- Opowiadanie: Seener - Nie wolno okłamywać dzieci

Nie wolno okłamywać dzieci

Święty Mikołaj, sanie, dzwonki, prezenty, bombki.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nie wolno okłamywać dzieci

Janisław Tajson Woźniak pochylał się w skupieniu nad kartką. Kolejne litery kreślił z wyjątkową starannością, bo sprawa była niezwykłej wagi. Na koniec podpisał się u dołu strony. Nie umiał jeszcze napisać całego imienia i nazwiska, więc poprzestał na zwykłym ‘Jaś’ z wyraźnie zaznaczoną kreską nad s.

– Co piszesz? – zapytała mama.

– List do Świętego Mikołaja.

Mama uśmiechnęła się i spojrzała porozumiewawczo w stronę taty. Na jego twarzy próżno jednak było szukać porozumienia. Minę miał kwaśną z odrobiną zdziwienia.

– I co tam napisałeś?

– To tajemnica, tato. – Jaś złożył kartkę na pół i jeszcze raz na pół.

Ojciec, Tomasz Ksawery Woźniak, pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię, które starannie ukrywał przez prawie całe życie przed kolegami, oderwał się od oparcia kanapy i pochylił w kierunku stolika, przy którym siedział syn. Zastanawiał się nad czymś chwilę, po czym powiedział:

– A po co piszesz ten list?

– Wszyscy w klasie tak robią. Jak chce się dostać wymarzony prezent, to trzeba napisać. Tak to działa, tato.

Tomasz Ksawery pokiwał głową.

– Synku, jesteś już duży. Masz siedem lat, więc jako prawie mężczyzna powinieneś znać prawdę. – Wyprostował się i wziął głęboki oddech. – Nie ma Świętego Mikołaja.

– Co?! – pytanie wydarło się jednocześnie z ust syna i mamy.

– No nie ma.

– A co się z nim stało? – Jaś nie za bardzo rozumiał, co przed chwilą usłyszał, a mama bezgłośnie szeptała nad jego głową „Oszalałeś?”, jednocześnie zastanawiając się czym może rzucić w męża, żeby ten natychmiast stracił przytomność i przestał się odzywać.

– Nic się nie stało. Nie ma i nigdy nie było.

– Przecież były prezenty.

– To ja je kupowałem. My. – Spojrzał na żonę, która sądząc po minie, planowała właśnie jego bolesną śmierć. – Nie przejmuj się, jutro też dostaniesz prezencik.

– Mamo. – Chłopiec odwrócił się do mamy, szukając wsparcia.

– Nie słuchaj taty, on ściemnia. Mikołaj jest i przyniesie ci, co tylko zechcesz.

Jaś odwrócił się triumfalnie w stronę ojca.

– Wiedziałem. – Rozprostował kartkę i dopisał jeszcze jedno zdanie, po czym złożył ją ponownie i włożył do koperty, na której napisał „Do Świętego Mikołaja”.

– Mówię poważnie, synek.

– Dobra tata, nie ściemniaj. Wiadomo, że Święty Mikołaj jest, bo nie starczyłoby wam na prezenty dla wszystkich. Nie wolno okłamywać dzieci.

*

Święty Mikołaj siedział wygodnie rozparty w saniach. Zdjął czapkę i wsunął ją pod udo. Niebo było czyste, a noc bezksiężycowa. Gwiazdy mrugały wesoło, lekki wiatr rozwiewał czuprynę i kołysał brodą, która co i rusz uciekała na ramię. Popijał rozgrzewającą herbatkę prosto z termosu i tupiąc nóżką, śpiewał półgłosem:

– Jadę sobie w świat sankami, sanki dzwonią dzwoneczkami…

W kieszeni piknął mu tablet podłączony do SantaNetu. Co roku ktoś sobie przypominał o prezentach na ostatnią chwilę. Mikołaj nawet to lubił i zawsze trzymał w worku coś ekstra. Zerknął na adres, a potem pociągnął solidny łyk z termosu i zawołał:

– Rudolf, musimy zmienić trasę. Coś mi wyskoczyło.

*

Tomasz Woźniak wyszedł z pokoju syna i cicho zamknął drzwi. W sypialni świeciło się światło. Zajrzał tam i zobaczył, że jego żona przebrała się już w piżamę i leży na boku czytając książkę.

– Nie idziesz na dół?

Nie odpowiadała, nawet nie podniosła wzroku.

– Będziesz się na mnie gniewać?

Podniosła wzrok.

– Jak mogłeś powiedzieć, że nie ma Świętego Mikołaja?

– No bo nie ma.

– I co z tego?

– To już duży chłopak, a nie jakaś niedojda wierząca w garbate aniołki.

– Ma dopiero siedem lat.

– Ja byłem niewiele starszy, jak zobaczyłem pierwszy świerszczyk.

Gniew w oczach żony przybrał jadowity odcień.

– To sobie go przypomnij, bo prawdziwej kobiety długo nie zobaczysz.

Znów opuściła wzrok na książkę.

– Ja mu już kupiłem prezent. Czytałaś list? Co mu powiesz, jak nie dostanie tego, co chciał?

– Kupię mu jutro, co będzie chciał.

– A jak nie będzie w sklepie?

– To kupię coś innego. Powiem, że Mikołaj nie miał.

– Słyszałaś, co powiedział. Nie wolno okłamywać dzieci.

*

Tomasz poszedł do przedpokoju, założył kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Noc była bezksiężycowa, a niebo roiło się od gwiazd. Kątem oka zauważył drobne błyski. Wpatrywał się dłuższą chwilę w to miejsce, ale nie mógł dojrzeć samolotu. Zapewne spadająca gwiazda.

Zabrał z garażu spore podłużne pudło i wrócił do domu.

Rozciął brzegi szarego opakowania, na którym naklejony był pobrudzony list przewozowy i wyciągnął z środka kolorowe kartonowe pudełko z napisem „Space Sniper”. To było to. Otworzył je. Karabin był całkiem spory. Chwycił go, jakby był prawdziwy i wycelował w ścianę. Że też nie było takich, kiedy sam był mały. Nacisnął spust. Światełko wokół zakończenia lufy rozbłysło na czerwono i w pokoju rozległ się odgłos wystrzału. Puścił cyngiel, nie chciał obudzić dziecka.

Popatrzył z zachwytem na broń. Włożył ją z powrotem do pudełka i zamknął starannie. Podszedł do choinki, która stała między oknem, a kominkiem i położył na podłodze.

Kiedy się podnosił, usłyszał jakiś szmer od strony kominka. Podszedł bliżej, nasłuchując uważnie. Szmer powtórzył się po raz drugi, tym razem głośniej. Przyklęknął i zobaczył, że z szybu opadają drobinki sadzy.

Pochylił się i wsunął głowę nad palenisko. Przytrzymując się obmurówki wykręcił się tak, żeby spojrzeć do góry. I wtedy to zobaczył. Ciemny płaski obcas lecący w jego głowę.

Dostał w sam środek czoła i nim poczuł szarpnięcie, stracił przytomność.

*

Ktoś go policzkował. Czoło pulsowało tępym bólem, pod powiekami tańczyły mroczki, a obraz przed oczami falował. Zobaczył rozpływającą się postać w czerwonym wdzianku.

Facet był dość duży. Wysoki i lekko otyły. Chciał go znów uderzyć, ale Tomasz odruchowo uchylił się i palce tylko prześlizgnęły się po policzku. Podciągnął się na rękach i oparł o ścianę. Siedział w swoim salonie, między kominkiem, a choinką.

– Bardzo przepraszam. Następnym razem nie wkładaj głowy do kominka. Nikt tak nie robi.

– Kim pan jest? – Oszołomienie przechodziło powoli. Facet miał brązowe wysokie buty i czerwoną czapkę z białym pomponem na głowie. Był siwy i nosił długą brodę. Był dość stary, chociaż na twarzy nie miał zbyt wielu zmarszczek.

– Mikołaj. Święty Mikołaj. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

– Nie zamawialiśmy.

– Jak to nie? – Gość sięgnął do kieszeni i wyjął rozdartą kopertę. To była ta koperta, z listem od Jasia. – Do Świętego Mikołaja.

Tomasz podkurczył nogi i trzymając się ściany zaczął wstawać. Właśnie dotarło do niego, że jakiś obcy grubas wdarł się w nocy do domu. Pijany albo bandyta. Tak czy inaczej pożałuje. Sprzeda mu parę kopniaków i wyrzuci za drzwi. Jak tylko odzyska siły.

– Coś tu się nie zgadza – szepnął bezwiednie do siebie.

Przybysz tymczasem przysunął spory wór i rozwiązał go. Sięgnął do środka i zaczął wyjmować owinięte w kolorowy papier pudełka.

– Wszystko się zgadza, nie robię tego pierwszy raz.

Ułożył trzy prezenty obok choinki, jeden na drugim.

Mimo ustępującego bólu i oszołomienia Tomasz czuł się coraz bardziej zmieszany. Pijaczek, a tym bardziej włamywacz nie zostawiałby prezentów.

– Kim pan jest?

– Chyba nieźle oberwałeś. Będziesz miał nauczkę, żeby następnym razem nie pchać głowy do kominka. A jak ci się zdaje?

– Święty Mikołaj nie istnieje.

– No, to już szczyt bezczelności. A kto przynosi prezenty?

– Ja.

– Tak? A coś ty tam przyniósł? – Siwy grubasek podszedł do choinki i wysunął pudełko z karabinem. – Co to jest?

– Prezent.

– To? – Przyglądał się ze skrzywioną miną obrazkowi na opakowaniu. – Karabin?

– To super zabawka. Na baterie. I są do tego dwa komplety naboi. A ty co mu przyniosłeś? – Nie za bardzo potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego licytuje się ze Świętym Mikołajem.

– Karabin? – Starzec powtórzył pytanie, a potem sprawnym ruchem rozdarł opakowanie i wyciągnął zabawkę z środka.

– Co robisz? Popsujesz.

– Karabin? Kupiłeś dziecku karabin? Z nabojami? Przecież on ma dopiero siedem lat.

– No i co z tego. Musi wyrosnąć na mężczyznę, a nie jakiegoś mięczaka. Oddaj to.

Rzucił się do przodu, złapał zabawkę i próbował ją wyrwać, ale staruszek miał więcej siły niż się mogło wydawać.

– Nie ma już lepszych prezentów dla siedmiolatków?

– Oddawaj to i wynoś się.

Tomasz pociągnął z całej siły. Ręce zsunęły mu się po plastiku i klapnął na ziemię. Po drodze, chcąc odruchowo czegoś się złapać, zacisnął rękę na mankiecie. Szew na ramieniu trzasnął i w dłoni został mu kawałek czerwonego rękawa.

Obaj przez chwilę wpatrywali się w strzępki zwisające wokół nadgarstka Mikołaja. Twarz starca przeszła z czerwieni do głębokiego bordo.

– Oż ty… – wysyczał.

Tomasz zerwał się i próbował przyłożyć kawałek, który mu został w ręce, do pozostałej części, jakby to mogło pomóc. Mikołaj wyszarpnął się, zrobił krok wstecz i podniósł karabin nad głowę. A potem z całej siły trzepnął nim oburącz o ugięte kolano, tak że zabawka rozleciała się na dwie części.

– Sam się baw tym badziewiem. I oddawaj mój rękaw.

– Coś ty zrobił? – Tomasz w szoku przyklęknął i zaczął zbierać kawałki. – To był mój prezencik.

– Podarłeś mi kurtkę. A dzieciom nie kupuje się karabinów. Zapamiętaj sobie.

Tomasz wstał. Teraz on miał purpurową twarz i oczy żądne krwi.

– Wynoś się z mojego domu.

– Ładnie się odwdzięczasz za to, co przyniosłem.

– Wynoś się, bo nie ręczę za siebie. I zabieraj ze sobą te swoje paczki.

– Nie żartuj sobie, prezenty są dla dziecka.

– Zaraz ci rozkwaszę nos, to zobaczysz moje żarty.

Przyjął postawę boksera gotowego do walki. Mikołaj zmierzył go wzrokiem, po czym podparł się pod boki i uśmiechnął lekceważąco.

– Lepiej uważaj. Możesz trafić na lepszego od siebie.

– Znam się na boksie, i umiem walczyć.

– Aaaa, to stąd to durne drugie imię dla dziecka.

– Tracę cierpliwość.

– Chyba nie jest twoją mocną stroną.

– Mówię ostatni raz.

– No dobra, to zrobimy tak. Jak wygrasz, zabieram prezenty, jak przegrasz zostają.

Tomasz opuścił ręce, zaskoczony propozycją. Popatrzył z niedowierzaniem na gościa, a potem spojrzał w górę.

– Spokojnie, śpią już wszyscy. To jak, panie bokser?

– Jestem wkurzony i na prawdę mam ci ochotę przywalić, więc lepiej wyjdź i mnie nie prowokuj.

– No to dwaj, załatwimy sprawę szybko i lecę. Mam jeszcze sporo roboty dziś.

– Zaraz naprawdę oberwiesz, ostrzegam.

Mikołaj zmrużył oczy i uśmiechnął się złośliwie.

– No, dawaj… Ksawery.

W Tomaszu eksplodowało. Rzucił się na siwego grubaska, nie dbając o postawę, gardę ani dystans. Chyba nawet raz go trafił, ale pięść tylko prześlizgnęła się po materiale wdzianka.

Tomasz przyjął postawę obronną gotów, odeprzeć kontrę, ale Mikołaj stał spokojnie z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia.

– Poddajesz się?

– Nie. Dlaczego? Rozgrzej się trochę, bo na razie kiepsko ci idzie.

Nie czekając na dalsze drwiny, ruszył znów do ataku. Zamarkował prosty na głowę i drugą ręką wyprowadził sierpowy w szczękę, jednak przeciwnik znów dał radę się uchylić. Chciał jeszcze w ostatniej chwili zmienić trajektorię, żeby go jakoś dosięgnąć, ale za bardzo się odchylił. Nogi mu się poplątały i runął w kierunku okna. Dłonie odruchowo zacisnęły się na firance, która przy trzasku strzelających żabek oderwał się od karnisza. Lecąc w dół pociągnął ją za sobą razem z dwoma doniczkowymi storczykami.

Pozbierał się niezgrabnie, wyplątując się z materiału.

– Na pewno robisz tym spore wrażenie na swoich przeciwnikach.

– Zaraz cię zmasakruję.

Oczywiście pamiętał, że w czasie walki trzeba panować nad pozycją i taktyką. Ale teraz nie miał czasu o tym myśleć. Ta gruba czerwona pokraka zaraz dostanie za swoje.

Skoczył znów do przodu młócąc na przemian rękami i chociaż wiedział, że w oficjalnych pojedynkach się tego nie praktykuje, postanowił sprzedać mu jeszcze kopniaka. To najwyraźniej był błąd, bo Mikołaj znów jakimś cudem uniknął ciosów, a w dodatku podłożył mu nogę i popchnął. Tomasz rozpostarł ręce, łapiąc równowagę i po dwóch niezgrabnych krokach wylądował na choince, która z głośnym brzękiem tłuczonych bombek runęła najpierw na ścianę, a potem na podłogę.

– Coś ty zrobił?

– Spokojnie, wszyscy śpią na górze.

– Nie wolno podkładać nóg, to nie fair.

– Podobnie jak kopanie. Albo walczymy według zasad, albo nie.

Tomasz podniósł się, rozdeptując przy tym kolejną bombkę

– No, to kończymy, panie święty – wycedził.

Przyjął postawę i ruszył do przodu. Kiedy był już odpowiednio blisko, rozpoczął. Dwa proste poszły, jakby ćwiczył je wczoraj. Pierwszy sierpowy zgodnie z planem nie wszedł, chociaż sięgnął tej białej kudłatej brody. A potem zobaczył pięść tuż przed twarzą. Coś błysnęło w prawym oku i nagle cały pokój wraz z Mikołajem odskoczył do tyłu. Ściana z tyłu trzepnęła go w plecy i zgasły wszystkie światełka.

*

Znów ktoś bił go po twarzy. Otworzył oczy. Świat był rozmazany, ale rozpoznał to czerwone wdzianko i siwą brodę, która kołysała mu się przed oczami. Właściwie jednym okiem, bo drugie puchło dość szybko i ciężko było je otworzyć.

– Chciałem cię tylko lekko trafić, ale tak się jakoś zachwiałeś. Musisz popracować nad techniką, bo sam się nadziałeś.

Tomasz mrugnął parę razy.

– Ja już muszę lecieć, ale tak jak się umawialiśmy, prezenty zostają.

Mimo katastrofy, zerwanej firanki, zrzuconych doniczek, przewróconej choinki i rozsypanych wszędzie potłuczonych bombek, trzy kolorowe pudełka stały nietknięte.

– I co ja im mam powiedzieć?

– Prawdę. – Mikołaj przyklęknął znów koło niego i wyciągnął list Jasia. – Mały tu dopisał na końcu. Żeby tata nie ściemniał. – Ostatnie zdanie zaakcentował szczególnie wyraźnie. – Nie wolno okłamywać dzieci.

*

– O rany, to najwspanialsze prezenty na świecie! – Jaś wrzeszczał w niebogłosy, rozrywając opakowania.

Tomasz siedział na kanapie w salonie z twarzą pozbawioną wyrazu. Został tam po wyjściu niespodziewanego gościa, przyłożył sobie do oka kawałek mrożonej wołowiny i nie miał odwagi wrócić do sypialni. W końcu usnął ze zmęczenia, w ubraniu, brudny i obolały. Jego żona stała na przeciwko niego, i trudno było uznać, że również wypełnia ją obojętność.

– Tato, tato – synek wpadł między nich. – Tato, jest wszystko co było w liście. Był Mikołaj?

– Tak, był.

– I on to przyniósł?

– Tak, przyniósł.

– A kto popsuł choinkę?

– Obawiam się, że ja. Mieliśmy małe nieporozumienie z Mikołajem.

– A tobie też coś przyniósł?

– W tym roku chyba nie zasłużyłem.

Jaś przyglądał się spuchniętemu oku, które już zdążyło zsinieć.

– Dorośli mają gorzej. – Powiedział w końcu. – Niegrzeczne dzieci dostają tylko rózgę. Mogę się iść pobawić?

– Możesz.

– Super, to najfajniejsze zabawki, jakie dostałem!

Jaś pobiegł do zabawek, a Tomasz z rezygnacją podniósł wzrok na żonę.

– Był tu Święty Mikołaj?

– Tak.

– I mieliście nieporozumienie?

– Tak.

– I podbił ci oko?

– Był szybszy.

– I przyniósł prezenty?

– Jak widać.

– I ja mam w to uwierzyć?

– Nie wolno okłamywać dzieci.

Pokiwała głową, ale z twarzy znikła już większość wściekłości.

– Chciałabym się kiedyś dowiedzieć co tu zaszło. – Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Ten niezapuchnięty. – Ale nie myśl sobie, że nie doceniam, że zorganizowałeś prezenty. Zrobię Ci śniadanie.

Odwróciła się i ruszyła do kuchni.

– Ty dziś sprzątasz – rzuciła jeszcze przez ramię.

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Ładne, choć scena walki nieco jak dla mnie przeciągnięta.

 

Dobra, może trochę rozwinę ten komentarz ;) To jest opowiadanie prawie bez fabuły, bez żadnego nowatorskiego pomysłu, bez wielkiego twista, bez w zasadzie niczego wielkiego. Ale jak to się czyta, jak to jest dobrze skonstruowane (za wyjątkiem rozciągnięcia sceny z boksem), jak ładnie rozkładasz akcenty i wprowadzasz rodzaj refreniczności. Ładnie rozgrywasz, że nie wiemy, czego sobie życzyło dziecko poza “nieściemnianiem”. Literacko klasa.

Pisz więcej.

 

Tu czegoś zabrakło na końcu:

– Nie ma już lepszych prezentów dla siedmiolatków

Pytajnika?

http://altronapoleone.home.blog

Fajne, choć faktycznie trochę rozwlokłeś :) Aż mi się uśmiechnęło, kiedy tata dostał za swoje :) I optymistyczne na dodatek. Trochę bajkowe, choć może tak brzmi wśród tych wszystkich dołujących na świąteczny :) Do tego przyzwoicie napisane.

Klik :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Autor dziękuje za przeczytanie. Autor zaczerwienił się, czytając komentarze.

Przycinałem z 20k, większość ze sceny pojedynku, więc powoli, ale się uczę… Gaduła ze mnie… :/

Znalazłam kilka błędów, za które ktoś inny mógłby dostać bęcki. ;) Nie będę wypisywać wszystkich, podam tylko kilka przykładów: 

 

lekki watr rozwiewał → literówka

 

Nie za bardzo potrafił sobie wytłumaczyć[,-] dlacze licytuje się ze Świętym Mikołajem. → literówka i brak przecinka

 

– Zaraz Cię zmasakruje. → oho, za to chyba powinieneś klęczeć na grochu ;)

 

Kiedy był już odpowiednio, blisko rozpoczął. → przecinek w złym miejscu

 

Podobnych błędów jest więcej, dlatego jeszcze nie mogę pobiec do Bibliotekarni. 

 

A jeśli chodzi o treść, to nie wywarła ona na mnie wielkiego wrażenia. To opowiadanie raczej dość szybko wyleci mi z głowy. Tekst jest fajny, ale tylko fajny. Czytałoby się dobrze, gdyby nie te techniczne potknięcia. Zgadzam się z Koleżankami, że scena walki jest zbyt rozciągnięta.

 

Fajny pomysł, fajnie napisane, a naturalności łaknę jak kania dżdżu. Dżerseje całkowicie syntetyczne i koszule non iron odkładamy na półkę, niech tam się kurzą. 

Po drodze natrafiłam na kilka literówek ale ich nie wypisałam i z tym "pisaniem, zapisywaniem" na początku można byłoby pokombinować, zwłaszcza "zapisywanie" mnie ukłuło. 

Walka mogłaby być ciut krótsza bądź bardziej zróżnicowana.

Historia prosta, ale fajna.

Fajnie mi się poskarżypytuje do biblio (copyrighty Morteciusza, bo powielam go, tylko innego słowa używam – "fajnie")

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Seener! Z góry przepraszam, że tak jednym cięgiem, ale pisanie komentarza z telefonu to katorga… "Teraz on miał purpurową twarz i oczy RZĄDNE krwi." -> Żądne, proszę Pana. "Zaraz NA PRAWDĘ oberwiesz, ostrzegam." -> Naprawdę razem. "Chciał jeszcze w ostatniej chwili zmienić trajektorię, żeby go jakoś DO SIĘGNĄĆ…" -> Dosięgnąć też razem. "Został tam po wyjściu niespodziewanego gościa, przyłożył sobie do oka kawałek mrożonej wołowiny i nie miał ODWAGO wrócić do sypialni." -> Literówka. Trochę przecinków (nadprogramowych, brakujących, wstawionych nie tam, gdzie trzeba – do wyboru, do koloru), sporo powtórzeń. Poza tym czytało się nieźle :) Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Cześć, Seener!

 

To co wyłapałem:

Szef na ramieniu trzasnął

Szefie, szef da piątaka!

– Zaraz na prawdę oberwiesz

Prędzej na twarz ;) albo “naprawdę”

przy trzasku strzelających żabek oderwał się od karnisza.

To już czysta fantastyka! Jak Boga kocham, jeszcze nigdy nie strzeliły mi w domu żabki – przy pociągnięciu firanek zawsze poddawał się zasrany karnisz!

Kiedy był już odpowiednio, blisko rozpoczął.

W tym zdaniu coś poszło nie tak. Obstawiam przecinek przełożony na złą stronę “blisko”

i nie miał odwago wrócić do sypialni.

XD

 

Podobało mi się! Zdarzają Ci się lekkie niezręczności w składaniu zdań, ale sam pomysł i akcja są rewelacyjne! Widzę, że przedpiścy narzekali na zbyt długą walkę. Hmm… raz tylko odczułem, że może już to powinno pójść dalej, ale nie było to dla mnie jakieś “bijące w oczy”.

Ogólnie tekst mnie ubawił, fajnie powrzucałeś smaczki, które później wykorzystałeś (jak np. drugie imiona Janisława i Tomasza) – takie “rzutki Czechowa”. Do tego są Święta i pozytywny wydźwięk opka.

Bardzo chętnie polecę, zatem…

 

Pozdrawiam, polecam i powodzenia w konkursie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki za czytanie i łapanki. Mam taką teorię, któej jestem neimal pewien, że to portal przestawia mi literki w tekście. Globalny spisek, innymi słowy, bo wszystkie portale tak mi robią.

To już czysta fantastyka! Jak Boga kocham, jeszcze nigdy nie strzeliły mi w domu żabki – przy pociągnięciu firanek zawsze poddawał się zasrany karnisz!

Nie sprawdzałem realiów, przyznaję bez bicia:) Mnie też kiedyś karnisz zleciał na głowę, bo źle nawierciłem dziury pod kołki. Ale z drugiej strony, jak mój ojciec mocował karnisze w rodzinnym domu, to prędzej by się ściana zawaliła. Umówmy się, że karnisz i kołki były narodowe, a żabki chińskie.

Przeczytane.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Początek mnie zmęczył, ponieważ odniosłem wrażenie, że rozmowa ojca z synem i wtrącenia matki są nienaturalne, ale to tylko sam początek, bo potem poszło, że hoho! A może i Ho!Ho!Ho!, takie z przytupem i lewym prostym przez gardę. Scena walki rzeczywiście przeciągnięta, choć nie samą walką, jak rzucanymi do siebie przez Mikołaja i ojca uszczypliwościami i groźbami – a jak ktoś miał z cwaniaczkiem do czynienia, to wie, że zanim zacznie się sama walka, to najpierw jest takie głupie gadanie, mające zastraszyć adwersarza, więc to przeciągnięcie jest jednocześnie bardzo naturalne.

Podoba mi się też pomysł na życzenie dziecka, a najbardziej do gustu przypadła mi końcówka, która z jednej strony jest niby filmowa, bo nienaturalna, no bo jak to jest, że matka i syn przechodzą do porządku dziennego nad tym bałaganem i podbitym okiem ojca, a z drugiej pełna jest reakcji, jakich sobie życzyłbym w relacjach z rodziną – to co dobre, jest dobre, a to co złe, lepiej nie drążyć ;)

W ostatecznym rozrachunku podobało mi się i dorzucam ostatniego klika.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Sympatyczny tekst.

Z tymi dziećmi to trudna sprawa, bo ani okłamywać nie można, ani burzyć sielskiego dzieciństwa nie wypada… No, przynajmniej z bronią w prezencie sprawa jest prosta.

Fajnie, że Mikołaj tym razem się objawił i wytłumaczył ojcu podstawy.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka