(Coście mi zrobili tym konkursem...)
Cześć! W przyszłości chcę zostać ilustratorem etykiet środków do udrażniania rur, dlatego dużo piszę :) Uwielbiam bollywoodzkie filmy i opowieści o miłości fizyczno-platonicznej.
(Coście mi zrobili tym konkursem...)
Cześć! W przyszłości chcę zostać ilustratorem etykiet środków do udrażniania rur, dlatego dużo piszę :) Uwielbiam bollywoodzkie filmy i opowieści o miłości fizyczno-platonicznej.
Indie, roku tysiąc osiemset osiemdziesiąt piąty.
Mama Carola nazwała Carola Carol, ale Carol nie lubił imienia Carol, bo uważał, że brzmi zbyt niewieścio, więc wolał, jak nazywano go Karol. Nie wiedział, skąd to dziwne imię, ale mama wiedziała, tylko mu nie powiedziała. Karol był Hindusem wraz z całym hindusim dobytkiem – ciemną skórą i wielkim wąsem, który lubił podcierać, aby stał sztywno. Miał też coś innego dużego, ale w majtkach i o tym później.
I był piratem.
Dowodził własnym okrętem o imieniu „Niezatapialny 2”. Karol był udanym piratem, bo napadał tylko bogatych, a łupił biednych. Jego załoga składała się z dwudziestu Hindusów, ale mniej ważnych niż Karol z mniejszymi wąsami. Poza tym to nie tak, że Karol chciał zostać piratem, tylko kucharzem, bo był za miły, ale zawsze, gdy gotował ostrygi, spoglądał przez okno na może i czuł, że może i może może spoglądać na niego. I go wzywać. I się posłuchał. Zresztą piraci zarabiali więcej niż kucharze, bo tak to już jest na świecie, że więcej pieniędzy daje przetrzepanie komuś dupy niż jej ugotowanie.
Pewnego dnia słup kapitana Karola pruł fale oceaniczne, a piana pryskała z bałwanów, bo tak szybko płynął, kiedy…
– Ziemia nad wodą! – oświadczył majtek.
Wszyscy rzucili się do rufy i spojrzeli do przodu. Na widnokręgu rysowały się ponure jak grube brwi Karola wierzchołki podwodnych skał wystających tak wysoko, że widzieli je z jaskiniami.
Karol podtarł wąsa i skierował tam słupa, a po dopłynięciu zarzucił kotwicę, żeby nie uciekł.
– Kto odważny, hop za mną! – zawyrokował Karol, wyskakując za burtę na skalisty piach brzegu, aż zabrzęczały mu bransolety i pierścionki, bo miał ich wiele. Inni piraci też mieli, ale mniej, bo nie byli kapitanem. I nie skoczyli za nim.
Samotny Karol skinął z niesmakiem głową na swych ludzi i zaśmiał się czupurnie.
Poszedł sam, wchodząc w rozczapierzoną jak olej na patelni ciemność groty, śmierdzącą martwym narybkiem oraz wilgotną solą. Tak było tam strasznie, że Karol wyciągnął kórdelasa na całą długość, a skrzywione ostrze zalśniło w mroku niczym świeżo wymyta srebrna łyżka.
Minutę szedł Karol, a może i pięć, bo zgubił rachubę, kiedy dotarł do dużej sali, pełnej kałuż. Coś zaszeleściło niebezpiecznie, ale pirat naprężył sploty węzłów mięśni i znów zaśmiał się impertynencko.
– Wyłaź do walki, bestio z jaskini! – zarekomendował tubalnym głosem.
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga. Ale Karol schował się za węgłem i nie było go widać, za to on widział, że nie widzi, bo ciemno.
Jego oczy przesuwały się po jej facjacie, piersiach, bransoletach, kolczykach w nosie, piersiach, ogonie z łuskami i zielonymi piersiami z łuską też. Naga zasyczała jak kot, po czym rzuciła kaprawym okiem za węgieł.
– Widzę cię, o, kapitanie piratów. Witaj w Bhogawati – Mieście Węży – i sssłuchaj (bo nie będę powtarzać): Zassspokuj mnie cieleśnie albo pokonaj w walce, a zdradzę ci drogę do ssskarbu.
– ? – Karolowi zabrakło słów, ale wiedział, że nie chce oddać swego dziewictwa jakiejś lafiryndzie z jaskini, choćby miała piersi z łuskami. Karol szukał miłości, takiej jedynej, nie takiej zwykłej, że jakaś naga naga i wielkie halo. Więc jej nie odpowiedział, nie zgadzając się na zbliżenie, po czym zbliżył się z bronią dzierżawioną w ręku.
Stanęli zatem naprzeciw sobie dwa adwersarze. Duża zielona i mniejszy Karol, bo było ciemno. Kapitan rozłożył ręce i zaśpiewał:
Jestem Karol z Bombaju, gruby wąs na mej wardze, a kórdelas w dłoni
Tańczę akapella, brzdąkam pierścionkami, pan Siwa mnie broni
przed grubą wężem-kobietą, co tańczyć nie zdoła,
nóg nie ma tylko ogon, śmiechu warta pierdoła!
Zapłakała naga stróżkami łez, a serce jej kroiło się w jej piersi, bo natura nie poskąpiła Karolowi głosu i był piękny, a nadto prawdę śpiewał. Zawsze chciała tańczyć, ale na boso ją ogon bolał. Lecz od żalu do złości jest równie cienka granica, jak między szklanką a brzegiem ust, a kobieta wszelkich rodzajów jest puchem sromotnym, więc zaraz sssyknęła i natarła na krnąbrnego pirata.
– (Przekleństwo)! – zawył Karol. Zdeflektował cios, a ona minęła go o włos. Wtedy zamaszystym cięciem ściął jej głowę, więc nie żyła. Wszystko trwało błyskawicznie.
Ale zanim umarła, zdążyła powiedzieć:
– Zwyciężyłeś w uczciwej walce, wielki kapitanie o głosie niczym strumyk szemrzący w rynnie. Zdradzę ci więc sekret. Płyń na dół mapy, a potem w lewo i będzie wyspa, gdzie maharadża Kichu Khan uwięził księżniczkę Privatę. – I umarła na dobre.
– Już biegnę! – uradował się Karol. – Trzymaj za mnie palce!
– Podążaj z błogosławieństwem wężowego ludu – zgodziła się naga, milknąc na zawsze.
Jednak serce Karola było delikatne i wyczulone na fałsz, dlatego spytał jeszcze:
– A nie kłamiesz przypadkiem?
– Nie – zaświadczyła kobieta-wąż i zamknęła oczy, więc Karol jej zaufał.
***
Długo trwała podróż Niezatapialnego 2. Mijały dni, a potem noce. Karol wieczorami patrzył na czerwony sierp słońca, zanurzający się za horyzontem, podczas gdy srebrzone mewy kreśliły siódemki na ciemniejącym niebie płaskim jak przypalony naleśnik. Na samą myśl o przepięknej Privacie męskość Karola twardniała niczym tłuszcz w rosole po trzech dniach w lodówce. Śpieszno mu było znaleźć miłość Privaty, gdyż chciał zatopić wargi w jej wargach górnych i dolnych.
– Wyspa na lewo od sterburty! – ogłosiła para majtek z bocianiego gniazda, bo w parze łatwiej coś nie przeoczyć.
Karol postawił jedną nogę na takielunku, rozchełstał białą koszulę, pozwalając, by ciepły wiatr podrażnił jego kędzierzawy tors i błysnął zębami.
Przybywam, moja Privato z wąsem do ciebie bieżę,
miłość we mnie kipi, przysięgam, śpiewam szczerze!
– Szczerze, aaa, aaa – zawtórował chór kompanów, tańcząc za plecami.
Bo dla mnie prawda dla ciebie na zawsze, nigdy ci nie skłamię,
a jeśli mnie nie pokochasz, poskarżę się mamie!
– Mamie, aaa, aaa – pieśń zakończył chór.
Wtedy coś błysło i huknęło, aż włosy piratów stanęły okoniem! To pocisk z armaty maharadży przeleciał tuż obok z wyzwiskami wojów. Czarna jak stary sos sojowy karawela płynęła na zbliżenie ze słupem Karola.
– Hi, hi – rubasznie zaśmiał się z niebezpieczeństwa Karol, bo zawsze strachowi śmiał się w pysk, a reszta piratów też się zaśmiała, lecz trochę mniej, bo nie byli kapitanem.
Oba okręty ustawiły się obok siebie i podniosły włazy luk z armatami.
Bum! Bum! Aua! Bum!
Ludzkie kończyny fruwały wraz z byłymi właścicielami, odłamki piruetowały w powietrzu, siekając skóry piratów, ale nie zostawali dłużni i pruli ze swoich armat, toteż czarni woje maharadży też latali w te i we wewte, a potem z powrotem. I też bez kończyn.
A potem statki się szczepiły i nic już między nimi nie stało na przeszkodzie, więc Karol dobył linę, owinął kórdelas ramieniem, po czym spuścił się w dół na maharadżę, bo zawsze spuszczał się na wrogich kapitanów, nie marnując się na majtki, oficerów albo im podobnych dewiantów. Inni piraci też się spuścili, ale trochę słabiej, bo nie byli kapitanem Karolem, i zaraz pokład rozbłysnął odgłosami ostrzy szczękających się z innymi ostrzami.
Znad rzezi zdało się wtedy słyszeć śpiew Karola:
O, Kichu Khanie, nasze kórdelasy splątane w Kamasutrze stali,
godnyś przeciwnikiem, lecz to cię nie ocali
– Ocali, aaa – ryknęli piraci.
Na drodze do Privaty twa morda wszeteczna stoi, tak być nie może,
rozłupię cię jak kokosa, a łeb twój w roztworze,
ugotuję!
Taka siła biła z pieśni Karola, ze siwy maharadża razem z turbanem zadygotali w przerażeniu. To wystarczyło. Pewnym ruchem kórdelas Karola przebił przeciwnika, a posoka okryła pokład karmazynowym kobiercem szkarłatnych kropel.
Woje zawyli, oddając się w ręce piratów, a ci związani skończyli pod podkładem.
Po długim i pobieżnym przeszukaniu wrogiej łodzi odkryto zamkniętą komnatę. Gdy ją otwarto…
Karol stał właśnie na pokładzie, wycierając krew i pot z ostrza i czoła, śmiejąc się z wygranej, gdy piraci wyprowadzili spod schodów, przez schody, aż na szczyt schodów, przed próg i za próg, księżniczkę Privatę z orszakiem.
Słońce rozbłysło od pięknej Privaty: jej ud z aksamitnej fałdy, brzucha bez pokrycia oraz ramion jak świeżo dojrzałe jabłka. Dwoje oczu niczym czarne węgle pod kruczoczarną grzywą warkocza spoglądało z niewinnością nieoskubanego kurczęcia.
Śmiech zawisł na wargach Karola i nie chciał puścić. Zarazem zawiał wicher, gorący niczym lubieżne noce w Bombaju, więc krew zaczęła wszystkim szybciej krążyć, a Karolowi najmocniej w jednym miejscu.
Któryś z mądrzejszych piratów, który nie był kapitanem, zaplumkał w tam-tam i zaraz Karol rozpoczął taniec godny samego Siwy, wypinając się do przodu, najbardziej zaś wypinając spodnie z całym dobrodziejstwem inwentarza, a gdy otworzył usta, słowa z nich popłynęły słodkie jak gofer z pudrem o świcie:
Zatańcz z moim boa, a będziesz wesoła
zzuj majteczki, podnieś suknię, otwórz usta, wypnij pupcię
– Pupcię… – zamruczał chór piratów, bez pewności, czy Karol nie za prędką obrał prędkość uwodzenia, ale kapitanem rządziła żądza. Buty chóru bębniły na pokładzie, dłonie kląskały w rytm bębna.
Wygnę dla ciebie moje członki, w górę i w lewo,
brzęczą pierścionki,
morska bryzga w twarz mi wieje, kroczę ku tobie,
szczęka się śmieje
– Śmieje, aaa aaa.
Wtedy umilkli jak ręką odjął i zapadła cisza paskudna jak zęza na galerze. Serce Karola stanęło wraz z nim, gdy czekał na odpowiedź wybranki swego serca.
Księżniczka uniosła dłoń – lewą, opuściła dłoń – prawą, stanęła w rozkroku, stopa na zewnątrz – lewa, stopa do wewnątrz – prawa, zafalowała brzuchem spiralnie, w końcu, gdy już rozbudziła wszystkie zmysły wszystkich, melodyjnie pisnęła:
Ciało owiewa wicher z Bombaju,
w ramionach mych znajdziesz drogę do raju,
jestem Privata, patrz jak zginam łydki
podoba mi się, żeś taki szybki!
Orszak księżniczki, konsystujący się z tuzina statystek, ruszył w tan. Śmigały ręce i nogi, lecz tym razem przytwierdzone do ciał właścicielek, a nie jak wcześniej, że: bum! aua!, i wszystko latało we własną stronę.
Dwie grupy taneczne z centralnymi postaciami w centrum spotkały się pośrodku statku. Statystki ustawiły się za Privatą, tak, że nie było ich widać, po czym wyprostowały ręce, tak, że wyglądało jakby Privata miała dodatkowe ręce – wiele rąk, co sprawiło, że wyobraźnia Karola obśliniła się śliną, gdy pomyślała o możliwościach. A potem jak wisienka na serniku, Privata zatrzęsła pupcią, okrytą złoconymi dzwoneczkami i rozległ się dźwięk tak czysty, a cudowny, że Karol doznał wrażenia, jakby mu stadko słowików dzióbkami wylizało uszka.
– Pod pokład won wszyscy! – ryknął niczym lew z Singapuru. – Ty nie! – dodał do pleców Privaty, zanim zbiegła, ale inni zbiegli i ich nie było, bo czasem prywatność jest najważniejsza.
Porwał ją w swe ramiona na tle zachodzącego słońca. Przylgnął ku niej i patrząc jej w oczy, zębami zerwał majteczki. A potem zerwał też jej majteczki.
– Och, kapitanie! – Zarżała cała. – Jesteś mym pierwszym. Bądź delikatny.
– Och, Privato! Nabrzmiałem jak drożdże przy ognisku. Bądź mą miłostką! Dam ci wszystko z siebie i spoza mnie.
– Weź mnie! Jestem już oślizgła na dole.
I kapitan ujął w dłonie swą męskość i wprowadził, gdzie było jej należne miejsce, a ona zatrzepotała rzęsami.
– Och, kapitanie Azharrudin – westchnęła, bo wcześniej kłamała i tak naprawdę to nie z jednego pieca już chleb jadła.
– Carol – poprawił ją Karol.
– Privata – poprawiła go Privata.
– Kichu Khan – przedstawił się Kichu Khan.
– Kichu Khan?! – zagrzmieli Privata i Karol.
– Tak – odrzekł maharadża, kręcąc wąsem. – Tylko udawałem martwego.
– Więc tak naprawdę żyjesz? – dociekał Karol.
– Niedaleko pada banan od jabłoni – potwierdził Khan. – A teraz…
Stanął na czubkach pantofli, zgiął nogi w kolanach i zamerdał rękoma. Z wiekowego gardła dobył się równie silny i uwiędły głos:
Możem stary i przebity, alem szermierz znakomity,
wciąż potrafię cię pokonać, bo naprawdę nie chcę skonać
Nagle ni zowąd, ni z tamtego, zrobił salto mortadele, wylądował przy drzwiach do podpokładu i z przebiegłym uśmiechem w brodzie urwał klamkę. Piraci, którzy nie byli kapitanem, zostali uwięzieni.
Nie takie liczby ze mną, dodał sobie Karol otuchy w myślach, po czym dodał: Dwóch może śpiewać, a to więcej niż jeden.
Wyjął, co trzeba z pochwy, a potem z pochwy i kórdelasem zakręcił młynka; ubrał spodnie, bo walka to nie seks i trzeba się ruszać nie tylko w przód i w tył, ale też na boki, a następnie wbił oczy w pokład, aż zaskrzypiały deski. Po chwili pełnej zadumy wybuchł sopranem:
Wbiję ci miecz w oko, podskoczysz wysoko,
zetnę łeb z turbanem, nie nazwę cię panem!
– Panem, aaa aaa – dobiegły głosy z ładowni.
Twe jajka ususzę, a szyję zaduszę,
kolczyki zrobię z wątroby i z palców podroby!
– Podroby…? – mruknęły bez przekonania głosy spod pokładu.
Privata wyobraziła sobie taki obraz rzezi i padła bez uczucia, a Kichu nie. Obliniował oczy maskarą, przyprószył kłąb brody talkiem. Był stary, lecz stary w członkach, a jędrny na umyśle, groźny jak woda we wrzącym oleju.
Słońce wzeszło, szarpiąc brzegi fal brokatem rozbłysków, zaś biała koszula Karola olśniła od promieni, aż zdało się, że to sama straszliwa Kali (bez cycków) stanęła na pokładzie.
Wystrzelił ręką Khan do przodu z mieczem, ale Karol zblokował mu ciosa. Skontrował na odlew, potem na wylew i kórdelasy przywarły do siebie niczym niespełnieni kochankowie po zbyt obfitej kolacji.
Warczała twarz kapitana na twarz maharadży i na odwrót. Ten ostatni tak zaśpiewał kontraltem:
Poddaj się, młodzieńcze, to może oszczędzę,
konar mój w ogniu staje, gdy myślę o Privacie,
ledwo mnie przebiłeś, już ściągasz jej gacie,
na to nie pozwolę, mówię: daruj sobie,
albo cię rozpruję, wylądujesz w grobie!
Lecz miłość Karola to nie było takie: o, już, skończyłem, idę do domu, masz tu pergamin z moim adresem. O, nie. Uczucie do Privaty jątrzyło się w nim na podobieństwo kipieli w garnku. Zatem zagwizdał:
Twój konar mnie tyle obchodzi, co koło do łodzi
A zamiast drugiej zwrotki, ku zaskoczeniu maharadży, Karol dźgnął go wąsem w oko.
– Moje prawe oko! – zaniepokoił się starzec. Za późno.
Kórdelas rozpruł go od ucha do ucha, ale maharadży nie było do śmiechu. Padł ostatecznie nieżywy.
Kapitan Karol uronił pojedynczą łzę, bo dobrego był serca i nawet nad szelmami jego serce żal gościło, lecz w ten czas radość zwycięstwa dotarła do jego myśli i zaintonował piosnkę zwycięstwa:
Zbałamuciłem oponenta mego
nie ma od Karola tu nikogo lepszego
taki twój jest koniec, podły Kichu Khanie
Karol z grubym wąsem spuścił dziś ci lanie!
Czysta była pieśń jego jak łabędzia pacha, więc Privata ocknęła się i czym prędzej podeszła do Karola.
– Chyba doszłam – zapewniła go soczystym głosem.
– Dojdź w me serce – poprosił Karol.
Zadrżała muślinowa skóra podbródka księżniczki, bo choć gładka, gibka, zwinna, a nawet polizać piętę potrafiła (i to własną) to takiej sztuki, o którą prosił przystojny kapitan, z krużgankiem szukać było w jej umiejętnościach.
– Nie wiem, czy zdołam – odrzekła. – Lecz nie odrzucaj mnie, Karolu.
Mężczyzna przetarł jej pot z włosów i wciągnął nosem aromat.
– Nigdy cię nie zostawię, bom cię kocham od czubka pięt (twoich) do głowy.
I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.
***
Miłość soczysta niczym wyciśnięta śliwka bez pestki sprawiła, że Karol porzucił piracki fach. Oddał okręt i załogę w rękę reszty załogi, ale ponieważ żaden z piratów nie był kapitanem Karolem, ich kariera zakończyła się na najbliższej rafie w paszczach rekinich. Kupcy z Bombaju, Indochin oraz Papui Nowej Gwinei zakasłali z ulgą jak po katarze.
Za oszczędzone bogactwa Karol i Privata zamieszkali w pałacu. Karol wrócił do fachu kucharza i już się go trzymał, a Privata również trzymała się swojego fachu, więc puszczała się na lewo i prawo, a sporadycznie i w dół.
Niekiedy nawet z kwiatka na kwiatek.
Ale – jak zawsze powtarzał Karol – lepszy własny ptak w garści niż cudzy na dachu, więc żyli długo i przez większą połowę czasu szczęśliwie.
Łał, asz nie mogem siem zdecydować, ktury fragment najlepszy:
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga.
wicher, gorący niczym lubieżne noce w Bombaju
Nabrzmiałem jak drożdże przy ognisku.
wcześniej kłamała i tak naprawdę to nie z jednego pieca już chleb jadła
to moi faworyci. Zrobiłeś mi wieczór tym tekstem. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej i helo, SNDWLKR
Zawsze mi miło, gdy komuś zrobię wieczór! Mam nadzieję, że włączysz sobie bollywódzki film z lat 70tych i dasz się porwać pieśniom xD
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga.
Z tego zdania sam jestem zadumany :)
Pozdrawiam!
Bardzo mi sie podobał Karol Hindus i jego sztywniejący wąs. I piosenki fajne układał. Dobrze, że mu się w rzyci ułożyło i już nie musi być piratem, bo to bardzo niebezpieczny zawód.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej, wyszłaś już spod prysznica?
Karol się cieszy Twoją cieszynką, szczególnie z piosenek. Płyta już się nagrywa. Tak, piractwo to samo niebezpieczeństwa, na ten przykład można znaleźć jakąś lafiryndę w jaskini!
Dziękuję, czułko całuję
Hej, wyszłaś już spod prysznica?
Wyszłam, ale chyba muszę zaraz tam wrócić, bo tu jest normalnie tyle erotyków, że wzbudzają rządzę.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Wyszłam, ale chyba muszę zaraz tam wrócić, bo tu jest normalnie tyle erotyków, że wzbudzają rządzę.
A do końca terminu jeszcze wiele dni i erotyzmów wpadnie, co pies napłakał, więc uważaj na rachunki za wodę.
więc uważaj na rachunki za wodę.
Kurde, nie pomyślałam.
A Ty sie tak nie czaj po partyzancku, tylko mi też coś napisz.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Właśnie pisłem.
Normalnie, bollywood na portalu. Misię, bardzo, szczególnie piosenki Karola. Czytałam z zapartym tchem, dzielny ten Carol / Karol i na pewno przystojny i słodki. Wiele niespodziewanych zwrotów akcji i perełek. Podobały mi się zwłaszcza poetyckie metafory jak ta:
Karol wieczorami patrzył na czerwony sierp słońca, zanurzający się za horyzontem, podczas gdy srebrzone mewy kreśliły siódemki na ciemniejącym niebie płaskim jak przypalony naleśnik. Na samą myśl o przepięknej Privacie męskość Karola twardniała niczym tłuszcz w rosole po trzech dniach w lodówce.
Przeoryginalne.
Hej, Ando!
Misię, bardzo, szczególnie piosenki Karola
Dzięki! Starałem się jak nie mogłem!
Czytałam z zapartym tchem, dzielny ten Carol / Karol i na pewno przystojny i słodki.
Mam nadzieję, że zaparcie przejdzie! Tak, Karol przystojny, bo ma wąs i jest kapitanem, a nie zwykłymi majtkami.
Oryginalność cieszy się, że Ci się spodobała. Ta lodówka trochę nie pasuje do czasów, ale pasuje do oryginalności :)
Najpierw pomyślałem sobie “Zanais, ten od bobrów i wiewiórek? Pewnie znowu będzie o gryzoniach”. Ku mojemu zaskoczeniu jednak, gryzoni w tej historii jak na lekarstwo.
Dobrze więc – nie ma bobrów, nie ma wiewiórek – a co jest? Przede wszystkim, wartka i pełna zwrotów akcja. Brak mi sów, żeby to wyrazić, ale w trakcie lektury poczułem się jak chomik w kołowrotku, który za bardzo się rozpędził.
To opowiadanie to jazda bez trzymanki – piraci, bitwy, abordaże, miłość, nienawiść, kontuzje, no i przede wszystkim dużo dobrej muzyki. Popełniłeś monumentalną piracką rap*-operę i możesz być z siebie dumny.
* Za ten rap:
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga.
Przyznałbym Ci raperskiego Nobla.
No cudo. Bollywood, rap, piraci, wąsy. i naga naga (gaga).
ninedin.home.blog
I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.
Przeczytawszy to krzyknęłam szeptem: – Cudo! A potem powiedziałam stanowczo: – Kto wie, może są i lepsze fragmenty?!
"...poniżej wszelkiego poziomu"
Hej, Łosiot
Czasem zdarza mi się napisać coś bez zwierzątek ;)
Jeśli odniosłeś wrażenie jazdy bez trzymanki, to znaczy, że opowiadanie spełniło swoje zadanie :P Bolywudy takie są – nie wiadomo co się dzieje, ale się dzieje.
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga.
Przyznałbym Ci raperskiego Nobla.
Dziękuję. Wymyślenie tego zdania zajęło dłużej większość opowiadania xD
Hej, Ninedin
No cudo. Bollywood, rap, piraci, wąsy. i naga naga (gaga).
Naga naga aż prosiła się o umieszczenie w tym tekście, szczególnie że pasuje folklorem. Oglądanie bollywoodzkich filmów z lat 70tych zostawiło trwały ślad w mojej psychice…
Hej, Ambush
I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.
Przeczytawszy to krzyknęłam szeptem: – Cudo! A potem powiedziałam stanowczo: – Kto wie, może są i lepsze fragmenty?!
Mam nadzieję, że znalazłaś i lepsze fragmenty ;)
Cześć, Zanabisie!
Wspaniały musikal……………….. podobała mi się melodia jaką skąpo nowa łeś do tych piosenek…………. hehehehe…………… nuciłem sobie cichutko pod nosem tak że wszyscy dookoła słyszeli i pytali co to za muzyka………………. hehehehehe………….. też by tak chciał umieć potrafić………… bo też jestem pisażem ale muzykiem już nie……………….. jak coś napiszę to przyjdź sprawdzić…………. heheheheheh………….. okrutny był maharadża i ja nie wierzę tak do końca że on umarł…………….. napiszesz drugą część jak maharadża przychodzi do ich domu i kradnie im dziecko?????????????/////………….. hehehehe…………. taki mam pomysł ale TY to napisz…………. pozdro600
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
H-h-h-hej, Kwiatuszku!
Twój komentarz sprawił mi wiele radości,
tak wiele kropek, co w święto gości,
jak coś napiszesz, sprawdzić przylecę,
daj jakieś cycki, to się podniecę
pomysł z maharadżą całkiem udany,
hultaj Karolowi zepsuje plany,
może ucieknie z Privatą w ramionach,
jeśli napiszę, to się przekonasz!
Czytając aż czułam nosem tę duszną atmosferę pełną namiętności i curry. Jak oni tak pląsali w rytm pieśni to aż mi wszystkie kończyny też pląsały i tylko szkoda, że nutek nie dopisałeś, żebym mogła zanucić sobie do tych pląsów. Bardzo podobała mi się kreacja głównego bohatera – przystojny kucharz z wąsem a do tego pirat. Ale myślę, że ta Pinda nie zasłużyła na niego i tak mi trochę smutno było na koniec tym słodko gorzkim zakończeniem.
Zaskoczona się poczułam na różne sposoby, bo zastosowałeś tak rozmaite środki artystycznego przekazu i pokazu, że chwilami całkiem nie wiedziałam, w którą stronę zwrócić oczy i uszy mojej wyobraźni, no bo i warstwa wokalna była godną zauważenia i uszy do pieśni się rwały, ale wzrok pozostawał nader ciekawy widoku tańczących piratów, co nie byli kapitanem, a kiedy księżniczka Privata zaczęła się wygibać to już naprawdę było czym oczy sycić i wyobraźnię pobudzać.
Warstwa sexu, choć soczysta pokazana została z należnym Ci taktem, nie gubiąc nic z przymiotów sex ten uprawniających.
I podoba mi się, że na koniec Karol i Prtivata pozajmowali się tym co lubili, nie wchodzili sobie w paradę ale każdy sobie zaspakajał się tym co lubił.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Elo!
spoko test, fajna laska. Ta księżniczka tez. hehe ;-)
Nie rozjaśniasz tyko, co sie spało z tymi piratami zamkniętymi pod podkładem bez klamek.
Nie które zadania to prawdziwki bereł ki.
Babska logika rządzi!
A i jeż cze bardzo fajny sposób poddania wieku w tytule. W ten sposób tylko tacy dorośli co już umią liczyć pokumają, ze to dla niech.
Babska logika rządzi!
Hej, Ośmiornico
Ścieżka dźwiękowa wraz z nutami na pewno pojawi się przy okazji ekranizacji. Podobno Z. Martyniuk ma tworzyć soundtracka, więc będzie się działo!
Zakończenie jest takie życiowe, bo wiesz, lubię życie i chciałem je przedstawić w całości cieniów i blasków.
Pozdrawiam
Hej, Regulatorzy!
Czy jednym słowem udało się przekazać Ci kwintesencję Bollywoodu – nie wiadomo, co się dzieje, ale się dzieje! Ręka, noga, wąs na ścianie, a na koniec tańcowanie.
Sex to tak delikatna sprawa, że wolałem nie przesadzić, ale u Hindusów ten seks aż kipi z ekranu bez pokazywania właściwie niczego.
Koniec jest nie taki happy-endowy, ale źle im też nie wyszło :P
Mam nadzieję, że lektura, choć przeładowana bodźcami, sprawiła Ci przyjemność :)
Elo, Finklo
Laska księżniczka spoko wyszła, bo wiesz, z aksamitu hehe…a nie, to nie tak…
Piraci wracają w epilogu, więc klamka została odnaleziona. Pytanie, co z jeńcami… Zostawiam do wyobraźni czytelników.
Fajno, że spodobało Ci się zadania, długa nad nimi pracowałem. Berło to zapewno ten piracki narząd Karola. Też fajny.
Tak, tytuł, tak. Właśnie nie wiedziałem, czy dać 3x6 czy 20-2, a może pierwiosnek z 324, ale wtedy nie wiem, czy sam bym odczytał i nie mógłbym skończyć opowiadania.
Elo, dziękuję, zęby całuję.
Sprawiła, oj, sprawiła, Zanasiei! Barwność i krzykliwość opisów była namacalna i wkręcająca się do dna głębin świadomości. Pisz tak dalej!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Łoooooo! Bollywoodzki rap-battle w pirackich klimatach. W dodatku te teksty, można wpaść w kompleksy ;) Kompleksy, aaa aaa! Rozważ tłumaczenie na hindi, oni to z pocałowaniem ręki wezmą i nakręcą. Dzięki za poprawę humoru, pozdrawiam :)
@Regulatorzy
Miło mi xD Czy to zdanie “Pisz tak dalej!” ma zachęcać do obrania kariery grafomana? ;)
@Timon
Dzięki :) Na Hindi brzmiałoby tak kuriozalnie, że chyba faktycznie by wzięli! Cieszę się, że poprawiłem humor. Pozdrawiam!
Tak, Zanaisie, zachęcam Cię do napisania jeszcze jednego, równie udanego opowiadania, jako że każdy pisarz może w tym konkursie stworzyć dwa dzieła. Skoro jednak masz obawy, że grafomanienie może Ci wejść w nawyk, powściągnij się – nie będę nalegająca. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Teraz to już nie jest kwestia nawyku (ten, niestety, mam xD) tylko obawy, czy dorównam temu dziełu ;) Jak wpadnę na jakiś straszliwy pomysł, spróbuję coś jeszcze popełnić.
Ależ Zanaisie, wyzbądź się obaw – wszak każde Twoje dzieło jest lepsze od poprzedniego! ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj, Nazairze!
Najpierw łapanka:
Zdeflektował cios,
Zdefekował
Zombisie!
Siła emocji, bijąca z tego opowiadania uderzyła mnie w serce niczym Karol maharadżę. Przepiękne opisy przeżyć emocjonalnych podkreślają piękno całej treści, budząc we mnie najskrytsze uczucia.
Pozdraiwma!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Kawał przygody! Piosenki skoczne i rymowane, tak że śpiewałem razem z bohaterami, a z braku laku musiałem też robić za chór. Podobały mi się liczne zaskakujące zwroty akcji, piracki klimat i pełne erotycznego napięcia sceny, które sprawiły, że sam miałem ochotę wskoczyć na pokład i postawić maszt. Wąs bohatera dodał mu dużo głębi psychologicznej, mimo że nawet bez wąsa byłby barwny, bo w końcu był Indianinem. Co do zakończenia mam mieszane uczucia – ale w większej połowie jestem zadowolony.
Hej, Barbarianie
Ta łapanka trzyma się kupy! Mam nadzieję, że emocje swą intensywnością nie rozbiły ci głowy ani serca tudzież innych członków!
Pozdrówka
Hej, Zygfrydzie!
Chór w pojedynkę to też chór – nie daj sobie nigdy wmówić, że jest inaczej! Miło mi, że postawiłeś maszt, choć mam nadzieję, że nie spotkamy się w porcie lub portkach!
Wąsy mają to do siebie, że określają bohatera jak torebka Gucci albo skórzane kalesony.
Do zakończenia mam podobne uczucia, najpierw go nie lubiłem, ale potem przypomniałem sobie, że sam je napisałem, więc teraz już lubię bardziej.
Pozdrawiam!
Bezbłędne! Cudne, boskie i piękne, a nawet przepiękne!
Hajlajtsy:
„Niezatapialny 2”.
Nazwany na cześć Niezatapialnego 1.
spoglądał przez okno na może i czuł, że może i może może spoglądać na niego
Aaaach, poezja.
więcej pieniędzy daje przetrzepanie komuś dupy niż jej ugotowanie
Aaaach, filozofia.
Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga.
Aaaach. Aaach.
sssłuchaj (bo nie będę powtarzać)
ogłosiła para majtek z bocianiego gniazda, bo w parze łatwiej coś nie przeoczyć.
Aaaach, logika.
by ciepły wiatr podrażnił jego kędzierzawy tors i błysnął zębami.
Aaaach, jakie to podniecające!
nasze kórdelasy splątane w Kamasutrze stali
Aaaaaaaaaach, poezja!
spoglądało z niewinnością nieoskubanego kurczęcia
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaach.
kapitanem rządziła żądza
<czcionek zbrakło>ch.
zafalowała brzuchem spiralnie
Ooooooooooch, geometri!
Nabrzmiałem jak drożdże przy ognisku
Ooooooooooooooch, erotyk!
Niedaleko pada banan od jabłoni
Ooooooooooooooooooooch, biologi!
groźny jak woda we wrzącym oleju
Ooooooooooooooooooooooooch, zgrożenie pożrowe!
Słońce wzeszło, szarpiąc brzegi fal brokatem rozbłysków,
I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.
Muszę iść pod prysznic…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czysta poezja, nie tylko tam, gdzie grubo. Tam gdzie cienko też się duch poezji unosi. Ach umieć taką poezję umieć!
Hej, Tarnino!
Czytając Twój komentarz poczułem, że napisałem erotyka, gdyż warstwa Twego “Achhh” zaczęła szczytować na sam szczyt! Niech pod prysznicem zwilgotnieją Ci paznokcie! Jak dobrze czasem nie stresować się łapanką xD
Hej, Misiu!
Poezji tu wiele, przeważnie śpiewanej, nieco grubej, ale miło mi, że i trochę chudej się znalazło. Niech przyśni Ci się Privata, żona pirata!
Jak dobrze czasem nie stresować się łapanką xD
XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tekst:
Komentarz Tarniny:
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, None
To miałeś dwie komedie, czysty zysk ;)
Dzięki za lekturę i pozdrawiam
Hejka!
No tytuł masz cudowny. :D
Mama Carola nazwała Carola Carol, ale Carol nie lubił imienia Carol, bo uważał, że brzmi zbyt niewieścio, więc wolał, jak nazywano go Karol.
Ach, te wytłumaczenie, i to jeszcze tak na początku… Dobrze znać bohatera i wiedzieć, że nie lubi swojego imienia XD
Zresztą piraci zarabiali więcej niż kucharze, bo tak to już jest na świecie, że więcej pieniędzy daje przetrzepanie komuś dupy niż jej ugotowanie.
No jakie mądrości w tym tekście, ledwie początek, a już takie filozoficzne (bosz, jak tu robić błędy jak Word poprawia co i rusz XD).
Na widnokręgu rysowały się ponure jak grube brwi Karola wierzchołki podwodnych skał
Co za porównania!
Samotny Karol skinął z niesmakiem głową na swych ludzi i zaśmiał się czupurnie.
XD
Momentami zbaczasz z kursu, no za wiele słów jest mało grafomańskich i zdania mają sens, za dużo sensu. :P
Ale są oczywiście też i perełki, grafomańskie cudeńka i takie skarby :
zarekomendował tubalnym głosem.
Karol szukał miłości, takiej jedynej, nie takiej zwykłej, że jakaś naga naga i wielkie halo.
Ach, Karol!
Wtedy zamaszystym cięciem ściął jej głowę, więc nie żyła. Wszystko trwało błyskawicznie.
Ale zanim umarła, zdążyła powiedzieć:
Och, tak, tak, zawsze jak się umrze, to jeszcze jest chwila na powiedzenie czegoś, wcześniej oczywiście następuje taka chwila i to dobrze, to ważne dla fabuły. XD
niebie płaskim jak przypalony naleśnik.
Swojego czasu była o tym dyskusja na SB. :D
I tak w ogóle więcej parodii niż grafomaństwa wyczuwam, ale nic to. :D
po czym spuścił się w dół na maharadżę, bo zawsze spuszczał się na wrogich kapitanów, nie marnując się na majtki, oficerów albo im podobnych dewiantów. Inni piraci też się spuścili, ale trochę słabiej, bo nie byli kapitanem Karolem
To jest naprawdę cudowna parodia. :D
I jeszcze Karol śpiewa w czasie walki.
No tak, przecież autor lubi bollywódzkie filmy, zapomniałam o tym, ja głupia! No to jest jak scenariusz do super-mega filmu o piracie i tańcach na statkach I MIŁOŚCI! Chyba ktoś kupi scenariusz za miliony!
(Trochę bardziej parodia niż grafomaństwo, ale… i tak jest fajnie :D)
O rany, co za zbliżenie, no majteczki spadają, oślizgła Privatta, a tu nagle łotr się zjawia, w takim momencie! Khan i jego śpiewy, ma wyczucie chłop. XD
Później trochę długa scena tańców i walki. XD Ale złol pokonany, więc wszystko idzie w dobrą stronę, tak trzymać, miłość kwitnie. :D
I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.
XD
A koniec w Twoim stylu. :D
Pozdrowionka,
Bananke