Zethar spojrzał przed siebie, prosto na rozciągającą się pod jego stopami pustynię. Z południa zawiał suchy, gorący wiatr, który omiótł twarz wędrowca. Mężczyzna powoli uniósł dłoń i poprawił chustę. Zasłonił nią usta.
– Jesteśmy na miejscu – odezwała się Hana. Stanęła tuż obok niego. – Pustynia Ainy.
Nie odpowiedział, ale jego wzrok przesunął się po spalonym słońcem krajobrazie. Przybyli tu w poszukiwaniu pewnej wioski, na którą prawdopodobnie rzucono klątwę. Kupiec, od którego się o tym dowiedzieli, wspomniał też o oryginalnym sukulencie rosnącym wyłącznie tutaj, na tej pustyni. Zethara zainteresowała klątwa i możliwa pomoc w pozbyciu się jej, lecz o wiele bardziej zależało mu na zdobyciu igieł tajemniczej rośliny. Nie mógł przepuścić takiej okazji.
– Co teraz zrobimy? – zapytała Hana. – Idziemy dalej?
Nie mieli już dokąd. Jak okiem sięgnąć, przed nimi znajdowała się tylko spalona ziemia. Dziewczyna była pewna, że wreszcie zawrócą, bo nie dotarli do żadnej wioski. Wychowała się w suchym klimacie i doskonale wiedziała, jaki bywa kłopotliwy.
– Mistrzu? – zapytała, gdy jej nie odpowiedział.
– Cii.
Posłusznie umilkła, ale zrobiła minę. Dopiero po kilku sekundach usłyszała płacz dziecka. Nastawiła uszu.
– Zauważyłaś pewnie, że od dawna nie widzieliśmy żywej duszy. Kto zatem płacze?
Zethar podszedł do końca gorącej skały, na której się zatrzymali. Ostrożnie zza niej wyjrzał i przywołał do siebie uczennicę. Pod nimi, ukryta w skale, znajdowała się malutka wioska. Zaledwie kilka chałup ogrodzonych krzywym, pokrytym czerwonym pyłem płotem. Nie było tam ani ludzi, ani zwierząt… ale właśnie stamtąd docierało rozpaczliwe łkanie.
Ruszyli w dół. Musieli zsunąć się stromą granią pełną kamieni. Zethar poszedł przodem, aby wyznaczać Hanie drogę i ostrzegać ją przed nielicznymi wężami. Dzięki temu spokojnie zeszli na dół. Dziewczyna zgrzała się z wysiłku. Chusta i ubranie szybko zwilgotniały, nieprzyjemnie przykleiły się do ciała.
Weszli do wioski. Z bliska domy okazały się jeszcze mniejsze, zbudowane z kamienia. Wszystkie okiennice szczelnie pozamykano, drzwi zaryglowano. W okolicy nie rosło nic poza wysokimi kaktusami o niewiarygodnie długich kolcach. Hana starała się nie myśleć o przyjemnym cieniu lasów, z których niedawno wyszli. Od początku nie miała ochoty iść w stronę pustyni.
– Mistrzu – szepnęła.
Przystanął, zsunął chustę z twarzy.
– Halo? – zawołał niezbyt głośno. – Czy znajdę tu wodza tej wioski? Przyszliśmy, aby wam pomóc!
Jego głos odbił się echem od otaczającej ich skalnej ściany. Hana przysunęła się do mistrza, nerwowo przygryzła wnętrze policzka.
Zethar chciał postąpić w przód i znowu zawołać, gdy zza jednego z domów wyłonił się przygarbiony mężczyzna. Słońce powoli zachodziło za horyzont, więc całą wioskę zalało czerwone światło zmierzchu. Przez to wioska upodobniła się do jakiejś piekielnej wizji. Skąpany w tej czerwieni wódz przypominał Hanie diabła.
– Czego tu szukacie? – warknął. – Ktoście?
– Znam się na białej magii, wodzu. – Zethar teatralnie się skłonił. – Jestem przekonany, że pomogę tobie i waszej wiosce zdjąć klątwę.
Mężczyzna zmierzył ich nieprzychylnym spojrzeniem. Hana nie wierzyła, że się zgodzi. Ten jednak skinął głową. Machnął sękatą laską, na której się podpierał.
– Zaprowadzę was do mojego domu.
Zethar raźno ruszył przed siebie. Hana potruchtała za nim.
Dom wodza stał w samym centrum i to właśnie stamtąd dochodził płacz dziecka. Niczym nie różnił się od innych kamiennych chałup. Mijając rosnący przy wejściu kaktus, Hana starannie unikała długich kolców i stąpając Zetharowi po piętach, weszła za nim do ciemnego, stęchłego wnętrza. Znaleźli się w dużej izbie, gdzie po jednej stronie stał niski stół i leżały puchate dywany oraz poduszki. Po drugiej natomiast było palenisko, przy którym zastali niską kobietę. Gospodyni skromnie spuściła głowę, nie przywitała gości.
– Siadajcie. – Wódz wskazał miejsca przy stoliku.
Zethar usiadł na jednej z poduszek, Hana zajęła miejsce obok niego, odrobinę z tyłu. Ciężkie sakwy odłożyli na bok, więc czuła wielką ulgę, że choć na chwilę może odpocząć. Bolały ją poparzone stopy, okrutnie chciało się pić i piekły oczy.
Wódz usiadł naprzeciw. Spękana, brązowa skóra pokrywała jego twarz, dłonie i stopy jak skorupa. Gospodyni podała im mętnej, schłodzonej herbaty. Przyczepiona do jej spódnicy córka przestała wreszcie płakać, lecz nadal cichutko pochlipywała. Hana przyglądała się małej bez słowa.
– Proszę nam wybaczyć ten brak gościnności. – Wódz odchrząknął. – Nad naszą córką ciąży klątwa. Nie pozwala nam ona na przyjmowanie żadnych gości, bo jeśli ktokolwiek spotka się z Aditi twarzą w twarz, dotyka go okrutne nieszczęście. Śmierć najbliższej osoby, choroba, wypadek przy pracy, zaraza wśród wielbłądów… Sami rozumiecie.
Zethar napił się herbaty. Podobnie jak Hana, przyjrzał się dziewczynce, a ta wtuliła twarz w koszulę matki.
– Może do nas podejść? – zapytał. – Niech przy tobie usiądzie.
Wódz przywołał córkę. Posłusznie przysiadła obok niego, jakaś spokojniejsza. Zainteresowała się nowymi ludźmi i obserwowała ich zafascynowana. Hana uśmiechnęła się do niej. Dziewczynka okazała się być naprawdę uroczym dzieckiem, o dużych czarnych oczach, opalonej buzi i niesfornych loczkach.
– Potraficie jej pomóc? – zapytała żona wodza.
– Niewykluczone. Hano, podaj mi moją torbę.
Spełniła jego prośbę. On w tym czasie zdjął szal, którym okrywał ramiona. Wódz skrzywił się, gdy zobaczył liczne talizmany wiszące na szyi Zethara.
– Jeśli można spytać… to kim wy właściwie jesteście?
– Znachorami – odparł obojętnie Zethar. – To moja praktykantka.
Wszyscy poza Haną przyglądali się, jak do pustego kubka wlewa nieco mazi z fiolki i wsypuje do tego płatków suszu z jednego z mieszków. Dodał coś jeszcze z probówki, zaledwie trzy krople. Szepnął kilka słów pod nosem, potem potrząsnął kubkiem. Skinął na Aditi, która nieufnie do niego podeszła. Znachor zamoczył kciuk w miksturze i naznaczył jej czoło, rysując na nim runę.
– Muszę obejrzeć wasze mieszkanie – powiedział. – Zneutralizowałem klątwę, ale nie wiem, czy nie została rzucona na jeden z przedmiotów. Mogła też dotknąć waszego całego domu lub rodziny.
– Co chcesz zrobić? – zdziwił się wódz.
Zethar wstał. Hana podała mu dwie pałeczki kadzidełka i patrzyła, jak mistrz zapala je za pomocą pstryknięcia. Gospodarze otworzyli usta ze zdziwienia. Znachor dmuchnął w kadzidło. Lekki, niebieskawy dym rozprzestrzenił się po całym wnętrzu. Przypominał węże, które śmiało wdzierały się we wszystkie zakamarki. Nie trwało to jednak długo, po kilkunastu sekundach kadzidełko zgasło, a w powietrzu pozostał jedynie tajemniczy zapach.
– Wszystko w porządku – oznajmił Zethar.
– To na pewno działa? – zapytał niepewnie gospodarz.
– Ależ oczywiście. Wiem, co robię.
Skinął na Hanę. Dziewczyna wstała i oboje się skłonili, gotowi do odejścia.
– Chwileczkę – zareagowała matka Aditi. – Nie możemy wam zaproponować żadnej zapłaty, ale czy w zamian za pomoc, nie zechcielibyście zostać u nas na noc? Słońce zachodzi, nocą pustynia jest niebezpieczna.
Zethar wyraźnie się zawahał. Hana rzuciła mu spojrzenie pełne nadziei.
– Będziemy wdzięczni – odparł wreszcie.
– Siadaj – wódz wskazał mu miejsce. – Porozmawiamy w spokoju, podczas gdy kobiety będą przygotowywały posiłek.
*
Ala – tak przedstawiła się żona wodza – polubiła Hanę za sympatyczny uśmiech i szczere chęci do pomocy. Była jednak trochę speszona w jej towarzystwie. Pierwszy raz spotkała młodą kobietę, która podróżowała z obcym mężczyzną. Dlatego rzucała jej ukradkowe spojrzenia i delikatnie wypytywała o ich przygody.
W pewnym momencie poprosiła Hanę, aby przyniosła wody. Powiedziała, że studnia znajduje się za domem i dziewczyna z pewnością jej nie przeoczy. Faktycznie, ogródek na tyłach okazał się niewielki. Pod domem rosło kilka lekko zasuszonych roślin oraz kolejny wielki kaktus. Studnia natomiast była na samym środku i zajmowała dużo miejsca. Hana powiesiła wiaderko na haku, potem zaczęła kręcić korbą. Rozległo się donośne skrzypienie, zaraz po nim plusk. Z ciekawością zajrzała w ciemny dół, ale niczego nie dostrzegła.
Znów zakręciła korbą. Wiadro okazało się znacznie cięższe, niż podejrzewała. Musiała bardziej się wysilić, żeby ciągnąć je w górę. Momentami wydawało się wręcz za ciężkie. Zmarszczyła brwi, wzięła głębszy wdech i przyspieszyła, aż wreszcie znalazło się na górze. Sięgnęła po nie, gdy nagle podskoczyło. Z wiadra wydobył się głośny plusk, woda chlusnęła poza nie.
Hana zamarła. Nie była pewna, czy jej się to przywidziało, czy sznur źle się napiął. Wzruszyła lekko ramionami i wzięła wiadro. Jej uwagę przykuło coś, co w nim siedziało. Najpierw pomyślała, że to ropucha lub coś podobnego. Zmieniła zdanie, gdy pokraczne stworzenie skoczyło prosto na nią.
Krzyknęła wystraszona i upuściła wiadro. Upadło z brzdękiem, woda rozlała się dookoła, mocząc również panicznie cofającą się Hanę. Obrzydliwy stwór odbił się od niej, po czym opadł z plaskiem na ziemię. Miał posturę człekokształtną, lecz ropusze nogi i rozmiar wielkiej żaby. Brzydka gęba była pokryta brodawkami, oczy wyłupiaste, a między palcami rosła błona.
Kreatura uniosła głowę. Rzadkie czarne włosy przylepiły się do jej zniekształconej twarzy.
– Znachor! – Opluła się szlamem.
Hana cofnęła się jeszcze o krok, za sobą poczuła ścianę. Nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego, nawet w książkach!
Ropuch zachłysnął się po raz drugi. Kaszląc, opluł się zieloną śliną. Hana skrzywiła się z obrzydzeniem.
– Niech was piekło pochłonie!
Drżąca z nerwów, sięgnęła do pasa. Z jednej kieszonki wyjęła sól i w panice sypnęła nią w przeklinającą ropuchę. Ta zaskrzeczała przeraźliwie. Dźwięk odbił się od skały, otoczył całą wioskę. Brzmiało to upiornie.
Nagle ktoś chwycił ją za ramię. Krzyknęła wystraszona, ale to był tylko jej mistrz. Zethar stanął między Haną, a stworzeniem. Ropucha wściekle prychnęła. Cały czas próbowała zetrzeć z siebie sól, która syczała na zzieleniałej skórze.
– Miałbym spokój, ale musieliście się zjawić! – Wymierzyła w Zethara oskarżycielski palec – musiałem uciekać, żeby te wasze węże mnie nie dopadły!
– Mistrzu. – Hana chwyciła jego rękaw. – Co to jest?
Zamiast odpowiedzieć, odebrał jej sól i przymierzył się do kolejnego ataku na ropucha. Widząc to, stwór krzyknął, po czym zaczął uciekać. Poruszał się zaskakująco szybko. Zanim się zorientowali, znikał już za płotem.
– Był odpowiedzialny za klątwę – stwierdził Zethar. – Ale czymkolwiek był i ktokolwiek go nasłał, już do nas nie wróci. Postaram się o to.
Obejrzał się na swoją uczennicę.
– Wszystko w porządku?
– Chyba tak, po prostu się wystraszyłam.
Podszedł do studni, pochylił się i spojrzał w mrok. W tej samej chwili słońce zniknęło za horyzontem. Hana mimowolnie zadrżała.
– Jutro wyruszymy, jak tylko niebo się trochę przejaśni. – Zethar zabezpieczył studnię talizmanem.
Hana wolno skinęła głową. Zaczekała, aż mistrz nabierze wody i oboje wrócili do chaty. Jednak długo jeszcze nie mogła się uspokoić.
*
Ala pokazała Hanie, gdzie może się umyć. Na zewnątrz, z drugiej strony domu, dziewczyna znalazła małą wnękę zasłoniętą drewnianym parawanem. Gospodyni przygotowała ciepłej wody i użyczyła kostki szarego, bezzapachowego mydła, które nawet nie chciało się pienić. Mimo to Hana nie narzekała. Ucieszyła się, że ma okazję porządnie się umyć i zadbać o włosy.
Właśnie się ubierała, gdy spostrzegła, że ma coś na palcu. Czarny wzór. Dostrzeżony przez nią, nagle jakby ożył. Zaczął rosnąć i rozprzestrzeniać się po ręce dziewczyny.
– Co jest…? – sapnęła zdezorientowana.
Z początku ciągnął się od opuszki aż po nadgarstek. Był jedną wielką masą ruszających się linii i kropek. Dotknęła go spanikowana, lecz niczego to nie zmieniło. Czarny wzór w zastraszającym tempie pokrył wewnętrzną stronę ręki, prawie do zgięcia łokcia. Uderzyła w niego dłonią, jakby chciała pozbyć się komara. Serce waliło jej w piersi, w głowie szumiało. Była przerażona.
Wzór zatrzymał się tak nieoczekiwanie, jak zaczął rosnąć. Nadal się poruszał, przybierał konkretny kształt. Na jej ciele pojawił się piękny kwiat. Jego pnące łodyżki pokryły się cierniami, owalne listki zaostrzyły, a w niektórych miejscach powstały przebarwione na szaro pąki.
Hana stała i patrzyła na to zdruzgotana. Czy to ma związek z ropuchą? Czy została przeklęta?
Wiedziała, że to irracjonalne i niepotrzebne, lecz strach całkiem nią zawładnął. Zaczęła trzeć kwiat mydłem. Szorowała go tak długo, aż zapiekła ją zaczerwieniona skóra. Polała rękę wodą. Tatuaż jednak pozostał. Niektóre pąki zaczęły wręcz rozkwitać. We wnętrzach kwiatów spostrzegła pentagramy.
Ocucił ją chłód nocy. Pospiesznie włożyła na siebie świeże ubranie, po czym starannie zakryła prawą rękę i upewniła się, że tatuaż nie wystaje spod rękawa. Jednak początek pędu znajduje się na czubku palca, biegnie przez wierzch dłoni… Wcisnęła ją do kieszeni. Rozdygotana, pospieszyła do domu.
Ala przygotowała dla nich posłania. Mieli spać w głównej izbie, a gospodarze w pokoiku z córką. Hana poszła się umyć jako ostatnia, więc nie zastała już wodza i jego żony, którzy udali się na spoczynek. Zethar spokojnie palił fajkę. Od razu dostrzegł, że coś jest nie tak. Jego uczennica nigdy nie była dobra w oszukiwaniu i kłamaniu. Uważnie ją obserwował, gdy klękała przy posłaniu. Cały czas osłaniała lewą rękę przed jego wzrokiem.
Hana starała się oddychać miarowo. Nie chciała pokazać Zetharowi, jak bardzo jest zestresowana. Obawiała się jego reakcji na tatuaż. Każdy błąd traktował surowo i długo musiała się starać o przychylność mistrza, gdy zdarzyło jej się w czymś pomylić. Dodatkowo martwiła się o siebie i skutki tego, co wyrosło na ręce.
– Pokaż. – Nagle Zethar wyciągnął do niej dłoń.
Chociaż dopiero co się umyła, Hana już była spocona. Wyciągnęła w jego kierunku rękę i niechętnie podwinęła rękaw. Mistrz jej nie dotknął. Ostrożnie przysunął świecę, by lepiej widzieć.
– Kiedy się pojawił?
– Zauważyłam go, kiedy się myłam. Wzór zaczął rosnąć, z palca rozprzestrzenił się prawie do łokcia.
Odwróciła rękę, aby zaprezentować cały kształt. Odniosła wrażenie, że kiedy się porusza, kwiatki i listki drżą.
– To klątwa? – zapytała prawie szeptem. – Ja… To coś niechcący mnie dotknęło.
– To może być klątwa, ale nie sądzę, żebyś miała się czego obawiać. – Zdmuchnął płomień świecy.
Pogrążyli się w ciemności. Mimo to Zethar sprawnie wrócił na swoje posłanie.
– Złe życzenie było wycelowane w Aditi lub jej rodzinę, nie w ciebie. Ten wzór to pozostałość po spotkaniu z mroczną siłą. Następnym razem staraj się trzymać ręce przy sobie. Nigdy nie wiadomo, na jakie świństwo trafimy.
Hana odetchnęła z ulgą. Odpadła na poduszki.
– Śpij – usłyszała. – I daj już spać innym.