- Opowiadanie: rinos - Smokobójcy

Smokobójcy

 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

RogerRedeye, Użytkownicy III, Użytkownicy

Oceny

Smokobójcy

Do­tar­li do Grim­swald jakoś wie­czo­rem. Nie­wiel­kie mia­stecz­ko po­ło­żo­ne u stóp Góry Smogu wy­glą­da­ło ma­low­ni­czo. Grupa bu­dyn­ków, stała zgro­ma­dzo­na wokół cen­tral­nie po­ło­żo­ne­go ko­ścio­ła. Kilka świa­teł za­pa­li­ło się już w oknach przy­cią­ga­jąc ćmy. Jakiś pies szcze­kał, ktoś inny darł się na męża, który wró­cił z po­ło­wą wy­pła­ty. Po pro­stu ma­low­ni­cze za­du­pie. Jed­nak było to za­du­pie z po­waż­nym pro­ble­mem. Ten wła­śnie pro­blem przy­by­li tu roz­wią­zać kra­sno­lud Na­go­pal­cy i czar­no­księż­nik Ro­mu­ald (bez uprze­dzeń ra­so­wych).

 

Na obrze­żu mia­stecz­ka stała go­spo­da. Do niej to skie­ro­wa­li kroki nasi bo­ha­te­ro­wie. Za­sta­li jed­nak drzwi za­mknię­te na głu­cho i ka­wa­łek per­ga­mi­nu, przy­bi­ty do nich gwoź­dziem. Napis na per­ga­mi­nie gło­sił "Za­mknio­ne. Powud: brag kości"

– Brak… gości… – roz­szy­fro­wał kra­sno­lud.

– Wi­dzia­łem kilka za­pa­lo­nych świa­teł – po­cie­szył go cza­ro­dziej. – Może ktoś nas przyj­mie.

 

Ru­szy­li na swych kla­czach uli­ca­mi mia­stecz­ka. Błą­dze­nie nie trwa­ło zbyt długo, bo ulice były tylko trzy. Szyb­ko do­tar­li pod drzwi ko­wa­la.

– Prrr – za­trzy­mał swo­je­go konia Ro­mu­ald.

– Stój ko­by­ło! – Wark­nął kra­sno­lud do swo­jej klacz­ki. Nie wy­ma­wiał "r", więc tra­dy­cyj­ne spo­so­by po­wstrzy­ma­nia konia nie wcho­dzi­ły w grę.

 

Cza­ro­dziej ze­sko­czył na zie­mię i kil­ku­krot­nie wal­nął pię­ścią w drzwi.

– Dobry ko­wa­lu! – Krzyk­nął. – Go­ście!

Po chwi­li ocze­ki­wa­nia drzwi otwar­ły się gwał­tow­nie. Stał w nich kowal, w skó­rza­nym far­tu­chu i z za­czer­wie­nio­ną twa­rzą.

– Co tam za li­cho­ta!

"Ja ci dam li­cho­ta" – wy­mam­ro­tał do sie­bie kra­sno­lud chwy­ta­jąc za rę­ko­jeść to­po­ra. Miał duże umie­jęt­no­ści ko­wal­skie, ale wzro­stem ustę­po­wał ko­wa­lo­wi o dwie pię­dzi.

– Witaj ko­wa­lu – Cza­ro­dziej za­ła­go­dził ro­dzą­cy się spór. – Szu­ka­my go­ści­ny.

Kowal ob­rzu­cił wzro­kiem obu po­dróż­nych i ich wierz­chow­ce. Oce­nił, że stać ich na za­pła­tę i wpu­ścił do środ­ka.

– Gość w dom, Bóg w dom!

Kra­sno­lud był za­twar­dzia­łym ate­istą, więc pu­ścił mimo uszu na­po­mknię­cie o Bogu. Wszedł do izby.

Ro­mu­ald wie­dział, że z bo­ga­mi nie wolno żar­to­wać. Tym razem jed­nak, szu­kał schro­nie­nia na noc, więc zre­zy­gno­wał z dys­ku­sji o szcze­gó­łach.

***

 

Go­dzi­nę póź­niej sie­dzie­li z ko­wa­lem za sto­łem za­sta­wio­nym ku­fla­mi i po­pi­ja­li piwo. Kowal był sta­rym ka­wa­le­rem sku­pio­nym na ka­rie­rze za­wo­do­wej, więc oprócz piwa, nic nie mógł go­ściom za­pro­po­no­wać. Gości jed­nak nie in­te­re­so­wa­ła stra­wa, a piwo było jak naj­bar­dziej w ich stylu.

Szu­ka­li in­for­ma­cji i tutaj ją do­sta­li.

– …i mamy Smoka Nie­ro­ba – pe­ro­ro­wał kowal. – Wred­ne bydlę, krowy nam zżera… No, jakby kto miał krowy, bo ja z rę­ko­dzie­ła żyję. Dziś, na przy­kład mia­łem dzień… (kowal za­my­ślił się nie chcąc bluź­nić) …zły dość, ale smok ze­żreć może i pół stada, a wtedy mój zły dzień to nic!

– Ten wasz smok Nie­rób… – za­czął cza­ro­dziej.

– Nie­rob! – po­pra­wił kowal. – Mor­der­cze to imię i jako w ryj daje py­skiem!

– Jako w ryj daje py­skiem? – za­py­tał zdzi­wio­ny kra­sno­lud.

– To takie lo­kal­ne po­wie­dze­nie… – za­ru­mie­nił się kowal.

– A więc ten Nie­rob, smok z za­wo­du, daje tym py­skiem w ryj – za­czął cza­ro­dziej pró­bu­jąc ogar­nąć pro­blem. – Wasz bur­mistrz na­gro­dę wy­zna­czył, żeby be­stii się po­zbyć?

– Nie momy bur­mi­strza, go­ściu cza­ro­dzie­ju. My tu momy de­mo­kra­cje! Do­wo­dzi ksiundz i on wom, ewen­tu­al­nie, na­gro­dę wy­pła­ci, jak smoka ubi­je­cie.

– Więc pro­po­zy­cja jest? – za­ga­ił Na­go­pal­cy.

– Smoka ubić, pro­po­zy­cja jest – od­parl kowal. – Ale co wom ksiundz za to dadzą, to on zde­cy­du­je.

***

 

Na­stęp­ne­go ranka tra­fi­li na ple­ba­nię. Nim mi­nę­ło pięć minut tar­go­wa­li się o zło­ci­sze.

– Dla ta­kich jak wy za­bi­cie smoka to bę­dzie dro­biazg. – Mówił ksiądz z peł­nym prze­ko­na­niem. Taki był jego zawód: prze­ko­ny­wa­nie kmiot­ków. Tym razem nie był do końca pewny, czy prze­ko­nu­je kmiot­ków. Kra­sno­lud i cza­ro­dziej wy­da­wa­li się bar­dziej świa­to­wi niż jego ty­po­wi słu­cha­cze. Ksiądz miał jed­nak swoje me­to­dy i nie za­mie­rzał z nich re­zy­gno­wać w ob­li­czu nie­ty­po­we­go od­bior­cy.

– Dro­biazg, aha – wtrą­cił kra­sno­lud – Trzy­dzie­ści me­trów smo­cze­go ciel­ska to fak­tycz­nie dro­biazg!

Ro­mu­ald uci­szył go ge­stem ręki.

– Dla nas nie ist­nie­ją pro­ble­my zbyt duże – po­wie­dział – naj­wy­żej zbyt nisko płat­ne…

Ksiądz był przy­go­to­wa­ny na takie dic­tum. Wy­cią­gnął z szaf­ki brzę­czą­cą miło, pę­ka­tą sa­kiew­kę.

– Pięć­dzie­siąt zło­tych monet – po­wie­dział.

– Pięć­dzie­siąt teraz – Za­czął cza­ro­dziej bio­rąc sa­kiew­kę – i sto pięć­dzie­siąt po ro­bo­cie – do­koń­czył.

Ale… – za­tch­nął się ksiądz – Skąd ja wam wezmę te sto pięć­dzie­siąt?

– Trze­ba bę­dzie coś wy­my­ślić. – Ro­mu­ald nie uczy­nił naj­mniej­sze­go gestu by oddać za­licz­kę.

Du­chow­ny za­sta­no­wił się. Zmie­rzył wzro­kiem obu kan­dy­da­tów na smo­ko­bój­ców i po­my­ślał: „Mały ma wiel­ki topór, ale co to, taki topór na smoka. Inna spra­wa cza­ro­dziej. Ci po­tra­fią po­dob­no wiele."

– Do­brze – po­wie­dział – ne­go­cjuj­my. – Wy­cią­gnął rękę po zwrot sa­kiew­ki.

Ro­mu­ald znowu zi­gno­ro­wał pro­po­zy­cję zwro­tu złota. Po­czuł jed­nak, że musi pójść na ustęp­stwa.

– Smok jest, ro­zu­miem, zło­to­lub­ny? – za­py­tał.

Ksiądz znał to okre­śle­nie. Nauce wia­do­mo było, że smoki dzie­lą się na gro­ma­dzą­ce złoto i te, ce­nią­ce sobie po pro­stu wy­żer­kę. Wie­dzio­ny za­wo­do­wą uczci­wo­ścią od­po­wie­dział zgod­nie z praw­dą:

– Nie bar­dzo. Ra­czej cho­dzi mu o to, żeby się na­żreć i wy­spać.

To roz­wia­ło wizję cza­ro­dzie­ja o za­gar­nię­ciu smo­cze­go łupu jako czę­ści za­pła­ty.

 

Kra­sno­lud ob­ser­wo­wał tę roz­mo­wę jak mecz ping-pon­ga. Teraz za­my­ślił się, so­li­da­ry­zu­jąc się z bez­rad­nym chwi­lo­wo Ro­mu­al­dem. Po chwi­li zna­lazł roz­wią­za­nie:

– Po­wiedz­cie, do­bro­dzie­ju, byli przed nami już jacyś śmiał­ko­wie?

Du­chow­ny za­wa­hał się przez mo­ment. Nie chciał znie­chę­cać na­szych bo­ha­te­rów. Z dru­giej jed­nak stro­ny, spe­cja­li­ści po­win­ni mieć pełną in­for­ma­cję przed przy­stą­pie­niem do pracy.

– Kilku… – od­po­wie­dział. Wi­dząc unie­sio­ne py­ta­ją­co brwi kra­sno­lu­da dodał: – Pię­ciu.

– Więc mamy nasze bra­ku­ją­ce sto pięć­dzie­siąt zło­tych monet! – Kra­sno­lud za­do­wo­lo­ny ude­rzył dło­nią w stół. To za­koń­czy­ło ne­go­cja­cje.

***

 

Tego ranka go­spo­da w Grim­swald zo­sta­ła otwar­ta. Przez noc do wła­ści­cie­la do­tar­ły po­gło­ski, że rano może spo­dzie­wać się gości. Nasi przy­ja­cie­le za­wi­ta­li tam jed­nak do­pie­ro koło po­łu­dnia. Ksiądz do­bro­dziej, wi­dząc, że są na­praw­dę zde­cy­do­wa­ni na walkę ze smo­kiem, ugo­ścił ich winem mszal­nym i chle­bem z serem. Kilka go­dzin roz­ma­wia­li o fi­lo­zo­fii i żar­to­wa­li z miesz­kań­ców sto­li­cy, jak to zwy­kle na pro­win­cji. Ser był na­praw­dę pysz­ny.

 

Od­da­li konie pod opie­kę chłop­ca sta­jen­ne­go (do tej roli wy­na­ję­ty zo­stał chwi­lo­wo miej­sco­wy głu­pek) i we­szli do go­spo­dy.

Przy­wi­tał ich gwar i we­so­ła mu­zy­ka skwier­czą­ce­go na ogniu pro­sia­ka. Pół mia­stecz­ka zbie­gło się by obej­rzeć ko­lej­nych chęt­nych do za­bi­cia smoka.

Przy­ja­cie­le usie­dli za sto­łem i chwi­lę póź­niej za­mó­wi­li piwo. Go­spo­darz od­szedł, by im je podać. Po­mię­dzy przy­ję­ciem za­mó­wie­nia, a po­da­wa­niem wy­biegł tyl­ny­mi drzwia­mi z go­spo­dy, ode­brał konie od głup­ka i po­ka­zał mu jak ma je na­kar­mić.

Kiedy wró­cił z piwem był zdu­mio­ny, że nie sły­szy na­rze­kań na ospa­łą ob­słu­gę.

Cza­ro­dziej po­dzię­ko­wał za po­da­ne piwo. Kra­sno­lud ski­nął głową.

Po­grą­ży­li się w ci­chej roz­mo­wie.

– No to mamy pierw­sze zle­ce­nie od dawna – mówił Ro­mu­ald.

– Dosyć pa­skud­ne…

– Mó­wisz o za­bi­ciu smoka czy póź­niej­szym ba­bra­niu się w jego gów­nie?

Kra­sno­lud zi­gno­ro­wał iro­nię.

– Masz jakiś po­mysł? – za­py­tał.

W tym mo­men­cie do ich stołu po­de­szła dziew­czy­na.

– Chce­cie się pa­no­wie za­ba­wić?

Miała pięk­ny, lekko za­chryp­nię­ty głos. W tym mo­men­cie cza­ro­dziej miał już po­mysł.

– Pój­dziesz ze mną na górę? – za­py­tał

– Co pan, panie cza­ro­dziej! – ode­pchnę­ła go lekko, z wy­raź­nym obu­rze­niem. – Go­ście z tam­te­go sto­li­ka chcie­li tylko bym was za­pro­si­ła do gry w karty…

Cza­ro­dziej zer­k­nął na sto­lik pod ścia­ną. Sie­dzia­ło przy nim dwóch miej­sco­wych, któ­rzy uśmie­cha­li się sze­ro­ko..

– Mój przy­ja­ciel zaj­mie się nimi, a ty pój­dziesz ze mną na górę! – Ro­mu­ald wstał i szyb­ko, zanim do­sta­nie w twarz, na­chy­lił się do ucha dziew­czy­ny i coś chwi­lę szep­tał.

Ta ob­ró­ci­ła się, dy­gnę­ła przed nim z chi­cho­tem:

– Oczy­wi­ście, panie cza­ro­dzie­ju!

Był to chi­chot ty­po­wy dla po­cząt­ku­ją­cych gwiazd fil­mo­wych. Film współ­cze­śnie jed­nak nie ist­niał, mu­sia­ła więc ra­dzić sobie jak umia­ła z cza­ro­dzie­ja­mi tych cza­sów.

– Nagi! Po­grasz z pa­na­mi o złoto! My idzie­my na górę!

Kra­sno­lud po­wie­dział coś do sie­bie i ru­szył w stro­nę spryt­nych kar­cia­rzy. Piwo, ko­bie­ty i ha­zard! To był spo­sób na za­licz­kę za smoka! On jed­nak nie za­mie­rzał prze­gry­wać.

 

***

 

Go­dzi­nę póź­niej cza­ro­dziej wy­ło­nił się wraz z dziew­czy­ną z po­ko­ju na górze. Ona chi­cho­ta­ła za­do­wo­lo­na, Ro­mu­ald wy­glą­dał na zmę­czo­ne­go. Od­pro­wa­dził ją do drzwi go­spo­dy, po­ma­chał czule i wró­cił do kra­sno­lu­da.

– Nagi, graj dalej, ale jak wró­cisz do po­ko­ju nie budź mnie pod żad­nym po­zo­rem!

Kra­sno­lud zdą­żył już ugrać trzy złote mo­ne­ty. Wąt­pił, by jego part­ne­rzy od kart mieli dużo wię­cej.

Teraz spoj­rzał na cza­ro­dzie­ja i wy­re­cy­to­wał:

– Romek śpij, jutro damy smoku w ryj!

Cza­ro­dziej za­mru­gał tro­chę nie­przy­tom­nie. Po­wi­nien po­pra­wić kra­sno­lu­da, że nie mówi się „smoku" tylko „smo­ko­wi", ale na­praw­dę nie miał siły. Od­szedł do wy­na­ję­te­go po­ko­ju lekko po­włó­cząc no­ga­mi. Spać!

Na­go­pal­cy po­wró­cił do gry. Spoj­rzał w karty i po­wie­dział:

– Ka­re­ta asów, nie do­ży­jesz lep­szych cza­sów!

 

Pół go­dzi­ny póź­niej było już po grze. Miej­sco­wi nie mieli wię­cej pie­nię­dzy. Nie było o co grać. Nagi za­mknął wie­czór bi­lan­sem plus czte­rech zło­tych monet …i kilka mie­dzia­ków.

 

Kiedy po­szedł na górę za­stał cza­ro­dzie­ja roz­wa­lo­ne­go na łóżku i śpią­ce­go snem spra­wie­dli­we­go. Po­ło­żył się więc po­kor­nie na pod­ło­dze i też za­snął. W mło­do­ści, kiedy jesz­cze pra­co­wał w ko­pal­ni swego wuja, przy­zwy­cza­ił się do spa­nia na ka­mie­niu. Ach, ten wuj… ten wuj… – my­ślał za­sy­pia­jąc.

***

 

Na­stęp­ne­go ranka nie wy­ru­szy­li w drogę od razu. Tak na­praw­dę ran­kiem w ogóle nie wy­ru­szy­li, bo cza­ro­dziej spał do po­łu­dnia.

Kra­sno­lud, w tym cza­sie zszedł na dół i zjadł ob­fi­te śnia­da­nie.

Go­spo­da była pusta, jed­nak wła­ści­ciel cze­kał już na gości.

Na­go­pal­cy za­mó­wił więc piwo. Póź­niej dru­gie. Po­ga­dał z miej­sco­wym głup­kiem, który tym razem wy­cie­rał stoły i mył pod­ło­gę. Kiedy mu się po­my­li­ło za­czy­nał myć stoły i wy­cie­rać pod­ło­gę. Róż­ni­cy więk­szej to nie ro­bi­ło. Jedno i dru­gie po­zo­sta­wa­ło tak samo brud­ne.

Kiedy Ro­mu­ald w końcu opu­ścił pokój, za­stał Na­gie­go nie­źle wsta­wio­ne­go. Zniósł ten widok męż­nie i po­wie­dział:

– Nagi! Po­wo­li zbie­ra­my się do drogi! Weź się ogar­nij!

Cza­ro­dziej też nie wy­glą­dał szcze­gól­nie świe­żo, jed­nak twar­do dodał:

– Po­trze­bu­ję dwie go­dzi­ny na przy­go­to­wa­nie za­klęć. W tym cza­sie masz być jak nowo na­ro­dzo­ny!

Kra­sno­lud sklął go pod nosem, ale ski­nął głową.

Mag, nieco chwiej­nie, wró­cił na górę i za­trza­snął za sobą drzwi.

 

„Ta dziew­ka to na­praw­dę mu­siał być sam ogień!" – Po­my­ślał Na­go­pal­cy i za­mó­wił ko­lej­ne piwo. To piwo za­mie­rzał jed­nak są­czyć przez naj­bliż­sze dwie go­dzi­ny. Wie­dział, że w tym cza­sie wy­trzeź­wie­je. Me­ta­bo­lizm kra­sno­lu­dów był le­gen­dar­ny.

***

 

Trzy go­dzi­ny póź­niej zbie­ra­li się do drogi. Konie były wy­po­czę­te. Miały też jakiś nie­ja­sny opty­mizm w oczach. Być może głu­pek coś im wcze­śnie po­wie­dział.

Mniej wię­cej to samo po­wie­dział na­szym przy­ja­cio­łom wła­ści­ciel go­spo­dy:

– Konie zo­staw­cie le­piej tutaj. Droga jest nie­prze­jezd­na i szka­pi­ny nie dadzą rady.

Kla­cze na­szych przy­ja­ciół były wnie­bo­wzię­te. Ru­szać na smoka to żadna przy­jem­ność dla wierz­chow­ca.

– Za zło­ci­sza dam wam prze­wod­ni­ka – dodał go­spo­darz.

Wciąż mie­ści­li się w bu­dże­cie. To co wczo­raj kra­sno­lud wy­grał w karty star­cza­ło i na pokój i na śnia­da­nie po­pi­ja­ne piwem. Także na wi­zy­tę sym­pa­tycz­nej dziew­czy­ny u cza­ro­dzie­ja.

Ko­lej­na złota mo­ne­ta wy­lą­do­wa­ła w kie­sze­ni wła­ści­cie­la go­spo­dy. Ten na chwi­lę od­szedł i wró­cił pro­wa­dząc miej­sco­we­go głup­ka.

– To jest Gu­staw. Bę­dzie wa­szym prze­wod­ni­kiem.

– Gud Staf! – Po­twier­dził głu­pek lekko beł­ko­tli­wie i po­słał na­szym przy­ja­cio­łom szczer­ba­ty uśmiech. Ci spoj­rze­li na prze­wod­ni­ka, póź­niej na sie­bie na­wza­jem. Kra­sno­lud wzru­szył w końcu ra­mio­na­mi. Cóż, głu­pek był naj­wy­raź­niej czło­wie­kiem wielu ta­len­tów.

***

 

Brnę­li w stro­nę ja­ski­ni już przy­naj­mniej dwie go­dzi­ny. Przy­naj­mniej mieli na­dzie­ję, że celem mar­szu jest sie­dzi­ba smoka. Gu­staw pro­wa­dził ich wą­ski­mi dróż­ka­mi, przez ster­ty ka­mie­ni, prze­dzie­ra­jąc się przez ko­so­drze­wi­nę. Raz pod górę, innym razem w dół zbo­cza. Naj­wy­raź­niej znał do­sko­na­le teren i wszyst­kie jego nie­do­god­no­ści. Zo­stał so­wi­cie opła­co­ny, więc sta­rał się prze­pro­wa­dzić ich przez wszyst­kie. W pew­nym mo­men­cie do­tar­li do piar­gów. Prze­wod­nik ob­ró­cił się do nich, uśmiech­nął sze­ro­ko i… po­pro­wa­dził na­oko­ło ru­mo­wi­ska. Wtedy cza­ro­dziej także po­czuł, że może mu ufać.

– Po­wiedz, Gu­staw, czym się zaj­mu­jesz, gdy go­spo­da nie ma gości? – Za­gad­nął kon­wer­sa­cyj­nie.

Głu­pek za­trzy­mał się i wyjął z kie­sze­ni su­szo­ny li­stek. Wło­żył go do ust i za­czął żuć. Prze­wró­cił ocza­mi z roz­ko­szy.

– Gud Staff! – wy­ja­śnił i, się­gnąw­szy znów do kie­sze­ni, wy­cią­gnął do na­szych przy­ja­ciół dłoń z ma­lut­ką pa­czusz­ką.

Kra­sno­lud po­wą­chał wstrze­mięź­li­wie i mruk­nął:

– Ja dzię­ku­ję. Je­stem w pracy.

Cza­ro­dziej wziął pa­czusz­kę, także po­wą­chał i za­py­tał:

– A ja po­pro­szę… ile?

Gu­staw po­ka­zał trzy palce. Mag wrę­czył mu trzy cen­ty­my i uśmiech­nął się.

Głu­pek po­krę­cił głową jakby nie­za­do­wo­lo­ny.

Ro­mu­ald wes­tchnął i do­ło­żył mie­dzia­ki do sumy trzy­dzie­stu cen­ty­mów. Scho­wał pa­czusz­kę do wo­recz­ka z zio­ła­mi, za­pi­su­jąc na niej: „pa­czusz­ka gud stafu, żuć chwi­lę".

Po do­ko­na­niu tej wy­mia­ny han­dlo­wej wró­ci­li na szlak.

Zmierz­cha­ło się już, gdy do­tar­li do nie­wiel­kiej skal­nej szcze­li­ny. Prze­wod­nik wska­zał na nią i po­wie­dział:

– y – y ..

Mogło to zna­czyć „iść, iść" albo co­kol­wiek in­ne­go.

– My iść, ty zo­stać? – za­py­tał cza­ro­dziej

– y – y! – Po­twier­dził głu­pek ki­wa­jąc głową.

– Ty, patrz… – kra­sno­lud zwró­cił się do Ro­mu­al­da. – Niby głu­pek, a wie co dla niego dobre.

 

Do­tych­cza­so­wy prze­wod­nik za­in­ka­so­wał kilka mie­dzia­ków na­piw­ku i ru­szył w drogę po­wrot­ną. Tym razem wy­da­wał się znaj­do­wać ła­twiej­sze ścież­ki. Wy­glą­da­ło na to, że przed zmro­kiem do­trze do domu.

 

Nasi przy­ja­cie­le obej­rze­li wej­ście do wnę­trza góry.

– To co? Roz­bi­ja­my obóz na noc? Już się zmierz­cha. – Kra­sno­lud za­wsze był go­to­wy opóź­niać nie­unik­nio­ne.

Cza­ro­dziej ob­rzu­cił go wzro­kiem.

– Nie ma po­trze­by – od­po­wie­dział. – Pod zie­mią za­wsze jest ciem­no. Czy noc, czy dzień.

Na­go­pal­cy do­brze o tym wie­dział. Za młodu czę­sto pra­co­wał w ko­pal­ni wuja po kil­ka­na­ście go­dzin nie wie­dząc o tym nawet. Nikt spo­śród mło­dych kra­sno­lu­dów, nie miał ze­gar­ka. Teraz, oczy­wi­ście, ze­ga­rek już miał. Tyle, że ze­psu­ty. Wy­czer­pa­ła się ma­gicz­na moc, która go na­pę­dza­ła a kupić no­we­go krysz­ta­łu za­si­la­nia nigdy nie było oka­zji.

Cza­ro­dziej, wi­dząc jak Nagi bez­rad­nie spo­glą­da na swój ze­ga­rek po­krę­cił kry­tycz­nie głową i po­wie­dział:

– Kup sobie w końcu nor­mal­ny, na­krę­ca­ny ze­ga­rek.

– A co, jak za­po­mnę go na­krę­cić?

– Mnie za­py­tasz, która jest go­dzi­na, na­sta­wisz i na­krę­cisz!

 

We­szli w trze­wia góry. Skal­na szcze­li­na roz­wi­ja­ła się w długi, ciem­ny ko­ry­tarz. Cza­ro­dziej rzu­cił pro­ste za­klę­cie i nad ich gło­wa­mi za­czę­ła le­wi­to­wać świe­tli­sta kula. Oświe­tla­ła nie­wie­le, ale da­wa­ła ogól­ne po­ję­cie o tym, o co można by się po­tknąć za chwi­lę.

 

W końcu do­tar­li do więk­szej ja­ski­nio­wej kom­na­ty. Po jej środ­ku wid­nia­ła głe­bo­ka dziu­ra, któ­rej dno, nie­wia­do­mo jak od­le­głe, nik­nę­ło w mroku. Poza tym z kom­na­ty pro­wa­dzi­ły trzy wyj­ścia. Jedno pięło się ku górze, dru­gie pro­wa­dzi­ło pła­sko. Trze­cie zda­wa­ło się za­głę­biać niżej.

Ro­mu­ald za­rzą­dził po­stój.

– Zjedz jakąś ka­nap­kę, ja w tym cza­sie za­sta­no­wię się któ­rę­dy ru­szy­my.

Kra­sno­lud się­gnął po bu­kłak z piwem, w który prze­zor­nie za­opa­trzył się w go­spo­dzie. Wypił „jedną ka­nap­kę" i za­czął przy­glą­dać się dziu­rze na środ­ku pod­ło­gi. Po chwi­li zna­lazł jakiś kamyk i wrzu­cił go do niej. Chwi­lę na­słu­chi­wał nim kamyk ude­rzył w dno. Z głębi roz­le­gły się po­pi­ski­wa­nia.

– Są tu szczu­ry – wy­szep­tał do cza­ro­dzie­ja.

– Bądź bar­dziej ostroż­ny! – stro­fo­wał go cza­ro­dziej. – Mo­głeś obu­dzić pra­daw­ne zło!

– Ano, szczu­ry to nic do­bre­go – zgo­dził się Na­go­pal­cy. – Jed­nak to tylko szczu­ry.

Ro­mu­ald coś od­burk­nął i dalej za­sta­na­wiał się, którą drogę wy­brać. W końcu zde­cy­do­wał się na tunel środ­ko­wy. Ten, który nie wzno­sił się ani nie opa­dał w dół. Zgod­nie ru­szy­li tym tu­ne­lem.

Po ja­kimś cza­sie błą­dze­nia wy­szli na skal­ną półkę nad prze­pa­ścią. Setki me­trów niżej pły­nę­ła rzeka lawy. Byli w kra­te­rze wul­ka­nu. Spoj­rze­li w górę. Przez otwór na samym szczy­cie kra­te­ru widać było gwiaź­dzi­ste niebo. Nagle coś prze­sło­ni­ło grup­kę gwiazd. Roz­po­zna­li kształt smo­cze­go ogona. Gdzieś tam, dużo wyżej, na więk­szej skal­nej półce drze­mał smok, le­ni­wie ru­sza­jąc ogo­nem.

– No to po­wro­tem do roz­wi­dle­nia – mruk­nął kra­sno­lud. – Tro­chę po­błą­dzi­li­śmy.

– Nie po­błą­dzi­li­śmy, tylko mie­li­śmy oka­zję obej­rzeć nie­bez­pie­czeń­stwo z bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

Romek nie lubił przy­zna­wać się do błędu.

 

Mo­zol­nie wra­ca­li do ja­ski­ni, gdzie Na­go­pal­cy pró­bo­wał obu­dzić pra­daw­ne zło.

Kiedy do­tar­li już do roz­sta­jów kra­sno­lud rzu­cił w dół stud­ni ka­wał­ki chle­ba i z dumą słu­chał jak głę­bi­no­we szczu­ry biją się o nie. To na pewno były szczu­ry a nie ja­kieś „pra­daw­ne zło".

 

Tym razem ru­szy­li tu­ne­lem wzno­szą­cym się ku górze. Ten do­pro­wa­dził ich w końcu do dużej, skal­nej półki, na któ­rej drze­mał smok.

Kra­sno­lud wyj­rzał na chwi­lę ze skal­ne­go przej­ścia i, cho­wa­jąc się z po­wro­tem po­wie­dział:

– O w mordę jeża! …to zna­czy: jako w ryj daje py­skiem!

Smok drze­mał spo­koj­nie. Wy­glą­da­ło na to, że śniły mu się stada ba­ra­nów lub krów, bo co kilka chwil ob­li­zy­wał pysk.

 

Ro­mu­ald chwy­cił kra­sno­lu­da za ramię.

– Wiesz, jaki jest plan?

– Nie bar­dzo…

– Słu­chaj więc.

Cza­ro­dziej wy­ja­śnił w kilku sło­wach. Wyjął zza pa­zu­chy krysz­tał przy­go­to­wa­ny w go­spo­dzie pod­czas wi­zy­ty dziew­ki. Był to ruben, sze­ro­ko sto­so­wa­ny do za­pi­su dźwię­ku i ob­ra­zu. Zwią­za­ne z nim za­klę­cia były bar­dzo wy­czer­pu­ją­ce, jed­nak cza­sa­mi to się opła­ca­ło.

– Zo­sta­wisz tu topór – wy­ja­śniał Ro­mu­ald. – Nie ma sensu nie­po­ko­ić gada orę­żem.

Na­go­pal­cy zdjął topór z ple­ców i tę­sk­nie na niego spoj­rzał. Do­brze wie­dział, że ta za­baw­ka nic nie wskó­ra prze­ciw smo­ko­wi. Bez niej jed­nak czuł się jak nagi.

 

Ro­mu­ald przy­mo­co­wał krysz­tał do hełmu kra­sno­lu­da. Przy­kle­ił go taśmą prze­zro­czy­stą tuż nad no­sa­lem.

Nagi pod­dał się tym za­bie­gom. Przy oka­zji, wie­dzio­ny in­stynk­tem, po­wie­dział:

– Teraz za­ry­zy­ku­ję, ale jak trze­ba bę­dzie grze­bać się w smo­czym gów­nie na­stą­pi twoja pora?

– Zgoda! – Cza­ro­dziej chciał po­zbyć się smoka. Nie my­ślał jesz­cze o tym, co sta­nie się póź­niej.

Niż­szy z przy­ja­ciół wkro­czył na śro­dek ja­ski­ni po­ję­ku­jąc „beep, beep". Szedł sztyw­nym kro­kiem jak ma­rio­net­ka… Smok obu­dził się i jed­nym okiem ob­ser­wo­wał to dzi­wo­wi­sko. Kra­sno­lud za­trzy­mał się, po­wie­dział „beep, beep" i za­marł w ocze­ki­wa­niu.

Scho­wa­ny za skałą cza­ro­dziej wy­ko­nał oszczęd­ny gest ręką. Z krysz­ta­łu przy­mo­co­wa­ne­go nad no­sa­lem hełmu wy­do­był się stoż­ko­wa­ty pro­mień świa­tła. Był to ho­lo­gram. W po­wie­trzu uno­sił się wi­ze­ru­nek mło­dej, atrak­cyj­nej smo­czy­cy.

Smo­czy­ca była złota i wy­raź­nie przy­po­mi­na­ła or­na­ment z pier­ście­nia Ro­mu­al­da.

W tym mo­men­cie do ho­lo­gra­mu do­łą­czył głos:

– Poj­mał mnie zły sa­tra­pa. Je­stem wię­zio­na w pod­zie­miach zamku w Świe­bie­dzi. Pro­szę Nie­ro­bie. Pomóź mi!

Smok wy­cią­gnął pa­zu­rza­stą łapę i do­tknął kra­sno­lu­da, który po­słusz­nie się prze­wró­cił.

Ukry­ty za skałą cza­ro­dziej po­now­nie wy­ko­nał gest, rzu­ca­jąc za­klę­cie.

Na­gra­na wia­do­mość znów po­pły­nę­ła z krysz­ta­łu.

„…Pro­szę Nie­ro­bie. Pomóż mi!"

 

Smok ze­rwał się na równe łapy. Nie był głupi! Sto­so­wa­na przez niego fi­lo­zo­fia „na­żrej się i wy­śpij" w dużym stop­niu wy­ni­ka­ła z do­świad­czeń z płcią pięk­ną. Smo­czy­ca na ho­lo­gra­mie wy­da­wa­ła się jakoś mało au­ten­tycz­na. Może cho­dzi­ło o prze­sad­ny ma­ki­jaż na pysku a może o to, ŻE BYŁA TYLKO ZŁOTĄ OZDÓB­KĄ!

 

Wiel­ki jasz­czur, śpią­cy do tej pory na skal­nym fi­la­rze po­śród prze­past­nej ot­chła­ni, zgar­nął le­żą­ce­go kra­sno­lu­da w prze­paść. Roz­legł się krzyk na­sze­go bo­ha­te­ra: „NIE­EEE…"

 

Po­tęż­ny gad za­czął wę­szyć za dru­gim z na­szych przy­ja­ciół.

Ro­mu­ald nie mógł dłu­żej się ukry­wać. Pod­biegł do krań­ca prze­pa­ści i rzu­cił jedno ze spa­mię­ta­nych za­klęć. Le­wi­ta­cja za­ha­mo­wa­ła upa­dek kra­sno­lu­da i po­zwo­li­ła po­sa­dzić go de­li­kat­nie na skal­nej półce dzie­siąt­ki me­trów niżej.

 

Cza­ro­dziej ode­tchnął i ob­ró­cił się by sta­nąć oko w oko ze smo­kiem. Cof­nął się od­ru­cho­wo i aż przy­siadł ra­żo­ny cuch­ną­cym, ga­dzim od­de­chem. Szyb­ko po­zbie­rał się jed­nak i za­czął ucie­kać sze­ro­kim, skal­nym ko­ry­ta­rzem. Nie­szczę­śli­wie wy­brał tak sze­ro­ki ko­ry­tarz, że smok mógł po­dą­żyć za nim.

 

Ro­mu­ald ucie­kał prze­ra­żo­ny. Zo­sta­ło mu już tylko ostat­nie za­klę­cie. Na do­da­tek takie, które w trze­wiach góry mogło oka­zać się ry­zy­kow­ne. TRZĘ­SIE­NIE ZIEMI, jedno z tych za­klęć, o któ­rych za­wsze się pa­mię­ta a nigdy nie używa. Tym jed­nak razem nie było in­ne­go wyj­ścia.

 

Za­trzy­mał się, ob­ró­cił w stro­nę szar­żu­ją­ce­go smoka, wy­ce­lo­wał w sufit i rzu­cił za­klę­cie.

 

Sta­lak­ty­ty po­sy­pa­ły się ob­fi­cie. Za­sko­czo­ny gad pró­bo­wał przed nimi uska­ki­wać. Bez­sku­tecz­nie. Skal­na włócz­nia prze­bi­ła jego szyję i przy­szpi­li­ła do pod­ło­gi ja­ski­ni. Smok sza­mo­tał się, kru­sząc skały i ła­miąc sta­lag­mi­ty. Po chwi­li znie­ru­cho­miał. Tak skoń­czy­ło się szczę­śli­we smo­cze życie. Wy­peł­nio­na je­dze­niem i spa­niem ty­siąc­let­nia eg­zy­sten­cja do­bie­gła końca.

 

Cza­ro­dziej pod­szedł i kop­nął w dolną wargę Nie­ro­ba. Nic, brak re­ak­cji. Już miał odejść za­do­wo­lo­ny z sie­bie, gdy do­tar­ło do niego, że cze­goś tak drob­ne­go gad nie po­czuł­by nawet, gdyby jesz­cze żył. Ro­zej­rzał się za ja­kimś cięż­szym ar­gu­men­tem, cho­dząc po ru­mo­wi­sku. W końcu zna­lazł topór Na­go­pal­ce­go. Chwy­cił go obie­ma rę­ka­mi i, cią­gnąc po ziemi, pod­szedł do wy­wa­lo­ne­go smo­cze­go ję­zo­ra. Pod­niósł topór z nie­ma­łym wy­sił­kiem i opu­ścił gwał­tow­nie na jęzor.

– Yh – stęk­nął.

Ze stro­ny smoka nie padła żadna od­po­wiedź.

„Gad zdia­gno­zo­wa­ny, nie żyje!" – po­my­ślał. Był to jego pierw­szy smok w życiu. – „Teraz czas, po na­gro­dę!" – W tym mo­men­cie za­marł. Przy­po­mniał sobie, co ozna­cza­ło od­bie­ra­nie na­gro­dy. Po­mar­kot­niał i ro­zej­rzał się po ja­ski­ni. Cho­dził po niej za­glą­da­jąc do nisz i uchył­ków. Sta­rał się kie­ro­wać wę­chem i w końcu zna­lazł miej­sce, gdzie jasz­czur za­ła­twiał swoje pry­wat­ne spra­wy. Przed Ro­mu­al­dem pię­trzy­ła się na­gro­da! Wiel­kie gówno!

Cza­ro­dziej od­szedł na tyle da­le­ko, by nie czuć wy­raź­nie smro­du i usiadł pod skałą. Za­sta­na­wiał się jak zlo­ka­li­zo­wać złoto śmiał­ków po­żar­tych i prze­tra­wio­nych przez smoka. Nie wy­obra­żał sobie, jak w tak dużej kupie zna­leźć je, szu­ka­jąc na ślepo. Po­szpe­rał w pa­mię­ci, chcąc zna­leźć po­moc­ne zklę­cie. W końcu coś sobie przy­po­mniał: Wy­kry­wa­nie Me­ta­li! Jego za­sto­so­wa­nie wciąż ozna­cza­ło grze­ba­nie się w nie­czy­sto­ściach, jed­nak po­win­no ono po­zwo­lić do­wie­dzieć się, w któ­rym miej­scu grze­bać.

 

Ro­mu­ald za­głę­bił się w me­dy­ta­cji przy­wo­łu­jąc za­klę­cie runa po runie. Trwa­ło to na tyle długo, że do­tarł do niego Na­go­pal­cy. Po go­dzin­nym błą­dze­niu w ko­ry­ta­rzach Góry Smogu, kra­sno­lud przy­truch­tał z po­wro­tem do leża smoka. Zo­ba­czył przy­ja­cie­la po­grą­żo­ne­go w ry­tu­ale. Nie był to dla niego nowy widok. Usza­no­wał więc spo­kój cza­ro­dzie­ja i za­czął zwie­dzać są­sied­nie ja­ski­nie. Nie za­ję­ło dużo czasu nim na­tknął się na pro­blem, przed któ­rym sta­nę­li. Pro­blem był może gów­nia­ny, ale na pewno wiel­ki.

 

Po­wró­cił do boku przy­ja­cie­la, usiadł i cze­kał aż ten wyj­dzie z transu. Do­sko­na­le pa­mię­tał jak się umó­wi­li. Na­go­pal­cy ry­zy­ko­wał „szr­żu­jąc" na smoka. Ro­mu­ald miał za­dbać o od­zy­ska­nie na­gro­dy.

 

Cóż, w ich te­amie to cza­ro­dziej od­po­wia­dał za fi­nan­se.

 

***

 

Kiedy wy­ło­ni­li się z trze­wi Góry Smogu nie pach­nie­li ró­ża­mi, ale mieli za­do­wo­lo­ne miny. Udało im się od­zy­skać sto pięć­dzie­siąt zło­tych monet! Zna­czy­ło to, że tylko dwóch spo­śród pię­ciu po­przed­ni­ków było zwy­kły­mi oszu­sta­mi. Po­zo­sta­li sta­wi­li się grzecz­nie „na dy­wa­ni­ku" u Nie­ro­ba i do­rzu­ci­li po pięć­dzie­siąt sztuk złota do wspól­nej sa­kiew­ki.

 

Mieli w per­spek­ty­wie od­jazd w stro­nę wscho­dzą­ce­go słoń­ca. Słoń­ce wscho­dzi­ło i teraz, jed­nak plany, na razie, obej­mo­wa­ły tylko ką­piel i póź­niej­sze świę­to­wa­nie przy wielu ku­flach piwa.

 

Na­go­pal­cy i Ro­mu­ald mo­zol­nie scho­dzi­li ze zbo­cza, by pod­jąć wy­zwa­nie trud­nych zle­ceń i ła­twe­go życia.

Koniec

Komentarze

Misia uśmiechnęło. Wprawdzie lubi smoki i nie lubi, gdy coś im się złego dzieje, ale nie można mieć wszystkiego. Spokojna narracja i akcja mają swoje plusy, zdaniem misia.

Bardzo ujął mnie kawaler poświęcający się karierze, oraz użycie dziewczyny i wiele, wiele elementów.

Wybaczę Ci nawet taśmę klejącą i gwiazdę filmową;)

Lożanka bezprenumeratowa

Fajne opowiadanie, ciekawe połączenie klasycznych motywów fantasy ze “sztuczkami” z pop-kultury.

Cudowne było:

– Pojmał mnie zły satrapa. Jestem więziona w podziemiach zamku w Świebiedzi. Proszę Nierobie. Pomóź mi!

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nie pamiętam, czy dawnej czytałem tę opowieść, ale to nie ma znaczenia, bo teraz czytałem z niekłamaną przyjemnością. Ciekawe połączenie fantasy z parodią znanych wątków, wykpiwające prawie wszystko, co napisano o smokach i i zmaganiu się z nimi, a wszystko w prześmiewczej, ale sympatycznej i ciepłej tonacji. Trochę przydałoby się poprawić tekst edycyjnie, wstawiając kilka brakujących półpauz i przykładowo wypośrodkowując gwiazdki. ale pomysł i wykonanie zacne bardzo, dla mnie biblioteczne.

Pozdrówka świąteczne.

Dziękuję RogerzeRedeye! Szczególnie mnie cieszy, że nie uważasz za grzech ponownego umieszczenia tego opowiadania!

 

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Cóż, Rinosie, nie zachwyciło, niestety, albowiem czytałam już całe mnóstwo historyjek o wyprawianiu się na smoka – niektóre z nich były zabawne, wiele takich sobie. Twoi Smokobójcy, na szczęście należą do tych, które wywołują pewną wesołość, zwłaszcza wpleceniem słów powszechnie uważanych za współczesne i niezbyt nadające się do użycia w opowieści fantasy, ale zakładam, że taką przyjąłeś konwencję. ;)

Rozumiem, że dajesz drugie życie dawnej twórczości, ale nie ukrywam, że wolałabym przeczytać coś, co napisałeś niedawno. Szkoda też, że nie pokusiłeś się o lekturę tekstu przed ponowną publikacją, bo z pewnością zauważyłbyś, że wykonanie – co stwierdzam z wielkim smutkiem – nie należy do najlepszych. Zwłaszcza zapis dialogów pozostawia wiele do życzenia. Mam nadzieję, że postarasz się, aby ewentualne kolejne publikacje Twoich dawnych dzieł, były staranniej „zreanimowane”.

 

– Stój ko­by­ło! – Wark­nął kra­sno­lud do swo­jej klacz­ki. → – Stój ko­by­ło! – wark­nął kra­sno­lud do swo­jej klacz­ki.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Dobry ko­wa­lu! – Krzyk­nął. – Go­ście! → – Dobry ko­wa­lu! – krzyk­nął. – Go­ście!

 

– Więc propozycja jest? – zagaił Nagopalcy. → Nagopalcy nie mógł zagaić, bo rozmowa trwała już od pewnego czasu.

 

Ci po­tra­fią po­dob­no wiele." → Ci po­tra­fią po­dob­no wiele”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Sie­dzia­ło przy nim dwóch miej­sco­wych, któ­rzy uśmie­cha­li się sze­ro­ko.. → Wystarczy jedna kropka.

 

Nagi za­mknął wie­czór bi­lan­sem plus czte­rech zło­tych monet i kilka mie­dzia­ków.Nagi za­mknął wie­czór bi­lan­sem plus czte­rech zło­tych monet i… kilkoma mie­dzia­kami.

Choć uważam, że wielokropek jest tu zbędny.

 

„Ta dziew­ka to na­praw­dę mu­siał być sam ogień!" – Po­my­ślał Na­go­pal­cy… → „Ta dziew­ka to na­praw­dę mu­siał być sam ogień!" – po­my­ślał Na­go­pal­cy…

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

y – y .. → Y-y

Wypowiedź powinna zaczynać się wielką literą. Jeśli tę wypowiedź miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki. Zbędna spacja przed ewentualną kropką lub wielokropkiem.

Zamiast drugiej półpauzy powinien być dywiz, bez spacji.

 

y y! – Po­twier­dził głu­pek ki­wa­jąc głową. → – Y-y! – po­twier­dził głu­pek, ki­wa­jąc głową.

 

Po jej środ­ku wid­nia­ła głe­bo­ka dziu­ra, któ­rej dno, nie­wia­do­mo jak od­le­głe… → Na jej środ­ku wid­nia­ła głę­bo­ka dziu­ra, któ­rej dno, nie­ wia­do­mo jak od­le­głe

 

Jedno pięło się ku górze… → Masło maślane – czy coś może piąć się ku dołowi?

 

ru­szy­li tu­ne­lem wzno­szą­cym się ku górze. → Masło maślane – czy coś może wznosić się ku dołowi?

 

 Pomóź mi! → Literówka.

 

„…Pro­szę Nie­ro­bie. Pomóż mi!" → Czemu tu służy wielokropek?

Wystarczy: „Pro­szę Nie­ro­bie, pomóż mi!"

 

Sto­so­wa­na przez niego fi­lo­zo­fia „na­żrej się i wy­śpij"… → Sto­so­wa­na przez niego fi­lo­zo­fia „na­żryj się i wy­śpij"

 

a może o to, ŻE BYŁA TYLKO ZŁOTĄ OZDÓB­KĄ! → Dlaczego wielkie litery?

 

chcąc zna­leźć po­moc­ne zklę­cie. → Literówka.

 

Wy­kry­wa­nie Me­ta­li! → Dlaczego wielka litera?

 

Na­go­pal­cy ry­zy­ko­wał „szr­żu­jąc" na smoka. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak średnio mi do tego wszystkiego pasuje plebania i ksiądz, a szczególnie ksiądz, który docenia czarodzieja.

Uśmiechnęło mi się parę razy. Trochę to parodia, ale za mało, żeby rzuciło na kolana. Czytało się jednak przyjemnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczny tekst. Wprawdzie zabili smoka, ale trudno. Interesujący pomysł na zapłatę w ratach.

Krasnolud na początku nie wymawia r, ale potem nie ma z tym żadnych problemów.

Są wesołe momenty.

Babska logika rządzi!

Ale właściwie czemu opowiadanie nie jest biblioteczne? Napiąłem się jak umiałem!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Pewnie jest biblioteczne (już nie pamiętam), ale od dłuższego czasu nie klikam ludziom, którzy mają piórko, ale sami nie bibliotekują.

Babska logika rządzi!

Obiecuję bibliotekować. Na ile czas mi pozwoli. Nieskromnie uważam, że opowiadanie zasługuje na bibliotekę.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Finkla: poradź mi jakieś dobre opowiadanie, które mógłbym z czystym sumieniem zgłosić do biblioteki.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinosie, wejdź na listę zgłoszonych opowiadań. Jeśli tekst ma 3-4 kliki, a stosunkowo mało komentarzy, to pewnie jest niezły. Dodatkowo możesz sobie poustawiać filtry, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, że trafisz na coś, co lubisz.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka