- Opowiadanie: xatron - Oczy są zwierciadłem

Oczy są zwierciadłem

“Oczy są zwierciadłem” to pierwsze opowiadanie, jakie tu publikuję (a będąc bardziej precyzyjnym – pierwsze, jakie w ogóle publikuję). Będę wdzięczny za wszelkie komentarze, uwagi, krytykę i/lub feedback.

Życzę udanej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Oczy są zwierciadłem

– Oczy są zwierciadłem człowieka – szepnęła moja matka. – Jeśli odpowiednio im się przyjrzysz, poznasz prawdę o ich posiadaczu. Jego życie, jego myśli, jego uczucia, jego intencje. Wszystko.

– Co widzisz w moich? – zapytałem piskliwym głosem i powoli nachyliłem się nad nią. Poczułem zapach ziołowych maści, zmieszany z kwaśnym odorem, wydobywającym się z jej spierzchniętych, sinych ust. Odorem trawiącej jej choroby. Odorem nieuchronnej śmierci.

– Teraz wyłącznie smutek i żal – odparła cichym głosem i ze świstem wciągnęła powietrze. – Nie żałuj mnie, Sel. Moje zadanie dobiega końca. Przyjmuję to z pokorą. Ty jednak masz przed sobą jeszcze całe życie. Jesteś dobrym człowiekiem i wiele dobrego sprawisz. Niczym herosi z pieśni, które tak uwielbiasz. Widzę to… w twoich… oczach… 

***

Ciekawe, co zobaczyłaby teraz, zastanowił się Selor, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Jego prawe oko mieniło się ciemnym błękitem, niczym spokojna tafla morza pod bezchmurnym niebem. Z lewego zaś biło czyste złoto, zmieszane z krwawą czerwienią, niczym bezlitosna pożoga, niszcząca wszystko na swej drodze.

Westchnął i jeszcze raz przemył twarz w misce, jakby chłodna woda potrafiła ugasić ten ogień. Bez skutku.

Kilkanaście dni temu razem ze swoim towarzyszem, krasnoludem Thorgiem, nieświadomie włamali się do domu Mevrica Otrequeca, radcy i posiadacza ziemskiego w Południowej Ćwiartce Imperium Gathy. Gdy próbowali się wydostać, zostali zaatakowani przez zakapturzonego czarnoksiężnika, który za pomocą mrocznej magii opętał ciało i umysł Thorga. Selor, starając się ratować kompana, sięgnął po magiczną moc do Źródła, do którego sięgać nigdy nie powinien. Choć udało mu się powstrzymać przeciwnika, na zawsze stracił cząstkę siebie.

Stał się Naznaczonym. Dueyghys, jak mawiały krasnoludy. Różnoocznym.

Przez ostatnie dni, jakie spędzili z Thorgiem w podróży, starał się przypomnieć wszystko, co kiedykolwiek czytał i słyszał o Naznaczonych. Przez wieki wędrowni bardowie, dworscy skrybowie i kronikarze Wielkich Bibliotek nadali im wiele przydomków: siewcy zarazy, zwiastuni wojny, niszczyciele ładu i porządku, królobójcy, przeklęci, skażeni. I żaden z tych przydomków nie był bezpodstawny. Naznaczeni odpowiedzialni byli za wiele okropności, mających miejsce na kartach historii. Selor nie kojarzył jakiejkolwiek wzmianki o Naznaczonym, który został pozbawiony swojej skazy w inny sposób, niż śmierć.

– Długo jeszcze będziesz się tam pindrzył?! – Szorstki głos Thorga wyrwał go z rozmyślań. – Kolacja czeka!

Nałożył znalezioną u Otrequeców opaskę, szczelnie zakrywając lewe oko, po czym otworzył drzwi. Po drugiej stronie stał jego kompan w stanowczo za dużej, jak na krasnoluda, szarej koszuli i luźnych spodniach. Z rękami założonymi na piersi i wzrokiem ciskającym pioruny, wyglądał na tyle zabawnie, że Selor ledwo powstrzymywał się od śmiechu.

– Nic nie mów – warknął Thorg. – W tej dziurze chyba nigdy nie widzieli krasnoluda! Jakaś dziewka przyniosła mi te łachmany twierdząc, że to najmniejsze, co udało jej się znaleźć – przerwał i przeklął w swoim języku. – Najmniejsze! Toć to czysta obelga! W moim klanie uchodzę na jednego z bardziej rosłych i… CO CIĘ TAK BAWI?!

Selorowi zakrył usta, starając się zachować powagę. Kiwnął jedynie głową, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa.

Krasnolud zgromił go wzrokiem, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, jedną ręką poprawiając wciąż opadające spodnie. Gdy zniknął w korytarzu, Selor wybuchnął śmiechem.

***

Przybyli do Fishyr późnym popołudniem. Szukali zajazdu lub innego dachu na głową, by odpocząć i się choć trochę odświeżyć przed dotarciem do celu ich podróży – miasta Nuhlein, największego kupieckiego centrum Imperium Gathy. Wszędzie napotykali jednak brak miejsc lub ceny znacznie przekraczające możliwości ich skromnych sakiewek. Zmęczeni po kilku dniach w siodle, głodni i brudni, dojechali w końcu do niewielkiej rybackiej osady, leżącej przy prawym brzegu rzeki Sihn.

Sołtys Fishyr, dobiegający siedemdziesiątki Aerth Redhar, przywitał ich nadzwyczaj uprzejmie. Przyjął ich pod swój dach, dał im dwie niewielkie izdebki, posłał syna, by zajął się ich końmi, wnuczkę – po czyste ubrania od tkaczki, zaś wnuków – po ryby do spiżarni, by oporządzić na obiad (bo czegóż innego można by się spodziewać na stołach mieszkańców wioski rybackiej?). Zostali ugoszczeni niemalże jak imperatorscy posłańcy.

Gdzieś musi być jakiś haczyk, zastanawiał się nieufnie Thorg, wgryzając się w chrupiący płat pieczonego dorsza błękitnego.

Jakby słysząc jego myśli, sołtys odchrząknął znacząco, po czym podjął zza stołu:

– To zaszczyt gościć tak zacnych podróżnych. – Uniósł pełny ciemnego piwa kufel w ich stronę i skinął głową. Świdrował Thorga swoimi czarnymi jak węgiel oczami. Tak czarnymi, że nie odbijało się w nich nawet światło ściennych lamp. – Minęły dziesięciolecia, odkąd miałem okazję biesiadować z członkami waszych klanów, panie krasnoludzie. Powiedz mi, mości Thorgu, czy Morgal Siwy, którego broda, jak powiadano, pamięta czasy Wielkiej Wojny, nadal piastuje władzę nad Smolnymi Górami?

– Nie inaczej – przyznał Thorg, łapczywie przełykając kolejny kęs. – Prędzej mi cycki na plecach wyrosną, niż Morgal Siwy odda klan w inne ręce – zrobił pauzę i sięgnął po kufel. – A pan skąd znasz mego dziada po kądzieli?

– Za młodu bywało się to tu, to tam – odparł tajemniczo Aerth i lekko uśmiechnął się, jakby wspominał jakieś stare, dobre czasy. – Dobry wojownik z Morgala był, ha! – dodał po chwili. – Krzepy to mu niejeden młodzian zazdrościł. Pod jego kafarem wrogowie łamali się, niczym trzcina na wietrze! A do tego głowę miał tęgą, że ho, ho! Odważnych, co z nim w piwne szranki stawali, musiano nieprzytomnych wynosić z sali biesiadnej, podczas gdy Morgal wołał o dolewkę, bo mu w gardle zaschło, ha!

Upił łyk piwa, po czym kontynuował:

– Tym bardziej rad jestem gościć nie tylko krajana Morgala, ale i jego krew z krwi! Wasze zdrowie, mości krasnoludzie!

Po niewielkim salonie rozległ się stukot kufli. Po kolejnym łyku Selor i Thorg byli pewni, że Aerth podejmie dalej opowieść z czasów jego młodości. Zamiast tego jednak zamilkł i zasępił się.

– Panie sołtysie – zaczął czarodziej, przerywając ciszę. – Czy coś cię trapi?

– Wiele spraw, młodzieńcze – odparł cicho Aerth. – Zbyt wiele. Nie chcę tym jednak zaprzątać waszej głowy, tym bardziej głowy potomka mego dawnego przyjaciela.

O, jest i haczyk, stwierdził Thorg w myślach.

– Mów – powiedział na głos. – Okryłbym się hańbą, gdybym wrócił do mego dziada z wieścią, że spotkałem jego kompana i odmówiłem mu pomocy w potrzebie. Jeśli jest coś, co mogę… – przerwał, łapiąc wymowny wzrok Selora. – Co możemy zrobić – poprawił się. – To mów.

I tak oto zostali wplątani w rozwiązanie tajemnicy kradzieży z domu sołtysa, profanację zwłok z pobliskiego cmentarza i znalezienie mordercy jednej z mieszkanek Fisryh, starej zielarki Wierry. 

Drobnostka.

***

– Pozwól, panie sołtysie, że podsumuję – podjął Thorg, gdy Aerth skończył mówić. – Nie dalej jak tydzień temu zauważyliście, że zniknął jeden z waszych srebrnych sztyletów, tak? Ten, co to w waszej rodzinie od pokoleń przechodził z ojca na syna, tak?

– Tak, tak, dokładnie – zaczął Aerth.

– Wczoraj zaś – kontynuował krasnolud, drapiąc się po swojej rudo-brązowej brodzie. – miejscowa akuszerka dokonała makabrycznego odkrycia na pobliskim cmentarzu. Gdy przyszła o świcie na grób swego zmarłego męża, jak to miała co dzień w zwyczaju, natrafiła na rozkopane groby. Zwłoki rozrzucone były wszędzie, a unoszący się odór…

– Nie musisz tego powtarzać ze wszystkimi szczegółami – upomniał go Selor, który na myśl o zgniliźnie i rozkładzie zaczynał tracić apetyt.

– No i jeszcze ta zielarka, Wierra… – Thorg przerwał na chwilę, by upić łyk ciemnego piwa. – Znalazła ją wasza łowczyni, Liesha, tak? W lesie? Tego samego dnia? Niedaleko cmentarza?

– Tak – potwierdził sołtys.

– Z waszym sztyletem, wbitym w pierś? – dokończył krasnolud.

– T… tak – zająknął się Aerth. – Ale ja nigdy… Ja nie…

– Nie twierdzę, że to ty, panie sołtysie – uspokoił go Thorg. – Niemniej… Po co ktoś miałby wykradać wasz sztylet, by zabić nim starą zielarkę?

– Tego musimy się właśnie dowiedzieć – odpowiedział mu męski głos zza pleców.

Thorg i Selor odwrócili się jednocześnie i dostrzegli stojącego w progu młodzieńca, co najwyżej dwudziestoletniego. Odziany był w prostą, czarną koszulę i równie czarne spodnie. Był szczupły, choć spod ubrania wyraźnie rysowały się liczne mięśnie. Na prawej dłoni nosił złoty pierścień z mieniącym się czerwienią rubinem. Na szyi miał drobny, srebrny łańcuszek, z końca którego zwisał równo oszlifowany, turkusowy, podłużny kryształ. Jego młodą twarz okalała bujna czupryna śnieżnobiałych włosów, mocno kontrastujących z ciemnym jak noc strojem.

Najbardziej jednak w jego wyglądzie przykuwały uwagę oczy – szare, mieniące się srebrnym blaskiem, jakby w jego źrenicach pływała rozżarzona rtęć. Biła z nich rozwaga i mądrość, mocno niepasująca do młodego wieku ich posiadacza. W myślach Selor ponownie usłyszał ostatnie słowa swojej matki.

– Pozwólcie, mości panowie, że was przedstawię – powiedział Aerth. – Thorg, syn Thuringa, mężny krasnolud z klanu ze Smolnych Gór. Selor Werthor, młody adept sztuk tajemnych. Vexil Osgarith, najemnik z północnych krain Reghy.

Vexil skinął lekko głową, po czym prężnym krokiem ruszył przez pokój i zasiadł przy stole, naprzeciwko Thorga i Selora. Bez słowa nałożył sobie spory kawałek pieczonego białego łososia w musztardowym sosie i odkroił grubą pajdę ciemnego chleba.

– Jak najemnik z dalekiej Północy trafił do Fisryh? – zapytał Thorg. W jego głosie słychać było nutę podejrzliwości.

– Peffnie pobobnie jak fy – odparł Vexil, wpychając do ust sporej wielkości kawałek ryby i zagryzając chlebem. – Pfypafkiem.

– Wybacz, panie, ale pozwolę się nie zgodzić – stwierdził sołtys. – Poza kupcami i wędrownymi bardami rzadko mamy okazję gościć tu obcych. Przybycie w jednym dniu najemnika, wojownika krasnoluda i czarodzieja to znak, że sami bogowie chcą nam pomóc.

Thorg miał własne przemyślenia na temat pomocy bogów (a dokładniej – gdzie ją ma i jak głęboko), ale tym razem postanowił je zachować dla siebie.

– Czy ktokolwiek jeszcze zgłaszał, że został okradziony? – zapytał Selor.

– Nie – odparł krótko Aerth, kierując wzrok w stronę czarodzieja. Selor dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już widział tak czarne oczy lub coś o nich czytał, ale nie mógł sobie przypomnieć, co.

– Czy masz tu jakichś wrogów? Kogoś, kto by ci źle życzył?

– Nie, panie czarodzieju.

– A Wierra?

– Wszyscy ją w Fisryh szanowali i uwielbiali. Nikt tak się nie znał na ziołach i wywarach, jak ona. Potrafiła wyleczyć każdą chorobę, pomagała kobietom podczas ciężkich dni uśmierzyć ból, mężczyznom parzyła zioła na zbolałe mięśnie i na dodanie wigoru, dzieciakom opatrywała rany i skaleczenia po nierozważnych zabawach. Raz córka Roxany, naszej tkaczki, najadła się purpurowych jagód i taka gorączka ją zmogła, że prawie już dla małej grób szykować mieliśmy, a wtedy Wierra…

– Fypacz, ze pferyfam – zabrał głos Vexil, podnosząc głowę znad na wpół zjedzonej ryby. – Cy sakopfalifcie foby?

Twarz sołtysa zdradzała, że kompletnie nie zrozumiał ostatniego zdania. Jeśli Vexil to zauważył, nie dał nic po sobie poznać. Przełknął głośno i, jakby nigdy nic, powtórzył:

– Czy zakopaliście groby?

– Jeszcze nie, panie – odpowiedział Aerth cicho. – Powinniśmy byli to poczynić od razu, ale… Ludzie się boją… Gadają, że cmentarz został opętany, a naszą Wierrę zabił jakiś mściwy duch…

– Świetnie! – krzyknął radośnie Vexil, jakby nie słuchał ostatnich słów sołtysa. Głośno odsunął krzesło i wstał. – Panowie – zwrócił się w stronę Thorga i Selora. – Myślę, że to dobra pora, by rozprostować parę kości przed snem. Co powiecie na mały spacer?

– Spacer? Teraz? – zapytał krasnolud zaskoczony. – Gdzie?

– Na cmentarz, oczywiście – odparł najemnik, lekko się uśmiechając.

– T… Teraz?! P… Po zmroku? – zająknął się sołtys, a w jego drżącym głosie słychać było mieszankę zdziwienia i strachu. Wciągnął głośno powietrze, po czym kontynuował: – P… Po co ten pośpiech? A jeśli… Jeśli to, co ludzie mówią, jest prawdą… Jeśli jakiś zły duch… Albo co gorszego… Nie… Nie wybaczyłbym sobie, nie… – Aerth zaczął energicznie kręcić głową w lewo i w prawo, jakby w ten sposób chciał odwieść od siebie złe myśli.

Selor zgadzał się z sołtysem. Pośpiech w tych okolicznościach nie był wskazany. Mało prawdopodobne, by winni wrócili na cmentarz dzień po odkryciu ich makabrycznego dzieła. W dodatku szukanie jakichkolwiek śladów o zmroku byłoby mocno utrudnione. Selor nie widział w ciemnościach tak dobrze, jak jego towarzysz krasnolud, więc zakładał, że znalazłby rozkopany grób wyłącznie wtedy, gdyby do niego wpadł.

Wyśpimy się i ruszymy zbadać cmentarz z samego rana, pomyślał. Już miał otwierać usta, by przekonać pozostałych do swoich racji, gdy głos niespodziewanie zabrał Thorg.

– Zgoda – powiedział krasnolud. – Pójdę tylko po miecz – dodał, po czym zeskoczył z krzesła. – Idziesz, czarowniku?

No, to tyle w kwestii wyspania się, pomyślał Selor i niechętnie ruszył za kompanem.

***

Nim wyszli, Aerth próbował jeszcze kilkukrotnie odwieść ich od tego pomysłu. Vexil i Thorg byli jednak głusi na argumenty i prośby sołtysa. Najemnik twierdził, że czekanie do jutra sprawi jedynie sprawcom dodatkową okazję do zatarcia swoich śladów, zaś krasnolud przywołał powiedzenie swojego klanu, że należy kuć żelazo, póki gorące. Przegłosowanemu Selorowi zostało jedynie uspokojenie starego sołtysa, że wrócą cali i zdrowi, a poza tym cmentarz na pewno nie jest nawiedzony.

Gdy szedł teraz przez ciemny las, nie był już taki pewny tego ostatniego. Każdy trzask gałęzi, skrzypienie drzewa, czy pohukiwanie sowy przyprawiało go o dreszcze. Pocieszał go jedynie fakt, że niebo było bezchmurne i blask księżyca przebijał się przez gęste korony drzew, rzucając na tyle światła, by nie potykał się o własne nogi.

Obok niego szedł Thorg, rozglądając się na boki i trzymając lewą dłoń na rękojeści miecza. Choć na jego twarzy malował się spokój, jego ciało i ruchy zdradzały napięcie i gotowość do ataku w razie ewentualnego zagrożenia. Przed nimi w niedużej odległości szedł Vexil, pewnie klucząc między drzewami, jakby znał drogę i otaczający ich las, jak własną kieszeń.

– Jak cię znam, to sam nie wierzysz, żeby udało nam się cokolwiek znaleźć w tych ciemnościach – szepnął Selor do krasnoluda, gdy najemnik wyprzedził ich o kilkadziesiąt kroków. – Czemu więc zgodziłeś się na ten pomysł?

– Ten laluś poszedłby na cmentarz niezależnie od tego, czy byśmy przystali na jego propozycję, czy nie – odpowiedział Thorg, wypatrując najemnika, żeby nie zgubić trasy. – Jeśli coś by znalazł, to zgarnąłby dla siebie całą chwałę i nagrodę.

– Nagrodę? – zdziwił się czarodziej. – Sołtys słowem nie pisnął o jakiejkolwiek nagrodzie.

– Tyle lat spędziłeś z nosem w książkach, a tak mało jeszcze wiesz o świecie, czarowniku – stwierdził krasnolud tonem mentora strofującego swojego ucznia. – To najemnik, a o najemnikach wiem jedno: nieważne, skąd pochodzą, ile mają wiosen na karku, czy jaką bronią władają, liczy się dla nich wyłącznie złoto. Im więcej, tym bardziej są chętni do podjęcia zadania. A ten blond dzieciak aż się rwał, by je podjąć. Wniosek? Sołtys musiał mu obiecać taką nagrodę, że będzie mógł spać w najlepszej karczmie i chędożyć w najlepszym burdelu w całym Imperium! A jeśli obiecał ją jemu, to i nam pewnie coś skapnie, jeśli pomożemy w rychłym rozwikłaniu tej zagadki.

Selor milczał, ale w duchu przyznał rację żelaznej, krasnoludzkiej logice. Kilka dodatkowych monet niezaprzeczalnie przydałoby się im w dalszej drodze do Nuhlein. Zawsze lepsze wygodne łóżko w zajeździe przy Południowym Trakcie, niż spanie na leśnej ściółce i szyszkach. Niezaprzeczalnie wolał też karczemną kuchnię niż jeść to, co udałoby im się upolować lub zerwać z krzaka.

– Poza tym – kontynuował Thorg. – Nie mogę pozwolić, by jakiś przypadkowy młokos zebrał wszystkie honory za pomoc przyjacielowi samego Morgala Siwego. To byłaby dla mnie potwarz!

Szli dalej w milczeniu. Po kilkunastu minutach Vexil przystanął przy jednym z drzew na skraju polany.

– Jesteśmy na miejscu – szepnął najemnik, wskazując palcem przed siebie.

Jak na zawołanie, Thorg i Selor poczuli intensywny zapach ziemi i zgnilizny. Odór gryzł w oczy i gardło. Pospiesznie zakryli nos i usta chustami, które wzięli ze sobą z domu sołtysa.

Gdy podeszli do Vexila, ujrzeli cel swojej nocnej wędrówki. Cmentarz, skąpany w srebrzystym blasku wiszącego wysoko na niebie księżyca, otaczał z każdej strony las. W jego centrum znajdował się wysoki głaz, po części pokryty ciemnym mchem. Wokół stały wbite w ziemię kamienie rzeczne różnej wielkości, służące zapewne rybakom za proste nagrobki. Na tych najbliższych można było dostrzec wyryte inicjały lub krótkie inskrypcje, upamiętniające spoczywających pod nimi mieszkańców Fisryh. Kamienie rozchodziły się od centralnego głazu w coraz to szerszych kręgach, tworząc symetryczną spiralę.

W jednej części cmentarza wzór był przerwany. Stojące tam nagrobki zostały przesunięte, ziemia – rozkopana, a gnijące szczątki – rozszarpane i rozrzucone. Widok rozłupanych czaszek, na wpół rozłożonych kończyn i rozciągniętych wnętrzności sprawił, że Selorowi zaczęło się zbierać na mdłości. Nawet Thorg, którego zazwyczaj nie ruszały takie widoki, pobladł na twarzy.

Jedynie Vexil stał niewzruszony. Nie zakrył twarzy chustą, jakby unoszący się odór w ogóle mu nie przeszkadzał. Z uwagą przyglądał się makabrycznej scenie swoimi szarymi oczami.

– Intrygujące – stwierdził po chwili i ruszył przed siebie.

Selor i Thorg wahali się przez chwilę, po czym, pokonując mdłości, poszli za najemnikiem. Ostrożnie kluczyli między nagrobkami i rozrzuconymi szczątkami. Czarodziej mocniej przyciskał chustę do twarzy, ale niewiele to pomagało.

– Selor, spójrz – szepnął Thorg, przystając nagle i wskazując na coś palcem. 

Ostatnim, na co Selor miał ochotę, było przyglądanie się jakiejś gnijącej kończynie, na wpół wyżartemu przez robaki korpusowi lub głowie o pustych oczodołach. Ostatkiem silnej woli zdusił jednak coraz silniej targające nim torsje i podszedł do krasnoluda. Gdy spojrzał w dół omal nie upuścił chusty ze zdziwienia.

Palec Thorga wskazywał na zmasakrowane ciało mężczyzny, którego nie wykopano z grobu. Jego głowa oraz kończyny zostały wykręcone pod nienaturalnym kątem. Miał liczne rany zadane mieczem lub sztyletem. Brzuch został rozpruty, a wnętrzności wyszarpane. Twarz ofiary była poobijana, nos niechybnie złamano w kilku miejscach, szczękę przestawiono, a język wyrwano. Mimo to rozpoznali mężczyznę bez trudu.

– To niemożliwe – zdołał wydusić z siebie Selor.

Patrzyli na ciało Vexila Osgaritha.

– Intrygujące. – Usłyszeli głos najemnika tuż za swoimi plecami.

Niemal jednocześnie odwrócili się, wyszarpując miecze z pochew.

***

– Późno już, dziadku – powiedziała słodkim głosem Celia, zbierając ostatnie miski ze stołu. – Powinieneś się położyć.

– Nie jestem śpiący, kwiatuszku – odparł Aerth, choć powieki już mocno mu ciążyły. – Poczekam na powrót naszych gości.

Celia przewróciła oczami, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że jej dziadek jest upartym człowiekiem. Jak coś sobie postanowi, to choćby go na kole mieli łamać, zdania nie zmieni. Wyszła do niewielkiej kuchni na końcu korytarza. Wrzuciła zebrane naczynia do misy z wodą, obmyła z resztek, przetarła i schowała do szafki. Zgasiła świecę i wróciła do pokoju. Jej dziadek siedział tak, jak go zostawiła, nadal wpatrzony w drzwi.

– Zostanę z tobą, jeśli chcesz, dziadku – zwróciła się do Aertha z troską w głosie. – Mógłbyś mi poopowiadać o swoich dawnych przygodach. Jak kiedyś, gdy byłam małym dzieckiem.

– Dziękuję, kwiatuszku, ale nie trzeba – odparł sołtys półprzytomnie, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.

Wiedząc, że nic więcej nie wskóra, podeszła do Aertha, ucałowała go czule w czoło na pożegnanie i ruszyła do drzwi. Gdy je otworzyła, niemal nie krzyknęła.

Na progu stali Thorg i Selor. Brudni i zakrwawieni.

***

Selor skinął delikatnie głową, gdy Celia podała mu kubek gorącej herbaty ziołowej. Thorg przyciskał kawałek czystego materiału do skroni, by powstrzymać krwawienie. Aerth siedział wyprostowany za stołem i słuchał uważnie.

– Gdy znaleźliśmy to ciało, wiedzieliśmy już, że najemnik nie jest tym, za kogo się podawał – podjął cicho czarodziej i upił łyk herbaty. Spojrzał za Celią, ale dziewczyna znikła już kuchni, zostawiając ich samych. – Nie do końca nawet wiemy, kim… Czy też czym… Był.

– Potrafił zmieniać wygląd – dopowiedział Thorg zdartym głosem.

Czarne oczy sołtysa rozbłysły.

– Mieszaniec? Tutaj? – zdziwił się Aerth. – Pod moim dachem?!

– Musiał ukrywać się w tych lasach od jakiegoś czasu – kontynuował Selor. – Przyznał się nam do zbezczeszczenia cmentarza. Zrobił to, bo był… Głodny.

– Obrzydliwe – skwitował sołtys, a na jego twarzy malowały się odraza i gniew.

– Możliwe, że Vexil Osgarith rzeczywiście był najemnikiem, który podróżował w okolicy. Pech chciał, że znalazł się w złym miejscu i czasie. Musiał złapać mieszańca na gorącym uczynku. Nie zdążył jednak nikomu o tym powiedzieć. Zginął na cmentarzu, a mieszaniec przybrał jego skórę i wyssał jego wspomnienia.

Sołtys zacisnął pięści, by ukryć drżenie dłoni.

– Plugawiec… Przeklęty… – syczał przez zaciśnięte zęby, a jego czarne oczy płonęły nienawiścią.

Na dźwięk tych słów Selor poczuł pieczenie w lewym oku. Przyłożył pospiesznie dłoń do twarzy sprawdzając, czy opaska dalej jest na swoim miejscu.

– Przepraszam, mości panowie – dodał pospiesznie Aerth, opanowując się. – Wiele żem w życiu widział i słyszał, ale taka zbrodnia… – urwał i wziął głęboki wdech. – A Wierra… Czy… Czy ona też była jego ofiarą?

– Tego nie wiemy, ale podejrzewamy, że tak – zabrał głos Thorg. – Mówiliście, panie sołtysie, że Wierra zbierała zioła w pobliskim lesie. Niewykluczone, że pewnego wieczora spotkała tego… mieszańca… w prawdziwej postaci. Wystraszyła się, że to jakieś licho nawiedza las lub cmentarz. Pewnie o tym wspominała, ale nikt nie brał jej słów na poważnie.

– Wierra nie mogła pozwolić, by zabrakło jej ziół – kontynuował Selor. – Musiała ponownie iść do lasu, ale nie chciała być bezbronna. Wierzyła zapewne, że obroni ją broń wykuta ze srebra. 

– Mój sztylet… – domyślił się Aerth. – Ale… Czemu akurat srebro?

– Według dawnych przesądów, podsycanych opowieściami wędrownych bardów, srebro jest śmiertelne dla stworów Mroku – wyjaśnił czarodziej. – Wierra okradła cię, by móc się obronić w razie ponownego spotkania z mieszańcem.

– I, na jej nieszczęście, spotkała go – dodał krasnolud. – Niestety, broń, która miała ją ochronić, okazała się jej zgubą.

– Och, Wierra… Bogowie, dlaczego? – Sołtys załkał i ukrył twarz w dłoniach. – Po co tu przychodził? Po tym wszystkim, co zrobił… Nie rozumiem…

– Chęć łatwego zarobku – stwierdził Thorg tonem, jakby tłumaczył oczywistą oczywistość. – Podszywając się pod najemnika, zaoferował swoją pomoc i liczył, że za rozwiązanie zagadki zostanie solidnie nagrodzony. Po wszystkim sprzedałby wam zapewne kolejną wymyślną historyjkę za pełny mieszek złota.

– Bogowie… – wyszeptał Aerth.

– Plan pokrzyżowało nasze przybycie do Fisryh – kontynuował Selor. – Dlatego pod pretekstem szukania śladów wyciągnął nas nocą na cmentarz. Gdy znaleźliśmy ciało prawdziwego Vexila, prawda wyszła na jaw. Mieszaniec sądził, że da nam radę.

– Przeliczył się. – Na twarzy Thorga wykwitł uśmieszek. – W walce odniósł rany i zaczął uciekać. Ruszyliśmy za nim w pogoń.

– Mam nadzieję, żeście go, panowie, dorwali – powiedział sołtys z nienawiścią w głosie.

– Nie, ale spotkała go sprawiedliwość – odparł krasnolud.

– Uciekając w mroku nie zauważył skarpy i wpadł do Sihn – dodał czarodziej. – Zniknął w odmętach waszej rzeki, panie sołtysie.

Na twarzy Aertha pojawiła się ulga.

– Bogom niech będą dzięki, ha! – zakrzyknął i klasnął w dłonie. – Celia! – zakrzyknął w stronę kuchni. – Celia, przynieś no dzban korzennego! Takie wieści należy uczcić, ha!

Wnuczka przyniosła piwo i trzy duże kufle. Nie pytając o szczegóły, nalała do pełna swojemu dziadkowi, następnie Thorgowi i na końcu Selorowi. Gdy czarodziej delikatnie skinął głową i podziękował, na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec. Spuściła wzrok i pospiesznie wyszła z pokoju.

Wzrok Thorga wskazywał, że reakcja Celii nie uszła jego uwadze i miał na końcu języka jakąś odpowiednią, kąśliwą uwagę w kierunku swojego kompana. Powstrzymał się jednak i odwrócił w kierunku Aertha.

– Panie sołtysie, mogę zadać jedno pytanie?

– Oczywiście, mości krasnoludzie – odpowiedział Aerth z uśmiechem i upił łyk piwa. – Pytaj, o co tylko chcesz.

– Jaką nagrodę obiecałeś najemnikowi za rozwiązanie tej zagadki?

***

Gdy wypoczęli po nocnych przygodach i zjedli późne śniadanie, Thorg oznajmił sołtysowi, że razem z Selorem chcą jeszcze tego samego dnia wyruszyć w dalszą drogę.

– Tak nagle? – Aerth był szczerze zaskoczony. – Proszę, mości panowie, zostańcie jeszcze kilka dni… Ile tylko chcecie… Gościć was dalej, mości panowie, to będzie prawdziwy zaszczyt. Jestem waszym dozgonnym dłużnikiem za to, co dla mnie i Fisryh żeście uczynili.

– Wynagrodziłeś nas aż nadto – wtrącił Selor. Nawiązywał do sakiewki pełnej złotych monet, którą sołtys wręczył im za pomoc. Czarodziej z początku nie chciał przyjąć całej nagrody, ale widząc upór Aertha (i gromiący go wzrok Thorga), dał za wygraną. – Nie chcemy nadużywać twej gościnności. Poza tym – dodał pospiesznie widząc, że sołtys otwiera usta. – Musimy dotrzeć do Nuhlein jak najszybciej. Mamy się tam spotkać ze starą przyjaciółką, a uwierz mi, panie sołtysie, cierpliwość nie jest jedną z jej cnót.

Aerth zdołał ich przekonać, by zostali choć do obiadu. Po posiłku syn sołtysa przyprowadził ich konie, osiodłane i gotowe do drogi. Po krótkich pożegnaniach, Thorg i Selor ruszyli drogą w stronę Południowego Traktu, prowadzącego do kupieckiego serca Imperium.

– Myślisz, że wszystko się uda? – zapytał czarodziej, gdy zostawili Fisryh daleko za plecami.

– Słyszałeś, że to nie nasze zmartwienie – odparł krasnolud, poprawiając się w siodle. – Wolę o tym nie myśleć. Dla mnie liczy się to, że zgarnęliśmy niemałą nagrodę – dodał z uśmiechem, klepiąc przytroczoną do pasa sakiewkę.

– Krasnoludy – westchnął Selor. – Za mieszek złota bylibyście gotowi sprzedać własną matkę.

– Wypraszam sobie! – żachnął się Thorg. – Za moją matkę wziąłbym co najmniej trzy razy więcej!

***

Księżyc wisiał już wysoko na niebie, gdy sołtys Fisryh Aerth Redhar wyszedł na cmentarną polanę. W jednej ręce trzymał srebrny sztylet, w drugiej prostą łopatę. Unoszący się nad cmentarzem odór rozkładających się ciał wydawał się nie robić na nim żadnego wrażenia. Popatrzył chwilę na rozkopane groby, po czym ruszył w stronę wysokiego głazu na środku.

Wydawało się, że srebrne światło księżyca pada wprost na głaz i wyrytą w nim inskrypcję – prostą modlitwę do bogini Dehalish, Piastunki Śpiących Wiecznym Snem, Pani Śmierci. Sołtys nie musiał jej czytać, gdyż znał ją na pamięć. Recytował ją za każdym razem, gdy prowadził pogrzebowe obrządki dla mieszkańców Fisryh. Był to jeden z jego obowiązków z racji urzędu, który przyszło mu piastować blisko czterdzieści lat.

Nigdy więcej.

Odłożył łopatę na ziemię i zbliżył sztylet do inskrypcji.

– Już myślałem, że dziś nie przyjdziesz – rozległ się męski głos za jego plecami. Aerth odwrócił się gwałtownie, omal nie upuszczając sztyletu, i spojrzał w szare oczy białowłosego chłopaka.

– Vexil Osgarith – wysyczał sołtys przez zaciśnięte zęby. – Szary Strażnik.

– Słusznie podejrzewałem, że mnie pamiętasz. – Vexil uśmiechnął się. – Stary druhu…

***

Noc wcześniej Vexil Osgarith stał na tym samym cmentarzu, paręnaście kroków dalej, patrząc na swoje własne zmasakrowane zwłoki. Parsknąłby śmiechem, gdyby nie fakt, że dwóch jego niespodziewanych towarzyszy, krasnolud Thorg i młody czarodziej Selor, zamierzali się na niego swoimi mieczami.

– Echo – zdążył powiedzieć, nim krasnolud rzucił się do ataku. Zrobił szybki krok w tył i delikatnie odchylił, unikając wymierzonego w niego ciosu. Thorg nie zwalniał. Okręcił się na pięcie, wyprowadzając lewą ręką dwa szybkie cięcia. Vexil przeskoczył na nagrobkiem, uciekając od obu ataków. Nie miał jednak czasu się cieszyć, gdyż krasnolud zamachnął się ponownie, tnąc od dołu. Tylko niesamowity refleks pozwolił najemnikowi ponownie uniknąć śmiertelnego ciosu.

Chwilę tak tańczyli wokół siebie, krasnolud wymierzając kolejne ciosy, a Vexil skutecznie ich unikając, gdy w końcu Selor krzyknął:

– Thorg, stój!

Thorg w ostatniej chwili wstrzymał atak. Wyciągnął miecz przed siebie i stanął w pozycji wskazującej, że w każdym momencie jest gotów wznowić walkę.

– Słyszę je – powiedział czarodziej, rozglądając się na boki. – Echo inkantacji. Działa tu jakieś zaklęcie…

Wypowiedziawszy ostatnie słowo, schował miecz i uniósł dłonie nad zwłokami, które wyglądały jak Vexil. Zaczął szeptać zaklęcie rozpraszające. Po chwili z jego palców zaczęła sączyć się mleczna mgiełka, która wolno opadała na leżące ciało. Gdy czarodziej skończył, energicznie wyrzucił ręce na boki. Mgła rozrzedziła się, ukazując martwą twarz człowieka, który w żadnym stopniu nie przypominał już najemnika.

– Co do kur…?! – zaczął krasnolud, opuszczając miecz z zaskoczenia.

– Pozwólcie, że wyjaśnię – przerwał mu Vexil. – Tak naprawdę nie jestem najemnikiem z Reghy, jak przedstawił mnie Aerth Redhar. Myślę, że sam nie wierzył w to kłamstwo… Tak, jak i wy pewnie nie uwierzyliście w bajkę o kradzieży sztyletu, prawda?

Wyrazy twarzy Thorga i Selora wskazywały, że absolutnie wierzyli w bajkę o kradzieży sztyletu.

– To Aerth Redhar dopuścił się tego… plugastwa. – Vexil pokazał dłonią otaczające ich rozkopane groby i porozrzucane szczątki. – Zabił też pewnie tę biedną zielarkę, niestety. Zakładam, że przypadkiem zawędrowała w okolice cmentarza, szukając ziół, i zobaczyła, ku swojej zgubie, plugawe czyny swojego sołtysa. Reszty nie muszę chyba dopowiadać.

– A to…? – zapytał Selor, wskazując na zmasakrowane zwłoki. – A to zaklęcie?

– Niezłe, prawda? – Vexil uśmiechnął się. – Aerth jest sprytniejszy, niż sądziłem. Podejrzewałem, że będzie chciał się mnie pozbyć. Nie sądziłem jednak, że postanowi wykorzystać do tego was. I to w taki sposób! Musiał rzucić to zaklęcie, gdy odpoczywaliście u niego w domu…

– Zaraz, zaraz… – wtrącił się Thorg. – Chcesz nam powiedzieć, że Aerth Redhar, będący sołtysem Fisryh od dziesięcioleci, jest świętokradcą, mordercą i czarownikiem?

– Tak – stwierdził krótko Vexil, jakby dziwił się, że w ogóle takie pytanie padło i musi na nie odpowiadać. – Aerth Redhar wiele lat temu sprzedał duszę Morg’halowi – Na dźwięk imienia Pana Chaosu Selorowi poczuł ciarki. – Jest sługą Mrocznego. Zwróciliście uwagę na jego oczy, prawda?

– Oczy?! – spytał zaskoczony krasnolud.

Oczy ich czarne, jak dzikie jeżyny; światłości w nich nie ma, ni życia krztyny – wyrecytował Vexil znane wersy z Pieśni o Wielkiej Wojnie. Selorowi w końcu przypomniało się, co i gdzie czytał o czarnych oczach. – Bardowie przekazują tę wiedzę od pokoleń. Oczy sług Chaosu pochłaniają całe światło, tak jak ich dusza została skonsumowana przez Mrok.

– Oczy są zwierciadłem człowieka. – Selor bezwiednie wyszeptał słowa, jakie powtarzała mu matka.

Vexil spojrzał na czarodzieja i kiwnął głową.

– Daliśmy się podejść, jak młokosy! – Thorg aż kipiał ze złości. – Jak go powstrzymamy?

– Nie my, tylko ja. Wam brakuje doświadczenia – skwitował Vexil. Widząc, że krasnolud otwiera usta, by zaprotestować, szybko dodał: – Ale będę potrzebował waszej pomocy.

– A co, jeśli… – zaczął czarodziej.

– To nie wasze zmartwienie – uciął krótko Vexil.

– Potrzebujesz naszej pomocy – podjął Thorg. – Jaki dokładnie masz plan?

– Na początku, panie krasnoludzie, będę musiał was trochę poturbować, jednak obiecuję, że wam się to bardzo opłaci…

***

Sołtys wybuchnął skrzeczącym śmiechem.

– Druhu?! – syknął. – Przestałeś nim być, gdy opowiedziałeś się po złej stronie.

– Złej? – zdziwił się Vexil i wskazał rozkopane groby. – To jak nazwiesz to, co zrobiłeś?

– Głupcze! – Aerth wyprostował się. – Czterdzieści lat, a ty dalej nic nie rozumiesz. Chaos nie jest ani zły, ani dobry, a jednocześnie jest i zły, i dobry. Chaos wykracza poza wasze wąskie postrzeganie świata. Jest wszystkim i niczym. Jak ty i ja. Niszczy grube mury przyzwoitości, kruszy kajdany występku i nikczemności. Dla Chaosu nie ma dobra i zła. Jest tylko Chaos.

– Tylko Chaos… – powtórzył Vexil cichym głosem. – Dlaczego?

– Dlaczego? Po co? Czemu? Jaki w tym cel? – Sołtys wyrzucał z siebie kolejne pytania z grymasem obrzydzenia na twarzy, jakby przez samo ich wypowiadanie czuł niesmak w gardle. – Wielu przed tobą zadawało mi te bezsensowne pytania. Wielu takich jak ty, którzy nie rozumieli istoty Chaosu. Tu nie ma żadnego “po co” ani “dlaczego”. Jest tylko Chaos.

Vexil otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w tym momencie Aerth wyprostował rękę przed siebie i wykrzyczał słowa zaklęcia. Z palców sołtysa wystrzeliły krwistoczerwone błyskawice i pomknęły w stronę jego przeciwnika. W ostatniej chwili udało się Vexilowi wznieść magiczną barierę, ale siła uderzenia pchnęła go parę kroków w tył. Aerth przerwał zaklęcie i przejechał dłonią po ostrzu swojego sztyletu. Klinga momentalnie zapłonęła. Sołtys dodał kolejne słowa inkantacji i rzucił sztyletem w przeciwnika. Ostrze przecięło powietrze prosto, niczym prowadzone niewidzialną ręką.

Vexil złapał rękojeść sztyletu w locie, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę Aertha. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Nim sołtys zdążył zareagować, płonące ostrze wbiło się w jego pierś po samą rękojeść. Momentalnie jego ciało stanęło w płomieniach.

Nocną ciszę przerwał przeraźliwy wrzask.

W powietrzu czuć było duszący zapach spalonego mięsa. Aerth zgiął się do przodu i upadł na kolana. Ostatkiem sił podniósł głowę i spojrzał na swojego przeciwnika. Wygiął sczerniałe wargi w upiornym uśmiechu, po czym padł bezwładnie na ziemię.

Vexil stał nieruchomo. Magiczny ogień zgasł, pozostawiając po sobie skwierczące ciało i spaloną wokół niego trawę.

– Żegnaj, stary druhu – wyszeptał Vexil Osgarith, zwany Szarym Strażnikiem. – Niech bogowie zlitują się nad twą duszą.

Skinął głową, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w mrok.

Koniec

Komentarze

Cześć xatron !!!

 

Przeczytałem i nie żałuję. Czytało się dobrze. W pewnym momencie pomyślałem, że to taki trochę kryminał. Zaistniał tu też fajny zwrot akcji. Podobało mi się.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Fajna opowieść. Podoba mi się zgrabne upychanie informacji w dialogach, bez bloków infodumpów. 

Cała historia taka dość klasyczna, ale jest wszystko co trzeba i czyta się przyjemnie.

 

Z czepiactwa dyżurnego mam:

Z lewego zaś biło czyste złoto, zmieszane z krwawą czerwienią, niczym bezlitosna pożoga, niszcząca wszystko na swej drodze.

 

W kontekście oka, to „biło: jest nieszczególne.

 

Selorowi zakrył usta, starając się zachować powagę.

Lożanka bezprenumeratowa

Dość typowa opowieść fantasy, tym razem z udziałem krasnoluda i czarownika. Finał nieco zaskakuje. Czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Z le­we­go zaś biło czy­ste złoto, zmie­sza­ne z krwa­wą czer­wie­nią… → A może: Le­we­ zaś pałało czy­stym złotem, zmie­sza­nym z krwa­wą czer­wie­nią

 

Du­ey­ghys, jak ma­wia­ły kra­sno­lu­dy. Róż­no­ocz­nym. → Raczej: Du­ey­ghys, jak ma­wia­ły kra­sno­lu­dy. Róż­no­okim.

 

W moim kla­nie ucho­dzę na jed­ne­go z bar­dziej ro­słych i… CO CIĘ TAK BAWI?! → Czy Thorg umiał mówić wielkimi literami?

 

Wszę­dzie na­po­ty­ka­li jed­nak brak miejsc lub ceny znacz­nie prze­kra­cza­ją­ce moż­li­wo­ści… → Czy można napotkać coś, czego nie ma, czego brak?

Proponuję: Wszę­dzie jed­nak brakowało miejsc lub ceny znacz­nie prze­kra­cza­ły moż­li­wo­ści

 

przy­wi­tał ich nad­zwy­czaj uprzej­mie. Przy­jął ich pod swój dach, dał im dwie nie­wiel­kie iz­deb­ki, po­słał syna, by zajął się ich końmi… → Nadmiar zaimków.

 

wnucz­kę – po czy­ste ubra­nia od tkacz­ki… → Czy tkaczka była również szwaczką?

 

zaś wnuków – po ryby do spi­żar­ni, by opo­rzą­dzić na obiad… → Raczej: …zaś wnuków – po ryby do spi­żar­ni, by przyrządzić obiad

 

Świ­dro­wał Thor­ga swo­imi czar­ny­mi jak wę­giel ocza­mi. → Zbędny zaimek – czy mógł świdrować cudzymi oczami?

 

Po nie­wiel­kim sa­lo­nie roz­legł się stu­kot kufli. → Salon w chacie rybackiej? – moja wyobraźnia nie umie tego zobaczyć.

Proponuję: W niewielkiej izbie roz­legł się stu­kot kufli.

 

że Aerth po­dej­mie dalej opo­wieść z cza­sów jego mło­do­ści. → Masło maślane – podejmie, czyli będzie ją kontynuował.

Proponuję: …że Aerth po­dej­mie opo­wieść z cza­sów swojej mło­do­ści.

 

– Mów – po­wie­dział na głos. → Czy mógłby powiedzieć coś, nie używając głosu?

 

dra­piąc się po swo­jej ru­do-brą­zo­wej bro­dzie. → Czy drapałby się po cudzej brodzie? Czy można drapać się po zaroście, choćby i rudobrązowym?

Proponuję: …dra­piąc się po bro­dzie.

 

Gdy przy­szła o świ­cie na grób swego zmar­łe­go męża… → Czy chodziłaby na grób cudzego, żyjącego męża?

Wystarczy: Gdy przy­szła o świ­cie na grób męża

 

choć spod ubra­nia wy­raź­nie ry­so­wa­ły się licz­ne mię­śnie. → …choć pod ubra­niem wy­raź­nie ry­so­wa­ły się licz­ne mię­śnie.

 

Na szyi miał drob­ny, srebr­ny łań­cu­szek, z końca któ­re­go zwi­sał równo oszli­fo­wa­ny, tur­ku­so­wy, po­dłuż­ny krysz­tał. → Skoro łańcuszek nosił na szyi, to musiał być on spięty i chyba nic nie mogło zwisać z jego końca.

Proponuję: Na szyi miał drob­ny srebr­ny łań­cu­szek, ze zwisającym równo/ gładko oszli­fo­wa­nym podłużnym kryształem o turkusowej barwie.

 

Jego młodą twarz oka­la­ła bujna czu­pry­na… → Obawiam się, że czupryna nie może okalać twarzy.

 

jakby w jego źre­ni­cach pły­wa­ła roz­ża­rzo­na rtęć. → Czy aby nie chodzi o tęczówki? Źrenice, o ile mi wiadomo, są czarne.

 

pręż­nym kro­kiem ru­szył przez pokój… → Skoro rzecz dzieje się w wiejskiej chacie, to raczej: …pręż­nym kro­kiem ru­szył przez izbę

Pokój pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części tekstu.

 

– T… Teraz?! P… Po zmro­ku? – za­jąk­nął się soł­tys→ – T– teraz?! P-po zmro­ku? – za­jąk­nął się soł­tys

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać jąkanie.

 

spra­wi je­dy­nie spraw­com do­dat­ko­wą oka­zję do za­tar­cia swo­ich śla­dów… → Nie brzmi to najlepiej. Zbędny zaimek.

 

rzu­ca­jąc na tyle świa­tła… → …rzu­ca­jąc tyle świa­tła

 

Choć na jego twa­rzy ma­lo­wał się spo­kój, jego ciało… → Czy konieczne są oba zaimki?

 

…przy­glą­dał się ma­ka­brycz­nej sce­nie swo­imi sza­ry­mi ocza­mi. → Zbędny zaimek.

 

stwier­dził po chwi­li i ru­szył przed sie­bie.

Selor i Thorg wa­ha­li się przez chwi­lę… → Czy to celowe powtórzenie?

 

szep­nął Thorg, przy­sta­jąc nagle i wska­zu­jąc na coś pal­cem. → …szep­nął Thorg, przy­sta­jąc nagle i wska­zu­jąc coś pal­cem.

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Ostat­kiem sil­nej woli zdu­sił jed­nak coraz sil­niej tar­ga­ją­ce nim tor­sje… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Palec Thor­ga wska­zy­wał na zma­sa­kro­wa­ne ciało… → Palec Thor­ga wska­zy­wał zma­sa­kro­wa­ne ciało

 

Gdy je otwo­rzy­ła, nie­mal nie krzyk­nę­ła. → Gdy je otwo­rzy­ła, nie­mal krzyk­nę­ła. Lub: Gdy je otwo­rzy­ła, o­mal nie krzyk­nę­ła.

 

sprze­dał­by wam za­pew­ne ko­lej­ną wy­myśl­ną hi­sto­ryj­kę… → Czy tu aby nie miało być: …sprze­dał­by wam za­pew­ne ko­lej­ną wy­myśl­oną hi­sto­ryj­kę

 

Gdy zna­leź­li­śmy ciało praw­dzi­we­go Ve­xi­la, praw­da wy­szła na jaw. → Nie brzmi to najlepiej.

 

za­krzyk­nął i kla­snął w dło­nie. – Celia! – za­krzyk­nął w stro­nę kuch­ni. → Powtórzenie.

 

ką­śli­wą uwagę w kie­run­ku swo­je­go kom­pa­na. Po­wstrzy­mał się jed­nak i od­wró­cił w kie­run­ku Aer­tha. → …ką­śli­wą uwagę do swo­je­go kom­pa­na.

Uwagi można mieć do kogoś, nie w czyimś kierunku. Powtórzenie.

 

osio­dła­ne i go­to­we do drogi. Po krót­kich po­że­gna­niach, Thorg i Selor ru­szy­li drogą w stro­nę… → Powtórzenie.

 

Uno­szą­cy się nad cmen­ta­rzem odór roz­kła­da­ją­cych się ciał wy­da­wał się nie robić… → lekka siękoza.

 

za­mie­rza­li się na niego swo­imi mie­cza­mi. → Zbędny zaimek.

 

Zro­bił szyb­ki krok w tył i de­li­kat­nie od­chy­lił, unikając… → Co odchylił?

 

Vexil prze­sko­czył na na­grob­kiem… → Literówka.

 

za­czął kra­sno­lud, opusz­cza­jąc miecz z za­sko­cze­nia. → Kogo zaskoczyło opuszczenie miecza?

Proponuję: …za­czął zaskoczony kra­sno­lud, opusz­cza­jąc miecz.

 

ku swo­jej zgu­bie, plu­ga­we czyny swo­je­go soł­ty­sa. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Na dźwięk imie­nia Pana Cha­osu Se­lo­ro­wi po­czuł ciar­ki. Na dźwięk imie­nia Pana Cha­osu, Se­lo­r po­czuł ciar­ki.

 

Selor bez­wied­nie wy­szep­tał słowa, jakie po­wta­rza­ła mu matka.Selor bez­wied­nie wy­szep­tał słowa, które po­wta­rza­ła mu matka.

 

i po­mknę­ły w stro­nę jego prze­ciw­ni­ka. → Zbędny zaimek.

 

spoj­rzał na swo­je­go prze­ciw­ni­ka. → Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

dawidiq150, dziękuję za opinię i cieszę się, że historia przypadła Ci do gustu ^^

 

Ambush, dziękuję za komentarz i uwagi. Jak po raz n-ty przeczytałem ten fragment z okiem, to przyznaję, wyszło “nieszczególnie” ;) Na przyszłość będę się starał unikać takich “zabiegów”.

 

regulatorzy, dziękuję za liczne uwagi i korekty! Widzę, że jeszcze sporo muszę doszlifować (w szczególności używanie zaimków), tak więc zabieram się do pracy.

W moim klanie uchodzę na jednego z bardziej rosłych i… CO CIĘ TAK BAWI?! → Czy Thorg umiał mówić wielkimi literami?

Nie, Thorg nie umiał mówić wielkimi literami. Małymi też nie.

Po prostu w tamtym momencie zauważył, że Selor nie tylko nie podzielał jego opinii o tym, jak został niegodnie potraktowany, ale wręcz nabijał się z niego. Krasnolud przerwał więc swoją wypowiedź, by wykrzyczeć pytanie w kierunku kompana. Za pomocą wielkich liter chciałem podkreślić tę nagłą zmianę tonu i to przerysowane oburzenie.

Bardzo proszę, Xatronie. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

 

Krasnolud przerwał więc swoją wypowiedź, by wykrzyczeć pytanie w kierunku kompana. Za pomocą wielkich liter chciałem podkreślić tę nagłą zmianę tonu i to przerysowane oburzenie.

Jeśli to było szczególne pytanie, wystarczyłyby trzy pytajniki, a skoro zostało wykrzyczane, dodałabym trzy wykrzykniki:

W moim klanie uchodzę na jednego z bardziej rosłych i… Co cię tak bawi???!!!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka