- Opowiadanie: DorsalCross - Chłopak w kapeluszu wiedźmy

Chłopak w kapeluszu wiedźmy

Witam.

To opowiadanie zacząłem pisać już jakiś czas temu i dopiero niedawno zdecydowałem się, że pora je skończyć. Na pewno nie jest idealne i przynajmniej pewna jego część nadaje się do poprawy, ale liczę na to, że przypadnie paru osobom do gustu. 

Przy pi­sa­niu ba­wi­łem się zna­ko­mi­cie i wie­rzę, że tę hi­sto­rię da się przed­sta­wić w cie­ka­wy dla czy­tel­ni­ka spo­sób. Sam jed­nak nie je­stem w sta­nie pew­nych rze­czy za­uwa­żyć, choć­bym czy­tał to opo­wia­da­nie setki razy. Nadal mam parę po­my­słów, jak mógł­bym na­pra­wić cho­ciaż część z tego wszyst­kie­go, ale od­no­szę wra­że­nie, że za­czy­nam się gubić. Zda­rza­ło mi się już pisać nie­któ­re frag­men­ty dzie­siąt­ki razy od nowa i wcale nie wy­glą­da­ły potem le­piej. Boję się, że za­cznę krą­żyć w kółko ni­czym Jo­seph Grand z Dżumy. A nuż znaj­dzie się choć jedno dobre zda­nie, nad któ­rym nie­po­trzeb­nie za­cznę się znę­cać...

Opo­wia­da­nie jest bar­dzo dłu­gie i wąt­pię, żeby ktoś do­trwał do końca. Wy­star­czy­ło­by mi, gdy­by­ście na­pi­sa­li, co was od­rzu­ci­ło w pierw­szej czę­ści. Po­lu­bi­łem po­stać Ni­ki­fo­ra i mam za­miar przedstawić jego historię w ciekawy sposób, choć­bym miał pró­bo­wać w nie­skoń­czo­ność. Oczy­wi­ście na wszel­kie py­ta­nia od­po­wiem w ko­men­ta­rzach i po­sta­ram się sto­so­wać do uwag tak szyb­ko, jak tylko to bę­dzie moż­li­we.

Po­zdra­wiam.
 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Irka_Luz, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Chłopak w kapeluszu wiedźmy

 

Chło­pak w ka­pe­lu­szu wiedź­my cz.1/4

 

Dre­zno, dziel­ni­ca Wolf­nitz.

 

Nikifor Gufo miał jasno określony sposób działania.

Jego modus ope­ran­di za­kła­da­ł wręcz pa­ra­no­icz­ną nie­uf­ność do dwóch rze­czy: do zaawansowanej elektroniki i do ludzi z kryminalnego półświatka.

Ozna­cza­ło to, że mię­dzy in­ny­mi nigdy nie przy­cho­dził na spo­tka­nia w wy­zna­czo­nym cza­sie. Za­wsze się spóź­niał albo przy­by­wał za wcze­śnie, tak aby po­ten­cjal­ni wro­go­wie nie mogli do­brze przy­go­to­wać za­sadz­ki. Wy­zna­czo­na przez Świę­tą In­kwi­zy­cję na­gro­da za jego głowę sku­si­ła­by nie­jed­ne­go śmiał­ka.

Do­brze o tym wie­dział, dla­te­go jak zwy­kle pod­jął od­po­wied­nie środ­ki ostroż­no­ści. Sie­dział okra­kiem na lu­kar­nie ponad dru­gim pię­trem jed­ne­go z wie­lo­ro­dzin­nych dom­ków w dziel­ni­cy. Ob­ser­wo­wał przez lor­net­kę miej­sce, w któ­rym wedle umowy sam miał być już dwa­dzie­ścia minut temu. Widział, że jest czysto i mógłby tam pójść, jednak wolał się nie śpie­szyć.

Obok bia­łe­go fiata du­ca­to stał znany mu Wim Leh­mann, lo­kal­ny han­dlarz ar­ty­ku­ła­mi nie­le­gal­ny­mi. Imię i na­zwi­sko nie pa­so­wa­ły do niego w żad­nym stop­niu, bo Wim w całej swo­jej oka­za­ło­ści by­naj­mniej na Niem­ca nie wy­glą­dał. Jego zdję­cie ide­al­nie wpa­so­wa­ło­by się gdzieś po­mię­dzy por­tre­ta­mi Hay­red­di­na Bar­ba­ros­sy i Mech­me­da Dru­gie­go Zdo­byw­cy z dy­na­stii Osma­nów.

Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że Wim na spo­tka­nie przy­był sam. Ni­ki­for zdą­żył już przej­rzeć oko­licz­ną zie­leń, oraz wnę­trze bia­łe­go sa­mo­cho­du do­staw­cze­go i uznał, że warto się zja­wić. Od­cze­kał dla pew­no­ści jesz­cze kilka minut i do­pie­ro gdy Turek miał już znu­dzo­ny wró­cić do auta, Gufo ru­szył na dół.

Ze­sko­czył z lu­kar­ny i odbił się od bal­ko­nu ni­czym ma­ka­ka kra­bo­żer­na z mia­sta Lop Buri. Dzię­ki wi­zy­cie w sie­dzi­bie Sto­wa­rzy­sze­nia Świę­te­go Izy­do­ra zdo­był nie tylko coś, co sprzeda Wi­mo­wi, ale rów­nież wy­po­sa­żył się w buty sko­ko­we, dzię­ki któ­rym mógł jesz­cze bar­dziej od­da­wać się temu, co ko­chał, czyli podróżom po Europie i parkourowi.

Wy­lą­do­wał tuż obok fia­ta w spo­sób, w jaki mieli to w zwy­cza­ju robić su­per­bo­ha­te­ro­wie z uni­wer­sum Ma­rve­la. Wim ob­ró­cił się wy­stra­szo­ny. Jego ręka po­wę­dro­wa­ła do ka­bu­ry, ale uspo­ko­ił się, gdy uj­rzał, co wy­wo­ła­ło hałas.

– Spóź­ni­łeś się – burk­nął.

Ni­ki­for po­pra­wił ozdobiony bły­skot­ka­mi ka­pe­lusz wiedź­my. To dzię­ki niemu zna­jo­mi po­tra­fi­li go szyb­ko roz­po­znać, gdy twarz cho­wał pod chu­s­tą. Nie ob­cho­dzi­ło go to, że takie na­kry­cie głowy nie było ani modne, ani nawet prak­tycz­ne, gdyż czę­sto spa­da­ło. Lubił swój szpi­cza­sty ka­pe­lusz i nie za­mie­nił­by go na żaden inny ele­ment gar­de­ro­by.

Nie od­po­wie­dział Wi­mo­wi, tylko od razu rzu­cił pod nogi worek z przed­mio­tem na han­del. Chciał mieć już to za sobą.

Leh­mann wes­tchnął cięż­ko naj­wy­raź­niej nie­za­do­wo­lo­ny, że musi się schy­lać. Bez po­śpie­chu wło­żył ma­syw­ną łapę do worka i wy­cią­gnął coś przy­po­mi­na­ją­ce­go kształ­tem kost­kę Ru­bi­ka. Z przedmiotu zwisała wiązka cienkich kabli.

Wim uśmiech­nął się sze­ro­ko, oglą­da­jąc obiekt trans­ak­cji.

– Wiesz, co to jest, chłop­czy­ku?

Chło­pak po­krę­cił prze­czą­co głową.

– To moduł ste­ru­ją­cy drona Saint Varus. Woj­sko­wy, eks­pe­ry­men­tal­ny. Liga nawet nie zdą­ży­ła wpro­wa­dzić ich do uży­cia, a ktoś już bę­dzie po­tra­fił to gówno zha­ko­wać. Ry­zy­kow­nie nosić taką rzecz w łap­skach, ale znaj­dę kupca.

– Daj mi pie­nią­dze i miej­my to z głowy.

– Chciał­byś pie­nię­dzy chłop­czy­ku? – burk­nął Wim i wło­żył kost­kę do sa­mo­cho­du. – Nie wiem po co ci pie­nią­dze, skoro nawet nie bę­dziesz po­tra­fił ich mą­drze wydać.

– Po pro­stu mi je daj – syk­nął chło­pak i zmarsz­czył brwi. Gdy ostat­nio prze­glą­dał się w swoim lu­ster­ku, wy­da­wa­ło mu się, że wy­glą­da sta­now­czo i groź­nie.

Uśmiech Turka mó­wi­ł zu­peł­nie co in­ne­go.

– A co mi zro­bisz, jeśli od­ja­dę? – za­py­tał.

Ni­ki­for prze­łknął ślinę. Za­czął ża­ło­wać, że przy­stał na tę pro­po­zy­cję. Nie, żeby za­le­ża­ło mu na mo­du­le ste­ro­wa­nia do ja­kie­goś drona, ale po pro­stu nie­na­wi­dził być oszu­ki­wa­ny. Ro­bi­ło mu się potem nie­sły­cha­nie smut­no, cza­sem nawet po­pa­dał w de­pre­sję. Nie chciał tego prze­cho­dzić od nowa.

– Nic nie zro­bisz, bo nie no­sisz przy sobie broni chłop­czy­ku. Broń jest jak po­li­sa ubez­pie­cze­nio­wa. To pod­sta­wa w tym biz­ne­sie.

Han­dlarz splu­nął na zie­mię, a na­stęp­nie się­gnął do kie­sze­ni kurt­ki po plik go­tów­ki. Chło­pak ode­tchnął z ulgą, ale tylko na chwi­lę. Już z tej od­le­gło­ści wi­dział, że pie­nię­dzy jest sta­now­czo za mało.

– Łap!

Zła­pał i od razu za­czął osten­ta­cyj­nie wer­to­wać bank­no­ty, aby dać do zro­zu­mie­nia, że nie da się łatwo oszu­kać. Wim jed­nak nie ro­biąc sobie z tego zu­peł­nie nic, wsiadł do fiata i od­pa­lił sil­nik.

– Hej! – Chło­pak pod­biegł do samochodu. – Nie na tyle się uma­wia­li­śmy!

– Uznaj to za po­da­tek od mo­je­go cze­ka­nia.

Drzwi za­trza­snę­ły się z hu­kiem, strą­ca­jąc po­wie­wem po­wie­trza ka­pe­lusz wiedź­my. Ni­ki­for szyb­ko za­ło­żył go z po­wro­tem i spoj­rzał bez­sil­nie, jak sa­mo­chód od­jeż­dża z pi­skiem opon. Nie mógł zro­zu­mieć, czy Wim ob­ra­ził się za to, że mu­siał tyle cze­kać, czy może już od po­cząt­ku za­mie­rzał go oszu­kać.

Wes­tchnął smut­no, prze­li­cza­jąc bank­no­ty i uznał, że w sumie to mogło pójść mu dużo go­rzej. Leh­mann miał broń, mógł go za­strze­lić. Mógł też nie dać mu zu­peł­nie nic i sobie od­je­chać. Ni­ki­for do­li­czył się równo trzech ty­się­cy euro. Oczy­wi­ście po­wi­nien do­stać co naj­mniej kilka razy wię­cej, ale uznał w duchu, że tyle mu wy­star­czy, przy­naj­mniej na jakiś czas. Więk­szość po­trzeb­nych rze­czy i tak mu­siał ukraść, jak na przy­kład te sied­mio­mi­lo­we buty ze Sto­wa­rzy­sze­nia Świę­te­go Izy­do­ra, albo bry­lan­ty przy­cze­pio­ne do ka­pe­lu­sza wiedź­my…

Bry­lan­ty nie były praw­dzi­we, ale po co komu praw­dzi­we, skoro te sztucz­ne wy­glą­da­ły tak samo?

Scho­wał pie­nią­dze do kie­sze­ni i udał się w stro­nę są­sied­niej dziel­ni­cy. Do Dre­zna przy­był w dwóch ce­lach. Za­mie­rzał sprze­dać ten nie­szczę­sny moduł ste­ru­ją­cy i od­wie­dzić dawno nie­wi­dzia­ną przy­ja­ciół­kę. Li­czył na to, że Pe­tu­nia po­zwo­li mu prze­spać u niej cho­ciaż jedną noc. W końcu go lu­bi­ła, a przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wa­ło.

Bycie bez­dom­nym po­szu­ki­wa­czem przy­gód miało swoje wady i za­le­ty. Wadą było to, że jeśli nie chciał spać w krza­kach, był ska­za­ny na łaskę swo­ich przy­ja­ciół. No cóż… Cza­sa­mi to samo by­wa­ło rów­nież za­le­tą. Ni­ki­for bar­dzo lubił sztu­kę, a tak się skła­da­ło, że Pe­tu­nia poza go­dzi­na­mi pracy ma­lo­wa­ła cu­dow­ne ob­ra­zy.

Mu­siał wdra­pać się po bal­ko­nach na szó­ste pię­tro, aby do­trzeć do jej miesz­ka­nia. Scho­dy były ry­zy­kow­ne – w klat­kach zbyt czę­sto kryły się ka­me­ry. Winda zaś już w zu­pełności była tym, co uzna­wał za za­awan­so­wa­ną elek­tro­ni­kę. Samo wdra­py­wa­nie jed­nak nie sta­no­wi­ło dla niego więk­sze­go pro­ble­mu. W swoim osiemna­sto­let­nim życiu zdą­żył do­pra­co­wać par­ko­ur do per­fek­cji.

Bez trudu tra­fił na od­po­wied­nie pię­tro. Stała tu szta­lu­ga z nie­do­koń­czo­nym ob­ra­zem, a ścia­ny zo­sta­ły po­ma­lo­wa­ne na kolor różowy.

Ścią­gnął maskę i za­pu­kał w szybę gło­śno na tyle, na ile tylko mógł, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się nie wybić okna. Pe­tu­nia miała na uszach słu­chaw­ki, więc ob­ró­ci­ła głowę do­pie­ro za trze­cim razem. Naj­pierw odro­bi­nę wy­stra­szo­na, w końcu nikt nor­mal­ny nie skła­da ta­kich wizyt na szó­stym pię­trze. Gdy go roz­po­zna­ła, uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko i dała znak, by chwi­lę po­cze­kał. Po­wie­dzia­ła coś do swo­ich wi­dzów i po­de­szła otwo­rzyć mu drzwi.

– Nikuś! – krzyk­nę­ła, rzu­ca­jąc mu się w ra­mio­na. Pach­nia­ła ja­ki­miś owo­ca­mi, któ­rych nie po­tra­fił roz­po­znać.

– Pe­tu­nia!

Może to były je­ży­ny… Zresz­tą jakie to miało zna­cze­nie? Ni­ki­for po­ca­ło­wał ją w po­li­czek na po­wi­ta­nie. Za­ru­mie­ni­ła się.

– Robię teraz stre­am, wiesz? Ale za­rzą­dzi­łam chwil­kę prze­rwy. Wej­dziesz, do środ­ka?

Wszedł­by, ale jego modus ope­ran­di mu nie po­zwa­la­ł. Rze­czy z moż­li­wo­ścią pod­łą­cze­nia do in­ter­ne­tu, były dla niego ist­nym kosz­ma­rem. Uśmiech­nął się i spoj­rzał wy­mow­nie na kom­pu­ter.

– Ojej­ku, za­po­mnia­łam, że się boisz kamer. Już dzia­łam, po­cze­kaj chwil­kę.

Wró­ci­ła do środ­ka i za­bra­ła się za przy­go­to­wy­wa­nie swo­je­go po­ko­ju. Ni­ki­for znał ją na tyle, by ufać, że przy­ja­ciół­ka do­ło­ży wszel­kich sta­rań, aby po­czuł się u niej kom­for­to­wo. Mu­siał cze­kać pra­wie dzie­sięć minut, ale nie nu­dził się. Zajął się oglą­da­niem jej no­we­go ob­ra­zu. Pa­no­ra­ma w ró­żo­wych bar­wach była jesz­cze nie­do­koń­czo­na, ale już po­tra­fił sobie wy­obra­zić, jak im­po­nu­ją­co bę­dzie wy­glą­da­ła za jakiś czas. Pe­tu­nia była nie­złą ar­tyst­ką i na pewno wy­ko­rzy­sta ten prze­pięk­ny za­chód słoń­ca, two­rząc coś pięk­ne­go.

– O! Widzę, że oglą­dasz mój obraz – po­wie­dzia­ła w końcu, wy­cho­dząc na bal­kon. – Po­do­ba ci się?

– Jest ładny. Na­ma­lu­jesz takie duże ró­żo­we słoń­ce na środ­ku?

– Tak! Wie­dzia­łeś, że mam taki za­miar, a nawet jesz­cze nie zro­bi­łam szki­cu! Słoń­ce chcia­łam na­ma­lo­wać jako ostat­nie. Bę­dzie się wy­le­wać na mia­sto tak, jakby się to­pi­ło.

– Dobry plan. Widać tu domki z Wolf­nitz. Wy­glą­da­ją jesz­cze bar­dziej baj­ko­wo niż w rze­czy­wi­sto­ści. Mu­sia­łaś się bar­dzo na­pra­co­wać, żeby je tak od­wzo­ro­wać.

– Praw­da, że ładne? – Pe­tu­nia przy­tu­li­ła jego rękę. – Ale coś mi w nich bra­ku­je. Jak my­ślisz Nikuś?

– Myślę, że za­miast drzew po­win­naś na­ma­lo­wać pe­tu­nie.

– O tak! To bę­dzie takie… moje. Tak zro­bię! Za­ma­lu­je drzew­ka pe­tu­nia­mi i jesz­cze dodam… Wiesz co dodam?

– Nie wiem Pe­tu­nio.

– Księ­życ!

– Księ­życ? Taki w środ­ku słoń­ca?

– Tak, ale to nie bę­dzie za­ćmie­nie. To bę­dzie taki… – Pal­cem na płót­nie na­kre­śli­ła łuk. – Taki jak z Dre­am­Works, księ­życ na któ­rym sie­dzi chło­piec z wędką. Tylko że za­miast chłop­ca z wędką bę­dziesz ty.

– A będę miał swój ka­pe­lusz wiedź­my?

– Oczy­wi­ście. Chodź­my do środ­ka, za­kle­iłam wszyst­kie ka­me­ry taśmą i wy­łą­czy­łam te­le­fon. Bę­dziesz się czuł bez­piecz­nie.

Po­cią­gnę­ła go za rękę.

– A wiesz – za­czął – że ha­ke­rzy po­tra­fią włą­czyć mi­kro­fon nawet na wy­łą­czo­nym te­le­fo­nie. Tak na­praw­dę to tylko odłą­cze­nie ba­te­rii za­ła­twia spra­wę.

– Oj Nikuś. – Usia­dła na ka­na­pie i wska­za­ła, by zro­bił to samo. – Zro­bi­ła­bym to dla cie­bie, ale w moim te­le­fo­nie nie da się wy­cią­gnąć ba­te­rii. Oto­czy­łam go za­miast tego sty­ro­pia­nem i za­kle­iłam taśmą.

– Dzię­ku­ję. Tak na­praw­dę to do końca nigdy nie można być pew­nym, że nikt nie pa­trzy. Kor­po­ra­cja Weles ma takie ma­lut­kie drony wiel­ko­ści ro­bacz­ka. In­kwi­zy­cja też ma takie, ale te In­kwi­zy­cji strasz­nie gło­śno brzę­czą i idzie je zła­pać w locie.

Pe­tu­nia po­ło­ży­ła się na jego ra­mie­niu.

– W takich już nam przyszło żyć czasach… – westchnęła. – Choć myślę, że i tak mogło być gorzej. Niektórzy ludzie byli pewni, że po upadku Uni Europejskiej świat się zawali…

– Nie wiem Petunio. Ja tam wolałbym Europol od Inkwizycji. Międzynarodowa policja pewnie złapałaby mnie szybciej, ale przynajmniej darowaliby mi życie. Przecież ja nie jestem groźny!

– Oj wiem, przecież wiem. – Spojrzała mu w oczy. – Nie jesteś ani trochę groźny, za to bardzo przystojny. To pewnie dlatego cię ścigają.

Teraz on spojrzał jej w oczy i ze śmiertelną powagą powiedział:

– To nie dlatego mnie ścigają.

Przez chwilę milczeli.

– Boisz się kor­po­ra­cji Weles? – za­py­ta­ła. – Tro­chę są mrocz­ni, co?

– Wszystkie korporacje chcą tylko pieniędzy, a oni mają tak zaawansowaną technologię, że w ogóle jej nie rozumiem. Aż strach pomyśleć do czego może dojść w przyszłości przez ich chciwość. Przecież oni produkują broń i implanty. Wydaje mi się, że ich przywódczyni Anna Weles, ma implant nawet w głowie. – Dodał konspiracyjnym głosem: – To przerażające.

– Jejku Nikuś, przecież Anna Weles otwarcie się przyznaje do tych implantów, a nawet je reklamuje. Weles BioRobotics produkuje takie rzeczy, a pracownicy korporacji mają na nie specjalne zniżki. Pomyśl o tym, że ich implanty potrafią wyleczyć wiele chorób, na przykład chorobę Alzheimera. To całkiem normalna praktyka.

– Strasz­na prak­ty­ka – mruk­nął.

Sie­dzie­li w mil­cze­niu, spo­glą­da­jąc w wy­ga­szo­ne ekra­ny sta­no­wi­ska ro­bo­cze­go. On wy­god­nie opar­ty na mię­ciut­kim puchu ró­żo­wej ka­na­py. Ona le­ża­ła bo­kiem, na jego klat­ce pier­sio­wej. Ob­ję­ła szyję i wtu­li­ła swoje lan­dryn­ko­we włosy w jego ramię. Teraz już wie­dział czym pach­nia­ła. To były per­fumy o za­pa­chu dzi­kiej róży.

Jak do­brze, że mam kogoś, do kogo można się przy­tu­lić – po­my­ślał i po­gła­dził jej ramię. Nie wszy­scy jego przy­ja­cie­le byli tacy jak Pe­tu­nia. Nie­któ­rym trze­ba było coś dać, żeby móc się u nich za­trzy­mać. Inni nawet uda­wa­li, że nie mają z nim nic wspól­ne­go, odkąd pod­padł Świę­tej In­kwi­zy­cji. Mu­siał­by roz­wa­żyć, czy po­wi­nien na­zy­wać ich w takim wy­pad­ku przy­ja­ciół­mi, ale oba­wiał się tro­chę, że w po takim od­sie­wie, mo­gło­by mu zo­stać na­praw­dę mało przy­ja­ciół.

– Po­wiedz mi, co ro­bi­łeś przez ostat­ni rok? Tę­sk­ni­łam za tobą i twoim ka­pe­lu­szem.

– Ooo. Co ro­bi­łem? – Uśmiech­nął się w za­du­mie. – Je­sie­nią byłem w Nor­we­gii, jeź­dzi­łem na łyż­wach. Wje­cha­łem na cien­ki lód i wpa­dłem do lo­do­wa­tej wody.

– Nikuś! Prze­cież to bar­dzo nie­bez­piecz­ne jeź­dzić po cien­kim lo­dzie. Mam na­dzie­ję, że nic ci się nie stało.

– Oj tak. Mia­łem szczę­ście, że na­tra­fi­łem na Tora, bo je­zio­ro było puste. Spe­cjal­nie takie wcze­śniej wy­bra­łem, żeby nie ro­bi­li mi zdjęć.

– Tora? – Zmru­ży­ła oczy. – Tego skan­dy­naw­skie­go boga pio­ru­nów?

– Nie! Ta­kie­go dziw­ne­go pana co jeź­dził na łyż­wach w sa­mych majtkach. Ten pan pił dużo wódki i lizał ka­mie­nie. Nie do­ga­da­li­śmy się, bo nie umiem nor­we­skie­go, ale i tak go lubię. Dał mi rybę i po­zwo­lił ogrzać się przy ogni­sku.

– Mia­łeś na­praw­dę dużo szczę­ścia. Wo­la­ła­bym, żebyś nie robił ta­kich głupstw.

– Póź­niej mu­sia­łem je­chać ro­we­rem do Rosji. Chcia­łem wró­cić na po­łu­dnie, bo ro­bi­ło się strasz­nie zimno, ale wo­la­łem nie pły­nąć znowu pro­mem. Ostat­nio mnie za­uwa­ży­li, jak wy­sia­da­łem. Myślę, że teraz bar­dziej pil­nu­ją, żeby nikt nie wsiadł na gapę.

– Ro­we­rem? Przez Fin­lan­dię i Szwe­cję? To chyba bar­dzo długa trasa.

– Tak! Bar­dzo zmar­z­łem. Już wię­cej tam nie po­ja­dę. Gdy do­tar­łem do Sankt Pe­ters­bur­ga, stwier­dzi­łem, że chcę być nad Mo­rzem Śród­ziem­nym. Wtedy już ro­bi­ła się wio­sna, lesz­czy­na za­czę­ła już kwit­nąć.

– Jak kwit­nie lesz­czy­na Nikuś? Ład­nie tam było?

– Lesz­czy­na kwit­nie bar­dzo, ale to bar­dzo nie­ład­nie Pe­tu­nio. W lutym za to pięk­nie kwit­ną kro­ku­sy i waw­rzyn­ki, ale ich nie zna­la­złem w Pe­ters­bur­gu. Zna­la­złem za to gang ro­syj­skich gop­ni­ków, któ­rzy chcie­li mi za­brać rze­czy. Oni mieli takie dziw­ne wzmac­nia­cze cio­sów, a jeden, naj­gor­szy z nich miał mio­tacz ognia w rę­ka­wie. Taki na gaz, a nie na­palm na szczę­ście. Tam też wię­cej nie pójdę. Na­uczy­łem się od nich przy­naj­mniej, że mógł­bym sobie też spra­wić ja­kieś uspraw­nie­nia. Po­patrz co zbu­do­wa­łem.

Ścią­gnął rękawice, a na­stęp­nie chwy­cił jedną z nich do ręki. Na wierz­chu skó­rza­nych pal­ców pra­co­wa­ły mi­nia­tu­ro­we si­łow­ni­ki, które po­ru­sza­ły się wraz z ru­chem ścię­gien.

– Wi­dzisz? Dzię­ki nim mogę się cze­goś zła­pać, a potem je za­blo­ko­wać. Gdy się za­klesz­czą, nie muszę uży­wać siły, by się utrzy­mać. Mógł­bym tak wi­sieć na drze­wie i spać jak nie­to­perz.

– To… bar­dzo cie­ka­we. – Do­tknę­ła dło­nią me­ta­lo­we­go oku­cia. – Ładne. Nie mogę uwie­rzyć, że sam je zro­bi­łeś.

– Tro­chę po­ma­gał mi mój przy­ja­ciel, Wotan Sachs. Wotan jest wy­na­laz­cą, pro­fe­so­rem na Uni­we­sy­te­cie Tech­nicz­nym w Mo­na­chium. Kie­dyś był pra­cow­ni­kiem kor­po­ra­cji Bern­ste­in und Sharf. Na pewno go znasz.

– Niech po­my­ślę… – Pe­tu­nia przy­ło­ży­ła palec do brody. – Nie, nie znam żad­ne­go Sach­sa. Stu­dio­wa­łam sztu­kę w Dreź­nie. Może gdy­bym stu­dio­wa­ła coś tech­nicz­ne­go…

– Nic nie szko­dzi, on nie lubi być znany tak jak ja. Jest star­szy ode mnie o pięć­dzie­siąt lat, ale bar­dzo się po­lu­bi­li­śmy. To dzię­ki niemu wpa­dłem na po­mysł wła­ma­nia się do sie­dzi­by Sto­wa­rzy­sze­nia Świę­te­go Izy­do­ra w We­ro­nie.

– Prze­cież to strasz­nie głupi po­mysł! Mam na­dzie­ję, że tego jesz­cze nie zro­bi­łeś.

– Zro­bi­łem. – Uśmiech­nął się sze­ro­ko. – I po­patrz co zdo­by­łem. – Za­ło­żył nogę na udo. – To eks­pe­ry­men­tal­ne buty sko­ko­we dla przy­szłych in­kwi­zy­to­rów. Są ze sobą po­łą­czo­ne ka­bla­mi, które idą pod ubra­niem aż tutaj, do mojej ręki. Gdy wci­skam przy­cisk, buty wy­rzu­ca­ją mnie w po­wie­trze. Na po­cząt­ku co chwi­lę się my­li­łem i roz­bi­ja­łem się o ścia­ny, ale już umiem z nich ko­rzy­stać. Są bar­dzo fajne. Mogę ska­kać, jak olim­pij­czyk i to wszyst­ko bez im­plan­tów!

– Muszą być bar­dzo nie­bez­piecz­ne. – Pe­tu­nia zmarsz­czy­ła brwi. – Nie po­do­ba mi się, gdy ro­bisz takie rze­czy, ale… – Przy­tu­li­ła go jesz­cze moc­niej. – Ale bez tego nie­ był­byś sobą, praw­da Nikuś? Ko­cham cię. Chcia­ła­bym, żebyś opo­wia­dał mi dalej swoje przy­go­dy, ale… Obie­ca­łam moim wi­dzom, że do­koń­czę stre­am.

– Ach. – Po­smut­niał. – Muszę sobie iść?

– Nie! W żad­nym wy­pad­ku. Chcę żebyś zo­stał, ale mu­sisz się gdzieś scho­wać na ostat­nią go­dzin­kę. Naj­le­piej by­ło­by, żebyś po­szedł się umyć. Zrób sobie cie­płą ką­piel z bą­bel­ka­mi. Mam takie bomb­ki, które zmie­nia­ją kolor wody na nie­bie­ski, na pewno ci się spodo­ba­ją.

Ni­ki­for po­wą­chał się pod pa­cha­mi i zro­bił kwa­śną minę. W sumie to już dawno się nie mył.

– Nie o to cho­dzi, że źle pach­niesz. Nie prze­szka­dza mi to. Cho­dzi o mój kon­trakt. Pod­pi­sa­łam umowę z pew­nym wy­daw­cą i na czas pre­mie­ry muszę robić stre­amy o kon­kret­nych po­rach. To jest już tro­chę jak stała praca. Przed chwi­lą po­wie­dzia­łam wi­dzom, że po­szłam do to­a­le­ty i zaraz wrócę. Mam na­dzie­ję, że nie je­steś na mnie zły.

– Nigdy nie będę na cie­bie zły Pe­tu­nio. – Chło­pak wstał z ka­na­py. – Masz rację, po­win­naś skoń­czyć pracę, a ja po­wi­nie­nem iść się umyć. Bę­dzie­my ze sobą roz­ma­wiać za go­dzi­nę.

– Nie tylko bę­dzie­my ze sobą roz­ma­wiać – szep­nę­ła mu do ucha.

Uśmiech­nął się pod nosem i jesz­cze raz po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Do­brze wie­dział, któ­rę­dy dojść do to­a­le­ty. Odkąd się po­zna­li zdą­żył już od­wie­dzić to miesz­ka­nie kil­ku­krot­nie i tak się zło­ży­ło, że za każ­dym razem miał oka­zję sko­rzy­stać, czy to z wanny, czy to z musz­li klo­ze­to­wej.

Ła­zien­ka, jak przy­sta­ło na ła­zien­kę Pe­tu­ni, zo­sta­ła wy­stro­jo­na w oczy­wi­stym ko­lo­rze. Nawet tutaj ścia­nę zdo­bi­ły jej dzie­ła, które można było po­dzi­wiać, leżąc w wan­nie. Ni­ki­for więk­szo­ści zdą­żył się przyj­rzeć ostat­nim razem, ale od ostat­nie­go roku do­szło też kilka no­wych.

Ro­ze­brał się do naga i na­pu­ścił go­rą­cą wodę. Szyb­ko od­na­lazł zmie­nia­ją­cą kolor wody bomb­kę do ką­pie­li. Pe­tu­nia miała rację, że mu się spodo­ba­ją. Były na­praw­dę uro­cze.

Po wej­ściu do wanny się­gnął do płasz­czu po swój dro­go­cen­ny od­twa­rzacz mp3 i słu­chaw­ki. Już od ponad dzie­się­ciu lat nie pro­du­ko­wa­no po­dob­nych urzą­dzeń. Jego sony walk­man z od­twa­rza­czem płyt cd po­wstał nawet w ubie­głym mi­le­nium. Mimo, że do elek­tro­ni­ki czuł awer­sję, to taki re­likt prze­szło­ści wpa­so­wy­wał się w jego upodo­ba­nia. Ow­szem, zaj­mo­wał dużo wię­cej miej­sca niż now­sze urzą­dze­nia, ale miał swoją war­tość. Szcze­gól­nie, że ra­czej nijak nie dało się z jego po­mo­cą szpie­go­wać.

Ni­ki­for włą­czył na­gra­ną przez jed­ne­go z jego przy­ja­ciół płytę, na któ­rej pierw­szą po­zy­cją był utwór Led Zep­pe­lin – Sta­ir­way To He­aven. Za­mknął oczy i po­grą­żył się w mu­zy­ce.

Zanim pio­sen­ka się skoń­czy­ła, oddał się w ob­ję­cia Mor­fe­usza.

 

***

 

Do­pie­ro któ­raś z moc­niej­szych po­zy­cji na pły­cie zmu­si­ła go do otwar­cia oczu. Ni­ki­for szyb­ko za­po­mniał która. Jego in­tu­icja za­czę­ła bić na alarm. Fala nie­po­ko­ju za­la­ła go jak tsu­na­mi. Po­czuł nie­przy­jem­ne bur­cze­nie w brzu­chu, które za­zwy­czaj zwia­sto­wa­ło nie­bez­pie­czeń­stwo.

Pręd­ko ścią­gnął słu­chaw­ki i ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. Jego wszyst­kie koń­czy­ny ścier­pły, jakby leżał tu co naj­mniej kilka go­dzin. Woda stra­ci­ła tem­pe­ra­tu­rę i zro­bi­ła się nie­przy­jem­na. Uznał to za pierw­szą złą ozna­kę, która po­twier­dza­ła jego do­my­sły.

Pe­tu­nia po­win­na już dawno go obu­dzić…

Się­gnął po kie­szon­ko­wy ze­ga­rek i ze zdzi­wie­niem prze­ko­nał się, że odkąd za­snął, mi­nę­ła nie jedna, ale pra­wie czte­ry go­dzi­ny. To za dużo…

Za długo jak na stre­am.

Czyż­by o nim za­po­mnia­ła?

Wy­sko­czył z wanny i wy­tarł się nie­dba­le ró­żo­wym ręcz­ni­kiem. Zaraz potem za­ło­żył ubra­nie, w tym ka­pe­lusz wiedź­my. Sta­rał się za­cho­wy­wać tak cicho, jak tylko mógł. Jeśli Pe­tu­nia po­szła spać… To mało praw­do­po­dob­ne, ale prze­cież był go­ściem…

Nie. Na pewno nie po­szła spać. Prze­ko­nał się o tym zaraz po wyj­ściu z ła­zien­ki. Drzwi fron­to­we stały otwar­te na oścież. Zamek wy­glą­dał w po­rząd­ku, ale Ni­ki­for szyb­ko za­uwa­żył, że łań­cu­szek z za­suw­ką zo­stał do­szczęt­nie wy­rwa­ny ze ścia­ny. Z klat­ki scho­do­wej do­bie­gał po­wiew zim­ne­go po­wie­trza.

Gdy uświa­do­mił sobie, że Pe­tu­ni mogło się coś stać, krew od­pły­nę­ła mu z twa­rzy. Buty i ubra­nia wi­szą­ce przed drzwia­mi wy­da­wa­ły się bar­dziej cha­otycz­nie po­roz­rzu­ca­ne niż wcze­śniej…

Co tu się stało?

– Pe­tu­nia! – krzyk­nął i bez­myśl­nie po­pę­dził do jej po­ko­ju.

Mo­men­tal­nie zro­zu­miał, jak wiel­ki po­peł­nił błąd. Jego przy­ja­ciół­ki nie było w miesz­ka­niu, ale ka­mer­ka po­zo­sta­ła włą­czo­na. Na jed­nym z mo­ni­to­rów wi­dział menu ja­kiejś gry kom­pu­te­ro­wej, a na dru­gim sie­bie sa­me­go.

Tyle elek­tro­ni­ki spra­wi­ło, że oblał go zimny pot. Po­czuł się jak ba­zy­li­szek, prze­ciw któ­re­mu użyto lu­stra. Przez chwi­lę miał wra­że­nie, że za­mie­nił się w ka­mień, a jego mię­śnie prze­sta­ły od­po­wia­dać na wy­sy­ła­ne z mózgu sy­gna­ły. Oczy­wi­ście wcze­śniej już nie­jed­no­krot­nie mu­siał wpaść w kadr któ­rejś z ulicz­nych kamer, ale teraz…

… zu­peł­nie za­po­mniał za­sło­nić twa­rz.

Chat w pra­wym rogu mi­go­tał tak szyb­ko, że nie spo­sób było prze­czy­tać po­szcze­gól­ne wpi­sy. Ni­ki­for zresz­tą nie za­mie­rzał tego robić teraz, kiedy sam mógł­by być obiek­tem dys­ku­sji. Otrzą­snął się i jeszcze raz spojrzał na pokój. Pe­tu­ni nie było w miesz­ka­niu, nie miał co do tego wąt­pli­wo­ści.

Tutaj na pewno stało się coś złego. Jego przy­ja­ciół­ka nie wy­krę­ci­ła­by mu ta­kie­go żartu.

Prze­ra­żo­ny za­brał jej ko­mór­kę i rzu­cił się bie­giem w stro­nę klat­ki scho­do­wej. Jeśli nie znaj­dzie żad­nych po­szlak w po­bli­żu, bę­dzie zmu­szo­ny obej­rzeć na­gra­nie ze stre­amu. Póź­niej wy­rzu­ci urzą­dze­nie, żeby unik­nąć na­mie­rze­nia.

– Pe­tu­nia! Gdzie je­steś? – krzyk­nął jesz­cze raz, ale od­po­wie­dzia­ło mu je­dy­nie echo.

Z każ­dym ko­lej­nym po­ko­na­nym pię­trem na­cho­dzi­ły go coraz mrocz­niej­sze myśli. Nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić po­zy­tyw­ne­go, ale jed­no­cze­śnie lo­gicz­ne­go prze­bie­gu wy­da­rzeń. Na pewno nie zro­bi­ła­by mu ta­kie­go psi­ku­sa. Coś mu­sia­ło się stać, a on spał i nie był w sta­nie jej pomóc. Nie­po­trzeb­nie za­kła­dał słu­chaw­ki na uszy… ale kto mógł­by się spo­dzie­wać cze­goś ta­kie­go?

Naj­bar­dziej oba­wiał się, że zro­bio­no jej krzyw­dę z jego powodu. To była cał­kiem praw­do­po­dob­na opcja. Tylko kto mógł­by od niego coś chcieć? I co chcieć? Ze­mścić się? Za kra­dzież butów ze Sto­wa­rzy­sze­nia Świę­te­go Izy­do­ra? In­kwi­zy­cja aresz­to­wa­ła­by ich oboje. Czy to moż­li­we, żeby nie prze­szu­ka­li miesz­ka­nia? Nie wie­dzie­li, że spał sobie w ła­zien­ce?

Wy­biegł przed blok i ro­zej­rzał się do­oko­ła. Słoń­ce już dawno za­szło za ho­ry­zon­tem. Było ciem­no… i pusto. Nie miał po­ję­cia, w którą stro­nę mógł­by się udać. Po­czuł, jak wszyst­kie wnętrz­no­ści pod­cho­dzą mu pod gar­dło. In­tu­icja pod­po­wia­da­ła mu, żeby ucie­kać. Żeby się gdzieś za­szyć i nie wy­cho­dzić, co naj­mniej przez kilka mie­się­cy, ale wie­dział, że nie bę­dzie w sta­nie tego zro­bić…

Nie mógł zo­sta­wić tak Pe­tu­ni. Mu­siał wie­dzieć, co się z nią stało.

Spoj­rzał na trzy­ma­ny w ręce te­le­fon i z po­gar­dą dla wła­snej głu­po­ty ude­rzył się w twarz. Prze­cież i tak nie uda mu się do­stać do sys­te­mu… Pe­tu­nia miała blo­ka­dę na od­cisk palca.

Wy­rzu­cił ko­mór­kę w przy­droż­ne krza­ki i w ge­ście roz­pa­czy wy­cią­gnął z płasz­cza urzą­dze­nie, które w gło­wie na­zy­wał "Brzy­twą". To­ną­cy brzy­twy się chwy­ta – po­my­ślał kie­dyś, ale warto cho­ciaż jedną przy sobie mieć, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Dla­te­go wbrew swoim za­sa­dom za­wsze nosił w jed­nej z kie­sze­ni starą nokię 3510i.

Oczy­wi­ście ba­te­rię i plik nie­za­re­je­stro­wa­nych kart SIM nosił w innej. Drżą­cą dło­nią po­łą­czył ele­men­ty w kupę i włą­czył Brzy­twę. Wy­stukał z pa­mię­ci jeden z nu­me­rów i ru­szył w pierw­szym lep­szym kie­run­ku. Po kilku se­kun­dach ze słu­chaw­ki do­biegł głos au­to­ma­tycz­nej se­kre­tar­ki:

– Prze­pra­sza­my, wy­bra­ny numer nie od­po­wia­da.

Ni­ki­for wes­tchnął cięż­ko i za­dzwo­nił po­now­nie.

– Prze­pra­sza­my, wy­bra­ny numer nie od­po­wia­da – po­wtó­rzy­ła pani z gło­śnicz­ka Brzy­twy.

Trud­no – po­my­ślał i wy­brał inny numer. Miał jesz­cze kilku przy­ja­ciół któ­rzy mo­gli­by mu pomóc, ale z więk­szo­ścią nie roz­ma­wiał już od kilku lat. Miał na­dzie­ję, że bę­dzie mógł li­czyć na ich bez­po­śred­nią pomoc… lub cho­ciaż na ja­kieś in­for­ma­cje.

– Prze­pra­sza­my, wy­bra­ny numer nie ist­nie­je.

Sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się jesz­cze kil­ku­krot­nie, zanim zre­zy­gno­wa­ny wdra­pał się na jedno z pobliskich drzew. Pró­bo­wał dzwo­nić do przy­ja­ciół, któ­rzy mo­gli­by mu pomóc roz­po­cząć ja­kieś śledz­two. Do zna­jo­mych, któ­rzy byli w sta­nie wy­kraść dane o dzia­ła­niach Świę­tej Ligi, a nawet do zwy­kłych han­dla­rzy in­for­ma­cja­mi. Wszyst­ko na nic. Więk­sza część z tych ludzi nie ode­brał­by po­łą­cze­nia z nie­zna­ne­go nu­me­ru, a tak się skła­da­ło, że Ni­ki­for nie po­sia­dał karty SIM, którą ktoś mógł­by roz­po­znać. Po­nad­to z tak sta­re­go te­le­fo­nu nie mógł wejść w in­ter­net, by spraw­dzić co się stało na stre­amie.

Wes­tchnął cięż­ko i oparł się głową o konar drze­wa. Ręce mu drża­ły, jak chyba nigdy wcze­śniej. Sam po­pa­dał w ta­ra­pa­ty nie­jed­no­krot­nie, ale nigdy nie spro­wa­dził ich na kogoś, kogo ko­chał.

Pa­mię­tał jesz­cze jeden numer, na który mógł­by spró­bo­wać się do­dzwo­nić. Kon­takt, który naj­pew­niej ode­brał­by od niego te­le­fon i po­mógł­by mu… choć zde­cy­do­wa­nie nie za darmo. Chło­pak obie­cał sobie kie­dyś nigdy już nie roz­ma­wiać z tą osobą. Nie bez po­wo­du.

Po­my­ślał o Pe­tu­ni i uznał, że nie wy­ba­czył­by sobie do końca życia, gdyby z jego po­wo­du stała się jej krzyw­da. Sa­m miał bar­dzo ni­skie szan­se, by ją od­na­leźć. Ktoś ją mu­siał po­rwać, a on nawet nie po­tra­fił wal­czyć. Nie­na­wi­dził prze­mo­cy i nie nosił przy sobie broni. Bez elek­tro­ni­ki nawet samo zlo­ka­li­zo­wa­nie przy­ja­ciół­ki by­ło­by strasz­nie trud­ne.

Wró­cił pa­mię­cią do wszyst­kich cu­dow­nych chwil spę­dzo­nych w jej ob­ję­ciach. Przy­wo­łał w myśli jej twarz… jej uśmiech. Przy­po­mniał sobie jej nie­ukoń­czo­ny obraz na bal­ko­nie…

Jeśli przy­tra­fi się jej coś złego, to kto na­ma­lu­je wiel­kie ró­żo­we słoń­ce nad pa­no­ra­mą Dre­zna?

Pod­jął de­cy­zję.

Gdy wy­bie­rał numer po po­licz­ku ście­kła mu łza. Bał się upo­ko­rze­nia, ja­kie­go bę­dzie mu­siał do­znać, ale uznał, że nie ma in­ne­go wyj­ścia.

– Halo? – ode­zwał się dam­ski głos w słu­chaw­ce.

– J-ja… – za­chli­pał. – P-po­trze­bu­je two­jej po­mo­cy.

– Beksa? Nie wie­rzę, że do mnie za­dzwo­ni­łeś.

– P-pro­szę. Przy­jedź do Dre­zna na Sa­al­haus­se­ner Straße pięćdziesiąt jeden. Ja na­praw­dę…

– Na­praw­dę co? – prze­rwał mu głos. – Wiesz co? Nie od­po­wia­daj. Masz szczę­ście, że je­stem w Le­gni­cy. Będę za pół­to­rej go­dzi­ny, a ty przez ten czas wy­my­ślisz sobie, jak mi wy­na­gro­dzisz to, że nie od­zy­wa­łeś się do mnie przez ostat­nie kilka lat.

Roz­łą­czy­ła się.

Prze­szedł go dreszcz. Jego była dziew­czy­na nawet nie za­py­ta­ła o to, dla­cze­go do niej za­dzwo­nił. To że zgo­dzi­ła się przy­je­chać od razu wcale nie zwia­sto­wa­ło ni­cze­go do­bre­go. Do­brze znał ten ton głosu i był pewny, że nie obej­dzie się bez nie­przy­jem­no­ści.

Ta ko­bie­ta była praw­dzi­wym uoso­bie­niem zła.

A naj­gor­szym w tym wszyst­kim był fakt, że Apo­li­na Su­lew­ski od ja­kie­goś czasu pra­co­wa­ła na usłu­gach kon­glo­me­ra­tu Weles.

 

Chło­pak w ka­pe­lu­szu wiedź­my cz.2/4

 

Dre­zno, Sa­al­haus­se­ner Straße 51

 

 

To pół­to­rej go­dzi­ny było naj­wol­niej mi­ja­ją­cą pół­to­rej go­dzi­ny w jego całym życiu. Drę­czą­ce su­mie­nie nie po­zwa­la­ło mu choć na chwi­lę zająć się czymś innym niż roz­pa­cza­niem. Czuł, że po­wi­nien być gdzie in­dziej. Szu­kać jej. Nie mógł prze­stać my­śleć o tym, gdzie ona może teraz być i jakie okrop­no­ści mogą na nią cze­kać.

Roz­są­dek jed­nak wziął górę. Sa­m nie da rady jej od­na­leźć. Nie wie nawet, gdzie za­cząć po­szu­ki­wa­nia. Rów­nie do­brze mógł­by pójść w zu­peł­nie lo­so­wym kie­run­ku i li­czyć na to, że na nią na­tra­fi… Jeśli ktoś dobrze ją ukrył, to szanse wpadnięcia na jakikolwiek trop mo­gły­by być rów­nie ni­skie, co szan­se wy­gra­nia w Lotto.

A może to nie rozsądek, ale tylko zwy­kła głu­po­ta? Apo­li­na była osobą, która krzyw­dzi­ła ludzi dla za­ba­wy. To wła­śnie lu­dzie jej po­kro­ju byli w sta­nie po­ry­wać in­nych. Mo­gła­by go olać. Wy­śmiać. Przy­je­chać tylko po to, żeby na­pa­wać się jego nie­szczę­ściem.

Ni­ki­for spoj­rzał na kie­szon­ko­wy ze­ga­rek. Już wkrót­ce bę­dzie mógł się prze­ko­nać, czy pod­jął wła­ści­wą de­cy­zję.

Pod ad­re­sem, który podał, stał dawno opusz­czo­ny ma­ga­zyn o bla­sza­nej kon­struk­cji. Be­to­no­wy par­king od­dzie­lał bu­dy­nek od drogi, a gęsta ro­ślin­ność wokół po­zwa­la­ła na do­god­ne ukry­cie się i ob­ser­wo­wa­nie oto­cze­nia z bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

Miał na­dzie­ję, że w razie czego uda mu się zwie­trzyć nie­cne po­bud­ki Apo­li­ny i zdąży czmych­nąć w las. Li­czył na swoje buty. Wcze­śniej próby uciecz­ki przed czło­wie­kiem z im­plan­ta­mi w no­gach by­ły­by z góry ska­za­ne na po­raż­kę, ale dzięki wi­zy­cie w sie­dzi­bie SSI przy­naj­mniej miał ja­kieś szan­se.

Wkrót­ce na par­king wje­chał ele­ganc­ki czar­ny vuk. Po­jazd miał przy­ciem­nia­ne szyby, więc nie dało się zo­ba­czyć kie­row­cy, szcze­gól­nie że była noc. Pewnie został wręcz naszpikowany całą masą zaawansowanej elektroniki. Wszystkie nowe modele takie były, a te produkowane przez korporację Weles uchodziły w tej kwestii za majstersztyk.

Chło­pak prze­łknął ślinę. Po­sta­no­wił jesz­cze się nie wy­chy­lać.

Vuk-7x za­to­czył po­wol­ne kółko wokół ma­ga­zy­nu, a na­stęp­nie za­par­ko­wał nie­ca­łe dzie­sięć me­trów od miej­sca kry­jów­ki Ni­ki­fo­ra. Po chwi­li świa­tła sa­mo­cho­du zga­sły, a przed­nie drzwi otworzyły się i wy­sia­dła z nich ubra­na na biało ko­bie­ta o jasnosrebr­nych wło­sach.

Człon­ki­ni kor­po­ra­cji Weles od razu spoj­rza­ła w jego kie­run­ku. Jej oczy zaświeciły się ostro po­ma­rań­czo­wym bla­skiem. 

– My­ślisz, że cię nie widzę? – za­py­ta­ła Apo­li­na.

To by było na tyle, jeśli cho­dzi­ło o dys­kre­cję – po­my­ślał i ze smut­kiem wy­szedł z kry­jów­ki. Wie­dział, że zaraz znaj­dzie się na dro­dze, z któ­rej nie ma po­wro­tu. Przez chwi­lę jesz­cze się wa­hał, czy cza­sem by nie uciec, ale szyb­ko dał za wy­gra­ną. Nie po to cze­kał bez­czyn­nie pół­to­rej go­dzi­ny, żeby teraz od­pu­ścić.

– Pach­niesz jak dziw­ka – po­wie­dzia­ła. – Od razu ci mówię, że rze­żącz­ka nie dzia­ła jak berek. Jeśli się prze­śpi­my, nadal bę­dziesz ją miał.

– Jak pach­nę?

Po­wą­chał się, momentalnie przypominając sobie o tym, że nie po­wi­nien tego robić. Na jej za­czep­ki nie można było od­po­wia­dać. Jeśli już jakoś pach­niał, to per­fu­ma­mi Pe­tu­ni.

– Jak kurwa. Byłeś w bur­de­lu, zga­dza się? Wpa­ko­wa­łeś się w jakąś ostrą ka­ba­łę, z któ­rej nie mo­żesz wyjść, w prze­ciw­nym razie nie za­dzwo­nił­byś do mnie. Dziwi mnie tylko to, co ta­kie­go zrobiłeś. Zwy­kle spier­ni­czasz z miej­sca zda­rze­nia do in­ne­go kraju. Nawet przed In­kwi­zy­cją uda­wa­ło ci się do tej pory spraw­nie ki­trać ten ka­pe­lusz.

– To nie In­kwi­zy­cja. – Po­dra­pał się po nosie. – Chyba.

– To do­brze, bo Weles ma pakt o nie­agre­sji z dzie­cio­jeb­ca­mi. Ko­zo­jeb­ców i in­nych jeb­ców za to mogę lać do woli. – Usiadła na masce i splotła ramiona na piersi. – Po­wiesz mi, co od­ja­nie­paw­li­łeś, czy cze­kasz, aż przed­sta­wię ci cenę za moje usłu­gi? Nie cze­kaj, bo jesz­cze sama nie wiem, co ci zro­bię za to, że obu­dzi­łeś mnie w środ­ku nocy.

Nie po­do­ba­ło mu się to, w jaki spo­sób na niego pa­trzy­ła. Lu­dzie, któ­rzy ma­wia­ją, że z oczu idzie wy­czy­tać in­ten­cje czło­wie­ka, muszą mieć na myśli praw­dzi­we, ludz­kie oczy. Te Apo­li­ny wy­glą­da­ły jak dwie roz­ża­rzo­ne do czer­wo­no­ści za­pal­nicz­ki sa­mo­cho­do­we. Ni­ki­for po­dej­rze­wał, że to coś wię­cej niż tylko zmia­na ko­sme­tycz­na.

– Cho­dzi o Pe­tu­nię… – wy­du­kał.

– Pe­tu­nię? Taki kwia­tek?

– Pe­tu­nię, moją… – Nagle sobie przy­po­mniał, że nikt poza nim jej tak nie na­zy­wał. – Apo­li­no… moja przy­ja­ciół­ka znik­nę­ła. To dla mnie bar­dzo ważne, żeby wie­dzieć, co się stało. Sam nie dam rady.

– Twoja psiap­siół­ka.

– Tak!

– Twoja psiap­siu­nia-pe­tu­nia?

Za­czął ża­ło­wać, że po­pro­sił ją o pomoc. Zdą­żył za­po­mnieć, jak trudno było się do­ga­dać z tą dziew­czy­ną.

– Apo­li­no, pro­szę… To jest je­dy­na rzecz o jaką kie­dy­kol­wiek cię po­pro­szę. Tylko ta jedna rzecz… Potem już nigdy nie będę od cie­bie nic chciał. Obie­cu­ję. Ja nie znam ni­ko­go, kto mógł­by mi teraz pomóc… Nie mam też nic, co mógł­bym dać ci w za­mian. Mam tylko trzy ty­sią­ce euro i ja­kieś bły­skot­ki, jak chcesz to oddam ci wszyst­ko, ale wiem, że nie lu­bisz ta­kich rze­czy. Pro­szę… je­dy­ne na co liczę to twoja do­broć serca ze wzglę­du na… na stare czasy.

Apo­li­na par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Ja i do­broć serca to an­to­ni­my bekso. Je­dy­ne na co mo­żesz li­czyć, to na to, że aku­rat mi się okrop­nie nudzi. Za­zwy­czaj mam lep­sze rze­czy do ro­bo­ty niż na­sta­wia­nie karku za kon­ku­bi­nę mo­je­go by­łe­go.

– Pro­szę…

– Jeśli my­ślisz, że dzię­ki tej śmiesz­nej czap­ce ma­gicz­ne słowo za­cznie na mnie dzia­łaś, to się my­lisz. Mu­sisz się bar­dziej po­sta­rać.

Znów wró­cił my­śla­mi do tego, co mogło się stać z Pe­tu­nią. Na pewno po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy, a on teraz mar­no­wał czas na głu­pie prze­py­chan­ki słow­ne. Bał się, że wkrót­ce może być za późno, żeby coś zro­bić. Mu­siał zmie­nić tak­ty­kę.

– Ja… zro­bię dla cie­bie wszyst­ko. Wszyst­ko ro­zu­miesz? Bę­dziesz mogła mnie za­szcze­pić ja­kimś swoim chi­pem, dzię­ki któ­re­mu mnie za­wsze zlo­ka­li­zu­jesz. Już nigdy wię­cej nie uciek­nę przed tobą. Pro­szę tylko, pomóż mi naj­pierw. To dla mnie waż­niej­sze niż moja wol­ność.

– To dla cie­bie ważne. – Uśmiech­nę­ła się szel­mow­sko. – I zro­bisz dla mnie wszyst­ko, żeby ją ra­to­wać… Brzmi le­piej. Ja jed­nak w prze­ci­wień­stwie do cie­bie nie wie­rzę w obie­can­ki-ca­can­ki. Zjesz chipa już teraz.

Apo­li­na Su­lew­ski wy­cią­gnę­ła coś z kie­sze­ni. O tej porze wy­glą­da­ła praw­dzi­wie upior­nie. Było zbyt ciem­no, by przyj­rzeć się do­kład­nie rysom jej twa­rzy, oraz temu, co trzy­ma­ła w ręce. Krwi­stopo­ma­rań­czo­we źre­ni­ce spra­wia­ły, że Ni­ki­for czuł się, jakby miał pod­pi­sać cy­ro­graf z samym wład­cą pie­kieł.

– A ja ci wtedy po­mo­gę – do­da­ła.

Wąt­pił, żeby za­mie­rza­ła go oszu­kać po ta­kiej gwa­ran­cji. Miała prawa co do tego, żeby ocze­ki­wać od niego za­pew­nie­nia, że po speł­nie­niu obiet­ni­cy Ni­ki­for nie za­szy­je się gdzieś na dru­gim końcu świa­ta. Zresz­tą już teraz miał ocho­tę to zro­bić i pew­nie by to zro­bił.

Gdyby tylko mógł…

Prze­ra­ża­ło go to, czego Apo­li­na bę­dzie od niego ocze­ki­wać w przy­szło­ści, ale uznał, że nie ma wy­bo­ru. Nigdy nie wy­ba­czył­by sobie tchó­rzo­stwa, jeśli coś stałoby się Pe­tu­ni. Szcze­gól­nie, że po­ten­cjal­nie miał­by oka­zję, żeby jej pomóc.

Drżą­cą ręką się­gnął po to, co trzy­ma­ła dziew­czy­na. Wy­ma­cał coś o kształ­cie i roz­mia­rach ta­blet­ki. Wie­dział, że po­wi­nien się co naj­mniej dwa razy za­sta­no­wić, ale chciał mieć już tę de­cy­zję za sobą. Szyb­ko po­łknął przed­miot.

– O kurwa. – Dziew­czy­na wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni opa­ko­wa­nie po ja­kichś ta­blet­kach i rzu­ci­ła nim w Ni­ki­fo­ra. Po chwi­li wy­buch­nę­ła śmie­chem. – Żar­to­wa­łam z tym chi­pem. To tylko Zu­klo­pen­tyk­sol. Teraz przy­naj­mniej wiem, że na­praw­dę zro­bisz dla mnie wszyst­ko.

– Zu­klo­pen­ty­co? – Zbladł, pró­bu­jąc do­strzec w mroku ety­kie­tę. – C-co to jest?

– Nie mu­sisz wie­dzieć, ale spo­koj­nie, nie za­szko­dzi ci. Może nawet po­mo­że. – Za­chi­cho­ta­ła. – Nie­waż­ne, pakuj się do sa­mo­cho­du. Je­dzie­my szu­kać tego two­je­go kwia­tusz­ka.

Po­trze­bo­wał kilku chwil, żeby tra­fi­ło do niego to, co wła­śnie po­wie­dzia­ła. Nie zdą­żył jesz­cze sobie w pełni uświa­do­mić po­wa­gi po­łknię­cia urzą­dze­nia, a już oka­za­ło się, że zo­stał oszu­ka­ny. Po­czuł się jak idio­ta, ale uznał, że to lep­sze, niż zje­dze­nie praw­dzi­we­go chipa. Teraz naj­wy­żej do­sta­nie bie­gun­ki.

Nie wie­dział co po­wie­dzieć, dla­te­go po­słusz­nie po­dą­żył za Apo­li­ną. Miał mie­sza­ne uczu­cia, wsia­da­jąc do no­wo­cze­sne­go sa­mo­cho­du. Po­dob­nie jak z resz­tą urzą­dzeń, w mo­to­ry­za­cji wolał kla­sy­ki. Świa­do­mość, że taką kupą me­ta­lu ste­ro­wa­ła sztucz­na in­te­li­gen­cja przy­pra­wia­ła go o mdło­ści. Prę­dzej wsiadł­by do sta­re­go tra­ban­ta z pi­ja­nym tak­sów­ka­rzem w środ­ku, niż za­ufał­by kie­row­cy, który de facto był kupą ukła­dów sca­lo­nych.

Choć fotel, mu­siał przy­znać, był cał­kiem wy­god­ny. Przede wszyst­kim cie­pły, nie­wąt­pli­wie pod­grze­wa­ny elek­trycz­nie. Spoj­rzał przed sie­bie. Na wy­świe­tla­czu po­nu­ro jaśniał ukła­da­ją­cy się w li­te­rę "V" sym­bol sta­rosło­wiań­skie­go boga We­le­sa, jed­no­cze­śnie bę­dą­cym lo­giem kor­po­ra­cji. Pew­nie gdyby do­tknął ekranu, kom­pu­ter wy­świe­tlił­by całe mnó­stwo róż­nych opcji. Wolał jed­nak trzy­mać ręce przy sobie.

Do­pie­ro po chwi­li uświa­do­mił sobie, że Apo­li­na wbija w niego wzrok.

– Coś po­wiesz? – za­py­ta­ła. – Ja nie wiem nawet, jak ona wy­glą­da. Jak to się stało, że ją zgu­bi­łeś?

Gufo prze­łknął ślinę i za­czął z bólem re­la­cjo­no­wać to, co się stało. To był chyba pierw­szy raz, kiedy uło­żył sobie całą hi­sto­rię w ra­cjo­nal­nym, trzy­ma­ją­cym się kupy sen­sie. Sta­rał się nie wy­le­wać uczuć, które mogły tylko roz­ju­szyć lub roz­śmie­szyć Apo­li­nę. Osta­tecz­nie przy­naj­mniej po­mógł sobie roz­ja­śnić całą sy­tu­ację. Nadal nie miał po­ję­cia, co mogło się przy­da­rzyć Pe­tu­nii, ale teraz cho­ciaż mógł wy­klu­czyć część nie­lo­gicz­nych i abs­trak­cyj­nych sce­na­riu­szy, które cały czas wpa­da­ły mu do głowy.

Apo­li­na słu­cha­ła w mil­cze­niu. Gdy skoń­czył, sa­mo­chód sa­mo­czyn­nie za­pa­lił świa­tła i ku zdzi­wie­niu Ni­ki­fo­ra ru­szył w drogę. Żaden z wy­świe­tla­czy nawet nie pró­bo­wał wy­ja­śnić, w jakim kie­run­ku udał się po­jazd. Logo kor­po­ra­cji świe­ci­ło nie­zmien­nie.

– Apo­li­no, auto ru­szy­ło. Dokąd ono je­dzie?

– Wiem, że ru­szy­ło bekso. Daj mi pra­co­wać.

Spoj­rzał na nią ze stra­chem. Nawet nie pa­trzy­ła na drogę, ale w jakiś od­le­gły punkt po dru­giej stro­nie ulicy. Mimo to sa­mo­chód kie­ro­wał bez­błęd­nie. Czyż­by sztucz­na in­te­li­gen­cja wie­dzia­ła dokąd je­chać? Tylko skąd? Ni­ki­for był z dzie­sięć lat do tyłu, jeśli cho­dzi­ło o no­win­ki mo­to­ry­za­cyj­ne. Brak kie­row­ni­cy? Już jakiś czas temu nie­któ­re nowe sa­mo­cho­dy miały wy­su­wa­ną kie­row­ni­cę, włą­cza­ją­cą się tylko w cza­sie jazdy. Vuk-7x wy­da­wał się w ogóle jej nie mieć.

– Nie roz­je­dzie kogoś?

– Nie?

– A ty? Co ro­bisz?

– Oglą­dam stre­am. Siedź cicho.

Ko­lej­ny raz po­czuł, że robi mu się nie­do­brze. Do­pie­ro teraz zro­zu­miał, że świe­cą­ce oczy Apo­li­ny były tak na­praw­dę wbu­do­wa­nym w gałkę oczną in­ter­fej­sem gra­ficz­nym. Bał się po­my­śleć, jak bar­dzo mogła się zmie­nić przez te wszyst­kie mo­dy­fi­ka­cje. Już jako zwy­kły czło­wiek wy­da­wa­ła się sza­le­nie nie­obli­czal­na.

– Skoń­czy­łam.

– Obej­rza­łaś? Cały?

– Tylko istot­ne frag­men­ty.

– I… do­wie­dzia­łaś się cze­goś?

– Tak, twoja dziew­czy­na strasz­nie ssie w Le­ague of Le­gends.

– Pro­szę cię, po­wiedz, co się stało. Wi­dzia­łaś coś po­dej­rza­ne­go? Muszę wie­dzieć!

– Nic szcze­gól­ne­go. O dziewiętnastej trzydzieści cztery twoja psiap­siół­ka wy­łą­czy­ła ka­me­rę, mó­wiąc że idzie do kibla. Potem w­łą­czy­ła ją znowu o dwudziestej dwanaście. Trzy­dzie­ści minut póź­niej wy­szła z po­ko­ju, twier­dząc, że usły­sza­ła ja­kieś dźwię­ki. Już nie wró­ci­ła.

– I… – Głos mu się za­ła­mał. Wciąż nie mógł sobie wy­ba­czyć tego, że przez cały tam­ten czas spał za są­sied­ni­mi drzwia­mi. – N-na­praw­dę nic wię­cej nie było widać? Nie sły­sza­łaś tych dźwię­ków?

– Nie. Dziw­ne jest to, że nie ko­rzy­sta­ła z po­mo­cy żad­ne­go me­na­dże­ra. Nie miał kto wy­łą­czyć trans­mi­sji, gdy coś za­czę­ło się dziać. Zwy­kle stre­ame­rzy mają taką osobę, która ogar­nia im chat i takie tam. Zda­rza się, że lu­dzie spa­mu­ją ja­kimś gów­nem i są z tego przy­kre kon­se­kwen­cje. Wiem, bo sama kie­dyś byłam trol­lem in­ter­ne­to­wym.

– Pa­mię­tam. Ob­ra­ża­łaś ja­kie­goś chło­pa­ka, który potem po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. To okrop­ność.

– Hej­to­wa­ły go setki in­nych osób, my­ślisz, że moja rola coś zmie­ni­ła? I tak by się zabił. Poza tym teraz robię dużo gor­sze rze­czy. Jeśli masz z tym pro­blem, to trze­ba było za­dzwo­nić po CSP.

– Pro­szę… nawet mi nie mów. Ja dalej nie wiem, czy zro­bi­łem do­brze.

– Z po­pro­sze­niem mnie o pomoc? – Rzu­ci­ła mu prze­ni­kli­we spoj­rze­nie. – Oczy­wi­ście, że zro­bi­łeś źle. Oce­nia­jąc to, jak do tej pory wy­glą­dał twój mo­ral­ny krę­go­słup, po­wie­dzia­ła­bym, że wła­śnie wy­padł ci dysk. Jeśli coś się zmie­ni­ło odkąd wi­dzie­li­śmy się ostat­nio to faj­nie. Uczysz się.

– Uczę się czego?

– Życia płacz­ku.

Sa­mo­chód kie­ro­wał się w stro­nę dziel­ni­cy Gor­bitz. Ni­ki­for był pe­wien, że Apo­li­na w jakiś nie­uchwyt­ny dla niego spo­sób wpro­wa­dzi­ła adres miesz­ka­nia Pe­tu­ni do na­wi­ga­cji au­to-pi­lo­ta. Za­sta­na­wiał się tylko, co ta­kie­go za­mie­rza­ła uczy­nić. Oba­wiał się, że przez ten czas któ­ryś z jej wi­dzów mógł­by zgło­sić za­gi­nię­cie. Służ­by po­rząd­ko­we nie tylko prze­szko­dzi­ły­by Apo­li­nie w śledz­twie, ale rów­nież mogły po­wia­do­mić In­kwi­zy­cję o jego obec­no­ści. Po­ka­za­nie się w ka­me­rze było wiel­kim błę­dem.

– Je­dzie­my do niej, praw­da? – za­py­tał.

– No shit Sher­lock.

– Co chcesz zro­bić?

– Jesz­cze nie wiem, ale do­brze, że się od­zy­wasz. Przy­po­mnia­łeś mi wła­śnie, że nie pra­cu­ję za darmo, ale za twoje do­zgon­ne usłu­gi. Masz dalej ten twój flet? Pew­nie, że masz. Dawaj, za­graj mi tu coś włó­czy­ki­ju.

Chło­pak za­ci­snął zęby. Ow­szem miał pięk­nie zdo­bio­ny flet, ale grał na nim je­dy­nie w chwi­lach, gdy był szczę­śli­wy. Wy­da­nie ja­kie­go­kol­wiek dźwię­ku na tym in­stru­men­cie teraz, gdy zwy­kłe słowa ledwo co prze­cho­dzi­ły mu przez gar­dło, bę­dzie eks­tre­mal­nie bo­le­sne. Ża­ło­wał, że kie­dyś ujaw­nił swój ta­lent przed tą dziew­czy­ną.

– Ja… ja nie umiem.

– W chuja mnie chcesz zro­bić?

Krzyk­nę­ła, a sa­mo­chód nagle za­ha­mo­wał, ni­czym ra­żo­ny pod­nie­sio­nym gło­sem dziew­czy­ny. Ni­ki­for zbladł.

– Ja nie chcę. Pro­szę. Nie teraz.

– Bę­dziesz robił to, co chcę, albo za­wró­ci­my i wy­wio­zę cię na Ma­da­ga­skar, ro­zu­miesz?

– Ro­zu­miem.

Drżą­cą dło­nią się­gnął po in­stru­ment i za­py­tał:

– Co mam za­grać? Za­gram wszyst­ko, tylko pro­szę, pomóż mi.

Sa­mo­chód ru­szył. Apo­li­na się za­my­śli­ła.

– Za­graj mi Smells Like Teen Spi­rit – po­wie­dzia­ła po chwi­li.

– Ni­rva­ny?

– No chyba nie Iron Ma­iden.

– Ale… na tym fle­cie? To chyba nie wyj­dzie.

– Ciesz się, że nie ka­za­łam ci za­śpie­wać Ievan Po­lk­ki.

Przy­sta­wił in­stru­ment do ust. Pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć jak brzmiał po­czą­tek pio­sen­ki, ale do głowy wpa­da­ło mu je­dy­nie Sta­ir­way to He­aven. Pierw­sza na­gra­na po­zy­cja na jego pły­cie CD. Gdyby nie ona… Gdyby nie ten prze­klę­ty walk­man…

Przy­pad­ko­wo wydał jeden krót­ki dźwięk. Od­głos tak ża­ło­sny, że jesz­cze bar­dziej ode­chcia­ło mu się co­kol­wiek grać. Nie mógł wię­cej. Nie po­tra­fił. Ogrom­na gula sta­nę­ła mu w gar­dle. Czuł się, jakby jego stru­nom gło­so­wym za­bra­kło prze­strze­ni, a płuca skur­czy­ły się do roz­mia­rów ja­błek.

– Apo­li­no… ja nie dam rady. Nie po­tra­fię tego za­grać.

– To za­graj mi marsz bry­tyj­skich gre­na­die­rów. Tam jest tylko flet i bęben. Ja będę ro­bi­ła bęben o ko­la­no.

– Nie dam rady ni­cze­go za­grać. Bła­gam cię, ja ci za­gram wszyst­ko, gdy tylko od­naj­dzie­my Pe­tu­nię. Ale teraz… – Po­czuł jak łzy na­pły­wa­ją mu do oczu. Ob­ró­cił się, żeby tego nie wi­dzia­ła. – Teraz nie dam rady.

– Do­brze… Za­grasz mi póź­niej bekso. Zaraz i tak do­je­dzie­my na miej­sce.

Spoj­rzał przed sie­bie. Znów prze­szy­ły go ciar­ki. Tak, jak się oba­wiał, przed blo­kiem Pe­tu­ni stał nie­bie­sko-srebr­ny sa­mo­chód z na­pi­sem PO­LI­ZEI. Chwi­lę póź­niej za­uwa­żył jesz­cze fur­go­net­kę CSP. Dowód na to, że nie tylko nie­miec­ka po­li­cja, ale i Chrze­ści­jań­skie Służ­by Po­rząd­ko­we za­in­te­re­so­wa­ły się spra­wą. Tych ostat­nich od In­wi­zy­cji dzie­li­ła cien­ka linia. Nie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, że są tutaj z po­wo­du jego obec­no­ści na na­gra­niu.

Apo­li­na za­par­ko­wa­ła na są­sied­nim par­kin­gu. Ni­ki­for po­cie­szył się, że od służb od­dzie­la­ła go so­lid­nie przy­ciem­nia­na szyba. O go­dzi­nie trze­ciej w nocy trze­ba by po­dejść pod sa­mo­chód na wy­cią­gnię­cie ręki, żeby zo­ba­czyć co­kol­wiek w środ­ku. W jego sy­tu­acji jed­nak każda odro­bi­na dys­kre­cji była na wagę złota.

– I c-co teraz? – za­py­tał nie­pew­nie. – Oni będą mnie szu­kać.

– To coś no­we­go? Szu­ka­ją cię od dawna.

– Jak chcesz się teraz tam do­stać? – za­py­tał, uważ­nie ob­ser­wu­jąc wej­ście bloku. – Ja wcho­dzi­łem bal­ko­nem, ale teraz to bez sensu. Po­patrz na świa­tła w oknach. Lu­dzie po­wsta­wa­li.

– Nie za­mie­rzam się ni­g­dzie do­sta­wać. – Par­sk­nę­ła. – Niby po co?

– Żeby zro­bić śledz­two.

Apo­li­na prze­su­nę­ła fotel do tyłu i skrzyżowała nogi, sia­da­jąc po tu­rec­ku. Przez chwi­lę ob­ser­wo­wa­ła sa­mo­cho­dy władz i ruch przed blo­kiem… A wła­ści­wie brak ruchu, bo funk­cjo­na­riu­sze praw­do­po­dob­nie wła­śnie prze­py­ty­wa­li są­sia­dów w środ­ku. Wkrót­ce ob­ró­ci­ła się i spoj­rza­ła mu w oczy.

– Po­zo­sta­je mo­dli­twa – oznaj­mi­ła.

– Co? Czemu?

– Po­mo­dlę się do mojej sze­fo­wej o prze­chwy­ce­nie tam­tej ka­me­ry przed wej­ściem.

– P-po­mo­dlisz się??

Apo­li­na nie od­po­wie­dzia­ła. Za­mknę­ła oczy. Ni­ki­for nie miał siły, żeby pró­bo­wać roz­wi­kłać to, w jaką gier­kę znów pró­bo­wa­ła go wcią­gnąć. Nigdy nie była re­li­gij­na w żaden spo­sób, ale teraz… słowo "sze­fo­wa" wy­ma­wia­ła z pewną nutą cze­goś, czego nigdy wcze­śniej w jej gło­sie nie sły­szał. Nikt w ten spo­sób nie mówi o swo­jej sze­fo­wej… Czyż­by cho­dzi­ło o Annę Weles? Wła­ści­ciel­kę kor­po­ra­cji?

– Biały fiat du­ca­to.

– Co? – Zbladł. – Żar­tu­jesz sobie?

– Dwóch za­ma­sko­wa­nych osob­ni­ków płci mę­skiej wy­wle­kło twoją pi­ci-pi­ci do bia­łe­go fiata du­ca­to. Odu­rzy­li ją czymś, ale to nieistot­ne. Ważne, że sze­fo­wa dała mi zie­lo­ne świa­tło. Wiesz co to ozna­cza?

Uśmiech­nę­ła się ni­czym rekin.

– To ozna­cza… – Za­ci­snę­ła ty­ta­nową pięść. – Że wkrót­ce ta dłoń zmie­ni kolor ze srebr­ne­go na szkar­łat­ny. A ja… będę się przy tym świet­nie bawić. Co ty na to włó­czy­ki­ju?

Ni­ki­fo­ra znów prze­szy­ły ciar­ki. Miał dziw­ne prze­czu­cie, że wcią­gnię­cie tej psy­cho­pat­ki do gry nie obę­dzie się bez ka­ta­stro­fy. Z dru­giej stro­ny… Ta psy­cho­pat­ka póki co stała po jego stro­nie, a więc jego wro­go­wie sta­wa­li się jej wro­ga­mi. Jeśli Wim Leh­mann fak­tycz­nie maczał w tym palce, to nie było in­ne­go wyj­ścia.

Sam nie dałby rady zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej. Wy­kraść przed­miot ze SŚI to dla niego bułka z ma­słem, ale wtedy ucie­kał da­cha­mi, w We­ro­nie wy­ko­rzy­stał umie­jęt­no­ści par­ko­uru. Pe­tu­nia nie umia­ła ska­kać. Nie po­sia­da­ła po­moc­nych dla niego urzą­dzeń. Nie była wy­spor­to­wa­na.

Gufo nie­na­wi­dził prze­mo­cy, ale chyba po raz pierw­szy w życiu po­czuł, że jej uży­cie może komuś wyjść na dobre.

 

Chło­pak w ka­pe­lu­szu wiedź­my cz.3/4

 

Dre­zno. Dziel­ni­ca tu­rec­ka.

 

 

Spo­glą­da­jąc na tu­rec­kie blo­ko­wi­ska, po­czuł się tro­chę jak sied­mio­let­nie dziec­ko, które przy­pro­wa­dza star­szą o kilka lat sio­strę, żeby roz­pra­wi­ła się z prze­śla­dow­ca­mi. Wpraw­dzie Apo­li­na była star­sza od niego o trzy lata, ale w życiu nie po­mo­gła­by mu w szko­le. Co wię­cej sama była jego prze­śla­dow­czy­nią przez dłuż­szy czas.

– Pa­mię­tasz jak gnę­bi­łaś mnie w szko­le? Wcią­gnę­łaś mnie do dam­skiej to­a­le­ty i spłu­ka­łaś mi głowę w kiblu.

– Bę­dziesz mi to wy­po­mi­nał smar­ka­czu? Jak mia­łam prze­pu­ścić to, że masz takie śmiesz­ne imię i na­zwi­sko?

– Moje imię po­cho­dzi z grec­kie­go ni­ki­fo­ros i ozna­cza "no­szą­ce­go zwy­cię­stwo". A gufo to po wło­sku "sowa". Nie wiem, co w tym śmiesz­ne­go. Jest kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy osób w Pol­sce, które na­zy­wa­ją się "Sowa".

– Mia­łam wtedy czter­na­ście lat, my­ślisz, że mnie to kurwa ob­cho­dzi­ło? Jak­byś miał na imię Mar­cin, albo Bar­tek, miał­byś więk­sze szan­se na prze­trwa­nie. Te sio­stry za­kon­ne, pew­nie same nigdy nie do­świad­czy­ły bul­ly­in­gu. Na­zy­wa­nie dziec­ka w Pol­sce jakoś dziw­nie to de­bi­lizm.

– Te sio­stry to sa­dyst­ki. – Wes­tchnął, wspo­mi­na­jąc swoje lata mło­do­ści. – Nie zdzi­wił­bym się, jakby zro­bi­ły to ce­lo­wo.

Nie lubił wra­cać my­śla­mi do dzie­ciń­stwa, ale cza­sa­mi uzna­wał, że prze­szłość osta­tecz­nie wy­szła mu na dobre. Gdyby nie rózgi sióstr, wśród któ­rych się wy­cho­wał, nie uciekł­by z klasz­to­ru i zo­stał­by może księ­dzem. Pew­nie wiódł­by strasz­li­wie nudne życie.

– Wiesz, co mnie cza­sa­mi za­sta­na­wia­ło? Dla­cze­go pew­ne­go dnia prze­sta­łaś mnie tak gnę­bić i chcia­łaś się ze mną spo­ty­kać? My­śla­łem, że się po­pra­wi­łaś, ale potem…

– Hor­mo­ny płacz­ku. Za­uwa­ży­łam, że wy­glą­dasz jak młody Axl Rose i słu­chasz po­dob­nej mu­zy­ki, co ja. Mało który dzie­ciak w na­szym wieku słu­chał Lin­king Parku, czy Me­tal­li­ki. Wcze­śniej my­śla­łam, że je­steś zwy­kłą pizdą, ale za­im­po­no­wa­ło mi to, gdy przy­sze­dłeś do szko­ły w ko­szul­ce AC/DC Hells Bells. Ka­te­che­ta uwa­lił ci za to se­mestr, ale ty mia­łeś głę­bo­ko gdzieś tego sta­re­go cym­ba­ła. Nadal to sza­nu­ję.

– Za­po­mnia­łem już o tym. – Uśmiech­nął się pod nosem. – Nawet nie wiesz ile pio­se­nek mi obrzy­dzi­łaś… Od tam­tych cza­sów ani razu nie słu­cha­łem AC/DC.

– I vi­ce-ver­sa. Ty też obrzy­dzi­łeś mi rocka. Teraz Bra­jan John­son ko­ja­rzy mi się z po­dej­mo­wa­niem nie­wła­ści­wych de­cy­zji w życiu. Facet jest świet­nym mu­zy­kiem i nie za­słu­żył sobie na taki los. To nie jego wina, że spo­tka­łam cie­bie i za­czę­łam ćpać.

Apo­li­na lub sztucz­na in­te­li­gen­cja, spra­wi­ła że sa­mo­chód za­czął po­ru­szać się wol­niej. Ni­ki­for nadal nie miał po­ję­cia, kto jest kie­row­cą. Czy dziew­czy­na na­praw­dę mo­gła­ swo­bod­nie roz­ma­wiać, jed­no­cze­śnie spraw­nie kon­tro­lu­jąc po­jazd?

– Ale to może do­brze – kon­ty­nu­owa­ła. – Cza­sa­mi cisza jest naj­lep­szym so­und­trac­kiem do życia.

Uznał, że się zga­dza, dla­te­go do końca drogi po­sta­no­wił mil­czeć. Do­pie­ro, gdy vuk-7x per­fek­cyj­nie za­par­ko­wał "na ko­per­tę" mię­dzy dwoma, cia­sno usta­wio­ny­mi sa­mo­cho­da­mi, Gufo wy­sta­wił głowę przez okno i za­py­tał:

– Wiesz gdzie on miesz­ka? Tych blo­ków jest całe mnó­stwo.

– Nie bę­dzie­my od­wie­dzać tych blo­ków. Wy­sia­daj. Mamy, aż całe osiem me­trów do przej­ścia.

Ni­ki­for nie wie­dział, jakim cudem Apo­li­na zna­la­zła Leh­man­na w pierw­szym ga­ra­żu, do któ­re­go we­szła.

I dla­cze­go w ogóle za­czę­ła od ga­ra­żu, nie od blo­ków? Czyż­by go znała?

Nawet nie pytał. Po­szedł po­słusz­nie za byłą dziew­czy­ną, tak jak to robił za cza­sów szkol­nych.

Garaż był dużo więk­szy niż taki prze­cięt­ny ze spół­dziel­ni miesz­ka­nio­wej. Przy­po­mi­nał bar­dziej warsz­tat sa­mo­cho­do­wy. Mimo tego, Nikifor nie za­uwa­żył żad­nych pla­ka­tów lub zna­ków oznaj­mia­ją­cych, że można tu zo­sta­wić uszko­dzo­ny po­jazd. Całe to wy­po­sa­że­nie, któ­re­go mógł­by po­zaz­dro­ścić niejeden me­cha­nik, mu­sia­ło być dla Wima tylko ele­men­tem hob­by­stycz­nym…

Albo spo­so­bem, w jaki do­ra­biał sobie na czar­nym rynku.

Leh­mann na szczę­ście był sam. Za­ję­ty dłu­ba­niem przy przed­nim kole fiata du­ca­to sie­dział, zwi­sa­jąc no­ga­mi w ka­na­le sa­mo­cho­do­wym. Nawet nie za­uwa­żył, że ktoś wszedł do bu­dyn­ku. W ko­lum­nach gło­śni­ko­wych ry­czał nie­miec­ki rap, sku­tecz­nie po­zwa­la­jąc nie­po­strze­że­nie zbli­żyć się każ­de­mu, kto tylko miał na to ocho­tę.

Czy tak za­cho­wu­je się ktoś, kto do­pie­ro co po­rwał dziew­czy­nę? – po­my­ślał Gufo. Może źle oce­nił han­dla­rza i ten wcale nie ma­czał pal­ców w po­rwa­niu? Prze­cież to nie mógł być je­dy­ny biały fiat du­ca­to, który po­ru­szał się po uli­cach Dre­zna. Mu­sie­li wy­cią­gnąć zbyt po­chop­ne wnio­ski.

Tym­cza­sem Apo­li­na bez ce­re­gie­li podniosła ze stołu me­cha­ni­ka ogrom­ny klucz fran­cu­ski i z ca­łych sił ude­rzy­ła w ko­lum­ny. Nie­miec­ki rap mo­men­tal­nie się urwał, a frag­men­ty urzą­dze­nia roz­sy­pa­ły się po sali.

– Tur, tur, mo­ther­fuc­ker! – krzyk­nę­ła, ob­ra­ca­jąc w rę­kach swoją nową broń. – Za­dar­łeś z nie­wła­ści­wym fra­je­rem, fra­je­rze.

Za­alar­mo­wa­ny han­dlarz ob­ró­cił się, się­gnął pod kurt­kę, ale Apo­li­na była zbyt bli­sko. Cięż­kim klu­czem, ni­czym kijem do golfa wy­bi­ła pi­sto­let na drugi ko­niec warsz­ta­tu, je­do­cze­śnie gruchocząc parę pal­ców i zrzu­ca­jąc bied­ne­go me­cha­ni­ka do ka­na­łu.

Ni­ki­for, wi­dząc to wszyst­ko, po­czuł nie­przy­jem­ny ból rów­nież w swo­ich dło­niach. Mu­siał po­ru­szać swo­imi wzmac­nia­ny­mi rę­ka­wi­ca­mi, by upew­nić się, że palce są całe.

– Ała! – Ku­lą­cy się z bólu Leh­mann, spró­bo­wał uciecz­ki pod sa­mo­chód. – Ne oldu? Sen kim­sin?

– Je­stem ostat­nią osobą, którą zo­ba­czysz w życiu, jeśli nie za­czniesz mówić po pol­sku! – Apo­li­na po­tęż­nym szarp­nię­ciem za fraki wy­cią­gnę­ła Turka z po­wro­tem do góry. – Wiem, że po­tra­fisz. Znasz bie­gle pol­ski i sie­dem in­nych ję­zy­ków. Wiem o tobie wię­cej niż twoja wła­sna matka!

– Was? – za­py­tał.

Do­stał ty­ta­nową pię­ścią w nos, za­pew­ne za od­po­wiedź w nie­wła­ści­wym ję­zy­ku. Sku­lił się, pró­bu­jąc za­sło­nić nos przed ko­lej­ny­mi ata­ka­mi, ale jego dło­nie nie zło­ży­ły się w coś, co przy­po­mi­na­ło pro­fe­sjo­nal­ną gardę. Wy­glą­dał bar­dziej, jak że­brak pro­szą­cy straż­ni­ka miej­skie­go o po­zwo­le­nie po­zo­sta­nia na te­re­nie dwor­ca.

– Ej… może wy­star­czy? – Wy­stra­szył się Ni­ki­for. – Co jeśli Leh­mann jest nie­win­ny?

– Co? Co mó­wi­łeś?

– No bo… – Chło­pak podrapał ka­pe­lu­sz wiedź­my. – Skąd wiemy, że to on po­rwał Pe­tu­nię?

– A no. – Apo­li­na pod­nio­sła się. – Nie wiemy, ale złoić kogoś za­wsze warto.

– L-li­to­ści! Już będę słu­chał, tylko mnie nie za­bi­jaj! – wy­du­kał Wim, spo­glą­da­jąc bła­gal­nym wzro­kiem na ko­bie­tę. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li za­uwa­żył Ni­ki­fo­ra. – To t-ty? D-dzie­ciak?

– Ten dzie­ciak ma na imię Ni­ki­for i ma po swo­jej stro­nie wkur­wio­ną byłą. – Apo­li­na pod­nio­sła włosy Turka i spoj­rza­ła mu w oczy. Z bar­dzo bli­ska. – Zadam ci pierw­sze py­ta­nie. Gdzie jest Petunia gnoju?

– Kto? – Wim pró­bo­wał uciec wzro­kiem. – Cho­dzi ci pew­nie o moduł ste­ru­ją­cy Va­ru­sa? Nie mam już mo­du­łu ste­ru­ją­ce­go! Sprze­da­łem!

Mimo, że jego prze­ciw­nik leżał wła­śnie za­krwa­wio­ny na ziemi, kuląc się przed cio­sa­mi, Ni­ki­for czuł we­wnętrz­ny opór przed po­dej­mo­wa­niem ja­kich­kol­wiek dzia­łań. Pa­mię­tał, jak go po­trak­to­wa­no wczoraj przy trans­ak­cji i nadal miał w gło­wie wspo­mnie­nie groź­ne­go Wima, który w każ­dej chwi­li mógł go za­strze­lić. Dziw­nie się czuł wi­dząc jedną po­stać ze swo­ich kosz­ma­rów, okła­da­ją­cą drugą. W końcu się zmi­ty­go­wał, prze­łknął ślinę i po­wie­dział:

– No bo cho­dzi o to, że po­rwa­no moją przy­ja­ciół­kę! Wcale nie gnie­wam się o ten moduł ste­ru­ją­cy.

Apo­li­na zo­sta­wi­ła Turka w spo­ko­ju i przy­kry­ła twarz w ge­ście za­że­no­wa­nia. Zde­cy­do­wa­ła się jed­nak nie od­zy­wać. Wes­tchnę­ła cięż­ko i za­ło­ży­ła ręce na pier­si.

– Wiemy, że pod jej miesz­ka­niem stał taki sam fiat, jak twój, dla­te­go po­my­śle­li­śmy, że mo­żesz coś o tym wie­dzieć – dodał Ni­ki­for.

Wim zła­pał po­wie­trze i z ogrom­nym bólem pod­niósł się do po­zy­cji sie­dzą­cej. Oparł się o zde­rzak sa­mo­cho­du i z gry­ma­sem na twa­rzy obej­rzał swoją zmiaż­dżo­ną dłoń. Wy­glą­da­ło na to, że minie jesz­cze kilka chwil zanim uda mu się coś z sie­bie wy­krztu­sić. Jedno krót­kie i bar­dzo wy­mow­ne spoj­rze­nie Apo­li­ny jed­nak spra­wi­ło, że ode­zwał się na­tych­miast:

– Do­brze, do­brze! Prze­pra­szam, nie je­stem aż tak dobry w ję­zy­ku pol­skim. Mówię płyn­nie, ale wcze­śniej muszę sobie wszyst­ko prze­tłu­ma­czyć w gło­wie.

– To zro­zu­mia­łe – po­wie­dział Ni­ki­for – ja umiem an­giel­ski, ale na przy­kład ro­syj­ski, cza­sem muszę…

– Stresz­czaj się! – prze­rwa­ła Apo­li­na.

– Słu­chaj­cie. Chyba nie my­śli­cie, że to ja po­rwa­łem jakąś dziew­czy­nę? Jest czwar­ta rano, a ja do­pie­ro co wsta­łem.

Ni­ki­for się za­my­ślił. Wim fak­tycz­nie miał tro­chę pod­krą­żo­ne oczy, zanim do­stał w twarz. Do­kład­nie takie same, jakie mie­wa­li lu­dzie, któ­rzy do­pie­ro co wsta­li z łóżka. Teraz, pod krwią i ogrom­ny­mi siń­ca­mi nie­ste­ty trudno było to do­strzec.

– Mi się wy­da­je, że on ma rację – po­wie­dział Gufo do dziew­czy­ny. – To głu­pie za­kła­dać, że ten tu sa­mo­chód aku­rat bę­dzie tym, który wi­dzia­łaś na na­gra­niu.

– Głu­pie, tak? – Spio­ru­no­wa­ła go wzro­kiem. – Masz jesz­cze coś do po­wie­dze­nia?

– Eeee, no nie. – Za­czer­wie­nił się.

– Słu­chaj no smar­ka­czu! – Apo­li­na prze­sta­ła się in­te­re­so­wać Wimem i po­de­szła do Ni­ki­fo­ra. Była wście­kła. Miał wra­że­nie, że na jej karku po­ja­wi­ły się pul­su­ją­ce żyły. – Naj­pierw pro­sisz mnie o bez­in­te­re­sow­ną pomoc, na co ja, jako że mam dobre serce, się zga­dzam. Potem pró­bu­jesz mnie wy­szy­dzić, nie chcąc za­grać mi na fle­cie, a teraz jesz­cze kwe­stio­nu­jesz moje po­czy­na­nia! Nie po­do­ba mi się to!

– Apo­li­no, pro­szę! Prze­cież nie kwe­stio­nu­je ni­cze­go. Ja tylko…

– Uwa­żasz mnie za idiot­kę!

– Nie! – Prze­ra­ził się. Kątem oka do­strzegł, że Wim po­ku­sił się na lekki uśmie­szek. – W życiu bym cze­goś ta­kie­go nie po­my­ślał.

– A jed­nak su­ge­ru­jesz, że je­stem na tyle głu­pia, że nie po­tra­fię po­rów­nać ta­blic re­je­stra­cyj­nych sa­mo­cho­dów! – Za­ło­ży­ła ręce na pier­si, a jej oczy za­lśniły ostrym po­ma­rań­czo­wym świa­tłem. Blask był tak silny, że Gufo mi­mo­wol­nie za­sło­nił twarz dło­nią. – Nie zda­jesz sobie spra­wy z tego, ja­ki­mi moż­li­wo­ścia­mi dys­po­nu­ję jako eg­ze­ku­tor­ka Anny Weles. Dzię­ki mo­dli­twie zy­ska­łam do­stęp do ca­łych pe­ta­baj­tów da­nych z wieży, mo­gą­cych nam pomóc w spra­wie. Do­słow­nie je­stem BIG DATA płacz­ku! Wtrą­ca­jąc się nie tylko mi prze­szka­dzasz, ale i ob­ra­żasz moją sze­fo­wą! Czy zda­jesz sobie spra­wę, jak wiel­kie jest to prze­wi­nie­nie?

– Nie ro­zu­miem! – Ni­ki­for zmarsz­czył brwi. Nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł w sobie gniew, miał dość. – Nie mia­łem za­mia­ru ni­ko­go ob­ra­zić i sama pew­nie to wiesz! Za­le­ży mi tylko na ura­to­wa­niu Pe­tu­ni, a ja nigdy nie wiem, czy ty ro­bisz coś na po­waż­nie, czy sobie ze mnie żar­tu­jesz! Cały czas coś wy­my­ślasz! Gubię się już w tym wszyst­kim! Nie chcia­łem cię ob­ra­zić! Tym bar­dziej two­jej sze­fo­wej! Nawet nie je­stem pe­wien, czym ona jest!

Był pod wra­że­niem, jak bar­dzo sta­now­czo udało mu się to po­wie­dzieć, a ra­czej… wy­krzy­czeć. Wi­docz­nie za­sko­czył nie tylko sie­bie, bo coś w za­cho­wa­niu Apo­li­ny rów­nież się zmie­ni­ło. Ośle­pia­ją­ce świa­tło me­cha­nicz­nych so­cze­wek przy­ga­sło. Ni­ki­for miał wra­że­nie, że lewy kącik jej ust lekko zadrżał.

– Pro­szę, bar­dzo mi na niej za­le­ży – dodał. – Chcę tylko wie­dzieć, gdzie ona jest.

– Na pewno nie tutaj – po­wie­dzia­ła tro­chę spo­koj­niej­szym gło­sem i ob­ró­ci­ła się w stro­nę Wima. Turek mo­men­tal­nie prze­stał się śmiać. – To nie jest sa­mo­chód z mojej wizji. Jed­nak je­stem pewna, że ten czło­wiek po­sia­da in­te­re­su­ją­ce dla nas in­for­ma­cje. Praw­da Wim?

– Po­wiem wszyst­ko, co wiem. – Han­dlarz za­ci­snął zęby. – Ta cała agre­sja nie była po­trzeb­na. Gdy­bym wie­dział, że pani jest z kon­glo­me­ra­tu Weles, wy­śpie­wał­bym wam wszyst­ko jak Te­ka­shi Si­xNi­ne.

Ni­ki­for mo­men­tal­nie za­po­mniał o ostrej wy­mia­nie zdań sprzed chwi­li i pod­szedł bli­żej.

– Po pierw­sze to chciał­bym coś za­zna­czyć – po­wie­dział Wim i przy­ło­żył zdro­wą dłoń do pier­si. – Przy­się­gam, że z samym po­rwa­niem mam nie­wie­le wspól­ne­go. Je­stem po­rząd­nym biz­nes­me­nem. Nie po­ry­wam dziew­cząt. Wy­da­je mi się jed­nak, że już ro­zu­miem dla­cze­go ta czci­god­na pani przy­szła z tą spra­wą do mnie. Wi­dzi­cie ten sa­mo­chód za mną? To naj­now­szy model fiata du­ca­to. Biały. Wszech­stron­ny i nie­za­wod­ny. Trzy­oso­bo­wy z duża paką. Jesz­cze dwa ty­go­dnie temu mia­łem ta­kich dzie­sięć. Wszyst­kie, że tak po­wiem, po­ży­czo­ne z sa­lo­nu. Zaj­mo­wa­łem się usu­wa­niem rzą­do­wych lo­ka­li­za­to­rów GPS i mon­to­wa­niem fał­szy­wych. Sta­ra­łem się też za­ła­twić w miarę le­gal­nie wy­glą­da­ją­ce pa­pie­ry. Jak się już pew­nie czci­god­na pani do­my­śli­ła, ktoś użył jed­ne­go z moich sa­mo­cho­dów do zre­ali­zo­wa­nia pew­ne­go ka­ry­god­ne­go uczyn­ku! Po­wi­nie­nem bar­dziej spraw­dzać swo­ich klien­tów!

Wim uniósł zaciśniętą pięść. Wy­glą­dał jak wiel­ki wezyr Kara Mu­sta­fa po prze­gra­nej bi­twie pod Wied­niem.

– Po­do­ba mi się, jak on do mnie mówi – Apo­li­na szep­nę­ła do Ni­ki­fo­ra. – Od teraz masz mi mówić "czci­god­na pani".

Ni­ki­for zi­gno­ro­wał proś­bę i zwró­cił się do Wima:

– To ile z tych busów sprze­da­łeś w ciągu ostat­nich dni?

– No cóż – mruk­nął han­dlarz – roz­cho­dzi­ły się jak cie­płe bu­łecz­ki. Zo­sta­ły mi tylko trzy. Tak jak po­wie­dzia­łem. Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie sprze­da­łem sie­dem.

– To wiele tro­pów. – Ni­ki­for opu­ścił wzrok. – Każdy z tych sied­miu kup­ców mógł ją po­rwać…

Nawet jeśli Wim znał dane każ­de­go z ku­pu­ją­cych, w co chło­pak zresz­tą wąt­pił, to prze­py­ta­nie po kolei sied­miu na­byw­ców, może się oka­zać sza­le­nie cza­so­chłon­ne. Znów doświadczył w żo­łąd­ku nie­przy­jem­ne uczu­cie na myśl, co może się dziać z Pe­tu­nią.

Nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł na ra­mie­niu twar­dą, bio­nicz­ną rękę Apo­li­ny.

– Za­wsze śmie­szył mnie twój mind­set płacz­ku – po­wie­dzia­ła i wzię­ła szyb­ko dłoń z po­wro­tem. – Po­tra­fisz w ciągu go­dzi­ny kil­ku­krot­nie prze­cho­dzić mie­dzy skraj­nym pe­sy­mi­zmem, a dzie­cię­cym en­tu­zja­zmem. Za­po­mnia­łeś o tym, że zapisałam sobie tablice rejestracyjne fiata sprzed bloku. Tak się skła­da, że Wim to strasz­ny cwa­niak i rów­nież zapisuje sobie takie rzeczy. Nie tylko za­pi­sał sobie, komu sprze­da­wał kon­kret­ny sa­mo­chód, ale nawet za­cho­wał sobie dane lo­ka­li­za­cyj­ne GPS ze wszyst­kich wbu­do­wa­nych urzą­dzeń. Praw­da Wim?

Han­dlarz pró­bo­wał roz­ma­so­wać wy­bi­te palce.

– Oczy­wi­ście sza­now­na pani. Tak, tak… Kor­po­ra­cja Weles wie już o mnie wszyst­ko. – Wes­tchnął. – Mo­głem się do­my­ślić, że cy­ber­ne­tycz­na kró­lo­wa zwró­ci na mnie swoje śle­pia, gdy tylko do­sta­nę ten moduł ste­ru­ją­cy. Mo­głem w to nie wcho­dzić. Zysk nie­pro­por­cjo­nal­ny do po­nie­sio­ne­go ry­zy­ka.

– Ależ wręcz prze­ciw­nie. – Apo­li­na uśmiech­nę­ła się jak dia­beł. – Gdy­bym nie wie­dzia­ła o tobie tak dużo, za­pew­ne umarł­byś wsku­tek mo­je­go prze­słu­cha­nia. To jedna z nie­wie­lu rze­czy, które mi nie wy­cho­dzą. Za­wsze za­bi­jam, zanim zdążę się cze­goś do­wie­dzieć. Nosi mnie. Nie wy­trzy­mu­ję. Dla­te­go też nie zaj­mu­ję się py­ta­niem. Je­stem eg­ze­ku­tor­ką. Dzi­siaj mam wolne, wa­ka­cje. Nor­mal­nie nie prze­żył­byś spo­tka­nia ze mną, więc po­wi­nie­neś się cie­szyć.

Ni­ki­for zbladł. Wcze­śniej wolał się nie za­głę­biać w to, czym Apo­li­na zaj­mu­je się na co dzień, ale teraz wi­dział spra­wę jasno. Była za­bój­czy­nią. Mor­do­wa­ła ludzi. Gdyby miał zga­dy­wać już kilka lat temu bez na­my­słu od­po­wie­dział­by, że tak wła­śnie skoń­czy jego była. Tylko, że nie chciał zga­dy­wać. Wolał się łu­dzić. Za­wsze są­dził, że nawet naj­gor­szy czło­wiek pew­ne­go dnia może wró­cić na wła­ści­wą ścież­kę.

Teraz jed­nak było już za późno na re­flek­sje. Przy­po­mniał sobie, jak kilka go­dzin temu spo­tkał ją pod opusz­czo­nym han­ga­rem. Pod­jął wtedy de­cy­zję. Wszedł na drogę, z któ­rej nie ma po­wro­tu. Teraz po­zo­sta­ło mu tylko cze­kać i li­czyć na to, że z jej po­mo­cą uda mu się ura­to­wać Pe­tu­nię. A potem pry­snąć i cał­ko­wi­cie od­ciąć się od tej mor­der­czej kor­po­ra­cji.

– Uznaj­my więc, że się cie­szę – oznaj­mił Wim i uśmiech­nął się nie­pew­nie. – Na­tu­ral­nie po­wi­nie­nem uznać nasze spo­tka­nie za bło­go­sła­wień­stwo. Na­le­ża­ło mi się. Gdy­bym wcze­śniej wie­dział, że za­dzie­ram z tak wiel­ce sza­now­ną panią, sam spu­ścił­bym sobie wpier­dol. Cie­szę się, że była pani tak ła­ska­wa i nie muszę już tego robić.

– Pro­szę bar­dzo – od­par­ła Apo­li­na naj­wy­raź­niej bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­na tonem han­dla­rza. – Jesz­cze bar­dziej cie­szy­ła­bym się, gdy­byś dał mi współ­rzęd­ne GPS wraz z in­for­ma­cja­mi o ta­bli­cach re­je­stra­cyj­nych. By­ła­bym bar­dzo wdzięcz­na.

– Oczy­wi­ście sza­now­na pani. – Wim wstał i wy­pro­sto­wał plecy. Uty­kał na jedną nogę, ale wy­glą­da­ło na to, że poza wy­bi­ty­mi pal­ca­mi i roz­kwa­szo­nym nosem nie do­znał głęb­szych ob­ra­żeń. – Mam wszyst­ko na swoim kom­pu­te­rze. Pro­szę za mną.

Chwi­lę trwało zanim han­dlarz do­kuś­ty­kał do stołu na na­rzę­dzia. Schy­lił się i wy­cią­gnął spod blatu etui z lap­to­pem w środ­ku. Za­brał się do roz­pa­ko­wy­wa­nia urzą­dze­nia, co ze wzglę­du na ska­le­czo­ną dłoń zaj­mo­wa­ło mu mnó­stwo czasu. Ni­ki­for już miał po­dejść mu pomóc, ale Apo­li­na za­gro­dzi­ła mu drogę ręką.

– Stój – szep­nę­ła. – On sobie da radę.

Wkrót­ce usły­sze­li cha­rak­te­ry­stycz­ne, to­wa­rzy­szą­ce uru­cha­mia­niu sys­te­mu pik­nię­cie BIOS-u, a na ekra­nie uj­rze­li logo Win­dow­sa 7. Minął jesz­cze mo­ment, zanim Turek wpi­sał jed­nym pal­cem szes­na­stozna­ko­we hasło, ale w tym mo­men­cie Ni­ki­for już był gotów po­cze­kać. W końcu niebawem miał się do­wie­dzieć, w któ­rym kie­run­ku wy­wie­zio­no jego przy­ja­ciół­kę. Jesz­cze kilka go­dzin temu nie był taki pe­wien, czy w ogóle uda mu się co­kol­wiek osią­gnąć w tej kwe­stii.

Apo­li­na po­de­szła do kom­pu­te­ra.

Ni­ki­for zde­cy­do­wał, że zo­sta­nie z tyłu. Wprawdzie Wim za­sło­nił wbu­do­wa­ną ka­me­rę ka­wał­kiem taśmy izo­la­cyj­nej, ale sam ekran czy­je­goś kom­pu­te­ra po­tra­fił spra­wić, że chło­pak stawał się ner­wo­wy. Szyb­ko zde­cy­do­wał, że wcale nie musi się wtrą­cać. Praw­do­po­dob­nie Apo­li­na i tak by sobie tego nie ży­czy­ła. Dowie się wszyst­kie­go za chwi­lę, gdy wyjdą z tego ga­ra­żu.

Pod­de­ner­wo­wa­ny od­wró­cił się i usiadł na sto­sie opon w rogu po­miesz­cze­nia. Pod­parł pię­ścią brodę, pu­stym wzro­kiem ob­ser­wu­jąc sto­ją­ce przy kom­pu­te­rze syl­wet­ki. Znów po­czuł się jak w szko­le. Jakby wy­sy­łał star­szą sio­strę, żeby wy­ko­na­ła dla niego za­da­nie do­mo­we… Albo mamę… Wpraw­dzie nigdy nie poznał swojej prawdziwej mamy i prawdopodobnie nie miał sio­stry, ale po­dej­rze­wał, że wła­śnie tak by się czuł… Gdyby miał. Tro­chę się wsty­dził zwłasz­cza, że cho­dzi­ło o coś dużo po­waż­niej­sze­go.

Nie­spo­dzie­wa­nie zro­bił się senny. Krót­ka drzem­ka w łazience Pe­tu­ni nie dała mu tyle ener­gii, ile by sobie tego ży­czył. Od­dał­by trzy ty­sią­ce euro za jakąś dobrą kawę, albo cho­ciaż napój ener­ge­tycz­ny. Wcze­śniej, wy­da­wa­ło mu się, czuł się do­brze. Cały stres, któ­re­go do­znał za­czął się od­bi­jać do­pie­ro, gdy usiadł. Miał wra­że­nie, że nie kon­tro­lu­je już swo­ich po­wiek.

Orzeź­wił się do­pie­ro, gdy Apo­li­na sprze­da­ła Wi­mo­wi po­tęż­ne­go kop­nia­ka w brzuch.

– Aua! – Han­dlarz upadł na beton, kuląc się z bólu. – A to za co? Prze­cież po­da­łem wszyst­ko! Wszyst­kie in­for­ma­cje, jakie mo­głem dać!

– To za to, że oszu­ka­łeś mo­je­go by­łe­go chło­pa­ka na parę ty­się­cy euro. Wiem, ile kosz­tuje moduł Saint Varus na czarnym rynku. Teraz już je­ste­śmy kwita. – Uśmiech­nę­ła się i spoj­rza­ła na Ni­ki­fo­ra. – Wsta­waj płacz­ku! Od­pocz­niesz sobie póź­niej. Mamy przed sobą długą drogę.

 

 

Chło­pak w ka­pe­lu­szu wiedź­my cz.4/4

 

Niem­cy. Au­to­stra­da A-2.

 

 

Po wej­ściu do sa­mo­cho­du sen­ność przy­bra­ła na sile. Przy­po­mnia­ło mu się, że zanim tra­fił do Pe­tu­ni, rów­nież nie­wie­le spał. Może ze czte­ry go­dzi­ny? Do­da­jąc te czte­ry z jej wanny, wy­cho­dzi­ło­by na to, że z ostat­nich sześć­dzie­się­ciu go­dzin prze­spał tylko osiem. Nie chciał za­sy­piać, uwa­żał, że nie po­wi­nien. Tylko czy na pewno coś się sta­nie, jeśli utnie sobie krót­ką drzem­kę? Sie­dział w aucie. Je­cha­li. Nawet nie wie­dział dokąd. Apo­li­na nie ra­czy­ła wy­ja­śnić, gdzie znaj­du­je się ich cel. Po­wie­dzia­ła tylko, że muszą się udać na za­chód au­to­stra­dą. Naj­praw­do­po­dob­niej biały bus rów­nież był w dro­dze.

Prze­tarł oczy i ziew­nął głę­bo­ko. Gdyby tylko ta droga nie wy­glą­da­ła tak mo­no­ton­nie… Już jakiś czas temu na ze­wnątrz zro­bi­ło się zu­peł­nie jasno, ale przy­ciem­nia­ne szyby spra­wia­ły, że pro­mie­nie sło­necz­ne sta­wa­ły się mar­nym po­bu­dza­czem. Z każdą chwi­lą wi­dział coraz wię­cej in­nych sa­mo­cho­dów. Na po­cząt­ku głów­nie cię­ża­ro­we, ale teraz… wy­glą­da­ło na to, że oby­wa­te­le Nie­miec za­czynali się bu­dzić.

– Jak chcesz, to kim­nij – po­wie­dzia­ła Apo­li­na. Jego fotel mo­men­tal­nie przesunął się do tyłu i roz­ło­żył jak leżak. – Tak szyb­ko ich nie do­go­ni­my.

Ni­ki­for spał w wielu prze­róż­nych miej­scach i miał oka­zję prze­te­sto­wać naj­bar­dziej wy­myśl­ne ro­dza­je po­słań. Ten fotel jed­nak był tak wy­god­ny, że nawet naj­bar­dziej wy­bred­ny po­dróż­nik czuł­by się tutaj jak we wła­snym łóżku. Przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wa­ło. Zmę­czo­ny czło­wiek za­śnie wszę­dzie, choć­by i na zim­nym be­to­nie, ale ten sa­mo­chód robił, co tylko mógł żeby uła­twić za­sy­pia­nie. Chło­pak do­ce­niał to, ale wcale nie był pe­wien czy chce za­snąć.

– A ty? – za­py­tał. – Nie je­steś zmę­czo­na?

– Ja nie muszę spać Niki – oznaj­mi­ła. – Prze­ro­bi­li mnie w Weles Tower. Prze­szłam wiele ope­ra­cji.

Gufo za­ko­no­to­wał sobie, że pierw­szy raz ode­zwa­ła się do niego starą ksyw­ką. Jak za sta­rych cza­sów, gdy jesz­cze zda­rza­ło się jej być miłą…

– Cie­ka­we ja­kich ope­ra­cji… – mruk­nął, zie­wa­jąc. – Co trze­ba zro­bić, żeby nie mu­sieć spać.

– Po­wiem ci w skró­cie płacz­ku. – Od­wró­ci­ła się w jego stro­nę i usia­dła po tu­rec­ku. – Po pierw­sze, żeby zo­stać kimś takim jak ja, mu­sisz zo­stać za­uwa­żo­nym przez Annę Weles. Wbrew po­zo­rom nie jest to trud­ne. Sze­fo­wa ma do swo­jej dys­po­zy­cji setki mi­lio­nów kamer i in­nych urzą­dzeń szpie­gu­ją­cych. Kiedy bę­dziesz na­stęp­nym razem ku­po­wał lody w Bie­dron­ce, uśmiech­nij się do kamer przy kasie. Być może wła­śnie na cie­bie pa­trzy.

– To strasz­ne – po­wie­dział znu­żo­ny, wpa­tru­jąc się w drogę. – Zero pry­wat­no­ści.

– Strasz­ne? – Po­chy­li­ła się nad nim. – To by­ło­by strasz­ne, gdyby oglą­dał nas jakiś spo­co­ny wa­riat. Ją nie in­te­re­su­je to, jak marsz­czysz fi­fla­ka pod prysz­ni­cem. Moja sze­fo­wa ma lep­sze rze­czy do ro­bo­ty. Po­trak­tuj ją jak bó­stwo. Przez ostat­nie dwa ty­sią­ce lat jakoś nikt nie robił wiel­kiej afery z tego, że pewna wszechmocna istota ich pod­glą­da. Moim zda­niem nasza sy­tu­acja jest lep­sza. Weles nie ob­ra­ża się za byle bła­host­ki.

– Prze­ra­ża mnie to, że trak­tu­je­cie ją jak boga. Prze­cież po­bi­łaś Wima tylko za to, że od­po­wie­dział ci po nie­miec­ku. Mó­wisz o bła­host­kach, cie­ka­wi mnie, co jesz­cze mo­że­cie uznać za grzech.

Cof­nę­ła się do tyłu, jakby ra­żo­na tą uwagą. Spo­dzie­wał się, że za­cznie krzy­czeć, ale tak się nie stało. Apo­li­na wy­pu­ści­ła z ust po­wie­trze i spoj­rza­ła gdzieś w pod­ło­gę sa­mo­cho­du.

– Ja i Anna to dwie różne isto­ty – po­wie­dzia­ła. – Nie mo­żesz ob­wi­niać jej za to, co robię.

– Jak sobie chcesz. Ob­wi­niam w takim razie cie­bie.

– Potem – spoj­rza­ła z po­wro­tem na niego, po czym za­mknę­ła oczy – jest cały rok cięż­kie­go tre­nin­gu. Tam zro­bi­li mi rękę. Pew­nie nawet nie wie­dzia­łeś, że wy­buch pra­wie ro­ze­rwał mnie na ka­wał­ki. Anna mnie ura­to­wa­ła, dała mi nowe życie.

– Oczy­wi­ście, to wy­star­cza­ją­cy powód dla cie­bie, by za­cząć za­bi­jać.

– Tak. Wy­star­cza­ją­cy. Chcia­łam ci opo­wie­dzieć, jak to jest być w Weles, ale to nie ma sensu. Gówno zro­zu­miesz. Mam w gło­wie urzą­dze­nie, które po­zwa­la mi za­cho­wać świa­do­mość, pod­czas gdy mózg od­po­czy­wa. Nie po­trze­bu­ję snu, wy­star­czy mi me­dy­ta­cja. To tyle ile po­wi­nie­neś wie­dzieć, żeby nie ze­srać się ze stra­chu, kiedy oboje za­mknie­my oczy w pę­dzą­cym po­jeź­dzie.

Apo­li­na ze­rwa­ła z głowy chło­pa­ka ka­pe­lusz wiedź­my i za­ło­ży­ła mu pro­sto na nos.

– Śpij już bekso – po­wie­dzia­ła odro­bi­nę ostrzej­szym tonem. – Znowu za­czą­łeś mnie wkur­wiać, a już my­śla­łam, że się uspo­ko­iłam. Tamci wła­śnie prze­kro­czy­li gra­ni­cę nie­miec­ko-ho­len­der­ską. Zo­sta­ło nam jesz­cze co naj­mniej kil­ka­set ki­lo­me­trów do prze­je­cha­nia.

Nie miał za­mia­ru ścią­gać ka­pe­lu­sza z twa­rzy. Wła­ści­wie to się dzi­wił, dla­cze­go sam nie wpadł na ten po­mysł. Teraz słoń­ce nie ra­zi­ło go w żad­nym stop­niu. Za­ło­żył ręce na brzu­chu i za­mknął oczy.

– Nie chcę jesz­cze iść spać. Chcę cię jesz­cze o coś za­py­tać.

– Pytaj – wes­tchnę­ła. – Ale nie wiem, czy od­po­wiem.

– Skąd wie­dzia­łaś, że Wim mnie oszu­kał? Kop­nę­łaś go w brzuch…

– De­duk­cja płacz­ku… Już jako zwy­kły czło­wiek byłam sza­le­nie by­stra. Gdy­byś do­stał wię­cej niż trzy ty­sią­ce, za­ofe­ro­wał­byś mi je za od­na­le­zie­nie Pe­tu­ni.

– Nadal nie wiem, skąd tyle wie­dzia­łaś o Wimie Leh­ma­nie.

– Czy nie mó­wi­łam ci, że je­stem stale po­łą­czo­na z Wieżą? Anna dała mi in­for­ma­cje i wolną rękę. Sze­fo­wa nie lubi han­dlu ludź­mi. Po­dob­no ktoś jej bli­ski padł kie­dyś ofia­rą tego biz­ne­su.

– I twoja sze­fo­wa ma in­for­ma­cje o każ­dym kry­mi­na­li­ście?

– Nie Niki. Nie każ­dym. Cho­dzi o to, że to myśmy ku­pi­li ten moduł ste­ru­ją­cy. Był nam po­trzeb­ny. To pro­to­typ, który umie­jęt­nie wy­ko­rzy­sta­ny może umoż­li­wić po­sia­da­czo­wi prze­ję­cie tych sta­lo­wych anio­łów śmier­ci. Wiesz ile za niego za­pła­ci­li­śmy? Zgad­nij.

– Nie wiem… Nie wiem. Pew­nie z dzie­sięć razy tyle ile do­sta­łem…

– No pra­wie. Po­my­li­łeś się tylko o jedno zero. Za­pła­ci­li­śmy trzy­sta ty­się­cy euro.

Ni­ki­fo­ro­wi od tych liczb tylko bar­dziej za­chcia­ło się spać. Gdy uświa­do­mił sobie w jak wiel­kim prze­krę­cie uczest­ni­czył, za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Ukradł moduł przy­pad­kiem. Wy­da­wa­ło mu się, że po­ry­wa coś waż­ne­go. Nie miał jed­nak po­ję­cia jak bar­dzo waż­ne­go. Teraz po­zo­sta­wa­ło mieć tylko na­dzie­ję, że kor­po­ra­cja nie użyje tego przed­mio­tu w złym celu. Trudno było w to uwie­rzyć. W końcu drony bo­jo­we Saint Varus same w sobie były stwo­rzo­ne, aby spusz­czać bomby i strzelać ra­kie­ta­mi.

Nie miał siły się nad tym gło­wić. Robił się coraz słab­szy. Chciał jesz­cze do­py­tać Apo­li­nę, co ta­kie­go jej firma ma za­miar uczy­nić z tym za­ku­pem, ale udało mu się tylko wy­du­kać:

– To strasz­ne… To na­praw­dę strasz­ne…

I za­padł w głę­bo­ki sen.

 

***

 

Obu­dzi­ło go ostre ukłu­cie w po­li­czek. Przez chwi­lę miał wra­że­nie, że użą­dli­ła go osa, ale gdy ze­rwał się do po­zy­cji sie­dzą­cej, wszyst­ko było jasne. Apo­li­na uszczyp­nę­ła go bio­nicz­ną dło­nią. Bar­dzo mocno.

– Auć! – Do­tknął twa­rzy, ścią­ga­jąc z niej nie­wiel­ką kro­plę krwi. – Dla­cze­go? Dla­cze­go to zro­bi­łaś?

– Prze­pra­szam. – Roz­cią­gnę­ła się na swoim fo­te­lu. – Nie chcia­łam tak mocno.

Nie wy­glą­da­ła na spe­cjal­nie prze­ję­tą tym, co zro­bi­ła. Zresz­tą Ni­ki­for zdzi­wił­by się, jakby było od­wrot­nie. Nie pa­mię­tał, żeby kie­dy­kol­wiek kogoś szcze­rze prze­pro­si­ła.

Ob­ma­cał ranę na po­licz­ku. Bo­la­ło. W naj­gor­szym wy­pad­ku zo­sta­nie mu bli­zna na całe życie. Spoj­rzał nie­na­wist­nym wzro­kiem na Apo­li­nę. Znowu prze­sa­dzi­ła. Prze­cież mogła go obu­dzić cho­ciaż­by li­ściem w twarz, skoro tak bar­dzo pra­gnę­ła prze­mo­cy!

Szyb­ko jed­nak przy­po­mniał sobie, po co w ogóle zna­lazł się w jej sa­mo­cho­dzie. Mo­men­tal­nie za­po­mniał o bólu, a jego uwagę przy­ku­ło to, co było za szybą. Nadal jechali, praw­do­po­dob­nie nie­ustan­nie od co naj­mniej kilku go­dzin. Za­miast au­to­stra­dy miał przed sobą zwy­kłą jed­no­jez­dnio­wą drogę. Po obu stro­nach wi­dział zło­ta­we pola psze­ni­cy, zie­lo­ne łąki i… wła­ści­wie nie­wie­le wię­cej.

– Gdzie je­ste­śmy? – za­py­tał.

– Pra­wie na miej­scu – od­po­wie­dzia­ła i rzu­ci­ła w niego ka­pe­lu­szem wiedź­my. – Weź, włóż. Tak już się do niego przy­zwy­cza­iłam, że wolę cię w nim.

Ni­ki­for na­cią­gnął kapelusz na głowę, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się po­ka­zać, że nie jest za­do­wo­lo­ny. Zmarsz­czył czoło i wy­krzy­wił usta, po czym za­ło­żył ręce na pier­si i ob­ró­cił się w stro­nę okna.

Teraz w oczy rzu­ci­ło mu się wię­cej szcze­gó­łów. Wi­dział rząd ogrom­nych tur­bin wia­tro­wych cią­gną­cych się z kil­ka­set me­trów od drogi. Mimo, że by­naj­mniej nie był to taki typ wia­tra­ka, z któ­rym wal­czył­by Don Kihot, to Ni­ki­for po­dej­rze­wał, że mu­sie­li już do­trzeć do Ho­lan­dii. Wkrót­ce upew­nił się co do tego. Mi­nę­li dro­go­wskaz sy­gna­li­zu­ją­cy, że mia­stecz­ko Hoorn znaj­du­je się osiem ki­lo­me­trów przed nimi. Gufo znał więk­szość eu­ro­pej­skich miast. Wie­dział, że w takim razie nie­daw­no mu­sie­li omi­nąć Am­ster­dam. Ozna­cza­ło to też, że spał co naj­mniej sześć go­dzin…

– To nie­na­tu­ral­ne… – szep­nął.

– Co jest nie­na­tu­ral­ne?

– Zwy­kle śpię w cy­klach po dwie go­dzi­ny. Za­wsze budzę się po dwóch cy­klach. Hoorn jest od­da­lo­ne od Dre­zna o ponad sie­dem­set ki­lo­me­trów. Jakim cudem nie obu­dzi­łem się w tra­sie?

– Szyb­ko to po­li­czy­łeś. – Uśmiech­nę­ła się szeroko. – Pa­mię­tasz tę pi­guł­kę którą dałam ci, mó­wiąc że to chip? Zu­klo­pen­tyk­sol sto­su­je się w le­cze­niu schi­zo­fre­nii i róż­nych in­nych psy­choz. Ma silne dzia­ła­nie na­sen­ne. Bez niego byś nie za­snął, znam cię. Nigdy nie po­tra­fi­łeś zmru­żyć oka, gdy ktoś dla cie­bie ważny znaj­do­wał się w nie­bez­pie­czeń­stwie. Mo­gła­bym po­wie­dzieć, że prze­wi­dzia­łam to wszyst­ko, ale tak nie jest. Wy­szło przy­pad­kiem. W każ­dym razie po­wi­nie­neś mi po­dzię­ko­wać.

Nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru dzię­ko­wać. Niby miała rację, wy­szło mu na dobre. Czuł się wy­spa­ny i go­to­wy do dzia­ła­nia. Jed­nak po­win­ny się li­czyć in­ten­cje, nie efekt. Prze­cież nikt nie chwa­li bo­jow­ni­ków Pań­stwa Is­lam­skie­go za walkę z Hamasem i Al-Kaidą…

Cho­ciaż z dru­giej stro­ny zna­leź­li­by się tacy co dzię­ko­wa­li Sta­li­no­wi za po­ko­na­nie Trze­ciej Rze­szy. Może gdyby nie Sta­lin…

– Ech! Nie chcę o tym my­śleć. – Za­ci­snął pię­ści. – Mu­si­my od­na­leźć Pe­tu­nię!

– Muszę. – Apo­li­na chwy­ci­ła się za plecy, jakby roz­cią­ga­jąc się po głę­bo­kiej drzem­ce. Cały czas sie­dzia­ła po tu­rec­ku. – Ja muszę. Ty sobie po­sie­dzisz w aucie.

Vuk zje­chał w bocz­ną ulicę. Od razu, gdy skrę­ci­li Ni­ki­for do­strzegł da­le­ko przed sobą oto­czo­ną wy­so­kim murem po­sia­dłość. Z da­le­ka nie wy­glą­da­ła na farmę, ra­czej na willę ja­kie­goś ary­sto­kra­ty. Wokół nie wi­dział żad­nych in­nych bu­dyn­ków. Je­dy­nie bez­kre­sne pola psze­ni­cy i gó­ru­ją­ce nad nimi ogrom­ne, białe wia­tra­ki.

– Jak to po­sie­dzę? – Obu­rzył się. – Mam cze­kać, kiedy Pe­tu­nia jest w nie­bez­pie­czeń­stwie? Chcę tam iść z tobą! Ja po­wi­nie­nem…

– Wy­klu­czo­ne – ucię­ła, wy­cią­ga­jąc coś ma­łe­go ze schow­ka. – Przy­kro mi, że je­stem zmu­szo­na zbu­rzyć twój na­iw­nie ro­man­tycz­ny obraz świa­ta, ale to ro­bo­ta dla pro­fe­sjo­na­li­sty.

Jej oczy za­świe­ci­ły sil­nie po­ma­rań­czo­wym bla­skiem. Przed­miot, który miała w ręce oka­zał się ni­czym innym jak… pę­dzel­kiem do ma­ki­ja­żu. Mo­gło­by się wy­da­wać, że bez lu­ster­ka Apo­li­na sobie nie po­ra­dzi, ale jej ruchy po­ka­zy­wa­ły zu­peł­nie coś in­ne­go. Bio­nicz­na dłoń na­kła­da­ła cień pod oczy z me­cha­nicz­ną pre­cy­zją.

– Nie byłam z tobą do końca szcze­ra. – Odło­ży­ła pę­dze­lek i prze­je­cha­ła po ustach błysz­czy­kiem. – Od pew­ne­go czasu nie po­ma­gam ci ze wzglę­dów al­tru­istycz­nych.

– To aku­rat nie jest dla mnie żadna no­wość.

Ni­ki­for za­ło­żył ręce na pier­si i spoj­rzał przez okno. Po­sia­dłość znaj­do­wa­ła się coraz bli­żej. Znów w jego umy­śle po­ja­wi­ło się całe mnó­stwo pytań. Szcze­gól­nie chciał wie­dzieć kto i po co po­rwał Pe­tu­nię. Be­be­chy za­czę­ły pod­po­wia­dać mu, że Apo­li­na w isto­cie wie wię­cej, niż mu mó­wi­ła i wcale nie cho­dzi­ło tu o jej podły cha­rak­ter.

– Je­stem skur­wy­sy­nem, wiesz Niki? – szep­nę­ła tak cicho, że ledwo to usły­szał.

Po­czuł, jak włosy jeżą mu się na rę­kach. Miał wąt­pli­wo­ści co do tego, czy w rze­czy­wi­sto­ści mó­wi­ła do niego. Pa­trzy­ła przed sie­bie, wpa­tru­jąc się w drogę, ni­czym w lu­stro. Gdy koń­czy­ła po­pra­wiać ma­ki­jaż, jej źre­ni­ce nie drgnę­ły nawet na mi­li­metr.

– Taką mam pracę – po­wie­dzia­ła, od­kła­da­jąc pę­dzel­ki i błysz­czyk do schow­ka. – Okła­ma­łam Wima, mó­wiąc, że mam dziś dzień wolny… Ja cały czas je­stem w pracy. Za­wsze.

Spoj­rza­ła na niego krwi­stopo­ma­rań­czo­wy­mi oczy­ma. Ma­ki­jaż spra­wiał, że wy­glą­da­ła jak wam­pi­rzy­ca. Zło­śli­wy uśmie­szek, który jak do tej pory nie­mal wcale nie opusz­czał twa­rzy, nagle znik­nął. Kącik ust drgnął tylko na se­kun­dę, jak w mo­men­cie, gdy Ni­ki­for na­krzy­czał na nią w ga­ra­żu. Wkrót­ce jej wzrok za­czął przy­po­mi­nać coś, czego za­wsze się u niej bał. Tym samym wzro­kiem pa­trzy­ła na niego, gdy drę­czy­ła go w szko­le. Gdy igno­ro­wa­ła jego proś­by o to, aby prze­sta­ła brać nar­ko­ty­ki, gdy już byli razem…

Gdy się roz­sta­li po tym, gdy za­bi­ła mu ulubionego cho­mi­ka. 

To był wzrok po­gar­dy. Wzrok z jego kosz­ma­rów. Ni­ki­for nadal miał roz­ło­żo­ny fotel, przez co po­czuł się teraz jak Han Solo w kar­bo­ni­cie. Nie miał od­wa­gi, żeby do­py­tać o Pe­tu­nię. Bra­kło mu rów­nież siły woli, by zro­bić co­kol­wiek, gdy wy­cho­dzi­ła z sa­mo­cho­du i z pi­sto­le­tem w ręce kie­ro­wa­ła się w stro­nę bramy wjaz­do­wej do po­se­sji. Na jej po­le­ce­nie wszyst­kie drzwi sa­mo­cho­du się za­mknę­ły.

Zo­stał uwię­zio­ny w środ­ku vu­ka-7x.

Gdy znik­nę­ła w bra­mie, ekran przed jego oczy­ma prze­stał wy­świe­tlać sym­bol kor­po­ra­cji Veles. Za­miast logo firmy, za­czął od­twa­rzać jakąś bajkę. Ni­ki­for szyb­ko roz­po­znał nie­bie­skie­go kota, nie­po­rad­nie pró­bu­ją­ce­go do­go­nić po scho­dach brą­zo­wą mysz. To był Tom i Jerry. Czyli jednak Apo­li­na nie po­rzu­ca­ła swo­je­go złośliwego po­czu­cia hu­mo­ru…

Sa­mo­chód zo­stał za­par­ko­wa­ny tak bli­sko mu­ro­wa­ne­go ogro­dze­nia, że z tej po­zy­cji Ni­ki­for nie miał szans ni­cze­go zo­ba­czyć. Po lewej miał bez­kre­sne pola psze­ni­cy, a po pra­wej be­żo­wą ścia­nę. Przed nim cią­gnę­ła się droga, można by po­my­śleć, że w nie­skoń­czo­ność.

Spró­bo­wał otwo­rzyć drzwi, jed­nak te, tak jak się spo­dzie­wał, były za­mknię­te. Na zna­le­zie­nie kołka z me­cha­ni­zmu otwie­ra­nia zamka od środa, nawet nie li­czył. Ry­giel­ka nie było w tym miej­scu, gdzie być po­wi­nien. Nie ta ge­ne­ra­cja sa­mo­cho­dów… Przez chwi­lę świ­dro­wał wzro­kiem jesz­cze wnę­trze, szu­ka­jąc przy­ci­sku z sym­bo­lem otwie­ra­nia drzwi, czy cho­ciaż okna. Nie zna­lazł. Do­pie­ro teraz uświa­do­mił sobie, że bra­ko­wa­ło tu rów­nież ja­kich­kol­wiek in­nych przy­ci­sków. Nawet scho­wek, w któ­rym Apo­li­na trzymała przy­rzą­dy do ma­ki­ja­żu wy­da­wał się nie mieć na­cię­cia, do któ­re­go można by wsa­dzić dłoń.

Prze­je­chał pal­cem po ekra­nie, który wła­śnie wy­świe­tlał Toma, pró­bu­ją­ce­go wy­ku­rzyć z nory Jerry'ego wężem ogro­do­wym. Nic się nie stało. To nie mogło być tak pro­ste… Gdyby miał moż­li­wość opusz­cze­nia po­jaz­du w nor­mal­ny spo­sób, Apo­li­na w ogóle nie tru­dzi­ła­by się z za­my­ka­niem go.

Wes­tchnął cięż­ko i ner­wo­wo po­dra­pał kapelusz wiedź­my. Nie miał za­mia­ru sie­dzieć bez­czyn­nie. Chciał być przy Pe­tu­ni i od razu jej pomóc. Co może po­my­śleć sobie Pe­tu­nia, gdy zo­ba­czy Apo­li­nę? Co Apo­li­na zdąży na­ga­dać Pe­tu­ni, zanim wróci do sa­mo­cho­du? Nie po­do­ba­ło mu się to, jak na niego pa­trzy­ła, gdy wy­cho­dzi­ła. Czuł, że dziew­czy­na coś przed nim ukry­wa.

Spoj­rzał na swoje dło­nie. Nadal miał na sobie rę­ka­wi­ce do wspi­nacz­ki. Si­łow­ni­ki po ze­wnętrz­nej stro­nie pal­ców zo­sta­ły wy­ko­na­ne z me­ta­lu. Mu­sia­ły być cał­kiem so­lid­ne, w końcu sam mon­to­wał te sta­lo­we obi­cia przy zgię­ciach. Teraz jed­nak spoj­rzał na oku­cia zu­peł­nie ina­czej. Nigdy nie spo­dzie­wał się, że bę­dzie mógł użyć swo­ich rę­ka­wic… jako ka­ste­tu.

Te szyby na pewno były bar­dziej so­lid­ne, niż w zwy­czaj­nym sa­mo­cho­dzie, ale może da­ło­by się wybić je rę­ko­ma?

Przy­mie­rzył się do ciosu i znie­ru­cho­miał.

Jak za­re­ago­wa­ła­by Apo­li­na, jeśli do­wie­dzia­ła­by się o szy­bie? Za­cznie krzy­czeć? Zwy­zy­wa go? A może po­bi­je? Ni­ki­for nigdy wcze­śniej nie od­wa­żył się na po­dob­ny krok. Ow­szem zda­rza­ło mu się znisz­czyć przy­pad­kiem. Wybić szybę, żeby skądś uciec. Raz nawet ukradł sku­ter… Ale żadna z tych rze­czy nigdy nie była wła­sno­ścią Apo­li­ny Su­lew­ski. Ko­bie­ty, która po­tra­fi­ła pobić kogoś do nie­przy­tom­no­ści za dużo mniej­sze prze­wi­nie­nia…

Spoj­rzał na ze­ga­rek kie­szon­ko­wy.

Go­dzi­na 13:10.

Apo­li­na mu­sia­ła wyjść ja­kieś dwie-trzy mi­nu­ty temu. Ni­ki­for po­sta­no­wił, że da jej jesz­cze mak­sy­mal­nie dzie­sięć minut. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­cza bawełnianą chu­s­tę do nosa i przy­krył ekran. Nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru oglą­dać Toma i Jerry'ego. Pa­mię­tał, jak kie­dyś wy­znał Apo­li­nie, że nie lubi tej bajki. To był ewi­dent­ny pstry­czek w nos z jej stro­ny.

Czas dłu­żył mu się nie­mi­ło­sier­nie, ale jakoś wy­trzy­mał pierw­sze pięć minut. Potem nie­spo­koj­ną ciszę prze­rwa­ło głu­che klik­nię­cie. Zamek się otwarł? Ni­ki­for de­li­kat­nie po­cią­gnął za klam­kę. Drzwi pod­da­ły się z ła­two­ścią.

Niewiele my­śląc, pod­cią­gnął się, chwy­ta­jąc za bla­chę sa­mo­cho­du i wy­szedł na ze­wnątrz. Zanim zdą­żył się ro­zej­rzeć na­szły go wąt­pli­wo­ści. Szyb­ko wró­cił do środ­ka. Ścią­gnął chu­s­tę z ekra­nu, po czym za­ło­żył ją na usta. Wy­świe­tlacz był czar­ny. Znik­nę­ło nawet logo kor­po­ra­cji, tak jakby nagle za­bra­kło prądu. Czy to moż­li­we, żeby Apo­li­na ce­lo­wo otwar­ła mu drzwi? Ni­ki­for nie miał po­ję­cia w jaki spo­sób funk­cjo­nu­je to auto, dla­te­go sta­rał się nie wy­cią­gać od razu zbyt po­chop­nych wnio­sków. Miał jed­nak złe prze­czu­cia.

Wy­so­ki na ponad dwa metry mur z be­żo­wych ka­mie­ni sku­tecz­nie chro­nił po­sia­dłość przed cie­kaw­ski­mi, ale dla Ni­ki­fo­ra nie sta­no­wił żad­ne­go pro­ble­mu. Chwi­lę za­sta­na­wiał się, czy nie zaj­rzeć przez lekko uchy­lo­ną bramę, w którą we­szła Apo­li­na, ale od­rzu­cił tę myśl. Przy­da­ło­by się tro­chę roz­pro­sto­wać kości.

Użył butów sko­ko­wych, by jed­nym susem zna­leźć się na wierz­chu muru. To co zo­ba­czył jako pierw­sze, spra­wi­ło, że serce za­czę­ło tłuc się jak opę­ta­ne. Przed drzwia­mi fron­to­wy­mi w ka­łu­ży krwi leżał odzia­ny w czar­ny gar­ni­tur męż­czy­zna. Miał pęk­nię­tą czasz­kę. Już z tej od­le­gło­ści było widać ka­wał­ki ró­żo­we­go mózgu.

Ni­ki­for mu­siał od­wró­cić wzrok. Nigdy nie wi­dział tak pa­skud­nych ob­ra­żeń na żywo. Widok śmier­ci prze­wi­nął mu się kilka razy przed oczyma, ale to było co in­ne­go. Teraz sam w pew­nym sen­sie był od­po­wie­dzial­ny za śmierć tego czło­wie­ka.

Za­ci­snął zęby i spoj­rzał po­now­nie. Tym razem sta­rał się nie sku­piać na tru­pie. Mu­siał my­śleć trzeź­wo.

Wznie­sio­na w mo­der­ni­stycz­nym stylu bu­dow­la przy­po­mi­na­ła mu nie­dba­le skle­jo­ne ze sobą pu­deł­ka na do­ku­men­ty. Za­sło­ny, ni­czym kart­ki, jak na złość przy­kry­wa­ły wszyst­ko, co znaj­do­wa­ło się w środ­ku. Nie obej­dzie się chyba bez za­glą­da­nia, po­my­ślał. I ze­sko­czył na dół.

Gdy jego palce do­tknę­ły sta­ran­nie przy­cię­tej trawy, żo­łą­dek po­now­nie za­bur­czał na alarm. Tak samo się czuł, gdy wkra­dał się do sie­dzi­by SSI. Tylko że wtedy miał plan… Teraz nawet nie był do końca pe­wien, co chce uczy­nić. Nie miał po­ję­cia, co za­sta­nie w środ­ku.

Po­szedł wzdłuż muru, mając jesz­cze krztę na­dziei, że Apo­li­na zaraz zjawi się w drzwiach, a tuż za nią pój­dzie Pe­tu­nia. Zmarsz­czył brwi. Złud­na na­dzie­ja, po­my­ślał. Nie po­tra­fił zna­leźć in­ne­go po­wo­du, dla któ­re­go Apo­li­na otwar­ła­by mu drzwi sa­mo­cho­du, niż taki, że wła­śnie po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy.

Do­strzegł, że jedno z okien było otwar­te. Uznał to za oka­zję. Wej­dzie oknem. Dzię­ki temu zyska ele­ment za­sko­cze­nia i przede wszyst­kim omi­nie tego trupa sprzed drzwi.

Gdy do­bie­gał do ścia­ny bu­dyn­ku, za za­sło­ną mi­gnął jakiś cień. Wy­star­czy­ło pół se­kun­dy, by Ni­ki­for roz­po­znał w tym kon­tu­ry pi­sto­le­tu. Ko­lej­ne pół, by wy­ćwi­czo­ny przez lata re­fleks zro­bił swoje. Wci­snął przy­cisk od­po­wie­dzial­ny, za zwol­nie­nie me­cha­ni­zmu sko­ko­we­go.

I to mu ura­to­wa­ło życie.

Roz­legł się huk wy­strza­łu. Pękły szyby. Jed­no­cze­śnie ta par­te­ro­wa, znisz­czo­na przez kulę broni pal­nej, jak i ta z pierw­sze­go pię­tra, stra­to­wa­na przez cha­otycz­ny skok Ni­ki­fo­ra Gufo.

Prze­fru­nął nad ogrom­nym, dwu­oso­bo­wym łóż­kiem, nad nie­wiel­kim sto­li­kiem i prze­tur­lał się po pod­ło­dze, by osta­tecz­nie wy­rżnąć całym cia­łem w szafę. Gdyby wnę­trze po­ko­ju ume­blo­wa­no dwa­dzie­ścia lat temu, Ni­ki­for za­pew­ne do­znał­by głę­bo­kich ob­ra­żeń, ale jako że szafa była cał­kiem nowa, jej drzwicz­ki wy­gię­ły się, jakby były zro­bio­ne z kar­to­nu. Ubra­nia w środ­ku per­fek­cyj­nie za­mor­ty­zo­wa­ły ude­rze­nie. Gufo po­dzię­ko­wał w duchu pro­du­cen­tom za to, że sprze­da­ją teraz takie liche meble.

Wy­czoł­gał się na ze­wnątrz i ode­tchnął z ulgą, wi­dząc, że w po­ko­ju jesz­cze ni­ko­go nie ma. Czyli be­be­chy znów mó­wi­ły praw­dę, po­my­ślał – tam na dole stało się coś złego. Apo­li­na była, jaka była, ale na pewno nie wy­strze­li­ła­by do niego z pi­sto­le­tu.

Szyb­ko wstał. Na szczę­ście lata par­ko­uru na­uczy­ły go upa­dać w od­po­wied­ni spo­sób, a gruby płaszcz z ka­pe­lu­szem ochro­ni­ły go przed naj­więk­szy­mi odłam­ka­mi szkła. Gdyby nie ad­re­na­li­na może po­czuł­by się tylko tro­chę obo­la­ły.

Ostroż­nie uchy­lił drzwi z po­ko­ju. Wie­dział, że broń palna to nie prze­lew­ki i każdy zdro­wo my­ślą­cy czło­wiek scho­wał­by się gdzieś, albo spró­bo­wał­by uciecz­ki. Uciecz­ka jed­nak nie wcho­dzi­ła w grę. Wie­dział, że by sobie nie wy­ba­czył. Mu­siał cho­ciaż do­wie­dzieć się co się stało.

Zaj­rzał do holu. Naj­pierw zo­ba­czył drzwi do in­ne­go po­miesz­cze­nia, potem scho­dy w dół. Na szczę­ście nikt w niego nie ce­lo­wał. To da­wa­ło mu pewną prze­wa­gę, bo już miał pe­wien po­mysł. Ni­ki­for był pa­cy­fi­stą. Nigdy z nikim nie wal­czył, ale nie­jed­no­krot­nie mu­siał przed kimś ucie­kać. Można by po­wie­dzieć, że w ucie­ka­niu w swoim osiem­na­sto­let­nim życiu stał się eks­per­tem. Na­uczył się nawet nosić przy sobie pewne "za­baw­ki". Przed­mio­ty z kie­sze­ni płasz­cza za­zwy­czaj po­zwa­la­ły mu znik­nąć, ale gdyby wy­ka­zać się pewną kre­atyw­no­ścią… mógł­by ich użyć w ofen­sy­wie.

Pod­kradł się pod scho­dy tak, aby nie było go widać z dołu. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni gra­nat dymny. Miał takie dwa na wszel­ki wy­pa­dek. Nie był pe­wien, czy to dobry po­mysł, ale lep­sze to niż uciecz­ka – uznał. Przy­naj­mniej uda mu się nie­po­strze­że­nie zejść po scho­dach. Ostat­nie dwa metry po­ko­nał na czwo­ra­kach. Wy­cią­gnął za­wlecz­kę, ale nie rzu­cił gra­na­tu. To co zo­ba­czył na scho­dach, spra­wi­ło, że serce zaczęło tłuc się jesz­cze szyb­ciej.

Biała ścia­na zo­sta­ła wy­sma­ro­wa­na krwią tak, jakby prze­cią­gnię­to po niej za­szlach­to­wa­ne zwie­rzę. Niżej, na pierw­szych dwóch schod­kach, w po­zy­cji em­brio­nal­nej le­ża­ła Apo­li­na. Trzy­ma­ła się za brzuch. Jej białe ubra­nie przy­bra­ło w tam­tym miej­scu kolor szkar­ła­tu. Od­dy­cha­ła, ale nie ru­sza­ła się. Nie wi­dział jej twa­rzy. Jeśli była przy­tom­na, to mu­sia­ła pa­trzeć w jakiś punkt pod scho­da­mi.

Ni­ki­for chwi­lę się wahał, po czym rzu­cił gra­nat. Wstrzy­mał od­dech, oglą­da­jąc, jak przed­miot od­bi­ja się od schod­ków i lą­du­je pod no­ga­mi Apo­li­ny. Chwi­lę póź­niej po­miesz­cze­nie wy­peł­ni­ło się zie­lo­nym dymem.

Gufo od­cze­kał jesz­cze kilka se­kund, a potem ostroż­nie za­czął scho­dzić w dół. Ob­ser­wo­wał uważ­nie zie­lo­ną za­sło­nę, wy­pa­tru­jąc ruchu. Tutaj nie bę­dzie mógł sko­czyć za po­mo­cą swo­ich butów, jeśli ktoś znów za­cznie do niego strze­lać. Mógł­by roz­bić głowę o sufit. Po­zo­sta­ło mu li­czyć na re­fleks i na to, że dym zrobi swoje. Gra­nat usta­wił się w taki spo­sób, że gaz wy­do­sta­wał się w prze­ciw­nym kie­run­ku do scho­dów. Dzię­ki temu Ni­ki­for wi­dział Apo­li­nę, ale nie wi­dział resz­ty po­ko­ju. Nie był pe­wien, czy to do­brze. Jeśli ktoś po­dej­dzie do­sta­tecz­nie bli­sko, zo­ba­czy go.

Gdy pod­cho­dził do dziew­czy­ny, serce wa­li­ło mu jak oszalałe. Było z nią bar­dzo źle. Przez za­mknię­te po­wie­ki prze­bi­ja­ło się nikłe po­ma­rań­czo­we świa­tło. Rana na brzu­chu wy­glą­da­ła tak, jakby ktoś pró­bo­wał wy­pa­tro­szyć Apo­li­nę żyw­cem. Jej bio­nicz­na, prawa ręka ści­ska­ła skórę jak ima­dło, pró­bu­jąc za­trzy­mać utra­tę krwi. Lewa le­ża­ła zwiot­cza­ła.

– Apo­li­na! – krzyk­nął, za­po­mi­na­jąc, że opraw­ca nadal musi być gdzieś w domu. – Sły­szysz mnie? – Po­trzą­snął za ra­mio­na. – Obudź się!

Głu­po­ta – po­my­ślał. Zwy­kły czło­wiek przy ta­kiej utra­cie krwi nie miał­by żad­nych szans na prze­ży­cie. Ona do zwy­kłych nie na­le­ża­ła, ale prze­cież nie mogła być nie­śmier­tel­na. Krwa­wi­ła jak inni, mdla­ła jak inni. I pew­nie jak inni umrze, jeśli natychmiast nie otrzy­ma po­mo­cy. W sa­mo­cho­dzie po­win­na być ap­tecz­ka z ban­da­żem. Może uda się tam do­trzeć…

Spró­bo­wał dźwi­gnąć ją za prawą rękę, ale ta tak mocno za­klesz­czy­ła się na ranie, że zu­peł­nie nie dało się jej ru­szyć. Spró­bo­wał od­wrot­nie i w tym mo­men­cie Apo­li­na otwar­ła oko. Naj­pierw jedno, do­pie­ro potem po­wo­li dru­gie.

– Niki ty de­bi­lu… – wy­chry­pia­ła. Z jej ust po­le­cia­ła struż­ka krwi. – Otwo­rzy­łam ci auto, żebyś stąd uciekł!

– Prze­cież nie zo­sta­wię cie­bie i Pe­tu­ni! Poza tym…

– Idio­to! – krzyk­nę­ła! Jej oczy znów bły­snę­ły sil­nym bla­skiem. – Za tobą!

Ob­ró­cił się, ale wi­dział je­dy­nie wiel­ką chmu­rę zie­lo­ne­go dymu. Przez uła­mek se­kun­dy na­szła go myśl, że być może Apo­li­na sobie z niego żar­tu­je. Nic tu nie było, nie sły­szał żad­nych kro­ków. Do­pie­ro po chwi­li z kłębu zie­lo­ne­go gazu wy­su­nął się jakiś cień.

Po­czuł się jak szma­cia­na lalka, gdy po­tęż­na łapa wcią­gnę­ła go do środ­ka i prze­rzu­ci­ła przez całe po­miesz­cze­nie. Ude­rzył głową o ścia­nę. Tym razem szczę­śli­wa szafa nie ura­to­wa­ła go od upad­ku. Wy­da­wa­ło mu się, że stra­cił przy­tom­ność. Przez krót­ki mo­ment wi­dział przed sobą tylko biel. Po­trze­bo­wał czasu, żeby wi­ru­ją­ce ob­ra­zy skle­iły się w jedną ca­łość. Zie­lo­ny dym wy­da­wał się być wszę­dzie, za­czął go dusić, opla­tać. Póź­niej z cha­osu wy­ło­ni­ła się syl­wet­ka męż­czy­zny o nie­na­tu­ral­nie sze­ro­kich ba­rach.

Pró­bo­wał wstać, ale kłu­ją­cy ból w ple­cach przy­szpi­lił go z po­wro­tem do podłogi. Mógł tylko pa­trzeć jak męż­czy­zna pod­cho­dzi na od­le­głość kroku i ce­lu­je z pi­sto­le­tu. Teraz wi­dział wię­cej. Bary nie były na­tu­ral­ny­mi ra­mio­na­mi, a ra­czej obej­mu­ją­cym górną część ciała eg­zosz­kie­le­tem. Facet był ranny, z ły­se­go czoła ście­ka­ła krew, ale czy to miało teraz ja­kieś zna­cze­nie? W tym mo­men­cie Ni­ki­for zna­lazł się w znacz­nie gor­szej po­zy­cji.

Był pe­wien, że zaraz umrze. Spo­glą­da­jąc w lufę pi­sto­le­tu, cze­kał, aż całe życie mi­gnie mu przed oczy­ma. Aż ujrzy wszyst­kie swoje przy­jem­ne i nie­mi­łe chwi­le. Do­sta­nie w głowę, pew­nie nawet nie po­czu­je bólu. Potem zo­ba­czy białe świa­tło w tu­ne­lu… Może zre­in­kar­nu­je się jako ja­kieś miłe zwie­rząt­ko…

Po­my­ślał o Pe­tu­ni…

O ob­ra­zie na bal­ko­nie…

Czyli jed­nak nikt nie na­ma­lu­je wiel­kie­go księ­ży­ca w słoń­cu wraz z chłop­cem z Dre­am­Works… Nikt nawet nie od­kry­je, co się z nią stało…

Nie! Nie mógł prze­cież pod­dać się tak łatwo. Apo­li­na jesz­cze żyje! Pe­tu­nia po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy!

Wpadł na po­mysł. Jego buty zo­sta­ły stwo­rzo­ne na wzór sys­te­mu sko­ko­we­go ma­łe­go skocz­ka ro­ślin­ne­go z ro­dzi­ny is­si­dae. Uni­kal­ne­go ro­bacz­ka, który w wy­ni­ku ewo­lu­cji wy­two­rzył w sobie na­tu­ral­ne koła zę­ba­te. Po wci­śnię­ciu gu­zi­ka dwie wzo­ro­wa­ne na ro­ba­czych nóżki w jed­nym cza­sie wy­strze­li­wa­ły no­szą­ce­go w górę z nie­sły­cha­ną pre­cy­zją.

Ni­ki­for uniósł nogę, ce­lu­jąc w pi­sto­let i wci­snął przy­cisk. Me­cha­nizm sko­ko­wy za­dzia­łał, zanim męż­czy­zna zdą­żył na­ci­snąć spust. Nóżki sied­mio­mi­lo­wych butów nie tylko po­zba­wi­ły prze­ciw­ni­ka broni, ale rów­nież ro­ze­rwa­ły mu dłoń do samej kości.

Gufo prze­ra­ził się, jak nisz­czy­ciel­ską siłą nie­świa­do­mie dys­po­no­wał przez ten cały czas. Nie miał jed­nak czasu na dłuż­sze za­sta­na­wia­nie się. Łysy facet za­miast zwi­nąć się z bólu, tak jak by to zro­bił każdy nor­mal­ny czło­wiek, wy­cią­gnął zdro­wą ręką zza pasa ogrom­ny nóż my­śliw­ski. Z noża ska­py­wa­ła krew. Ni­ki­for nie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, że to wła­śnie z nim spo­tka­ła się wcze­śniej Apo­li­na.

Sztucz­ki z bu­ta­mi nie mógł po­wtó­rzyć, choć bar­dzo tego chciał. Żeby na­cią­gnąć me­cha­nizm sko­ko­wy, mu­siał­by po­rząd­nie wy­lą­do­wać bu­ci­mi nóż­ka­mi na ziemi. Tym­cza­sem Gufo nie miał czasu, żeby nawet wstać.

Cudem udało mu się za­blo­ko­wać cios, ma­ją­cy spe­ne­tro­wać mu czasz­kę przez oczo­dół. Chwy­cił się obie­ma dłoń­mi nad­garst­ka męż­czy­zny i za­blo­ko­wał rę­ka­wi­ce, dzię­ki czemu unie­moż­li­wił prze­ciw­ni­ko­wi po­wrót i po­now­ny atak. Facet się wściekł. Za­ci­snął zęby i za­czął do­ci­skać rę­ko­jeść noża drugą, ro­ze­rwa­ną przez but dło­nią.

Czy on nie czuje bólu? Łysa fa­cja­ta, małe, czar­ne oczka po­sta­wio­ne zbyt bli­sko sie­bie i te pełne nie­na­wi­ści, spie­nio­ne usta, two­rzy­ły wręcz upior­ny obraz.

Ni­ki­for krzyk­nął z prze­ra­że­nia. Gdyby nie to, że mu­siał wal­czyć o życie, za­padł­by się ze stra­chu pod zie­mię. Sam był dość silny. Tre­no­wał par­ko­ur. Po­tra­fił pod­cią­gnąć się na drąż­ku trzydzieści trzy razy, ale z eg­zosz­kie­le­tem nie miał szans. Coraz bar­dziej tra­cił siły, z trwo­gą ob­ser­wu­jąc, jak ostrze nie­bez­piecz­nie zbli­ża się do jego twa­rzy. Mu­siał jak naj­szyb­ciej coś wy­my­ślić.

Spró­bo­wał jesz­cze jed­nej sztucz­ki. Udał, że się pod­da­je. Że jego mię­śnie nie wy­trzy­mu­ją, ale w ostat­niej chwi­li bły­ska­wicz­nie usu­nął głowę w dół. Nóż prze­szył po­wie­trze tuż nad czo­łem, przy­bi­ja­jąc kapelusz wiedź­my do kar­ton-gip­so­wej ścia­ny. Udało mu się oca­lić życie…

Na mo­ment…

Chwi­lo­wa ra­dość prze­ro­dzi­ła się w prze­ra­że­nie, gdy męż­czy­zna wy­cią­ga­jąc nóż ze ścia­ny, przy­pad­ko­wo zrzu­cił ka­pe­lusz z po­wro­tem na głowę Ni­ki­fo­ra. Pech chciał, że sze­ro­kie ron­do cał­ko­wi­cie przy­krył mu oczy. Wy­stra­szo­ny Gufo nie­chcą­cy zwol­nił chwyt rę­ka­wic, tym samym po­grą­ża­jąc się jesz­cze bar­dziej. Serce za­czę­ło mu walić, jakby chcia­ło wy­sko­czyć z klat­ki pier­sio­wej. Nie wi­dział zu­peł­nie nic. Nie wie­dział, czy po­wi­nien chro­nić się przed nożem, czy użyć rąk do ścią­gnię­cia kapelusza. Wszyst­ko dzia­ło się tak szyb­ko… Nie zdąży, po­my­ślał… Nie zdąży…

I w tym mo­men­cie padł ogłu­sza­ją­cy strzał.

Ni­ki­for za­stygł spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem. Coś z gło­śnym hu­kiem upa­dło na zie­mię tuż obok niego. Po­czuł, jak pod­ło­ga pod nim za­drża­ła.

– Po­wi­nie­neś po­tre­no­wać coup de grâce chuju! – usły­szał zna­jo­my głos.

De­li­kat­nie po­dźwi­gnął ron­del ka­pe­lu­sza i uj­rzał wy­ła­nia­ją­cą się z zie­lo­ne­go ob­ło­ku Apo­li­nę, która wła­śnie peł­za­ła w stro­nę po­wa­lo­ne­go męż­czy­zny. Wy­glą­da­ła jak roz­wście­czo­na T-X w fi­na­ło­wej sce­nie Ter­mi­na­to­ra 3. Jej roz­pa­lo­ne do czer­wo­no­ści oczy i za­krwa­wio­ne ubra­nie, spra­wia­ły, że przy­po­mi­na­ła bar­dziej wy­cho­dzą­ce­go z pie­kieł de­mo­na, niż ludz­ką ko­bie­tę.

Ni­ki­for nagle za­pra­gnął naj­bar­dziej w świe­cie nie zna­leźć się w skó­rze go­ścia, który przed chwi­lą go ata­ko­wał. Chwi­lę póź­niej uświa­do­mił sobie, że ów czło­wiek już nie żyje. Kula tra­fi­ła go w czoło. To jed­nak nie po­wstrzy­ma­ło Apo­li­ny przed ata­kiem. Wczoł­ga­ła się na trupa, wlekąc za sobą wiotkie nogi i raz po raz za­czę­ła ude­rzać bio­nicz­ną dło­nią w czasz­kę. Ro­bi­ła to tak długo, aż twarz męż­czy­zny zu­peł­nie za­mie­ni­ła się w ró­żo­woczer­wo­ną papkę.

Ni­ki­for osu­nął się na bok i zwy­mio­to­wał.

Gdy wró­cił wzro­kiem, za­stał cięż­ko dy­szą­cą Apo­li­nę, która wła­śnie po­ło­ży­ła się obok swo­jej ofia­ry.

– Przez ten twój je­ba­ny dym pół go­dzi­ny szu­ka­łam pi­sto­le­tu!

Gufo z tru­dem pod­niósł się na równe nogi. W ple­cach nadal czuł prze­szy­wa­ją­cy ból, ale umiał cho­dzić. Może to nie zła­ma­nie – po­my­ślał. Pod­szedł do Apo­li­ny i przy­kuc­nął przy niej. Sta­rał się nie pa­trzeć na zma­sa­kro­wa­ną czasz­kę obok.

– J-je­steś cała? – za­py­tał.

– A jak kurwa ci się wy­da­je? – wy­chry­pia­ła przez za­ci­śnię­te zęby. – Ten chuj zła­mał mi krę­go­słup. Na szczę­ście mieli tylko jed­ne­go. – Wska­za­ła drżą­cą ręką na eg­zosz­kie­let. – Resz­tą się za­ję­łam.

Prze­szył go zimny dreszcz. Nie po­wi­nien za­da­wać tak głu­pich pytań. Apo­li­na wy­krwa­wia­ła się na jego oczach. Trze­ba było za­cząć dzia­łać.

– Je­steś pewna, że nie ma tu wię­cej tych…

– Po­tra­fię wy­kryć bicie serca z od­le­gło­ści pięć­dzie­się­ciu me­trów. W domu jest czy­sto.

– Za­cze­kaj…

Ni­ki­for się­gnął do kie­sze­ni płasz­czu po Brzy­twę. Nie lubił tego robić, ale nie miał wyj­ścia. Numer 112 po­wi­nien za­dzia­łać wszę­dzie, nie­za­leż­nie ja­kiej karty SIM by uży­wał. Wie­dział, że bę­dzie miał pro­ble­my z pra­wem, jeśli we­zwie ka­ret­kę, ale jeśli tylko mógł jakoś pomóc Apo­li­nie…

– Nie! – urwa­ła i chwy­ci­ła go bio­nicz­ną dło­nią za nad­gar­stek. – Wiem, że się cie­szysz, że umie­ram, ale nie za­mó­wi­my pizzy.

– Apo­li­no ty krwa­wisz… pro­szę nie rób scen! Muszę za­dzwo­nić po ka­ret­kę!

– Kiep­sko to wy­glą­da, co? – Uśmiech­nę­ła się, po czym za­ka­sła­ła, wy­plu­wa­jąc krew. – Żar­to­wa­łam z tym umie­ra­niem… To zna­czy nie do końca, ale… Mój mózg jest po­łą­czo­ny z mi­kro­kom­pu­te­rem dzię­ki czemu mogę prze­trwać tro­chę dłu­żej niż inni w sta­nie śmier­ci kli­nicz­nej… Muszę tylko być…

Apo­li­na za­mknę­ła oczy.

– Apo­li­na! – krzyk­nął i po­trzą­snął jej ra­mio­na. – Co mu­sisz być? Pro­szę! Po­wiedz mi!

– Muszę być w Weles Tower… – wy­szep­ta­ła. – Tylko tam mogą mnie po­spa­wać.

Weles Tower…

To ozna­cza­ło pra­wie ty­siąc ki­lo­me­trów drogi! Ni­ki­for pod­niósł Apo­li­nę chwy­tem mat­czy­nym i ru­szył w stro­nę sa­mo­cho­du. Nie było czasu do stra­ce­nia. Po­dróż sa­mo­cho­dem z Hoorn do Wro­cła­wia po­trwa co naj­mniej dzie­więć go­dzin. Jeśli wy­ja­dą od­po­wied­nio szyb­ko…

Kop­nia­kiem otwo­rzył drzwi fron­to­we i wy­biegł na ze­wnątrz. Pra­wie po­tknął się o le­żą­ce przed wej­ściem zwło­ki. Po­czuł jak świat wokół niego zwal­nia. Apo­li­na wy­da­wa­ła się być coraz słab­sza. Głowa i ręce zwi­sa­ły bezwładnie, jakby znowu stra­ci­ła przy­tom­ność. Mó­wi­ła, że po­tra­fi wię­cej wy­trzy­mać w sta­nie śmier­ci kli­nicz­nej. Wię­cej, zna­czy ile? Ni­ki­for wie­dział, że dla zwy­kłe­go czło­wie­ka mak­si­mum wy­no­si dwa­dzie­ścia minut, a to i tak tylko w sta­nie głę­bo­kiej hi­po­ter­mii. Jeśli po­tra­fi­ła prze­dłu­żyć ten czas do go­dzi­ny, co już za­kra­wa­ło­by o cud, to i tak bę­dzie to o wiele za mało.

Kop­nął bramę i wy­biegł przed po­se­sję. Jakoś udało mu się otwo­rzyć tylne drzwi sa­mo­cho­du, tak aby nie upu­ścić dziew­czy­ny. Naj­de­li­kat­niej jak umiał po­sa­dził ją na sie­dze­niach.

Spoj­rzał na jej ranę. Wy­glą­da­ła pa­skud­nie. Wnętrz­no­ści wprost wy­le­wa­ły się na brzuch. Ni­ki­for wal­czył z sobą, jak tylko umiał, aby nie od­wró­cić wzro­ku. Mu­siał to jakoś za­ban­da­żo­wać.

– Gdzie jest ap­tecz­ka? – za­py­tał, za­glą­da­jąc pod fotel.

– Nie szu­kaj – wy­szep­ta­ła. – Tak mnie prze­ro­bi­li, że mogę sobie po­blo­ko­wać tęt­ni­ce w kry­tycz­nych miej­scach. Go­rzej już nie bę­dzie.

– N-na pewno? – wy­du­kał.

– Na pewno. – Apo­li­na miała za­mknię­te oczy i od­dy­cha­ła głę­bo­ko. – A ty cza­sem nie za­po­mnia­łeś o czymś?

Ni­ki­for po­dra­pał się po ka­pe­lu­szu wiedź­my. Oczy­wi­ście chodziło o Pe­tu­nię, ale mu­siał prze­cież naj­pierw zająć się ranną. We­dług Apo­li­ny wszy­scy ban­dy­ci nie żyli, jego przy­ja­ciół­ce ra­czej na razie nic nie za­gra­ża­ło.

– Ja po Pe­tu­nię wrócę póź­niej, ale naj­pierw…

– Wró­cisz teraz – po­wie­dzia­ła Apo­li­na tonem, który chyba miał być ostry, ale za­brzmiał bar­dziej jak bła­ga­nie o pomoc. – Ona jest w piw­ni­cy. Sły­sza­łam jej bicie serca. Idź po nią, nie mamy czasu. I tak czeka was co naj­mniej kil­ku­go­dzin­na jazda z tru­pem na tyl­nym sie­dze­niu.

Miała rację. Jeśli ktoś po­tra­fił pomóc Apo­li­nie to tylko na­ukow­cy z kon­glo­me­ra­tu. Nie po­wi­nien jej już za­trzy­my­wać.

– Apo­li­na… – po­wie­dział. – Jedź. Ja wrócę z Pe­tu­nią po­cią­giem. Jeśli mó­wisz praw­dę, to mu­sisz pę­dzić pro­sto do Wro­cła­wia. Au­to­pi­lot cię po­kie­ru­je, praw­da?

– T-tak. – wy­chry­pia­ła. – Po­kie­ru­je… Do­brze po­ja­dę sama, ale bądź ostroż­ny. Ci fra­je­rzy to więk­sza szaj­ka i mogą was szu­kać… Z two­je­go trupa nie będę miała po­żyt­ku, kiedy przyj­dzie czas na za­pła­tę za moje usłu­gi… Do zo­ba­cze­nia… Bekso…

Za­mknął drzwi z prze­czu­ciem, że już nigdy wię­cej jej nie zo­ba­czy. Gufo przez więk­szość życia nie­na­wi­dził swo­jej byłej dziew­czy­ny, ale nigdy nie ży­czył jej źle. Nigdy nie chciał, żeby stało się jej coś przy­kre­go. Miał na­dzie­ję, że rze­czy­wi­ście bę­dzie jesz­cze miał oka­zję się od­wdzię­czyć… Choć nawet nie chciał my­śleć na czym mia­ło­by to po­le­gać.

Vuk za­to­czył szyb­kie kółko i po­pę­dził w kie­run­ku, z któ­re­go przy­je­cha­li. Sa­mo­chód bez wi­docz­ne­go kie­row­cy sta­no­wił dziw­ny widok. Żeby tylko przy­pad­ko­wy po­li­cjant nie po­my­ślał tak samo.

Ni­ki­for od­pro­wa­dził wzro­kiem po­jazd, po czym ru­szył z po­wro­tem do po­se­sji. Zi­gno­ro­wał już le­żą­ce wszę­dzie zwło­ki. Przy­zwy­cza­jał się? To nie do­brze, po­my­ślał. Te ob­ra­zy zo­sta­ną mu w gło­wie na całe życie, ale wciąż wolał się brzy­dzić śmier­cią niż do niej przy­wyk­nąć. Za­pach krwi do­pie­ro teraz za­czął mu draż­nić noz­drza. Może to dla­te­go, że gry­zą­cy dym po­wo­li się ulat­niał. Wy­bi­te okna temu po­ma­ga­ły. Z da­le­ka przy­po­mi­na­ło to zie­lo­ny pożar… Gdyby nie oko­licz­no­ści, Ni­ki­for uznał­by ten widok za cał­kiem cie­ka­wy.

Bez trudu od­na­lazł wej­ście do piw­ni­cy. Naj­wy­raź­niej nikt rów­nież nie po­kwa­pił się, żeby za­mknąć drzwi, za któ­ry­mi kryły się scho­dy w dół. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał mrok, więc Ni­ki­for przesuwał pal­ca­mi po ścia­nie szu­ka­jąc przy­ci­sku. Szyb­ko zna­lazł.

Ode­tchnął z ulgą, gdy po włączeniu świa­tła na środ­ku po­ja­wi­ła się przy­wią­za­na do krze­sła po­stać o lan­dryn­ko­wych wło­sach. Pe­tu­nia pa­trzy­ła wprost na niego. Przez uła­mek se­kun­dy wy­glą­da­ła na prze­ra­żo­ną, potem zro­bi­ła minę zdzi­wio­ną, jakby zo­ba­czy­ła ducha.

Wkrót­ce na jej twa­rzy za­go­ścił szcze­ry uśmiech. Po­zna­ła go.

 

 

Za­koń­cze­nie

 

Wro­cław. Most Szczytnicki. Dwa ty­go­dnie póź­niej.

 

 

Ni­ki­for usiadł na mu­ro­wa­nym wznie­sie­niu pod mo­stem. Skrzy­wił się wi­dząc, że nie tylko on upodo­bał sobie to miej­sce. Wszę­dzie le­ża­ły po­roz­rzu­ca­ne bu­tel­ki po wódce. Nie­któ­re były pęk­nię­te, inne ele­ganc­ko po­sta­wio­ne tak, jakby ktoś do­pie­ro co z nich ko­rzy­stał. Na ścia­nie ktoś na­ma­lo­wał czer­wo­nym spre­jem pro­ko­mu­ni­stycz­ne hasła, a na sta­lo­wej belce na­gry­zmo­lo­no ko­rek­to­rem prze­róż­ne nie­cen­zu­ral­ne słowa. To jed­nak nic w po­rów­na­niu z brud­nym ma­te­ra­cem we wnęce. Zro­bi­ło mu się przy­kro, że ktoś mu­siał miesz­kać w tym miej­scu. Ko­rzy­sta­jąc z tego, że lo­ka­tor był nie­obec­ny, Gufo uśmiech­nął się i wło­żył mię­dzy kar­to­ny dwa bank­no­ty po pięć­dzie­siąt euro. Bez­dom­ny bę­dzie miał miłą nie­spo­dzian­kę.

Wes­tchnął i pod­parł dłoń­mi brodę, cze­ka­jąc na nie­unik­nio­ne. Jego modus ope­ran­di za­kła­da­ł, że na spo­tka­nia przy­cho­dził nie w porę, więc mu­siał tro­szecz­kę po­cze­kać. Nawet przez chwi­lę nie ży­czył Apo­li­nie śmier­ci, ale jakaś jego cząst­ka do końca li­czy­ła, że uda mu się jakoś unik­nąć tego mo­men­tu. Przy­szedł czas za­pła­ty. Tylko dla­cze­go wy­bra­ła aku­rat to miej­sce?

Dwa ty­go­dnie temu udało mu się bez­piecz­nie ode­skor­to­wać Pe­tu­nię do Dre­zna. Oboje jed­nak stwier­dzi­li, że le­piej bę­dzie jeśli na jakiś czas nie będą się do sie­bie od­zy­wać. Za­rów­no nie­miec­ka po­li­cja, jak i CSP miały nie­zli­czo­ną ilość pytań dla po­pu­lar­nej stre­amer­ki i wcale nie cho­dzi­ło im o po­rwa­nie. Nikt nie po­wią­zał ma­sa­kry pod mia­stecz­kiem Hoorn z za­gi­nię­ciem. Cho­dzi­ło tylko i wy­łącz­nie o wi­ze­ru­nek ta­jem­ni­cze­go chłop­ca w ka­pe­lu­szu wiedź­my pod­czas trans­mi­sji. Pe­tu­nia przez cały ten pro­ces stra­ci­ła reszt­ki za­ufa­nia do or­ga­nów pań­stwo­wych. W prze­słu­cha­niach utrzy­my­wa­ła, że nie pa­mię­ta, co za­szło tej nocy i tym bar­dziej nie ko­ja­rzy męż­czy­zny ze stre­amu. Czy śled­czy jej uwie­rzy­li? Pew­nie nie, ale na razie mu­sie­li od­pu­ścić. Przy­naj­mniej po­zor­nie.

Ni­ki­for po­zwo­lił sobie na krót­ką wi­zy­tę do­pie­ro wczo­raj w nocy. Oczy­wi­ście wdra­pu­jąc się na bal­kon, upew­nił się, że nikt go nie ob­ser­wu­je. Oka­za­ło się, że obraz zo­stał ukoń­czo­ny do­kład­nie tak, jak sobie to wy­obra­żał. Po­środ­ku za­miast chłop­ca z Dream Works, sie­dział on sam. Rzecz jasna, miał na sobie ka­pe­lusz wiedź­my. Oboje śmia­li się, że In­kwi­zy­cja bę­dzie miała całe mnó­stwo pytań, ale tej nocy nie mar­twi­li się tym.

Za­czął się mar­twić do­pie­ro, gdy przy roz­sta­niu Pe­tu­nia ode­zwa­ła się do niego tymi sło­wa­mi:

– Słu­chaj Nikuś, ja nie wiem, czy to ważne, ale do­sta­łam dziw­ny e-ma­il. Jakaś ko­bie­ta na­pi­sa­ła, że chce się z tobą spo­tkać jutro o czter­na­stej pod mo­stem Szczyt­nic­kim we Wro­cła­wiu. Pi­sa­ła, że bę­dziesz wie­dział o co cho­dzi i na­zwa­ła cię… na­zwa­ła cię…

Pe­tu­nia opu­ści­ła wzrok.

– Jak mnie na­zwa­ła? – za­py­tał prze­stra­szo­ny.

– Nie bierz tego do sie­bie Nikuś, ale na­zwa­ła cię beksą i to parę razy. Nie chcia­łam o tym wspo­mi­nać, ale myślę, że to może być dla cie­bie istot­ne. Naj­dziw­niej­sze w tym wszyst­kim jest to, że wia­do­mość wy­glą­da­ła, jak­bym wy­sła­ła ją sama do sie­bie. Wtedy nawet nie do­ty­ka­łam kla­wia­tu­ry! Muszę zmie­nić hasło…

No tak… Apo­li­na nie miała jak ina­czej skon­tak­to­wać się z Ni­ki­fo­rem. Pe­tu­nia nigdy nie po­zna­ła Apo­li­ny, a Ni­ki­for ani razu o niej nie wspo­mniał. Gdy wy­pro­wa­dzał ją z bu­dyn­ku pod mia­stecz­kiem Hoorn, aby oszczę­dzić dra­stycz­nych wi­do­ków, za­ło­żył jej chu­s­tę na oczy. Pe­tu­nia nie do­py­ty­wa­ła o zaj­ścia w willi. Uzna­ła Ni­ki­fo­ra za bo­ha­te­ra, ale o szcze­gó­łach wo­la­ła chyba nie wie­dzieć. Może to le­piej dla niej…

Z za­du­my wy­rwał go dźwięk kro­ków. Szyb­ko roz­po­znał te srebr­ne włosy i de­li­kat­nie mi­go­czą­ce, po­ma­rań­czo­we oczy. Apo­li­na szła gład­ko, z gra­cją, zu­peł­nie nie­po­dob­nie do kogoś, kto jesz­cze dwa ty­go­dnie temu miał zła­ma­ny krę­go­słup. Miała na sobie czar­ną ra­mo­ne­skę, skó­rza­ne leg­gin­sy i wy­so­kie ko­za­ki. Od razu za­bur­cza­ło mu w brzu­chu na alarm. Uznał, że jego żo­łą­dek musi na­praw­dę jej nie­na­wi­dzić.

Ani tro­chę nie za­sko­czył go fakt, że tak szyb­ko do­szła do sie­bie. Po­my­ślał, że nie zdzi­wił­by się nawet, jakby przybyła tu la­ta­ją­cym spodkiem. Trze­cie prawo Clar­ke'a w jego opi­nii per­fek­cyj­nie wpi­sy­wa­ło się w cha­rak­te­ry­sty­kę kor­po­ra­cji Weles. Ich tech­no­lo­gia w isto­cie była nie­roz­róż­nial­na od magii. Przy­naj­mniej dla niego.

Apo­li­na we­szła po ka­mien­nych schod­kach pro­wa­dzą­cych na po­dest, na któ­rym sie­dział. Otak­so­wa­ła go wzro­kiem, po czym uśmiech­nę­ła się.

– Tak bar­dzo nie chcesz za­pa­mię­tać tego dnia? – Wska­za­ła bio­nicz­nym pal­cem bu­tel­ki po wódce. – To mnie smuci, wiesz o tym? A już zu­peł­nie do­bi­ja mnie to, że nic nie zo­sta­wi­łeś dla mnie.

Ni­ki­for pod­parł dłoń­mi brodę i utkwił wzrok w Odrze. Zde­cy­do­wał się, że nie bę­dzie dzi­siaj od­po­wia­dał na głu­pie py­ta­nia… Chyba, że zo­sta­nie do tego zmu­szo­ny.

– Na szczę­ście prze­wi­dzia­łam, że tak zro­bisz. – Apo­li­na usia­dła obok niego i wy­cią­gnę­ła spod ra­mo­ne­ski małą bu­tel­kę. – Przy­nio­słam coś dla cie­bie.

Spoj­rzał ukrad­kiem na małp­kę i od razu zro­bi­ło mu się nie­do­brze. Wódkę jesz­cze by prze­łknął, ale spi­ry­tus rek­ty­fi­ko­wa­ny… Nie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, że bę­dzie mu­siał wypić wszyst­ko dusz­kiem. Za­sta­na­wiał się tylko, jak bar­dzo Apo­li­na bę­dzie na to na­le­gać. Może po­zwo­li mu tro­chę wy­pluć…

Eg­ze­ku­tor­ka kor­po­ra­cji Weles od­krę­ci­ła korek i przy­sta­wi­ła za­war­tość do nosa.

– Ach… ten rocz­nik. – Zwró­ci­ła fla­szecz­kę pod słoń­ce i potrząsnęła. – Dwa ty­sią­ce dwu­dzie­sty dzie­wią­ty, mój ulu­bio­ny. Ze świe­żych ziem­nia­ków wo­je­wódz­twa ma­zo­wiec­kie­go. To tam się wy­cho­wa­łam, wiesz?

Już miał od­po­wie­dzieć, że prze­cież wy­cho­wa­li się razem, ale przy­po­mnia­ło mu się, że do­pie­ro co usta­no­wił sobie za­sa­dę i na razie chciał się jej trzy­mać. Zero od­po­wie­dzi na głu­pie py­ta­nia.

Apo­li­na wypiła łyk, prze­płu­ka­ła sobie usta tak, jakby się de­lek­to­wa­ła naj­lep­szym na świe­cie winem. Chwil­kę potem po­łknę­ła całą za­war­tość. W prze­ci­wień­stwie do niej, Ni­ki­for nie mógł po­wstrzy­mać się od kwa­śnej miny. Już od sa­me­go za­pa­chu al­ko­ho­lu chcia­ło mu się wy­mio­to­wać.

– Pysz­ne – po­wie­dzia­ła. – Chcesz tro­chę?

Gufo nie uznał tego za głu­pie py­ta­nie dla­te­go od­po­wie­dział:

– Nie chcę.

– Do­brze.

Dziew­czy­na odło­ży­ła spi­ry­tus na bok i opar­ła się o ka­mien­ną ścianę. Utkwi­ła wzrok gdzieś w górze, jakby po­dzi­wia­ła sta­lo­wą kon­struk­cję mostu od spodu. Ni­ki­for sta­rał się na nią nie pa­trzeć. Tylko cze­kał, aż Apo­li­na w taki czy inny spo­sób, za­cznie mu na siłę wci­skać al­ko­hol. Za­sta­na­wiał się, czy le­piej bę­dzie od razu wypić wszyst­ko dusz­kiem, czy może spró­bo­wać oszu­stwa. Kie­dyś, gdy cho­dzi­li jesz­cze do szko­ły, zna­lazł się w po­dob­nej sy­tu­acji. Umie­jęt­nie wtedy wy­le­wał wódkę za koł­nierz. Apo­li­na się nie zo­rien­to­wa­ła, ale sama była pi­ja­na… i rzecz jasna nie miała jesz­cze im­plan­tów.

Se­kun­dy mi­ja­ły, a nic się nie dzia­ło. Ni­ki­for miał wra­że­nie, że zro­bi­ło się strasz­nie cicho. Nawet gło­śny do tej pory szum sa­mo­cho­dów, wy­da­wał się teraz mało zna­czą­cy. Tak jakby wszy­scy uczest­ni­cy ruchu dro­go­we­go nagle po­sta­no­wi­li jeź­dzić inną trasą. Nurt wody z Odry spra­wiał wra­że­nie ja­kie­goś… spo­koj­niej­sze­go.

Spoj­rzał na jej twarz. Nadal pa­trzy­ła w kon­struk­cję mostu. Nie śmia­ła się. Nie wy­glą­da­ła też na złą, ani smut­ną.

Ni­ki­for był pe­wien, że wzrok płata mu figle. To nie mogła być praw­da… Może dro­bin­ki wody osia­dły na jej twa­rzy… Prze­tarł własną twarz, była sucha. Potem prze­tarł oczy i spoj­rzał jesz­cze raz. Nic się nie zmie­ni­ło. Czy to spraw­ka spraw­ka spi­ry­tu­su? Prze­cież dzie­więć­dzie­się­ciopro­cen­to­wy al­ko­hol tak bar­dzo palił gar­dło, że…

W końcu nie wy­trzy­mał.

– Pła­czesz?

Nie od­po­wie­dzia­ła od razu. Otwo­rzy­ła lekko usta, jakby chcia­ła za­czerp­nąć po­wie­trza. Gdy opu­ści­ła de­li­kat­nie głowę, Ni­ki­for już wie­dział wszyst­ko. Łza ewi­dent­nie spły­nę­ła po jej po­licz­ku.

– Po­win­nam cię teraz za­mor­do­wać.

– Za co?

– Bo wi­dzia­łeś.

– Apo­li­no… prze­cież to nie jest żaden wstyd.

– Dla mnie jest.

Mu­sia­ła mówić praw­dę. Zro­bi­ła się czer­wo­na jak burak. Uznał, że słowa na nic się nie zda­dzą, dla­te­go de­li­kat­nie zła­pał ją za dłoń. Wzdry­gnę­ła się. Pró­bo­wa­ła się cof­nąć, ale osta­tecz­nie zo­sta­ła na miej­scu.

– Niki… – wes­tchnę­ła. – Cza­sa­mi się za­sta­na­wiam, dla­cze­go mnie jesz­cze nie za­bi­łeś…

Nie od­po­wie­dział. Sam nigdy się nad tym nie za­sta­na­wiał.

– Ucię­łam sobie dłuż­szą roz­mo­wę na twój temat z sze­fo­wą i wiesz, co mi po­wie­dzia­ła?

– Cho­dzi ci o Annę Weles?

– Tak.

– Aha. – Ni­ki­for się spe­szył. Ostat­nie czego chciał, to być za­uwa­żo­nym przez cy­ber­ne­tycz­ną kró­lo­wą. – Nie znam jej i myślę, że jest strasz­na. Nie mam po­ję­cia, co mogła ci po­wie­dzieć.

– Po­wie­dzia­ła mi, że przede wszyst­kim po­win­nam cię prze­pro­sić za wszyst­ko. – Apo­li­na przy­kry­ła twarz dłoń­mi. – Tylko, że ja po pro­stu kurwa nie po­tra­fię tego zro­bić. Nie przej­dzie mi to przez gar­dło…

Mil­czał.

– Mam na­dzie­ję, że to zro­zu­miesz.

– Ja nigdy tego nie zro­zu­miem, ale nie ocze­ku­ję tego od cie­bie. Wy­star­czy mi, że nie będę mu­siał wypić tej bu­tel­ki.

– Nie mu­sisz.

Ni­ki­for ode­tchnął z ulgą, choć wciąż nie był stu­pro­cen­to­wo pewny, czy Apo­li­na zaraz nie zmie­ni zda­nia. By­wa­ła sza­le­nie nie­obli­czal­na, ale łez jak do tej pory nigdy u niej nie wi­dział. Nie uro­ni­ła ani jed­nej, nawet gdy była jesz­cze na­sto­lat­ką. Wąt­pił, żeby po­tra­fi­ła aż tak uda­wać.

– Do­sta­łam jesz­cze jedno po­le­ce­nie – po­wie­dzia­ła. – Sze­fo­wa uzna­ła, że po­wi­nie­neś coś wie­dzieć. Coś o spra­wie Pe­tu­ni.

– Co ta­kie­go?

– Cho­dzi o to, że nie po­ma­ga­łam ci ze wzglę­dów al­tru­istycz­nych. Mar­khor stu­dio, to samo, które wy­da­ło grę Ul­tra­ge, pod­le­ga pod kon­glo­me­rat Weles. Pe­tu­nia była głów­nym pro­mo­to­rem tej gry, dla­te­go zna­la­zła się pod naszą ochro­ną… Wy­szło na to, że wła­ści­wie to ty po­ma­ga­łeś mnie.

– Czyli Pe­tu­nia pra­co­wa­ła dla was? – Nie mógł ukryć zdzi­wie­nia. – Ale prze­cież to ja za­dzwo­ni­łem do cie­bie.

– Tak, ale byłam już w dro­dze zanim to zro­bi­łeś. Wie­dzie­li­śmy wcze­śniej, że się z nią spo­ty­kasz, dla­te­go zgło­si­łam się na ochot­ni­ka do tej spra­wy. Wie­dzie­li­śmy też o ry­zy­ku, że pewna an­ty­glo­ba­li­stycz­na grupa ter­ro­ry­stów może pró­bo­wać ją po­rwać. Byłam za­zdro­sna, przy­zna­ję. W za­sa­dzie to dzi­wi­łam się, że sze­fo­wa mi na to po­zwo­li­ła. Teraz już wiem, że ona wszyst­ko prze­wi­dzia­ła…

Ni­ki­for spoj­rzał na przy­ja­ciół­kę. Tak przy­ja­ciół­kę. Uznał, że tak ją bę­dzie teraz sobie na­zy­wał. Ści­snął jej dłoń moc­niej i po­wie­dział:

– Ja i tak wiem, że jest w tobie coś do­bre­go. Za­wsze to wie­dzia­łem.

– Gówno wie­dzia­łeś…

– Apo­li­no, chcę cię jesz­cze o coś spy­tać.

– Tak?

– Po­wiedz mi, czy Pe­tu­nia, skoro dla was po­śred­nio pra­cu­je, mó­wi­ła wam o mnie? Dała wam in­for­ma­cje? Czy sami się do­wie­dzie­li­ście, że się z nią spo­ty­kam?

Apo­li­na przez chwi­lę mil­cza­ła.

– Na­praw­dę chcesz to wie­dzieć?

Za­sta­no­wił się, spo­glą­da­jąc pu­stym wzro­kiem w rwący nurt Odry. Czy na­praw­dę chciał? Zde­cy­do­wał się.

– Nie chcę – po­wie­dział. – Ufam jej.

– To do­brze Niki. – Apo­li­na wsta­ła i otrze­pa­ła spodnie. – Kor­po­ra­cja Weles z re­gu­ły jest godna za­ufa­nia. Tylko ja je­stem wy­jąt­kiem.

Ze­szła po schod­kach i skie­ro­wa­ła się w stro­nę domu stu­denc­kie­go Zo­diak. Ni­ki­for rzu­cił okiem na zo­sta­wio­ną przez nią bu­tel­kę ze spi­ry­tu­sem.

– Za­cze­kaj! To… to wszyst­ko? Nie bę­dziesz ka­za­ła mi pić spi­ry­tu­su? Nie będę mu­siał grać na fle­cie? My­śla­łem, że je­steś bar­dzo zła za to, że mu­sia­łaś mi po­ma­gać…

– A na co li­czy­łeś Niki? – Przy­sta­nę­ła na chwi­lę i puściła oczko. – Że cię wy­ko­rzy­stam sek­su­al­nie?

– Wła­ści­wie to… to tego się oba­wia­łem naj­bar­dziej. Nie chcia­łem nawet o tym my­śleć.

– Nic z tego Niki, nie je­steś mi nic wi­nien. – Uśmiech­nę­ła się. – Nigdy nie byłeś. Prze­cież sły­sza­łeś, co ci po­wie­dzia­łam. Gdy­bym nie była takim skur­wy­sy­nem, to może nawet bym ci po­dzię­ko­wa­ła.

Ni­ki­for nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć, dla­te­go bez słowa pa­trzył, jak jego przy­ja­ciół­ka od­da­la się i znika za ko­lum­na­mi mostu. Stwier­dził, że w sumie to czuje się szczę­śli­wy. Mogło pójść o wiele go­rzej…

Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­cza swój pięk­nie zdo­bio­ny flet i za­czął na nim grać. Ze zdu­mie­niem od­krył, że Smells Like Teen Spi­rit Ni­rva­ny na tym in­stru­men­cie brzmia­ło za­ska­ku­ją­co do­brze.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Od razu powiem, że nie jestem zadowolony z tego opowiadania.

Tym zdaniem, według mnie, strzeliłeś sobie w stopę. W kolano też sobie strzeliłeś. Jak sądzisz, DorsaluCross, kogo zainteresuje tak długie opowiadanie, w dodatku napisane w sposób niesatysfakcjonujący autora?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Powiem Ci, że przedmową to mnie rozbawiłeś :).

Opowiadanie jest bardzo długie i wątpię, żeby ktoś dotrwał do końca. Wystarczyłoby mi, gdybyście napisali, co was odrzuciło w pierwszej części.

To są bardzo oryginalne wymagania względem czytelników. Ja zawsze doceniam jak autor ma dystans do swojego tekstu, ale faktycznie niektórych taka przedmowa może zniechęcić do czytania, zwłaszcza tak długiego opowiadania.

No więc przeczytałam pierwszą część. Na samym początku trudno się w sytuacji odnaleźć. Jako czytelnik nie wiem, o czyim modus operandi piszesz. Uważam, że ten początek warto przeorganizować. Najpierw przedstawić postać i sytuację w jakiej się znajduje, a dopiero potem odnieść się do zasad postępowania.

Trudno jest zrozumieć zasady rządzące światem. Z jednej strony wygląda to na niezbyt odległą przyszłość, ale nijak nie mogłam pojąć roli Świętej Inkwizycji w tym wszystkim. Główny bohater po części wzbudza sympatię, ale jednocześnie niechęć infantylnym zachowaniem. Myślę, że po prostu nie jestem w odpowiedniej grupie wiekowej, żeby tak skonstruowany bohater mnie zaintrygował. Rozmowa z Petunią mi się dłużyła, choć całkiem sprawnie uniknąłeś tu infodumpów, wplatając historię Nikifora w dialog. Moim zdaniem Petunia mogłaby nieco rzadziej powtarzać imię bohatera.

Ogólnie jest to intrygujący tekst i nie najgorzej napisany, choć na pewno musisz zwrócić uwagę na interpunkcję i ograniczenie zaimków. Doradzałabym Ci napisanie krótszego tekstu.

Jego modus operandi zakładało wręcz paranoiczną nieufność do dwóch rzeczy:

Do zaawansowanej elektroniki.

I do ludzi z kryminalnego półświatka.

To wyliczenie jest błędnie zapisane. Powinno być w jednej linijce i zapisane małymi literami.

Nie jestem ekspertem od łaciny, ale modus jest rodzaju męskiego. Czy sprawdziłeś jak poprawnie zapisywać takie zdania? Upewniam się tylko, bo nie znalazłam zapisu traktującego to pojęcie jako rodzaj nijaki. 

Zawsze się spóźniał, albo przybywał za wcześnie tak, aby potencjalni wrogowie nie mogli dobrze przygotować zasadzki.

Zbędny przecinek przed “albo” do tego z akcentowania wynika, że drugi przecinek powinien się znaleźć przed całym zwrotem “tak aby”.

Odczekał dla pewności jeszcze kilka minut i dopiero, gdy Turek miał już znudzony wrócić do auta, Gufo ruszył na dół.

 Konstrukcji “dopiero gdy” nie rozdziela się przecinkiem.

Zeskoczył z lukarny i odbił się od balkonu, niczym makaka krabożerna z miasta Lop Buri.

Dzięki wizycie w siedzibie Stowarzyszenia Świętego Izydora zdobył nie tylko coś, co mógłby sprzedać Wimowi, ale również wyposażył się w buty skokowe, dzięki którym mógł jeszcze bardziej oddawać się temu, co kochał. 

Powtórzenie “mógł” i końcówka niezgrabna. 

Wylądował tuż pod fiatem w sposób, w jaki mieli to w zwyczaju robić superbohaterowie z uniwersum Marvela.

Raczej tuż obok fiata.

Nikifor poprawił swój wysadzany błyskotkami kapelusz wiedźmy.

Zbędny zaimek

– Wiesz, co to jest[+,] chłopczyku?

W przypadku zwrotu do kogoś w dialogu należy postawić przecinek. Masz ten błąd w wielu miejscach.

Uśmiechnięta mina Turka mówiła zupełnie co innego.

Tutaj lepiej byłoby napisać że: uśmiech Turka mówił co innego.

Wim jednak nie robiąc sobie z tego zupełnie nic, wsiadł do swojego fiata i odpalił silnik.

– Hej! – Chłopak podbiegł do okna. – Nie na tyle się umawialiśmy!

– Uznaj to za podatek od mojego czekania.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, strącając powiewem powietrza jego kapelusz wiedźmy.

Tutaj jest lekki zgrzyt, bo Nikifor podbiega do okna, a potem Wim zatrzaskuje drzwi. Do tego raczej najpierw zamyka się drzwi samochodu, a potem odpala silnik.

Większość potrzebnych mu rzeczy i tak musiał ukraść, jak na przykład te siedmiomilowe buty ze Stowarzyszenia Świętego Izydora, albo brylanty przyczepione do kapelusza wiedźmy…

– Nikuś! – krzyknęła, rzucając mu się na ramiona.

w ramiona

– Ojejku, zapomniałam, że się boisz się kamer.

– Nie wiem. Mam taką lunetę pirata popatrz. – Sięgnął do kieszeni swojego płaszczu i wyciągnął zdobioną tubę z wygrawerowaną czaszką.

Siedzieli w milczeniu, spoglądając w wygaszone ekrany jej stanowiska roboczego.

Objęła szyję i wtuliła swoje landrynkowe włosy w jego ramię.

To właściwie się kwalifikuje do przeredagowania.

To był perfum o zapachu dzikiej róży.

były perfumy

Powiedz mi, co robiłeś w ostatni rok?

przez 

Takiego dziwnego pana co jeździł na łyżwach w samych batkach.

Czy Nikifor celowo gada gwarą śląską? To chyba jedyne takie słowo w jego wypowiedziach, więc zgrzyta.

Gdy się zakleszczą, nie musze używać siły, by się utrzymać.

muszę

Sięgnął po swój kieszonkowy zegarek i ze zdziwieniem przekonał się, że odkąd zasnął, minęła nie jedna, ale prawie cztery godziny.

Wyskoczył z wanny i wytarł się niedbale jej różowym ręcznikiem. Zaraz potem założył swoje ubrania, w tym kapelusz wiedźmy.

Starał się zachowywać cicho, jak tylko mógł.

Starał się zachowywać tak cicho, jak tylko mógł.

Cześć!

 

1.Teksty dłuższe niż 80k znaków nie wchodzą do grafiku dyżurnych. Może warto jakoś przyciąć, albo podzielić tekst, by zdobyć dodatkowych czytelników (tylko sugestia)

 

2.Rozpoczęcie przedmowy od zdania:

Od razu powiem, że nie jestem zadowolony z tego opowiadania.

może zniechęcić tych, których nie zniechęciła długość. Może zareklamuj to raczej, skup się na mocnych stronach, jak już napisali poprzedni komentujący. Mnie przynajmniej to nie zachęca, a opowiadań na portalu jest sporo i ciągle wskakują nowe. Ja staram się czytać większość tekstów z dyżuru, ale mam na to ograniczony czas i niejednokrotnie musze z czegoś zrezygnować. Na chwilę obecną nie wiem, czy dam rade przeczytać i konstruktywnie skomentować ten tekst w najbliższej przyszłości.

 

Pozdrawiam!

 

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję za komentarz @Alicella. Na coś takiego właśnie liczyłem. Wprowadziłem już część zmian, stosując się do zaleceń.

Postaram się zmienić początek. W zasadzie spodziewałem się, że z tym może być problem. Tuż przed publikacją zdecydowałem się usunąć prawie dwie strony tekstu, gdzie opisywałem wygląd dzielnicy, oraz sytuację Nikifora. Wydawało mi się, że taki początek byłby nudny i lepiej byłoby, gdybym zaczął od razu od spotkania z Wimem. Spróbuję znaleźć coś pomiędzy, żeby jednocześnie nie zanudzić czytelnika, ale przekazać więcej informacji.

Spodziewałem się też, że rozmowa z Petunią jest zbyt długa, ale nie zdecydowałem się jeszcze, który fragment usunąć. Postaram się wybrać coś najmniej istotnego.

Tak na marginesie akcja rzeczywiście rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, ale w alternatywnej linii czasowej, gdzie rolę Uni Europejskiej przejęła Święta Liga, a Inkwizycja pełni funkcję Interpolu. Chyba po prostu wrzucę tą informację we wstępie.

No i co do tych batek :) Byłem stuprocentowo pewny, że to polskie słowo, więc nawet nie zaglądałem do słownika. Zdarzało mi się już w pracy przynosić nożyce do metalu, gdy chodziło o przecinak (u mnie zawsze był tylko majzel), ale byłem pewien, że przynajmniej opowiadania piszę stuprocentową polszczyzną. Ale niespodzianka…

 

A co do przedmowy, to może faktycznie warto byłoby coś zmienić. Publikowałem to opowiadanie głównie z myślą, aby szlifować swoje umiejętności pisarskie i liczyłem na to, że znajdzie się jakiś altruista, który zechce mi pomóc. Chciałem zaznaczyć, że jeśli ktoś tu jest dla rozrywki, to może się gorzko rozczarować :) Jednak skoro Alicelli udało się przebrnąć przez całą pierwszą część, to może nie jest, aż tak źle.

 

@krar85 postaram się przyciąć tekst, ale nie wiem, czy uda mi się skrócić ze 111k do 80k. W każdym razie spróbuję i również dziękuję za komentarz.

Pozdrawiam.

 

Tuż przed publikacją zdecydowałem się usunąć prawie dwie strony tekstu, gdzie opisywałem wygląd dzielnicy, oraz sytuację Nikifora.

To było dobre posunięcie, bo taki statyczny początek raczej by nie zachęcał. To co masz teraz wystarczy tylko lekko przetasować w pierwszych trzech akapitach. Nie musisz nic dopisywać.

Tak na marginesie akcja rzeczywiście rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, ale w alternatywnej linii czasowej, gdzie rolę Uni Europejskiej przejęła Święta Liga, a Inkwizycja pełni funkcję Interpolu. Chyba po prostu wrzucę tą informację we wstępie.

Jeśli wyjaśniasz to później w tekście to może tak zostać, ja po przeczytaniu pierwszej części tego nie zrozumiałam. Jeśli zdecydujesz się dać to na początek, to pamiętaj, żeby z tego nie zrobić zbyt dużej dawki informacji o świecie. 

Jednak skoro Alicelli udało się przebrnąć przez całą pierwszą część, to może nie jest, aż tak źle.

Nie jest źle, może się nawet kiedyś skuszę na jeszcze jedną część. 

Człowieku, czy Ty czujesz jaką moc ma Twoja postać??? Ja tam może mało wiem, fantastykę czytam jedynie od 30 lat…Moim zdaniem H.Potter może Nikiforowi pięty lizać, A Frodo słać mu łóżeczko, I to nawet na 2 tylko 2 godzinowe cykle! Nie słuchaj negatywów ani hejterów tylko pisz dalej, nie zabijaj sowy kiedy dopiero wystartowała do swego pierwszego nocnego lotu! A najlepiej pisz po angielsku, jak nie masz opcji to ja przetłumaczę ba angielski, kwalifikacje mam, będzie mythbuster, blockbuster i wogóle buster, tak sądzę…Chcesz, zaczniemy od tego co masz i puścimy po angielski, zobaczymy co będzie. Ja osobiście ślę WIEEELKI szacun za pomysł i realizację też też też!

Człowieku, czy Ty czujesz jaką moc ma Twoja postać??? Ja tam może mało wiem, fantastykę czytam jedynie od 30 lat…Moim zdaniem H.Potter może Nikiforowi pięty lizać, A Frodo słać mu łóżeczko, I to nawet na 2 tylko 2 godzinowe cykle! Nie słuchaj negatywów ani hejterów tylko pisz dalej, nie zabijaj sowy kiedy dopiero wystartowała do swego pierwszego nocnego lotu! A najlepiej pisz po angielsku, jak nie masz opcji to ja przetłumaczę ba angielski, kwalifikacje mam, będzie mythbuster, blockbuster i wogóle buster, tak sądzę…Chcesz, zaczniemy od tego co masz i puścimy po angielski, zobaczymy co będzie. Ja osobiście ślę WIEEELKI szacun za pomysł i realizację też też też!

I przepraszam za kilka błędów w wypowiedzi, komóra to nie jest narzędzie do pisania czegokolwiek, szczególnie że autokorekta czuwa! Ale i tak myślę osobiście, że powinno być 'płaszcza' a nie ' płaszczu'. To trochę jakby Ferdek mówił napiję się ' browaru'…

Acha, ja rozrywkę miałem przednią i z automatu włączyło się identyfikowanie z bohaterem. To jest ktoś, kogo potrzeba w dzisiejszych popaćkanych czasach.

Przepraszam, że odpisuję tak późno, ale nie spodziewałem się, że ktoś prędko to przeczyta i zrezygnowałem z odświeżania co 5 sekund. Tym bardziej nie spodziewałem się pozytywnego komentarza pod opowiadaniem. Dziękuję @Sam_Mael666 i cieszę się, że Nikifor przypadł Ci do gustu. Oczywiście z pisania nie zamierzam rezygnować niezależnie od recenzji, jednak obecnie mam w planach inne opowiadanie. Innego bohatera, ale ten sam świat. Do Nikifora Gufo na pewno jeszcze wrócę.

Poprawiłem ten płaszcz. Faktycznie odmienia się inaczej. Jak widzisz w języku ojczystym mam nadal pewne braki, dlatego na razie przy tym języku zostanę :D Nie mniej jednak ciekawa propozycja. Ja raczej nie czytam po angielsku, choć zawsze chciałem zacząć to robić. Jeśli znasz jakiś anglojęzyczny odpowiednik fantastyki.pl, to chętnie tam zajrzę.

DorsaluCross, przeczytałam pierwszą część i muszę powiedzieć, że zainteresowała mnie historia Nikifora i Petunii, więc z pewnością przeczytam całe opowiadanie. Na razie dołączam łapankę z usterkami pierwszego fragmentu, reszta w najbliższym czasie.

 

On do­brze o tym wie­dział… → Zbędny zaimek.

 

miał się zna­leźć już dwa­dzie­ścia minut temu. Wła­ści­wie to było czy­sto i mógł­by się tam udać. Wolał się jed­nak nie śpie­szyć. → Lekka siękoza.

Może: …miał być już dwa­dzie­ścia minut temu. Widział, że jest czy­sto i mógł­by tam pójść, jednak wolał się nie śpie­szyć.

 

od­da­wać się temu, co ko­chał.

Czyli po­dró­żom po Eu­ro­pie i par­ko­uro­wi. → …od­da­wać się temu, co ko­chał, czyli po­dró­żom po Eu­ro­pie i par­ko­uro­wi.

 

Jego ręka po­wę­dro­wa­ła do ka­bu­ry pi­sto­le­tu… → Powszechnie wiadomo, do czego służy kabura, więc wystarczy: Jego ręka po­wę­dro­wa­ła do ka­bu­ry

 

Ni­ki­for po­pra­wił wy­sa­dza­ny bły­skot­ka­mi ka­pe­lusz wiedź­my. → Kapelusza nie wysadza się.

Proponuję: Ni­ki­for po­pra­wił ozdobiony bły­skot­ka­mi ka­pe­lusz wiedź­my.

 

Przed­miot cią­gnął za sobą długi plik drob­nych kabli… → Przedmiot nie mógł niczego ciągnąć za sobą. Kable nie bywają drobne i nie występują w plikach.

Proponuję: Z przedmiotu wystawała/ zwisała długa wiązka cienkich kabli

 

Gdy ostat­nio prze­glą­dał się w swoim lu­ster­ku… → Zbędny zaimek.

 

wsiadł do swo­je­go fiata i od­pa­lił sil­nik. → Jak wyżej.

 

strą­ca­jąc po­wie­wem po­wie­trza jego ka­pe­lusz wiedź­my. → Jak wyżej.

 

Winda zaś już w zu­peł­no­ści pod­pi­sy­wa­ła się pod to, co uzna­wał za za­awan­so­wa­ną elek­tro­ni­kę. → Nie bardzo widzę windę podpisującą się pod czymś.

Proponuję: Winda zaś już całkiem była tym, co uzna­wał za za­awan­so­wa­ną elek­tro­ni­kę.

 

ścia­ny wokół zo­sta­ły prze­ma­lo­wa­ne na ró­żo­wy kolor. → …ścia­ny zo­sta­ły po­ma­lo­wa­ne na kolor ró­żo­wy.

 

Pe­tu­nia miała na sobie słu­chaw­ki… → Pe­tu­nia miała na uszach słu­chaw­ki

 

spoj­rzał wy­mow­nie na jej kom­pu­ter. → Zbędny zaimek.

 

za­bra­ła się za przy­go­to­wy­wa­nie swo­je­go po­ko­ju. → …za­bra­ła się do przygotowania po­ko­ju.

 

Ni­ki­for znał ją na tyle, by ufać, że jego przy­ja­ciół­ka… → Zbędny zaimek.

 

– W ta­kich już nam przy­szło żyć cza­sach… – Wes­tchnę­ła.– W ta­kich już nam przy­szło żyć cza­sach… – wes­tchnę­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Jak do­brze, że miał kogoś, do kogo można się było przy­tu­lić – po­my­ślał i po­gła­dził jej ramię. → Jeśli to myśl Nikofora, to: Jak do­brze, że mam kogoś, do kogo można się przy­tu­lić – po­my­ślał i po­gła­dził jej ramię.

Sugeruję zapisywać myśli kursywą – zapis jest wtedy czytelniejszy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

chcę być nad mo­rzem Śród­ziem­nym. → …chcę być nad Mo­rzem Śród­ziem­nym.

Morze Śródziemne to nazwa własna.

 

Ścią­gnął obie z rę­ka­wic, a na­stęp­nie chwy­cił jedną z nich do ręki. → Kim były rzeczone obie, które ściągnął z rękawic? Czy mógł chwycić ją inaczej, nie ręką:

Proponuję: Ścią­gnął rę­ka­wice, a na­stęp­nie chwy­cił jedną z nich.

 

– Tro­chę po­ma­gał mi mój przy­ja­ciel Wotan Sachs.– Tro­chę po­ma­gał mi przy­ja­ciel, Wotan Sachs.

 

pro­fe­so­rem Uni­we­sy­te­tu Tech­nicz­ne­go w Mo­na­chium. → …pro­fe­so­rem na Uni­wersy­te­cie Tech­nicz­nym w Mo­na­chium.

 

– Ale bez tego nie­był­byś sobą, praw­da Nikuś?– Ale bez tego nie ­był­byś sobą, praw­da Nikuś?

 

…i na czas pre­mie­ry muszę robić stre­amy o kon­kret­nych po­rach. → Czy tu aby nie miało być: …przed pre­mie­rą muszę robić stre­amy o kon­kret­nych po­rach.

 

się­gnął do płasz­czu po swój dro­go­cen­ny od­twa­rzacz… → …się­gnął do płasz­cza po dro­go­cen­ny od­twa­rzacz

Tu znajdziesz odmianę słowa płaszcz: https://pl.wiktionary.org/wiki/p%C5%82aszcz

 

Woda stra­ci­ła swoją tem­pe­ra­tu­rę… → Zbędny zaimek.

A może zwyczajnie: Woda wystygła

 

Wy­sko­czył z wanny i wy­tarł się nie­dba­le… → Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek wyskoczyć z wanny?

Proponuję zwyczajnie: Szybko wyszedł z wanny i wy­tarł się nie­dba­le

 

Zaraz potem za­ło­żył ubra­nia… → Zaraz potem za­ło­żył ubra­nie

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Jej przy­ja­ciół­ki nie było w miesz­ka­niu… → Chyba miało być: Jego przy­ja­ciół­ki nie było w miesz­ka­niu

 

zu­peł­nie za­po­mniał za­sło­nić twa­rzy.zu­peł­nie za­po­mniał za­sło­nić twa­rz.

 

nie spo­sób było prze­czy­tać po­szcze­gól­nych wpi­sów. → …nie spo­sób było prze­czy­tać po­szcze­gól­ne wpi­sy.

 

Otrzą­snął się i ro­zej­rzał się jesz­cze raz po po­ko­ju. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Otrzą­snął się i jesz­cze raz spojrzał na pokój.

 

na­cho­dzi­ły go coraz to mrocz­niej­sze myśli. → …na­cho­dzi­ły go coraz mrocz­niej­sze myśli.

 

że zro­bio­no jej krzyw­dę ze wzglę­du na niego. → Raczej: …że zro­bio­no jej krzyw­dę z jego powodu.

 

In­kwi­zy­cja aresz­to­wa­ła­by ich obu. → Obu to dwóch mężczyzn, a Ty piszesz o mężczyźnie i kobiecie, więc:  In­kwi­zy­cja aresz­to­wa­ła­by ich oboje.

 

Po­czuł, jak wszyst­kie jego wnętrz­no­ści… → Zbędny zaimek.

 

Jego in­tu­icja pod­po­wia­da­ła mu, żeby ucie­kać. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

i po­gar­dą dla wła­snej głu­po­ty… → pewnie miało być: …z po­gar­dą dla wła­snej głu­po­ty

 

wy­cią­gnął z płasz­czu urzą­dze­nie, które w gło­wie na­zy­wał sobie "Brzy­twą". To­ną­cy brzy­twy się chwy­ta – po­my­ślał kie­dyś sobie, ale warto cho­ciaż jedną przy sobie mieć… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …wy­cią­gnął z płasz­cza urzą­dze­nie, które w gło­wie na­zy­wał "Brzy­twą". To­ną­cy brzy­twy się chwy­ta – po­my­ślał kie­dyś, ale warto cho­ciaż jedną przy sobie mieć

 

nosił w jed­nej z kie­sze­ni starą Nokię 3510i. → …nosił w jed­nej z kie­sze­ni starą nokię 3510i.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Wy­krę­cił z pa­mię­ci jeden z nu­me­rów… → Raczej: Wystukał z pa­mię­ci jeden z nu­me­rów

 

Po kilku se­kun­dach z słu­chaw­ki… → Po kilku se­kun­dach ze słu­chaw­ki

 

wdra­pał się na jedno z tu­tej­szych drzew. → Czy mógł wdrapać się na nietutejsze drzewo?

Proponuję: …wdra­pał się na jedno z pobliskich drzew.

 

Pa­mię­tał jesz­cze jeden numer, do któ­re­go mógł­by spró­bo­wać się do­dzwo­nić. → Dzwonimy na numer, nie do numeru, więc: Pa­mię­tał jesz­cze jeden numer, na który mógł­by spró­bo­wać się do­dzwo­nić.

 

Sa­me­mu miał bar­dzo ni­skie szan­se… → Sa­m miał bar­dzo ni­skie szan­se

 

zlo­ka­li­zo­wa­nie jego przy­ja­ciół­ki by­ło­by strasz­nie trud­ne. → Zbędny zaimek.

 

Przy­wo­łał na myśl jej twarz… jej uśmiech.Przy­wo­łał w myśli jej twarz… jej uśmiech.

 

– J-ja… – Za­chli­pał. – P-po­trze­bu­je two­jej po­mo­cy.– J-ja… – za­chli­pał. – P-po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy.

 

– P-pro­szę. Przy­jedź do Dre­zna na Sa­al­haus­se­ner Straße 51.– P-pro­szę. Przy­jedź do Dre­zna na Sa­al­haus­se­ner Straße pięćdziesiąt jeden.

Liczebniki w dialogach zapisujemy słownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz @regulatorzy. Wprowadziłem już odpowiednie zmiany i postarałem się wyeliminować niepotrzebne zaimki w dalszych częściach. Rzeczywiście mam z tym spory problem, co zauważyła już @Alicella. Spróbuję zwracać na to większą uwagę w przyszłości.

Pozwoliłem sobie tylko zostawić: “Wyskoczył z wanny” jako metaforę, przynajmniej na razie. Co prawda nigdy nie zdarzyło mi się wyskakiwać z wanny (bo mam jedynie prysznic), aczkolwiek słyszałem o pewnym Archimedesie, który wyskoczył z wanny, krzycząc “eureka”. Widziałem taki zapis w artykule Wikipedii. Oczywiście nie uznaję Wikipedii za eksperta w dziedzinie językowej i jeśli jest to naprawdę kardynalny błąd, to zmienię “wyskakiwanie” na coś prostszego. 

 

Dorsalu, wyskakiwanie z wanny, tak jak i wskakiwanie do niej, błędem nie jest. Nie wiem skąd wzięło się takie powiedzenie, ale kiedy wyobrażę sobie kogoś wyskakującego z wanny, to zawsze się zastanawiam, czy wyskakuje z pozycji leżącej, czy już stojącej i nieodmiennie mam wrażenie, że musi to wyglądać bardzo śmiesznie, zwłaszcza kiedy wyskakujący poślizgnie się rymsnie na posadzkę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dorsalu, trochę to trwało, ale w końcu przeczytałam całe opowiadanie.

Podoba mi się pomysł, nieco mniej sposób opisania tej historii. Brakło mi przedstawienia świata, w którym rzecz się dzieje. Wiem, że to niedaleka przyszłość, ale zachodzę w głowę, skutkiem jakich wydarzeń zmienił się układ sił politycznych Europy.

Nieźle jest tu pomyślana zamiana ról – dobrze wypadła Apolina, kobieta brutalna, pozbawiona skrupułów i uczuć, co szczególnie uwidacznia kontrast z Nikiforem, chłopcem wrażliwym i ostrożnym, wręcz wycofanym. Szkoda że Petunia, o którą cała sprawa się rozgrywa, zaistniała tylko na początku, a pod koniec jest ledwie wspomniana.

Zastanawiam się także, dlaczego bohaterowie przez cały czas nic nie jedzą? Mogę zrozumieć, że Apolina nie odczuwała głodu, ale Nikiforowi powinno głośno burczeć w brzuchu.

Dodam jeszcze, że opowiadanie, moim zdaniem, jest mocno przegadane – zdarza Ci się powtarzać pewne informacje i opisywać rzeczy nie zawsze istotne.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Mam nadzieję, Dorsalu, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i znacznie lepiej napisane.

Może zainteresuje Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17; może przyda się ten poradnik: Portal dla żółtodziobów.

 

To pół­to­rej go­dzi­ny było naj­wol­niej mi­ja­ją­cym pół­to­rej go­dzi­ny w jego całym życiu. → Piszesz o godzinie, która jest rodzaju żeńskiego, więc: To pół­to­rej go­dzi­ny było naj­wol­niej mi­ja­ją­cą pół­to­rej go­dzi­ny w jego całym życiu.

 

żeby na­pa­jać się jego nie­szczę­ściem. → …żeby na­pawać/ upajać się jego nie­szczę­ściem.

 

 Be­to­no­wy par­king od­dzie­lał bu­dy­nek od drogi, a gęsta ro­ślin­ność wokół po­zwa­la­ła mu na do­god­ne ukry­cie się i ob­ser­wo­wa­nie oto­cze­nia z bez­piecz­nej od­le­gło­ści. → Ze zdania wynika, że to budynek mógł obserwować otoczenie.

 

z przed­nich drzwi wy­sia­dła ubrana na biało kobieta o jasno srebrnych włosach. → Jak wysiada się z drzwi?

Proponuję: …a przednie drzwi otworzyły się i wysiadła z nich ubrana na biało kobieta o jasnosrebrnych włosach.

 

przy­po­mi­na­jąc sobie o tym tym, że… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Za­ło­ży­ła ręce na krzyż i usia­dła na masce sa­mo­cho­du. → Skąd tam krzyż i dlaczego założyła nań ręce?

A może miało być: Usia­dła na masce sa­mo­cho­du i skrzyżowała/ splotła ramiona na piersi.

 

Zdą­żył za­po­mnieć, jak cięż­ko było się do­ga­dać z tą dziew­czy­ną.Zdą­żył za­po­mnieć, jak trudno było się do­ga­dać z tą dziew­czy­ną.

 

Krwi­sto po­ma­rań­czo­we źre­ni­ce spra­wia­ły… → Krwi­stopo­ma­rań­czo­we źre­ni­ce spra­wia­ły

 

chciał mieć już de­cy­zję za sobą. → …chciał mieć już de­cy­zję za sobą.

 

Na wy­świe­tla­czu po­nu­ro świe­cił… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Na wy­świe­tla­czu po­nu­ro jaśniał

 

sym­bol sta­ro-sło­wiań­skie­go boga We­le­sa… → …sym­bol sta­rosło­wiań­skie­go boga We­le­sa

 

co mogło się przy­da­rzyć Pe­tu­ni… → …co mogło się przy­da­rzyć Pe­tu­nii

 

Gdzie ono je­dzie?Dokąd ono je­dzie?

 

Czyż­by sztucz­na in­te­li­gen­cja wie­dzia­ła gdzie je­chać? → Czyż­by sztucz­na in­te­li­gen­cja wie­dzia­ła dokąd je­chać?

 

– Nic szcze­gól­ne­go. O 19:34 twoja psiap­siół­ka wy­łą­czy­ła ka­me­rę, mó­wiąc że idzie do kibla. Potem za­łą­czy­ła ją znowu o 20:12.– Nic szcze­gól­ne­go. O dziewiętnastej trzydzieści cztery twoja psiap­siół­ka wy­łą­czy­ła ka­me­rę, mó­wiąc że idzie do kibla. Potem włączyła ją znowu o dwudziestej dwanaście.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

Za SJP PWN: załączyć «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»

 

spał za za są­sied­ni­mi drzwia­mi. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

do na­wi­ga­cji au­to-pi­lo­ta. → …do na­wi­ga­cji au­topi­lo­ta.

 

żeby zo­ba­czyć co­kol­wiek ze środ­ka. → …żeby zo­ba­czyć co­kol­wiek w środku.

 

Apo­li­na prze­su­nę­ła fotel do tyłu i zło­ży­ła nogi, sia­da­jąc po tu­rec­ku.Apo­li­na prze­su­nę­ła fotel do tyłu i skrzyżowała nogi, sia­da­jąc po tu­rec­ku.

 

ale to nie istot­ne. → …ale to nieistot­ne.

 

Za­ci­snę­ła ty­ta­nicz­ną pięść… → Czy pięść na pewno była tytaniczna, a nie tytanowa?

Za SJP PWN: tytaniczny «człowiek potężny i silny fizycznie lub wielki duchem»

 

Jeśli Wim Leh­mann fak­tycz­nie macał w tym palce… → Literówka.

 

Moje imię po­cho­dzi z grec­kie­go "ni­ki­fo­ros"Moje imię po­cho­dzi z grec­kie­go ni­ki­fo­ros/ „nikiforos”

Nie używamy jednocześnie kursywy i cudzysłowu.

 

A "gufo" to po wło­sku "sowa". → Jak wyżej.

 

Za­uwa­ży­łam, że wy­glą­dasz jak młody Axel Rose… → Za­uwa­ży­łam, że wy­glą­dasz jak młody Axl Rose

 

ale ty mia­łeś mia­łeś głę­bo­ko gdzieś… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Ty też obrzy­dzi­ł mi rock.Ty też obrzy­dzi­ł mi rocka.

 

kto tak na­praw­dę jest kie­row­cą. Czy dziew­czy­na na­praw­dę mo­gła… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Do­pie­ro, gdy Vuk-7x per­fek­cyj­nie za­par­ko­wał… → Do­pie­ro gdy vuk-7x per­fek­cyj­nie za­par­ko­wał

 

Gufo wy­sta­wił głowę przez szybę… → Gufo wy­sta­wił głowę przez otwarte okno

Można patrzeć przez szybę, ale nie można wystawić głowy przez szybę.

 

Nawet się nie pytał.Nawet nie pytał.

 

wy­bi­ła pi­sto­let na drugi ko­niec warsz­ta­tu, je­do­cze­śnie wy­bi­ja­jąc parę pal­ców… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …wy­bi­ła pi­sto­let na drugi ko­niec warsz­ta­tu, je­do­cze­śnie gruchocząc parę pal­ców…  

 

wy­cią­gnę­ła turka z po­wro­tem do góry. → …wy­cią­gnę­ła Turka z po­wro­tem do góry.

 

Do­stał ty­ta­nicz­ną pię­ścią w nos… → Do­stał ty­ta­nową pię­ścią w nos

 

Chło­pak po­dra­pał się po ka­pe­lu­szu wiedź­my. → Można podrapać kapelusz, ale nie można podrapać się po kapeluszu.

 

Apo­li­na pod­nio­sła się do góry. → Masło maślane – czy można podnieść się do dołu?

 

jak go po­trak­to­wa­no dzień temu przy trans­ak­cji… → A może: …jak go po­trak­to­wa­no wczoraj przy trans­ak­cji

 

Teraz, pod krwią i ogrom­ny­mi siń­ca­mi nie­ste­ty cięż­ko było to do­strzec.Teraz, pod krwią i ogrom­ny­mi siń­ca­mi, nie­ste­ty, trudno było to do­strzec.

 

jej oczy za­świe­ci­ły ostrym po­ma­rań­czo­wym świa­tłem. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …jej oczy zalśniły ostrym po­ma­rań­czo­wym świa­tłem.

 

Wim za­ci­snął pieść i uniósł w górę. → Literówka. Masło maślane.

 

Znów po­czuł w żo­łąd­ku nie­przy­jem­ne uczu­cie… → Źle to brzmi.

Proponuję: Znów doświadczył w żo­łąd­ku nie­przy­jem­nego uczu­cia

 

Chwi­lę za­ję­ło zanim han­dlarz do­kuś­ty­kał się do stołu… → Chwi­lę trwało, zanim han­dlarz do­kuś­ty­kał do stołu

 

pik­nię­cie BIOSu… → …pik­nię­cie BIOS-u

 

na ekra­nie uj­rze­li logo win­dow­sa 7. → …na ekra­nie uj­rze­li logo Win­dow­sa 7.

 

wpi­sał jed­nym pal­cem szes­na­sto-zna­ko­we hasło… → …wpi­sał jed­nym pal­cem szes­na­stozna­ko­we hasło

 

W końcu za nie­dłu­go miał się do­wie­dzieć… → W końcu nie­dłu­go/ niebawem miał się do­wie­dzieć

 

po­tra­fił spra­wić, że chło­pak czuł się ner­wo­wo. → Ktoś może być nerwowy, ale nie wydaje mi się, aby można się czuć nerwowo.

Proponuję: …po­tra­fił spra­wić, że chło­pak stawał się nerwowy. Lub: …po­tra­fił spra­wić, że chło­pak czuł się nieswojo.

 

gdy wyjdą z tego ga­ra­żu. → …gdy wyjdą z ga­ra­żu.

 

Krót­ka drzem­ka w to­a­le­cie Pe­tu­ni… → Spał w wannie, w czasie kąpieli, więc: Krót­ka drzem­ka w łazience Pe­tu­ni

Za SJP PWN: toaleta 1. «ubikacja z umywalnią w lokalu publicznym» 2. «czynności wykonywane w celu utrzymania czystości i ładnego wyglądu» 3. «elegancka suknia przeznaczona na specjalne uroczystości»

 

Ała! – Han­dlarz upadł na beton… → Aua! – Han­dlarz upadł na beton

 

Z każdą ko­lej­ną chwi­lą wi­dział… → Z każdą chwi­lą wi­dział

 

– Jak chcesz, to się kim­nij – po­wie­dzia­ła Apo­li­na. Jego fotel mo­men­tal­nie cof­nął się do tyłu i roz­ło­żył się jak leżak. → Lekka siękoza. Masło maślane – czy fotel mógł cofnąć się do przodu?

Proponuję: – Jak chcesz, to kim­nij – po­wie­dzia­ła Apo­li­na. Jego fotel mo­men­tal­nie przesunął się do tyłu i roz­ło­żył jak leżak.

 

Kiedy bę­dziesz na­stęp­nym razem ku­po­wał lody w bie­dron­ce… → Kiedy bę­dziesz na­stęp­nym razem ku­po­wał lody w Bie­dron­ce

 

Jej nie in­te­re­su­je to… → nie in­te­re­su­je to

 

Cof­nę­ła się do tyłu, jakby ra­żo­na tą uwagą. → Masło maślane.

 

Cięż­ko było w to uwie­rzyć.Trudno było w to uwie­rzyć.

 

Obu­dzi­ło go ostre uku­cie w po­li­czek.Obu­dzi­ło go ostre ukłu­cie w po­li­czek.

Za SJP PWN: ukuć 1. «wykuć coś z metalu» ukłuć 1. «zranić, kłując czymś ostrym; też o owadach: użądlić, uciąć»

 

uszczyp­nę­ła go swoją bio­nicz­ną dło­nią. → Zbędny zaimek.

 

 …zdzi­wił­by się, jakby było od­wrot­nie. → …zdzi­wił­by się, jakby było inaczej.

 

– Weź, ubierz.– Weź, włóż.

 

że wolę cię nim. → …że wolę cię w nim.

 

Ni­ki­for na­cią­gnął czap­kę na głowę… → Ni­ki­for na­cią­gnął kapelusz na głowę

Czapka i kapelusz nie są synonimami.

 

W krót­ce upew­nił się co do tego.Wkrót­ce upew­nił się co do tego.

 

nie­daw­no mu­sie­li omi­nąć Am­ster­dam. Ozna­cza­ło to też, że mu­siał spać… → Powtórzenie.

 

– Pa­mię­tasz pi­guł­kę którą dałam ci… → – Pa­mię­tasz pi­guł­kę, którą dałam ci

 

za walkę z HA­MA­Sem Al-Ka'idą → …za walkę z Hamasem Al-Kaidą

 

szep­nę­ła tak cicho, że ledwo co to usły­szał. → …szep­nę­ła tak cicho, że ledwo to usły­szał.

 

Spoj­rza­ła na niego swo­imi krwi­sto po­ma­rań­czo­wy­mi oczy­ma.Spoj­rza­ła na niego krwi­stopo­ma­rań­czo­wy­mi oczy­ma.

 

Jej ma­ki­jaż spra­wiał że wy­glą­da­ła jak wam­pi­rzy­ca. Zło­śli­wy uśmie­szek, który jak do tej pory nie­mal wcale nie opusz­czał jej twa­rzy, nagle znik­nął. Kącik jej ust drgnął tylko na se­kun­dę, jak w mo­men­cie, gdy Ni­ki­for na­krzy­czał na nią w ga­ra­żu. Wkrót­ce jej wzrok za­czął przy­po­mi­nać coś, czego za­wsze się u niej bał. Tym samym wzro­kiem pa­trzy­ła na niego, gdy drę­czy­ła go w szko­le. Gdy igno­ro­wa­ła jego proś­by… → Nadmiar zaimków. Powtórzenia.

 

Zo­stał uwie­zio­ny w środ­ku Vu­ka-7x.Zo­stał uwięzio­ny w środ­ku vu­ka-7x.

 

Ry­giel­ku nie było w tym miej­scu… → Ry­giel­ka nie było w tym miej­scu

 

Nawet scho­wek, w któ­rym Apo­li­na cho­wa­ła przy­rzą­dy… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nawet scho­wek, w któ­rym Apo­li­na trzymała/ ukryła przy­rzą­dy

 

i ner­wo­wo po­dra­pał się po czap­ce wiedź­my. → Nie można podrapać się po czapce. Kapelusz nie jest czapką.

 

Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­czu ma­te­ria­ło­wą chu­s­tę do nosa… → Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­cza bawełnianą chu­s­tkę do nosa

 

Nie wiele my­śląc… → Niewiele my­śląc

 

Użył swo­ich butów sko­ko­wych, by jed­nym susem zna­leźć się na wierz­chu muru.Użył butów sko­ko­wych, by jed­nym susem zna­leźć się na szczycie muru.

 

serce za­czę­ło mu tłuc jak opę­ta­ne. → …serce za­czę­ło tłuc się jak opę­ta­ne.

 

Widok śmier­ci prze­wi­nął mu się kilka razy przez oczy… → Widok śmier­ci prze­wi­nął mu się kilka razy przed oczyma

 

żo­łą­dek po­now­nie za­bur­czał mu na alarm. → …żo­łą­dek po­now­nie za­bur­czał na alarm.

 

Teraz nawet nie był pe­wien, co do końca chce uczy­nić.Teraz nawet nie do końca był pe­wien, co chce uczy­nić.

 

za za­sło­ną mi­gnął mu jakiś cień. → …za za­sło­ną mi­gnął jakiś cień.

 

Szyb­ko wstał na nogi.Szyb­ko wstał.

 

Zaj­rzał w hol.Zaj­rzał do holu.

 

w swoim osiem­na­sto­let­nim życiu stał się eks­per­tem. → Czy mi się wydaje, czy wcześniej nadmieniłeś, że Nikifor ma dziewiętnaście lat?

 

Przed­mio­ty z kie­sze­ni płasz­czu… → Przed­mio­ty z kie­sze­ni płasz­cza

 

że serce za­tłu­kło mu jesz­cze szyb­ciej. → …że serce zaczęło tłuc się jesz­cze szyb­ciej.

 

a potem ostroż­nie za­czął scho­dzić w dół. → Masło maślane.

 

Gdy pod­cho­dził do dziew­czy­ny, serce wa­li­ło mu jak dzwon. → Porównanie serca do dzwonu mówi o sercu doskonale zdrowym, a tu chyba nie o to chodzi.

Proponuję: Gdy pod­cho­dził do dziew­czy­ny, serce wa­li­ło mu jak oszalałe.

 

Przez za­mknię­te po­wie­ki jej oczu, prze­bi­ja­ło się nikłe po­ma­rań­czo­we świa­tło. Przez za­mknię­te po­wie­ki prze­bi­ja­ło nikłe po­ma­rań­czo­we świa­tło.

 

jeśli zaraz nie otrzy­ma na­tych­mia­sto­wej po­mo­cy. → …jeśli natychmiast nie otrzy­ma pomocy.

 

Pró­bo­wał wstać, ale ku­ją­cy ból w ple­cach… → Pró­bo­wał wstać, ale kłu­ją­cy ból w ple­cach

 

przy­szpi­lił go z po­wro­tem do ziemi. → Rzecz dzieje się w pokoju, więc: …przy­szpi­lił go z po­wro­tem do podłogi.

 

męż­czy­zna pod­cho­dzi do niego na od­le­głość kroku i ce­lu­je w niego pi­sto­le­tem. → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: …męż­czy­zna pod­cho­dzi na od­le­głość kroku i celuje z pistoletu.

 

Po­tra­fił się pod­cią­gnąć na drąż­ku 33 razy… → Po­tra­fił pod­cią­gnąć się na drąż­ku trzydzieści trzy razy

 

przy­bi­ja­jąc czap­kę wiedź­my do kar­ton gip­so­wej ścia­ny. → …przy­bi­ja­jąc kapelusz wiedź­my do kar­ton-gip­so­wej ścia­ny.

 

Pech chciał, że sze­ro­ki ron­del cał­ko­wi­cie przy­krył mu oczy. → Tu chyba miało być: Pech chciał, że sze­ro­kie ron­do cał­ko­wi­cie przy­kryło mu oczy.

Za SJP PWN: rondel 1. «garnek o prostych ścianach z długą rączką» 2. zob. barbakan

 

czy użyć rąk do ścią­gnię­cia czap­ki. → …czy użyć rąk do ścią­gnię­cia kapelusza.

 

De­li­kat­nie po­dźwi­gnął ron­del ka­pe­lu­sza… → Rondo kapelusza nie jest ciężkie, nie trzeba go dźwigać.

Proponuję: De­li­kat­nie odchylił rondo ka­pe­lu­sza

 

Jej roz­pa­lo­ne do czer­wo­no­ści oczy i za­krwa­wio­ne ubra­nia… → Jej roz­pa­lo­ne do czer­wo­no­ści oczy i za­krwa­wio­ne ubra­nie

 

Wczoł­ga­ła się na trupa, włó­cząc za sobą wiot­ki­mi no­ga­mi… → Wczoł­ga­ła się na trupa, wlekąc za sobą wiotkie nogi

 

z­mie­ni­ła się w ró­żo­wo-czer­wo­ną papkę. → …z­mie­ni­ła się w ró­żo­woczer­wo­ną papkę.

 

Głowa i ręce zwi­sa­ły swo­bod­nie, jakby znowu stra­ci­ła przy­tom­ność. → Raczej: Głowa i ręce zwi­sa­ły bezwładnie, jakby znowu stra­ci­ła przy­tom­ność.

 

Chodź nawet nie chciał my­śleć… → Choć nawet nie chciał my­śleć

 

Ni­ki­for po­włó­czył pal­ca­mi po ścia­nie szu­ka­jąc przy­ci­sku. → …Ni­ki­for przesuwał pal­ca­mi po ścia­nie, szu­ka­jąc przy­ci­sku.

 

Ode­tchnął z ulgą, gdy po za­łą­cze­niu świa­tła… → Ode­tchnął z ulgą, gdy po w­łą­cze­niu świa­tła

 

Wro­cław. Most Szczytnicki.Dwa ty­go­dnie póź­niej. → Brak spacji po drugiej kropce.

 

jakby przy­le­cia­ła tu la­ta­ją­cym spodkiem. → A może: …jakby przybyła tu la­ta­ją­cym spodkiem.

 

Zwró­ci­ła fla­szecz­kę pod słoń­ce i za­trzę­sła.Zwró­ci­ła fla­szecz­kę pod słoń­ce i potrząsnęła.

 

Apo­li­na wzię­ła łyk… → Apo­li­na wypiła łyk

Łyków się nie bierze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wszystko zmieściło się za jednym zamachem, więc tu dokończenie:

 

i opar­ła się o ka­mien­ną fa­sa­dę.Fasada to frontowa ściana budynku. O fasadę czego oparła się Apolina?

 

Umie­jęt­nie wtedy wy­le­wał wódkę sobie pod koł­nierz. → Nie bardzo wiem, jak można wylewać coś sobie pod kołnierz.

A może miało być: Umie­jęt­nie wtedy wy­le­wał wódkę za koł­nierz.

 

Czy to spraw­ka spraw­ka spi­ry­tu­su? → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Prze­cież dzie­więć­dzie­się­cio-pro­cen­to­wy al­ko­hol… → Prze­cież dzie­więć­dzie­się­ciopro­cen­to­wy al­ko­hol

 

Acha. – Ni­ki­for się spe­szył.Aha. – Ni­ki­for się spe­szył.

 

My­śla­łam, że je­steś bar­dzo zła za to, że mu­sia­łaś mi po­ma­gać… → Literówka.

 

Przy­sta­nę­ła na chwi­lę i rzu­ci­ła mu oczko.Przy­sta­nę­ła na chwi­lę i puściła oczko.

Oczek się nie rzuca.

 

Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­czu… → Wy­cią­gnął z kie­sze­ni płasz­cza

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki @regulatorzy, że chciało Ci się poświęcić czas i przeczytać opowiadanie. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszej krytyki.

Boli mnie to, że błędów jest tak dużo. Pewnie nie często zdarza się, że ze względu na ograniczenie znaków potrzeba aż trzech komentarzy :) Postaram się zapamiętać każdą z tych uwag i zrobię wszystko, żeby podobne błędy nie pojawiły się w przyszłości. W tym opowiadaniu już wprowadziłem poprawki. Muszę się przyznać, że niewiele w życiu czytałem i to są tego efekty. Od ponad roku próbuję nadrobić to wszystko, do czego zniechęciła mnie szkoła, ale gdy wpadam na pomysł, to nie potrafię skupić się na czytaniu. Musiałem napisać to opowiadanie, inaczej Nikifor nie dałby mi spokoju. 

Cieszę się, że chociaż pomysł się podobał. Teraz przynajmniej mam jeden element, którego mógłbym się uczepić, gdy będę pracował nad resztą.

Rozumiem też, że późniejszy brak Petunii może budzić niedosyt, ale moim głównym celem było przedstawienie relacji Nikifora z Apoliną. Petunia miała być tylko pretekstem, by zmusić Nikifora do kontaktu, a rozmowa w bloku miała ukazać jego więź, tak aby późniejsze starania wydawały się wiarygodne. Nie wiem, czy się udało :(

W każdym razie wiele się nauczyłem, za co jeszcze raz dziękuję. Postaram się, aby moje przyszłe opowiadania były równie zajmujące i znacznie lepiej napisane. Spróbuję też wrzucić przed publikacją na betalistę. Czytałem wcześniej poradniki z podanych linków, ale zupełnie zapomniałem, że istnieje taka opcja. 

Pozdrawiam.

Dorsalu, ogromnie się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Twoje postanowienie, aby więcej czytać i coraz lepiej pisać, jest budujące i mam nadzieję, że w nim wytrwasz. Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wciągnęło mnie, łyknęłam całość bez większych problemów.

Stworzyłeś bardzo fajnego bohatera, pełnego sprzeczności, jest jednocześnie naiwny, infantylny, paranoiczny, tchórzliwy i do bólu uczciwy. I dałeś mu towarzyszkę, która jest jego przeciwieństwem. Udało Ci się zgrać obie pastacie.

Fabuła trochę przegadana, ale klei się. Trochę za słabo opisałeś samo uniwersum. Trudno mi sobie wyobrazić polączenie inkwizycji, która jest z natury konserwatywna i nowych technologii tak daleko idących w zmienianiu ludzi.

Zakończenie trochę mnie rozczarowało, bo wydaje mi się, że Nikifor żadnych wnosków z tej przygody nie wyciągnął, niczego się nie nauczył, w żaden sposób nie zmienił. Trochę wyszedł na egoistę, a trochę na dzieciaka.

 

Ponieważ jesteś tu stosunkowo nowy, podrzucam parę przydatnych linków.

Na przyszłość proponuję instytucję bety. Z czym się to je, dowiesz się tutaj.

Polecam jeszcze dwa poradniki: Drakainy, w którym dowiesz się wszystkiego, co istotne dla nowego użytkownika i Finkli, która tłumaczy, co robić, by inni Cię czytali.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za komentarz @Irka_Luz i cieszę się, że wciągnęło.

Dziękuję za porady i postaram się do nich dostosować w przyszłych opowiadaniach. Rozumiem, że przedstawienie uniwersum może rodzić pewne pytania. Planuję w przyszłości napisać coś jeszcze o Nikiforze i na pewno zwrócę na to większą uwagę. Myślę, że mam z tym problem głównie z tego powodu, iż napisałem już całe mnóstwo tekstu o tym świecie i czasami nie dostrzegam tego, że czytelnik może nie rozumieć sytuacji, które są dla mnie jasne i klarowne :)

W każdym razie padło pytanie o inkwizycję, więc postaram się na prędko wytłumaczyć to w komentarzu. Otóż technologie, które ma we władaniu moja inkwizycja, czyli na przykład wspomniane buty skokowe, to i tak bardzo konserwatywna i dość prymitywna opcja w stosunku do wewnętrznych implantów korporacji Weles, czy siatki szpiegowskiej Anny. Inkwizycja pełni funkcję Europolu, więc aby kontrolować bezpieczeństwo w Europie, musi przynajmniej próbować wznieść się na technologiczny pułap wielkich korporacji. Robi to właśnie poprzez dziwaczne wynalazki, które są opracowywane wewnątrz Stowarzyszenia Świętego Izydora. Żałuję, że nie udało mi się przedstawić więcej w tym opowiadaniu. Postaram się bardziej dotknąć ten wątek w następnych opowiadaniach.

Do poradników z podanych linków już zajrzałem i dziękuję za rady.

Pozdrawiam.

Zgodzę się z przedpiścami, że świat jest słabo zarysowany. Podejrzewam, że “Weles” nie jest przypadkowym zlepkiem liter, tym bardziej, że zostało użyte w dwóch znaczeniach. Stosunki korporacji i inkwizycji wobec tego mogą być ciekawe…

Nie bardzo rozumiem, jakim cudem Niki i Apolina utworzyli parę. W niczym do siebie nie pasują, wydają się nawzajem strasznie irytować… Słuchanie tej samej muzyki mnie nie przekonało.

Aha, pierwsza rozmowa z Petunią jest trochę infodumpowata – jakby mówili nie do siebie nawzajem, tylko do czytelnika. Bo informują się o rzeczach, które powinny dla obojga być od dawna oczywiste.

Technicznie szału nie ma, pozostało Ci trochę literówek.

To półtorej godziny było najwolniej mijającą półtorej godziny w jego całym życiu.

Nie wiem, jak to powinno brzmieć, ale w obecnej wersji coś mi w tym zdaniu zgrzyta. No, odmiana liczebników połówkowych to chyba trudna sztuka. Ja bym użyła bezpieczniejszych dziewięćdziesięciu minut.

– Ałć!

Auć.

Babska logika rządzi!

Dziękuję @Finkla za komentarz.

Zamierzam napisać jeszcze jakieś opowiadanie w tym uniwersum, więc na pewno postaram się lepiej przedstawić świat.

Nie udało mi się zamieścić informacji o tym, jak Nikifor i Apolina utworzyli wcześniej parę. Wydaje mi się, że chciałem uniknąć infodumpów jak we wspomnianej rozmowie z Petunią. Myślę, że zbytnie cofanie się w przeszłość w dialogach mogłoby brzmieć nienaturalnie, a zawieranie kolejnych bloków tekstu o ich wspólnej historii zbyt bardzo wydłużyłoby opowiadanie.

Chciałem jakoś to zaznaczyć, aby czytelnik mógł mieć jedynie pewne podejrzenia co do tego, co zaszło w przeszłości. Nikifor w czasach szkolnych nie grzeszył asertywnością, a że był raczej samotny, to chętnie przyjął do swojego życia kogoś, kto okazał mu choć odrobinę zainteresowania. W dodatku jest dość naiwny, więc wierzył, że Apolina prędzej czy później zmieni się na dobre. W oczach Apoliny sprawa wyglądała zgoła inaczej. Myślę, że po części zostało to wyjaśnione w dialogu, ale dodam, że nie chodziło głownie o muzykę, ale raczej o jego odmienność od reszty i bunt przeciwko światu. Apolina jest szalenie ciekawska i zamierzała sprawdzić swoją "ofiarę” od innej strony, ale jednocześnie w pewien sposób szanuje oryginalność Nikifora.

Jeśli tylko wpadnę na pomysł jak to lepiej ująć w tekście, to postaram się odpowiednio edytować opowiadanie.

Literówki zaraz poprawię.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka