– „Architekci kosmosu”? Kolejna historyjka o tym, że żyjemy w symulacji? – Redaktor naczelny “Pulsara” zmarszczył brwi i podejrzliwie zerknął na okienko z wideokonferencją, w którym wyświetlała się twarz jednego z jego wolnych strzelców, Mike’a Posnera.
– A skąd, szefie. To już się opatrzyło. Mam coś lepszego.
– Oby, Posner, oby.
– Kojarzy szef Anthony’ego Hendersona?
– Nie bardzo.
– Dostał Nobla z fizyki jakoś dziesięć lat temu, za potwierdzenie istnienia ciemnej energii.
– A, tak. Jasne, coś mi świta. Potem zdaje się sfiksował. Co z nim?
– Udało mi się go skłonić, by udzielił mi wywiadu.
– I?
– I wyciągnąłem z niego takie rzeczy, że by szef nie uwierzył. Nie było łatwo, ale wie szef, ma się ten dar przekonywania.
– I dla czegoś takiego zawracasz mi głowę, Posner? Dla smętnego wywiadu z jakimś zdziadziałym profesorkiem? Kogo to obchodzi? Kto w to w ogóle kliknie?
– Klikną, szefie, klikną. Jeszcze jak. Mówię panu, mam tu prawdziwą bombę. Niech tylko szef posłucha.
***
Profesor Henderson zerknął na podaną mu wizytówkę, po czym mruknął:
– “Pulsar”… Chyba widziałem waszą stronę. Plotki i pop-nauka wymieszane z teoriami spiskowymi i papką dla mas, kiedy te akurat chcą się poczuć dokształcone, nie angażując przy tym mózgu. Zgadza się?
– Mniej więcej. – Dziennikarz wzruszył ramionami z obojętnym wyrazem twarzy.
– I ty, wysłannik tego bagna, przejechałeś taki kawał drogi, by zrobić ze mną wywiad?
Kolejne wzruszenie ramion.
– Ech, czemu nie. Właź. I tak nie mam nic lepszego do roboty. – Starzec odsunął się na bok, by wpuścić gościa do środka. Kiedy znaleźli się w salonie, podreptał artretycznie w kierunku wytartego fotela i rozsiadł się wygodnie.
– Zgodzi się pan profesor, żebym nagrywał naszą rozmowę? – zapytał gość, kiedy również umościł się już w fotelu i wyciągnął z torby telefon i tablet.
– Ta, ta, jasne. A o czym w zasadzie chcesz rozmawiać? Jeżeli się jeszcze nie zorientowałeś, że jestem w tej chwili trochę nie na bieżąco z wydarzeniami na uniwersytecie, to kiepski z ciebie dziennikarz.
– O przyczynach pana zniknięcia z akademickiego światka.
– Ha, oczywiście. W takim razie wystarczyło spytać na uczelni. Z pewnością opowiedzieliby ci całą historię o szalonym profesorze, cholerni plotkarze. Ze wszystkimi, smakowitymi, ślicznie podkolorowanymi detalami, które uwielbiają tacy jak ty.
– Rzeczywiście, chodzą różne pogłoski.
– Więc czego chcesz ode mnie?
– Drugiej strony tej historii. Jasne, wielu z nich mówi, że pan zwariował.
Profesor prychnął głośno, jednak się nie odezwał. Dziennikarz, niezrażony, kontynuował:
– Ale są też tacy, którzy szepcą, że w czasie swoich badań coś pan odkrył. Odpowiedzi na wielkie pytania. Czy jesteśmy sami we wszechświecie? Jak powstało życie? Jaki jest sens istnienia? Tego typu sprawy.
Przez chwilę milczeli. Henderson gapił się w sufit, dziennikarz cierpliwie czekał. Miał praktykę, wiedział, jak się obchodzić z takimi prykami. Przede wszystkim nie wolno ich było poganiać.
– No dobrze – powiedział w końcu profesor. – Dam ci twoją opowieść. Twoje odpowiedzi. Ale wierz mi, młodzieńcze, nie spodobają ci się. Ani twoim szefom. Wątpię, by zgodzili się je opublikować.
– Ale to nie pana problem, prawda? – Dziennikarz uśmiechnął się krzywo.
– Cholerna racja. – Naukowiec odwzajemnił się równie pozbawionym humoru uśmiechem. Po chwili jednak spoważniał. – No i w gruncie rzeczy nie ma to przecież znaczenia.
Cisza znów objęła pokój we władanie, przerywana jedynie chrapliwym oddechem Hendersona. W końcu staruszek wstał i poczłapał w kierunku barku, żeby sobie nalać.
– Jeżeli mam gadać o tamtym, będę potrzebował wsparcia – mruknął, nie odwracając się. – A tak w ogóle, wiesz ty cokolwiek o fizyce?
– Tyle co wszyscy. Znam podstawy i kilka dziwnych ciekawostek.
– Może to i lepiej. Przynajmniej nie będziesz się próbował mądrzyć. Ale nie zamierzam ci tu robić kursu z podstaw fizyki, więc jak czegoś nie zrozumiesz, to twój problem. Jasne?
– Jak słońce.
Profesor z westchnieniem ulgi opadł na fotel, solidnie pociągnął ze szklanki i zapatrzył się w pustkę. Po chwili zaczął mówić:
– Wszystko zaczęło się jakieś dwadzieścia lat temu. Próbowaliśmy z zespołem dowieść eksperymentalnie istnienia ciemnej energii, żeby potwierdzić teorię inflacyjną. Cholera, to był wtedy gorący temat. Granty sypały się na człowieka praktycznie same. Ale też zadanie nie było proste. Obliczenia zajęły całe lata, a potem jeszcze budowa detektora, pomiary… No, ale opłaciło się. W końcu zaczęliśmy wykrywać pierwsze sygnały. Ależ była potem na wydziale impreza… – Spojrzenie starca zamgliło się, kiedy jego myśli odpłynęły ku dawno minionej chwale. Dziennikarz westchnął w duchu, jednak nic nie powiedział.
– Ta, to były piękne czasy – podjął po chwili Henderson. – A potem, jak to zwykle bywa, sprawy zaczęły się komplikować. Przewidywaliśmy, że ciemna energia powinna być jednolitym polem, równomiernie przesycającym całą przestrzeń. Ale nasze pomiary były pełne fluktuacji, zmieniały się z sekundy na sekundę. Kombinowaliśmy, liczyliśmy, ulepszaliśmy detektor. I nic, ciągle chaos. W końcu ktoś uznał, że trzeba spróbować z dala od wszelkich zakłóceń. W kosmosie. Cholerny cud, że uczelnia się na to zgodziła. Jeszcze większy, że dogadaliśmy się jakoś z NASA, która prowadziła własne badania i nie zależało im, żebyśmy ich wyprzedzili. A już absolutnie niesamowite, że udało mi się przekonać szychy w rządzie, by sypnęły na to dolarami. Tak czy inaczej, posłaliśmy nasz detektor w próżnię. Hen, daleko za orbitę Marsa, gdzie nie powinno mu nic przeszkadzać.
– I udało się.
– Tak, udało. Uzyskaliśmy stabilny odczyt. Żadnych fluktuacji, jednorodne pole. Zgodnie z oczekiwaniami. Nawet jego natężenie nie odbiegało zbytnio od obliczonego. To właśnie dzięki tym pomiarom dostaliśmy z Branickiem nagrodę Nobla. Ha, ależ on się trząsł podczas uroczystości! Myślałem, że padnie tam na zawał. Genialny badacz, ale nie radził sobie z ludźmi. Kiedyś…
– A co z tymi fluktuacjami? – wszedł mu w słowo dziennikarz, bezbłędnie wyczuwając nadchodzącą dygresję. – Udało się ustalić ich przyczynę?
– Czy się udało? A myślisz, że nad czym ślęczałem następne kilka lat? Detektor nie powinien rejestrować nic, poza ciemną energią. Jasne, zaśmiecamy atmosferę całą masą promieniowania, ale nic z tego nie powinno mu przeszkadzać. A jednak wariował. Izolowaliśmy go na dziesiątki sposobów. Nic nie pomagało. W końcu stało się oczywiste, że na odczyty nie wpływa żadne „jasne” promieniowanie. Że to musi być wpływ ciemnej energii.
– Ale jak to?
– Istnieją trzy typy oddziaływań podstawowych, tak? Grawitacja, oddziaływania silne i elektrosłabe. Ale wszyscy milcząco zakładali, że ciemna energia będzie jednorodna. Nic bardziej mylnego! Nasz detektor był skonstruowany, by wykrywać „inflacyjną” ciemną energię, ale okazało się, że jest też inny jej rodzaj. A może nawet wiele rodzajów. I to właśnie one wywoływały zakłócenia.
– W takim razie czemu w przestrzeni odczyt był czysty?
– Ha, brawa dla tego pana! Wspaniałe pytanie! Też się nad nim głowiłem. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to fakt, że owa inna ciemna energia, roboczo nazywana przeze mnie energią egzotyczną, występuje lokalnie. Ale nie potrafiłem ustalić, czemu miałoby tak być. Ziemia się kręci, obraca wokół Słońca, cały układ słoneczny wędruje przez galaktykę – nie mogło chodzić o punkt w przestrzeni. Coś tu, na naszym świecie, musiało ją generować. Ale co?
– I udało się to panu ustalić, profesorze?
– Nie od razu. Z moich obliczeń wyłaniał się bowiem niepokojący obraz. Okazało się, że zakłócenia, które odbieramy, nie pochodzą od energii egzotycznej jako takiej, a jedynie od towarzyszących jej powstawaniu emisji ciemnej energii. Te potężne fluktuacje były zaledwie cieniem prawdziwych przepływów mocy, które musiały mieć miejsce na naszej planecie. Kilka lat później, kiedy udało nam się skonstruować detektor wykrywający energię egzotyczną, moje przypuszczenia się potwierdziły. Pojedyncze piki mogły sięgać dziesiątek teradżuli. To było niewyobrażalne. Zupełnie, jak gdyby co kilka sekund na naszej planecie wybuchała bomba, ale nikt tego nie zauważał.
– Czy ta energia może nam zaszkodzić? Te potężne emisje nie mogą przecież pozostawać bez wpływu na ludzkie zdrowie.
– Ha, już węszysz sensację, co? Nie, młodzieńcze, muszę cię rozczarować. Energia egzotyczna niemal zupełnie nie wpływa na normalną materię. Ale nie martw się, zanim skończymy, dostaniesz coś, czym będziesz mógł postraszyć motłoch. Na czym to ja… Ach tak. Wykrywaliśmy te potężne emisje. A to nas prowadzi znowu do tamtego pytania: czemu nasz słynny detektor za orbitą Marsa nic z tego nie odbierał? Zgodnie z obliczeniami powinien być dostatecznie czuły, by nawet z takiej odległości rejestrować nieduże wahania poziomu ciemnej energii. Ale nie, odczyty były płaskie jak tyłek mojej pierwszej żony.
– Może ta egzotyczna energia nie propaguje się zbyt dobrze przez przestrzeń?
– Oj, synku, synku… Ty nie próbuj myśleć, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz. Źle się propaguje, dobre sobie! Nie, młodzieńcze, nic z tych rzeczy! Bo, a jakże, sprawdziliśmy to. Nie dostaliśmy wprawdzie funduszy na kolejną misję kosmiczną, ale jak się okazało, nie było takiej potrzeby, wystarczyło posłać detektor na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Do wysokości mniej więcej stu kilometrów nad powierzchnią Ziemi, energia egzotyczna zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami. Najwięcej jest jej przy powierzchni, potem słabnie z grubsza proporcjonalnie do kwadratu odległości. Ale w pobliżu granicy stu kilometrów nagle znika. Zupełnie. Było to tak nieoczekiwane, że z początku myśleliśmy, że detektor trafił szlag. Ale nie, kolejny dał ten sam wynik, a po powrocie na Ziemię obydwa pracowały poprawnie. Niecałe sto kilometrów nad naszymi głowami coś sprawia, że energia egzotyczna znika. A raczej przestaje być możliwa do wykrycia przez nasze instrumenty.
– I co się z nią dzieje?
– Ha, chciałbyś wiedzieć, co? Mam swoje przypuszczenia. Nic pewnego, ale… Cóż, i tak mam już opinię wariata. Najpierw musisz jednak wiedzieć coś innego.
– Co takiego?
– Ustaliliśmy, skąd się bierze energia egzotyczna. Nikt nie chciał opublikować wyników tych badań. Część mojego zespołu do tej pory twierdzi, że muszą być błędne. Ale dane to dane. Nie ma co się z nimi kłócić.
– W takim razie co jest źródłem?
– O, to dopiero była zagadka! Długo nie mogliśmy tego rozgryźć. Izotopy promieniotwórcze? Ciepło jądra Ziemi? Głupie, materialistyczne teorie, ale nie mieliśmy nic lepszego. Nic nie pasowało. Fluktuacje zdawały się pojawiać bez żadnego sensu, nie widać w nich było porządku. Aż nadszedł słynny drugi października.
– Atak terrorystyczny na Empire State Building.
– Tak. Wielka tragedia. Ale pozwoliła mi rozgryźć tę zagadkę. Pamiętam to dobrze. Głowiłem się właśnie nad odczytami, a konkretnie nad olbrzymim pikiem. Eksadżule energii powstałe znikąd w jednej chwili. Wtedy do laboratorium wpadł któryś z asystentów, krzycząc o nowym jedenastym września.
– To eksplozja była źródłem egzotycznej energii?
– Nie, nic z tych rzeczy. A przynajmniej nie bezpośrednio. Hm… Słyszałeś kiedyś o Duncanie MacDougallu?
– Nie.
– Nie dziwi mnie to. Był medykiem gdzieś tak na początku dwudziestego wieku. Prowadził eksperymenty na umierających. Twierdził, że udało mu się wykryć spadek wagi ciała w momencie śmierci. Stwierdził, że dusza człowieka waży dwadzieścia jeden gramów. Oczywiście okazało się to bzdurą… Tyle że nie do końca. Drugie pytanie, łatwiejsze. Mówi ci coś nazwisko Einstein? E równe em ce kwadrat?
– Oczywiście. Teoria względności.
– Doskonale. I tu zaczyna się szalona część. Energia to masa razy prędkość światła do kwadratu. Wystarczy ociupina masy, by uzyskać mnóstwo energii. A jak się okazuje, człowiek faktycznie traci trochę masy, kiedy umiera. Nie dwadzieścia gramów, nie aż tyle. Dwa-trzy miligramy. Niedużo. Ale wystarczy, by uzyskać mnóstwo energii. W sporym zaokrągleniu dwa teradżule. W jednostkach, które zapewne będą bliższe komuś z twojej branży, to niemal pół kilotony trotylu.
– Chwila, chwilunia… Twierdzi pan, że energia egzotyczna to ludzkie dusze?!
– No, “dusza” to chyba niewłaściwe słowo. Ta energia powstaje też podczas śmierci zwierząt, a nawet kultur bakteryjnych. Wszystkich żywych stworzeń. Z grubsza proporcjonalnie do ich masy. Potwierdzały to wszystkie kolejne testy. Robiliśmy pomiary podczas egzekucji skazańców i w szpitalach. Śmierci zawsze towarzyszył potężny wyrzut egzotycznej energii.
– To przecież sensacja!
– Tak sądzisz, młodzieńcze? To teraz się skup. Każdego dnia na świecie umiera wedle szacunków mniej więcej dwieście tysięcy osób. Plus miliony zwierząt i miliardy bakterii, glonów i cholera wie, czego jeszcze. Summa summarum w ciągu jednej doby emitujemy mniej więcej zettadżul energii. Dziesięć do dwudziestej pierwszej dżuli. I wszystko to znika bez śladu mniej więcej sto kilometrów nad powierzchnią Ziemi. A to nas prowadzi z powrotem do pytania…
– Co się dzieje z tą całą energią?
– Dokładnie.
– Chce pan powiedzieć, że znalazł dowód na istnienie Nieba?
– Ha, śmiałe założenie. Przyznam, przemknęło mi to przez myśl. Ale nie, mam inną koncepcję. Ktoś wykorzystuje tę energię. Nasza planeta jest olbrzymim generatorem.
– Ale kto? – Reporterowi nawet nie przyszło do głowy, by kwestionować tę wariacką teorię. Teraz chciał po prostu usłyszeć jak najwięcej szczegółów.
– Tego raczej nigdy się nie dowiemy. Ale… W naszym wszechświecie jest więcej ciemnej materii niż „jasnej”, znajomej nam. Jest wszędzie, ale „nasza” materia w zasadzie nie wchodzi z nią w interakcje. Zawsze zakładaliśmy, że to po prostu martwa masa. Ale może… Tylko może… To coś więcej? Inny rodzaj istnienia, dzielący z nami przestrzeń, ale niejako oddzielony. Nie możemy na niego wpłynąć, ale przecież nie jest powiedziane, że on nie może wpływać na nas. Może jest tam jakiś rodzaj życia – przy czym mówiąc „życie”, nie mam na myśli zielonych ludzików czy czegoś równie bzdurnego.
– I oni… To obce życie… Pobierają od nas energię?
– Tak sądzę. Nie ma na to żadnych dowodów. I zapewne nigdy ich nie zdobędziemy. Ale… Energia egzotyczna, o ile wiemy, nie występuje we wszechświecie w sposób naturalny. Generuje ją jedynie śmierć. Gdyby istniała więc rasa, która z takiej czy innej przyczyny jej potrzebuje… I gdyby ta rasa znalazła sposób na wykorzystanie tej dziwnej, rzadkiej we wszechświecie “jasnej” materii, żeby generować niezbędny im zasób…
– Chce pan powiedzieć, że ci obcy nas hodują?!
– Nie całkiem. Nie chodzi im o ludzi. Wątpię, by w ogóle zdawali sobie sprawę z naszego istnienia. Wystarczy im dowolny rodzaj życia. Nasza planeta jest dla nich czymś w rodzaju bioreaktora. A my – drożdżami, które pracowicie wytwarzają coś, czego oni potrzebują.
Zapadło milczenie. Profesor kilkoma długimi łykami opróżnił szklankę, po czym uśmiechnął się ponuro.
– I co, zadowolony? Czy to dla ciebie dostatecznie sensacyjne? – spytał gościa.
Dziennikarz pokiwał jedynie głową.
***
– No, to niemały temat… – Rednacz, zafrasowany, podrapał się po głowie.
– Wiem, szefie! Dowód na istnienie duszy. Wszystkie religie w błędzie. Ziemia jest elektrownią! Ludzie są drożdżami!
– Nie, Posner, nie rozumiesz. To zbyt dużo naraz. Żeby to jakoś opisać, potrzeba by z trzy tysiące znaków. Kto tyle przeczyta!
– Dlatego do pana przyszedłem, szefie! Nie chcę tego puszczać jako pojedynczy artykuł. Chcę całej serii tekstów albo może podcastów. Mam już na uwadze kilku odpowiednich gości…
– Hola, Posner, daj po hamulcach! Co ty mi tu? Jaki podcast, jaka seria artykułów? Na najbliższy czas jesteśmy już ustawieni. Nie będę mieszał w grafiku dla czegoś takiego! Podcastu mu się zachciewa, dobre sobie! Znajdź najpierw porządną sensację, a nie takie coś. Kolejna wariacja na temat ufoków, a ten mi tu tańczy jak małpa z bananem w tyłku. Było milion razy, Posner! Ludzie chcą czegoś nowego!
– Szefie, niech pan tylko posłucha. Jasne, może się to wydawać trochę suche, ale jeśli to odpowiednio ubrać w słowa, siedzimy tu na żyle złota! Szef tylko pomyśli. Religijne oszołomy dostaną kręćka. Ci od inteligentnego projektu też. Obrońcy nauki będą krzyczeć o braku dowodów. Może podepnie się jakaś sekta. Rzuci się w tekście kilka zapalnych hasełek, może da komentarz jakiegoś księdza… Publika będzie klikała jak wściekła! Gównoburza w komentarzach będzie się ciągnęła całymi dniami! Dam sobie pensję obciąć, że to będzie najbardziej klikany temat miesiąca!
Rednacz wzruszył ramionami, wciąż nieprzekonany. W końcu machnął ręką.
– Dobra, niech będzie. Nie podcast, tyle miejsca ci nie dam. Ale napisz mi trzy artykuły, zrobimy próbę. Jak chwyci, dostaniesz zielone światło dla całej serii. Tylko wymyśl lepszy tytuł. “Architekci wszechświata”… Za słabe. Ma kłuć w oczy!
***
Minęło kilka dni. Na stronie “Pulsaru”, wśród linków wiodących do tekstów poświęconych porwaniom przez UFO i spiskom gadziej rasy panów, ukazał się pierwszy z artykułów Posnera. Zatytułowany “Jesteś drożdżem!”.
Przewidywania dziennikarza sprawdziły się. Awantura w komentarzach była istnym szambem i ciągnęła się przez wiele dni. Ruch na stronie wzrósł o osiem procent. Temat szybko podchwyciły inne serwisy, przebił się nawet do telewizji. Przez niemal trzy tygodnie królował na forach i czatach, nawet w memach.
A potem zniknął z ludzkiej pamięci.