bryza i Alicja poczuła, jak na jej skórę wstępują dreszcze. Zdała sobie sprawę, że wciąż jest w zwiewnej, eleganckiej sukience, którą założyła na aukcję. I nie miała butów. Musiała je upuścić gdzieś w alejce. Dopiero gdy to sobie uświadomiła, zimny bruk zaczął boleśnie kąsać jej stopy.

Skręcili w lewo i znaleźli się w części miasta, do której Alicja nigdy nie zapuszczała się sama, szczególnie po zmroku. Zawsze, gdy działo się coś niepokojącego, albo gdy kogoś napadano, działo się to właśnie w tej dzielnicy. Dziewczyna zaczęła rozglądać się na boki, na szare i pogrążone w ciszy budynki. Gdyby ktoś z nich wybiegł z nożem, chłopak mógłby go odeprzeć jedną celną błyskawicą… prawda?

– Potrafisz nas ochronić ta magią? – zapytała w końcu. – Bo wiesz, w tej dzielnicy lepiej mieć zawsze jakiś plan awaryjny, w razie gdyby komuś zabrakło parę banknotów na piwo.

– Nie bój się – rzekł chłopak, a jego głos był niespotykanie kojący. – Cała drżysz, odkąd tylko opuściliśmy zaułek. Nie zabiję ci, już to mówiłem. A gdyby ktoś nas zaatakował… potrafię o nas zadbać, jasne?

– Coś nagle taki przyjazny?

– Czasami tak mam, nie przyzwyczajaj się.

Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Chyba nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, prawda? Chłopak, chociaż boleśnie ściskał jej ramię i wlókł ją za sobą bez wyjaśnienia, zdawał się przyjaźnie nastawiony. Cokolwiek widziała, chyba nie została za to wydana na nią kara śmierci, przynajmniej na razie.

Chłopak raptownie zatrzymał się i popatrzył na rosnący przed nim budynek. Zmrużył oczy, wpatrując się w mrok za zasłonami. Alicja cierpliwie czekała na jego następny ruch. W końcu spojrzał na nią i westchnął.

– Przyprowadzając cię tu, łamię prawo. Obiecaj, że póki co nikomu nie powiesz o tym, co zaraz zobaczysz.

– Co ty, masz mnie za głupią? Przecież…

– Skończ z tym sarkazmem i po prostu obiecaj!

– Dobra, dobra… obiecuję. Możemy już gdzieś wejść? Stopy mi zaraz odpadną.

Chłopak krytycznie popatrzył na jej stopy, co z jakiegoś powodu sprawiło, że poczuła wściekłość. On jednak tylko skinął głową.

– Zaraz poczujesz się lepiej. Odsuń się nieco.

Alicja postąpiła krok w tył. Chłopak machnął dłońmi w powietrzu i rozległ się głuchy trzask, po czym ziemia zaczęła się rozstępować. Alicja westchnęła i z zachwytem przyglądała się, jak bruk po prostu rozstępuje się i formuje w schody, które prowadziły w dół, do niewielkich, podziemnych drzwi. Chłopak minął Alicję i zaczął schodzić po stopniach, ale ona była zbyt zaskoczona, by podążyć za nim.

Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawiło się coś, co mogło imitować uśmiech. Wyciągnął do niej rękę.

– Chodź, nie bój nie – powiedział. – Tutaj już jesteś bezpieczna. A przy okazji… mów mi Zack.

 

Koniec

Komentarze

Ładne, ale wydaje mi się że to słonce ma się ku zachodowi a dzień co najwyżej do końca.

Nowa Fantastyka