- Opowiadanie: Tetriandoch - Cień Iluzji

Cień Iluzji

Kraina Akharia. Bohaterem opowiadania jest młoda kobieta należąca do tajemniczego Bractwa Płonącego Księżyca. Samo opowiadanie koncentruje się wokół jednej z jej prób, które mogłyby zagwarantować jej przynależność do grona Wiedzących. Niestety sprawy ulegają komplikacji przez pojawienie się pomniejszego demona.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Cień Iluzji

1.

Niczym niespętany podmuch lodowego ognia trwał wewnątrz mistycznego umysłu Posłanki Płonącego Księżyca. Przez tajemny almanach siły żywiołów przenikała nieprzenikniona aura mocy, która tworzyła światłość, tak, że mrok stawał się jasnością, a jasność pozostawała mrokiem.

Zanurzona w głębokiej ekstazie, kontrolowała umysł i ducha zachowując jednocześnie stan świadomości i głębokiego oderwania duszy od ciała. Trwała w skupieniu dopóki całkowicie nie opadła z sił. Odbicie ducha myśli wytworzone w trakcie rytuału przygasało pozostawiając po sobie bezdenną pustkę. Niewielu dostąpiło zaszczytu pojęcia pradawnej sztuki Mâhkv’otaba’, zaś wedle przepowiedni miała być jedną z ostatnich żyjących, którym się to udało.

Komnata Astralna w której przebywała jarzyła się setkami tysięcy, a może nawet i milionami (któż byłby w stanie je policzyć?) niebiańskich ogników, które czerpały energię z kobaltowego sklepienia, kumulującego moc wszystkich gwiazd nieba północnoakharyjskiego. Osobliwe sklepienie było dziełem życia bezimiennego o tytule Wielkiego Architekta. Jego imię zaginęło jednak przed dziesiątkami tysięcy lat wraz z ostatnimi, strawionymi przez ogień wojny, zwojami Chronografu Hierarchów.

Posłanka Płonącego Księżyca dźwignęła się z kolan i mocą własnej woli rozproszyła resztkę otaczającej jej aury. Uspokoiła bicie serca i wyszła z komnaty brodząc nagimi stopami w półmroku skondensowanej ciszy. Przed wyjściem były jej ubrania. Założyła je. Wydawało się jej, że jest obserwowana. Nie myliła się. Opuszczona biblioteka od lat była siedliskiem pomniejszych stworzeń iluzji, które swoimi nibyślepiami śledziły każdy jej ruch. Zazwyczaj nie warto było się nimi przejmować. Były to stworzenia zbyt prymitywne, aby zaszkodzić tęgiemu umysłowi. Jednak wśród nich były też te, które żywiły się niepokojem. Wyczuła je. To ich obawiała się najbardziej.

Wedle wielu uczonych głów stworzenia te zwane przez wielu chłeptaczami nie były osobliwszymi stworzeniami od tych powszechnie znanych, jednakże ich istnienie zawsze przysparzało ogrom problemów badawczych, które wieńczyły najrozmaitsze wzajemnie wykluczające się hipotezy. Te hipotezy miały jednak wspólny pierwiastek. Żadna z nich nawet nie ocierała się o prawdę. Kolejni współcześni uczeni okazywali się być zwykłymi głupcami, którzy nawet nie starali się dostrzec duchowej struktury świata. Widzący Płonącego Księżyca o wiele lepiej poznali naturę stworzeń iluzji. Mieli świadomość, że należy postrzegać je nie tylko sferze materialnej, duchowej czy materialno-duchowej (nazywaną przez niektórych intersferą), ale również poprzez siedem wymiarów tychże sfer.

Posiadając niemal całą wiedzę Widzących, posłanka przemierzała plątaninę setek korytarzy pogrążonych w absolutnym mroku. Tworzyły one swego rodzaju labirynt, którego przemierzenie wykraczało poza możliwości zwykłego człowieka. Nie był to jednak jej pierwszy raz. Znała bibliotekę dosyć dobrze, jednak ciągle obawiała się nieznanego. Nigdy nie była pewna obranej drogi, a gdy zaczęła podążać jedną ścieżką zastanawiała się nad zasadnością jej wyboru. Niepewność, która tliła się w jej wnętrzu z czasem przerodziła się w irracjonalny niepokój. Chłeptacze to wyczuły i z każdym jej krokiem zbliżały się do niej coraz bardziej. Spojrzała z obrzydzeniem na ich na wpół materialne ciała z wszystkich sił próbując wyzbyć się niepokoju w którym tkwiła od momentu opuszczenia astralnego pomieszczenia. Nic nie wskórała. Było już za późno. Chłeptacze rodziły się z mroku jej myśli i zaczęło być ich coraz więcej.

Z początku starała się nie skupiać na nich uwagi i odejść w swoją stronę, jednak stało się to niemożliwe w momencie, gdy stwory zaczęły zastępować jej drogę. Nie zdarzyło się to nigdy przedtem. Jak mogła na to pozwolić? Jej mistrzowie nie będą z tego powodu zbyt zadowoleni. Zaczęła wymawiać słowa skomplikowanej inkantacji. Jej usta wypełniła światłość, a stwory iluzji czmychnęły z powrotem w mrok. Gdy zobaczyła, że jej zaklęcia odniosły pożądany skutek porzuciła niepokój i skierowała swe kroki w głąb ciemnego korytarza.

Po dłuższym błądzeniu doszła do rozwidlenia dróg w trzech kierunkach. Ognik towarzyszący jej przez całą drogę jakby przygasał. Jej siła duchowa wydawała się być na wyczerpaniu. Zaklęła w duchu, wybrała środkowy korytarz po czym zaczęła podążać w kierunku sali stanowiącej część starożytnej Arcyksiążnicy w której znajdowały się najstarsze manuskrypty znane ludzkości. Była już w tym pomieszczeniu przed prawie dziesięcioma laty ze swoim mistrzem. Towarzyszyła mu choć nie powinna. Żaden adept czy też adeptka nie powinni widywać zbiorów Arcyksiążnicy przed złożeniem Trójprzysięgi, jednak jej mistrz miał w sobie coś z buntownika i postanowił pokazać swej uczennicy choć część tych wspaniałości jakie zawierała starożytna biblioteka. Nie złamał przy tym zakazu, gdyż dotyczył on (choć nie było to powiedziane wprost) zapoznawania się adeptów z treścią woluminów znajdujących się w Arcyksiążnicy, a nie samym przebywaniu ich na jej terenie.

Po niedługiej wędrówce przez korytarz stanęła naprzeciwko wyposażonych w zdobienia, solidnych metalowych drzwi. Wyjęła klucz powierzony jej przez samego Wielkiego Mistrza, włożyła do zamka po czym przekręcała raz w prawo raz w lewo wedle instrukcji swojego nauczyciela. Na końcu, gdy klucz powrócił do pozycji wejściowej wcisnęła go oburącz uruchamiając zainstalowany w drzwiach mechanizm. Po kilku następujących po sobie szczęknięciach drzwi otworzyły się.

Ujrzawszy wnętrze ożywiła się nieco, jednak tuż po przekroczeniu progu w jej nozdrza uderzył znajomy zapach starych zatęchłych manuskryptów, oraz całej chmary unoszącego się w powietrzu kurzu. Mieszanka stęchlizny i kurzu skutecznie sprawiła, iż momentalnie zabrakło jej tchu. Potrzebowała dobrej chwili, aby jej organizm otrząsnął się po pierwszym szoku. Znalazłszy się pomiędzy regałami z bezmierną ciekawością w oczach zaczęła lustrować każdy kąt w pomieszczeniu. Z pozoru wyglądało jak każde inne, jednak już od samego wejścia dało się wyczuć dziwną atmosferę niesamowitości. Jej umysł tylko to poczucie nakręcał.

Zaczęła krążyć w celu odnalezienia jednego z pradawnych almanachów. W pomieszczeniu w którym były całe tysiące ksiąg nie było to wcale takie łatwe. Rzuciła przelotnie na kilka grzbietów książek. Nie miała co liczyć na jakiś szczęśliwy uśmiech losu. Postanowiła zacząć poszukiwania regał po regale, półka po półce. Ochoczo zabrała się za przeglądanie tytułów. Jej zapał ostudził fakt, iż nie każda książka miała opisany grzbiet, a w skrajnych wypadkach nawet i okładka niczego nie mówiła o zawartości. To w żaden sposób nie ułatwiało sprawy. Trzeba było zajrzeć do środka. W tym celu należało ściągnąć księgę z regału i przewertować puste kartki w poszukiwaniu tytułu, co skutecznie wydłużało poszukiwania. Na domiar złego niektóre regały były przeładowane i wyciągnięcie księgi graniczyło z cudem. Pozostawały jeszcze zwoje, które zostały poopisywane jakimiś dziwnymi symbolami, które zupełnie nic jej nie mówiły.

Po nierównej walce zrezygnowana kobieta przycupnęła przy niewielkim stoliku z ostatnią księgą jaką zdołała ściągnąć z regału, otwarła ją i niemal bezrefleksyjnie zaczęła przerzucać kolejne kartki. Księga w dosyć rozbudowany sposób opisywała wszelkie aspekty druidyzmu. Nie była to zbyt zachęcająca lektura. Gdyby zechciała zostać druidem (albo raczej druidką) z całą pewnością skierowałaby swój krok ku lasom Avallekaru. Wątpiła jednak, aby druidzi przyjmowali kobiety. Kobieta w ich szeregach mogłaby się okazać nieco… problematyczna na niektórych płaszczyznach. Znając naturę wielu przedstawicielek płci żeńskiej nie miała co do tego żadnych wątpliwości i poniekąd rozumiała druidów, którzy przez wieki obstawali przy swym skostniałym konserwatyzmie.

 Po kilkunastu minutach przeglądania księgi, zatrzasnęła ją z hukiem i postanowiła wrócić do poszukiwań. Odłożyła księgę na miejsce i zaczęła przeglądać kolejne tomiszcza na regale. Była dopiero przy pierwszym, a przed nią było jeszcze jakieś dwadzieścia. Uzmysłowiła sobie to dopiero po przejrzeniu wszystkich ksiąg z tego pierwszego. Wówczas to postanowiła sięgnąć mocą swego umysłu, aby odszukać właściwą księgę. Zdołała wykrzesać z siebie ostatnie rezerwy siły duchowej i odnaleźć poszukiwaną pozycję. Po wszystkim wystarczyło jedynie skierować swój krok ku półce, na której znajdowała się owa księga. Była wciśnięta „na siłę”, podobnie jak większość manuskryptów. Z niemałą trudnością zdołała ją wyszarpnąć spomiędzy dwóch opasłych tomów. Pozycja, którą trzymała w rękach miała nie wyróżniającą się niczym szarawą okładkę z wytłoczonymi nań złotymi napisami i nie należała do przesadnie obszernych. Była jednak dosyć istotna przy wyborze jej dalszej drogi życia.

2.

Napotkała kolejne stworzenie iluzji. To było inne niż poprzednie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek gdzieś takiego spotkała. Było w nim coś niepokojącego. Próbowała sobie przypomnieć co nieco z książki, w których opisano większość znanych typów chłeptaczy. Jednak ten nie przypominał niczego, co by przewinęło się w tej książce. Sięgnęła pamięcią poza tę jedną pozycję. W tym czasie stwór wyszedł z mroku, demonstrując swą posturę. Posłanka Płonącego Księżyca nie dowierzała własnym oczom.

Nie było co do tego żadnych wątpliwości, że przed nią jawiła się kolejna istota iluzji, jednak nie był to kolejny z chłeptaczy. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego zionące białym ogniem nibyślepia, by zdołała ją dopaść panika. Poczuła jakiś dziwny chłód, który sprawił, ze na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Nie zastanawiając się zbyt długo zaczęła uciekać plątaniną korytarzy. Nie oglądała się za siebie. Uciekała, choć nie bardzo wiedziała czy przy kolejnych rozgałęzieniach nie zaczęła mylić korytarzy. To było teraz najmniej istotne. Jedyne co teraz się liczyło to ucieczka. Byle dalej od tego czegoś. Zaraz pojawią się watahy chłeptaczy. Czuła całą gamę negatywnych emocji, które narastały z każdym pokonanym korytarzem. Nie da rady… Wygląda na to, że skręciła w nieodpowiedni korytarz…

Biegła przed siebie dopóki nie stwierdziła, że jest w miarę bezpieczna. Wtedy przystanęła na chwilę i zwymiotowała. Treść żołądkowa w malowniczy sposób rozbryzgnęła się po kamiennej podłodze opryskując regał z książkami, który biegł wzdłuż całego korytarza. Otarła usta rękawem szaty i postanowiła pójść przed siebie. Gdy minęła kolejne korytarze usłyszała nieznany dźwięk. Nie zamierzała upewniać się co do jego źródła. Przyśpieszyła kroku tylko po to, aby zmusić swe nogi do jeszcze jednego wysiłku. Biegła. Ognik nad jej lewym ramieniem powoli wygasał.

3.

Noc zapadła już jakiś czas temu. Mistrz Thor’al-khan siedział przy ognisku i nawet nie odwrócił głowy, gdy jego uczennica pojawiła się w bramie monastyru.

– Nie śpieszyłaś się, hę? – zapytał, spoglądając beznamiętnym wzrokiem w skaczące płomienie. – Zwierzokształtni nie śpią.

– Wygląda na to, że pomniejsze demony też nie cierpią snu.

Słowa podopiecznej nie trafiły do niego tak od razu. Potrzebował dłuższej chwili, aby je przyswoić i zrozumieć ich prawdziwy sens. Odwrócił głowę w stronę swej uczennicy. Jej piersi unosiły się od nadmiaru powietrza w płucach, a ona sama dyszała jak kowalski miech. Zobaczył w jej oczach zdezorientowanie i przerażenie. Przysiadła koło ogniska i spojrzała na swojego mistrza, który trwał w milczeniu sprawiając wrażenie, jakby nie miał zamiaru przemówić już nigdy. Po krótkiej ciszy postanowił jednak się odezwać. 

– Pomniejsze demony… – powiedział sam do siebie.

Zaczął grzebać patykiem w ziemi jakby zastanawiając się nad dalszymi słowami.

– Użyłaś Rozproszenia Iluzji? Z jakiego powodu?

– Z powodu chłeptaczy.

– Co takiego?

Thor’al-khana zatkało. Jego uczennica stała się podatna na wpływy chłeptaczy. To oznaczało koniec jej dotychczasowej drogi. Nieistotne co mówiły o niej przepowiednie. Będzie musiała zacząć wszystko od nowa. Jej umysł nie jest gotowy, aby unieść brzemię odpowiedzialności wynikającej z bycia Wiedzącym. Zaczął się zastanawiać nad swoimi błędami wychowawczymi. Może lepiej byłoby oddać ją na przyuczenie do innego mistrza? Może Galar’than by się na to zgodził? Czemu by nie? W końcu to on jest mentorem spod których skrzydeł wyszedł cały zastęp utalentowanych Synów Płonącego Księżyca.

– Mistrzu! Stało się coś czego nie rozumiem!

Jej podniesiony głos wyrwał go z otępienia. Spojrzał jej prosto w oczy. Chyba po raz pierwszy w życiu ujrzał w nich strach. Wielce zakłopotany takim obrotem spraw postanowił dowiedzieć się co faktycznie wydarzyło się w środku.

– No, więc dobrze. Opowiedz mi wszystko od początku.

Opowiedziała mu. Z wszelkimi szczegółami. Od momentu odprawienia rytuału Mâhkv’otaba’, aż do spotkania z pomniejszym demonem. Wiadomość o pojawieniu się jakiegokolwiek demona w monastyrze była doprawdy niepokojąca. Nadal jednak nie mógł w to uwierzyć. Opowieść uczennicy z początku jawiła mu się jako kolejna dziecięca opowiastka o sennym koszmarze. Nie miał jednak powodów, aby nie wierzyć jej słowom. Nigdy by go nie skłamała. Demony! Któż by pomyślał? Nie widziano ich przecież od setek lat.

– Te… chłeptacze… – zaczęła niepewnie. – Wydawały się być jakieś inne niż zwykle. Wyczułam je. I zdawały się być silniejsze. Nie bardzo rozumiem.

– Tak tłumaczysz swoją porażkę moja uczennico?

Nie odezwała się i spuściła głowę. Niepotrzebnie ją zrugał. Domyślał się, że pojawienie się demona mogło wzmocnić stwory iluzji. Nie wiedział jednak co ma sądzić o całej tej sytuacji. On sam demonach nie wiedział nic ponad to, czego wyuczył się z książek. Wiedza, a praktyka to jednak zupełnie inne sprawy. Uczennica podjęła kolejne próby nawiązania dialogu ze swym nauczycielem.

– Mistrzu! Demony tutaj? Co to może oznaczać?

– Z całą pewnością nic dobrego. Miałaś niezwykłe szczęście, że uszłaś z życiem. Z tego co mi opowiadałaś, wnioskuję, że nasz demon nie był do końca wybudzony.

– Co m,ożęmy zrobić?

– My? Obawiam się, że nic. Musimy wrócić. Należałoby powiadomić radę o zaistniałej sytuacji.

Nic więcej nie mówiąc wstał, przysypał piaskiem ognisko, po czym skierował się w stronę swojego wierzchowca i dosiadł go. Uczennica podążyła w ślad za swoim mistrzem i dosiadła swoją Harpię. Ruszyli przez gęsty las. Było koło północy. Zwierzokształtni najwidoczniej spali i nie mieli zamiaru zawracać sobie nimi głowy. Nie czuli się jednak zawiedzeni. Im mniej kłopotów tym lepiej.

Niemal przez całą drogę wiodącą przez las zastanawiała się jak zareaguje rada na wieść o pojawieniu się pomniejszego demona. Była pewna, ze niemal natychmiast oddelegują kogoś, kto dość szybko upora się z tym problemem. W Radzie Płonącego Księżyca było sporo osób znacznie przewyższających umiejętnościami jej mistrza, które z łatwością poradzą sobie z niemilcem. Pewnie wybór padnie na Kasto’ar-datha – najstarszego Wiedzącego, który liczył sobie niespełna dwie setki lat.

Kasto’ar-dath był chyba najbardziej doświadczonym i darzonym największym szacunkiem spośród wszystkich członków całego Bractwa Płonącego Księżyca. To nie ulegało żadnej wątpliwości. Bractwo zawdzięczało mu bardzo dużo. Nie dość, że był zasłużonym wykładowcą Królewskiej Akademii Nauk, oraz autorem wielu wartościowych manuskryptów, był jednym z tych, którzy kilkadziesiąt lat temu uchronili bractwo przed schizmą, a w dalszych konsekwencjach całkowitym jego rozpadem.

W momencie, gdy las ustąpił miejsca rozległym łąkom i pagórkom ujrzeli przed sobą drogę prowadzącą prosto do miasta.

4.

Znalazła się w skąpo oświetlonej wielkiej sali. Stała przed Radą Mistrzów Płonącego Księżyca. Mistrzowie zasiadali przy ogromnym kamiennym stole kształtem przywodzącym na myśl jedną z kwadr księżyca. Spoglądała na nich, a oni z zainteresowaniem przyglądali się jej, stojącej w centralnym punkcie sali. Czuła drżenie wszystkich części ciała oraz przemożną chęć opowiedzenia tego co zobaczyła w bibliotekach monastyru, jednak powstrzymywała się od piśnięcia jakiegokolwiek słówka. W tej Sali panowała niezmienna od lat zasada, w myśl której to rada przesłuchiwała i zadawała pytania. Spoglądała po twarzach członków rady i zastanawiała się, który z mistrzów odezwie się jako pierwszy. Wielki Mistrz Bractwa – Jah’kar-elaar’, który z początku spoczywał na oparciu kamiennego fotela zmienił pozycję i oparł się rękami o stół, a świece z mosiężnego kandelabru oświetliły jego poznaczoną bruzdami twarz z dosyć wydatną szczęką. Już wiedziała, że to on będzie zadawał pytania. 

– Słyszeliśmy o tym co się wydarzyło podczas twojej próby. Mistrz Thor’al-khan o wszystkim nam opowiedział. – Wielki Mistrz, a zarazem naczelny Rady Mistrzów nie kontynuował wyczekując jej reakcji.

Nie było jej jednak. Jeżeli Wielki Mistrz liczył na jakikolwiek protest z jej strony, przeliczył się. Znała swojego mistrza, aż za dobrze i wiedziała, że był wierny radzie od początku jej powstania i nigdy nie pokusiłby się o zatajenie przed nią jakichkolwiek szczegółów. Miała w nim sojusznika, ale też i przeciwnika, który bezlitośnie wykorzystywał jej potknięcia. Jej mistrz potrafił wytknąć każdy błąd i każdą najmniejsza słabostkę. Każdemu. A w szczególności jej. Na początku spowodowane było to jego niezbyt pozytywnym nastawieniem w stosunku do kobiet w bractwie. Można się więc domyślić jak zareagował na wieść, że pod jego auspicjami znajdzie się osoba płci żeńskiej. Thor’al-khan był beznadziejnym konserwatystą, który nigdy w pełni nie uznał obecności kobiet w bractwie i to było czuć na każdym kroku. Nie zniechęcała się jego podejściem i niejednokrotnie potrafiła udowodnić mu swoją wartość. Po pewnym czasie jej mistrz zaczął się do niej przyzwyczajać, tak, że koniec końców był w stanie zaakceptować niecodzienny dla niego stan rzeczy.

– Odprawiłaś rytuał, ale nie podołałaś chłeptaczom – kontynuował Wielki Mistrz. – Przyznam, że to dla nas bardzo dziwna i nietypowa sytuacja. Jeszcze nigdy w historii naszego bractwa nie zdarzyło się, żeby osoba, która potrafiłaby odprawić starożytny rytuał Mâhkv’otaba’ uległa istotom iluzji. Wiele rzeczy widziałem na tym świecie, ale tego fenomenu pojąć nie mogę. Masz coś na wytłumaczenie tego stanu rzeczy?

Zapomniała języka w gębie. Zawiesiła wzrok w jednym z kandelabrów, który stał najbliżej mistrza, którego imię jakoś wypadło jej z głowy i obserwowała wypalająca się w nim świeczkę. Nie potrafiła do końca wytłumaczyć co przydarzyło się we wnętrzu starożytnego monastyru. Było to dla niej niemniej dziwne, niż dla rady. Nie potrafiła jednak tego w sensowny sposób przekazać. Najwidoczniej jej mistrz miał rację. Nie było na to żadnego wytłumaczenia. To ona nawaliła. Zmarnowała pięć lat nauki tylko po to, żeby dowiedzieć się, że nie zostanie pierwszą Wiedzącą. Spuściła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy. Chciała otrzeć je ukradkiem, ale nic to nie dało. Rada zauważyła chwilę jej słabości.

– Moje dziecko… – W wyświechtanym jak pergamin głosie wiekowego Kasto’ar-datha, który zajmował miejsce po prawicy Wielkiego Mistrza pojawiła się wyraźna troska. – Może przełożylibyśmy to na jutro? Zapewne jesteś zmęczona.

– Nie – pokiwała przecząco głową. – Mogę mówić.

– Opowiedz więc i nie marnuj naszego czasu. – ponaglił ją Jah’kar-elaar’.

Zaczęła opowiadać wszystko od samego początku. Opowiedziała nawet więcej niż swojemu mistrzowi. Z początku rada wydawało się być zaniepokojona faktem pojawienia się pomniejszego demona, ale po krótkiej wymianie zdań nie uznali tego za powód do paniki. Stary Kasto’ar-dath miał jednak inne podejście do tego wszystkiego. Wprawdzie przyznał, że pomniejszy demon nie jest jakimś ogromnym zagrożeniem, ale jako jedyny wydawał się być bardzo wstrzemięźliwy co do oceny sytuacji. Posłanka nie miała pojęcia jaki może być tego powód. Nie interesowało jej to. Najzwyczajniej w świecie chciała, aby to się już wszystko skończyło. Zdawało się jej jednak, ze mistrzowie zadawali kolejne, niekończące się ciągi pytań.

– Demony są reliktem minionych czasów – zaczął jeden z mistrzów podsumowując całe przesłuchanie. – Ich pojawienia są bardzo rzadkie i choć wydają się być niepokojące nie wydaje mi się, aby mogły być źródłem istotnego zagrożenia. Niemniej jednak nie wolno nam zlekceważyć sytuacji i należałoby dokładniej zbadać te sprawę. Mistrz Kasto’ar-dath zapewne chętnie zapoznałby się bliżej z tym demonem.

– Z największą przyjemnością – potwierdził skwapliwie Kast’ar-dath.

– A co będzie ze mną? – Posłanka wyrwała się z pytaniem przyciągając z powrotem uwagę rady. – Co z dalszymi próbami?

– Rada się zastanowi.

5.

Stała na szczycie jednej z wieżyczek muru obronnego, który otaczał niewielkie miasto oraz budowlę zamkową znajdującą się na samym szczycie klifu. Miejsce w którym przebywała było najbezpieczniejsze na całym świecie. Od południa ochraniał je solidny mur, a od północy morskie wody, które obmywały naszpikowane jak sztylety, czarne skały. Jakby nigdy nic Smocza Twierdza stała sobie niezdobyta przez setki lat. Czasami zmieniała właściciela (w drodze zakupu lub dziedziczenia ziem), jednak żadna armia nie zdołała się wedrzeć poza jej mury siłą.

Mimo wszystko nie czuła się zbyt bezpieczna. Co jakiś czas całym jej ciałem wstrząsały zimne dreszcze. Nie była pewna czy ze strachu przed przyszłymi wydarzeniami, które były wielka niewiadomą czy z przeszywającego wiatru. Końcówka jesieni była bardzo nieprzyjemna i zapowiadała niezwykle surową i długą zimę. Przedłużająca się zima nigdy nie była powodem do radości. Podczas powracających cyklicznie mroźniejszych lat cierpieli zarówno ludzie jak i zwierzęta.

Będąc dzieckiem przeżyła jedną z takich zim. Pamiętała jak całe watahy wygłodniałych rykostworów napadły na jej wioskę. Zresztą nie one jedyne. W ślad za nimi podążyły wilki. W owym czasie utraciła i ojca i matkę. Wspomnienie o nich wywoływały nieznośną pustkę, którą natychmiast wypełniał ogromny żal.

Otuliła się szczelniej płaszczem i spojrzała na skąpany w wieczornej mgle, majaczący w oddali Stary Las. Mistrz Kasto’ar-dath nie wracał. To był już drugi dzień odkąd wyruszył. Po głowie chodziły jej najczarniejsze myśli. Najstraszniejsza była jednak ta związana z jego śmiercią. Mistrz, który był również jednym z Wiedzących miał swoje lata, jednak jego śmierć byłaby dla bractwa niepowetowaną stratą.

– Panienka tak nie stoi na tym zimnie – odezwał się szorstki żołnierski głos za jej plecami. – Można się przeziębić.

Głos należał do dziesiętnika straży miejskiej, którego głos bardzo dobrze znała. Miły, aczkolwiek prosty i niezbyt okrzesany człowiek utkwił wzrok w jej plecach dopóki nie raczyła się do niego odwrócić.

– Witaj, Bagor. Wypatruję Wiedzącego – oznajmiła.

– Mistrza Kasto’ar-datha, znaczy się? Wróci lada chwila.

Po wypowiedzeniu tych słów, jak na komendę z gęstych oparów mgły wyskoczyły trzy wierzchowce. Na widok wskazującego palca Bagora błyskawicznie obróciła wzrok w kierunku lasu i zaczęła przypatrywać się z najwyższą uwagą nadjeżdżającym postaciom. Samych jeźdźców mogła jednak zidentyfikować dopiero wtedy, gdy ci znaleźli się w niewielkiej osadzie poza murami. Jednym z nich był niewątpliwie Kasto’ar-dath na swym rdzawo-szarym, nieco przypominającym wilka, kherigalu. Wiedzący jechał na przedzie a jego imponująca siwa broda wystawała spoza karmazynowego kaptura. Nie można było jej pomylić z żadna inną, gdyż zdobiły ją koraliki różnej wielkości, które spinały niesforne kosmyki włosów.

Niewiele myśląc zbiegła po drewnianych schodkach na sam dół, aby przywitać powracającego Wiedzącego i jego kompanów. Zanim znalazła się na samym dole Kasto’ar-dath zdążył dojechać do murów twierdzy. Spotkali się przy wewnętrznej bramie.

– Jakie wieści? – zapytała, gdy ten przystanął.

– Obawiam się, że najgorsze jakie mogą być.

Zsiadł z kherigala z najwyższa trudnością. Spojrzała w jego starczą, zmęczoną twarz na której malował się smutek i zwątpienie.

– On wrócił – powiedział cicho. – Dagh’tarh-atv’el wrócił.

Po tych słowach padł na ziemię bez oznak życia.

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Przykro mi to pisać, ale nie dałam rady doczytać do końca. Tekst musi mieć sens, a to co napisałeś jest kompletnie niezrozumiałe. Jeśli czytelnik, nie jest sobie w stanie wyobrazić tego, co opisujesz, to nie ma szans, aby opowieść go wciągnęła. Kwiecisty styl nie polega na łączeniu słów losowo. Proponuję, abyś zastanowił się nad logiką tego, co piszesz. Rozumiem, że chciałeś stworzyć abstrakcyjny świat, ale abstrakcja też ma pewną logikę. Pomysł na świat duchowy i stworzenia iluzji jest całkiem fajny. Wyobraźnię masz, tylko musisz popracować nad warsztatem. 

Zaniedbałeś wyraźnie interpunkcję. Często gubisz podmiot. I za dużo zaimków i “być”.

Niczym niespętany podmuch lodowego ognia trwał wewnątrz mistycznego umysłu Posłanki Płonącego Księżyca. Przez tajemny almanach siły żywiołów przenikała nieprzenikniona aura mocy, która tworzyła światłość, tak, że mrok stawał się jasnością, a jasność pozostawała mrokiem.

Czym jest niespętany podmuch lodowego ognia? Nieprzenikniona aura przenikała? I to jeszcze przenikała almanach? Czyli księgę?

Zanurzona w głębokiej ekstazie, kontrolowała umysł i ducha zachowując jednocześnie stan świadomości i głębokiego oderwania duszy od ciała.

Powtórzenie

Trwała w skupieniu[+,] dopóki całkowicie nie opadła z sił.

Odbicie ducha myśli wytworzone w trakcie rytuału przygasało pozostawiając po sobie bezdenną pustkę.

Przygasające odbicie ducha myśli?

Niewielu dostąpiło zaszczytu pojęcia pradawnej sztuki Mâhkv’otaba’, zaś wedle przepowiedni miała być jedną z ostatnich żyjących, którym się to udało.

“Zaś” nie rozpoczyna zdania podrzędnego. Kto miał być jedną z ostatnich? Zgubiłeś podmiot. Jeśli stosujesz podmiot domyślny, to musi on wynikać z poprzedniego zadania.

Komnata Astralna[+,] w której przebywała[+,] jarzyła się setkami tysięcy, a może nawet i milionami (któż byłby w stanie je policzyć?) niebiańskich ogników, które czerpały energię z kobaltowego sklepienia, kumulującego moc wszystkich gwiazd nieba północnoakharyjskiego.

Posłanka Płonącego Księżyca dźwignęła się z kolan i mocą własnej woli rozproszyła resztkę otaczającej jej aury.

otaczającej ją

Uspokoiła bicie serca i wyszła z komnaty[+,] brodząc nagimi stopami w półmroku skondensowanej ciszy.

Półmrok skondensowanej ciszy?

Przed wyjściem były jej ubrania.

Były? Może już lepiej “leżały”.

Przed wyjściem były jej ubrania. Założyła je. Wydawało się jej, że jest obserwowana. Nie myliła się. Opuszczona biblioteka od lat była siedliskiem pomniejszych stworzeń iluzji, które swoimi nibyślepiami śledziły każdy jej ruch. Zazwyczaj nie warto było się nimi przejmować. Były to stworzenia zbyt prymitywne, aby zaszkodzić tęgiemu umysłowi. Jednak wśród nich były też te, które żywiły się niepokojem. Wyczuła je. To ich obawiała się najbardziej.

Zaimkoza i byłoza

Spojrzała z obrzydzeniem na ich na wpół materialne ciała[+,] z[+e] wszystkich sił próbując wyzbyć się niepokoju[+,] w którym tkwiła od momentu opuszczenia astralnego pomieszczenia.

Jakby ktoś zastanawiał się nad logiką abstrakcyjnych sformułowań (choć w sumie to nie tak bardzo abstrakcyjnych) to już spieszę z tłumaczeniem.

“Niespętany podmuch lodowego ognia” jest wyrażeniem bardzo logicznym, bo przedstawia jakiś proces; coś gwałtownego co się dzieje w umyśle postaci. Niespętany czyli niczym nieokiełznany. Lodowy ogień to w zasadzie coś podobnego do oksymoronu. Z jednej strony gorące z drugiej zimne. Dwa przeciwieństwa. Chciałoby się powiedzieć serce i rozum. Połączenie logiki i chaosu. To proste do zrozumienia. 

“Przenikała nieprzenikniona aura mocy”. Moc przenika ale jest nieprzenikniona czyli niezrozumiała, nie dająca się poznać.

“Odbicie ducha myśli” tutaj do samodzielnej interpretacji. Duch to nie tylko coś co straszy. Spróbujmy wyobrazić sobie odbicie ducha myśli jako coś wewnętrznego :)

“Półmrok skondensowanej ciszy”. A tu co jest nielogicznego, bo nie bardzo wiem.

Ogólnie przyznaje się do powtórzeń i interpunkcji. O ile powtórzenia można zlikwidować interpunkcja to u mnie dość ciężki temat.

 

Połączenie logiki i chaosu. To proste do zrozumienia. 

Nie, to nie przypomina połączenia logiki i chaosu. Chyba zapominasz, że to jest opowiadanie, a nie wiersz. I jeszcze do tego ten niespętany podmuch trwa, co już całkowicie nie ma sensu.

“Półmrok skondensowanej ciszy”. A tu co jest nielogicznego, bo nie bardzo wiem.

Bohaterka brodzi w półmroku skondensowanej ciszy. Czyli cisza ma ciemną barwę, do tego się skondensowała i zalega na podłodze, a żeby bohaterka mogła brodzić, to jeszcze ta cisza musi być mokra albo sypka.

 

Mnie to nie przekonuje ani nie zachwyca, ale może kolejni czytelnicy lepiej zrozumieją Twoje opowiadanie niż ja. 

Cześć,

 

chciałam przeczytać całość, ale łatwo się w tym pogubić. I zgadzam się z Alicellą – opisy są przedobrzone, trochę przerost formy nad treścią, bo w tym wszystkim niknie fabuła.

 

Z technicznych rzeczy to sporo powtórzeń, głównie zaimków:

 

Z początku starała się nie skupiać na nich uwagi i odejść w swoją stronę, jednak stało się to niemożliwe w momencie, gdy stwory zaczęły zastępować jej drogę. Nie zdarzyło się to nigdy przedtem. Jak mogła na to pozwolić? Jej mistrzowie nie będą z tego powodu zbyt zadowoleni. Zaczęła wymawiać słowa skomplikowanej inkantacji. Jej usta wypełniła światłość, a stwory iluzji czmychnęły z powrotem w mrok. Gdy zobaczyła, że jej zaklęcia odniosły pożądany skutek porzuciła niepokój i skierowała swe kroki w głąb ciemnego korytarza.

Po dłuższym błądzeniu doszła do rozwidlenia dróg w trzech kierunkach. Ognik towarzyszący jej przez całą drogę jakby przygasał. Jej siła duchowa wydawała się być na wyczerpaniu. Zaklęła w duchu, wybrała środkowy korytarz po czym zaczęła podążać w kierunku sali stanowiącej część starożytnej Arcyksiążnicy w której znajdowały się najstarsze manuskrypty znane ludzkości. Była już w tym pomieszczeniu przed prawie dziesięcioma laty ze swoim mistrzem. Towarzyszyła mu choć nie powinna. Żaden adept czy też adeptka nie powinni widywać zbiorów Arcyksiążnicy przed złożeniem Trójprzysięgi, jednak jej mistrz miał w sobie coś z buntownika i postanowił pokazać swej uczennicy choć część tych wspaniałości jakie zawierała starożytna biblioteka. Nie złamał przy tym zakazu, gdyż dotyczył on (choć nie było to powiedziane wprost) zapoznawania się adeptów z treścią woluminów znajdujących się w Arcyksiążnicy, a nie samym przebywaniu ich na jej terenie.

Hej

Szczegóły i szczególiki. To opowiadanie z jakiegoś uniwersum? Bo sypiesz niepotrzebnymi faktami i detalami jak z rękawa. Nie będę odnosił się do nieczytelności opisów (są nieczytelne), ale mi najbardziej przeszkadzały tony informacji bez żadnego sensu. Co za różnica, ile jakiś mistrz miał lat czy kto zbudował sklepienie w komnacie. Cokolwiek chcesz pokazać/opowiedzieć o swoim (?) świecie, to istnieją lepsze sposoby: dialogi oraz powolne dawkowanie informacji.

Masz dużo patosu. Rozumiem, że to high fantasy, ale pewna ilość już bardziej śmieszy, niż tworzy klimat. Potem nagle widzę słowo “nawaliła”. Zupełnie nie ta konwencja.

Imiona proponuję uprościć. Myślniki i apostrofy są tym lepsze im rzadziej używane.

Ogólnie nie spodobało mi się, ale myślę, że jeśli uspokoisz patos i naddetalizm to stworzysz coś całkiem ciekawego.

Pozdrawiam

Tetriandochu, mam nieodparte wrażenie, że to, co przeczytałam, nie stanowi zamkniętego opowiadania. Przypuszczam, że w Twojej wyobraźni wszystko jest spójne i jasne, masz ukształtowany świat i zajmujących bohaterów, ale, niestety, nic z tego nie przeniknęło do Cienia iluzji. Nie podzieliłeś się z czytelnikiem pełną wiedzą, dawkując ją szalenie oszczędnie, skutkiem czego niełatwo pojąć, o co tu chodzi.

Wykonanie, co stwierdzam z wielką przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Pomijam osobliwy styl, na który już zwrócili uwagę wcześniej komentujący, ale podkreślę raz jeszcze, że źle czyta się tekst z tak wieloma usterkami, powtórzeniami, szalejącą zaimkozą, byłozą i siękozą, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

 

wy­szła z kom­na­ty bro­dząc na­gi­mi sto­pa­mi w pół­mro­ku skon­den­so­wa­nej ciszy. ―> Czy dobrze rozumiem, że rzeczony półmrok sięgał tylko nagich stóp?

 

Przed wyj­ściem były jej ubra­nia. Za­ło­ży­ła je. ―> Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach. Czy to znaczy, że przed wyjściem znajdowała się garderoba, w której były jej ubrania? Odzież którą wkładamy to ubranie.

Proponuję: Przy drzwiach leżało jej ubra­nie. Za­ło­ży­ła je.

 

na­le­ży po­strze­gać je nie tylko sfe­rze ma­te­rial­nej… ―> Chyba miało być: …na­le­ży po­strze­gać je nie tylko w sfe­rze ma­te­rial­nej

 

po­słan­ka prze­mie­rza­ła plą­ta­ni­nę setek ko­ry­ta­rzy po­grą­żo­nych w ab­so­lut­nym mroku. Two­rzy­ły one swego ro­dza­ju la­bi­rynt, któ­re­go prze­mie­rze­nie… ―> Powtórzenie.

 

gdy klucz po­wró­cił do po­zy­cji wej­ścio­wej… ―> Chyba miało być: …gdy klucz po­wró­cił do po­zy­cji wyj­ścio­wej

Pozycja wyjściowa to pozycja początkowa.

 

całej chma­ry uno­szą­ce­go się w po­wie­trzu kurzu. ―> …wielkie tumany uno­szą­ce­go się w po­wie­trzu kurzu.

Kurz nie występuje w chmarze.

Za SJP PWN: chmara 1. «wielka liczba kogoś lub czegoś» 2. «stado jeleni, łosi, żubrów lub danieli»

 

Rzu­ci­ła prze­lot­nie na kilka grzbie­tów ksią­żek. ―> Co rzuciła na grzbiety książek?

A może miało być: Rzu­ci­ła prze­lot­ne spojrzenie na kilka grzbie­tów ksią­żek.

 

ucie­kać plą­ta­ni­ną ko­ry­ta­rzy. Nie oglą­da­ła się za sie­bie. Ucie­ka­ła, choć nie bar­dzo wie­dzia­ła czy przy ko­lej­nych roz­ga­łę­zie­niach nie za­czę­ła mylić ko­ry­ta­rzy. To było teraz naj­mniej istot­ne. Je­dy­ne co teraz się li­czy­ło to uciecz­ka. Byle dalej od tego cze­goś. Zaraz po­ja­wią się wa­ta­hy chłep­ta­czy. Czuła całą gamę ne­ga­tyw­nych emo­cji, które na­ra­sta­ły z każ­dym po­ko­na­nym ko­ry­ta­rzem. Nie da rady… Wy­glą­da na to, że skrę­ci­ła w nie­od­po­wied­ni ko­ry­tarz… ―> Powtórzenia. Lekka siękoza.

 

on jest men­to­rem spod któ­rych skrzy­deł wy­szedł… ―> …on jest men­to­rem, spod któ­rego skrzy­deł wy­szedł

 

Nigdy by go nie skła­ma­ła. ―> Nigdy by mu nie skła­ma­ła.

Skłamać można komuś, nie kogoś.

 

On sam de­mo­nach nie wie­dział nic… ―> Pewnie miało by: On sam o de­mo­nach nie wie­dział nic

 

– Co m,ożęmy zro­bić? ―> – Co możemy zro­bić?

 

i do­sia­dła swoją Har­pię. ―> Dlaczego wielka litera?

 

W tej Sali pa­no­wa­ła nie­zmien­na od lat za­sa­da… ―> Dlaczego wielka litera?

 

Za­wie­si­ła wzrok w jed­nym z kan­de­la­brów… ―> Za­wie­si­ła wzrok na jed­nym z kan­de­la­brów

 

Za­wie­si­ła wzrok w jed­nym z kan­de­la­brów, który stał naj­bli­żej mi­strza, któ­re­go imię jakoś wy­pa­dło jej z głowy i ob­ser­wo­wa­ła wy­pa­la­ją­ca się w nim świecz­kę. ―> Czy dobrze rozumiem, że świeczka wypalała się w mistrzu?

Literówka.

 

– Nie – po­ki­wa­ła prze­czą­co głową. ―> – Nie.Pokręciła prze­czą­co głową.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Z po­cząt­ku rada wy­da­wa­ło się być za­nie­po­ko­jo­na… ―> Z po­cząt­ku rada wy­da­wa­ła się za­nie­po­ko­jo­na

 

na­le­ża­ło­by do­kład­niej zba­dać te spra­wę. ―> Literówka.

 

mor­skie wody, które ob­my­wa­ły na­szpi­ko­wa­ne jak szty­le­ty, czar­ne skały. ―> Czym szpikuje się sztylety?

Pewnie miało być: …mor­skie wody, które ob­my­wa­ły sterczące jak szty­le­ty czar­ne skały.

Za SJP PWN: naszpikować 1. «włożyć w mięso kawałki słoniny» 2. «umieścić w wypowiedzi, tekście itp. dużo cytatów, informacji, obcych słów» 3. «dostarczyć komuś czegoś w dużej ilości»

 

Po wy­po­wie­dze­niu tych słów, jak na ko­men­dę z gę­stych opa­rów mgły wy­sko­czy­ły trzy wierz­chow­ce. ―> Czy dobrze rozumiem, że wierzchowce, wypowiedziawszy rzeczone słowa, wyskoczyły z mgły?

 

Zsiadł z khe­ri­ga­la z naj­wyż­sza trud­no­ścią. ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, straszliwie to kwieciste, tak bardzo, że aż gubi sens. I jeszcze to wysokie C. Piekielnie trudno się czytało i na koniec nie bardzo wiem, co chciałeś opowiedzieć. Tym bardziej, że opko kończy się nagle i pozostają niepodomykane wątki.

Na przyszłość proponuję instytucję bety. Z czym się to je, dowiesz się tutaj.

Polecam jeszcze dwa poradniki: Drakainy, w którym dowiesz się wszystkiego, co istotne dla nowego użytkownika i Finkli, która tłumaczy, co robić, by inni Cię czytali.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej,

 

preczytałem do końca i dla mnie całość była zrozumiała. To fragment, więc trudno wypowiadać się o całości fabuły – mimo wszystko dostrzegam tutaj potencjał na interesującą historię.

 

Co zrobić, żeby czytelnicy nie marudzili? Przede wszystkim, wg mnie, należałoby się zastanowić na światem przedstawionym – jakie są zasdy rządzące magią, stworami iluzji, demonami, zwierzokształtnymi + rzeczywistością społeczno-polityczną: jak ludziom się żyje, kto nimi rządzi, jaka jest relacja między magią a władzą. Wydaje mi się, że rozbudowałeś mocno (choć nieco chaotycznie) świat magiczny, a zaniedbałeś świat społeczny.

 

Druga sprawa – dlaczego bohaterowie działają, co jest osią fabuły. Tutaj polecam na początek stworzyć opowiadanie lub szort z zamkniętą historią – taą historią mogłaby być wizyta kapłanki w bibliotece (plan akcji spisany na kolanie: kapłanka wchodzi, ma perypetie, spotyka demona, nie może wyjść, walczy, ucieka, w końcu wychodzi).

 

No i na koniec – ważna jest praca na warsztatem, więc sugeruję wczytać się w komentarze wyżej i postarać się wziąć z nich jak najwięcej, żeby poprawić swoje pisanie. Betowanie jest bardzo fajne – polecam.

 

A przede wszystkim nie poddawaj się i pisz dalej!

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Che mi sento di morir

Nie dałem rady przeczytać tekstu z kilku względów. Zmęczyły mnie akapity wypełnione po brzegi informacjami – czy przydatnymi potem? Nie sądzę. Toporna narracja, dużo pojęć. Czytając, miałem wrażenie, że nie potrafię powiedzieć nic więcej, co się tak naprawdę dzieje w tekście. Widzę zachwiany balans między tajemnicą, a tym co wiadomo, na przewagę tego pierwszego. Jednak nie zachęciło mnie to, a wręcz przeciwnie – ilość pytań, co jak gdzie i dlaczego była dla mnie zbyt duża, by je wszystkie zapamiętać.

Nawet kiedy dochodzi do dialogu, to wstawiasz wstawki, które mają wyjaśnić czytelnikowi wszystkie aspekty… ale nie dają się niczego domyślić. Dużo fajniejszym sposobem jest przedstawienie zachowań i mówienie między wierszami o tym, co bohater czuje – choćby przez reakcje i odruchy.

Nie mniej, trzymam kciuki, by kolejne opowiadania były bardziej przystępne.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cóż za piękny tytuł, Tetriandochu, doprawdy, piękny :)

 

Oczywiście to nie on mnie tu sprowadził, tylko czwartkowy dyżur, no ale jak by to wyglądało, gdybym nie przeczytała takiego tekstu :D?

 

Zdecydowanie jest to fragment, a nie samodzielne opowiadanie, musisz zaznaczyć to w oznaczeniu, bo niektórzy czytelnicy na forum nie za bardzo lubią czytać fragmenty. Ja tam nie mam nic przeciwko, ale tylko takie oznaczenie jest fair :)

 

Mam wrażenie, że opowiadanie możemy podzielić na dwie części: pierwszą, która pewnie miała wypaść tajemniczo i magicznie oraz drugą, w której mamy więcej akcji. I o ile z pierwszą mam problem, bo faktycznie jest trochę “przedobrzona” (zbytnia poetyckość i rozwlekłość niektórych opisów), to jednak druga jest już lepsza. Do połowy trochę się wynudziłam i niektóre opisy niemalże “skanowałam” wzrokiem, byleby szybciej przejść dalej, to w drugiej części czytałam już uważniej.

 

Zaintrygowały mnie losy bohaterki, historia zaciekawiła, ale zdecydowanie dobrze by jej zrobiło poskracanie. (tutaj głos jak z reklamy pewnej porównywarki) “O połowę”. Ciachaj tyle, ile możesz i ile uznasz za stosowane, a na pewno tekst na tym nie straci. No dooooobra, traci objętość, ale moim zdaniem zyska w oczach czytelnika.

 

Warsztatowo – no troszkę pracy jeszcze przed Tobą jest. Ja tam jestem powtórzenioterminatorką i sporo powtórzeń bym chętnie usunęła :D Podobnie jak Basement polecam betowanie, można się naprawdę sporo nauczyć :)

 

Nowa Fantastyka