- Opowiadanie: mr.maras - Same Dobre Rzeczy

Same Dobre Rzeczy

Pro­sta "bajka" świą­tecz­na. Słowa: sanie, sople, pre­zent, wiara, śnieg.

 

Opowiadanie zajęło  I miejsce w Konkursie świątecznym 2021 ale za to przegrało piórko remisowym stosunkiem głosów 5 -5.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Same Dobre Rzeczy

Ga­da­nie na głos poza norą mogło spro­wa­dzić na Pę­ta­ka kło­po­ty, więc mówił do sie­bie bez­gło­śnie, po­wta­rza­jąc przy­po­mi­naj­kę, któ­rej na­uczył go Oj­ciec. 

 

Tekst poszuka sobie drugiego życia.

 

Koniec

Komentarze

Makabryczna bajka i bardzo się wstydzę, że kilka razy rechotałam;)

Bardzo plastyczna wizja świata po.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki, Ambush, za wizytę, lekturę i komentarz. A rechotania nie ma się co wstydzić, wszak święta powinny być radosne ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzień doberek. 

MOŻLIWE SPOJLERY

No taka brudna ta bajka – szczury, trupy, szary śnieg, nora itp – nieźle to kontrastuje klimatem jeśli chodzi o coś, co ze świętami się kojarzy. Tutaj dla mnie na plus. 

Fajnie, że wizerunek Mikołaja odszedł nieco od typowego Mikołaja z reklamy coca coli. Jest chudy, śmierdzący i w ogóle w saniach za dużo nie ma. Dobrze komponuje się to ze smutną atmosferą tekstu. 

Ho, ho, ho! Po co te nerwy? Przecież mnie znasz – oburzył się Mikołaj.

→ No… prawie nietypowy Mikołaj ;) 

 

– Cieszę się, że zdążyłem.

-> Rozumiem, że tyczy się to Mikołaja. Co prawda zdążył, aby dotrzeć do jak się okazuje chyba jedynej żyjącej istoty w tym szarym świecie, ale jakoś nie odebrałem jego stanu na tak poważny, by sobie wziął i umarł. Wiem, że jego śmierć była potrzebna, by Pętak ruszył w świat, ale oprócz bodajże kaszlu, nic mu tak specjalnie nie dolegało. Można powiedzieć o zamarznięciu, ale jednak ognicho mieli no i te łachmany. No nic, padł to padł. 

 

Końcówka przypadła mi do gustu – taka w sumie beznadzieja. Pętak o małym rozumku patrzy na mapę, nie rozumiejąc jej do końca – te krzyżyki z popiołu już czytelnikowi obrazują jak potoczy się los Pętaka, a on bierze sanie i idzie – bo człowiek spotka człowieka. Te zdania dobrze dobrane na sam koniec. 

A i jeszcze odniósłbym się do pewnym humorystycznych wstawek. 

– Za Szczeliną mieszka Pojeb. Ojciec uważał, że jego nic nie zabije.

→ Wulgarne słowa kompletnie nie stanowią dla mnie problemu, jeśli pasują do konwencji. Tutaj jednak ni cholery mi ta nazwa pasowała. Jednak święta, jednak pewna dramaturgia, a tu taka dziwna próba rozładowania atmosfery. Niby duperela bo postać mało ważna i pojawia się na sekundo, ale wybija mnie to określenie z tego świata, na świat rzeczywisty.

 

A surowe szczury nie były dobrym jedzeniem. Po każdym takim posiłku przez resztę dnia wystawiał dupę na mróz i cierpiał. 

→ Tu jednak uśmiechnęło ;D 

 

No więc podsumowując – podobało mi się, ale z wymienionymi powyżej ALE. 

Polecę do biblio. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Witaj, NearDeath, bardzo mi miło, że zajrzałeś i podzieliłeś się swoimi uwagami.

 

No taka brudna ta bajka – szczury, trupy, szary śnieg, nora itp – nieźle to kontrastuje klimatem jeśli chodzi o coś, co ze świętami się kojarzy. Tutaj dla mnie na plus. 

 

→ No… prawie nietypowy Mikołaj ;) 

 

– mrugam do jury ;)

 

– Cieszę się, że zdążyłem.

-> Rozumiem, że tyczy się to Mikołaja. Co prawda zdążył, aby dotrzeć do jak się okazuje chyba jedynej żyjącej istoty w tym szarym świecie, ale jakoś nie odebrałem jego stanu na tak poważny, by sobie wziął i umarł. Wiem, że jego śmierć była potrzebna, by Pętak ruszył w świat, ale oprócz bodajże kaszlu, nic mu tak specjalnie nie dolegało. Można powiedzieć o zamarznięciu, ale jednak ognicho mieli no i te łachmany. No nic, padł to padł. 

 

– nie chwalił sie dolegliwościami po prostu. Może to właśnie nadzieja, że zdąży znaleźć kogoś żywego przed śmiercią, trzymała go jeszcze przy życiu? Starzy ludzie odchodzą we śnie, kiedy czują, że to ich czas.

 

Końcówka przypadła mi do gustu – taka w sumie beznadzieja. Pętak o małym rozumku patrzy na mapę, nie rozumiejąc jej do końca – te krzyżyki z popiołu już czytelnikowi obrazują jak potoczy się los Pętaka, a on bierze sanie i idzie – bo człowiek spotka człowieka. Te zdania dobrze dobrane na sam koniec. 

 

– dobrze odczytujesz moje intencje.

edit. Chociaż w sumie nie całkiem. Pętak aż takiego małego rozumku nie ma, ma swoje zasady, zna świat po swojemu w ograniczeniach środowiska jakie zna. Mapę raczej też rozumie (przekreślenia), po prostu nie daje jej wiary, ma nadzieję, że kogoś jednak spotka w tej wędrówce. Nie dopuszcza do siebie myśli, że jest ostatni.

 

 – Za Szczeliną mieszka Pojeb. Ojciec uważał, że jego nic nie zabije.

 

→ Wulgarne słowa kompletnie nie stanowią dla mnie problemu, jeśli pasują do konwencji. Tutaj jednak ni cholery mi ta nazwa pasowała. Jednak święta, jednak pewna dramaturgia, a tu taka dziwna próba rozładowania atmosfery. Niby duperela bo postać mało ważna i pojawia się na sekundo, ale wybija mnie to określenie z tego świata, na świat rzeczywisty.

 

– Pojeb to raczej nie jest humorystyczna wstawka. To jedna z kresek do szkicu postaci “obecnego” w tle Ojca. On tak się wyrażał (żryj itd.), tak nazywał ludzi w swoim otoczeniu (Pętak, Pojeb…). Słowem prosty i bezpośredni gość z niego był.

 

Cieszę się, NearDeath, że w ogólnym rozrachunku opowiastka się spodobała i dziękuję bardzo za zapowiedzianego klika. 

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Hmm… Przyznam, że mam problem z tym tekstem.

Jedna część mnie mówi – to bajka, nie ma sensu gmerać przy logice świata, wydarzenia są (być może?) alegoryczne, spójność pretekstowa – nie analizuj za bardzo…

Z drugiej – narracja jest bardzo “niebajkowa”. I to mnie wytrąca z równowagi. Bo to prowokuje by stawiać pytania tak, jakby funkcjonowanie rzeczywistości tego tekstu było twarde i namacalne, a wtedy czuję pewne zgrzyty. 

I nie wiem, którą opcję wybrać, jak postrzegać opowiadanie…

Taka bajka, a jednak postapo :)

Język historii mi odpowiada. Lektura była satysfakcjonująca. 

 

Hejka, Silver_advent. Witam kolejnego czytelnika.

 

Hmm… Przyznam, że mam problem z tym tekstem. Jedna część mnie mówi – to bajka, nie ma sensu gmerać przy logice świata, wydarzenia są (być może?) alegoryczne, spójność pretekstowa – nie analizuj za bardzo…

– nie ma co analizować zbyt głęboko. To nie science-fiction ;). Raczej antybajka quasiświąteczna, jesli można tak powiedzieć, osadzona w klimatach postapo z przekory wobec świątecznej tematyki, a zarazem próbująca oddać w jakiś sposób ducha świąt, pewnych wartości, ulotności, ciepła, prawdziwego sensu świątecznych spotkań… Żartuję sobie.

 

Z drugiej – narracja jest bardzo “niebajkowa”. I to mnie wytrąca z równowagi. Bo to prowokuje by stawiać pytania tak, jakby funkcjonowanie rzeczywistości tego tekstu było twarde i namacalne, a wtedy czuję pewne zgrzyty. 

– jeśli jednak chcesz, wyliczaj zgrzyty, biorę na klatę. 

 

I nie wiem, którą opcję wybrać, jak postrzegać opowiadanie… Taka bajka, a jednak postapo :)

– ten "rozkrok" towarzyszył także autorowi podczas pisania i autor dobrze się przy tym bawił. 

 

Ale skoro język okazał się ok i jest satysfakcja u czytelnika, to jest i u autora. Dzięki za komentarz.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Dzięki za lekturę i życzenia, Koala75.

Po przeczytaniu spalić monitor.

– jeśli jednak chcesz, wyliczaj zgrzyty, biorę na klatę. 

 

 

Okej!

W takim razie zacznę "dywagacje" czy "rozważania". Bo bardziej chciałbym to sformułować w ten sposób. Mój komentarz jest tutaj próbą docenienia osoby, która potrafi ustosunkować się do opowiadania innej osoby w tekście o długości przeciętnego forumowego opowiadania. Jest wyrazem szacunku, może okazanego w dość specyficzny sposób, ale wierzę, że rozumiesz co mam na myśli. Normalnie nie zaangażowałbym się tak dalece. Nie szukam czepów na siłę, próbuję uporządkować sobie w głowie to co czytałem.

 

To może po kolei:

 

Zacznijmy od szczurów. Odbieram to tak, że stanowią jeden z głównych elementów diety Pętaka, Mikołaj najwyraźniej również się nimi odżywia. Ja wiem – każde postapo mówi o jedzeniu szczurów, o tym, że po wojnie atomowej czy innym kataklizmie tylko szczury i karaluchy przeżyją itp.

I to jest jak najbardziej słuszne, ale pod żadnym pozorem nie należy ich spożywać na surowo, tak jak czasem czynił Pętak, ze względu na ryzyko zarażenia się włośnicą, która może być śmiertelna, szczególnie dla kogoś żyjącego w takich warunkach. Myślę, że osoby jedzące szczury na surowo narażały by się na nieco większe nieprzyjemności niż odmrożenia tylnej części ciała :)

Ja rozumiem – tak krawiec kraje, jak mu materiału staje, ale powstawanie żywieniowych tabu ma zwykle swoje racjonalne podstawy.

Ale nie to mnie zastanawia. Jasne, pieczone szczury można jeść, niektórzy na dalekim wschodzie sobie nawet chwalą ;)

Tylko – czym się te szczury żywią? Mamy tutaj historię po jakimś poważnym kataklizmie – nie wiemy dokładnie jakiej natury (bo cywilizacja upadła, mamy przekazy słowne), chociaż ta ulotka jest namacalną wskazówką, że faktycznie chodzi o wybuch superwulkanu. Obecność pyłów w atmosferze powodująca zaciemnienie (do czego wrócę) też tego dowodzi.

Ciemność, zimno itd powodują masowe wymieranie flory, to pociąga za sobą wymieranie roślinożerców, potem drapieżników – okej, wszyscy to znamy.

Szczury miałyby przez krótki czas co jeść. Ale potem same zaczęłyby głodować i zdechły?

To, że jesteśmy na tym etapie podpowiada fakt, że Pętak nie ma czym rozpalić ogniska.

 

Jego zapas rzeczy do spalenia był skromny i uzupełniany z coraz większym trudem.

 

Że "śmieci do spalenia", które ma Mikołaj na saniach wywołują zainteresowanie. Bo zauważ, że owszem, mogłoby do czegoś takiego z czasem dojść, ale dopiero w długim okresie. Przecież najpierw musiałyby wyginąć drzewa i krzewy, zdaje się, że wysuszonymi porostami i mchami też da się palić… Elementy cywilizacji, które nadawałyby się do zrobienia rozsądnego ogniska musiałyby już zgnić lub zostać zutylizowane. Ile czasu by trzeba, aby unicestwić całą zdolną do spalenia materię? Myślę, że dziesięciolecia. Szczególnie zasoby drewna kurczyłyby się powoli. Zazwyczaj jest jednak sporo drzew porastających tę planetę. Nawet jeśli nie w miastach to… Gdzieś dalej?

Ale jeśli upłynęły dziesięciolecia, może nawet wiek, lub więcej – to powraca pytanie – co jedzą te nieszczęsne szczury, karaluchy i robactwo? Skąd organika, którą utylizują?

 

Z drugiej strony – mamy też wciąż zapylenie w powietrzu. Czyli klasyczna zima wulkaniczna. To jest oczywiście wydarzenie, które mogło mieć miejsce i wiele razy wydarzało się w historii. Ale – pył nie utrzymywał się aż tak długo, jak można by wnioskować z innych informacji podanych w tekście.

Na długi czas, który upłynął od kataklizmu wskazuje wyczerpanie zasobów materiałów zdatnych do spalenia oraz ogólna nieświadomość Pętaka co do zamierzchłych czasów. Dodatkowo Mikołaj mówi:

 

Podejrzewam, że wciąż nie rozumiesz, co mam na myśli, gdy mówię TA książka. A to właśnie z niej pochodzi nasza wiedza o tym, dlaczego świat wygląda, jak wygląda. Dostałem ją od umierającego człowieka, który przekonywał mnie, że trzeba pielęgnować prawdę.

 

Można więc wnioskować, że nawet stary Mikołaj nie widział już świata przedapokaliptycznego? Więc ile upłynęło czasu? Jak na moje to kilkadziesiąt lat minimum.

Zatem ten poziom katastrofalnego zapylenia atmosfery zwyczajnie nie może się zgadzać.

Ostatni wybuch superwulkanu Toba spowodował zimę wulkaniczną trwającą od sześciu do dziesięciu lat. Modele zimy nuklearnej po incydencie M.A.D. (Mutual Assured Destruction) też wskazują na okres maksymalnie 10-15 lat zaciemnienia i zimy. Czyli nie aż tak długo, jak to wynika z tekstu. Przynajmniej ja to tak odebrałem. Jasne, zmiana klimatu byłaby katastrofalna, przy erupcji Toba szacuje się, że obniżyło to temperaturę na świecie nawet przez 1000 lat, ale ten pierwszy, najgorszy okres to była mniej więcej dekada.

Oczywiście – Yellowstone to prawdziwy kolos. Mógłby wywołać jeszcze gorsze skutki niż Toba.

Ale… gdyby tak było i to zapylenie utrzymywało się na absurdalnie wysokim poziomie aż tak długo, czy nie poszłoby w stronę tzw. Ziemi Śnieżki, czyli zlodowacenia na powierzchni całej planety? W sumie tego nie wiemy, z tekstu to nie wynika wprost, ale nie jest w nim wykluczone (a nawet jeśli dobrze odczytuję, pojawiają się pewne sugestie na “tak” – ta scena z wejściem na najwyższą górę).

 

Zastanawiam się też gdzie mogła mieć miejsce akcja przedstawiona w tekście. Myślę, że nie była to Ameryka Północna, bo tam byłoby najgorzej. Skutki wybuchu superwulkanu byłyby katastrofalne dla ludzi tam mieszkających, a przy skali incydentu, który opisujesz – prawdopodobne, że w ogóle nikt mógłby nie przeżyć. Może więc Europa? Mamy notkę z grillami, więc pewnie cywilizacja zachodnia. Na chłopski rozum rozważam również Australię. Ale chyba nie, bo w notce wspomina się o prądzie zatokowym, a to północny Atlantyk, który nikt by tam nikogo nie obchodził.

 

Tylko patrząc na ostatnie zlodowacenia, tutaj byłyby największe problemy z zimnem i lodowaceniem.

A zatem: co robią ludzie, kiedy klimat robi się kiepski?

Wędrują!

Nikt nie siedzi na zadku i czeka aż zamarznie, ale raczej zabiera ten zadek w troki i idzie tam, gdzie klimat jest cieplejszy. Zamarzanie to parszywa robota, mr Marasie :D

Ludzkość udowodniła nie raz, że jest zdolna do wielkich migracji w przypadku zagrożenia. Więc nie, raczej nie siedzielibyśmy w norach, czekając aż zamarzniemy, tylko poszlibyśmy w stronę cieplejszych rejonów. Tak, jasne – bijąc się, strzelając, robiąc rozróby, wywołując wojny itd. Ale tak czy owak, byłby pas, gdzie ciepło utrzymałoby grupę ludzi przy życiu. Ale jeśli ten uroczy śnieżny widoczek za oknem Pętaka to równik – to ludzkość ma przechlapane – bo po przekroczeniu pewnej masy krytycznej lodu wszystko zmierza w stronę wspomnianej wcześniej "Ziemi Śnieżki" i całkowitego zlodowacenia.

 

Teraz zastanawiam się nad detalami:

 

"Dlatego trupa wędrowca zostawił szczurom. 

Aby ułatwić im zadanie, odsunął ciężką kratę, odgradzającą norę od tunelu, w którym żyły i gdzie zapuszczał się czasem po grzyby. Poniżej była już tylko lodowata woda."

 

Skąd w norze wziął się tunel i ciężka krata?? Nie umiem uwierzyć, że to dzieło Pętaka i ojca, do tego trzeba mieć materiały i narzędzia. Można więc przyjąć, że "nora" jest jakimś fragmentem miejskiej kanalizacji. Gdzie zatem podziały się ruiny miasta? Pętak nie wspomina o niczym podobnym, skąd więc ten tunel i krata połączone zupełnie z niczym?

 

Dlaczego woda w tunelu jest tylko lodowata, a nie zamarznięta?

 

Teraz – skoro nie bardzo mamy materiał na podpałkę, jak to się dzieje, że w Pętak tyle przeżył w norze? Skoro na zewnątrz panuje srogie zimno, to w norze też raczej nie będzie zbyt luksusowo. Szczególnie, że obok jest metalowa krata z tunelem, w którym płynie lodowata woda.

 

Ta temperatura wewnątrz raczej nie jest z tych, które umożliwiają zbyt długie bytowanie. Popatrzmy zatem do tekstu:

 

"Kiedy skończyli ucztować i zalegli w barłogu, delektując się ciepłem dogasającego ogniska, starzec sięgnął po książkę."

 

Okej – ognisko mnie przekonało. Ale – nie ma za wiele "śmieci" do spalenia i Pętak jest zmuszony jeść czasem szczury na surowo… Hmm. No to w końcu jak to jest z tym materiałem opałowym? Jest? Nie ma?

 

Kwestie znajomości alfabetu i swobodnego czytania też są dość zastanawiające. Nam to przychodzi bez trudu, bo czytamy codziennie wiele razy, choćby to były napisy w tv czy opisy na opakowaniach, niemniej sądzę, że w realiach tego tekstu, zarówno Mikołaj jak i Pętak by co najwyżej ledwo dukali. Brak potrzeby i brak praktyki.

 

Usiłuję też rozgryźć postać Mikołaja. W naszych czasach ogólnie wiadomo, kto to jest. Taki trochę wymysł sytej cywilizacji. U Ciebie w tekście nie jest to jasne. Jak na ducha ma zbyt wiele cech typowo ludzkich. Nie ma oka, wędruje z saniami, w końcu umiera. Zdecydowanie człowiek. A jeśli to człowiek – jaki właściwie jest sens tych jego wędrówek? Nie umiem tego rozgryźć. To był handlarz? Złodziej? Nie rozumiem celu, motywu tej postaci. Mikołaj w naszym rozumieniu to taki trochę wymysł dostatku, a tam? No nie wiem. Niby żywy człowiek, niby Mikołaj, który na saniach przywozi szczury i śmieci. No i konserwy, więc zakładam, że przeciętna nora jest jednak wyposażona w otwieracze :) I że te konserwy są wciąż jadalne ;) Ale w to akurat mogę uwierzyć, wiem, że te daty przydatności do spożycia na konserwach są mocno umowne…

 

Wracając do Mikołaja – wędrując, musiałby jeść, musiałby się ogrzewać na postojach itd. Nie widzę sensu tej postaci w ludzkim wydaniu. Niewiele jest w stanie zaoferować, za to wiele potrzeba, by utrzymać go przy życiu.

 

Nie rozumiem też motywów Pętaka w ostatniej scenie.

Przecież to co zrobił było czystym samobójstwem. Iść w śnieg, skoro przed chwilą usłyszał, że tam już nie ma nikogo żywego?

Czy to desperacja? Głupota? Wzruszyła go śmierć Mikołaja? Ale dlaczego akurat teraz? Czemu nie wpadł na coś podobnego po śmierci ojca? Ten Mikołaj to jakiś obcy dziad, dzień wcześniej zastanawiał się czy mu nie wybić oka soplem, a teraz nagle po jego śmierci ni z gruchy ni z pietruchy idzie w śnieg – spotykać ludzi i świętować. No faktycznie: wszystkiego najlepszego :D

 

No dobra. Po tym wszystkim, jeśli doczytałeś do tego momentu, będzie łyżka lukru. I to niekłamanego.

 

Pytałem o to, jak odczytywać tekst nie bez powodu. Taki łamany realizm z bajką i absurdem, mocno przypomina mi końcówkę "Kociej Kołyski" Vonneguta. Ten zamarznięty krajobraz, pokręcone postacie i taka ironia przez łzy bardzo, ale to bardzo tu pasują. A osobiście uważam “Kocią…” za jedną z lepszych książek jakie napisano, w każdym razie świetną, więc to porównanie chyba bardzo dobrze wróży dla tekstu :) Przynajmniej dla mnie. 

 

W dodatku sprowokowałeś mnie do nie lada rozważań, dawno się tak nie rozgadałem. Czyli wrażenie zrobiło porządne.

 

Tak, literacko jest na wysokim poziomie, nie ma co gadać.

 

A te wszystkie rozważania dotyczą warstwy, która może, ale nie musi być interpretowana dosłownie. Ale nie straciłem czasu, pisząc to wszystko :)

Bawiłem się równie dobrze, jak pisząc jakieś krótkie opko, więc cóż. Pozdrawiam i polecenie do biblio z mojej strony.

 

Było dobrze! yes

Super komentarz, Silverze, sprawił mi dużo frajdy. Pozwolisz, że ustosunkuję się do niego na spokojnie (jeśli nie dziś to jutro) i postaram rzetelnie odpowiedzieć na wszystkie Twoje uwagi. Raz jeszcze dziękuję i naprawdę deceniam. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, marasie.

Przede wszystkim, duży plus za wachlarz emocji, który tutaj zaserwowałeś. Zmyliłeś mnie pierwszymi zdaniami, gdyż byłem pewien, że tego typu tekst nie będzie w stanie sprawić, iż poczuję jakieś wyraźniejsze reakcje. A tymczasem kilkukrotnie nieźle się ubawiłem. a z drugiej strony parokrotnie zrobiło mi się smutno. Umiejętnie tym wszystkim lawirowałeś, sprawiając, że tekst nie uderza tylko w jedne struny.

Twoja wizja postapo, mimo że brudna i lodowata, czyli w pewien sposób oklepana, niesie ze sobą pewien powiew świeżości. I tutaj myślę, że największą zasługą jest język, którym świetnie operowałeś, i dzięki któremu stworzyłeś specyficzny, nietuzinkowy klimat w tym niby nieco tuzinkowym świecie.

Mikołaj i Pętak wyraziście narysowani. Mają swoje charaktery. Zatrzymałem się tylko przy samej końcówce…

Tak, rozumiem zamysł poszukiwania innej żywej istoty i fragment:

Człowiek spotka człowieka.

Będzie obyczaj i kultura.

Będą świętować.

Jest nie tyle dobre, co niesie ze sobą sporo ukrytych, mniej lub bardziej, przekazów. Świadczy o tym, że w tym niby nieco absurdalnym świecie jednak autor chciał przekazać coś ważnego. Tylko w tym miejscu zgodzę się z Silverem. Nie widzę prawdziwej motywacji bohatera. Dlaczego podjął taki krok? Dlaczego zdecydował się na podróżowanie w nieznane na lodowym pustkowiu, mając ze sobą mapę z zaznaczonymi norami? Chęć znalezienia drugiego człowieka nie przekonuje mnie, gdyż w takich realiach ZAWSZE przoduje jedna chęć: 

Chęć przetrwania.

A czy to w jakikolwiek sposób miało pomóc mu przetrwać?

Idę do biblio i powodzenia w konkursie życzę. I chyba tyle, bo na Wesołych Świąt jeszcze chyba ociupinkę za wcześnie ;)

 

Jest wyrazem szacunku, może okazanego w dość specyficzny sposób, ale wierzę, że rozumiesz co mam na myśli (…)

 

Bardzo mnie cieszy Twoje zaangażowanie i Forma docenienia, Silverze. Miło dostać solidny, rozbudowany feedback, bardzo przydatna jest taka analiza naszej pracy. Sam czasem aż bardzo rozpisuję się w komentarzach, fakt, ale to efekt natłoku myśli, uwag, skojarzeń podczas lektury, którymi chcemy się podzielić z autorem. Myślę, że fajnie dostać taki komentarz od czasu do czasu i dlatego ja również się bardzo cieszę z Twojego.

Może zacznę od tego – oczywiście to nie jest science-fiction. Ale nie jest to również kompletna bajka. Bardzo słusznie zauważyłeś, że tekst jest jakby w pół drogi między opowieścią serio i alegorią. Może to trochę szkodzi historii, gdy zaczniemy się dogłębnie zastanawiać nad sensem wszystkich jej szczegółów, ale takie umiejscowienie wydarzeń: gdzieś, kiedyś, po katastrofie, miało właśnie trochę rozmywać czas i miejsce akcji oraz nadać historii świątecznej-alegorycznej (anty)bajkowości. Co nie znaczy, że wytłumaczę takich wytrychem wszystkie kwestie merytoryczne i ucieknę od odpowiedzi na Twoje wątpliwości. Z drugiej zaś strony nie chciałbym odzierać opowieści z tych wszystkich niedopowiedzeń, uziemiać alegorii, urealniać rozmycia antybajkowego do końca, wyjaśniać co autor miał na myśli od deski do deski. Spróbuję więc znaleźć kompromis…

 

Zacznijmy od szczurów (…) pod żadnym pozorem nie należy ich spożywać na surowo (…) Tylko – czym się te szczury żywią? Ciemność, zimno itd powodują masowe wymieranie flory, to pociąga za sobą wymieranie roślinożerców, potem drapieżników.

 

Tak, racja, Pętak nie jadał ich na pewno na surowo zbyt często i z wyboru, w swoich wspomnieniach używa liczby mnogiej, taka forma została użyta, ale miałem raczej na myśli jakieś ciężkie sytuacje, przykre wspomnienia z tym związane, być może jadał niedogotowane, niedopieczone, czasem sobie possał ciepłą krew szczura, czasem w desperacji spróbował z głodu zjeść całkiem na surowo itd. Może jest to zbyt wielkie uproszczenie.

Co i kogo żrą szczury w podziemiach, nie wnikałem. Ogólnie zamysł jest taki, że opowiadanie dzieje się w schyłkowym okresie wegetacji tej ostatniej „wyspy życia”, także szczurów od czasu do czasu dokarmianych zwłokami. Co one jedzą? To, co znajdą pod śniegiem, w tunelach itd. Odpady i resztki z przeszłości, padlinę, robaki, inne szczury, ludzi.

Szczury, obok robaków, jakichś tam porostów pod śniegiem itd. to pokarm dla niewielkiej garstki ludzi (szukając dla nich jakiegoś lichego, chociaż źródła witamin i minerałów w takim świecie, padło na grzyby, ale zęby młodemu Pętakowi i tak wypadają). Mówimy wszak o ostatnich ludziach na Ziemi, którzy właśnie niemal wymarli doszczętnie. Pewnie z głodu przede wszystkim (nawet po aktach kanibalizmu). To są ostatki ludzkości, w zasadzie dwójka ostatnich ludzi na Ziemi, ich ostatnie chwile, ostatnie żarcie, ostatnie szczury, ostatnie puszki (nawet Mikołajm jak się okazało, nie ma żadnych skarbów na saniach). Został tylko Pętak. Dociągnęli do tej chwili jedząc co się da. Pętak jest jedynym młodym człowiekiem, najstarsi i trochę starsi już nie żyją. W środowiskach o bardzo niskich temperaturach (np. biegun południowy) mimo wszystko występuje życie (bakterie, grzyby, porosty, niektóre rośliny, małe zwierzęta, nicienie, ale i ciut większe organizmy), które w moim opowiadaniu też wymierają według delikatnych sugestii (wspominam np. że grzybów jest mniej, nie wszystko da się opisać z detalami w nieco alegorycznej historii świątecznej na 15 tys.). Jakieś światło tam wciąż dochodzi przecież. Poza tym w przeszłości wielkie zlodowacenia/wymierania przetrwały np. gatunki głębinowe ukryte pod lodem skuwającym powierzchnię oceanów. Myślę, że i w podziemiach może zachować się przez jakiś czas jakieś życie. Wola przetrwania życia jest imponująca, może to mało czasu na dostosowanie, ale zakładam, że przez jakiś czas pewne gatunki próbowały przetrwać, ich wymieranie rozłożyło się w czasie, a wiemy, że życie potrafi zaistnieć w bardzo ekstremalnych warunkach. Znajdujemy życie pod wieczną zmarzliną, częśto zahibernowane,, niedawno odkryto żywe organizmy (skorupiaki, gąbki morskie itd.) pod antarktycznym szelfem lodowym, w środowisku pozbawionym światła. Ale powtarzam. To nie jest science fiction i nie stawałem na głowie, żeby wszystko miało niepodważalne 100 procentowe uzasadnienie naukowe. Przecież sami nie wiemy ile dokładnie może trwać takie powolne zanikanie większych gatunków po tego typu katastrofie, a wiemy również, że podobne okresy (w mniejszej skali) życie przetrwało.

 

Ile czasu by trzeba, aby unicestwić całą zdolną do spalenia materię? Myślę, że dziesięciolecia. 

 

Tak właśnie założyłem, że z coraz większym trudem, ale znajdują jakieś resztki cywilizacji i flory do spalenia, ale i to właśnie się kończy na ich “wyspie”.

 

Z drugiej strony – mamy też wciąż zapylenie w powietrzu. Czyli klasyczna zima wulkaniczna. To jest oczywiście wydarzenie, które mogło mieć miejsce i wiele razy wydarzało się w historii. Ale – pył nie utrzymywał się aż tak długo, jak można by wnioskować z innych informacji podanych w tekście. (…)

 

Chciałem się wymigać od kilkunastoletniej zimy wulkanicznej i przeciągnąć ją do lat kilkudziesięciu wzwyż (nie określam tego precyzyjnie), dokładając (od siebie) wulkaniczną reakcję łańcuchową (czyli kolejne przebudzone wulkany dokładają coś od siebie do atmosfery) – i rzeczywiście, w kilku przypadkach tylko czapa lodowo-śniegowa niejako przygniatając swoim ciężarem miejsca potencjalnej erupcji, powstrzymuje je przed wybuchem. Roztopienie i zburzenie tych czap przez ciepło i trzęsienia ziemi, może takie wulkany aktywować. A żeby jeszcze uwiarygodnić wydłużenie mojej zimy, dorzuciłem Prąd Zatokowy, mając w pamięci efekt, jaki w przeszłości wywołało przelanie się słodkich wód lodowego Jeziora Agassiz do Atlantyku. Golfsztrom to bardzo delikatny system i każde jego zakłócenie ma kolosalne znaczenie dla klimatu. I znów – jaki byłby rzeczywisty efekt, ile by trwało takie zlodowacenie, jak długo trwałaby jeszcze wegetacja życia, ile i gdzie przeżyliby ludzie, jaki byłby dokładnie globalny efekt erupcji superwulkanu Yellowstone itd. itp. – tego nie wiemy i mam nadzieję się nie dowiemy. Dlatego pozwoliłem sobie umieścić akcję gdzieś i kiedyś, świadkując ostatnim ludziom, zakładając, że takie umowne miejsce jak moja „wyspa” można sobie wyimaginować w tej niewiedzy i nieokreśloności. Mamy tylko przewidywania i prognozy, system jest bardzo delikatny, pośród różnych możliwych bardziej lub mniej opcji, wyobraziłem sobie taką, która pasuje do mojej opowieści.

 

Jak na moje to kilkadziesiąt lat minimum.

 

Tak. Może lekko wzwyż, ale ile ma lat “starzec” w takim świecie nie wiemy. Może to styrany, schorowany 50-latek?

 

Zatem ten poziom katastrofalnego zapylenia atmosfery zwyczajnie nie może się zgadzać. (…) przy erupcji Toba szacuje się, że obniżyło to temperaturę na świecie nawet przez 1000 lat, ale ten pierwszy, najgorszy okres to była mniej więcej dekada. (…) Oczywiście – Yellowstone to prawdziwy kolos. Mógłby wywołać jeszcze gorsze skutki niż Toba. (…)

 

Właśnie, te skutki są ciężkie do przewidzenia i tutaj umieściłem akcję powieści, w przestrzeni tej niepewności, braku konkretnych informacji co do przebiegu i skutków takiej złożonej katastrofy. A pofolgowałem sobie jeszcze, dorzucając kolejne wulkany. Skali eksplozji Yellowstone nie sposób przewidzieć, do tego całkiem możliwe jest przebudzenie innych superwulkanów i wulkanów pod wpływem wstrząsów sejsmicznych itd. Zamiast kilkunastu lat mamy więc u mnie minimum lat kilkadziesiąt (w górę). A jako że nie wiemy, ile dokładnie mogłyby trwać efekty takiej kumulacji, pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji.

 

Ale… gdyby tak było i to zapylenie utrzymywało się na absurdalnie wysokim poziomie aż tak długo, czy nie poszłoby w stronę tzw. Ziemi Śnieżki, czyli zlodowacenia na powierzchni całej planety? (…)

 

Ziemia Śnieżka to jednak tylko hipoteza i to przedstawiana w wielu wersjach. Można założyć, że mój świat jest na krawędzi globalnego zlodowacenia, albo wręcz jeszcze daleki od tego, a może już ono ustępuje? (o tym mówi Mikołaj), nie wiemy tego, mamy tylko wsypę i dwójkę ludzi z bardzo ograniczonymi informacjami. Być może Wiosna Zbliża Się Wielkimi Krokami, ale (o ironio) żaden człowiek tego nie doczeka.

 

Zastanawiam się też gdzie mogła mieć miejsce akcja przedstawiona w tekście. 

 

Przyznam, że myślałem o Australii (pamiętając “Ostatni brzeg”, to by było fajne nawiązanie), jako miejscu wystarczająco odległym od USA, żeby niepokoić się nadchodzącą erupcją, napisać o tym w gazecie, a potem przeżyć sam wybuch superwulkanu. Akurat nie sugerowałbym się tutaj wzmianką o Prądach Zatokowych, bo zawrócenie/zakłócenie Golfsztromu miałoby katastrofalny skutek dla całej planety i także w Australii mogliby o tym napisać. Ale to raczej nie Australia. Przed zmianami w tekście była scena, w której Pętak poznaje (od Mikołaja) imię Ojca, Dimitri, i to miało umiejscawiać niejako akcję gdzieś w Azji. Ale ostatecznie zostawiłem to domysłom czytelnika. Gdzieś, kiedyś, w zimnym świecie po katastrofie, tak to ma wyglądać.

 

A zatem: co robią ludzie, kiedy klimat robi się kiepski? Wędrują! (…)

 

No tak, ale ja mam tutaj być może właśnie niedobitki, które znalazły wreszcie schronienie, być może w ostatnim nadającym się do wegetacji miejscu. Mikołaj wędrował (to mi zarzuciłeś, że łazi bez sensu ;) ), Pętak siedzi w norze, to pytasz czemu nie łazi. Może się nachodzili i znaleźli “wyspę” (ruiny miasta, górę usypaną przez siłę oceanu i ruchy podłoża w jakimś położonym wyżej miejscu), w której doczekali końca? I wtedy właśnie ja wjechałem z kamerą odnajdując Pętaka – ostatniego człowieka (taka jest sugestia, ale sam nie wiem co się dzieje gdzie indziej ;)).

 

 Skąd w norze wziął się tunel i ciężka krata? (…) Gdzie zatem podziały się ruiny miasta? (…) kąd więc ten tunel i krata połączone zupełnie z niczym? Dlaczego woda w tunelu jest tylko lodowata, a nie zamarznięta?

 

Jest na początku scena, w której Pętak odrywa sopel spod betonowego nawisu… To taka ukryta sugestia, można ją przeoczyć, ale świadomie nie epatowałem tym za bardzo. W takim świecie, przewalcowanym przez trzęsienia Ziemi, tsunami, pokrytym pyłem wulkanicznym mixie ziemi i ruin, góra nie zawsze oznacza to, co my nazywamy górą. Tak, to ma być jakaś „wyspa” na ruinach „czegoś”. Miasta, fabryki, lotniska, city z drapaczami chmur? Tak, są tam zalane w dużym stopniu korytarze, w których żyją szczury, robale, może pływają zwłoki, stworzenia morskie, słodkowodne itp., może są jakieś zawalone magazyny, pozostałości cywilizacji (i może dlatego właśnie w tym wyjątkowym miejscu resztki ludzi dożyły aż do tych czasów?). Temperatura jest ciut wyższa niż na powierzchni i dlatego woda nie zamarza całkiem. Być może coś tam trochę głębiej jeszcze czasem się gotuje (jak przy szczelinie, którą widział Mikołaj), może te wszystkie erupcje (wspominam o „wulkanicznej reakcji łańcuchowej”, jaką wywołała supererupcja) trzęsienia ziemi itd. wywołały zmiany w ruchach/położeniu płyt tektonicznych itd.

 

 

No to w końcu jak to jest z tym materiałem opałowym? Jest? Nie ma?

 

Czasem jest, czasem nie ma, na pewno ciężko go znaleźć.

 

Kwestie znajomości alfabetu i swobodnego czytania też są dość zastanawiające (…)

 

Mikołaj, jak widać w scenie, bardziej recytował tekst z pamięci, niż czytał (pozwoliłem sobie na żart, w którym Pętak widząc jak Mikołaj “czyta” z zamkniętym okiem, też chce tak dobrze czytać). Pewnie nie pierwszy raz go czytał i wyrył mu się doskonale w pamięci. Poza tym robił to wolno i wyraźnie. Może ktoś go w dzieciństwie nauczył, ktoś jeszcze ze starego świata.

 

Usiłuję też rozgryźć postać Mikołaja (…) 

 

Mikołaj to raczej nie jest jego prawdziwe imię, ale kto wie? To ma być lekko rozmyte na granicy realności i alegorii, tekstu serio i antybajki świątecznej. Pewnie jednak nadali mu je ludzie pamiętający taką postać, bo łazi, wkupia się opowieścią lub podarkiem i zatrzymuje na chwilę. Dlaczego łazi, zamiast osiąść w jednym miejscu? Może to jego sposób na życie w tym świecie? Nie usiedzi w jednym miejscu, woli być w ruchu, szukać skarbów, pomieszkiwać w norach na trasie? Inni, nieliczni pozostali przy życiu, wegetują, czekając na śmierć, albo giną jak Pojeb (może z rozpaczy?) a on jest w ruchu, liczy ludzi, obserwuje świat, potrzebuje kontaktu z innymi.

 

No i konserwy, więc zakładam, że przeciętna nora jest jednak wyposażona w otwieracze (…)

 

Konserwy najlepiej otwierać nożem albo pocierając górną powierzchnią o beton/kamień. Wystarczy wtedy zetrzeć “metalowy szew”. No i podobno trafiały się konserwy zdatne do spożycia nawet po stu latach. A tu mamy niezłą chłodnię jeszcze.

 

Nie rozumiem też motywów Pętaka w ostatniej scenie (…)

 

Myślę, że to opowieść Mikołaja, o tym, że nie ma już nikogo poza nim, była dla Pętka bardzo mocnym impulsem do podjęcia wyprawy w poszukiwaniu żywych ludzi. Mieszkał na odludziu, zmarł jego Ojciec, zmarł sam Mikołaj, według słów wędrowca nie było już nikogo, nawet sąsiada Pojeba, o którym Pętak myślał, że nadal sobie żyje obok, tylko nie wchodzi w drogę mieszkańcom sąsiedniej jamy. No i raczej Pętak nie szedł świętować, to tylko myśli o innym człowieku, szok wobec możliwości, że pozostał już tylko Pętak, wyparcie tego, chęć udowodnienia sobie i Mikołajowi, że to nieprawda, wygnały go z nory. Sprawdzi, znajdzie kogoś i wróci do siebie uspokojony. Chociaż my wiemy, że nikogo nie znajdzie. Ja na jego miejscu, inaczej bym funkcjonował ze świadomością, że tam obok są jednak jacyś inni ludzie. W chwili, gdyby zaistniało podejrzenie, że jestem ostatnim człowiekiem, poszedłbym to sprawdzić. Można żyć samotnie, ale poczucie przynależenie do wspólnoty ludzi jest cały czas obecne. Być samotnikiem to coś innego niż bycie jedynym człowiekiem na świecie. To drugie jest przerażające. Zwłaszcza dla kogoś tak młodego.

 

Pytałem o to, jak odczytywać tekst nie bez powodu. Taki łamany realizm z bajką i absurdem, mocno przypomina mi końcówkę "Kociej Kołyski" Vonneguta. 

 

Też Kurta bardzo cenię. Wiadomo i widać przecież, że nie chciałem napisać hardcorowego postapo. Nawet “Droga” McCarthy’ego jest bardziej alegorią niż rasowym postapo. Tylko McCarthy pisał bilion razy lepiej i bardziej na poważnie. A ja napisałem tekst trochę przekorny wobec idei konkursu i zastosowania słów kojarzących się ze świętami.

 

Tak, literacko jest na wysokim poziomie, nie ma co gadać.

 

Dziękuję za ten komentarz, wszystkie cenne uwagi, spostrzeżenia i klika, Silverze.

 

Witam i Ciebie, Realucu. Dziękuję za lekturę, komentarz, pochwały (odnośnie postaci i języka) i uwagi oraz klika do biblioteki. 

 

(…) Tylko w tym miejscu zgodzę się z Silverem. Nie widzę prawdziwej motywacji bohatera. Dlaczego podjął taki krok?

 

Żeby się nie powtarzać, nakieruję Cię ciut powyżej, pod sam koniec odpowiedzi dla Silvera odpisuję w kilku zdaniach, jak sobie to wymyśliłem i czemu mój bohater wyruszył w drogę.

 

Dzięki ! Pozdrówmy się więc przedświątecznie, Realucu :)

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki za odpowiedź, sporo rzeczy wytłumaczyłeś w miarę logicznie i teraz lepiej rozumiem, co miałeś na myśli. W takim razie ta wizja jest jeszcze smutniejsza niż myślałem…

Cześć, Marasie!

 

Nie potrafię chyba wyrzucić z siebie takiej analizy jak Silver. Ale muszę powiedzieć, że jest tu kilka skrajności – nieco humoru wplecionego w smutną historię. Do tego humoru prostego (nie prostackiego), bo taki jest Pętak – to jest bardzo spójne – gość jest pragmatyczny aż do bólu. Czuć w nim odbicie ojca.

Końcówka jest faktyczne do przemyśleń – widzę wyżej, że już padła polemika. Mi zgrzyta jedynie zdanie “Będą świętować”. Skoro rusza, żeby się przekonać, że nie jest ostatni, to czy będzie chciał świętować, czy tylko zobaczyć z daleka innego człowieka, może pomachać ręką, skinąć głową i szepnąć pod nosem “Widzisz, nie jestem ostatni, Stary!”. Czy będzie chciał świętować i tracić na to zapasy?

Tekst w każdym razie dobry, na pewno zasługuje na biblio.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokusie!

 

Dziękuję za wizytę i komentarz. Fajnie, że dostrzegasz odbicie Ojca w Pętaku :). Co do zgrzytającego zdania z finału. Jest to oczywiście nawiązanie (powtórzenie) słów Mikołaja, jest to takie przez (niedosłownie) łzy i zaciśnięte zęby postanowienie, że znajdę ich, choćby nie wiem co, że będzie obyczaj i kultura, i że ku… będziemy świętować. Zarazem to smutne z persptkywy czytelnika, który rozumie, co się stało i wie, że Pętak nikogo przecież nie znajdzie. Tutaj nie chodzi o dosłowność, o zapasy itd. Tu raczej chodzi o wyparcie ponurej prawdy, zaklinanie rzeczywistości, wyruszenie z twardym postanowieniem. wyobraż sobie nawet, żę Pętak idzie krok po kroku w śnieżycy i przy każdym kolejnym kroku powtarza te formułki jak zklęcia czy mantrę, żeby nie stracić nadziei i nie zrezygnować…

Dziękuję za klika :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Witam jurorkę w mojej norze. Podać szczurka?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Już się jednym poczęstowałam, ale nie mogę się wypowiedzieć na temat jego smakowitości. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Opowiadanie jest napisane ciekawym stylem – niektóre zdania są delikatne, a niektóre mocne i ładnie to łączysz.

A trzeba ci wiedzieć, że ta babunia(-,) była jedyną kobietą, jaką widziałem od długiego czasu.

Ale obok tego przecinka nie mogłam przejść obojętnie :)

 

Pomysł na całość jest na pewno udany i zgrabny, zaciekawiła mnie historia tej zagłady i tego, jak sobie tłumaczą ją ludzie żyjący w tym postapokaliptycznym świecie. Domyśliłam się, że staruszek umrze, ale wiem, że nie o to chodziło, żeby się nie domyślić. Otwarte zakończenie pasuje do całości, daje nadzieję, a spodziewałam się czegoś o wiele mroczniejszego.

Przez większość opowiadania miałam wrażenie, że za bardzo widać Twoje intencje odnośnie uczuć, jakie chcesz wzbudzić w czytelniku, widać to przy momentach refleksji, przy ostrych zdaniach na temat trupów i szczurów i np. też tutaj: 

Podobnie smęcił Ojciec, gdy choroba odebrała mu czucie w kończynach i robił pod siebie. 

Mimo tego to dobry, udany tekst, więc dam klika.

Dzięki za wizytę, komentarz i wszystkie uwagi, Sonato. To oczywiście prosta historia i nie ma tu raczej skomplikowanych emocji. Fajnie, że dostrzegasz tyle plusów. Spodziewałaś się mrocznego finału opowieści, ale perspektywa wymarcia całej ludzkości i samotnego końca Pętaka, mimo wszystko wydaje mi się przynajmniej pogrążona w półmroku ;)

Moje intencje rzecywiście widać wyraźnie. Reaulc odebrał to jako zaletę: "A tymczasem kilkukrotnie nieźle się ubawiłem. a z drugiej strony parokrotnie zrobiło mi się smutno. Umiejętnie tym wszystkim lawirowałeś, sprawiając, że tekst nie uderza tylko w jedne struny". Tobie, jak się domyślam, to wydało się raczej wadą. Tak to już jest, co czytelnik to inny odbiór tekstu. 

Cieszę się jednak, że mimo wszystko uznałaś tekst za udany i bardzo dziękuje za klika :)

 

Za przecinek oczywiście też dziękuję :). Mam nadzieje, że jury wybaczy mi taką korektę.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Strasznie smutne, marasie.

Znikąd nadziei. Zapis perfektny, albo nic nie zauważyłam, znaczy drobiazgów.

Piękne imię nadałeś głównemu bohatyrowi – Pętak. Po czym on się tak pęta i gdzie? Niby wiadomo, lecz – bardzo smutne.

Warsztatowo – zapis – cholernie emocjonalny, właściwie wszystko jest już przesądzone, choć pokombinowałabym nie wprost, nie przez postaci, bo tu nie ma o co walczyć.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie będę się rozpisywał, bo poprzedni czytelnicy napisali juz chyba wszystko, a komentarz silvera to jest dopiero coś :) Napiszę więc tylko, że lektura była bardzo przyjemna, klimatem przypominała mi postapo spod znaku “Metro 2033”, a w dodatku całość napisana świetnym językiem. To chyba pierwszy Twój tekst, który czytam, i widać tutaj dobrze doszlifowany warsztat. Podobało mi się.

 

Gdzieś tam, dawno stąd, jest utracony lepszy świat.

A to zdanie podoba mi się najbardziej :)

 

– Naprawdę doceniam to, że zaprosiłeś mnie i podzieliłeś się ciepłem. Ostatni raz przytrafiło mi się to wieki temu, tyle że wtedy chcieli mnie po prostu zjeść. Ścierwa! Nie spodziewali się, że ten zgred ma tyle krzepy.

Usunąłbym pierwsze “to”, bo jest chyba zbędne, a do tego unikniesz powtórzenia.

No i na ostatnim obchodzie znów zajrzałem do każdej dziury na szlaku i odkryłem, że nie ma już nikogo żywego. Zanim dotarłem tutaj, odwiedziłem nawet jamę, w której mieszkała para staruszków. Rzadko tam bywam, bo trzeba iść przez wertepy i nadkładać drogi. Natrudziłem się i znalazłem jedynie obgryzione kości.

Nie wiem, czy to błąd, ale mnie wybiło z rytmu to “bywam”, bo czy nie powinno być “bywałem”?

 

Klikam i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cieszę się, że zajrzałaś, Asylum. Dzięki wielkie za komentarz i miłe słowa.

No smutne, fakt, ale starałem się, żeby to nie grało na jednej nucie. Pętaka nazwał Ojciec, pewnie dzieciaka dostał, znalazł, słowem przypętał się. Kombinować za bardzo nie chciałem, to tylko 15. tys. znaków. 

 

 

Hej, Outta Sewer! Dzięki za lekturę i opinię. Jeśli to pierwszy mój tekst, to chyba jednak nie jest za bardzo reprezentatywny dla mnie. No ale skoro się podobało, to nie będę przekonywał do czytania reszty ;)

 

Gdzieś tam, dawno stąd, jest utracony lepszy świat.

 

A to zdanie podoba mi się najbardziej :)

 

Fajnie, że zauważyłeś, bo to przemyślane zdanie :)

 

– Naprawdę doceniam to, że zaprosiłeś mnie i podzieliłeś się ciepłem. Ostatni raz przytrafiło mi się to wieki temu, tyle że wtedy chcieli mnie po prostu zjeść. Ścierwa! Nie spodziewali się, że ten zgred ma tyle krzepy.

 

Usunąłbym pierwsze “to”, bo jest chyba zbędne, a do tego unikniesz powtórzenia.

 

Tak, tutaj można wywalić pierwsze "to", mimo że jest to wypowiedź postaci. To była rezerwa do ścięcia na limit i się ostało. Po konkursie usunę, bo teraz chyba nie można.

 

No i na ostatnim obchodzie znów zajrzałem do każdej dziury na szlaku i odkryłem, że nie ma już nikogo żywego. Zanim dotarłem tutaj, odwiedziłem nawet jamę, w której mieszkała para staruszków. Rzadko tam bywam, bo trzeba iść przez wertepy i nadkładać drogi. Natrudziłem się i znalazłem jedynie obgryzione kości.

 

Nie wiem, czy to błąd, ale mnie wybiło z rytmu to “bywam”, bo czy nie powinno być “bywałem”?

 

To umyślnie. Forma wydała mi się dopuszczalna w tym kontekście wypowiedzi, a staram się unikać nadmiaru końcówek "łem" w wypowiedzi w pierwszej osobie i jakoś to przełamywać, jeśli to wykonalne. Przemyślę Twoją sugestię, dzięki.

 

Dziękuję za klika i również pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobało mi się z przechyleniami w bardzo.

Ja odczytałem tą historię pozytywnie. Wydaje mi się, że daje ona nadzieję (choć tak nikłą, że prawie jej nie ma, ale jednak) w beznadziejnym świecie. No bo wiadomo postapo, szczur jedzący ludzi, które potem są jedzone przez ludzi, aby uniknąć kanibalizmu, koniec cywilizacji, ostatni człowiek na świecie ruszający przez mroźny, groźny, jałowy świat.

Nic tylko znaleźć pistolet z jedną kulą i palnąć sobie w łeb.

A jednak jest dwójka ludzi, jest nić sympatii rodząca się między nimi, jest zaufanie (w świecie w którym go teoretycznie nie powinno być za wiele) jest świętowanie i jest nawet Mikołaj w saniach :). Jest czytanie Księgi. Co prawda to nie “ta” księga, to zupełnie inna księga, ale nie zmienia to faktu, że jest nabożne czytanie jakiejś księgi (więc mamy tutaj też pewne dostojeństwo chwili).

Są i nawet elementy humorystyczne. Szczególnie przypadła mi czytana na jednym tchu reklama grilla. Zabawne i smutne zarazem.

No i koniec. Niby idzie sam w pustym okrutnym świecie, który nie wybacza, niby nie ma gdzie iść bo już nie ma do kogo, ani gdzie. Ale idzie. No bo jednak może coś tam jest.

 

Przyjemna i satysfakcjonująca lektura, więc klikam.

 

Pozdrawiam! 

Hej, Edwardzie! Miło, że zajrzałeś do tej nory i podzieliłeś się wrażeniami. 

Oczywiście, ta nadzieja ma się tutaj mimo wszystko tlić. W końcu to świąteczny, bożonarodzeniowy konkurs :). Ogólnie bardzo dobrze czytasz moje intencje i wychwytujesz toporną symbolikę.

Fakt, jest nowa księga (dająca przecież nadzieję), jest spotkanie człowieka z człowiekim, okazane zaufanie dla niespodziewanego wędrowca, a w finale Pętak idzie, wierzy, nie poddaje się. 

Oczywiście starałem się tych topornych symboli upchać ciut więcej, mam nadzieję, że ich odkrywanie sprawia czytelnikowi jakąś tam małą satysfkację.

Dziękuję za opinię, uwagi, klika i miłe słowa. Fajnie, że się podobało.

Pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobało mi się. Opowiadanie jest krótkie, ale przemyciłeś tu wiele informacji o świecie i emocji.

Dobre. Nawet bardzo dobre.

 

Powodzenia w konkursie.

Dzięki za wizytę, lekturę i komentarz, SaroWinter. Oraz życzenia. Cieszę się, że się podobało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Hej, marasie.

Wiesz, że generalnie lubię Twoje pisanie, podziwiam wiedzę i sprawne posługiwanie się piórem (a przynajmniej mam nadzieję, że wiesz, chociaż z tym może być różnie, bo przekazywanie takich informacji w komentarzach nie idzie mi dobrze). Ale tym razem nie zachwyciło.

Nie chodzi o to, że tekst jest zły. Warsztatowo absolutnie nie ma się do czego przyczepić, bo napisane jest świetnie, samo się czyta, itd, wiesz jak to leci. Ale historia mnie nie porwała. Może mam już przesyt postapo, którego nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam. Może chodzi o to, że pojawiają się w Twoim tekście wszystkie Standardowe Elementy Postapokaliptycznego Sztafażu (w skrócie SEPSa): szczury, ludzkość gnieżdżąca się w norach, kanibale, bruda, syf, kiła, mogiła. Jakbyś oprócz słówek konkursowych miał jeszcze drugą listę, z SEPSą właśnie.

Dlatego, prawdę mówiąc, zamiast cieszyć się lekturą, miałam wrażenie, że czytałam już tę historię wielokrotnie; że gdyby poprzerabiać kilka drobiazgów, to spokojnie można ten tekst sprzedać jako kolejną wypustkę Metra; że autor próbuje mnie zaszokować czymś, co zdążyło mi się opatrzeć.

Osobną kwestią jest zakończenie. Rozumiem, że Pętak jest młody i naiwny, ale mimo wszystko… Ostatnie zdania zdają się tchnąć nadzieją, która nie ma żadnej podbudowy w tekście. Konsekwentnie przedstawiasz świat jako stracony, umierający, a Pętaka jako dziecko apokalipsy, które powinno już się w tej rzeczywistości orientować na tyle, by wiedzieć, że nawet jeśli jakimś cudem zdoła odnaleźć ludzi, to raczej nie będą świętować, nie będzie obyczaju i kultury, tylko gwałt i kanibalizm.

W ogóle samo wpuszczenie Mikołaja do kryjówki pod nieobecność ojca zakrawa na głupotę. Pętak zdaje się na tyle świadomy, by wiedzieć, jakie zagrożenie niosą ze sobą głodni, zdesperowani ludzie.

To mnie dość mocno wytrąciło z rytmu.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Witaj, Gravel!

Wiesz, że generalnie lubię Twoje pisanie, podziwiam wiedzę i sprawne posługiwanie się piórem (…)

 

Nie miałem pojęcia, Gravel, serio. Zdaje się, że pod ostatnim moim komentowanym tekstem też napisałaś, że nie zachwyciło ;P

 

Nie chodzi o to, że tekst jest zły. Warsztatowo absolutnie nie ma się do czego przyczepić, bo napisane jest świetnie, samo się czyta, itd, wiesz jak to leci. 

 

No i tak to właśnie jest na tym świecie. Jak się trafi już jakaś łyżka miodu w beczce dziegciu to "itd., wiesz jak to leci". Eeech.

 

Ale historia mnie nie porwała. Może mam już przesyt postapo, którego nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam. Może chodzi o to, że pojawiają się w Twoim tekście wszystkie Standardowe Elementy Postapokaliptycznego Sztafażu (w skrócie SEPSa): szczury, ludzkość gnieżdżąca się w norach, kanibale, bruda, syf, kiła, mogiła. Jakbyś oprócz słówek konkursowych miał jeszcze drugą listę, z SEPSą właśnie.

 

Rozumiem. Jednak dla mnie to debiut w takiej scenografii (i nie chciałem w sumie napisać takiego serio-serio postapo, jest tutaj trochę umowności i alegorii, kliamtu i naciągania rzeczywistości pod wymogi konkursu świątecznego). Może jeszcze moje "Wczoraj będzie jutro" można podciągnąć pod ten gatunek, ale tam jest chyba inna lista zupełnie.

 

Osobną kwestią jest zakończenie. Rozumiem, że Pętak jest młody i naiwny, ale mimo wszystko… Ostatnie zdania zdają się tchnąć nadzieją, która nie ma żadnej podbudowy w tekście. 

 

Nadzieja tli się tu bardziej w warstwie "duchowej" i przekazu nie fabuły, taka "świąteczna nadzieja" dla czytelnika, że są ludzkie odruchy i wiara w dobre rzeczy nawet w takim skończonym świecie, że właśnie drugiego człowieka bohaterowi brakuje. Jednak Pętakowi Autor nie wróży najlepiej ;)

 

W ogóle samo wpuszczenie Mikołaja do kryjówki pod nieobecność ojca zakrawa na głupotę. Pętak zdaje się na tyle świadomy, by wiedzieć, jakie zagrożenie niosą ze sobą głodni, zdesperowani ludzie.

 

Oczywiście, można tak na to spojrzeć, ale nie miałbym jak opowiedzieć swojej świątecznej historii gdyby Pętak pogonił Mikołaja :)

 

Dziękuję za lekturę, wszystkie uwagi i cenny komenatarz, Gravel.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nie miałem pojęcia, Gravel, serio. Zdaje się, że pod ostatnim moim komentowanym tekstem też napisałaś, że nie zachwyciło ;P

No to teraz już wiesz i niech Cię ta wiedza pociesza, jeśli kiedyś ponownie zjawię się pod Twoimi tekstami, by narzekać ;D

A tak poważnie: smarowanie miodem jest znacznie trudniejsze niż wrzucenie kogoś do beczki dziegciu. Chyba nie tylko ja tak mam, że komentarze negatywne mogę ciągnąć i ciągnąć, a kiedy przychodzi do wyliczenia pozytywów, to rzadko umiem się zdobyć na coś więcej niż “Fajne, podobało mi się” ;)

Więc, żeby nie było: to nie jest zły tekst, naprawdę. Sam styl daje czytelnikowi sporo radości, bo czytało się naprawdę przyjemnie. Gdybym miała oceniać tylko pod tym kątem, kliknęłabym biblio.

 

Jednak dla mnie to debiut w takiej scenografii (i nie chciałem w sumie napisać takiego serio-serio postapo, jest tutaj trochę umowności i alegorii, kliamtu i naciągania rzeczywistości pod wymogi konkursu świątecznego).

Noo i imo właśnie ta umowność zderzona z brutalną rzeczywistością chyba jednak nie wyszła tekstowi na dobre.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Rozumiem wszystkie zastrzeżenia i Twój punkt widzenia, Gravel. Jednak ocena tekstu na poziomie niewystarczającym na bibliotekę, i tak daje Autorowi do myślenia, co do jego poziomu ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przesadzasz, marasie. I zapominasz o dwóch istotnych kwestiach: po pierwsze, moja opinia jest wyłącznie moja, a sądząc po poziomie zadowolenia wśród pozostałych czytelników, jestem w zdecydowanej mniejszości ;)

Po drugie: krótsza forma jest po prostu trudniejsza. A im krótszy tekst, tym więcej się od niego wymaga. W każdym razie ja tak mam; w przypadku grubaśnych ksiąg przymknę oko na wiele, bo zwykle inne rzeczy rekompensują mi niedostatki fabuły/toporność stylu/kiepsko zarysowane postaci. Tymczasem szort musi być jak plaśnięcie rybą w twarz: musi być w nim jakaś siła, naprawdę oryginalny koncept, coś, co pozwoli krótkiej historii zapisać się w pamięci na dłużej.

I tu powracamy do “po pierwsze”: to tylko moje zdanie. Nie jestem jedyną osobą oceniającą ten tekst, moja opinia nie stanowi o jego poziomie ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ponury tekst, a jednocześnie nie można mu odmówić świąteczności. Niezwykłe połączenie, IMO.

Zgodzę się, że bardzo dużo tu zwyczajnych dla postapo elementów (fajny skrót, ta SEPSa ;-) ).

Można się przejąć losem Pętaka, zacząć mu kibicować.

Zainteresowało mnie również wynoszenie na ołtarze “tej księgi”. Ciekawe, jak do tego doszło, że przypadkowa kartka z czasopisemka zdobyła aż taki szacunek. Jedyny kawałek papieru w jakiejś grupie? Ale osoba, która uczyła czytać kolejnych niedobitków, musiała znać inne książki. Legenda musiała długo narastać jak warstewki na perle.

Babska logika rządzi!

Klikam, bo mogę. Komentarz będzie jak dziecko zaśnie ;)

Przesadzasz, marasie. 

Przekomarzam się tylko.

 

 

Miło zobaczyć Twój komentarz, Finklo.

 

Ponury tekst, a jednocześnie nie można mu odmówić świąteczności. Niezwykłe połączenie, IMO.

Próbowałem :)

 

Zgodzę się, że bardzo dużo tu zwyczajnych dla postapo elementów (fajny skrót, ta SEPSa ;-) ).

No jak już wysadziłem Yellowstone i zacząłem świąteczną zimę wulkaniczną, to tam kawioru, tropików i wakacji all inclusive nie mogłem zaproponować ;)

 

Można się przejąć losem Pętaka, zacząć mu kibicować.

Cieszę się i dziękuję.

 

Zainteresowało mnie również wynoszenie na ołtarze “tej księgi” (…) Legenda musiała długo narastać jak warstewki na perle.

Pewnie tak było. Załóżmy, z 80 lat, to z 3-4 generacje. Jeśli ludzie żyli krócej i szybciej się "zużywali", to nawet więcej. Można dyskutować, czy chcieli miec dzieci. Ale z drugiej strony brak rozrywek, tv, antykoncepcji i chęć ratowania ludzkości mogły mieć pewne znacznie.

 

 

Witam, Zanaisie :) Poczekam :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Hej, hej

Z początku mówię sobie: „Kurde, przecież mam strasznie podobny tekst”, ale jednak nie do końca, pomijając postapo, to poszliśmy różnymi ścieżkami.

Od razu zaznaczam, że po pierwsze nie czytałem wszystkich komentarzy, więc mogę się powtarzać, a po drugie nie mam Twojej wiedzy sf-technicznej, więc bierz wszystko jako słowa laika.

Na początek powiem, że odniosłem wrażenie, jakby większość tekstu skupiła się na podkreślaniu końcowego wniosku – Pętak to ostatni człowiek na Ziemii. Jakbyś zabezpieczał każdą możliwość przetrwania innego człowieka – starość, głód, odcięcie od reszty świata, brak kobiet, kurczące się zapasy. A jednak myślę, że jeszcze jest nadzieja.

Jeśli dobrze zrozumiałem, cała społeczność ludzi w jamach żyła w jakimś „bąblu”, gdzie nie dotarł lód, w jakiejś oazie, gdzie jeszcze życie mogło przetrwać. To by znaczyło, że mogą istnieć i inne takie bąble. Nie znaczy to, że Pętak do nich dotrze, ale to już inna sprawa. W hipotetycznym scenariuszu zagłady mogą wytworzyć (i pewnie wytworzą się) lokalne społeczności, ale przecież każda z tych społeczności będzie inna – ludzie o różnych talentach, o różnych zasobach. Nie wiem, co prawda jak wyglądała społeczność Pętaka, ale czy innej nie mogło pójść lepiej? Nie wykluczam.

Rozumiem motywację Mikołaja (tak myślę, że rozumiem). Chciał umrzeć przy kimś, ogrzać się przed śmiercią, porozmawiać. Choć nic nie zapowiadało śmierci, to takie rzeczy, jak zgon z powodu „braku woli życia” się przecież zdarzają. To od razu łączy się z ostatnią sceną, która dla mnie ma całkowity sens, tylko myślę, że zabrakło ci znaków, aby przedstawić proces myślowy Pętaka, który do niej doprowadził. Opowieść Mikołaja mogła wywołać trzy skutki:

  1. Pętak oszalał – proste rozwiązanie i wskazuje na to motywacja wędrówki, by świętować.
  2. Pętak wpada w depresję i żyje jak wcześniej, póki nie umrze – tego tu nie ma.
  3. Trzecia i moja preferowana, choć jak mówię, trochę jest zaowalowana – Pętak chce odnaleźć ludzi, albo chociaż umrzeć próbując. Zamiast siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na śmierć, robi to pod wpływem opowieści Mikołaja. Jest młody, buntowniczy, nie wierzy w taki koniec i jednocześnie może zazdrościć Mikołajowi, że zmarł w cieple i w towarzystwie. Wybiera próbę niż zwykłą śmierć głodową/zamarznięcie. Może to i szaleństwo, ale tez kto w takich warunkach byłby normalny?

Podobał mi się taki pomysł na beznadziejną sytuację i reakcje człowieka na nią, choć wolałbym nieco bardziej rozbudowaną końcówkę, ale rozumiem – limity ;) Warsztatowo bez zarzutu, opisy są, gdzie mają być, dialogi dobre i nawet książkowy infodump nie raził (może to zasługa grillów?). Jedno, co mi nie pasowało, a jednocześnie ma sens to „Pojeb”. Trochę wybiło z klimatu, lecz przecież Ojciec, który nie lubił tamtego osobnika, mógł go cały czas nazywać Pojebem i tak się przyjęło. To jednak drobnostka :)

Widać inspirację ,,Drogą” McCarthy’ego. Powieść świetna i okropna zarazem.

Sugestywnie oddałeś beznadzieję postapokaliptycznego świata. Nie bawisz się w półśrodki, postawiłeś na rzeczywistość skrajnie brutalną i mroczną, od początku dając czytelnikowi do zrozumienia, że nie będzie kolorowo. Trochę mnie to uderzyło, ale nie zniechęciło do lektury. 

Tekst w zasadzie opiera się na Interakcji Mikołaja i Pętaka i muszę przyznać, że ta wypadła ciekawie – biorąc poprawkę na klimat historii, tak naprawdę między tą dwójką mogło wydarzyć się wszystko. Czytałem z dużą niepewnością tego, co nastąpi za chwilę. To duża zaleta tego opowiadania, które uważam za bardzo dobrze napisane i udane. Zgłaszam do biblioteki.

Pozdrawiam!

Chciałam napisać, że niezła lektura do obiadu, ale chyba jednak nie. Tym bardziej, że u mnie na talerzu czasem mięsko gości ;) Dobrze piszesz, więc dobrze się czytało. Podobał mi się artykuł z gazety jako coś w rodzaju Biblii, a szczególnie reklama na końcu. Pokazujesz w ten sposób lekkomyślne podejście naszego świata do realnych zagrożeń. Dołożyłeś tyle świątecznego ciepełka, ile się dało i za to Ci chwała. Inna rzecz, że za wiele się nie dało. Mikołaj przynajmniej nie umarł samotnie, a człowiek zawsze może mieć nadzieję, że się brodacz jednak mylił i Pętak kogoś odnajdzie.

Lektura zadawalająca, choć, no, nowego nic nie powiedziałeś. Wykorzystałeś wszystkie klasyczne chwyty postapo, zrobiłeś to świetnie, ale to wszystko. Ale kliczka i tak dam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, witam, Zanaisie. Miło że wpadłeś.

 

Z początku mówię sobie: „Kurde, przecież mam strasznie podobny tekst”, ale jednak nie do końca, pomijając postapo, to poszliśmy różnymi ścieżkami.

Każdy ma swoje postapo, Znaisie ;). Twoje daje więcej nadziei ale jest chyba jeszcze okropniejsze w detalach.

 

A jednak myślę, że jeszcze jest nadzieja.

Ona umiera ostatnia, więc najpierw pewnie skona Pętak.

 

Nie wiem, co prawda jak wyglądała społeczność Pętaka, ale czy innej nie mogło pójść lepiej? Nie wykluczam.

Przyznam, że ja też, ale tego się nie dowiemy. Tam i wtedy jest już tylko Pętak i Autor raczej sugeruje, że jest ostatni, żeby wzbudzić żal u czytelnika.

 

Opowieść Mikołaja mogła wywołać trzy skutki: 

Pętak oszalał – proste rozwiązanie i wskazuje na to motywacja wędrówki, by świętować.

Oj tam, "świętowanie" to bardziej wyraz jego zamozaparcia i część wyliczanki.

 

Pętak wpada w depresję i żyje jak wcześniej, póki nie umrze – tego tu nie ma.

No właśnie, lepiej iść i sprawdzić.

 

Trzecia i moja preferowana, choć jak mówię, trochę jest zaowalowana – Pętak chce odnaleźć ludzi, albo chociaż umrzeć próbując. Zamiast siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na śmierć, robi to pod wpływem opowieści Mikołaja (…)

I właśnie tę trzecią preferuje Autor :))))

 

Warsztatowo bez zarzutu, opisy są, gdzie mają być, dialogi dobre i nawet książkowy infodump nie raził (może to zasługa grillów?). 

Dziękuję :). Grille robią robotę. Autor używa sztuczek jakie zna.

 

Jedno, co mi nie pasowało, a jednocześnie ma sens to „Pojeb”. Trochę wybiło z klimatu, lecz przecież Ojciec, który nie lubił tamtego osobnika, mógł go cały czas nazywać Pojebem i tak się przyjęło. To jednak drobnostka :)

Jak już pisałem, Pojeb, Pętak, to typowe określenia/przydomki jakimi Ojciec obdzielał otoczenie. W wywalonym fargmencie było nawet takie coś (wersja surowa nieobrabiana, bo wywalona):

– Znałeś jego imię? – zapytał niespodziewanie chłopak.

– Twojego ojca? Oczywiście! – Zerknął na mapę. – Dimitri. Nazywał się Dimitri.

– Dimitri… – Pętak jakby obrócił to słowo na języku.

– Czyli ty… – Starzec spojrzał na niego zaskoczony.

– Kazał na siebie mówić Ojciec. 

(…) – Jeszcze jedno… Twój ojciec, jak mnie nazywał? Mikołaj? Tak jak wszyscy?

– Zazwyczaj. Tylko czasem mówił Pryk.

 

Dziękuję za wizytę i solidny komentarz, Zanaisie. Oraz za klika, wszystkie uwagi i przemyślenia. Do zobaczenia pod Twoim opowiadaniem.

 

Witam i Adama_c4!

 

Widać inspirację ,,Drogą” McCarthy’ego. 

Kurde. Jest po prostu podobnie zimno i beznadziejenie. Już raczej bliżej “Grincha”… ;)

 

Sugestywnie oddałeś beznadzieję postapokaliptycznego świata. Nie bawisz się w półśrodki, postawiłeś na rzeczywistość skrajnie brutalną i mroczną, od początku dając czytelnikowi do zrozumienia, że nie będzie kolorowo. 

Dlatego dorzuciłem odrobinę humoru :). A to postapo to też tylko tło.

 

(…) opowiadania, które uważam za bardzo dobrze napisane i udane. 

I to mnie zawsze cieszy najbardziej – zadowolony czytelnik. Bardzo dziękuję za Twój komentarz, cenną opinię i klika, Adamie. Spotkamy się wkrótce u Ciebie. Tam też jest dosyć ponuro :)

 

No i witam również Irkę_Luz.

 

Dobrze piszesz, więc dobrze się czytało. 

Bardzo mi miło. Ponad rok nic tu nie wrzucałem, to był spontan pobudzony konkursem na krótki tekst.

 

Dołożyłeś tyle świątecznego ciepełka, ile się dało i za to Ci chwała. Inna rzecz, że za wiele się nie dało. 

Starałem się jak mogłem, to w końcu antybajka świąteczna. Cieszę się, że to ciepełko jednak poczułaś.

 

Lektura zadawalająca, choć, no, nowego nic nie powiedziałeś. Wykorzystałeś wszystkie klasyczne chwyty postapo, zrobiłeś to świetnie, ale to wszystko. 

Tak, to tylko prosta opowieść na 15 tys. i dwóch bohaterów w norce. Scenografia była mi potrzebna do opisania kilku emocji i paru żartów.

Dziękuję serdecznie za komentarz, Irko, a także kliczka, który przeskoczył te oczekujące w zgłaszalni i pogonił tekst do biblioteki.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, niewiele mogę dodać do tylu wnikliwych komentarzy, więc poprzestanę na wyznaniu, że Same Dobre Rzeczy okazały się dla mnie lekturą tyleż zaskakującą, co satysfakcjonującą – zaskakującą, bo nie takiej treści spodziewałam się w opowiadaniu na ten Konkurs, a satysfakcjonującą dlatego, że mimo mnóstwa smrodu i przygnębienia, historia okazała się świetnie napisana i niepozbawiona cienia nadziei. Cienia wątłego, co prawda, ale istniejącego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam w mojej skromnej norze, Reg ;)

Naprawdę bardzo lubię, gdy uznajesz lekturą za satysfakcjonującą. To zawsze dla mnie dużo znaczy. Co do zaskakiwania, to jak pewnie zauważysz, w innych tekstach (np. Zanaisa i Adama_c4), też nie jest zbyt różowo. Ja na szczęście byłem w tym roku pierwszy i teraz inni mi mogą… ;P … zarzucać różne rzeczy.

Druga bezcenna uwaga od Ciebie to ta, że historia jest “świetnie napisana”. Cieszy mnie to bardzo. Tym bardziej, że nie widzę łapanki. Czy to znaczy, że swoje błędy (na pewno coś jest!) tak dobrze poukrywałem?

Cień nadziei to wszystko, co mogłem zaoferować w te święta :) To zawsze coś :)

Dziękuję za lekturę i komentarz, Reg.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Miło było zawitać do Twojej nory, Marasie. Owszem, skromnej, ale widać urządziłeś ją na miarę sił, środków i potrzeb. ;)

Twoje opowiadanie jest na razie pierwszym i jedynym konkursowym, które przeczytałam, więc jeszcze nie wiem, czy i czym zaskoczą mnie teksty innych.

Tak, Marasie, dobrze widzisz – łapanki nie ma, bo żadna usterka nie zakłóciła mi przyjemności czytania. ;D  

Życzę powodzenia w Konkursie! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powiem więcej: to jest norka na miarę moich możliwości ;)

Mam nadzieję, że nie zapsułem niespodzianki co do innych tekstów, Reg :/

Koniec świata. Nie ma usterek… Ale to w dużym stopniu Twoja zasługa, Reg, że staram się ułatwić lekturę czytelnikowi, usuwając w miarę możliwości wszelkie błędy.

Dziękuję za życzenia. Mocnej konkurencji przybywa, szanse maleją, ale nadzieja zawsze żywa (Pętak świadkiem).

 

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Twoje starania okazały nad wyraz skuteczne, a jeśli uważasz, że w jakiś sposób maczałam w tym palce, to jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. :)

I nie, Marasie, nie zepsułeś mi niespodzianki, co najwyżej pobudziłeś ciekawość. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Maczałaś, maczałaś, Reg.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cóż, skoro tak twierdzisz… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No ba!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jakim przyjemnym widokiem w bibliotece jest opowiadanie Marasa – chyba pierwsze opublikowane przez ciebie w tym roku. Do lektury przysiadłem z zainteresowaniem i cichą nadzieją, że pójdziesz w kierunku solidnego sci-fi. Wyszło na to, że dostałem coś zupełnie innego, to jest dość standardowe postapo, ale w zimowym wydaniu, czyli coś, czego się nie spodziewałem, choć nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem. 

To, co przede wszystkim błyszczy na tle tego opowiadania, to warsztat. Rozpoczynasz historię w sposób, który budzi ciekawość. Piszesz lekko, bardzo literacko i z takim marasowym sznytem, którego trochę zazdroszczę, a który ujawnia się w bezpośredniosci opisów chociażby tego smrodu ciała. To opowiadanie czyta się naprawdę dobrze. 

Jeśli chodzi o samą fabułę, to ta jest bajecznie prosta i po prawdzie za wiele o niej nie można powiedzieć. Myślę, że stanowi najsłabszy element tekstu. Nie dostarcza nam przeżyć, nie zostawia z pytaniami, nie oferuje zagadki (kiedy z początku pada zwrot Jelowstone już wszystkiego można się domyśleć). A niechby nam zamigotał jakiś znak zapytania, niechby fabuła coś na moment zboczyła z torów, by nas zaskoczyć… Czegoś mi tu zabrakło. 

Świetnie za to wyszła ci kreacja bohaterów w tak krótkim tekście. Może nie dowiadujemy się o nich wiele, ale poznajemy ich poprzez słowa i czyny, do tego kreacja jednego zbudowana na skojarzeniach z Mikołajem, a drugi nierozerwalnie połączony ze swoim przydomkiem – to jest dobre. 

Koniec końców z lektury jestem zadowolony, przede wszystkim ze względu na poziom wykonania. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Witaj, Gekikaro!

 

Jakim przyjemnym widokiem w bibliotece jest opowiadanie Marasa – chyba pierwsze opublikowane przez ciebie w tym roku. 

No nie wiem czy to przyjemny widok, ale faktycznie ponad rok nic nie wrzucałem. Trzeba było szybko coś naskrobać na spontanie.

 

Do lektury przysiadłem z zainteresowaniem i cichą nadzieją, że pójdziesz w kierunku solidnego sci-fi (…)

Oj tam, ja tylko tyle gadam o s-f i hard s-f, a sam nie wrzuciłem tutaj żadnego rasowego s-f. 

 

To, co przede wszystkim błyszczy na tle tego opowiadania, to warsztat. 

Udało mi się napisać coś, w czym Reg nie musiała robić łapanki :). Piszę teraz kilka większych rzeczy i szlifowanie warsztatu jest mi bardzo potrzebne. Ten konkurs to dobre przetarcie i ćwiczonko.

 

Piszesz lekko, bardzo literacko i z takim marasowym szytem, którego trochę zazdroszczę, a który ujawnia się w bezpośredniosci opisów chociażby tego smrodu ciała. 

Super. Marasowy szyt (sznyt) w opisach smrodu. Teraz to będzie się za mną ciągnęło, jak…

 

Jeśli chodzi o samą fabułę, to ta jest bajecznie prosta i po prawdzie za wiele o niej nie można powiedzieć. Myślę, że stanowi najsłabszy element tekstu. Nie dostarcza nam przeżyć, nie zostawia z pytaniami, nie oferuje zagadki (…). Czegoś mi tu zabrakło. 

Tak, to prosta antybajka w klimatach standarodowego postapo (Twoje słowa). Taka mi przyszła do głowy prosta historyjka świąteczna. Kilka żartów, trochę ckliwości, odrobina smrodu ;)

 

Świetnie za to wyszła ci kreacja bohaterów w tak krótkim tekście. 

Bohaterowie zazwyczaj sami do mnie przychodzą, a potem się sami przedstawiają swoimi postępkami i słowami. Ja tylko to spisuję.

 

Koniec końców z lektury jestem zadowolony, przede wszystkim ze względu na poziom wykonania. 

I to mnie cieszy. Ja tu walczę często o poziom wykonania na portalu, więc jak znalazł. Ale walczę też o dobre pomysły, więc postaram się, żeby następnym razem była i ciekawsza historia.

 

Dziękuję za wizytę, rozbudowany komentarz i cenne uwagi, Geki :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

 

Przeczytałem tekst zaraz po tym, gdy się pojawił, ale tak się złożyło, że z komentarzem doczłapałem dopiero teraz, gdy pod tekstem wisi dziesięć kilo komentarzy, w których powiedziano już o nim zapewne wszystko. Ale to nic. Popisze sobie może tak ogólnie, a dokąd to mnie zaprowadzi to zobaczymy.

Konwencja, która sobie wybrałeś to taka postapokalipsa dla dorosłych, gdzie można przeczołgać czytelnika na poważnie. Bardzo ją lubię. Z dwóch powodów. Pierwszy to swoista odpowiedź na pytanie, które ktoś zadał niedawno w jednym z wątków w hydeparku: “czy słowo pisane może straszyć”? Owszem, może. Jeśli pokazuje deformację człowieka, jego drogę powrotną, do zezwierzęcenia, gdy ochłapy rytuałów człowieczeństwa, którymi przed całkowitą zagładą próbują ratować się bohaterowie takich opowieści, uświadamiają nam miałkość naszego życia w świecie tu i teraz. No, przynajmniej na mnie to działa. I zdrugiego powodu; takie opowieści doskonale sprawdzają się w kameralnych sytuacjach.

Obie rzeczy tu mamy. Fabuła jest w zasadzie pretekstowa, ale dla takiej postapokalipsy w zupełności wystarczajaca. Spotkanie dwóch ludzi. Tylko tyle i aż tyle. Emocje, na które mógł przez szybę popatrzeć ten, kto natknął się na obcego gdzieś w leśnej kniei, gdzie nie ma mowy o grzybiarzach, leśnych ruchałkach czy wariatach biagających z psami na długich dystansach. W takiej sytuacji pierwsza myśl zawsze każe mieć się na baczności. Dopada nas strach, który przez wieki prowadził naszych przodków przez mroki wieków ciemnych, lub pola dawno zapomnianych bitew. Fajnie tym grasz. Nawet wywalasz kawę na ławę, gdy podajesz zrąb ówczesnego obyczaju: człowiek spotyka człowieka, jest kultura (kufa! aż by się chiało zakrzyknąć – inna rzecz, jak umiejętnie podebrane jest to z lumpenobyczaju mikrospołeczności z pod znaku patologii alkocholowej). Jest to mocne zagranie, nawet powiem, że trzeba mieć tupet, żeby tak to wywalić i żeby tak cholernie dobrze to wybrzmiało. Szacunek, to robi wrażenie.

Kosztem fabuły budujesz nam na przestrzeni tych 15k znaków cały świat, a nawet burzysz ten miniony. Do tego z nielada jajem. Kojarzysz film z Denzelem Washingtonem w konwencji wertern-postapo, gdzie poszukiwał on księgi (Book of Eli – chyba tak to się nazywało). Cóż za zaskoczenie, gdy w finale okazuje się, że chodziło o biblię! Tu jakże pięknie to rozegrałeś. Święta księga formatu połowy artykułu wydartego z czegoś pokroju Super Expresu. A mimo to wszystkiego się dowiadujemy. To na co producenci blockbusterów dla imbecyli, typu 2012, lekką ręką wydają dziesiątki miliony dolarów, pokazałeś starym dziadem z nabożną czcią czytajacym rzeczony wyżej urywek. I to ma moc o niebo większą, niż najbardziej wymyślne eksplozje i cuda wianki ze scen z hollywoodzkich superprodukcji. Umiejętnie skorzystałeś z siły konwencji i znów, to nie może nie robić wrażenia.

Poza tym jest tu po męsku i bez pie*dolenia. Ale jest przy tym i empatia i szukanie tych lepszych stron człowieka i swoista nadzieja. Trochę taka głupia, bo naiwna, z kategorii bożonarodzenieoy cud, ale, do cholery, czego spodziewać się w tekście na konkurs świąteczny? Czego spodziewać ma się Pętak, gdy wyruszy w drogę? Dobre go tam nie spotka, to przecież wiemy. Nic go tam nie spotka, tylko cicha śmierć, zupełnie bez znaczenia. Tak jak jego życie. Bez znaczenia. To znaczy takie by było, gdyby nie poszedł. Gdyby nie dał się poprowadzić nadziei. Do tego sprowadza się przecież boże narodzenie. Rodzi się nadzieja. Dajmy się więc jej poprowadzić.

Słowem bardzo mi się ten stekst podobał. Korci mnie nawet żeby napisać, że specjalnie wrzuciłeś go na start konkursu, bo zawiesza to współkonkursowiczom poprzeczkę naprawdę wysoko. Nie wiem, czy taka złośliwa z ciebie bestia, ale naprwadę korci mnie, żeby tak napisać. I w sumie już to napisałem, więc pozostaj mi już tylko jedno. Życze sobie, aby pozostałe konkursowe teksty nie schodziły poniżej zaprezentowanego tu poziomu. Jeśli tak się stanie będziemy mieli naprawdę fantastyczne święta.

 

 

Miło, że zajrzałeś, Michale Pe. Przyznam szczerze, że bardzo mi się podoba Twój komentarz. Nie dlatego (chociaż to też oczywiście), że jego wydźwięk jest pozytywny i miły dla autora, tylko ze względu na wnikliwą analizę kilku wątków/stron fabuły i świata przedstawionego oraz z powodu bardzo zbliżonego z intencjami autora odczytania opowiadania. Taki czytelnik to skarb. Nie odniosę się do wszystkich, bo z większością Twoich spostrzeżeń i interpretacji się zgadzam, ale nawiąże do kilku.

 

Konwencja, która sobie wybrałeś to taka postapokalipsa dla dorosłych, gdzie można przeczołgać czytelnika na poważnie. Bardzo ją lubię. Z dwóch powodów. Pierwszy to swoista odpowiedź na pytanie, które ktoś zadał niedawno w jednym z wątków w hydeparku: “czy słowo pisane może straszyć”? Owszem, może.No, przynajmniej na mnie to działa. I z drugiego powodu; takie opowieści doskonale sprawdzają się w kameralnych sytuacjach.

Dokładnie. Też uważam, że pewną grozę można wywołać bez epatowania przerażającymi opisami i wrzucania do fabuły jumpscare'ów. Czasem wynika ona po prostuvz pokazania innej, ukrytej natury człowieka, odartego z “cywilizacyjnej” maski. W zeszłym roku świetnie to pokazał Syf w świątecznym tekście, w tym roku ociera się o to Zanais. I w pełni się zgadzam z uwagą o kameralności.

 

Fabuła jest w zasadzie pretekstowa, ale dla takiej postapokalipsy w zupełności wystarczajaca. Spotkanie dwóch ludzi. Tylko tyle i aż tyle. 

Tak jest i to jest właśnie to, o co chodziło.

 

Fajnie tym grasz. Nawet wywalasz kawę na ławę, gdy podajesz zrąb ówczesnego obyczaju: człowiek spotyka człowieka, jest kultura (…). Jest to mocne zagranie, nawet powiem, że trzeba mieć tupet, żeby tak to wywalić i żeby tak cholernie dobrze to wybrzmiało. Szacunek, to robi wrażenie.

Dziękuję. Naprawdę świetnie odczytujesz moje literackie procesy.

 

Kosztem fabuły budujesz nam na przestrzeni tych 15k znaków cały świat, a nawet burzysz ten miniony. Do tego z nielada jajem (…)

Bardzo miło, że tak to widzisz. Oczywiście “Book of Eli” znam [może podświadomie ten film (plus obraz Ukrainy z czasów Wielkiego Głodu) wciskał mi do fabuły kanibalistyczne akcenty]. Motyw ze “świętym” strzępem z gazety również prawidłowo interpretujesz. 

 

Poza tym jest tu po męsku i bez pie*dolenia. Ale jest przy tym i empatia i szukanie tych lepszych stron człowieka i swoista nadzieja. Trochę taka głupia, bo naiwna, z kategorii bożonarodzenieoy cud, ale, do cholery, czego spodziewać się w tekście na konkurs świąteczny? 

O! Właśnie to.

 

Nic go tam nie spotka, tylko cicha śmierć, zupełnie bez znaczenia. Tak jak jego życie. Bez znaczenia. To znaczy takie by było, gdyby nie poszedł. Gdyby nie dał się poprowadzić nadziei. Do tego sprowadza się przecież boże narodzenie. Rodzi się nadzieja. Dajmy się więc jej poprowadzić.

Takie były intencje,. A ta łyżka nadziei w beczce goryczy, to mój akcent świąteczny. Plus celebracja znaczenia, jakie ma spotkanie człowieka z człowiekiem.

 

Korci mnie nawet żeby napisać, że specjalnie wrzuciłeś go na start konkursu, bo zawiesza to współkonkursowiczom poprzeczkę naprawdę wysoko. Nie wiem, czy taka złośliwa z ciebie bestia, ale naprawdę korci mnie, żeby tak napisać.

 

Myślę, że już kilka razy tę poprzeczkę przeskoczono w konkursie. A mamy dopiero 9 tekstów. Raz jeszcze dziękuję za lekturę i ten merytoryczny, wnikliwy komentarz, Michale Pe

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, cała przyjemność po mojej stronie, to opowiadanie dało mi naprawdę dużo czytelniczej radości.

 

Myślę, że już kilka razy tę poprzeczkę przeskoczono w konkursie. A mamy dopiero 9 tekstów.

Jeśli tak, to idę czytać dalej. Mimo że nie przepadam za temetyką okolicznościową to może okazać się bardzo ciekawy konkurs.

 

Pozdraiwm!

Marasie, cała przyjemność po mojej stronie, to opowiadanie dało mi naprawdę dużo czytelniczej radości.

Bardzo się cieszę, Michale Pe :)

 

Czytaj! Ludzie naprawdę różnie i ciekawie interpretują “świąteczne” motywy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Tekst zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie, to jeden z tych, które na długo pozostają w pamięci. Przede wszystkim genialny, ponury klimat, wyrazisty świat i porządne postacie. Napisane świetnie, czyta się samo. 

Dziękuję za odwiedziny, lekturę oraz bardzo miłe słowa w komentarzu, Zygfrydzie89. Takie komplementy ze strony ozłoconego ośmiopiórkowca nie mogą nie cieszyć autora. 

Do zobaczenia pod Twoim opowiadaniem, bo zauważyłem właśnie, że po długim milczeniu wrzuciłeś nowy tekst na portal :)

PS O! I dzięki za niespodziewany głos nominacyjny.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobało mi się.

Przyznam szczerze, że gdy zobaczyłam, że to konkurs świąteczny, spodziewałam się czegoś (wybacz) niezbyt ciekawego. A tu proszę, niespodzianka. Wychodzi na to, że przyciągnął mnie nick ;)

Klimatyczne opowiadanie, wciągające.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że sprawiłem niespodziankę i opowiadanie podobało się, a przy tym okazało się fajne i wciągające. Jednocześnie zapewniam, że inne opowiadania świątecznego konkursu również są ciekawe i warte przeczytania.

No i zawsze miło, kiedy nick ma jakieś znacznie i przyciąga czytelnika.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Trochę postapo, trochę bajka okraszone czarnym humorem. Opko jest na swój sposób wstrzemięźliwe i zdyscyplinowane. I fajnie, bo bardzo łatwo w tekstach z zabarwieniem humorystycznym popłynąć za bardzo i przedobrzyć. Tu takie wyważone proporcje zagrały. Przyjemna lektura.

It's ok not to.

Dzięki za wizytę i miły komentarz, Dogsdumpling.

 

Wstrzemięźliwe i zdyscyplinowane, wyważone proporcje zagrały, przyjemna lektura – naprawdę cieszy mnie taka opinia.

Zadowolony czytelnik to zadowolony autor.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wiem, że to bajka (czy raczej antybajka) i że wiele rzeczy jest umownych, ale: czemu Pętak wiedział, co to zima i wiosna? Wszak zima trwała od co najmniej pokolenia i była jedyną porą roku, jaką znał. Powinien go raczej zdziwić fakt “nadejścia” zimy a nie świętowania jej nadejścia.

Zaskoczyła mnie śmierć Mikołaja. To Pętak pluł krwią, Mikołaj nie dawał żadnych ‘objawów’. Chyba, że popełnił samobójstwo a ja coś przeoczyłam?

Reklama grilla niezła i jednocześnie mocno ironiczna w kontekście całego opowiadania. Ale podobał mi się manewr z ‘TĄ KSIĘGĄ’, która okazała się fragmentem gazety :)

Solidne opowiadanie, co prawda złożone z klasycznych elementów post-apo, ale dodałeś też coś od siebie. No i końcówka dość dramatyczna…

Niezłe. Kliknęłabym, ale już dawno za późno ;)

Dzięki za wizytę, komentarz i wirtualnego klika, Bellatrix. Odniosę się do kilku Twoich uwag. Nie odwdzięczę się komentarzem zwrotnym.

 

Czemu Pętak wiedział, co to zima i wiosna? Wszak zima trwała od co najmniej pokolenia i była jedyną porą roku, jaką znał. Powinien go raczej zdziwić fakt “nadejścia” zimy a nie świętowania jej nadejścia.

Zauważ, że Pętak i Mikołaj wspominają Wiosnę, powtarzając dosłownie i bezmyślnie słowa z reklamy grilla. Pewnie ta "księga" trzymała ich przy nadziei, a ludzie pamiętający stare czasy (takich pewnie spotkał w swoim życiu i na szlaku Mikołaj, a i Ojciec pewnie mógł coś wiedzieć i przekazać Pętakowi) podtrzymywali tę wiarę opowiadając o wiośnie, lepszych-dawnych czasach. A skoro kiedyś bywała jakaś wiosna, do której się odwołują te opowieści i obiecują jej najdejście (jak w księdze), to pewnie i zima bywała okazją, a nie stanem pernamentnym. 

 

Zaskoczyła mnie śmierć Mikołaja. To Pętak pluł krwią, Mikołaj nie dawał żadnych ‘objawów’. Chyba, że popełnił samobójstwo a ja coś przeoczyłam?

Pętak pluł krwią, bo mu ząb wyleciał scenę wcześniej. Mikołaj nie popełnił samobójstwa. Jak wyjaśniałem powyżej (oczywiście nie musiałaś tego czytać), Mikołaj odszedł we śnie, jak to czasem starsi ludzie robią, gdy ich czas nadejdzie. Nie opisywałem jego dolegliwości, za to dałem scenę w nocy, kiedy mówi, "cieszę się, że zdążyłem". Chciał spotkać żywego człowieka, przekazać księgę, odejść, spędzając ostatnie chwile "w domu", z kimś, tak jakby świątecznie (to w końcu tekst na konkurs świąteczny). Dotrwał, osiągnął to co zamierzał i spokojnie umarł.

 

Solidne opowiadanie, co prawda złożone z klasycznych elementów post-apo, ale dodałeś też coś od siebie. No i końcówka dość dramatyczna…

Tak. Chciałem pobawić się klasycznymi elementami dodając trochę ironii i próbując wskrzesić świąteczną atmosferę w świecie po zagładzie, bez nadmiernej ckliwości, której nie cierpię. Końcówka niektórym wydaje się tragiczna, inni widzą w niej światełko nadziei. Mnie to pasuje.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć mr.maras !!!

 

Opowiadanie naprawdę mi się spodobało. Jest ciekawe. Pomysł bardzo oryginalny. Pewnie nie zrozumiałem wszystkiego co autor chciał przekazać :)))))))))) Powodzenia w konkursie!!!

 

Pozdrawiam :)

Jestem niepełnosprawny...

Witaj, Dawidiq150! Dzięki za odwiedziny i komentarz oraz miłe słowo. Myślę, że zrozumiałeś wszystko co trzeba i cieszę się, że się spodobało. 

 

Również pozdrawiam :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytane.

Dzięki, Ando.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No i prosze, santapostapo!

Historia prosta i w zasadzie kilka bardzo podobnych już czytałem, ale jednak przyjemnie się to czyta i jest w tym jakiś taki nastrój lodowatej pustki. Bez zgłębiania postaci, ale to paradoksalnie pasuje do tego, ze główny bohater jednak wychował się w ograniczonym zestawie bodźców zewnętrznych i interakcji społecznych.

No smutny ten koniec.

 

Witam, Wilka-zimowego. Dzięki za wizytę i komentarz.

Zgadza się, historia prosta. Rozumiem jednak, że "kilka podobnych już czytałem" nie oznacza, że czytałeś jakieś opowieści o Mikołaju i ostatnim dzieciaku na Ziemi po supereksplozji Yellowstone, a to podobieństwo dotyczny tylko scenografii postapo (tutaj ciężko wymyślić coś nowego, jeśli trzymamy się w miarę prognoz, jak by świat wyglądał po podobnej katastrofie).

Co do zgłębiania postaci, faktycznie trudno o jakieś szczególne pogłębienie postaci w antybajce świątecznej na 15 tys., gdzie jeszcze trzeba zarysować jakiś klimat, fabułę, opisać jako-tako świat i przemycić trochę emocji. Jeśli to jednak Twoim zdaniem pasuje, ty tylko się cieszyć. 

Koniec smutny, ale kto wie, może on tam podreptał za róg kawałek dalej, a tam słońce, leżaki, bar na plaży i tłum turystów z drinkami zaskoczony widokiem obdartusa… ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Krótko i na temat. Bardzo udany tekst, zwłaszcza kreacja Pętaka przypadła mi do gustu, bo robi wrażenie okrutnie prawdziwej. Taka nowa odmiana dzieci, ukształtowane przez trudne warunki. To zdecydowanie wypaliło i robi robotę. Brr. Mikołaj również przemyślany i taki, jak czasy, w których przyszło mu żyć.

Trochę gorzej wypada świat przedstawiony, ci ludzie żyjący w rozproszeniu, w norach pod ziemią, bez słońca, ruchu, roślin, trochę to życzeniowe imho… Rozumiem, że to z głodu i nieufności do innych tak ciągną, tyle że ludzie raczej tak nie robią – w obliczu zagrożenia ludzie gromadzą się w grupy, tak jest bezpieczniej, wydajniej. Ośmielę się nawet stwierdzić, że jest to instynktowne. Już prędzej kilku silnych zawiązałoby grupę i polowało na słabych, zamiast siedzieć czekając na śmierć. Ale to filozofowanie, drobnostka imho.

Bardzo udane opko, nie dziwi mnie, że zgłoszone do piórka, sam też nad zgłoszeniem pomyślę.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witam, Krar85 :)

 

(…) zwłaszcza kreacja Pętaka przypadła mi do gustu, bo robi wrażenie okrutnie prawdziwej. Taka nowa odmiana dzieci, ukształtowane przez trudne warunki. To zdecydowanie wypaliło i robi robotę. Brr. Mikołaj również przemyślany i taki, jak czasy, w których przyszło mu żyć.

– dzięki, Krar85. To tylko taka mała dwukatówka na dwóch aktorów i fajnie, że akurat kreacja postaci zrobiła dobre wrażenie.

 

Trochę gorzej wypada świat przedstawiony, ci ludzie żyjący w rozproszeniu, w norach pod ziemią, bez słońca, ruchu, roślin, trochę to życzeniowe imho… 

– na pewno nie jest to hard s-f ;). Ale starałem się nie pisać bzdur kompletnych i jakoś to posprawdzać i uzasadnić. Nie masz obowiązku czytać komentarzy pod tekstem, ale kilka spraw tłumaczę (jak potrafię) powyżej.

 

Rozumiem, że to z głodu i nieufności do innych tak ciągną, tyle że ludzie raczej tak nie robią – w obliczu zagrożenia ludzie gromadzą się w grupy (…)

– no chyba że jest ich już tylko garstka i ten brak zaufania w obliczu braku żwyności i aktów kanibalizmu ma znacznie. Ale oczywiście, to Ty możesz mieć rację. 

 

Dzięki za lekturę i rozbudowany komentarz oraz miłe słowa. Bardzo się cieszę, że się spodobało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć!

 

Nie lubię zaczynać komentarza od stwierdzenia: “mam mieszane uczucia”, ale niestety mam mieszane uczucia. Pomysł jest ciekawy i sprawnie zrealizowany, ale sporo było tu elementów, które sprawiły, że lektura nie była w pełni satysfakcjonująca.

Po pierwsze zabrakło mi tutaj choć minimalnego zarysu otoczenia. Na samym początku dostałam informację, że Pętak wychodzi z nory, więc wyobraziłam sobie jakiś las, bo wyobraźnia nie lubi próżni. Potem jest wzmianka o kracie i tunelu z wodą, więc raczej są to miejskie kanały i w tym momencie powstaje dyskomfort, bo już ukształtowany obraz trzeba zastąpić czymś nowym. I jeśli to jest miasto, to czemu Pętak siedzi w jakimś kanale, przecież ludzie powinni szukać jak najcieplejszych miejsc.

Druga kwestia to pytanie, które nie dawało mi spokoju przez całą lekturę. Ile czasu minęło od wybuchu wulkanu? Ludzie całkowicie zdziczeli, ani Pętak, ani Mikołaj nie pamiętają świata sprzed wybuchu. Na coś takiego potrzeba setek lat, a tutaj są elementy, które wskazują, że wcale tak wiele czasu nie minęło – na przykład konserwy… no właśnie te nieszczęsne konserwy… Opowiadanie jest w moim odczuciu jednym z tych, przy których trzeba zawieszenia niewiary, więc zawiesiłam, ale przy zamrożonych konserwach niewiara zaczęła wyć i domagać się uwagi. Niby jest to szczegół, ale u mnie powoduje zgrzyt, po pierwsze zamrożone konserwy będą niezdatne do użytku, po drugie skoro są zamrożone, leżąc na wozie po stertą szmat, to nasuwa się pytanie jaka jest temperatura. To wskazuje na jakieś minus 10-20 stopni, a potem pada informacja, że Pętak nie ma się czym ogrzać. Moim zdaniem ten aspekt nie został tu dobrze przemyślany.

Do tego dochodzi jeszcze wzmianka na początku, że mówienie poza norą może sprowadzić na Pętaka kłopoty i to buduje napięcie, wskazuje, że jest niebezpiecznie, ale potem nic z tego nie wynika. Mikołaj nie okazuje się niebezpieczny, a w okolicy nie ma nikogo. Można by to tłumaczyć perspektywą Pętaka i jego ślepą wiarą w to, co mówił mu ojciec, ale to nie zmienia faktu, że zasygnalizowane na początku niebezpieczeństwo okazało się zmyłką.

Bardzo dobra jest za to narracja z perspektywy Pętaka, wyszło naprawdę konsekwentnie, ale nagła zmiana jego zachowania na końcu niezbyt mnie przekonuje, bo zdziczały i upodlony człowiek, który boi się wychodzić poza norę nagle rusza w świat, nie mając właściwie nadziei na znalezienie tam czegokolwiek dobrego. Może inaczej by to wypadło, gdyby Mikołaj dał Pętakowi nadzieję, że gdzieś tam jest lepsze miejsce, ale on mówi mu wprost, że nie ma. Do tego Pętak zamierza wrócić do nory, czyli można powiedzieć, że przejął rolę Mikołaja, a nie wydaje się na to gotowy.

Elementem, który podobał mi się najbardziej, jest „książka” i jeszcze ubarwiona żartem o grillu, bardzo dobrze uzupełniło to też znaczenie powiedzenia o zbliżającej się wiośnie. To zdecydowanie tworzy klimat tego opowiadania.

Mam jeszcze trzy zgrzyty pomniejsze.

Jemu Ojciec zawsze powtarzał: nie bądź głupi, nie żryj ludzi. Oddaj ciała szczurom, a potem zjedz szczury. To była jedna z prawd, które każdy rodzic powinien przed śmiercią przekazać dziecku.

To okropne pytanie z mojej strony, ale z czego wynika ta rada? W skrajnych sytuacjach właśnie jedzenie ludzi wydawałoby się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Mam takie wrażenie, że jedynym powodem dla tej zasady jest wprowadzenie szczurów jako głównego źródła pożywienie Pętaka, czyli skutek sztucznie tworzy przyczynę. Można by to jeszcze zrozumieć, gdyby panowała jakaś zaraza, ale tutaj doszło do wybuchu wulkanu.

– Za ciemno – zauważył i wygrzebał spod łachmanów sznur drewnianych korali z krzyżykiem.

Młody przysunął się bliżej. Do krzyża przymocowano figurkę mężczyzny. Malutką postać z szeroko rozłożonymi ramionami. Mikołaj długo milczał, obracając owalne paciorki w palcach. Wreszcie wrzucił korale do ognia, a potem z namaszczeniem wysunął książkę z osłony.

Cała ta scena, jak dla mnie, wyszła sztucznie, bo mam wrażenie, że to taki pokazowy gest zerwania z wiarą, kontrowersja na siłę. A przy założeniu dosłowności, to mało praktyczne, bo raczej niezbyt się płomień podsyci. Mikołaj niewiele jest mądrzejszy od Pętaka, a brak wiedzy o przyczynach zagłady nie pasuje mi do wizji przetrwania wiary. No nie wiem, kompletnie mi się to nielogiczne wydaje w kontekście wykreowanego świata.

Dostałem ją od umierającego człowieka, który przekonywał mnie, że trzeba pielęgnować prawdę. Dlatego teraz przekażę ją tobie. Poza tym książka to podobno najlepszy prezent na każdą okazję.

I skąd Mikołaj to wie? To przebicie czwartej ściany, które mnie wydaje się tu zupełnie zbędne. Mikołaj nie rozpoznaje reklamy, nic nie wie o świecie, nawet nie ma pojęcie, czym jest książka, a nagle wyskakuje z taką informacją.

Dzięki za wizytę i komentarz, Alicello. Wrażenia jak widzę masz średnie, ale cóż, nie da się zadowolić wszystkich czytelników, a mój tekst to tylko świąteczna antybajka z ostrym limitem, w której szukasz rzeczy moim zdaniem zbędnych dla opowieści.

 

Po pierwsze zabrakło mi tutaj choć minimalnego zarysu otoczenia. 

– Mam wrażenie, że te kilka zdań na temat otoczenia wystarczy żeby opowiedzieć zaledwie dwie-trzy scenki w 15 tys. znaków i pobudzić wyobraźnię czytelnika. O tym, co to za miejsce, pisałem w jednym z komentarzy powyżej. Resztki czegoś, ruiny, może miasta? zburzone, zasypane popiołem wulkanicznym, przysypane śniegiem, postapokaliptyczna wyspa wśród zamarzniętego morza? W sumie to dosyć umowna scenografia i nie trzeba więcej. Dekoracje teatralne, rzekłbym.

 

Na samym początku dostałam informację, że Pętak wychodzi z nory, więc wyobraziłam sobie jakiś las, bo wyobraźnia nie lubi próżni. 

– Nie rozumiem tego zarzutu. Nora musi się automatycznie kojarzyć z lasem? Czy gdybym napisał dziura to zaraz kojarzyłoby się z serem i lokowało akcję wśród myszy? Używam na zmianę określenia nora-jama, bo tym właśnie były te schronienia. Norami/jamami/dziurami w ziemi/ruinach/hałdach?

 

Druga kwestia to pytanie, które nie dawało mi spokoju przez całą lekturę. Ile czasu minęło od wybuchu wulkanu? Ludzie całkowicie zdziczeli, ani Pętak, ani Mikołaj nie pamiętają świata sprzed wybuchu. Na coś takiego potrzeba setek lat, a tutaj są elementy, które wskazują, że wcale tak wiele czasu nie minęło – na przykład konserwy… no właśnie te nieszczęsne konserwy… Opowiadanie jest w moim odczuciu jednym z tych, przy których trzeba zawieszenia niewiary, więc zawiesiłam, ale przy zamrożonych konserwach niewiara zaczęła wyć i domagać się uwagi. Niby jest to szczegół, ale u mnie powoduje zgrzyt, po pierwsze zamrożone konserwy będą niezdatne do użytku, po drugie skoro są zamrożone, leżąc na wozie po stertą szmat, to nasuwa się pytanie jaka jest temperatura. To wskazuje na jakieś minus 10-20 stopni, a potem pada informacja, że Pętak nie ma się czym ogrzać. Moim zdaniem ten aspekt nie został tu dobrze przemyślany.

 

– Tego zarzutu też nie rozumiem. Dlaczego setek lat? Poza tym chyba nie całkiem zdziczeli, nie wiem gdzie w tekście są sygnały, że oni całkiem zdziczeli? Określam umownie czas wydarzeń na ok. 80 -100 lat po katastrofie, ale celowo nie wyjaśniam tego dokładnie, bo to nie jest opowiadanie s-f , tylko świąteczna antybajka w klimatach “postapo”.

Konserwy? Założyłem, że niska temperatura pomaga im zachować zdolności spożywcze, ale nawet bez tego konserwy mogą wytrzymać naprawdę długo. Podam może powszechnie dostępny przykład: Badanie przeprowadzono na puszkowanej żywności liczącej 100 lat, odnalezionej we wraku parowca Bertrand. Należy zaznaczyć, że Bertrand zatonął z ciężkim ładunkiem na rzece Missouri w 1865. Przebadano wydobyte z wraku puszki z małżami, brzoskwinie w brandy, pomidory, miód i mieszankę warzyw. Zawartość liczących 100 lat puszek została sprawdzona pod kątem obecności bakterii i wartości odżywczych. Badania wykazały, że żywność utraciła swój świeży wygląd i zapach, ale nie zawierała mikroorganizmów i była tak samo bezpieczna do spożycia, jak w momencie zapuszkowania. Witaminy A i C rozłożyły się, ale żywność zawierała wciąż duże ilości białka, a zawartość wapnia nie zmniejszyła się. Żywność została uznana za porównywalną do dającej się kupić obecnie.

 

Do tego dochodzi jeszcze wzmianka na początku, że mówienie poza norą może sprowadzić na Pętaka kłopoty i to buduje napięcie, wskazuje, że jest niebezpiecznie, ale potem nic z tego nie wynika. 

– Oczywiście, bo nie musi. Pętak tak był zapewne wychowany, że poza norą, samemu, głośne zachowanie i zwracanie na siebie uwagi może być niebezpiecznie. To chyba logiczne. Skoro jednak z fabuły wynika, że nikogo żywego już poza nim i staruszkiem nie było, to co miało jeszcze wynikać z tej jego uwagi poza nakreśleniem sytuacji wyjściowej? Cel jest inny w zasadzie – kontrast wobec późniejszych rewelacji Mikołaja, bo tutaj jeszcze Pętak nie ma pojęcia, że nikogo już nie ma poza nimi, a podkreślam to w scenie gdy pyta o sanie pozostawione bez opieki, a Mikołaj odpowiada, że nikt ich nie ruszy…

 

Mikołaj nie okazuje się niebezpieczny, a w okolicy nie ma nikogo. Można by to tłumaczyć perspektywą Pętaka i jego ślepą wiarą w to, co mówił mu ojciec, ale to nie zmienia faktu, że zasygnalizowane na początku niebezpieczeństwo okazało się zmyłką.

 

– To nie strzelba Czechowa i nie żadna zmyłka tylko nakreślenie sytuacji i punkt widzenia chłopaka. Pętak jest sam, ojciec go czegoś tam uczył, ściąganie na siebie uwagi nie jest rozsądne w takim świecie. Kontekst sceny jest taki – Pętak rozmyśla nad swoją głupotą, jednocześnie dając czytelnikowi jako taki zarys świata w jakim żyje. Taki był zamiar autora. Masz prawo uważać, że mi to nie wyszło w tekście.

 

(…) ale nagła zmiana jego zachowania na końcu niezbyt mnie przekonuje, bo zdziczały i upodlony człowiek, który boi się wychodzić poza norę nagle rusza w świat, nie mając właściwie nadziei na znalezienie tam czegokolwiek dobrego. 

– Już tłumaczyłem mój punkt widzenia. Gdyby mi ktoś powiedział, że jestem ostatnim człowiekiem na świecie i zaraz potem umarł, to bym poszedł się przekonać, czy to prawda, bo ta myśl byłaby potwornym ciężarem dla każdego, zwłaszcza dla tak młodego człowieka. Co innego żyć samotnie ze świadomością, że gdzieś obok są inni ludzie, a co innego świadomość, że jest się ostatnim żywym przedstawicielem swojego gatunku. Ale oczywiście rozumiem, że możesz mieć inne zdanie na ten temat.

 

Do tego Pętak zamierza wrócić do nory, czyli można powiedzieć, że przejął rolę Mikołaja, a nie wydaje się na to gotowy.

– Nie. Poszedł sprawdzić czy słowa Mikołaja to rzeczywiście to prawda, bo nie chciał w nie uwierzyć. Nie wierzy, idąc przed siebie w śnieżycy i powtarzając sobie, że znajdzie ludzi i nie spocznie dopóki tego nie zrobi. Czy przeżyje? Czy wróci? To zostawiam czytelnikowi.

 

“Jemu Ojciec zawsze powtarzał: nie bądź głupi, nie żryj ludzi. Oddaj ciała szczurom, a potem zjedz szczury. To była jedna z prawd, które każdy rodzic powinien przed śmiercią przekazać dziecku”.

 

To okropne pytanie z mojej strony, ale z czego wynika ta rada? W skrajnych sytuacjach właśnie jedzenie ludzi wydawałoby się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Mam takie wrażenie, że jedynym powodem dla tej zasady jest wprowadzenie szczurów jako głównego źródła pożywienie Pętaka, czyli skutek sztucznie tworzy przyczynę. Można by to jeszcze zrozumieć, gdyby panowała jakaś zaraza, ale tutaj doszło do wybuchu wulkanu.

– Myślę, że kanibalizm to naprawdę silne tabu, które ciężko przełamać i ma całkiem sensowne podłoże. Podejrzewam zatem, że ludzie żyjący w XXI wieku (czas katastrofy), wiedzieli o prionach i zgubnych skutkach ich działania i przekazywali sobie ostrzeżenie przed spożywaniem ludzkiego mięsa. Jeśli jednak nie spotkałaś się z informacjami na temat konsekwencji kanibalizmu dla naszych mózgów, to teraz już wiesz na wypadek ewentualnego kataklizmu, że lepiej przepuścić ludzinę przez jakiegoś szczura ;) Niewielkie, ale zawsze jakieś zabezpieczenie.

Obrzezanie wśród narodów Bliskiego Wschodu też miało u swojego podłoża sens/cel praktyczny i higieniczny, a dopiero potem zostało zapisane jako obowiązkowe w różnych świętych księgach (tzn. księgi wykorzystano do krzewienia higieny ;)) i zatraciło swoje pierwotne znaczenie i przeznaczenie. Tutaj też mamy taką mądrość ludzi z przeszłości, o podłożu zdrowotnym, przekazywaną kolejnym generacjom.

 

“Wreszcie wrzucił korale do ognia, a potem z namaszczeniem wysunął książkę z osłony”.

 

Cała ta scena, jak dla mnie, wyszła sztucznie, bo mam wrażenie, że to taki pokazowy gest zerwania z wiarą, kontrowersja na siłę. A przy założeniu dosłowności, to mało praktyczne, bo raczej niezbyt się płomień podsyci. 

– Scena rzeczywiście nieco symboliczna. Celowo nie wspominam, czy Mikołaj się modli, czy różaniec to tylko jakaś cenna pamiątka dla niego, ale można to odczytać i w ten sposób, że w obliczu końca świata i ludzkości, wobec końca nadziei, Mikołaj symbolicznie odrzuca starą wiarę, która zawiodła i pali jej symbol. Dochodzi też motyw nowej księgi niosącej nadzieję w świecie “po” – skrawku gazety zapowiadającym wiosnę, w miejsce NT. Scena do interpretacji dla czytelnika. Skoro Twoim zdaniem jest sztuczna, to szkoda, nikt nie zgłaszał takiej uwagi wcześniej, ale widocznie nie do każdego odbiorcy trafiłem.

Co do praktyczności, to mógł być jeden z ostatnich kawałków drewna, jakie Mikołaj trzymał do ostatniej chwili jako coś cennego |(myślałem, że widać taką sugestię w fabule), ale w zaistniałej sytuacji i w obliczu nadchodzącej (i pewnie wyczekiwanej już) śmierci, symbolicznie wrzuca różaniec do ognia.

 

Mikołaj niewiele jest mądrzejszy od Pętaka, a brak wiedzy o przyczynach zagłady nie pasuje mi do wizji przetrwania wiary. 

– Ja nie napisałem nigdzie, że wiara przetrwała albo, że nie przetrwała. Nie piszę skąd Mikołaj ma różaniec i czy się modli czy tylko myśli na głos lub wspomina. Zna jego przeznaczenie? Nie zna? Ktoś mu go dał? Znalazł? Nie wszystko musi być powiedziane wprost.

 

“Dostałem ją od umierającego człowieka, który przekonywał mnie, że trzeba pielęgnować prawdę. Dlatego teraz przekażę ją tobie. Poza tym książka to podobno najlepszy prezent na każdą okazję”.

 

I skąd Mikołaj to wie? To przebicie czwartej ściany, które mnie wydaje się tu zupełnie zbędne. Mikołaj nie rozpoznaje reklamy, nic nie wie o świecie, nawet nie ma pojęcie, czym jest książka, a nagle wyskakuje z taką informacją.

– Nie, to nie jest żadne przebicie czwartej ściany. Mikołaj powtarza tylko zasłyszane słowa, najpewniej zasłyszane od faceta, który podarował mu “książkę”. To chyba nie jest jakieś niebywale trudne coś do odgadnięcia. Lubię zaufać inteligencji czytelnika, który pewne sprawy sobie ma wnioskować z podsuniętych tropów czy wzmianek. Czytelnik też to lubi. Zauważ, że ludzie w tej opowiastce powtarzają słowa reklamy grilla jako słowa otuchy czy potwierdzenia jakieś tam współzależności do czegokolwiek, na zasadzie hasła i odzewu, niczym “Niech będzie pochwalony…”. 

 

Bardzo dziękuję za ten konkretny, rozbudowany komentarz i wszystkie uwagi oraz spostrzeżenia. Dla autora to zawsze cenna nauka, zapoznać się z zastrzeżeniami i krytyką odbiorcy. Powodzenia w konkursie.

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wrażenia jak widzę masz średnie, ale cóż, nie da się zadowolić wszystkich czytelników, a mój tekst to tylko świąteczna antybajka z sporym limitem, w której szukasz rzeczy moim zdaniem zbędnych dla opowieści.

Trochę średnie, ale z lekkim przesunięciem na dobre ;). To prawda, nie da się każdemu dogodzić, ale jak większość jest zadowolona to już sukces. Może właśnie limit jest tu trochę problemem, choć faktycznie fabularnie jest bardzo prosto.

– Nie rozumiem tego zarzutu. Nora musi się automatycznie kojarzyć z lasem? Czy gdybym napisał dziura to zaraz kojarzyłoby się z serem i lokowało akcję wśród myszy? Używam na zmianę określenia nora-jama, bo tym właśnie były te schronienia. Norami/jamami/dziurami w ziemi/ruinach/hałdach?

Dziura nie skojarzyłaby się z serem, bo to by było idiotyczne ;). Dla mnie na początku po prostu brakuje punktu zaczepienia. Nie ma nic więcej poza określeniem “nora”, co prowadzi do skojarzenia z kryjówką w ziemi itd. Tak na prawdę wystarczyłoby jedno dodatkowe zdanie, aby otoczenie nie było po prostu puste.

– Tego zarzutu też nie rozumiem. Dlaczego setek lat? Poza tym chyba nie całkiem zdziczeli, nie wiem gdzie w tekście są sygnały, że oni całkiem zdziczeli? Określam umownie czas wydarzeń na ok. 80 -100 lat po katastrofie, ale celowo nie wyjaśniam tego dokładnie, bo to nie jest opowiadanie s-f ,tylko świąteczne antybajka w klimatach postapo.

Dla mnie w tekście jest mnóstwo sygnałów, że zdziczeli. Siedzą w norach, nadają sobie upadlające imiona, żrą szczury, nie pamiętają, jak wyglądała cywilizacja przed wybuchem. To wymaga kilku pokoleń. I oczywiście, że nie jest to s-f, ani przez moment tego tekstu tak nie traktowałam.

Konserwy? Założyłem, że niska temperatura pomaga im zachować zdolności spożywcze, ale nawet bez tego konserwy mogą wytrzymać naprawdę długo.

Niska temperatura tak, ale w momencie zamrożenia mogą się zrobić nieszczelne. Wystarczyłoby, żeby Mikołaj nie mówił, że są dobrze zamrożone i problem znika ;).

– Już tłumaczyłem mój punkt widzenia. Gdyby mi ktoś powiedział, że jestem ostatnim człowiekiem na świecie i zaraz potem umarł, to bym poszedł się przekonać czy to prawda, bo ta myśl byłaby potwornym ciężarem dla każdego, zwłaszcza dla tak młodego człowieka. Co innego życ samotnie ze świadomością, że gdzieś obok sa inni ludzie, a co innego świadomość, że jest się ostatnim żywym przedstawicielem swojego gatunku. Ale oczywiście rozumiem, że możesz mieć inne zdanie na ten temat.

Z tym się zgodzę, bo jednak człowieka ciągnie do innych ludzi, choć przyznam się, że nie odebrałam Pętaka jako postaci zdolnej do takiej determinacji.

– Nie, to nie jest żadne przebicie czwartej ściany. Mikołaj powtarza tylko zasłyszane słowa, najpewniej zasłyszane od faceta, który podarował mu “książkę”. To chyba nie jest jakieś niebywale trudne coś do odgadnięcia. Lubię zaufać inteligencji czytelnika, który pewne sprawy sobie ma wnioskować z podsuniętych tropów czy wzmianek. Czytelnik też to lubi. Zauważ, że ludzie w tej opowiastce powtarzają słowa reklamy grilla jako słowa otuchy czy potwierdzenia jakieś tam współzależności do czegokolwiek, na zasadzie hasła i odzewu, niczym “Niech będzie pochwalony…”. 

Owszem czytelnik może wiele wywnioskować, czasami nawet aż za dużo. Dla mnie “książka” jest symboliczna, a hasło dotyczące wiosny ma sens w kontekście tego świata, ale wzmianka o prezencie po prostu nie wydaje się czymś wartym przekazywania. Reklama jest wkomponowana w tę historię, ale wypowiedź o prezencie moim zdaniem nie, ale jest to drobnostka.

Nie ma nic więcej poza określeniem “nora”, co prowadzi do skojarzenia z kryjówką w ziemi itd. Tak na prawdę wystarczyłoby jedno dodatkowe zdanie, aby otoczenie nie było po prostu puste.

– Z kolei dla mnie opisy wprost, dosłowne, czy to wyglądu postaci, czy otoczenia, do tego wrzucone jeszcze na początku tekstu, są zazwyczaj kiepską zagrywką autora.

 

(…) nie pamiętają, jak wyglądała cywilizacja przed wybuchem. To wymaga kilku pokoleń.

– 100 lat to jest właśnie kilka pokoleń. Wystarczy, że Mikołaj ma ok. 60-70 lat (a moze mieć mniej w takich okolicznościach) i już zna stary świat tylko ze opowieści. My znamy lata 20. XX wieku głównie z literatury, filmów, zdjęć, czasem ze wspomnień seniorów rodziny. Gdy zabraknie tego wszystkiego, przeszłość inaczej będzie odbierana. Nie wiemy dokładnie jak, ja sobie tylko wyobraziłem pewną ewentualność. Nie sprawdzimy tego przecież. 

 

Niska temperatura tak, ale w momencie zamrożenia mogą się zrobić nieszczelne. Wystarczyłoby, żeby Mikołaj nie mówił, że są dobrze zamrożone i problem znika ;).

– Pomijasz wciąż drugą część zdania Mikołaja. Dobrze zamrożone, ale nie zardzewiałe. Pył wulkaniczny to doskonałe środowisko konserwujące, niska temperatura otoczenia (to nie musi być wcale – 20 stopni) to okoliczności sprzyjające moim zdaniem zachowaniu przydatności do spożycia. Zatem dobrze zachowane, trzymane w niskiej temperaturze puszki, które nie zardzewiały, były pożądanym towarem wśród niedobitków ludzkości.

 

(…) przyznam się, że nie odebrałam Pętaka jako postaci zdolnej do takiej determinacji.

– Myślę, że ktoś, tak młody, kto żyje całkiem sam, w takich okolicznościach, po stracie jedynej bliskiej osoby, już samym przetrwaniem wykazuje ogromną determinację.

 

 Reklama jest wkomponowana w tę historię, ale wypowiedź o prezencie moim zdaniem nie, ale jest to drobnostka.

– Formułki ze starego świata są, jak chyba podkreślam w tekście, dosyć powszechne wśród moich bohaterów. Takie wykoślawione podtrzymywanie człowieczeństwa. Czy świadome czy bezmyślne, to zostawiam czytelnikowi. Owszem, to był żart autora poniekąd, ale też przykład, jak postacie odtwarzają jakieś tam treści z minionego świata, bez świadomości ich prawdziwego znaczenia (imię Mikołaj, strona z gazety jako książka, formułki z reklamy). To także ma pokazywać, jak w pewnych nowych okolicznościach karykaturalne są te dawne obyczaje, jakie powierzchowne, a zarazem ważne dla podtrzymania więzi, zachowania nadziei, odwoływania się do świata i czasu sprzed katastrofy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

– Z kolei dla mnie opisy wprost, dosłowne, czy to wyglądu postaci, czy otoczenia, do tego wrzucone jeszcze na początku tekstu, są zazwyczaj kiepską zagrywką autora.

Ech, nadal nie rozumiesz, o co mi chodziło. Moim zdaniem doprecyzowałeś wygląd otoczenia zbyt późno, bo w momencie kiedy czytelnik sobie ten świat już zdążył wyobrazić. I to wszystko, nie mówię, o rozpoczynaniu tekstu od opisu.

A wiesz, wszystko można uznać za kiepską zagrywkę jeśli będzie źle zrobione. Tak jak są pisarze potrafiący bardzo dynamicznie otworzyć opowiadania, tak są i tacy, którzy nawet wychodząc od opisu otoczenia, wciągną w świat. Nie ma jednej słusznej metody.

– 100 lat to jest właśnie kilka pokoleń. Wystarczy, że Mikołaj ma ok. 60-70 lat (a moze mieć mniej w takich okolicznościach) i już zna stary świat tylko ze opowieści. My znamy lata 20. XX wieku głównie z literatury, filmów, zdjęć, czasem ze wspomnień seniorów rodziny. Gdy zabraknie tego wszystkiego, przeszłość inaczej będzie odbierana. Nie wiemy dokładnie jak, ja sobie tylko wyobraziłem pewną ewentualność. Nie sprawdzimy tego przecież. 

Myślę, że moglibyśmy się teraz tak w nieskończoność przekonywać, a i tak się ze sobą nie zgodzimy. Przekaz ustny doskonale się sprawdzał przez tysiąclecia, więc niestety nijak nie przekona mnie to, że przez sto lat ludzie zapomnieli kompletnie czym jest cywilizacja. I ani ja, ani Ty tego nie sprawdzimy, więc już może przejdźmy do etapu zgody na niezgodę ;) Choć muszę przyznać, że właśnie ten aspekt tekstu dla mnie był najciekawszy.

– Pomijasz wciąż drugą część zdania Mikołaja. Dobrze zamrożone, ale nie zardzewiałe. Pył wulkaniczny to doskonałe środowisko konserwujące, niska temperatura otoczenia (to nie musi być wcale – 20 stopni) to okoliczności sprzyjające moim zdaniem zachowaniu przydatności do spożycia. Zatem dobrze zachowane, trzymane w niskiej temperaturze puszki, które nie zardzewiały, były pożądanym towarem wśród niedobitków ludzkości.

O konserwy też nie zamierzam batalii toczyć ;), choć to akurat możemy sprawdzić. Trzeba kupić konserwę, wpakować do zamrażalnika i zobaczyć, co będzie, bo i inaczej też tego nie rozstrzygniemy.

– Myślę, że ktoś, tak młody, kto żyje całkiem sam, w takich okolicznościach, po stracie jedynej bliskiej osoby, już samym przetrwaniem wykazuje ogromną determinację.

Dla mnie walka o przetrwanie to coś innego niż świadome podejmowanie ryzyka. On jednak ryzykuje, opuszczając norę, wyrusza w nieznane.

– Formułki ze starego świata są, jak chyba podkreślam w tekście, dosyć powszechne wśród moich bohaterów. Takie wykoślawione podtrzymywanie człowieczeństwa. Czy świadome czy bezmyślne, to zostawiam czytelnikowi. Owszem, to był żart autora poniekąd, ale też przykład, jak postacie odtwarzają jakieś tam treści z minionego świata, bez świadomości ich prawdziwego znaczenia (imię Mikołaj, strona z gazety jako książka, formułki z reklamy). To także ma pokazywać, jak w pewnych nowych okolicznościach karykaturalne są te dawne obyczaje, jakie powierzchowne, a zarazem ważne dla podtrzymania więzi, zachowania nadziei, odwoływania się do świata i czasu sprzed katastrofy.

Tak, to wypaczenie jest odczuwalne i tak jak pisałam w pierwszym komentarzu, dla mnie to właśnie tworzy klimat tego opowiadania.

Ech, nadal nie rozumiesz, o co mi chodziło. Moim zdaniem doprecyzowałeś wygląd otoczenia zbyt późno, bo w momencie kiedy czytelnik sobie ten świat już zdążył wyobrazić.

 

Gadanie na głos poza norą mogło sprowadzić na Pętaka kłopoty, więc mówił do siebie bezgłośnie, powtarzając przypominajkę, której nauczył go Ojciec. 

– I nastała ciemna zima, bo eksperci źle obliczyli i rozgniewali Jelostone… – Urwał, bo poczuł coś twardego na języku. Kolejny ząb? Poprzedni wypadł, gdy ugryzł żylastego szczura.

Ojciec twierdził, że można temu zaradzić, jedząc więcej grzybów. Tyle że w tunelach było ich coraz mniej.

 

Spójrzmy na powyższe wprowadzenie. Nie piszę niczego wprost, ale trzy pierwsze akapity (krótkie akapity, dodajmy) informują czytelnika, że bohater mieszka w norze, są to czasy i okolice niebezpieczne, przedstawiam świat po katastrofie (Jelostone kojarzy się chyba jednoznacznie), mamy zimę, świat jest pewnie postapo, szczury są częścią diety, mamy jakieś tunele, bohater nie jest w dobrej formie (nic dziwnego) i raczej jest młody. Moim zdaniem niemal każdy czytelnik fantastyki, bo kilku takich uwagach z miejsca domyśla się świata i sytuacji. A to dopiero trzy pierwsze, krótkie akapity.

Późniejsze "doprecyzowanie" (ale Tobie chodzi przecież tylko o słowo "nora" i las, który się Tobie skojarzył, gdy przeczytałaś to słowo), to nadal ledwie kilka kresek do szkicu scenografii/tła wydarzeń.

Jak pisałem, lubię traktować czytelnika jak inteligentnego partnera, w tak krótkim tekście pozostawiam mu sporo swobody (jego wyobraźni). Słowo nora najlepiej oddaje formę schornienia Pętaka i tak on je nazywa w myślach. Gorzej byłoby gdyby je nazwał mieszkaniem czy lokum. 

 

Przekaz ustny doskonale się sprawdzał przez tysiąclecia, więc niestety nijak nie przekona mnie to, że przez sto lat ludzie zapomnieli kompletnie czym jest cywilizacja.

Przecież moi bohaterowie nie zapomnieli czym jest cywilizacja, nawet padł gdzieś wyżej zarzut, że za dobrze się posługują językiem, znają pismo (założyłem, że ktoś starszy nauczył Mikołaja czytać przynajmniej tekst z gazety). Mają jednak bardzo wybiórcze i wypaczone wyobrażenie tego minionego świata. Przekaz ustny plus skrawek gazety, to wszystko, co posiadają. Mamy więc cztery (około) pokolenia, które wymierają (jesteśmy świadkami ostatniego akordu tej historii), zapominają, zniekształcają, przekazują wybiórczo, przy ograniczonych kontaktach z innymi ludźmi.

Ten mały światek (wsypa, ostatni skrawek, ostatni ludzie) to kurcząca się społeczność, rozrzucona po norach, pewnie często wrogo nastawiona do siebie (jak Ojciec z Pojebem), pewnie w strachu. Gdzieś po drodze ci ostatni ludzie odrzucli wiarę (w zaistniałych okolicznościach), a może nigdy nie byli zbyt religijni? Świat zmusza ich do walki o życie, a opowieści o tym, co było kiedyś, są coraz odleglejsze i bardziej zniekształcone. Wymiana i same źródła informacji bardzo ograniczone.

Myślę, że po trzech– czterech pokoleniach, żyjących w takich warunkach, ludzie mogą mieć specyficzne wyobrażenie świata przeszłości.

No ale nie ma się co przekonywać. Skoro nie odebrałaś tego w zamierzony przeze mnie sposób, to może być sygnał, że autor coś sknocił. Nie twierdzę, że to niemożliwe.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Późniejsze "doprecyzowanie" (ale Tobie chodzi przecież tylko o słowo "nora" i las, który się Tobie skojarzył, gdy przeczytałaś to słowo), to nadal ledwie kilka kresek do szkicu scenografii/tła wydarzeń.

Jak pisałem, lubię traktować czytelnika jak inteligentnego partnera, w tak krótkim tekście pozostawiam mu sporo swobody (jego wyobraźni). Słowo nora najlepiej oddaje formę schornienia Pętaka i tak on je nazywa w myślach. Gorzej byłoby gdyby je nazwał mieszkaniem czy lokum. 

Nadal się nie rozumiemy :(. Znaczy ja się zgadzam z tym, co piszesz, ale to nadal nie jest to, o co mi chodziło. To już ostatnie wyjaśnienie, co miałam na myśli, i nie męczę Cię dłużej.

Na początku sygnalizujesz norę, tunele, grzyby itd. Dużo jest w tym białych plam, ale na tej podstawie powstaje wizja otoczenia. To nie ma nic wspólnego z inteligencją i nie chodzi o żadne wnioskowanie, bo po prostu podczas czytania w wyobraźni powstaje obraz. To, czego w tekście nie ma, jest mimowolnie uzupełniane.

Wcale nie ma potrzeby opisywania każdego szczegółu otoczenia czy postaci. Tak naprawdę, mimo że nie opisałeś Pętaka, to na podstawie imienia i wyplucia zęba ja go już widzę w jakiś sposób, i każdy czytelnik go sobie wyobrazi inaczej. Z otoczeniem jest tak samo. Dostałam informacje o norze, tunelu i rosnących w nim grzybach, więc mam tę wizję dziury w ziemi, skoro ziemia to idę w kierunku lasu, pustkowia czy czegoś takiego. I do tego momentu wszystko jest w porządku, akcja się toczy. Potem jest informacja o ognisku i barłogu i nadal jest dobrze, bo wykreowana wizja dostaje kolejne elementy, które pasują do dziury w ziemi. Zgrzyt powstaje w tym miejscu: Aby ułatwić im zadanie, odsunął ciężką kratę, odgradzającą norę od tunelu, w którym żyły i gdzie zapuszczał się czasem po grzyby. Poniżej była już tylko lodowata woda. To już sugeruje kanały. Może miałeś na myśli naturalną formację tuneli, ale ta krata, szczury i woda sugeruje takie typowe miejskie kanały. Niby nic wielkiego, ale od tej pory wytworzona w wyobraźni wizja nagle przestaje być poprawna.

Zgrzyt powstaje w tym miejscu: Aby ułatwić im zadanie, odsunął ciężką kratę, odgradzającą norę od tunelu, w którym żyły i gdzie zapuszczał się czasem po grzyby. Poniżej była już tylko lodowata woda. To już sugeruje kanały. Może miałeś na myśli naturalną formację tuneli, ale ta krata, szczury i woda sugeruje takie typowe miejskie kanały.

 

Aha. Czyli Twój dyskomfort powstaje pod sam koniec opowiadania. Jak już wspomniałem wcześniej, widzę to jako zmaltretowane trzęsieniami ziemi i falami tsunami ruiny, zgliszcza, a wszystko to przysypane pyłem wulkanicznym (warstawy pyłu mogą sięgać wielu metrów), przemieszczoną ziemią, pod którymi znajdują się jakieś resztki czy to infrastruktury czy też miasta.

Na samym początku mamy dyskretną wskazówkę, gdy Pętak odłamuje sopel spod betonowego nawisu. Krata umieszczona w jamie odgradzała lokatorów nory od tuneli, w których mieszkały szczury, nikt nie chciał żeby w nocy zjadły mieszkańców jamy. A zarazem taka nora z dostępem do podziemi gwarantowała dostęp do pożywienia (szczury, robaki, grzyby itp.).

Być może Ojciec (lub wcześnijeszy lokator) znalazł naturalną dziurę w ziemi lub dokopał się do położonej niżej powierzchni w której był otwór prowadzący do podziemnych kanałów. Dla bezpiecześntwa postawił w przejściu kratę. Ale to nie ma znaczenia w zasadzie, nie umieszczam tego w tekście, bo to imo zupełnie zbędne informacje.

Nad architektonicznymi szczegółami nie rozpisywałem się, moim zdaniem pojawienie się informacji o owej kracie i wejściu do (wspominanych wcześniej) tuneli/kanałów/podziemi nie burzy wizji tego miejsca tylko ją nieco poszerza czy nawet objaśnia. 

Dzięki za wyjaśnienie Twojego stanowiska. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mister Misterowi przesyła pozdrowienia!

Panie Marasie, jakkolwiek to nie zabrzmi, uważam, że opowiadanie wyszło Ci sympatyczne. :p

Warsztatem, warstwą językową, po prostu talentem jesteś zdolny naprawdę wiele sprzedać. Zaserwowałeś historię postapo w zasadzie bez akcji, opartą na rozmowie i choć daleko jej do mistrzostwa tej formy, za jakie uważam “Drogę” McCarthy’ego, to lektura jak najbardziej okazała się być satysfakcjonująca. Świat jest tutaj skromny. Przy założeniu, że całość historii ciągnie interakcja międzyludzka, tow zasadzie kulisy katastrofy można potraktować jako rzecz drugorzędną. Zdecydowałeś się na zimę wulkaniczną, co jest dla mnie nieco egzotyczną odmianą od wszechobecnych światów ponuklearnych; uważam to za atut. Kreacja świata jest jednak klasyczna, służy wyłącznie za scenografię i nic tutaj nie błyszczy – ot, szablon.

Nie chcę się rozwodzić nad racjonalnością zachowań bohaterów, bo sytuacja, w której się znajdują, jest tak ekstremalna i jedyna w swoim rodzaju, że pewnie jeden przegoniłby starca, drugi z trzecim by go przygarnęli, ale każdy z nich z różną intencją. Dodam tylko, że ulotka urastająca do miana świętej księgi, to bardzo błyskotliwy detal.

Całość tego krótkiego opowiadania niesie mnóstwo beznadziei, nastroju, który kojarzę z Twoją twórczością, którą dane mi było czytać, niemniej w finale dostrzegam krztynę nadziei i ostatecznie po lekturze zostaję podniesiony na duchu.

To robiąc zgrabną klamrę: sympatyczny tekst zaserwowałeś, do łyknięcia na raz, z przyjemnością, a na pewno bez przykrości. Nie jest to żaden popis, ani nic przełomowego, ale przecież to nic złego

Witam i pozdrawiam, Mistera :).

Cóż mogę dodać, absolutnie zgadzam się z Twoją opinią, MrBrightside. Oczywiście poza tym fragmentem o warsztacie i talencie. To jasne, że obok „Drogi” ten tekst nawet nie stał. To nawet nie „Ścieżynka".

Całość rzeczywiście ciągnie interakcja międzyludzka, a scenografia to zaledwie tło. Ale cieszę się, że mało wyeksploatowaną wulkaniczną zimę uważasz za jakiś tam atut, a skrawek gazety za błyskotliwy detal :)

Oczywiście kreacja świata jest klasyczna, bo skoro zima wulkaniczna po erupcji Yellowstone i skoro to postapo, to wrzucanie tutaj czegoś błyszczącego (drzew sięgających Księżyca? kosmitów przypominających ziarnka kawy? gadających szczurów w piżamkach?) byłoby nieuzasadnionym udziwnianiem. Zima to zima. Koniec świata to koniec świata ;) A to przecież tylko króciutka antybajka na konkurs świąteczny. 

Dzięki za merytoryczny i konkretny komentarz, MrB.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Niezły nastrój, niezły język, Mikołaj i świąteczne elementy takie sobie. Mogłoby ich nie być i tekst by niczego nie stracił, ale rozumiem, że konkurs, więc niech będzie.

Marudził będę na zagładę świata, a raczej to, w jaki sposób ją przedstawiasz i wyjaśniasz, bo to mi się nie dodaje… masz tam wiele sprzeczności, a do tego przedstawienie przyczyn zagłady w postaci przydługawego artykułu w gazecie jest infodumpowe i mało atrakcyjne.

 

Wspomniałeś hipotezę Prądu Zatokowego i jego potencjalnych zmian na skutek stopienia lodowców, ale jakby do tego podejść ściśle naukowo, to jednak nic z tego nie będzie. Dlaczego? O tym poniżej:

 

Zasilenie Atlantyku taką masą słodkiej wody doprowadzi do przerwania cyrkulacji Prądu Zatokowego i oziębienia klimatu na kilkaset lat.

To jest bardzo interesująca teoria. Jeden ze spektakularnych scenariuszy katastrofy klimatycznej. Jest w nim ziarno prawny, ale tylko ziarno. Bo jak się zacznie drążyć, to sensu zostaje niewiele.

Żeby nie zostać gołosłownym, podrążmy więc.

 

Istotą tej teorii jest fakt, że woda słodka zamarza szybciej niż słona, a co za tym idzie pojawia się paradoks, że przy ociepleniu klimatu (topnienie lodowców) Atlantyk zacznie zimą w większym stopniu zamarzać, co z kolei wpłynie na zmianę kierunku Prądu Zatokowego (który w dużym stopniu grzeje Europę i sprawia, że jest u nas kilka stopni cieplej niż na porównywalnych szerokościach geograficznych w Kanadzie czy północnej Japonii), a to z kolei spowoduje oziębienie Europy.

 

Sprawdźmy więc, czy to jest w ogóle możliwe.

 

Mamy nagłe ocieplenie klimatu (w Twoim opowiadaniu bezpośrednim powodem jest erupcja Yellowstone) skutkujące topnieniem czap lodowych w Arktyce i uwolnienie mas wody słodkiej do Atlantyku. Liczymy:

 

Wody w lodowcach mamy: 24 mln km3 (z czego jedynie 10% to Arktyka)

Wody w oceanach jest: 1338 mln km3

Średnie zasolenie wody morskiej to 35‰

Temperatura zamarzania wody słonej to -2ºC (przy zasoleniu 35‰)

Temperatura zamarzania wody słodkiej to 0ºC (przy zasoleniu 0‰)

 

Teraz kilka pytań weryfikujących:

O ile zmieni się zasolenie oceanu, gdy stopimy całą wodę z lodowców? (podpowiedź: lodowce to ledwie 2% całkowitej objętości wody wszechoceanu)

O ile zmieni się temperatura zamarzania wody w oceanie, gdy zasilimy go wodą z lodowców?

Ile musi wzrosnąć globalna temperatura, by lodowce w ogóle zaczęły drastycznie topnieć?

 

Wyniki dam Ci wyliczyć samemu, bo nic nie przekonuje lepiej, niż własne kalkulacje.

 

Przejdę do wniosków:

Potrzeba znacznie większego wzrostu temperatury globalnej, by spowodować stopnienie lodowców, niż wynosi różnica w temperaturze zamarzania wody słonej i słodkiej.

Dla przykładu na Antarktydzie średnia roczna temperatura wynosi od -10ºC na obrzeżach do -60ºC na biegunie (dla Arktyki średnia temp. roczna to około -20ºC). By lodowce całkowicie stopniały, potrzebujemy średniej rocznej temperatury powyżej zera. Czyli globalna temperatura dla Twojego scenariusza musi wzrosnąć o kilkanaście do kilkudziesięciu stopni. Czymże przy tym są więc te 2 stopnie różnicy między zamarzaniem wody słodkiej i słonej?

 

Inna sprawa to demonizowanie Prądu Zatokowego. Prąd Zatokowy ma duże znaczenie dla klimatu Europy, zwłaszcza dla Wysp Brytyjskich i Norwegii. Jest to jednak znaczenie regionalne a nie globalne. Jak zmienimy kierunek Prądu Zatokowego, klimat Europy się oziębi, ale globalnie bilans termiczny pozostanie taki sam. To ciepło z Zatoki Meksykańskiej po prostu zostanie dostarczone w inne miejsce i tam będzie spożytkowane.

W Twoim przypadku przedstawiasz zmiany globalne, a nie regionalne, więc nawet jak ten Prąd Zatokowy zmienisz, to globalnie drastycznych zmian nie będzie.

 

Pod wpływem wstrząsów sejsmicznych oraz gorącego powietrza zniszczone zostaną pokrywy śnieżne, powstrzymujące część uśpionych wulkanów przed erupcją

Masz tutaj logiczną sprzeczność. Jednoczesne oziębienie klimatu (patrz wyżej) i jego ocieplenie (gorące powietrze z wulkanu i zniszczenie pokryw śnieżnych). Do tego teza, że pokrywa śnieżna powstrzymuje uśpione wulkany przed erupcją jest dość wątpliwa/pretekstowa.

 

Towarzyszące erupcjom pożary spotęgują zjawiska prowadzące do długotrwałej zimy wulkanicznej

Co do zimy wulkanicznej to znowu, ciekawa teoria, ale dane naukowe największych erupcji superwulkanów z Czwartorzędu nie pokazują wyraźniej, bezpośredniej korelacji między pojedynczymi erupcjami a zlodowaceniami (choć pojedynczych krótkotrwałych epizodów wykluczyć nie można). Do tego strasznie dynamiczne są u Ciebie te zmiany. W przeciągu kilkuset lat mamy wahania klimatyczne najpierw +kilkadziesiąt stopni, potem –kilkadziesiąt stopni. Jeden superwulkan to zdecydowanie za mało, by wywołać taki efekt. Popatrz, że w ciągu ostatnich 150 lat, czyli od początku rewolucji przemysłowej, temperatura globalna wzrosła zaledwie o 1 st. C.

 

Że eksperci źle obliczyli potencjalne skutki erupcji wulkanu Yellowstone. Nie przewidzieli wpływu rozgrzanego powietrza, które w szybkim tempie rozpuści lodowce na północy. (…). Jak widać, rozgniewany Yellowstone może doprowadzić do zagłady naszej cywilizacji. Wiosna zbliża się wielkimi krokami!

W tym fragmencie masz też kolejną niekonsekwencję, tym razem gramatyczną. Początek jest w aspekcie dokonanym (eksperci nie przewidzieli, tego co się wydarzy), a końcówkę w niedokonanym / trybie przypuszczającym (czyli że to jeszcze się nie wydarzyło). Jak więc to jest?

 

Podsumowanie:

Fajny pomysł. Niezłe wykonanie. Konstrukcja i styl niczego sobie. Poległeś na klimacie, który nie dość, że przedstawiłeś infodumpowo, to jeszcze po macoszemu. Wziąłeś kilka najbardziej popularnych scenariuszy katastrofy klimatycznej i wrzuciłeś do jednego gara, nie patrząc, że się wzajemnie mogą wykluczać. I ja rozumiem, że to nie tekst hard SF, i że to nie jest istota tego tekstu. Po co więc brnąłeś w te szczegóły? Bo poruszając te kwestie szczegółowo, automatycznie dajesz czytelnikowi sygnał, że to ważne, a skoro ważne, to musi grać.

U Ciebie nie gra, więc albo rób to dobrze, albo nie wnikaj zbyt głęboko w przyczyny.

 

Ocena: 5.125 / 6

 

ps.

Masz też tam scenę, gdzie jeden z bohaterów wrzuca różaniec do ognia. Ta scena wybrzmiała mi tak, jakby autor rękami bohatera dokonywał symbolicznej apostazji.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Witam, Chrościsko, dziękuję za wizytę, lekturę i rozbudowany komentarz :)

 

Niezły nastrój, niezły język, Mikołaj i świąteczne elementy takie sobie. Mogłoby ich nie być i tekst by niczego nie stracił, ale rozumiem, że konkurs, więc niech będzie.

(…) Fajny pomysł. Niezłe wykonanie. Konstrukcja i styl niczego sobie. Poległeś na klimacie, który nie dość, że przedstawiłeś infodumpowo, to jeszcze po macoszemu.

“Niczego sobie”, “takie sobie” to jeszcze pocieszające, ale “niezły” to bardzo nisko na skali “gówniany, zły, niezły, średni, dobry, bardzo dobry, znakomity”. Wychodzi na to, że w Twojej opinii napisałem niezłego gniota ;). 

To tyle na temat Twojej opinii o poziomie literackim mojego opowiadania i mógłbym na tym zakończyć, bo przecież każda opinia jest cenna i nie każdemu nasz tekst przypadnie do gustu. Ale odniosę się jeszcze do reszty. Piszesz “I ja rozumiem, że to nie tekst hard SF, i że to nie jest istota tego tekstu” ale najwidoczniej wcale tego nie rozumiesz, bo potem traktujesz i tratujesz tekst właśnie jakby był jakimś s-f, a przecież nie jest. Zatem bez zbytniego zagłębiania się i pokrótce:

 

Sprawdźmy więc, czy to jest w ogóle możliwe. Mamy nagłe ocieplenie klimatu (w Twoim opowiadaniu bezpośrednim powodem jest erupcja Yellowstone) skutkujące topnieniem czap lodowych w Arktyce i uwolnienie mas wody słodkiej do Atlantyku. Liczymy, ile w tym prawdy:

 

Wody w lodowcach mamy: 24 mln km3 (z czego jedynie 10% to Arktyka)

Wody w oceanach jest: 1338 mln km3

Zacznę może od małej uwagi – żeby zmienić kierunek Golfsztromu nie potrzeba zmieniać zasolenia wszystkich wód w oceanach. To jakiś absurd. Wystarczy zmienić zasolenie wody w północnej części Atlantyku (jak to prawdopodobnie było z jeziorem Agassiz, gdzie zresztą znacznie mniejsza ilość słodkiej wody wystarczyła do długotrwałej zmiany kimatu na półkuli północnej). Można też śmiało założyć, że roztopienie lodowców na południu również wpłynie na pozostałe prądy oceaniczne.

 

Wyniki dam Ci wyliczyć samemu, bo nic nie przekonuje lepiej, niż własne kalkulacje.

 

Nawet nie mam zamiaru, bo jak widzisz powyżej, już na wstępie masz nieprawidłowe założenie. Tylko właściwie co i po co chcesz liczyć, Chro, bo zupełnie tego nie rozumiem? W moim opowiadaniu bezpośrednim powodem jest erupcja superwulkanu Yellowstone, która (ku zaskoczeniu naukowców, którzy w tej historii tego nie przewidzieli, jak pewnie zauważyłeś [taka licentia poetica, bo to jak podkreślałem już wielokrotnie, nie jest tekst science-fiction tylko prosta antybajka świąteczna], wywołała reakcję łańcuchową kolejnych erupcji wulkanów, a przy okazji w początkowej fazie spowodowała stopienie lodowców i zasilenie oceanów słodką wodą i w dalszej kolejności zakłócenie Prądu Zatokowego. Ciekawe rzeczy na ten temat opisuje np. ten artykuł:

https://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/czy-golfsztrom-slabnie-463/

Fikuśny i pewnie dosyć powierzchowny scenariusz swojej katastrofy oparłem na kilku źródłach, m.in. na opisach teoretycznych wydarzeń sprzed tysięcy lat i przelania wód Jeziora Agassiz do Atlantyku czyli tzw. tysiącletniej zimy z okresu dryasu młodszego, wywołanej prawdopodobnie przez zmiany prądów oceanicznych, ale w zasadzie niewyjaśnionej. Jedna z teorii usiłujących wyjaśnić to zjawisko zakłada, że topniejące lodowce zmniejszyły zasolenie (i gęstość) północnych stref oceanów i spowodowało przekierowanie Golfsztromu na południe. 

Tam wystarczyła masa 9500 km³ słodkiej, czyli zarazem lekkiej wody, która pokryła cienką warstwą powierzchnię oceanu. Niektórzy naukowcy podejrzewają, że to zakłóciło krążenie głębokich słonych wód i spowolniło, przekierowało lub wręcz zatrzymało prąd zatokowy (zajrzyj do Wikpedii).

Taki mam punkt wyjścia mojego hipotetycznego scenariusza, do którego dodałem kilka innych czynników, żeby moja zima nabrała wymiaru bardziej globalnego. I nawet nie będę wspominał, że w moim tekście, poza wycinkiem z gazety na temat ewentualnych i przyszłych wydarzeń oraz opowieścią Mikołaja o wyprawie na krawędź wyspy, nie ma słowa o sytuacji w innych obszarach globu.

Ale przecież nie będę się sprzeczał z Chrościskiem-geologiem, pewnie naukowcem, bo opieram swoją wiedzę i proste hipotezy w tej antybajce (nie opowiadaniu s-f) na literaturze popularnonaukowej, a nie akademickiej.

Klimat to bardzo delikatny układ, sam przyznasz, i opisane (w jakiejś zwyczajnej gazecie [wskazuję na to wyraźnie reklama grilla], którą się posługują bohaterowie jako źródłem wiedzy, wydarzenia nie mogą z pewnością wyjaśnić z detalami przyczyn katastrofy. 

Tym bardziej, że autor nie zakładał sobie opowiadania hard s-f, a i żaden geolog, a nawet klimatolog, nie ma pojęcia co naprawdę się stanie i w jakim tempie, w wyniku erupcji superwulkanu Yellowstone w obecnej sytuacji klimatycznej. Chyba, że Ty wiesz na pewno Chro, ale nikomu nie powiesz ;) 

 

Potrzeba znacznie większego wzrostu temperatury globalnej, by spowodować stopnienie lodowców, niż wynosi różnica w temperaturze zamarzania wody słonej i słodkiej.

 

W moim opowiadaniu, w którym owa katastrofa jest przecież tylko tłem dla bardziej istotnych wydarzeń fabularnych z punktu widzenia autora i czytelnika, wyraźnie podaję możliwe przyczyny początkowego podwyższenia temperatury globalnej (które doprowadza zaraz potem do zimy – takie zjawiska wg. wielu źródeł moga zachodzić bardzo szybko, nawet w ciągu roku) i może uszło to Twojej uwadze, nie jest to wyłącznie różnica w temperaturze zamarzania wody słonej i słodkiej.

 

Inna sprawa to demonizowanie Prądu Zatokowego. Prąd Zatokowy ma duże znaczenie dla klimatu Europy, zwłaszcza dla Wysp Brytyjskich i Norwegii.

Teorie na temat przyczyn zimy w dryasie młodszym oraz profesor Piskozub w podlinkowanym artykule (książek z mojego Kindla nie podlinkuję, niestety, przed napisanie tekstu czytałem akurat Briana Coxa, Davida Christiana i Billa Brysona, czyli pozycje dla takich laików, jak ja) różnią się od Twojego stanowiska.

 

W Twoim przypadku przedstawiasz zmiany globalne, a nie regionalne, więc nawet jak ten Prąd Zatokowy zmienisz, to globalnie drastycznych zmian nie będzie.

Wciąż zapominasz chyba, że poza stopieniem lodowców ja funduję jeszcze Ziemi zimę wulkaniczną. I że to nie jest s-f, ale nie chcę się już powtarzać.

 

Pod wpływem wstrząsów sejsmicznych oraz gorącego powietrza zniszczone zostaną pokrywy śnieżne, powstrzymujące część uśpionych wulkanów przed erupcją.

 

Masz tutaj logiczną sprzeczność. Jednoczesne oziębienie klimatu (patrz wyżej) i jego ocieplenie (gorące powietrze z wulkanu i zniszczenie pokryw śnieżnych).

 

Nie widzę sprzeczności. W skrócie i w uproszczeniu: pierwszy etap – erupcja, pożary, kolejne erupcje, stopienie lodowców itd., drugi etap – zima wulkaniczna spotęgowana zmianą prądów oceanicznych i innymi czynnikami z nich wynikającymi itd.

Do tego teza, że pokrywa śnieżna powstrzymuje uśpione wulkany przed erupcją jest dość wątpliwa/pretekstowa

 

Nie sądzę. Pokrywy śnieżne i czapy lodowe powstrzymujące erupcje wulkanów to nie jest mój wymysł (zdaniem części naukowców obecność lodowca ma wpływ na układ ciśnień i, znacznie upraszczając, tłumi magmę znajdującą się pod nim – płytko pod skorupą lub wręcz w uśpionym wulkanie). Pod ręką mam tylko linka do artykułu NG:

 

https://www.national-geographic.pl/artykul/wulkany-beda-sie-budzic-a-wszystko-przez-topniejace-lodowce

 

 

Towarzyszące erupcjom pożary spotęgują zjawiska prowadzące do długotrwałej zimy wulkanicznej.

 

W przeciągu kilkuset lat mamy wahania klimatyczne najpierw +kilkadziesiąt stopni, potem –kilkadziesiąt stopni. Jeden superwulkan to zdecydowanie za mało, by wywołać taki efekt. Popatrz, że w ciągu ostatnich 150 lat, czyli od początku rewolucji przemysłowej, temperatura globalna wzrosła zaledwie o 1 st. C.

Dlatego właśnie oprócz potężnej supererupcji Yellowstone, pożarów i innych czynników wywołujących efekty ograniczające dopływ światła słonecznego (piszę z telefonu i nie będę się bawił w ładne konstrukcje) wymyśliłem sobie scenariusz wulkanicznej reakcji łańcuchowej i dla zwiększenia efektu dorzuciłem jeszcze zakłócenie Prądu Zatokowego. Oczywiście każde poważne zawirowanie klimatu poprowadzi do kolejnych zawirowań, pyły, pożary, aktywacja odkrytych pod lodowcami wulkanów na biegunach, mikroorganizmy w oceanach, trzęsienia ziemi, tsunami, zasolenie, ruch mas powietrza, temperatura wód itd.itp.

Wszystkich czynników nawet nie znamy. Podejrzewam, że trudno przewidzieć o jakich konsekwencjach możemy tak naprawdę mówić.

 

– Że eksperci źle obliczyli potencjalne skutki erupcji wulkanu Yellowstone. Nie przewidzieli wpływu rozgrzanego powietrza, które w szybkim tempie rozpuści lodowce na północy. (…). Jak widać, rozgniewany Yellowstone może doprowadzić do zagłady naszej cywilizacji. Wiosna zbliża się wielkimi krokami!

 

W tym fragmencie masz też kolejną niekonsekwencję, tym razem gramatyczną. Początek jest w aspekcie dokonanym (eksperci nie przewidzieli, tego co się wydarzy), a końcówkę w niedokonanym / trybie przypuszczającym (czyli że to jeszcze się nie wydarzyło). Jak więc to jest?

 

Nie rozumiem tego zarzutu. Masz na myśli zbitkę że “źle obliczyli-rozpuści” z artykułu z gazety? Czy cytowane na końcu “wiosna zbliża się” z reklamy grilla, którą Mikołaj czyta jednym ciągiem z porzednim tekstem? Jeśli to drugie, to po prostu nie załapałeś żartu.

 

I ja rozumiem, że to nie tekst hard SF, i że to nie jest istota tego tekstu. Po co więc brnąłeś w te szczegóły? Bo poruszając te kwestie szczegółowo, automatycznie dajesz czytelnikowi sygnał, że to ważne, a skoro ważne, to musi grać.

 

Jakie szczegóły? Mówisz o artykule z gazety? Jak słusznie zauważyłeś, to nie jest opowiadanie s-f, tym bardziej hard s-f, a ja sobie zostawiłem wygodną furtkę, wsadzając domniemane przyczyny katastrofy (dostępne bohaterom) w wycinek z jakiejś gazety (i raczej nie magazynu naukowego ;)). Uważam wręcz, że to bardzo sprytne zagranie z mojej strony.

Ale i tak, biorąc pod uwagę jak niewiele wiemy o samym klimacie, niezwykle złożonym mechanizmie podatnym i wrażliwym na zmiany licznych składowych oraz wpływie tych zmian, np. wpływie globalnego ocieplenia itd., a już szczególnie jak mało wiemy o efektach, jakie może wywołać w obecnej chwili erupcja takiego superwulkanu jak Yellowstone, uważam, że pole do popisu i snucia potencjalnych scenariuszy jest naprawdę spore.

I mimo, że w żadnym razie nie starałem się w świątecznej bajce o Mikołaju wyręczać naukowców, tylko sobie poskładałem do kupy kilka rzeczy (jak zauważyłeś) i popuściłem wodze fantazji, tworząc tło wydarzeń, to i tak w żaden sposób nie jesteś w stanie udowodnić, że akurat taki scenariusz jest niemożliwy. Więc nie rozumiem Twoich zarzutów ;)

 

Masz też tam scenę, gdzie jeden z bohaterów wrzuca różaniec do ognia. Ta scena wybrzmiała mi tak, jakby autor rękami bohatera dokonywał symbolicznej apostazji.

Nie wiem jak się do tego odnieść. To przypuszczenie, stwierdzenie faktu czy zarzut? O tej scenie pisałem już sporo w odpowiedzi do Alicelli. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, daj mi znać, czy naprawdę chcesz kontynuować tę dyskusję o klimacie w sensie naukowym.

 

Odniesienie się do każdego z Twoich argumentów i objaśnienie niuansów, których nie uwzględniłeś, zajmie trochę czasu, więc jeśli nasza dyskusja ma się sprowadzać jedynie do udowadniania sobie kto ma rację, to ją sobie daruje.

Natomiast jeżeli jesteś szczerze zainteresowany powyższą tematyką, to ten czas dla Ciebie znajdę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Marasie, daj mi znać, czy naprawdę chcesz kontynuować tę dyskusję o klimacie w sensie naukowym.

Nie, Chrościsko, to przecież bez sensu. Nie jesteśmy naukowcami zajmującymi się klimatem, a i wiedza naukowa w tym temacie (poruszonym w tekście) to zaledwie hipotezy i domysły. 

Moje opowiadanie to nie jest science-fiction żeby rozkładać je na czynniki pierwsze od strony naukowej. Ale i tak uważam, że jak na potrzeby tła do takiej opowieści zrobiłem wystarczająco dobry research zanim sobie pofantazjowałem.

Tekst opieram na scenariuszu katastrofy, który wyprowadzam z domysłów na temat wydarzeń z przeszłości i ewentualnych skutków takiej katastrofy w przyszłości.

Naukowcy zaledwie domyślają się pewnych scenariuszy wydarzeń ale tak naprawdę nie mają pojęcia co wydarzy się w przypadku zaistnienia takich okoliczności. Podobnie jak tylko zgadują co wydarzyło się w dryasie młodszym. Moje gdybanie to tylko niewinna próba wykorzystania tej luki i niewiedzy.

Z kilku informacji zawartych w książkach, uknułem sobie pomysł na łańcuch erupcji prowadzący do srogiej zimy wulkanicznej, spotęgowanej zakłóceniem prądów oceanicznych i nie mam zamiaru z niego zrezygnować czy uznawać za głupi, bo wystarczająco trzyma się kupy jako tło do opowiastki świątecznej.

 

Jeśli nasza dyskusja ma się sprowadzać jedynie do udowadniania sobie kto ma rację, to ją sobie daruje.

Ja też. Nie jesteś przecież czynnym klimatologiem i po powyższej próbce nie uważam, że Twoje argumenty są jakoś szczególnie przekonywujące. Na potrzeby mojego tekstu wystarczy mi zaufanie do kilku arytkułów i książek popularnonaukowych. Bo reszta to przecież fikcja literacka i jakaś tam moja “hipotezka” :)

 

Natomiast jeżeli jesteś szczerze zainteresowany powyższą tematyką, to ten czas dla Ciebie znajdę.

Dziękuję za propozycję. Szczerze ją doceniam i szanuję. Ale nie widzę takiej potrzeby marnowania Twojego czasu. Obaj byśmy co najwyżej sobie pogdybali, a i opowiadanie nie ma przecież ambicji bycia science-fiction, więc nie ma o co kruszyć kopii.

Po przeczytaniu spalić monitor.

“Niczego sobie”, “takie sobie” to jeszcze pocieszające, ale “niezły” to bardzo nisko na skali “gówniany, zły, niezły, średni, dobry, bardzo dobry, znakomity”. Wychodzi na to, że w Twojej opinii napisałem niezłego gniota ;).

Nie wkładaj moje usta słów, których nie wypowiedziałem.

Chcesz precyzyjniej, proszę. Niezły to solidny, przyzwoity warsztatowo, taki, że nie ma się do czego przyczepić, a jednocześnie brakuje mu elementów, które zapadłyby w pamięć, więc za kilka tygodni pewnie uleci z głowy.

Gdyby to opowiadanie miało w sobie coś wyjątkowego, to ten styl wystarczyłby, by historię unieść i dobrze sprzedać, ale już sam w sobie na kolana nie rzuca.

I wybacz Marasie, że więcej nie napiszę, ale nie ma tu ani elementów złych, ani zachwycających. napisałem więc “niezły”, bo to słowo najlepiej oddaje moje subiektywne odczucia.

 

Nie jesteś przecież czynnym klimatologiem i po powyższej próbce nie uważam, że Twoje argumenty są jakoś szczególnie przekonywujące.

Akurat odtwarzaniem paleoklimatu plejstocenu zajmowałem się naukowo, co prawda jedynie dla Zatoki Tajlandzkiej, ale jednak. Argumenty mogłyby Cię przekonać, gdybyś wykazał choć minimum woli pochylenia się nad nimi.

Nie jesteś zainteresowany. Ok. Zostawiam Cię więc z Twoimi zaufanymi artykułami i poczuciem racji.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

(…) ten styl wystarczyłby, by historię unieść i dobrze sprzedać, ale już sam w sobie na kolana nie rzuca.

Pełna zgoda. Moje skromne umiejętności warsztatowe wystarczają mi jedynie do opowiedzenia w miarę gładko i bezboleśnie prostych historii. Przezroczystość i poprawność językowa mi wystarcza. Jednakże, mimo, że to oczywiście subiektywne odczucia, widziałem ostatnio przykłady tekstów, które wprost zachwyciły Cię swoim językiem, a które ja uważam za zgrzytające w tej warstwie, zatem w sumie nie ma co się o to spierać, ale określenie “niezły” odbieram w tym kontekście jak odbieram.

 

Argumenty mogłyby Cię przekonać, gdybyś wykazał choć minimum woli pochylenia się nad nimi.

Ale przecież wyjaśniłem Ci wielkokrotnie, że to nie jest opowiadanie science-fiction, a niezbadany teren, po którym się poruszam puszczając wodze fantazji (i po którym się trochę rozejrzałem przed pisaniem), jest pełen zwyczajnych domysłów i różnych hipotez. Zakładam więc, że w przepowiadaniu scenariusza apokalipsy wywołanej wybuchem Yellowstone, mimo tego, że zajmowałeś się kiedyś plejstocenem w Zatoce Tajlandzkiej, masz mimo wszystko kompetencje podobne do moich (po przeczytaniu na świeżo kilku książek popularnonaukowych). Czyli że będziesz zwyczajnie gdybał.

Pisząc zaś o wątpliwej próbce argumentacji, miałem na myśli Twoje "efektowne" wejście w temat z obliczniem stosunku objętości lodowców do objętości ocenanów, co w przypadku przekierowania Golfsztormu jest zupełnym nieporozumieniem. 

 

Nie jesteś zainteresowany. Ok. Zostawiam Cię więc z Twoimi zaufanymi artykułami i poczuciem racji.

Dzięki. Tu nie chodzi o poczucie racji. Po prostu szkoda naszego czasu na walkę o stronę science w opowiadaniu, które nie jest z założenia science-fiction.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jednakże, mimo, że to oczywiście subiektywne odczucia, widziałem ostatnio przykłady tekstów, które wprost zachwyciły Cię swoim językiem, a które ja uważam za zgrzytające w tej warstwie, zatem w sumie nie ma co się o to spierać, ale określenie “niezły” odbieram w tym kontekście jak odbieram.

Nie przeczę temu, że oceniam styl subiektywnie. Czasem wystarczy drobnostka, by zachwycić. Natomiast słowo “niezły” interpretujesz zbyt negatywnie. Bo w mojej skali “niezły” to lepiej niż “średni”.

 

masz mimo wszystko kompetencje podobne do moich (po przeczytaniu na świeżo kilku książek popularnonaukowych)

Nie, Marasie, moje kompetencje w dziedzinie klimatologi, to pięć lat studiów, gdzie zarówno procesy klimatyczne jak i historię Ziemi z wszysktimi jej katastrofami klimatycznymi musiałem mieć w jednym paluszku i znać ich przyczyny oraz mechanizmy. Potem kilka kolejnych lat prac nad doktoratem, gdzie zajmując się pośrednio paleoklimatem, musiałem mieć w tej dziedzinie wiedzę na tyle mocną, by móc krytycznie weryfikować fakty oraz wątpliwe teorie naukowe, takie jak te, na które się bezrefleksyjnie powołujesz. Wreszcie swoją wiedzą musiałem się wykazać przed ósemką profesorów, również w tej dziedzinie biegłych. Dodaj jeszcze piętnaście lat praktyki w geologii mórz, w tym pracy na obszarach, gdzie Golfstrom jest codziennością, a morze zimą zamarza lub nie.

Dlatego nie masz racji Marasie, bo nasze kompetencje nie są porównywalne w tej dziedzinie. Porównywalne to mogą być w dziedzinie literatury, choć tu z ręką na sercu jestem skłony przyznać Ci pierwszeństwo, boś na pewno bardziej ode mnie oczytany.

 

Pisząc zaś o wątpliwej próbce argumentacji, miałem na myśli Twoje "efektowne" wejście w temat z obliczniem stosunku objętości lodowców do objętości ocenanów, co w przypadku przekierowania Golfsztormu jest zupełnym nieporozumieniem. 

Absolutnie nieporozumieniem nie jest. Miało Ci zwyczajnie pokazać, że różnica pomiędzy zamarzaniem wody słonej a słodkiej jest znikoma, podczas gdy temperatura, którą musisz ogrzać Ziemię, by lodowce stopić, jest kilkanaście razy większa.

Skoro więc podgrzejesz swoim wulkanem klimat tak, że lodowce stopnieją, to nie ma większego znaczenia czy woda będzie słodka czy słona, bo ta woda przede wszystkim będzie ciepła.

Nie mówiąc o tym, że zarzucasz mi absurd, a nie uwzględniasz takich czynników jak falowanie, wiatry, prądy morskie, które sprawiają, że woda oceaniczna się ciągle miesza, i to w tempie znacznie szybszym niż topnienie lodowców. Poza tym ocean to nie jezioro. Nie zamarznie tak łatwo. Zwłaszcza na Atlantyku w rejonie ryczących czterdziestek, gdzie całą zimę są sztormy.

Dlatego właśnie podałem Ci surowe liczby, byś zamiast bazować na efekciarskich artykułach popularnonaukowych pisanych zwykle przez dziennikarzy, mógł sam zrewidować tę teorię.

Co w dalszym ciągu możesz zrobić, bo to, i piszę to bez ironii, bardzo łatwy sposób do samodzielnej weryfikacji faktów.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nie, Marasie, moje kompetencje w dziedzinie klimatologi, to pięć lat studiów, […] kilka kolejnych lat prac nad doktoratem […]. Dodaj jeszcze piętnaście lat praktyki w geologii mórz […]

Doceniam Twoje wykształcenie i znajomość klimatologii, Chrościsko, karierę oraz to, że mnie z nią tak szczegółowo zapoznałeś, jednakże jeśli już odpowiadasz w ten sposób, to zacytuj całą wypowiedź, a nie jej wycinek. Napisałem przecież, że: Zakładam więc, że w przepowiadaniu scenariusza apokalipsy wywołanej wybuchem Yellowstone, mimo tego, że zajmowałeś się kiedyś plejstocenem w Zatoce Tajlandzkiej, masz mimo wszystko kompetencje podobne do moich (po przeczytaniu na świeżo kilku książek popularnonaukowych). Czyli że będziesz zwyczajnie gdybał.

Tego dotyczyła moja wypowiedź na temat porównywania naszych kompetencji.

Nie chcę ciągnąć tej dyskusji i powtarzać, że to nie jest opowiadanie science fiction tylko, jak je nazwałem, antybajka świąteczna w klimatach postapo. Zapytam tylko o kilka rzeczy.

1. Jesteś absolutnie pewny, że wybuch superwulkanu Yellowstone, a co za tym idzie trzęsienie ziemi, topnienie lodowców itp., nie spowoduje reakcji łańcuchowej powodującej przebudzenie kolejnych wulkanów? I że bzdurą jest stwierdzenie, że czapy lodowe mogą mieć wpływ na utrzymanie równowagi ciśnień, powstrzymującej niektóre rejony i wulkany przed aktywnością wulkaniczną?

2. Jesteś absolutnie przekonany, że naukowcy, których wywody czytałem, mylą się twierdząc, że do zmiany kierunku Golfstromu (a co za tym idzie wystąpienia długiej zimy na półkuli północnej oraz zmiany temperatury na kolejne 1000 lat) wystarczyło przelanie słodkiej wody z Jeziora Agassiz do wód północnych Atlantyku?

3. Twierdzisz z całym przekonaniem, że to bzdura, że około 12 tys. lat temu Prąd Zatokowy a za nim cały AMOC (atlantycka południkowa cyrkulacja wymienna) zaniknął w wyniku stopienia jeziora lodowcowego, a całą Europę skuł lód na prawie tysiąc lat? Inna sprawa, że już teraz Golfstorm (będący niejako naturalnym systemem ogrzewania) słabnie i obecnie jego siłą jest podobno najsłabsza od 1600 lat. Ale to pewnie też tylko moje głupoty z niepoważnych arykułów.

4. Jesteś na 100% pewny, że scenariusz, w którym wybuch superwulkanu, jego konsewnecje oraz towarzyszące mu zjawiska, wywołują przyspieszone topnienie lodowców, a co za tym idzie zmianę cyrkulacji prądów oceanicznych prowadzącej do pogłębienia efektu zimy wulkanicznej wywołanego zatrzymaniem światła słonecznego przez emisję dwutlenku siarki do atmosfery jest niemożliwy?

5. Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem i dopuszczasz taką myśl, że klimat to bardzo precyzyjny, czuły i delikatny mechanizm i nie mamy pojęcia jak wpłynie na niego w obecnej chwili wybuch superwulkanu Yellowstone i możemy sobie o tym jedynie pogdybać, a ja sobie właśnie pogdybałem tam, gdzie nikt nie jest w stanie przewidzieć dokładnie co się wydarzy?

6. Czy zauważasz, że sobie fantazjuję układając hipotetyczny i bardzo pesymistyczny scenariusz, ale zaznaczam to w stwierdzeniu “że naukowcy nie przewidzieli” zakładając, że zachowanie klimatu i konsekwencje supererupcji okazały się niezgodne z przewidywaniami i mogły zaskoczyć naukowców sprzed katastrofy? Zauważ, że to stwierdzenie pada w tekście kilka razy “naukowcy źle obliczyli” i powtarzam je świadomie sugerując, że najwidoczniej wydarzenia potoczyły się niezgodnie z przewidywaniami.

7. No i na koniec – czy zauważyłeś, że na potrzeby tego opowiadania i takich dyskusji zabezpieczyłem się, określają tekst tagiem „inne”, a nie s-f, a we wstępie podkreślam, że to bajka i konsekwentnie tłumaczę, że nie jest to opowiadanie s-f (a rozważanie w tekście na temat przyczyn i przebiegu katastrofy to tylko hipotetyczny scenariusz), a Ty uparcie chcesz mi zabraniać snuć hipotetyczne scenariusze, chociaż zapewne wiesz, że nawet co do większości podobnych wydarzeń w przeszłości klimatolodzy nie są pewni tylko snują przypuszczenia i stawiają hipotezy?

No i czy zauważyłeś, że opis potencjalnych wydarzeń, jaki czyta bohater, jest tylko opisem wydarzeń rozważanym w gazecie jeszcze przed samą katastrofą i to w jakiejś gazecie z dodatkiem weekendowym o grillach, i że z premedytacją zaczynam ten opis od “Że” sugerując, że jest to dokończenie wcześniejszej (nieznanej nam) myśli autora artykułu? I że w tym świecie to przede wszystkim swoista święta księga dla bohaterów, bo tłumaczy im dlaczego świat jest taki, jaki jest i daje nadzieję, że będzie inny (w reklamie), a nie raport naukowy geologa-klimatologa?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wtrącę tylko; mam nadzieję nie przerywając dyskusji:

Fajne opowiadanie, chociaż mam wrażenie, że to stanie w rozkroku pomiędzy bajką i postapo trochę utrudniło mi odbiór (tzn. czyta się wciąż płynnie :P ale gorzej czuję któryś z tych klimatów). Chociaż sam styl, wyraźnie uproszczony, na pewno świadczy o pewnej świadomości pisania (bo, jak sądzę, nie jest to efekt cięcia pod limit :P). Zakończenie też przypadło mi do gustu, z tą ostatnią, podnoszącą na duchu nadzieją wychodzi lepiej, niż gdybyś skończył je w przygnębiający sposób. Dłuższego komentarza nie ma chyba co pisać, silver wszystko tu ładnie rozpisał. Ale, w moim odczuciu, za mało na Pióro.

A co do dyskusji… To trochę bajkowy sztafaż, więc pewne niedociągnięcia można wybaczyć; z drugiej strony sam pewnie byłbym wyczulony na poważne naruszenia fizyki – a że na geologii się nie znam, to nie wiem jaki tu stopień naruszenia panuje.

Tyle ode mnie, powodzenia w konkursie!

Слава Україні!

Dzięki za wizytę, Golodhu i komentarz.

Skoro widzisz rozkrok, to niedobrze. Pisanie bajkowej bajki i postapokaliptycznego postapo wydawało mi się mniej interesujące niż napisanie antybajki postapo, ale nie każdemu to, jak widać, przypadło do gustu. Nie poradzę.

Uproszczony styl… Hmm, ja go nazywam przejrzystym, nie lubię za bardzo esów-floersów, wodotrysków i poetyckich wywijasów. "Pewna świadomość", jak ją nazywasz, istnieje mam nadzieję, bo napisałem to opowiadanie mniej więcej tak, jak chciałem, a technicznie też jestem zadowolony skoro Reg nie znalazła niczego do łapanki :).

Jeśli masz dokładnie te same uwagi, co Silver, nie mam sensu powtarzać tego, co napisałem Silverowi.

Geologii chyba nie naruszałem za bardzo, tylko klimatologię futurystyczną bardziej, ale nie ma co wnikać już, bo to nie s-f, a sztafaż poniekąd "bajkowy", jak zauważyłeś.

Dzięki za wszystkie uwagi, cieszę się że czytało sie płynnie i zakończenie przypadło do gustu. Co do pióra, jestem zaskoczony tą nominacją tak samo jak Ty, Golodhu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Uproszczony styl… Hmm, ja go nazywam przejrzystym, nie lubię za bardzo esów-floersów, wodotrysków i poetyckich wywijasów. "Pewna świadomość", jak ją nazywasz, istnieje mam nadzieję, bo napisałem to opowiadanie mniej więcej tak, jak chciałem, a technicznie też jestem zadowolony skoro Reg nie znalazła niczego do łapanki :).

O tak, technicznie nie mam zarzutów.

A co do stylu – miałem wrażenie, że w “Dzieciach Marii” był on inny i bardziej rozbudowany, stąd moja uwaga. Ale może to ja się mylę, wszak już z pół roku minęło od tamtej lektury :P

 

PS. Ostatni autor, z którym razem się zaskakiwałem nominacją, to Pióro zdobył; więc może i dla Ciebie to dobry omen :P

Слава Україні!

“Dzieci Marii” to była jednak większa i wielowątkowa historia, tutaj trzeba było dopasować opowieść i oszczędny styl do 15 tys. znaków, skupić się na fabule i interakcji bohaterów, nie było czasu na opisy czy esy-floresy, bo to nie jest opowiadania poetyckie czy skupione na formie ogólnie. 

Ciśnienia na piórko już od dawna nie mam, psim swędem kilka dostałem, tu nie chodzi o kolekcjonowanie przecież. Dostaniesz jedno i wiesz, że do jakiegoś poziomu doskoczyłeś (albo podskoczyłeś). Co prawda przekomarzałem się kiedyś z Reg i Coboldem, że dopiero po trzecim piórku zyskuje się prawdziwy szacunek na portalu. Ale to były żarty. 

Rok niczego nie wrzucałem na portal dlatego w grudniu takie krótkie coś napisałem, żeby o mnie portalowi czytelnicy całkiem nie zapomnieli, nominacja to po prostu szczęśliwy traf i dobra wola 3-4 osób, które widocznie trochę lubią moje pisanie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzień dobry!

 

Ciekawe połączenie bajki z postapo, choć raczej więcej widzę tego drugiego. Mi się wszystko spięło, nie drażniły mnie szczegóły w rodzaju długo unoszących się pyłów, wszechobecnego zimna, braku opału, czy szczurów. Dla mnie to były szczegóły, które ułożyły tło i dały klimat – i tę rolę wypełniły świetnie.

 

Ktoś napisał wyżej, że ta historia mogłaby również dobrze funckjonować bez Mikołaja i z tym się nie zgadzam. Dla mnie ten tekst właśnie Mikołajem i Świętami stoi, być może gdyby nie tak dobry pierwszy plan bardziej bym się czepiał szczegółów – ale nie, kupiłeś mnie Marasie tą wizją Świąt.

A jaka jest ta wizja? Straszna, samotna, ale niepozbawiona nadziei. Mamy tutaj do czynienia z wariacją na temat tradycji, idei przekazywanej z pokolenia na pokolenie, w której największym darem jest mozliwość spotkania z drugim człowiekiem. Piękne, uniwersalne przesłanie, doskonale wpisujące się w to jak sam odczuwam ten świąteczny czas.

Z tego powody – “Tak” dla piórka.

 

Co do smaczków, których trochę jest w tekście, przypadło mi do gustu jedzenie szczurów, które jedzą ludzi – sprytne ominięcie problemu kanibalizmu. Ładnie też sprzedałeś informacje o katastrofie poprzez głośne odczytanie artykułu/książki – wiadomo, że limit Cię nie rozpieszczał, a tak podana informacja była lekka i wciągająca (tutaj jeszcze dodatkowo plus za nawiązanie do “Świętej Księgi” oraz reklama grilla na końcu tekstu – czy nie traktujemy tak czasem Pisma Świętego, nie rozumiejąc do końca co czytamy?)

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Witam lożanina, BasementKeyu, żałując, że to ostatni miesiąc Twojej "posługi".

Czyli jednak nie będzie do zera, pomyślałem, czytając o Twoim TAK-u :). 

Ale tu nie o TAK-a chodzi. Cieszy mnie przede wszystki to, jak odczytałeś ten tekst, BK, a odczytałeś dokładnie tak, jak go sobie wymyśliłem. I nie chodzi o to, że tam gdzie inni widzą wady Ty machasz ręką, mówiąc "nie o to chodzi" (inna sprawa, że rzeczywiście nie chodzi o warstwę naukową, długość przydatności do spożycia puszek czy uzasadnienie obecności Mikołaja), bo rzeczywiście chodzi tu o przesłanie.

O świąteczność tekstu zawartą nie w kilku słowach z listy konkursowej, postaci takiego czy innego Mikołaja, jego sań, prezentów, zimy itd. ale o samą ideę. Odczytałeś do doskonale. Spotkanie z drugim człowiekiem, na przekór wszystkiemu, to czyni z nas ludzi, to jest powód do świętowania. Wspólnota, bliskość, obcowanie, świadomość, że nie jesteśmy sami. To się przewija przez cały tekst. I tego poszedł szukać Pętak w finale. 

Dziękuję za lekturę, konkretny komentarz, wszystkie miłe słowa i TAK-a. Ale najbardziej cieszy mnie Twój odbiór i interpretacja, BasementKeyu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Oj, Marasie, zbieram się do tego komentarza i zebrać nie mogę.

Bo ja naprawdę chciałem na koniec lożańskiej posługi dać Ci znać, że cenię Twoje pisanie. Ale o tym, że pisać potrafisz, wiesz bez mojego stempelka. I w tym, że pisać warto tylko o rzeczach ważnych, też Cię nie trzeba utwierdzać. Zauważyłeś też pewnie, że wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko, w związku z czym nie będę dokonywał logicznego rozbioru tekstu, tylko pozwolę mu się ścisnąć za gardło.

Cóż, kiedy nie ścisnęło.

Zastanawiam się: dlaczego? Może to wina rozmiarów (choć chyba najmniej), może standardowego sztafażu (jeden oryginalny pomysł by nie zaszkodził), może tego Mikołaja, jednak, jak dla mnie, pretekstowego i łamiącego klimat? Gdybym był lepszym komentatorem pewnie lepiej potrafiłbym zanalizować i nazwać przyczyny swojej decyzji, ale chyba nie za komentarze zostałem wybrany do Loży. Prawda jest taka, że w trakcie lektury nie zaznałem tej niezwykłej chwili, kiedy wszystkie słowa, obrazy i uczucia składają się w godną zazdrości niesamowitą całość.

Mam szczerą nadzieję, że zrozumiesz, że kieruje mną tylko uczciwość.

Jak Ty to mówisz? “To tylko króciutka antybajka na świąteczny konkurs”?

Mimo wszystko, chyba jednak trochę więcej.

 

Bo ja naprawdę chciałem na koniec lożańskiej posługi dać Ci znać, że cenię Twoje pisanie. 

Obaj wiemy, że to tak nie działa, Coboldzie. Grunt to być uczciwym wobec siebie i autora. 

Cóż, kiedy nie ścisnęło.

Nie spodziewałem się, że jeszcze jakiś mój tekst załapie się na Twoją ocenę w głosowaniu. To moje pierwsze opowiadanie na portalu od ponad roku i nominacja jest dla mnie zaskoczeniem. Poza tym BasementKey już mi zrobił dzień, wczoraj, bo nie będzie do zera :)

Prawda jest taka, że w trakcie lektury nie zaznałem tej niezwykłej chwili, kiedy wszystkie słowa, obrazy i uczucia składają się w godną zazdrości niesamowitą całość.

Nic na to nie poradzimy. Przechodzisz na emeryturę bez TAK-a dla mnie. Nie wpadnę w alkoholizm z tego powodu :)

Mam szczerą nadzieję, że zrozumiesz, że kieruje mną tylko uczciwość.

Oczywiście, Coboldzie. Poza tym gust jest jak… hmmm nos, każdy ma swój i nie ma co go porównywać z innymi ;)

Dzięki za lekturę i komentarz.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mam, Marasie, z Twoim tekstem nieco podobnie, jak z opowiadaniem adama_c4, też nominowanym w tej edycji. Oba te teksty są u mnie na samiutkim pograniczu TAK-a.

W Twoim przypadku na ogromny plus jest i umiejętność konstrukcji tekstu, i jego warstwa językowa. Czyta się Ciebie świetnie, nie pierwszy zresztą raz mam takie odczucie. Bardzo umiejętnie i sprawnie prowadzisz narrację, wprowadzając poszczególne rozwiązania w nieoczekiwanych miejscach. Jednocześnie faktycznie miałam poczucie, że ta dystopia złożona jest z bardzo dobrze mi znanych klocków i trochę mi to przeszkadzało.

No ale. Myślałam, myślałam i w końcu zdecydowałam. I będzie TAK dla Marasa i również TAK dla adama_c4.

ninedin.home.blog

Witam, Ninedin!

 

Pogranicze… Ja czasem lubię coś z pogranicza poczytać. Pogranicza fantastyki oczywiście.

Tak, klocki znane, nie mogę zaprzeczyć, jednak chciałem z nich zbudować coś w miarę interesującego i z jakimś przekazem, takim rdzennie/core'owo świątecznym.

Cieszę się natomiast bardzo, że masz dobrą opinię o warstwie językowej i konstrukcji, oraz że czyta się "świetnie". Takie słowa ze strony prawdziwego fachowca, filologa, krytyka, recenzenta, tłumacza w jednym, zawsze wiele znaczą. 

Bardzo dziękuję za miłe słowa, komentarz oraz TAK-a, także w imieniu i w zespół z Adamem_c4 ;)

Ps. Jak już wspominałem gdzie indziej, najważniejsze, że nie ma obciachu i nie jest do zera ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

A mnie ścisnęło. Ścisnęło nastrojem samotności, bardzo sugestywnie odmalowanym, a zarazem jakąś nadzieją. Bohaterowie są jak z jakiegoś Everymana i to jest ten typ opowiadania, w którym niepotrzebna jest głębsza psychologizacja, to mogą być typy, nośniki informacji. Bo mimo że tak może się wydawać, mimo że malujesz bohaterów kilkoma prostymi kreskami, te postacie wyszły Ci głębokie, a całość poruszająca. W zeszłym roku napisałam jeszcze bardziej przygnębiające opko na świąteczny, więc zapewne to też jakoś mi współgra.

http://altronapoleone.home.blog

Witam, Drakaino!

 

Cieszę się, że kogoś jednak "ścisnęło" i bardzo mi miło, że to Ty, bo znana jesteś z klimatycznych tekstów i znajomości literatury na poziomie profesjonalnym :) Cobolda niestety nie ścisnęło, ale on jest ostatnio nieco rozkojarzony ;), bo podobno daje TAKi tylko tekstom, których zazdrości (że sam nie napisał. A ja takiego nigdy nie napiszę, żeby Cobold zazdrościł) – przynajmniej tak podobno definiuje "piórka", a równocześnie daje te TAKi jednak za inne rzeczy (jak wynika z kilku jego uzasadnień). Rozjeżdżały się więc nam te spotkania na linii autor-lożanin niefortunnie. 

Ale mniejsza z tym. Bardzo mnie cieszy, że Tobie tekst przypadł do gustu, a bohaterów odczytałaś tak, jak sobie autor zamierzył. Fajnie, że odebrałeś opowiadanie jako poruszające i z pewnością zajrzę do Twojego zeszłorocznego (jeśli tego nie zrobiłem jeszcze).

Co prawda nie wiem czy z tego komentarza wynika TAK czy NIE w głosowaniu, ale dzięki wielkie za miłe słowa i konkretny komentarz.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, moim zdaniem kolejne dobre opowiadanie. 

Od pierwszych linijek czytałem z zaciekawieniem i zżyłem się z głównym bohaterem. Koniec pozostawia uczucie pustki, taki bezsens. To dobrze, bo dodaje on uroku opowiadaniu. I to jest chyba twój ulubiony gatunek, pisać takie lekko depresyjne teksty ;) Ja biorę je w ciemno. 

Na plus zdecydowanie sposób przedstawienia upadłej cywilizacji, lubię takie klimaty, a tu zrobiłeś to naprawdę dobrze. 

Lektura okazała się być dla mnie naprawdę przyjemna, historie prawdopodobnie zapadnie mi na długo w pamięć, podobnie, jak ta w utworze “Dzieci Marii”.

Pozdrawiam bardzo serdecznie!

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć, Młody Pisarzu! Fajnie, że zajrzałeś do kolejnego mojego tekstu, aż dziw, że ktoś to jeszcze czyta. Wrzucaj coś swojego i nowego, albo daj znać, który(e) z Twoich dotychczasowych tekstów widziałbyś najchętniej stratowany(e) przez nosorożca ;), bo chciałbym się zrewanżować jakimś solidnym komentarzem.

 

Koniec pozostawia uczucie pustki, taki bezsens. To dobrze, bo dodaje on uroku opowiadaniu. I to jest chyba twój ulubiony gatunek, pisać takie lekko depresyjne teksty ;) Ja biorę je w ciemno. 

 

Masz rację, chyba ponury i melancholijny smutas ze mnie i najczęściej wychodzą w moich opowiadaniach jakieś doły. Kiedyś próbowałem napisać coś w miarę zabawnego i wyszedł mi cyniczny paszkwil na portal. W moim „najzabawniejszym” tekście beletrystycznym na portalu giną dwaj główni bohaterowie (ale to tekst na Grafomanię), a w tym tylko troszkę zabawnym główny bohater zostaje pożarty. Coś jest na rzeczy…

 

Lektura okazała się być dla mnie naprawdę przyjemna, historie prawdopodobnie zapadnie mi na długo w pamięć, podobnie, jak ta w utworze “Dzieci Marii”.

Bardzo się cieszę, że trafił mi się zadowolony czytelnik. Oczywiście niezadowolonych też powitam z otwartymi ramionami, poza jednym wyjątkiem ;)

Dziękuję za odwiedziny, komentarz i miłe słowa. 

 

Pozdrawiam równie serdecznie!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wrzucaj coś swojego i nowego

Póki co nie mam niczego dobrego w asortymencie, ale jeśli coś uda mi się naskrobać, to chętnie wrzucę i dam znać. Nie chcę zmarnować dobrego komentarza na słaby tekst. Wolę poczekać i wtedy więcej się nauczyć :) 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Nowa Fantastyka