- Opowiadanie: Maciek295 - Poligeren - rozdział 2

Poligeren - rozdział 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poligeren - rozdział 2

Przedstawiam Wam drugi rozdział Poligerenu. Wiem, że jest bardzo długi, ale bardzo proszę o wytrwałość w czytaniu i wskazanie mi błędów

 

Zdrajca!

 

Wędrówka przez las nie była łatwa. Dla pięciu Szarlaków okazała się śmiertelna. Dwóch z nich padło parę metrów od Przejścia, następny mniej więcej w połowie drogi, a dwa ostatnie zaledwie parę kwadransów temu. Pozostałe siedem najsilniejszych, z Nezem na czele, wędrowało dalej. Na postój zatrzymali się po czterech godzinach marszu. Za miejsce odpoczynku wybrali spore wzgórze, z którego świetnie było widać całą okolicę. Jego zbocze usiane było głazami. Na jednym z nich siedział Parlom. A obok niego, na piachu, wylegiwał się Nez.

– No i wtedy, rozumiesz, capnąłem go. Szarpałem, szarpałem, aż draniowi łeb urwałem! – opowiadał Nez.

– Dobrze mu tak! – skwitował podekscytowany Parlom. – Mów dalej! – zachęcił przyjaciela.

– Dobrze, ale jak tylko zniżysz głoś. Już nie mogę wytrzymać z tym twoim piskiem.

– No dobrze, postaram się mówić ciszej – szepnął Parlom.

– No więc, wtedy jakiś Frasliks złapał mnie za ogon. Śmierdział niemiłosiernie! Zresztą jak każdy z nich. A ja wtedy się na niego rzuciłem i udusiłem śmierdziela! A gdy tylko się odwróciłem nadleciał Malan i kąsał mnie niemiłosiernie. Ale słabe z nich bestie. Raz zamachnąłem się łapą i strąciłem ptaszysko. A potem to już z górki. Raz ugryzłem i był martwy. Gdy tylko z nim skończyłem nastał spokój… Nikt mnie nie atakował. Wykorzystałem to, i rozejrzałem się po reszcie. A to był widok! Aż żal mi teraz o tym wspominać. No więc patrzę na nich, a połowa już jest na wpół żywa. A walczyliśmy dopiero z piętnaście minut! Wtedy zrozumiałem, że nie wygramy tej bitwy. Zarządziłem odwrót.

– Poddaliście się? – mruknął Parlom.

– To było jedyne rozsądne wyjście. Inaczej wszyscy byśmy zginęli. Zresztą… i tak nas mało zostało – powiedział i rzucił wzrokiem po towarzyszach.

– Prawda, sir. Ale za to zostali teraz tylko najsilniejsi! Nikt nas nie pokona!

– Nie bądź taki pewny… Oni nie dadzą nam spokoju. O nie… Na tym się nie skończy. Ktoś musi wygrać. Naturalnie, lepiej żebyśmy my wygrali.

Parlom rozmarzył się.

– Wtedy całe Ziemie Obce i Poligeren byłyby nasze!

Nez uśmiechnął się delikatnie.

– To prawda. Zresztą Poligeren już jest nasz.

– Ale zdobycie Ziem Obcych to byłoby coś, cholibka!

– O tak… Tylko, że oni mają przewagę liczebną i to znaczną. Ta wojna nie będzie łatwa.

– Psi! Pesymista z ciebie! Nic się nie zmieniłeś Nez! Ciągle jesteś ponurym, wiecznie smutnym, tajemniczym, oschłym…

– Dobra, dobra. A ty nadal jesteś irytującym, wścibskim, za bardzo ciekawskich koboldem

– No i? – spytał ironicznie Parlom stojąc dumnie i prezentując swoją osobę.

Nez uśmiechnął się serdecznie.

– Podziwiam cię, naprawdę. Wrogowie czyhają niemal za każdym krzakiem, a ty nadal wesoły, uśmiechnięty. Parlom, musisz zrozumieć. Mamy bardzo małe szanse na wygranie wojny o Ziemie Obce. Dlatego musimy jak najszybciej przedostać się do Poligerenu. Tylko tam jest bezpiecznie.

– Prawda, sir. Cholibka! Jak ja tęsknie za Poligerenem! Zanim zacząłem pilnować Przejścia, mieszkałem w takich uroczych podziemiach pod Masguloth. To było życie!

– Może niedługo ono wróci – mruknął Nez. – Trzeba tylko znaleźć Wieko.

– To prawda, sir! Trzeba tylko znaleźć to cholerne Wieko! Ale przed taką wyprawą trzeba solidnie wypocząć! Dlatego myślę, że chyba czas pójść spać…

– Spać?! Ani myśl! Za dziesięć minut ruszamy. Nie ma ani chwili do stracenia.

– Skąd ten pośpiech, Nez?

– Przecież mówiłem ci już…

– Aaa… tak. Pamiętam. Przepraszam, to pewnie dlatego, że nie spałem całą noc. Nie myślę już trzeźwo.

– Dobrze cię rozumiem. Ale pamiętaj, musisz za nami nadążać. Inaczej będziesz musiał nas opuścić. Nie możemy zwlekać. Tobie to obojętne, ile czasu przebywasz na Obcych Ziemiach, ale dla nas, Szarlaków, to wyścig o życie.

– Wy to jesteście dziwni. Jakoś wszyscy mogą normalnie żyć na Obcych Ziemiach, a tylko wy giniecie po siedmiu dniach – uskarżał się kobold.

– Nie tylko my, Parlomie. Ale ta twoja wiedza jest uboga… – westchnął Nez. – My, Szarlaki, Gurfony, Jaksony, Poterelsy i wiele, wiele innych stworzeń nie może przebywać na tym świecie. Tylko stwory twojego pokroju, mam tu na myśli skrzaty, koboldy i inne Stwory Niższe, a także Wyższe i Elitarne

– Na miłość boską, Nez! Skąd ty tyle wiesz! Większośc z tych nazw to pierwszy raz słyszę!

– No widzisz, mały – odparł, uśmiechając się.

– Wytłumacz mi, proszę! Parlom bardzo nie lubi żyć w niewiedzy!

– W takim razie wnioskuję, że twoje życie to jedna wielka depresja – zażartował Szarlak.

– Och! Wcale nie! Zbaczasz z tematu! Wytłumacz mi wszystko!

– Ale co mam ci wytłumaczyć?

– Opowiedz mi o wszystkich rasach! I… i o tych Stworach Niższych!

Nez szybko zaczął opowiadać.

– No więc Gurfony to pół Szarlaki pół sokoły. Łapy i tułów mają takie same jak u nas, ale mają dzioby i skrzydła. I muszę ci powiedzieć, że to bardzo uprzejme stworzenia, no i silne niesamowicie. Szkoda tylko, że bały się wziąć udział w wojnie i zostały w Poligerenie. Pewnie wiele by nam pomogły.

– Pfff! Tchórze z nich! – fuknął Parlom.

– Może i tak, ale to bardzo rozsądne tchórze. Dobrze wiedziały o tym, że wynik tej wojny jest już z góry przesądzony. Po prostu kierowały się rozsądkiem. Za to całkiem inaczej było z Jaksonami. Te, walczyły z nami. To stwory przypominające nieco lamparta tylko dwa razy wyższe i szybsze. No i są całe białe. Ale z nich bestie! Jak wtargnęły na pole bitwy to siały zniszczenie! Ale za mało ich było. Raptem ośmioro. Wszystkie padły, niestety…

– Szkoda, sir. A co z resztą?

– Są jeszcze Patorelsy. To zwierzęta żyjące w podziemiach. Kopią z niesamowitą szybkością. Potrafią przekopać paręset metrów i nagle wyskoczyć na powierzchnię i zaatakować z zaskoczenia!

– Niesamowite! – zachwycił się Parlom. – Są trochę tak jak ja! Ja też mieszkam w podziemiach! A przynajmniej powinienem!

– Gdybyś dopilnował należycie Przejścia, to może byś teraz wylegiwał się gdzieś w jakiejś przytulnej norce…

Parlom aż się zagotował. Szybko jednak ostudził emocję, bo wiedział, że nie wypada być nie miłym, kiedy zrobiło się coś złego. Ostudził emocję i zapytał:

– Jest jeszcze ktoś?

– Jest ich jeszcze parę, ale myślę, że nie ma czasu teraz, abym o wszystkich ci opowiedział. Następnym razem.

– Ale poczekaj! A co z tymi Stworami Niższymi?

– Aaa.. no tak. Zapomniałem. No więc wszelkie stworzenia dzieli się na cztery warstwy: Stwory Niższe, Stwory Warstwy Średniej, Stwory Wyższe, i Elitarne.

– O tym nie wiedziałem! A po co ten podział?

– Chodzi tutaj o segregację, że się tak brzydko wyrażę. Ty, Parlomie należysz do Stworów Niższych, podobnie jak skrzaty. To oznacza, że możesz używać prostych czarów i żyć bez przeszkód tu, na Obcych Ziemiach, jak i w Poligerenie.

– No i jesteśmy nietykalne!

– Tak, to też.

– Stwory Warstwy Średniej to silne stworzenia, takie jak Szarlaki, Patorelsy, Jaksony czy też Gurfony. Jesteśmy obdarzone siłą, ale nie magią. No i nie możemy przetrwać dłużej niż siedem dni na Obcych Ziemiach.

– A Frasliksy do jakiej warstwy należą?

– Do warstwy Stworów Wyższych. Mogą żyć w Poligerenie, jak i na Obcych Ziemiach. Używają czarów i są bardzo silne. Stwory z tej warstwy są bardzo niebezpieczne, ale na szczęście jest ich mało. Właściwie, spotyka się tylko Frasliksy.

– Uff! Całe szczęście! A te Elitarne?

– O tych to aż strach rozmawiać! To tak zwane stwory uśmiercające. Jako jedyne są w stanie zabijać magią. Nigdy jeszcze nie widziałem żadnego stwora z warstwy elitarnej, ale podobno jest ich tylko dziesięcioro. A zwą ich Czarną Gildią.

Parlom stanął jak wryty, zaszokowany tym, co usłyszał.

– Jak sądzisz, spotkamy je kiedyś?

– Być może, ale lepiej nie. Bo twoja nietykalność ich nie obchodzi. Jak im podpadniesz, to zginiesz. I nie ma żadnego znaczenia to, że jesteś koboldem.

Parlom przysiadł na kamieniu, układając sobie powoli w głowie wszystko to, co usłyszał. Aż nie mógł się nadziwić, że istnieje aż tyle stworów, i nigdy o nich nie słyszał. Jako kobold żył samotnie, nie interesowały go inne sprawy, poza wysprzątaniem podziemi czy też zjedzenia czegoś smakowitego.

– Ale tu pięknie – westchnął spoglądając na wychylające się nieśmiało zza drzew słońce.

– Tak, cudownie – dodał Nez. – Już wschód. Trzeba się zbierać – mruknął.

– Musimy?

– Musimy. Następny przystanek zrobimy w południe – odparł. – No dobra, koniec wylegiwania się. Podnoście się, ruszamy dalej. – zwrócił się do innych Szarlaków.

Towarzysze szybko wstali. Tak jak mówił Parlom, byli bardzo silni, najsilniejsze z Szarlaków przebywających na Obcych Ziemiach. Inne, równie silne, a nawet silniejsze, pozostały w Poligerenie i nie wzięły udziału w wojnie. Patrząc na nie, można byłoby pomyśleć, że nigdy nie było żadnej wojny. Stały bowiem dumnie, prezentując swoje szare futro, niezmącone szkarłatem krwi.

– Do Markiliot jeszcze długa droga. Nie mamy czasu do stracenia. Ruszamy! – zarządził Nez i wszyscy weszli na leśną ścieżkę, znikając w otchłani lasu.

 

Po krótkiej chwili milczenia Parlom nie wytrzymał i przerwał ciszę:

– Jak sądzisz, Nez, będzie jeszcze jakaś bitwa? – spytał.

– Nie wiem, wątpię. Nas, Szarlaków zostało ledwie siedmiu. Jaksonów jest jeszcze całkiem sporo, ale podobnie jak my, Szarlaki mają jeszcze tylko siedem dni życia. Poterelsy są wszędzie, ale ciężko je znaleźć, bo jak pewnie pamiętasz, mieszkają w podziemiach. Być może udałoby się zorganizować wojsko, ale i tak nie mamy szans wygrać z Frasliksami, Turysami czy też Malanami.

– Tak więc Malany są tez przeciwko nam?

– Niestety, Parlomie. One należą do Warstwy Wyższej, podobnie jak Frasliksy. Wystarczy dwóch, aby pogromili tuzin Szaraków, albo Jaksonów. Spotkanie z nimi to nie przelewki, mały.

– O cholibka! Tak więc przegraliśmy już tę wojnę?

– My, Szarlaki, nie będziemy już w niej uczestniczyć. Znajdziemy Wieko i uciekamy do Poligerenu. Nie wiem jak postąpi reszta. Ale przypuszczam, że zrobi podobnie jak my. Pewnie większość z nich była już przy Przejściu, ale nie przedostała się do Poligerenu.

– Więc sądzisz, że też szukają Wieka?

– Być może. Lecz nie wiem, czy wiedzą jak szukać.

Parlom nagle zwolnił kroku i wydał z siebie zduszony okrzyk.

– Nez! Więc jeśli nie znajdziemy wieka w siedem dni, to zginą wszystkie Stwory Warstwy Średniej, przebywające na Obcych Ziemiach!

– Masz rację, mały. Ale tu nie chodzi tylko o nas. Głównie chodzi o Wieko. Musimy je znaleźć. My, Parlom. Jeśli nie dotrzemy do niego w ciągu tygodnia, i nie naprawimy Przejścia, już nikt nie będzie mógł przedostać się z Poligerenu na Obce Ziemie. Już nigdy nie będą one nasze.

– O cholibka! Poważna sytuacja, sir!

– Racja, dlatego nie możemy zwlekać.

Nez przystanął na rozstajach i zapytał przyjaciela:

– Parlom, gdzie teraz?

– W prawo, sir! Do Markiliot w prawo!

– Dobrze – odparł. – Całe szczęście, że się z nami zabrałeś. Inaczej już byśmy byli zgubieni!

– A widzisz! Mówiłem, że się przydam.

– Tak, dobrze, że cię posłuchałem – odparł Nez.

Parlom był dobrym przewodnikiem. Na każdych rozstajach wskazywał odpowiednią ścieżkę, opowiadał o tutejszych lasach, (a zwłaszcza o pysznych jagodach, rosnących w nich) w miarę możliwości wybierał drogę na skróty, aby podróż do Markiliot była jak najkrótsza.

– Parlom, skoro mówiłeś, że całe życie spędziłeś w podziemiach, albo przy pilnowaniu Przejścia, to skąd znasz tak dobrze te lasy?

– Ooo… widzę, że mnie nie słuchałeś. Mówiłem nie tylko o pilnowaniu podziemi i innych mało ciekawych rzeczach, ale też o jedzeniu! Gustuję w jagodach i kiedy tylko mogę, dowiaduję się, gdzie rosną najlepsze krzaki. I tak wyszło, że kiedyś spotkałem miłego stwora, nie wiem jak się zwał, ani już nie pamiętam jak wyglądał, ale znał te lasy jak własną norkę. I opowiadał mi o wszystkich zakamarkach, kryjówkach, strumykach i jagodach, oczywiście.

– I pamiętasz wszystko, to co ci powiedział?

– To o kryjówkach i zakamarkach, to nie bardzo, sir. Za to o jagodach pamiętam wszystko! Gdy nudziło mi się pilnowanie Przejścia, wymykałem się na przechadzki i zajadałem się jagodami.

– A więc to tak! Wstydź się Parlom, przez twoje łakomstwo jest to całe zamieszanie.

– Wstyd mi, sir! Ale już nic nie poradzę! – odparł zakłopotany.

– Ale mi pogorszyłeś humor! Aż przez chwilę zastanawiałem się w duchu, czemu cię jeszcze trzymam przy życiu…

– Cholibka, Nez! Chyba sobie żartujesz?

– Żartować, nie żartuję. Ale myślę, że możesz nam się bardzo przydać.

– A widzisz!

– Znasz lasy i drogę do Markiliot, wiesz gdzie rosną najlepsze jagody, no i umiesz czarować.

– Czarować?! Ja?! Pff! Ale głupoty wygadujesz!

Nez zatrzymał się na chwilę.

– Nie pleć bzdur, przecież wszyscy dobrze wiemy, że wy, koboldy, umiecie rzucać zaklęcia.

– Doprawdy? Nigdy nie próbowałem!

– No chyba sobie żartujesz! – odparł Nez, wznawiając marsz. – Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie używałeś czarów?

– Naturalnie, że nie. Nigdy mi to nie było potrzebne.

– Musisz się tego nauczyć. Może nam się przydać parę zaklęć.

– Nez, cholibka. Wyobrażasz sobie moje czary? Przecież ja bym nawet muchy nie przemienił w stonogę.

– No jasne, że nie. Wy, Stwory Niższe możecie używać tylko zaklęcia znikania i przemieszczania się. Nic więcej. Mało to przydatne, ale lepiej, żebyś się ich nauczył.

– Nauczył czarować? Nez, cholibka! A na co mi to?

– A na to, że Frasliksy, Turysy albo Malany nie dadzą nam spokoju. Wiedzą, że wciąż jesteśmy na Obcych Ziemiach. Myślisz, że po tym jak Frasliksy i Malany chciały ukraść Wieko, ot tak o nas zapomnieli? O nie, oni wiedzą, że skoro nie ma Wieka, wciąż tutaj jesteśmy. Tak jak Jaksony albo Patorelsy.

– Co masz na myśli?

– A to, że wiedzą, że szukamy wieka. Zresztą oni też go szukają. Teraz pewnie wszyscy go szukają.

– Chcą je dostać, żeby na zawsze je mieć?

– Tak. Żeby na zawsze uniemożliwić nam przejście z Poligerenu do Obcych Ziem, i na odwrót.

– Cholibka, Nez! I to wszystko przeze mnie!

– Przez ciebie. Na twoim miejscu spaliłbym się ze wstydu. Nawet jeśli odzyskamy Wieko, nie wiem jak cię przyjmą w Poligerenie.

– Musimy je odzyskać! O mnie się nie martw!

– Jaki szlachetny się nagle zrobiłeś. No dobra, wracamy do nauki czarów. Znasz zaklęcia?

– No chyba śnisz, sir!

– Ech… Parlom, twoja niewiedza mnie przeraża – westchnął Nez. – No dobra słuchaj, zaklęcie znikające brzmi Furgando. Wypowiedz je.

Parlom przystanął i wziął głęboki wdech.

Furgando! – krzyknął.

Odczekał chwilę, po czym dodał:

– I co? Nie ma mnie?

Nez zaśmiał się głośno.

– Ależ oczywiście, ze jesteś. Nie zniknąłeś.

Parlom spuścił głowę i westchnął:

– Czemu nie zadziałało?

– To normalne. Czary Stworów Niższych nie będą działać bez potrzeby.

– Pff! To co to za czary, jak działają tylko w sytuacjach wyjątkowych.

– Takie już są. Stwory Wyższe i Elitarne mogą używać magii, kiedy chcą.

– Tym to dobrze! A dokładnie, w jakich sytuacjach będą działać moje czary?

– W wyjątkowych. Czyli wtedy, kiedy będziesz naprawdę ich potrzebował.

– Aha, rozumiem. A jak brzmi to drugie zaklęcie?

– Przenoszące? Ono, jest już nieco trudniejsze. Przed wymówieniem go musisz pomyśleć o miejscu, w które chciałbyś się przenieść. A potem mówisz Deportismo.

– Deportismo – szepnął Parlom. – Ładnie brzmi. – Dodał.

– To nie ważne czy ładnie brzmi, czy nie. Ważne, że jest skuteczne.

– I też działa tylko w wyjątkowych sytuacjach?

– Zgadza się.

– Cholibka! A tak bym sobie poczarował chętnie.

– Może jeszcze przyjdzie na to pora, Parlomie.

Po tych słowach kobold zamilczał. Szedł posłusznie za przyjacielem, w zadumie, raz po raz wyszeptując: „Deportismo”, albo : ’Furgando’ a czasami wykrzykiwał nagle : „ Już ja im dam popalić!”. Marsz wędrowców był bardzo szybki; nikt nie pozwalał sobie na zwolnienie kroku. Do południa nikt nie był zmęczony, ale mimo to Nez zarządził postój. Zatrzymali się przy leśnym stawie. Szarlaki natychmiast skorzystały z okazji i zaspokoiły pragnienie. Parlom, przyglądał się im z daleka. Trzymając źdźbło trawy w ustach, postanowił, że się zdrzemnie, choćby na chwilkę. Zamknął oczy i z niezaznanym od wielu godzin spokojem, wsłuchiwał się w śpiew ptaków. „Czy jeszcze kiedyś będę mógł się porządnie wyspać?” – westchnął w duchu. Znał odpowiedź, ale nie chciał o niej myśleć, żeby nie pogarszać sobie nastroju.

Po burzy nie było już śladu. Chmury się rozstąpiły, ustępując miejsca słońcu, które właśnie górowało. I mimo, że pogoda była bezchmurna, nie było skwarnie. Wręcz przeciwnie. Zrobiło się trochę chłodno. Może to dlatego, że weszli wyżej? Parlom tego nie wiedział, ale nie było to dla niego specjalnie ważne.

– Hej! Parlom! Nie zasypiaj przypadkiem! – zawołał z daleka Nez.

Kobold, gdyby miał chęci, zacisnąłby pewnie swoje chude palce ze złości i odkrzyknął przyjacielowi: „ Jeszcze chwila!”, ale niechęć ogarnęła go na tyle, że zdołał mruknąć tylko pod nosem i zasnął…

Sen trwał tylko krótką chwilę. Zaspany Parlom z trudem podniósł swoje obolałe ciałko i chwiejnym krokiem ruszył do Szarlaków.

– Ruszaj się, ruszaj! Za parę minut wyruszamy.

– Już? Nie tak szybko! Jestem głodny!

Nez westchnął, dusząc w sobie złość.

– No to zamiast wylegiwać się, poszedłbyś nazrywać dla siebie jagód.

– Dla siebie? Znaczy, że mam jeść tak sam, przy was?

– A coś w tym złego?

– Nie nic. Całe życie jadłem sam, sir. Ale niewygodnie będę się czuł, gdy tylko ja będę się obżerał.

– Uzgodniliśmy, że upolujemy coś dla siebie wieczorem. Idź, tylko prędko. I najlepiej nazbieraj tyle, żeby do zachodu ci starczyło.

– No dobrze, idę już idę… – mruknął zaspany Parlom. Zastanowił się chwilę, którą ścieżką należy iść, aby trafić do krzaków z najsmaczniejszymi jagodami.

– Dziwne… tu powinna być ścieżka, a są krzaki – żalił się Parlom.

– Może zarosła? – podpowiedział Nez.

– Oh! Jasne! Sir! – wykrzyknął uradowany Parlom i zaczął przedzierać się przez gęstwinę gałęzi i listków.

– Mam ją, sir! – odkrzyknął.

Ścieżka była tak wąska, że czasami znikała, wchłaniana przez trawy i mchy, by parę metrów dalej znowu wydostać się spod poszycia. Parlom stąpał po niej radośnie, na myśl o czekającej go za kilka minut uczcie.

– Z tego, co pamiętam, to te krzaki powinny być już za parę metrów – mruknął.

– Ha! Są! – podskoczył ze szczęścia na widok zdrowych, gęstych krzaków usianych dorodnymi jagodami. Szybko podbiegł do nich i zaczął zajadać się owocami.

– Mmm… jakie pyszne! – powiedział, podekscytowany.

Szybko jednak zorientował się, że nie posiada żadnej rzeczy, w którą mógłby załadować jagody na zapas. Nie przejmował się tym, i postanowił zjeść tyle, ile może, a resztę zapakować do kieszeni.

– Ostatni raz, to taką wyżerkę miałem… wczoraj. Ach, to były czasy. Nie musiałem uganiać się za jakimś wiekiem, tylko w spokoju zajadałem się jagódkami.

Po kilku chwilach kieszenie kobolda były pełne, z niektórych owoce się nawet wysypywały. Sam Parlom był już tak najedzony, że aż ciężko mu było wstać.

– No… czas się zbierać. Jak zostanę tu jeszcze chwilę to te Szaraki mnie chyba poćwiartują – zażartował.

Ale nagle jego uwagę zwróciło coś innego. Skrzypienie. Łamane gałązki. Kobold wypuścił z rąk jagody i powoli, cicho jak mysz, skulił się. Wystawił czubek nosa zza krzaków, aby wywęszyć, co spowodowało to.

– Szarlak… – pomyślał, po chwili węszenia. – Dziwne… Przecież mieli siedzieć przy stawie. A może Nez kazał któremuś z nich mnie znaleźć, bo się bardzo spieszą, i nie mogli czekać na mój powrót?

Skrzypienie gałązek przyprawiało kobolda o dreszcze. Aż nagle… ŁUP! Walnęło jak z bicza! Parlom wycofał ryjek i zamknął z przerażenia oczy. Wyczuł, że coś jest nie tak. Cisza… Zupełna. Gałązki przestały trzeszczeć. Zapach Szarlaka zniknął. Parlom zdobył się na odwagę i ukradkiem zerknął zza krzaka. Na boga! – wykrzyknął w myślach. – Człowiek! Rzeczywiście, parę metrów od kobolda stał rosły mężczyzna. Jego ciało była prawie całkowicie zakryte peleryną. Człowiek sięgnął ręką i odgarnął kaptur z głowy ukazując swoje szare włosy. Stał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Szeptał coś… I nagle znowu… ŁUP! Tym razem nic się nie pojawiło. Przynajmniej na początku. Potem z ziemi, kory drzew, paproci, mchów, liści i wszystkiego innego zaczęły wyłaniać się czarne obłoki. Skupiły się one w jednym miejscu, w powietrzu. Było ich coraz więcej… W końcu zawiązały się w jedną, gęstą chmurę. A ona przybrała kształt ludzkiej sylwetki. Wyraźnie widać było ręce…nogi, a nawet nos. W końcu czarne obłoki zaczęły rzednieć. Wyłonił się z nich mężczyzna. Gdy ujrzał stojącego naprzeciwko kompana, uśmiechnął się delikatnie.

– Spóźniłeś się… – jego głos przyprawiał Parloma o dreszcze. Zimny, oschły i zupełnie pozbawiony uczuć.

– Przepraszam, panie. Nie mogłem wcześniej opuścić Szarlaków.

– Miałeś być dokładnie w południe!

– Tak… tak… wiem. Ale jak już mowiłem…

– Milcz! Powiedz mi teraz wszystko, co wiesz.

– No więc jest ich sześciu zaledwie. Idzie też nimi kobold.

– Kobold? A skąd on tam?

– To jakiś stary przyjaciel jednego z Szarlaków, Neza. Był na służbie, kiedy zaginęło wieko. Twierdzi, że wie, jak je znaleźć.

– Ach, tak? Więc co mówił?

– Prowadzi ich o Markiliot, do jasnowidza, panie. Liczą, że on im powie, gdzie jest wieko.

– Do Markiliot, powiadasz… Sprytnie to sobie zaplanował. A jak się miewają Szarlaki?

– Są w świetnym stanie. Wszystkie słabe sztuki padły. Idą bardzo szybko, aż czasami nie mogę za nimi nadążyć. Jak tak dalej pójdzie, to droga do Markiliot zajmie im góra trzy, cztery dni.

– Niedobrze… No dobra, mamy dwa wyjścia. Albo zbieramy wojsko i czekamy na Szarlaków przed Markiliot, albo zatłuczemy tego kobolda, i będziemy patrzeć, jak te Szarlaki się gubią i giną w męczarniach.

– Przypominam, panie, że koboldy są nietykalne. Nie można ich zgładzić.

– Och! No tak! Chyba, że zaprowadzimy go do Gildii… Tak, tam się z nim rozprawią…

– Słuszne spostrzeżenie, panie.

– Tak! Tak będzie najlepiej! Słuchaj mnie teraz uważnie, bo drugi raz nie powtórzę. Pod osłoną nocy, zakradniesz się, i porwiesz kobolda. Przyprowadzisz go o świcie do Tergufolth. Tam, Czarna Gildia się nim zajmie. Wydusimy z niego wszystko.

– Nie wiem, czy będzie co wyduszać. Wydaję mi się, że ten kobold mało wie.

– Wręcz przeciwnie. Ten kobold wie tak dużo, że jest na wagę złota. Przyprowadź mi go jak najszybciej!

– Tej nocy?

– Tak, tej!

– Panie, nie wiem czy dam radę. Tych Szarlaków jest sześciu.

– Dasz radę! Idź już!

– Ale, panie! Zagryzą mnie na śmierć! Naprawdę nie dam rady im wszystkim!

– Sprzeciwiasz się mojej woli?

– Nie sprzeciwiam, tylko podważam jej słuszność. To niewykonalne!

– Nie obchodzi mnie, czy to wykonalne, czy nie! Masz przynieść mi tego kobolda, tej nocy! – krzyknął, i ponownie zmienił się w czarne obłoki.

ŁUP! Trzasnęło, i postać wysokiego mężczyzny znikła. Na jego miejscu pojawił się Szarlak. Wolnym krokiem i z opuszczoną głową zawrócił, i poszedł do obozowiska.

Parlom kucał z otwartymi szeroko oczami i zatkanymi ręką ustami, aby nawet nie było słychać jego oddechu. Siedział zszokowany tym, co usłyszał. Co miał teraz zrobić? Wracać do Szarlaków? Po co? Tam czeka na niego ten zdrajca! A może uciekać? Tak! Ucieczka to dobry pomysł! Pójdzie do jakiejś miłej norki, i będzie zajadał się jagodami do końca życia. Nie. To zły pomysł. Oni mnie potrzebują. Inaczej zabłądzą! A tak w ogóle, to przeze mnie są teraz w tarapatach! Muszę ich z nich wyciągnąć, choćby nie wiem co! – pomyślał i wstał.

Wystawił głowę zza krzaka obserwując, czy nie ma już w pobliżu Szarlaka. Nie było. Wyszedł z ukrycia i pospiesznie znalazł ścieżkę. Do obozowiska biegł tak szybko, jak tylko mógł. Nie zważał na raniące mu stopy wystające korzenie, czy wypadające z kieszeni jagody. Droga powrotna była o wiele, wiele krótsza. Przebiegł ją tak prędko, że był pewien, że zostawił Szarlaka w tyle. Ale gdy tylko zobaczył obozowisko, nabrał dużo obaw. Było puste…

Koniec
Nowa Fantastyka