Z mgły pomiędzy drzewami wyszła dziewczyna. Nie znał jej, była młoda, a mężczyzna w pewnym wieku przestaje nawiązywać znajomości z kobietami około dwudziestki. Szła w jego stronę z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy, na głowę miała naciągnięty kaptur. Mokre liście plaskały pod podeszwami glanów.
Gdy dzieliło ich jakieś dwadzieścia kroków, zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Spodziewał się, że będzie żuła gumę. Było w niej coś buntowniczego i jednocześnie dziecinnego, tak jakby zaraz miała wydmuchać duży, różowy balon, który trzasnąłby z hukiem. Ale nie żuła.
– Co tu robisz? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– A ty?
Otworzył usta, a wtedy zorientował się, że nie ma pojęcia, co odpowiedzieć. Popatrzył dookoła: ciemne pnie, wysokie pagórki, z których w zimie tak dobrze się zjeżdżało, ściółka zasłana żółtymi i pomarańczowymi liśćmi. No i mgła – wszędzie gęsta, klejąca mgła.
– Chyba… chyba się zgubiłem.
– No to poszukajmy wyjścia, co?
Pokiwał głową. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem spotkał kogoś w lesie. Skąd w ogóle się tutaj wziął?
– Tu zawsze jest tak mgliście?
– Nie – odparł, zanim zdążył pomyśleć. – To znaczy… wydaje mi się, że nie.
Plask, plask. Przy każdym kroku wtłaczali gnijące liście w miękką ziemię.
– Znasz to miejsce? – pytała dalej dziewczyna.
– To… to las. Wszystkie są podobne.
– Nieprawda. Co to za dźwięk?
Przystanęli. Wsłuchiwał się w odległy szum, czując na sobie spojrzenie dziewczyny. Chłodne powietrze niosło ze sobą pogłos.
– Nie wiem. Droga? Samochody?
– Możliwe. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Coś jeszcze ci się kojarzy?
Pokręcił głową. Nie opuszczało go poczucie, że powinien wiedzieć.
– Idźmy dalej.
Nie było ścieżki, więc wspinali się na pagórki i znów schodzili, szukając drogi pośród krzaków i korzeni. Gałęzie i ostatnie listki, które jeszcze nie opadły, były mokre od mgły.
W lesie panowała cisza. Tylko z oddali dobiegał szum.
– Idealne miejsce do zakopania ciała – powiedziała dziewczyna.
Zaśmiał się sucho, wymuszenie. Kto tak żartuje w lesie z nieznajomym? Przeszedł go dreszcz. Wrażenie, że coś mu umyka, przybrało na sile.
Dziewczyna wciąż patrzyła. Chciał, żeby przestała.
– Przyjechałeś samochodem, tak?
– Ja… Tak – powiedział, dziwiąc się samemu sobie. – Tak – powtórzył pewniej.
Zobaczył go. Nie oczami wyobraźni, ale na żywo, przed sobą. Na polance wśród czarnych drzew stał samochód. Srebrną karoserię zrosiła mgła. Reflektory paliły się jasno, oskarżycielsko.
– Niezły. Co jest w bagażniku?
Poczuł gulę w gardle. Bagażnik. Co wiózł w bagażniku?
– Zobaczę, co?
Wyciągnął rękę, chcąc ją powstrzymać, ale zdążył tylko musnąć materiał kaptura. Stał w miejscu i patrzył, jak obeszła auto, oglądając je dokładnie. Potem chwyciła za brzeg klapy bagażnika – i uniosła.
Przełknął ślinę. Serce na moment stanęło. Czekał na krzyk.
Dziewczyna patrzyła długą chwilę. W końcu zacmokała i opuściła klapę z hukiem, który poniósł się po lesie echem.
– Już pusty. Ale jesteśmy blisko, co nie? To spory ciężar. Musiałeś wlec po ziemi…
Odruchowo spuścił wzrok. Na widok odgarniętych liści i żłobień w ziemi oblał go pot.
– Tak – szeptała dziewczyna, idąc wzdłuż śladów. – Zaparkowałeś blisko, żeby nie nadźwigać się za wiele. Ale… dokąd?
Spojrzała na niego. Dygotał. Na skraju świadomości czaił się cień, odepchnięty, czekający na okazję, aby powrócić. Mgła, droga, światła reflektorów. Otwarty bagażnik.
Bagażnik, który wtedy nie był pusty.
– Tak z ciekawości… – Dziewczyna przekrzywiła głowę. – Co ona ci zrobiła? Puszczała się z kolegą z pracy, za często wychodziła z domu? A może zadzwoniła po gliny, kiedy miała już dość siniaków?
– Zamknij się – wychrypiał.
– Chciałeś mieć pewność, że jej nie znajdą? Wiesz, co? Znajdą, a ty skończysz w pierdlu. Zakopałeś ją pod drzewem, prawda? Pamiętasz, pod którym?
Jęknął i chwycił się za skronie. Głowę rozdzierał ból. To cień, który rósł, dopychał się do świadomości, nabierał kształtu. Wspomnienie, o którym chciał zapomnieć.
Z mgły wynurzył się prosty, gruby pień. A potem drugi, trzeci i kolejne, górujące nad drzewami, ledwie widoczne w siwej zawiesinie. Każdy zdawał się mieć wspólną koronę z pozostałymi. Pełzła po nich jak wąż.
Dziewczyna zadarła głowę i patrzyła jak urzeczona.
– Pobudka – powiedziała.
*
Nabrała powietrza, siadając gwałtownie.
Technicy zaczęli odklejać elektrody. Obraz, jak zawsze po nurkowaniu w czyichś wspomnieniach, był zamglony i z wolna odzyskiwał ostrość.
Ktoś klepał ją po ramieniu. Rozmazana twarz przed oczami, na wpół zrozumiałe słowa. Ale nie musiała rozumieć, aby wiedzieć, o co ją pytano.
– Wiem – wymamrotała. – Wiem, gdzie jest ciało.
*
– Nie rozumiem, Gina. Nasi mnemonauci mówili, że ciało powinno być w lesie.
Radiowóz mknął prawie pustą drogą, słońce grzało przyjemnie w szyby. Gina wysiorbała do końca sok przez słomkę, aż wgięło kartonik. Wyrzuciła puste opakowanie przez okno.
– W pewnym sensie tak.
Zac, porucznik policji, który już parę razy dzwonił do niej po pomoc przy trudnych przypadkach, zerknął z dezaprobatą. Nie powiedział jednak ani słowa na temat śmiecenia.
– I co to znaczy?
– Ludzie rzadko pamiętają rzeczy tak, jak rzeczywiście się wydarzyły. Mieszają im się w głowach. Z innymi wspomnieniami, z wyobrażeniami, z urywkami filmów, książek. – Zsunęła okulary przeciwsłoneczne na nos. – A przede wszystkim, Zac, ludzie kłamią. Najwięcej samym sobie.
– Więc… las to zmyłka? Skąd wiedziałaś?
– Samochód. – Wbiła wzrok w drogę przed nimi. – Tam było za gęsto, żeby mógł wjechać. Po prostu facetowi tamto miejsce kojarzyło się z lasem. Dlatego wbił go sobie do głowy.
– Czyli co, jakiś park?
Pokręciła głową.
– Pomyślałam, że naprawdę chodzi mu o las. Prawdziwy. Poszperałam trochę, zanim weszłam gościowi we wspomnienia. Wiesz, co znalazłam? Niedaleko miejsca, gdzie mieszkał za dzieciaka, rósł taki las, całkiem spory.
W końcu dostrzegła to, czego tak wypatrywała. Drzewa z koroną pełzającą jak wąż. Uśmiechnęła się pod nosem.
– Wszystko zrównali z ziemią, kiedy budowali nową autostradę.
Kilka kilometrów przed nimi drogę przecinała nitka autostrady oparta na grubych, wysokich filarach.