Mam nadzieję, że nie odstraszy Was długość i spróbujecie poznać historię pewnej niecodziennej miłości :)
Serdeczne podziękowania dla Irki_Luz, Gekikary, Realuca i Iluvathara za betę.
Mam nadzieję, że nie odstraszy Was długość i spróbujecie poznać historię pewnej niecodziennej miłości :)
Serdeczne podziękowania dla Irki_Luz, Gekikary, Realuca i Iluvathara za betę.
Nieoczekiwane następstwa pewnego wypadku
Krwawy stanął przy drzewie – które niedługo zabije Monikę Lot – i wyjrzał na oblodzoną szosę. W oddali ujrzał światła samochodu. Świetnie. Ostatnie zadanie i koniec dwustugodzinnej zmiany. Potrzebował odpoczynku. Jeszcze ten albański rolnik z rana! Czy stratowanie przez tabun dzikich koni to naprawdę powód do ucieczki? Po godzinie Krwawy dopadł go na dnie jeziora i obiecał sobie, że złoży wniosek o przeniesienie. Asystowanie duszom na Ziemi było robotą dla desperatów, a ludzie to zło, zaraza i depresja w jednym. Dlaczego akurat on dostał ten najgorszy przydział? I do tego zajmował się ofiarami krwawych wypadków! Ledwie kosmiczne energie go stworzyły, już trzy pieczątki w dokumentach, nadane imię (tragiczne to mało powiedziane), klepnięcie w plecy i do roboty! Szkoda, że nie trafił na Mia-UU… Tamtejsi koci filozofowie znali godzinę swojej śmierci, więc ich dusze bez żalu i na spokojnie oddawały się wyszukanym rozmowom z asystentami.
Nadjeżdżała. Według dokumentów, prawo jazdy odebrała w zeszłym miesiącu, samochód kupiła z drugiej ręki i podejrzanie tanio, a na dodatek nie wymieniła opon na zimowe. Czemu tak pędziła w środku mroźnej nocy? Właściwie kogo to obchodzi? Fizyka jest nieubłagana, na nią jedną można liczyć. I proszę, co za piękny poślizg! Samochód śmignął koło Krwawego, rąbnął w wiekowy dąb (zrzucając śnieg z gałęzi) i sprasował się jak akordeon.
Monika jeszcze żyła. Została jej najwyżej minuta. Byle nie płakała, bo tego nie mógł znieść – dawno zrozumiał, że jest zbyt miękki do tej roboty. Do licha, już płacze? A nie, to oko wypływa. W porządku, alarm odwołany. Raz, dwa…
I już. Umarła.
Krwawy wyszeptał zaklęcie lokalizujące i uniósł struniarza membranowego w imitacji ludzkiego uśmiechu, choć wcale nie był w nastroju. Spokojnie, spokojnie…
Dusza Moniki wysiadła z resztek pojazdu.
– Co się stało?
Numer jeden z puli głupich pytań.
– Nie żyjesz – wyjaśnił Krwawy, tak jak to czynił już setki razy.
– Och… – westchnęła, zamilkła i przez dłuższą chwilę patrzyła na Krwawego tak dziwnie, że poczuł się nieswojo (a tego nie lubił).
– Tylko tyle masz do powiedzenia? – warknął na przekór nakazom zawodowej uprzejmości. – Zresztą nieważne. Stój i czekaj.
– Nie żyję… – powtórzyła cicho. – Jesteś aniołem?
Krwawy westchnął.
– Bo jestem ze światła? Stereotypy. Jestem demonem.
– Przecież…
– Słuchaj no, panienko. Nie ma co dyskutować. – Uniósł dłonie. – Zginęłaś. Zdarza się. Przypuszczam, że to dla ciebie nowość, ale, uwierz mi, wszystko gra. Poczekamy, aż zjawi się Przewodnik i zabierze cię… no, gdzieś tam. – Wstyd przyznać, ale sam nie wiedział, dokąd trafiają dusze. Nigdy go to nie obchodziło.
– Aha – szepnęła i zamilkła.
A jednak szczęście istnieje! Dziewczyna nie ucieka, nie wrzeszczy, nie płacze – cierpliwie czeka na Przewodnika. Niech tak będzie zawsze!
– O, Boże! – krzyknęła nagle Monika i chwyciła się bezcielesnymi dłońmi za bezcielesną głowę, zwieńczoną kucykiem z jasnych włosów. – Nie żyję!
Niech to paradoks skrzywi! Proszę bardzo! Nareszcie do niej doszło. Jakiś przestój na łączach albo zwarcie w neuronach, ale już w porządku – wracamy do histerycznej normalności.
– Owszem, jesteś martwa – burknął.
– O Jezu! O matko! Nie żyję! Rodzice mnie zabiją! – Przystanęła i zamrugała parokrotnie wielkimi oczami. – Nieee żyyyję. Ale… ale… to niemożliwe!
Gdzie ten Przewodnik?!
– Nie żyję. – I ryk. – Taka młoda jestem… byłam. – I płacz. – Nigdy nie pojechałam za granicę, nie byłam nad morzem, nie przeczytałam tylu książek!
Krwawy zatkał sobie szpary uszne, ale wiele to nie pomogło.
– Nie kupiłam sobie wymarzonego pająka, nigdy się nie całowałam…
Według Krwawego ustawienie pająka obok pocałunków zabrzmiało dość dziwnie.
– E tam. – Postanowił przerwać ten monolog i pocieszyć dziewczynę. – Też się nigdy nie całowałem. Co w tym takiego fajnego? Przykładasz otwór gębowy do drugiego otworu gębowego, potem nim ruszasz, jednocześnie próbując nie wepchnąć nosa w nos, ślinicie się oboje, w końcu tym dziwnym organem zwanym językiem macasz zęby i dziąsła drugiej osoby, spotykasz jej język i ślizgasz się po nim, a ślina chlupocze, syczy i kląska jak kalosz, gdy próbujesz wyciągnąć go z błota.
Znów popatrzyła na niego tym wzrokiem, od którego poczuł się nieswojo (czego nie lubił).
– Przynajmniej tak słyszałem… – próbował się wytłumaczyć.
Na szczęście przestała jęczeć. Zaoferował chusteczkę, w którą zatrąbiła nosem.
– Boże, tylko czytałam książki i się uczyłam. – Zaczęła chodzić tam i z powrotem. – Nigdy się nie całowałam, nigdy się nie całowałam, nigdy… – Przystanęła. – O, Boże! Ja nigdy…
– Chodzi o seks? E tam. Też nigdy nie kopulowałem. Co w tym takiego fajnego? Wkładasz…
– Cicho!
Krwawy nawet się ucieszył, że go powstrzymała. Wykorzystał swój zapas elokwencji na opis całowania.
– A jeśli tam nic nie ma? Bezdenna pustka? Albo aniołki każą mi grać na lirze przez wieczność? Może Valhalla…? Nalewać piwsko brodatym wikingom? Nie ma mowy! Wykluczone!
– Co wykluczone? – westchnął Krwawy. Dobra, niech gada. Byle nie płakała.
– Nie pójdę do „gdzieś tam” bez pocałunku. Chodź no tu. – Zbliżyła się zdecydowanym krokiem.
– Zaraz, zaraz! – Śmiech Krwawego nosił znamiona odczuć truskawki na widok podpełzającej gąsienicy. – Przecież tak nie można. Jestem antropomorficznym bytem z innego wymiaru! Nawet nie mam ust!
Chociaż każdy przyzna, że otwór ze struniarzem membranowym wygląda o wiele lepiej.
– Trudno! Tylko ty tu jesteś. Nie chcesz spróbować?
Zamknęła oczy i rozchyliła usta.
Pewnie, że nie chciał. Też pomysł! Głową też nie chciał obracać, sprawdzając, czy nikt ich nie widzi. Powoli przytknął membranę do jej warg. Niestety, organy były zupełnie niekompatybilne. W oczach Moniki wezbrały łzy. Wielkie i złowieszcze.
Krwawy jęknął. Co to, to nie! Nie powinien łamać zasad, ale tu idzie zwariować. Czas wykorzystać umiejętność wchodzenia do ludzkich umysłów. Ostrożnie sięgnął w głąb myśli Moniki, znalazł wyobrażenie idealnego mężczyzny i przybrał jego postać. Równocześnie uświadomił sobie, że wygląda podobnie do tego faceta sprzed trzydziestu lat, zgniecionego przez dwie tony sardynek w puszkach.
Ależ się w niego wpiła! Ku zdziwieniu Krwawego, okazało się, że pomimo zawadzających nosów i chlupoczącej śliny, to czynność bardzo, bardzo przyjemna. Ze względu na brak doświadczenia, uczestnicy tego międzygatunkowego wydarzenia przypominali dwa szczeniaczki nawzajem oblizujące sobie pyszczki i, rzecz jasna, nie obyło się bez gryzienia, ssania oraz pewnych nieludzkich dłoni błądzących po ciele dziewczyny i zaglądających w różne miejsca (dotykanie niektórych z tych miejsc skutkuje zazwyczaj spotkaniem policzka z pędzącą ręką).
Na koniec oderwali się od siebie z dźwiękiem podobnym do wyciągania kalosza z błota.
Monika otworzyła oczy, ujrzała nową postać Krwawego i wydała z siebie pełne radości stłumione westchnienie, niczym po otwarciu metalowego pudełka w pokoju mamy i ujrzeniu sterty landrynek i wafelków zamiast przyborów do szycia.
Wtedy Krwawy uświadomił sobie, że nie przemyślał sprawy do końca. Co mówili na szkoleniu? Ze zmianą powłoki wiązała się zmiana sposobu myślenia.
Patrzył teraz na dziewczynę i, cóż, no podobała mu… nie, chwila. Zrobił krok w bok, bo resztki Moniki w samochodzie prześwitywały przez jej duszę i nie było to udane połączenie.
Więc cóż, no podobała mu się.
Miała najzwyklejsze brązowe oczy, ale duże, jak u wystraszonej sarny, wąski nos ze sporym pieprzykiem z boku, oraz małe usta, za to z uroczymi dołeczkami. Niech to transmutacja strzeli! Od kiedy gustuje w dołeczkach?!
Powinien wrócić do swojej postaci. Już, teraz! Tylko jeszcze chwilę popatrzy… Nie no, przecież tak się nie da pracować. Zebrał wreszcie całą siłę woli i zaczął recytować równanie cyfrczaru przeobrażenia. Uśmiechnięta Monika wciąż się gapiła. Nagle zerknęła mu przelotnie na usta, zagryzła na chwilę dolną wargę, po czym błyskawicznie oblizała ją koniuszkiem języka…
Krwawy się zdekoncentrował i pomylił sylabę; wszystkie myśli uleciały jak spłoszone ptaki, ciało zwinęło się, spłaszczyło i zminiaturyzowało.
Dorodny żołądź spadł w śnieg.
Z powodu pomniejszenia mózgu do absolutnie niewystarczających rozmiarów, Krwawy zdołał tylko z trudem zrozumieć, że czeka na wiosnę, by wykiełkować.
<Aktywacja cyfrczaru alarmowego. Przywracanie ostatniej postaci za… 3… 2…>
Prawie niewidoczne usteczka żołędzia wyszeptały zaklęcie i Monika pisnęła, gdy nieoczekiwanie Krwawy znów stanął przed nią w ludzkiej powłoce.
– Muszę… muszę usiąść – jęknął zdezorientowany.
Wzięła go pod ramię.
– Co się stało? Dlaczego zniknąłeś? – pytała, prowadząc go na maskę zniszczonego auta. Usiedli.
– Drobna pomyłka – skłamał gładko. Uświadomił sobie, że był blisko śmierci. Demony się nie starzały, ale to nie znaczy, że były nieśmiertelne. Przeistoczenie na stałe w dąb byłoby marnym końcem.
– Ale już wszystko w porządku? – zapytała z troską. – Mogę jakoś pomóc?
Przejmowała się nim. Pierwszy raz ktoś widział w nim osobę, a nie pracownika czy podłego, strasznego demona. Uśmiechnął się szeroko.
– Jest dobrze – zapewnił. – Zaraz będzie Przewodnik.
– Aha – odparła krótko i zwiesiła głowę.
Wcale nie wyglądała na zadowoloną.
Siedzieli koło siebie w milczeniu pośród spokojnej bieli pobocza. Nie minęła nawet minuta, a Krwawy już wyłamywał palce, kiwał się w przód i w tył, wypychał językiem policzki. Potrzebował rozmawiać z Moniką. To był jakiś przymus. Dowiedzieć się czegoś o niej albo rozweselić. Tylko jak zacząć? Odetchnął głęboko i zapytał:
– Jak… jak leci?
Uśmiechnęła się krzywo i wskazała swoje zwłoki za rozbitą szybą.
– Nie najlepiej.
Odwrócił się i wysoko uniósł brwi, zdumiony bezgranicznie własną głupotą. Zapytać „jak leci?” dziewczynę o nazwisku Lot, niedługo po tym, jak wyleciała z drogi i wbiła się w drzewo. Idiota! Kretyn! Międzywymiarowy bałwan!
– Przepraszam… – wydukał.
Dlaczego prosi zwykłą duszę o wybaczenie? Ależ ona ładna! Tu się działo coś niedobrego. A gdyby tak sprowadzić jej zmiennobarwnego pająka z przedpiersia Otchłani? Przecież to tylko jedna z tysięcy ofiar wypadków, którymi się zajmował! Czy jego mieszkanie starczyłoby dla ich obojga?
Krwawy zacisnął pięści. Ktoś powinien narysować mętlik w jego głowie i oprawić w ramkę, jako przykład idealnego chaosu.
Wiedziony impulsem spojrzał na Monikę. O dziwo, ona też właśnie na niego patrzyła, i jakoś tak wyszło, że nagle znów się całowali. Po omacku znalazł dłonią jej dłoń i spletli palce.
Nagle ktoś się odezwał:
– O, przyjacielu! Jak ty mnie zadziwiasz. Coraz wymyślniejsze sposoby, żeby ci dusze nie uciekały.
Krwawy i Monika podskoczyli jednocześnie.
Właścicielem głosu był okazały wilczur, siedzący pośrodku unoszącego się metr nad ziemią małego obłoku.
– Demestetes! – jęknął Krwawy.
– Spokojna twoja świetlista. Nikomu nie warknę.
– To pies! – palnęła niezbyt mądrze Monika.
– Witaj, duszyczko! – Wilczur uniósł łapę. – Jestem twoim przewodnikiem w zaświaty.
– Demestetesie, dokąd ona pójdzie? – zapytał Krwawy. Nagle zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma rękę dziewczyny i wcale nie śpieszył się, by ją puścić.
– A bo ja wiem? Czekaj, sprawdzę w dokumentacji. – Bielutkie karteczki pojawiły się przed psim nosem. – Popatrzmy. Rodzice i dziadkowie żyją, rodzeństwo też, męża brak, dzieci brak. – Papiery zniknęły. – Zakochana, chociaż?
– Nie… nie wiem… – Spojrzała na Krwawego, któremu nagle zaschło w gardle.
Demestetes wysilił możliwości psiej anatomii i pacnął się łapą w czoło.
– To się wie, samico! – kłapnął pyskiem. – Czyli: nie! W takim razie obstawiałbym Góry Samotnej Kontemplacji!
Prawdziwie radosna i optymistyczna nazwa, uznał Krwawy. Ciekawe, czy jest też Park Rozrywki Piły Łańcuchowej albo Moczary Bezdennego Zdumienia?
– Boże – szepnęła Monika, po czym w mgnieniu oka objęła zaskoczonego Krwawego. Nie zdążył nacieszyć się niespodziewanym tuleniem, ponieważ czynnik tulący niespodziewanie zniknął. Gdy Krwawy otworzył oczy, ujrzał Monikę na obłoku.
– Nie mam czasu na pierdoły – burknął Demestetes. – Kolejka rośnie. W drogę!
Dziewczyna zdążyła uśmiechnąć się smutno, po czym obłok wystartował w górę, szybko niknąc w obojętnych chmurach.
Krwawy dotknął palcami warg – zawilgoconych od ust Moniki. W głowie miał taką samą pustkę, jak wtedy, gdy na ostatniej rocznicy stworzenia siedział mocno wstawiony w barze, podzielił dla zabawy rachunek przez zero i uzyskał wynik.
Jednym słowem – zgłupiał.
Teraz gdy Monika zniknęła, odnosił wrażenie, że pomysł z całowaniem był ogromnym błędem. Przynajmniej już nic nie stało na przeszkodzie, aby spokojnie wyrecytować cyfrczar, więc czym prędzej wrócił do świetlistej postaci i starał się myśleć tylko o końcu zmiany.
Wtedy usłyszał w głowie miękki, kobiecy głos:
– Witaj, Krwawy.
– Kto…? – Obejrzał się dookoła.
Nikt nie odpowiedział.
Co to? Opętanie wsteczne? Teraz demony mają nieproszonych gości?
Zrzucił to na karb przemęczenia i ostatnich wrażeń. Wzruszył ramionami, wyszeptał zaklęcie i już po chwili zmierzał w Zaświaty.
Miłość! A cóż to takiego?
Kolejne tygodnie nie należały do łatwych. Krwawy sądził, że gdy odpocznie i wróci do roboty ze świeżymi siłami, zdoła szybko zapomnieć o Monice. Nic z tego. Myślał o niej i myślał, wspominał i rozpamiętywał. Raz nawet przybrał postać nieszczęśnika od sardynek, po czym wykrzywiał usta przed zwierciadłem, odtwarzając pocałunek i udając, że naprzeciw stoi Monika, ale wyglądało to idiotycznie.
Co się działo? Czuł się, jakby go okradziono – zniknęła trzeźwość umysłu, racjonalne spojrzenie na świat i, co gorsza, zadowolenie z istnienia. Może nie miał zbyt dobrej pracy (cóż za niedopowiedzenie), ale zawsze uważał, że to, co najlepsze, jeszcze przed nim. Tymczasem los kopnął go w świecący tyłek. Zaświaty bez Moniki zdawały się puste. Wszystko straciło barwy, zmieniło w mdły, smutny chaos, niczym losowe cyferki pisane z nudów na końcu zeszytu.
Cierpiał i potrzebował pomocy.
Pewnego dnia siedział w ulubionej knajpce w Dzielnicy Nieoznaczoności, gasząc smutki drinkami całkowymi, gdy znów usłyszał ten dziwny głos:
– Odwiedź doktora Klacehpepza.
– Ktoś ty? Za dużo wypiłem? – pomyślał Krwawy, spoglądając w głąb kubka, w którym bulgotały nawiasy.
– Zakochany to synonim głupi, wiesz o tym? Spójrz na siebie. Staczasz się, umierasz z tęsknoty. Wypijesz jeszcze jedną kolejkę, zwymiotujesz różniczkami, wrócisz do mieszkania i jutro od nowa. Stara historia. Możesz tkwić w swoim nieszczęściu albo wybrać się do Klacehpepza. – Głos parsknął, jakby z trudem powstrzymywał chichot. – To najlepszy specjalista od dolegliwości egzotycznych.
– Milcz… kimkolwiek jesteś – wymamrotał Krwawy, ale po chwili odstawił niedopitego drinka i wstał. Od barmana otrzymał wskazówki, gdzie znaleźć doktora.
Ruszył między żelazne ulice Dis, Pierwszego Miasta Zaświatów, lśniące w zimnym księżycowym świetle, pełne demonic i demonów najróżniejszego kształtu i rozmiaru – od subatomowych chochlików po obsypanych mackami fruwających półbogów. Przeszedł po długim Szalonym Moście, uprzejmie wymieniając z nim parę plotek i dowcipów, aż dotarł na wyłożony kocimi czaszkami plac szepczących domów, które obgadały go, chichocząc cicho pod kruszejącymi kominami. Minął skrzypiące drzwi i wiszący nad nimi szyld namalowany tłustą krwią, by ostatecznie wkroczyć do gabinetu doktora Klacehpepza.
Skrzywił się, usłyszawszy cenę wizyty, ale zapłacił stosikiem ektoplazmy. Wkrótce mrucząca kozetka masowała mu plecy, a on relacjonował spotkanie z Moniką. Doktor słuchał i skrobał coś w zeszycie, mrucząc potakująco.
– Od tamtej pory ściska mnie w gardle, gdy tylko o niej pomyślę – rzekł Krwawy na koniec. – Mam problemy ze snem, straciłem apetyt na czarną materię, odczuwam bóle tu i tu. – Wskazał brzuch i nieco wyżej.
Zapadła cisza. Dość długa, nieprzyjemna cisza.
– Skończyłem – nieśmiało przypomniał Krwawy.
– Hm? Ach, tak.
Doktor współczująco skrzywił górne usta, oblizał dolne, przetarł szmatką oko, kaszlnął, czym wprawił w drgania wielkie cielsko i z trudem wstał zza biurka.
– Nie jest dobrze, przyjacielu. Cierpisz na miłość.
Ta nazwa obiła się już Krwawemu o szpary uszne, ale nigdy nie przywiązywał do niej wagi. Może niesłusznie.
– To takie ziemskie przeziębienie?
– Wręcz przeciwnie, to śmiertelna zaraza!
– Nie!
Pod wpływem krzyku Krwawego kozetka zwiększyła prędkość masażu.
– Tak, tak! – Doktor pokiwał palcem. – Żebyś chociaż padł ofiarą miłości platonicznej, miłości do ojczyzny albo do idei. A tak… klops, jakby powiedzieli Ziemianie.
– To znaczy, że są różne rodzaje miłości?
Klacehpepz prychnął głośno obojgiem ust, przez co zadrżały szyby.
– Oczywiście! Miałeś pecha trafić na najgorszy rodzaj: romantyczne zauroczenie o zabarwieniu erotycznym!
– Słucham?! – zapytał kompletnie osłupiały Krwawy.
– To zaraza powszechna na niektórych światach. Niestety, przenosi się między gatunkami. Destrukcyjna siła, której ofiary można liczyć w milionach! Może zaatakować każdego – perorował doktor, człapiąc dookoła kozetki. – Ona mnie nie kocha! I sznur na gardło. On woli inną! I depresja, łzy, rozbite talerze! Muszę jej zaimponować! I ciach, wypadek. Ani się obejrzysz, przyjacielu, a będziesz sączył całkowe drinki w kącie baru i wymiotował różniczkami!
– Ten etap już za nami! – skwitował głos i wpadł w niekontrolowany chichot.
Krwawy jęknął głośno.
– Na dodatek słyszę głos w myślach! I to złośliwy!
– Donosiciel!
Doktor podrapał się po wydatnym podbródku (tym niższym), podszedł do szafki z kartami pacjentów, wysunął długą szufladę i zaczął przeglądać kartotekę.
– Głos, tak? Niedobrze. Dawno temu miałem podobny przypadek, również zakochaną telepatkę. O, mam! Zmiany w umyśle, wędrujące bóle, irracjonalne zachowania i brak apetytu.
– Co się z nią stało? Wyleczył ją pan? – zapytał Krwawy ze źle skrywaną nadzieją.
– Nie wiem. Po dwóch wizytach już nie wróciła. – Klacehpepz podjął przerwany marsz po gabinecie. – Wróćmy do ciebie. Podręcznikowy okaz “amor infectiosus”. Mówiłeś, że pracujesz na Ziemi. Idealna planeta do złapania tego paskudztwa. Powiedz szczerze: oglądałeś romantyczne filmy, czytałeś książki o miłości, podglądałeś zakochanych?
– W życiu!
– Nie dotykałeś w sposób inny niż zawodowy ludzkich dusz?
Krwawy westchnął. Przecież na początku wizyty wspominał (bardzo pobieżnie i wstydliwie) o bliskich spotkaniach z ustami Moniki.
– Mówiłem wcześniej, że jedną… no, pocałowałem.
Doktor stanął w pół kroku.
– Pocałunek?
Krwawy się skulił pod karcącym wzrokiem Klacehpepza.
– W sumie to dwa…
– Przecież równie dobrze mógłbyś wsadzić łeb do wiadra z pawioamebami i pozwolić, by wyssały ci mózg! Właściwie… objawy są podobne.
– To się leczy, prawda?!
– Trudna sprawa, ale spróbujemy. Musisz ściśle przestrzegać zaleceń. – Klacehpepz wrócił na siedzisko i zaczął skrobać po kartce czarnym pazurem. – Wypiszę ci receptę. Cztery kapsułki smutku dziennie, dwie krople nienawiści… nie przedawkuj, bo będzie rozróba.
– Nie za dużo? – zmartwił się Krwawy.
– W twoim przypadku może być nawet za mało.
– Jakieś skutki uboczne?
Doktor machnął łapą.
– Tobie już nic bardziej nie zaszkodzi. Żadnych wzruszeń i ckliwych rozmów. Do tego rozsądek i logika. Pakuj je w siebie, ile wlezie. Dostaniesz kwit na chorobowe i parę adresów antymiłosnych. Skoro zaraziłeś się na Ziemi, to i tam się wyleczysz.
Krwawy od razu zabrał się do dzieła. Kolejny dzień spędził jako Tolomush Abdurakhamanov, kirgiski uczestnik turnieju szachowego w Moskwie. W wielkiej sali aż kipiało od logiki. Pełen dobrych przeczuć Krwawy w ciszy i w skupieniu przesuwał szachy, zdecydowany zająć co najmniej setne miejsce. Co z tego? Kiedykolwiek spojrzał na figurę królowej, widział Monikę, podchodzącą odważnie, by go pocałować, pionki przybierały postać małej Monisi, chichoczącej uroczo, z kolei wieża – smutnej Moniki, odlatującej na białym obłoku. Aż bał się popatrzeć na skoczka.
– Wyglądał jak nieumalowana Monika rankiem na kacu. Dobrze, że się nie przyglądałeś.
Wbrew sobie Krwawy zaczął rozmyślać o porankach z Moniką, stracił koncentrację i przegrał z kretesem każdą partię. Zniechęcony odwiedził kolejny adres.
Prelekcja o najnowszych osiągnięciach teorii unifikujących mechanikę kwantową z grawitacją w ujęciu modelu chaotycznej inflacji wszechświata okazała się równie nieudana. Choć rozsądek buzował wśród tęgich głów, to Krwawy, pod postacią renomowanego fizyka z Yale, nie wytrzymał bzdur o innych wymiarach i wygarnął prowadzącemu, co sądzi na ten temat. Przerwano mu wypowiedź i uprzejmie, acz stanowczo, wyproszono z sali.
– Niedopuszczalne! Czemu się nie przedstawiłeś? Demon z innego wszechświata, który prawdopodobnie oszalał! To by podniosło twoją wiarygodność.
Straszliwie oburzony teleportował się w ostatnie wskazane przez doktora miejsce.
Coroczne posiedzenie Brytyjskiego Klubu Emerytowanych Kaprali Armii Jej Królewskiej Mości odbywało się w wiejskiej rezydencji nieopodal Salisbury. W środku panowała tak sztywna atmosfera, że dawno niepodlewane kwiaty wciąż sterczały prosto, a gdy Krwawy przekroczył próg domostwa, jego spodnie same się wyprasowały. W środku, w otoczeniu siwowłosych wąsatych weteranów, Krwawy, jako kapral Greyhorn, bawił się w zasadzie fatalnie. Popijając sherry, opowiedział kilka czerstwych żarcików oraz wysłuchał całej gamy przeraźliwie nudnych wojskowych anegdot. Pod koniec wieczoru tęsknota za Moniką zalała go niczym powodziowa fala. Zakrztusił się, warknął i zniknął ze spotkania, wprowadzając zakłopotanie wśród osłupiałych dżentelmenów.
– Nawet ja nie mam tu nic do powiedzenia.
W podłym humorze wrócił do domu i usiadł na łóżku. Gdy obok wskoczyła Abell, jego miniaturowa czarna dziura, podrapał ją za horyzontem zdarzeń, poczęstował kawałkiem mrożonego wybuchu supernowej i zaczął mówić sam do siebie:
– To na nic, Abell. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Jestem chory.
– Racja – wtrącił nagle głos.
– Och, cicho. Zaraziłem się miłością i tracę rozum. Najwyraźniej w jednym ciele nie starcza miejsca na jedno i drugie. Sam już nie wiem, czy moje myśli są nadal moje, czy miłość determinuje wszystko, co robię.
Czarna dziura zamruczała w odpowiedzi i wchłonęła frędzelek poduszki.
– A jeśli kuracja doktora nie pomoże? Jak powiedział? Sznur na gardło? Przecież ja nawet nie oddycham! Pora na mnie, Abell. Postanowiłem jeszcze raz zobaczyć Monikę, powiedzieć jej, że nie mam żalu o pocałunek i ostrzec, że jest nosicielką miłości. Może uratuję paru innych nieszczęśników?
Tak sobie tłumaczył i tak sobie wmawiał.
– Kogo chcesz oszukać? Nie możesz przestać myśleć o jej wielkich ślepiach, nochalu z pieprzykiem i ostrych ustach. Zakochany głupek! Zakochany głupek!
– Kim jesteś, przeklęta?! – krzyknął, łapiąc się za głowę. – Bóstwem? Psionikiem? Demonem?
– Aktualnie twoją najlepszą i jedyną przyjaciółką. Biedny, szalony Krwawy. Idź, szukaj swojej piękności.
Tej samej nocy spisał testament, przekazując majątek Towarzystwu Stabilizacji Kwarków Powabnych i oddał Abell pod opiekę sąsiada (czarne dziury szybko adaptują się do nowych właścicieli). Następnie odszukał Demestetesa, który właśnie odprowadzał uczestnika niezbyt udanego safari w Botswanie.
– Szybkie pytanie! – zapytał Krwawy, biegnąc przy pędzącym obłoku. – Monika Lot, gdzie trafiła?
– Nie mam pojęcia. Przekazałem ją dalej – odparł wilczur, próbując wzruszyć ramionami. Ciemnoskóry pasażer rozłożył ręce na znak, że również nie rozumie. – Po co ci to?
– Muszę wiedzieć! Proszę!
– Znajdź jej dokumenty w Wydziale Zgonów. Siódmy Krąg Podświataaa! – zawołał Demestetes, gdy obłok pomknął wysoko i rozpłynął się pod nocnym niebem.
Bestia z papieru i ta druga (straszniejsza)
Wrota były ogromne, wykonane z ciemnoczerwonego obsydianu, gładkie i całkowicie zamknięte. Krwawy bezskutecznie szukał dzwonka czy klamki, bo na pukanie nikt nie odpowiadał. Budowniczowie okazałego gmachu nie uznali za stosowne wyposażyć go w choćby najmniejsze okna. Zresztą na niesamowite widoki nie można było tu liczyć – dookoła kłębiły się opary czerni i wyglądało na to, że odciemnienie terenu wykraczało poza możliwości budżetowe podświatowych decydentów. Jedyne źródło światła stanowił pojedynczy skrawek gwiazdy zawieszony nad wejściem.
Mroczny gmach w mrocznym miejscu.
Krwawy jeszcze raz upewnił się, że trafił w prawidłowe miejsce. Na tabliczce wbitej w kawałek utwardzonej ciemności odczytał wyraźny napis:
Wydziały Zgonów i Narodzin
– Dobry wieczór! Petent z Dis prosi o wejście! – krzyknął zdesperowany.
Lustrzana powierzchnia zafalowała i ukazała znudzonego mimika. Zgodnie ze swoją naturą przybrał natychmiast postać Krwawego, lecz zamiast złocistego światła oblał się czarnym.
– Zły dzień – przywitał się sobowtór.
– Eee, tak. Ja do Wydziału Zgonów.
– Aaa, nie. Ty od Wydziału Narodzin.
Krwawy od razu zrozumiał, że każda wypowiedziana kwestia jest odwracana. Uśmiechnął się zatem i skinął, a gdy we wrotach zajaśniało świetliste przejście, wstąpił w nie bez wahania.
Przestronną salę wypełniały biurka, przy których siedziały starszawe demonice – każda bez wyjątku dwugłowa, każda z głów wymalowana, wypudrowana, zwieńczona kokiem siwych włosów. Jedna pochylała się nad dokumentami, druga spała. Dłonie wertowały kartki i bazgrały po nich piórami, czasem przybijały pieczątki albo podnosiły do ust filiżanki kawy, której aromat wypełniał pomieszczenie. Gdy pierwsza głowa się zmęczyła, budziła drugą, i tak w kółko – robota nie ustawała. Prawdziwe biurokratyczne perpetuum mobile.
Nad demonicami latały impy – małe, czerwone i piskliwe pomioty. Wyłaniały się z iskrzących szczelin zdobiących sufit i przynosiły puste papierzyska (czasem również świeżą kawę), a później zabierały wypełnione, mknąc z powrotem w górę.
Krwawy odchrząknął i podszedł do najbliższego biurka.
– Dobry wieczór. Szukam informacji o losie Moniki Lot.
– Cśśś. Nie mogę gadać. – Demonica wskazała drżącym palcem odległe drzwi w głębi sali. – Szefostwo może wejść w każdej chwili.
– Ale…
– Pracować, pracować, czemu przeszkadzasz mi pracować?
Krwawy zmrużył oczy i spróbował przy innym biurku.
– Nie przeszkadzać. Szefostwo może zobaczyć.
Krążył i krążył, pytał, prosił, wreszcie błagał – na próżno.
– Kontrola wejdzie!
– Nie mam czasu.
– Muszę pisać, bo inaczej…
Po pewnym czasie Krwawy uświadomił sobie, że znalazł się bardzo blisko złowieszczych drzwi, które wzbudzały taki strach wśród urzędniczek. Nieoczekiwanie usłyszał dość istotną informację.
– Przecież tu jest Wydział Narodzin. Nie przeszkadzać, bo kontrola…
Krwawy warknął cicho.
A to mimik łobuz!
Skoro wszyscy tak bali się szefostwa, to on pójdzie i zgłosi skargę na obsługę klienta. Zapukał we drzwi i, nie doczekawszy się odpowiedzi, pociągnął za klamkę.
Po drugiej stronie ujrzał taką samą salę: identyczne biurka i podobne dwugłowe demonice wypełniające dokumenty, przekazywane później impom.
Z uniesionymi brwiami przestąpił próg, zamknął za sobą wejście i podszedł do najbliższej urzędniczki.
– Czy to Wydział Zgonów?
– Tak, ale, nie przeszkadzać, bo szefostwo może wejść – skinęła głową w stronę drzwi, z których właśnie wyszedł Krwawy.
– Potrzebuję informacji o losie Moniki Lot.
– Nie przeszkadzać! – warknęła głowa.
– Cierpię na miłość i nie mam czasu. Muszę się dowiedzieć…
Z biurka obok dobiegł zaspany głos.
– Miłość?
Krwawy rzucił się w tamtym kierunku. Jedna z demonic przestała pisać i spojrzała wprost na niego. Jej zaspane oczy rozszerzyły się, pojaśniały jak płomyczek zapalony w ciemności.
– Ach, więc tutaj skończyła – rzekł głos ze współczuciem, ale Krwawy nie zwrócił na to uwagi.
– Chyba… chyba kiedyś kochałam – szepnęła urzędniczka, a w jej źrenicach Krwawy dostrzegł sylwetki zamazanych postaci, odległych i zapominanych.
– Ja też jestem chory – powiedział. – Proszę! Monika Lot. Czy jest w Górach Samotnej Kontemplacji? Jak się tam dostać? Muszę wiedzieć!
Druga głowa zachrapała, ocknęła się i syknęła.
– Pracuj, głupia! Dość ploteczek. Pracuj!
Pierwsza zignorowała wściekłą towarzyszkę.
– Wejdź we mgłę, wejdź w ciemność i nawołuj Kupidyna.
– Pracuj! Kontrola, terminy, zaległości!
– Pracować. Tak. Boję się szefostwa… – Roziskrzone źrenice przygasły, twarz posmutniała i wróciła do czytania papierów.
Przez pewien czas Krwawy tylko stał, słuchając skrzypienia pióra i patrząc ze współczuciem na ofiarę miłości.
– Dziękuję. Przepraszam, że nie mogę ci pomóc – powiedział i w tym momencie przyszedł mu do głowy znakomity pomysł. Niewykluczone, że mógł ofiarować tej demonicy coś, o czym sam często marzył – urlop. Upewniwszy się, że nikt nie zwraca na niego uwagi, Krwawy podszedł do drzwi i otworzył je szeroko, szepcząc do siebie:
– Mogę tylko zabrać twój strach.
Nie oglądając się, ruszył w stronę bazaltowego wejścia. Nagle sala wybuchła płaczem i krzykiem pracownic. Sterty papierów wzleciały w powietrze, filiżanki z brzękiem tłukły się o podłogę, a stada zdezorientowanych impów piszczały pod sufitem. Zadziwiające, ile czasem może zmienić otwarcie właściwych drzwi.
Perpetuum mobile Wydziałów Narodzin i Zgonów zostało tymczasowo sparaliżowane.
Gdy osłupiały mimik otworzył przejście, Krwawy opuścił budynek.
Na zewnątrz zszedł ze ścieżki Siódmego Kręgu Podświata, zagłębił się w miękkiej ciemności i szedł tak długo, aż blask z odłamka gwiazdy znikł za nim jak gasnąca świeca. Otoczony wilgotnymi kłębami czerni, stanął i zawołał donośnie:
– Kupidynie!
Miał nadzieję, że robi to dobrze. Przypomniał sobie obrazek Kupidyna, który widział kiedyś w jednej z książek, płonących po wybuchu biblioteki w Tbilisi. Uskrzydlony dzieciak. Jak zwabić takie stworzenie, potwornego i bezlitosnego szerzyciela miłosnej zarazy?
Oddał się dedukcji. Kupidyn miał skrzydła. Może to swego rodzaju demoniczny ptak? Zaraz, zaraz. Maciejowice, osiemnasty wiek. Ten trafiony piorunem chłop na chwilę przed śmiercią nawoływał kaczki…
Ach, tak!
– Taś, taś, Kupidynie!
W ciemności pojawiło się światełko. Krwawy pogratulował sobie dobrego pomysłu i jeszcze lepszej pamięci. Blask zbliżał się niezwykle szybko i już po chwili było wyraźnie widać latającego chłopczyka ze skrzydełkami oraz łukiem. Promieniował zimnym światłem i zupełnie nie wyglądał na straszliwą bestię. Cóż, ważne by pomógł odnaleźć Monikę.
– Hop, hop, Kupidynie. Tutaj!
Dzieciak uśmiechnął się, podleciał bliżej i wtedy Krwawy zobaczył… Kupidyn był zakończeniem długiej wygiętej wici, której początek wystawał z czoła gigantycznego rybiopodobnego cielska z ociekającą śliną paszczą. Zza długich zębów dochodził fetor niestrawionej ciemności i nadgniłych marzeń.
Świadomy dalszych kolei swego losu, Krwawy smętnie westchnął. Oto miłość w całej postaci – niby piękna, a w rzeczywistości bestia.
Zamknął oczy.
– Taś, taś? – zachichotał głos w głowie, po czym wraz z nosicielem zniknął w monstrualnym przełyku.
Sens bezsensu
Pierwsza myśl – skoro myślał, to istniał – przybiegła prędko i równie szybko uciekła, kiedy coś błysnęło tak mocno, że Krwawy musiał z całej siły zacisnąć powieki. Chwilę później poczuł drapanie w gardle. Odkaszlnął słoną cieczą i otworzył oczy.
Fosforyzujące ameby szybowały wysoko na rozłożystych skrzydłach, zasysając smugi białego światła z gwiazd rozsypanych gęsto po ciemnym niebie.
Krwawy usiadł na plaży z czarnej substancji, która uginała się pod jego palcami. Ludzkimi palcami. Fale skrzącej antymaterii obmywały mu nogi. Spojrzał ze zdumieniem na złoty garnitur i białą skórę dłoni. Pomacał twarz – ludzka. Ba! Żeby tylko! Był w jakiś sposób pewien, że to twarz faceta od sardynek.
Wstał. Antymorze rozpościerało się daleko po nieodgadniony horyzont. Odkaszlnął resztkami antymaterii i czknął promieniowaniem. Przetarł usta – ciepłe, wrażliwe, mokre – po czym zebrał wolę, aby wrócić do pierwotnej demonicznej postaci.
Nic się nie stało.
– O, nie – jęknął. Czemu cyfrczar alarmowy nie zadziałał?! Świadomość utknięcia w ludzkim ciele, które tak często widział zmiażdżone, pocięte i rozszarpane, sprawiła, że poczuł się… śmiertelny.
– I nagle te pytania! Czy to na stałe? Nie istnieję? Śnię?
– Znów ty! Co się dzieje? – Krwawy przesuwał palcami po twarzy. – Dlaczego tak wyglądam? Jestem człowiekiem?
– Nie bardziej niż wcześniej. A na inne pytania odpowiedź jest jedna: Monika.
– Monika? Co ona ma z tym wspólnego?
Odpowiedź nie nadeszła.
Znów błysnęło.
– Curvus sinus mać! – zaklął Krwawy.
Za czarną plażą rozciągała się linia równie ciemnych drzew. Kierunek dobry i właściwie jedyny.
Z pewnością nie znajdował się w brzuchu Kupidyna, chyba że stwór miał cielsko wielkości kosmosu. A może? Trudno zrozumieć istotę, która łowi ofiary na latające dziecko… Krwawy wytężył umysł, próbując znaleźć wyjaśnienie, ale logika w jego głowie zaśmiała się i wróciła do czytania gazety.
Przebrnął przez gęsty zagajnik i zatrzymał się gwałtownie.
Na środku polany stała drewniana chatka z omszałym dachem, przy niej krzywe ogrodzenie, za którym dylatacje czasu w postaci zakrzywionych klepsydr beczały żałośnie w kierunku humanoidalnego grzyba z toporem w dłoni. Stwór uniósł rękę i zebrał z powietrza grubą bryłę gwiezdnej poświaty. Ułożył ją na pieńku, chwycił oburącz siekierę, zamachnął się szerokim łukiem, zahaczając o nakrapiany kapelusz – w wyniku czego zaklął jednocześnie w kilku językach – i uderzył z całej siły. Błysnęło jak na plaży, więc Krwawy musiał osłonić oczy. Gdy je otworzył, grzyb rzucał rożnokolorowe szczapy światła głodnym klepsydrom. Zasysały je przez szkło.
Krwawy ostrożnie postąpił naprzód. Wizyty na Ziemi nauczyły go, że przy osobnikach z dużymi ostrzami w rękach często dochodzi do nagłych i niekontrolowanych ubytków krwi. Nie miał jednak wyboru.
– Przepraszam! – powiedział z nerwowym uśmiechem. – Gdzie jesteśmy?
– O, ergosfero! Następny wędrowiec! – Grzyb otrzepał dłonie. Wirujące iskry zleciały na czarną trawę. – Już, już, momencik. Ostatnio przyjmowałem pleśniaka z Syriusza, a oni ufają tylko grzybom. Popatrzmy… – Spojrzał na Krwawego, aż ten poczuł się nieswojo (czego nie lubił, lecz tym razem nie protestował). – Co my tu mamy? Demon, ludzka postać, styl europejski. Mam wrażenie, że odpowiednia będzie… O, tak! Mądrość wschodu.
Muchomor zniknął, a w jego miejscu pojawił się stary fakir z długą brodą i pomarańczowym turbanem na głowie. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na przetartym dywanie. Dookoła polany wykwitły stojaki z tlącymi się kadzidłami. Aromat róży i szafranu wpychał się do nozdrzy.
– Tak lepiej – powiedział i gestem przywołał Krwawego. – Witaj, podróżniku. Stary Wiedza zna twoje pragnienie.
– Jesteś Wiedza?
– Właśnie tak. I odpowiadając na kolejne pytania: nie jesteśmy w środku istoty błędnie zwanej Kupidynem, nie zamierzam cię oszukać oraz nie oczekuję zapłaty za pomoc. Odwiedza mnie wielu podróżników: żywych, dawno martwych i jeszcze nienarodzonych. Szukają mądrości albo przejścia, czasem jednego i drugiego. Ty próbujesz odnaleźć Monikę.
– Tak! – krzyknął Krwawy. Może pożarcie przez Kupidyna było jednak właściwą drogą?
– Twój psi znajomy miał rację. Umieszczono ją w Górach Samotnej Kontemplacji. Czemu chcesz się tam dostać? Nie wyglądasz na martwą duszę.
– Więc jednak nie wiesz wszystkiego?
– Przyznaję, że umykają mi niuanse psychiki.
– Zaraziłem się miłością – wyjaśnił Krwawy. – Muszę…
Fakir uśmiechnął się i puścił oczko.
– Ach! Wszystko jasne. Spójrz tam.
Krwawy popatrzył we wskazane miejsce i ujrzał pojedyncze białe drzwi. Przysiągłby, że wcześniej ich tam nie było.
– Dokąd…?
– Do wielu miejsc – przerwał Wiedza. – Na Ziemi zwano je Styksem, dla Stada Amuin to Trzewia Bogini, a wśród matemagów z ⁵ℜ noszą miano ∋∞∈. Ja zwę je Szansą.
– Doprowadzą mnie do Moniki?
– Kto wie, młodzieńcze. Zależy od ciebie.
– Ode mnie? – Krwawy podszedł do drzwi i przesunął palcem po gładkim drewnie.
– Mieszają się tam wymiary i wszechświaty. Raz wylądujesz w myślach, uczuciach i marzeniach, innym razem spotkasz materialne istoty na materialnych światach. Wiem jedno… zawsze jest wyjście. Możesz również zawrócić, wtedy otworzę ci bramę do Dis. Spróbuj zapomnieć o Monice, połykaj szarymi rankami krople smutku lub, jeśli zgromadziłeś trochę bogactw, udaj się do zatopionego Eul, gdzie klerycy Początku zjedzą twoje wspomnienia o dziewczynie. Pomyśl: nie wiesz, czy ją znajdziesz, nie wiesz, czy cię pamięta. Jeśli wejdziesz w Szansę, nie będzie odwrotu.
Krwawy zawahał się z dłonią na klamce.
Słowa Wiedzy były mądre i bezpośrednie. Dlaczego łudził się nielogiczną nadzieją? Przeżył spotkanie z Kupidynem – czy to przestroga, aby zawrócić, czy zachęta, by gnać dalej? O ile łatwiej (oraz bezpieczniej!) byłoby zapomnieć!
To miało sens, więc dla zakochanego było zupełnie bez sensu.
Krwawy szarpnął za klamkę i wkroczył w światło.
Za mało miłości…
Śmiech – szczebioczący i melodyjny.
Gdzie trafił? Potrząsnął głową, by oprzytomnieć. W powietrzu unosił się słodkomdlący zapach, przywołując wspomnienie zawalonej palarni opium w wiktoriańskim Londynie. Na chwiejnych nogach ruszył marmurowym korytarzem. Świetlne pochodnie rzucały czerwone blaski na gładkie ściany. Zza załomu wybiegła roznegliżowana para ptakopodobnych istot – w opierzonych rękach trzymały wygniecione szaty, dzioby miały otwarte, a ślepia półprzytomne. Minęły Krwawego, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
Dotarł do eleganckiego przedsionka, wyłożonego mozaiką przedstawiającą księżycowe nimfy, nadmiernie ciepłego i przesyconego dusznym aromatem potu oraz piżma. Pchnął inkrustowane złotem drzwi i wszedł do rozległej komnaty.
Skojarzyła mu się z pewnym amsterdamskim przybytkiem płatnej miłości, wyuzdanym nawet jak na miasto słynące z takich lokali. Niekiedy odbierał stamtąd dusze pechowych klientów, którzy przesadzili z intensywnością zabaw. Ale tu ściany się ruszały… nie, wyłożono je maleńkimi ruchomymi zdjęciami samic niezliczonych gatunków: nagich, chętnych, ubranych tylko w soczyste barwy. Tysiące, setki tysięcy. Pozujących na szerokim łożu, które Krwawy ujrzał w głębi komnaty, a przy nim…
Mężczyzna tak piękny, że Krwawemu zabrakło tchu, z lśniącym, doskonałym obliczem niczym wyrzeźbionym z otaczającego ich marmuru. Intensywnie czerwony szlafrok okrywał jego tors i spływał aż do posadzki, od pasa rozszerzając się niczym wielka barokowa suknia. Krwawy nie wiedział jaka magia tu działała, ale ledwo mógł oderwać oczy od boskiego oblicza.
– On jest prawdziwy? – zapytał głosu w myślach, choć nie był pewien, czy doczeka się odpowiedzi. Cokolwiek, byle zająć myśli, byle nie ulec czarowi…
– O tak, a jego żądza dorównuje tylko jego arogancji.
– Witaj, demonie. – Od słodkiego, lepkiego głosu nieznajomego, pod Krwawym ugięły się kolana, ale wyczuł tam coś jeszcze: smutek i żal za straconym czasem. Jakby znów rozmawiał z jedną z dusz na Ziemi. – Wybacz, lecz przyjmuję wyłącznie samice.
– Nie… to nie tak.
Ideał napełnił kieliszek krwistym płynem z karafki.
– Ach, pragniesz więc podziwiać moje zbiory. – Zatoczył szeroki łuk drżącą ręką i przechylił się nieco jak pijany. – Przybyły tu z wielu światów w poszukiwaniu ostatecznej rozkoszy, niektóre z ciekawości, inne z nudy, inne… – Wzruszył ramionami. – Prawdę mówiąc, nie wiem. Jestem Gamal zwany Zdobywcą Kolorów, ostatni z Purrg, uwodziciel i kolekcjoner.
Nalał trunek do drugiego kieliszka i zbliżył się płynnym ruchem, jakby lewitował na skrzydłach własnego piękna. Spuszczając oczy, Krwawy uprzejmie wziął szkło. Próbował przypomnieć sobie Monikę, ale wspomnienie tutaj blakło, traciło na wyrazistości.
– Odrzuć nieśmiałość, przyjacielu. W tej komnacie wstyd nie jest mile widziany. Przybyłeś ujrzeć dumę Purrg, więc proszę! Oto ona! – Wolną ręką Gamal rozchylił szlafrok.
– Jak…? – zdołał wyszeptać Krwawy.
Czy to w ogóle możliwe? Te kombinacje, kształty, rozmiary. Brzydził się obrazów, które pojawiły się w jego myślach i odwrócił głowę.
– Dlatego przylatują – chełpił się Gamal – i odchodzą zaspokojone jak nigdy.
– Odchodzą poturbowane oczekiwaniem, okaleczone szczęściem i zgwałcone rozkoszą.
– Nie rozumiem.
– Myśl, Krwawy! Zadaj śmiertelnikowi wystarczająco bólu, a oszaleje. Dlaczego inaczej miałoby być z przyjemnością?
– To nie to samo!
– Naprawdę? Prawdziwy z ciebie ekspert, prawda? – zakpił głos.
Gamal odwrócił się i poszybował do karafki, potrząsając gniewnie pustym szkłem.
– Do szczęścia brakuje mi już tylko jednego: miłości! Powiadają, że jest warta więcej niż tysiąc kochanek. Oddałbym wszystkie zdobycze, za tę jedyną, która naprawdę by mnie kochała. – Napełnił kieliszek. – Dlatego niestrudzenie szukam!
Czemu ktoś miałby szukać miłości? Czy ten stwór chce umrzeć?
– Sh’gg.
– Co?
– Była numerem sto tysięcy dwudziestym. Kochała go i on ją kochał, lecz otumaniony biostymulantami i pożądaniem nie zrozumiał tego. Potem pogrzebały ją doznania z innymi samicami.
– Skąd wiesz?
– Wiem, Krwawy. Po prostu wiem. Kości nieszczęsnej Sh’gg leżą zapomniane na dnie wąwozu, w który się rzuciła, jak wiele innych, obdarzonych w tej komnacie spełnieniem i tu porzuconych. Wracały na swe światy, niosąc tęsknotę jak chorobę. Inni samcy bledli w porównaniu z tym półbogiem. – Głos prychnął przy ostatnim słowie. – Dla ofiar Gamala byli bezbarwni i nudni. Szaleństwo, samobójstwa i samotność. Oto dary ostatniego z Purrg. Zobacz!
Obrazy wtargnęły do umysłu Krwawego.
Międzygwiezdne wehikuły odlatują ze stacji kosmicznej Gamala, ciągnąc za sobą bladą czerwień gasnącej namiętności. Wiele samic zrywa z siebie wspomnienia, inne ulegają i toną w pustej bieli żalu. Mijają lata. Sycząca żółć toczy dawne kochanki Purrgianina, pokrywa ich myśli i uczucia – zatracają się w niej, aż czernieje i wkrótce falujące lasy, mokre ulice oraz strzeliste góry setek światów zapełniają się nieruchomymi ciałami.
Krwawy osunął się plecami po ścianie, strącając kilka zdjęć. Wypuszczony z dłoni kieliszek leżał roztrzaskany na posadzce w otoczeniu karmazynowego trunku.
Magia prysła.
Powietrze śmierdziało, ciężki zapach mdlił i przytłaczał, a pełna pożądania aura Purrgianina zdawała się nieprzyzwoicie obleśna. Komnata przypominała teraz kostnicę, uświetnioną wizerunkami ofiar seryjnego mordercy.
Białe drzwi zmaterializowały się w odległości kilku kroków.
– Nie przejmuj się, demonie. Działam tak na wszystkich – powiedział Gamal z uśmiechem, omyłkowo biorąc upadek Krwawego za efekt swego uroku. Wyglądało na to, że wrota Szansy były dla niego niewidoczne.
Krwawy podniósł się z trudem. Wiedział, że przesycone kolorami uczuć wizje ofiar Purrgianina zostaną w nim na długo, może na zawsze.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – pomyślał z pretensją. – Wiem, że miłość prowadzi do zła! Nie chciałem tego oglądać!
Głos zachichotał, co zdaniem Krwawego było zupełnie nie na miejscu.
– Poza nieszczęsną Sh’gg to miejsce nie widziało miłości.
Krwawy zacisnął zęby. Chciał już pomyśleć nad zjadliwą odpowiedzią, gdy rozległ się trzask głośnika, a zaraz potem bezpłciowe słowa:
– Transportowiec królowej Utrullu zadokował przy włazie piątym. Rozpoczynam dostosowywanie powietrza.
– Pora na ciebie, demonie – oświadczył Gamal i ziewnął.
Kolejne zdjęcie na gładkiej ścianie. Kolejna ofiara na dalekim świecie. Kolejny przebłysk barw.
Czerwień, biel, żółć i czerń.
Krwawy zastygł przed drzwiami i ze smutkiem spojrzał na Purrgianina. Nie mógł zwyczajnie odejść. Może głos mówił prawdę? Może nigdy nie było tu miłości? To niemożliwe, aby uczucie z pamiętnej nocy z Moniką doprowadziło do czegoś takiego. Podjął decyzję i rzekł:
– Nazywała się Sh’gg. Była twoim numerem sto tysięcy dwudziestym.
Gamal drgnął, w ciągu chwili jego oblicze rozjaśnił nieobecny uśmiech. Pamiętał ją.
– Tak, Sh’gg… była nieco inna…
– Bo cię kochała – warknął Krwawy. – Miałeś upragnioną miłość na wyciągnięcie ręki i ją odrzuciłeś. Przybyłem, aby przekazać wiadomość od Sh’gg: ona wciąż czeka.
– Gdzie? Mów, demonie!
– W Górach Samotnej Kontemplacji.
Purrgianin podleciał tak blisko, że Krwawy musiał odwrócić głowę, lecz tym razem nie z powodu pięknych rysów. Oglądał w swoim istnieniu setki powykręcanych koszmarnych stworów, które nawet według demonich standardów budziły odrazę, nigdy jednak nie widział takiej ohydy ukrytej za woalem idealnej twarzy.
– Błagam! Jak się tam dostanę? – W słowach Gamala pobrzmiewała na nowo odkryta radość.
– To mu ofiarowałem? Nadzieję? Oto nagroda dla mordercy? – zapytał głosu.
– Nadzieja bywa najgorszą karą.
– Odnajdzie Sh’gg?
– To już nie twoja sprawa. Dokonałeś wyboru.
– Znajdź Kupidyna – powiedział Krwawy uśmiechniętemu Gamalowi, otworzył Szansę i zniknął w świetle.
…i za dużo
Ruiny.
Pęknięte, strzaskane wieżowce i budynki, zupełnie jak po trzęsieniu ziemi, puste i pozbawione życia. Kłęby chmur sunące po niebie przypominały stado umierających bawołów.
Krwawy osłonił ręką oczy. Żółty pył siekł po twarzy przy każdym podmuchu wyjącego wiatru, skrobał po dachach porzuconych samochodów z wybitymi szybami, drapał dziurawe chodniki.
– Gdzie jesteśmy?
Cisza.
Coś ruszało się pod przekrzywioną latarnią, między martwymi drzewami, w pozostałościach miejskiego parku.
Na zakurzonym poletku, wśród rozkwitłych, wysokich kwiatów, klęczała stara kobieta. Zdawało się, że wiatr nie ma wstępu w jej pobliże. Siwe włosy spoczywały spokojnie na plecach, a wiekowe łachmany drgały tylko od słabych ruchów chudych ramion, gdy dłońmi kopała w ziemi. Obok niej stał koszyk wypełniony sadzonkami.
Zanim Krwawy zdołał uporządkować myśli, ujrzał w głębi parku białe drzwi prześwitujące przez smugi pyłu. Nie poświęcając już staruszce najmniejszej uwagi, ruszył w stronę Szansy.
– Pomóż mi – zawołała kobieta, gdy przechodził obok. – Proszę!
Wystarczyło podbiec do drzwi, wkroczyć w światło i zapomnieć o niej, jak o jednym oddechu wśród tysięcy. Dlaczego miałby się zatrzymać, gdy gdzieś tam czekała Monika?
Zrobił jeszcze krok, zatrzymał się i westchnął, przeklinając swe zbyt miękkie serce. Gdy podszedł do staruszki, podmuchy pylistego wiatru zgasły, uwięzione na zewnątrz, zupełnie jakby wkroczył w niewidzialny kokon.
Zwróciła do Krwawego wiekowe oblicze. Oczy zakrywały grube bielma – była ślepa.
– Moje kwiaty. Moje piękne kwiaty. Zabija je.
– Kto? – Klęknął obok niej i nabrał garść ziemi. Jałowa, sucha, bez śladu życia.
– On – wydusiła przez zaciśnięte zęby. – Nie pozwól mu ich niszczyć.
I wtedy Krwawy ujrzał za jej plecami niewyraźną sylwetkę. Młody mężczyzna z zaszytymi grubą nicią ustami, półprzeźroczysty i szary – przypominał ziemską duszę, choć zmizerniałą i wycieńczoną. Było coś dziwnego w jego twarzy, zbyt znajomego i nieprzypadkowego, lecz im bardziej Krwawy nad tym myślał, tym bardziej wrażenie uciekało. Z pewnością dusza nie wyglądała, jakby miała złe zamiary, ale spotkanie z Gamalem udowodniło, że lepiej nie ufać pozorom. Zjawa wyciągnęła rękę i dotknęła jeden z posadzonych kwiatów. Czerwone płatki momentalnie skurczyły się i opadły, łodyga schyliła, po czym zmieniła w migoczące drobinki, które pomknęły ku twarzy staruszki i zniknęły w niej bez śladu. Część zmarszczek wygładziła się, skóra nabrała zdrowszego odcienia. Gdzieś z daleka dobiegł huk upadającego budynku.
Krwawy zmarszczył brwi. Jeśli szary był potworem, to działał w zupełnie niepotworny sposób.
– Nie! Znów tu jest! – krzyknęła kobieta, dłońmi muskając czubki innych kwiatów, jakby chciała je ochronić. Załkała, wyciągnęła z koszyka sadzonkę i wsadziła do wygrzebanej dziury. Korzenie chciwie wbiły się w ziemię, łodyga wystrzeliła, puszczając liście, a na szczycie z cichym westchnieniem pojawił się pąk. Tym razem skrząca smuga przeskoczyła ze starego oblicza na kwiat, zabierając za sobą skrawki młodości, brużdżąc policzki pęknięciami i wysysając kolor ze skóry. Pąk otworzył się, a barwy płatków nabrały intensywnego błękitu.
Krwawy westchnął głęboko.
Komu pomóc? Potrzebował więcej informacji, więc wtargnął do umysłu staruszki.
Na imię miała Isla, była młoda, szczęśliwa i… Krwawy przewinął dalej, w radosnych wspomnieniach z pewnością niczego się nie dowie. Bzdurki, bzdurki. Randki, śmiechy, pocałunki z jakimś chłopakiem (co od razu wywołało tęsknotę za Moniką). Spokojne morze, on pracuje na nabrzeżu, ona w sklepie. Wycieczki, leżą w łóżku (gdzie ich ubrania? Za gorąco?). O, nie, nie! Tego zdecydowanie nie zamierzał oglądać! Przewijać! Przewijać! Telefon, łzy, wiele łez, jakaś fabryka. Pogrzeb przy lodowatym wietrze (zmarły chłopak na wielkim portrecie), zapłakani ludzie i jedna dziewczyna, Isla, powtarzająca sinymi ustami: Adam… Adam…
Adam! Ta twarz! Przecież to nieszczęśnik od sardynek!
Przypomniał sobie, jak odprowadzał go po wypadku w szkockim magazynie. Chłopak martwił się tylko o swoją dziewczynę, Krwawy zaś nie miał zamiaru wysłuchiwać kolejnych lamentów, więc kazał mu (w bardzo ostry sposób) się zamknąć. Teraz poczuł wyrzuty sumienia, które go zdziwiły. Czy zmienił się aż tak bardzo?
– On chce odejść – szepnął. W zmęczonym spojrzeniu Adama widział nieme błaganie. – Jesteś chora z miłości, Islo. Pozwól sobie pomóc. Pozwól pomóc Adamowi.
– Nie! – Z nagłą werwą Isla zaczęła rozkopywać glebę zakrzywionymi palcami. – Nie, głupcze! Miłość to nie choroba! Kochać znaczy pamiętać! To jedyne, co jeszcze mam. Odejdź stąd!
Kwiaty – pełne wspomnień, tęsknoty i miłości. Kwitnące więzienie.
– Nigdy go nie zapomnisz – Krwawy pocieszył ją z uśmiechem, choć nie mogła go ujrzeć.
Chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał. Szarpnęła się, lecz była zbyt słaba.
– Nieee! Zostaw mnie!
Eteryczna dłoń dotknęła jeden z kwiatów, potem drugi i kolejny, a one schły i umierały. Z każdą śmiercią lata spływały z twarzy Isli jak woskowa maska w upalny dzień. Kobieta krzyczała i złorzeczyła Krwawemu, coraz to młodszym, silniejszym głosem. Wtórował jej grzmot upadających budynków; całe dzielnice obracały się w gruz, który znikał bez śladu, wchłonięty przez ziemię. Krwawy trzymał mocno, aż do samego końca, gdy Adam dotknął koszyk i drobinki z sadzonek zniknęły w obliczu młodej Isli. Po chwili również umęczona dusza rozpłynęła się w powietrzu.
Ustał wiatr, opadł żółty pył, zniknęły ruiny i wraki. Dookoła widać było tylko pustą równinę.
Krwawy puścił ręce dziewczyny. Upadła, skulona i łkająca. Ziemia przyklejała się do mokrych od łez policzków.
Chwiejąc się, wstał i ruszył do białych drzwi.
– Tak trzeba było zrobić, prawda? – zapytał głosu. Potrzebował otuchy, dobrego słowa. Może postąpił właściwie, lecz nie odczuwał żadnej radości. Nie wtedy, gdy słuchał rozpaczliwego zawodzenia Isli. Ostatecznie rozdzielił parę zakochanych.
– Nic nie musiałeś robić. Cieszyła się tym, co miała, tą drobną garstką wspomnień. Zostawiłeś jej pustkę i płacz. To był twój wybór.
Krwawy zagryzł wargi i spojrzał ostatni raz na bezkresną równinę.
– Może było tu szczęście Isli, ale nie Adama. Kochała go za mocno. Tylko nie wiem, dlaczego wciąż tu trwał. Nie potrzebował mnie, mógł odejść w każdej chwili.
– Proste, Krwawy. On również ją kochał i również za mocno. Krzywdzili się wzajemnie, próbując ulżyć drugiemu w cierpieniu.
Isla wciąż płakała.
– Co z nią będzie?
– To już nie twoja sprawa – odparł głos, lecz zaraz dodał łagodniejszym tonem: – Ale znów może budować.
Najokrutniejsza zaraza
Była tu.
Zrozumiał to od razu, gdy wyszedł ze światła w przejmujący mróz. Prószył rzadki śnieg, więc Krwawy mógł dostrzec odległe szczyty, przetykane głębokimi dolinami. Znalazł Góry Samotnej Kontemplacji (i to szybciej niż się spodziewał). Masywne pasma, niewzruszone i poważne jak zwłoki na katafalku. Kiedy doszło do niego, jak tu zimno, objął się ramionami i nabrał w płuca lodowatego powietrza.
Była tu.
Odnajdzie ją i…
– Witaj, Krwawy.
Obrócił się gwałtownie z gulą w gardle.
Monika.
Szła ku niemu, podpierając się długim kijem, odziana od stóp do głów w strój z szarych futer nieznanych zwierząt. Nie wyglądała najlepiej: zmrużone oczy okalał szron, pieprzyk z boku nosa przypominał chorobliwą narośl, a dołeczki zniknęły znad zaciśniętych, bladych warg.
Na twarzy – zaczerwienionej i pokrytej śnieżnymi drobinami – nie widać było choćby cienia uśmiechu.
Miał jej tyle do powiedzenia, że nie mógł otworzyć ust. Jak zacząć? Może radośnie spytać o zdrowie (martwą duszę, głupku?), niskim głosem przypomnieć pocałunek (nie wyglądała na chętną do powtórki), szarpnąć i ostrzec przed miłością (przecież to groźna choroba… prawda?).
Nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu się przywita. Zmusił gardło do posłuszeństwa.
– Kocham cię!
Kto to powiedział? Krwawy obejrzał się, ale ujrzał tylko białe góry. Znaczy, że on?! Dlaczego?! Nie był, co prawda, ekspertem od ziemskiej kurtuazji, ale chodziło mu o inne powitanie. Mimo chłodu fala gorąca zapłonęła w stopach Krwawego, pomknęła w górę i usadowiła się wygodnie w rozpalonych policzkach.
– Ty? – Monika prychnęła ostro. Dołeczki wróciły na swoje miejsce, ale nie tak, jak sobie wymarzył Krwawy. Ruszyła w jego stronę z twarzą wykrzywioną grymasem, więc zaczął się cofać. – Zwykły demon towarzyszący? Cyniczny furiat, zmęczony Ziemią i ludźmi? Widzieliśmy się przez ułamek wieczoru i na co liczysz? Że padnę ci w ramiona? Jeszcze raz pocałuję? Dlaczego? Dlaczego ktokolwiek miałby pokochać… ciebie?
Policzki Krwawego rozpaliły się niczym rdzenie kwazarów. Wziął głęboki oddech, aby zaprotestować, wyjaśnić to straszliwe nieporozumienie, zwalić winę na miłość – tak, to z pewnością choroba przemawia przez Monikę! – cokolwiek, byle zrozumiała, że to wszystko nie tak!
Tylko nie mógł znaleźć żadnych słów.
– Podobam ci się, bo zmieniłeś postać! – Najwidoczniej Monika znajdowała ich aż za wiele. – Bo chciałeś nadać znaczenie swej pustej egzystencji! Tylko ty i ty! Ani razu nie pomyślałeś, że po prostu ciebie nie chcę?! – wrzasnęła i zamachnęła się kijem na Krwawego.
Odsunął się, potknął i nagle stopami trafił w pustkę. Dopiero po chwili zrozumiał, że spada. Skraj urwiska oddalał się błyskawicznie, niknął we mgle, zlewając się z szarym, bezkresnym niebem.
Słowa Moniki zabrały mu wszystko, zostawiając pustkę i rozpacz. Odrzuciła go, więc cóż więcej zostało? Wrócić do kleryków Początku? Zapomnieć? Nie miał sił na dalszą wędrówkę; zresztą to bez znaczenia. Spada ku śmierci. Ona też potrafi przynieść zapomnienie.
Zamknął oczy i zwrócił się do obcej świadomości w swojej głowie.
– Już wiem, kim jesteś… Miłością. Dałaś mi nadzieję, a teraz…
– Szukasz całości, lecz jej nie znajdziesz – przerwał głos. – Dwie służą miłości, dwie siostry, zrośnięte ze sobą po wieczność. Jedna niesie tęsknotę po rozstaniu, bezgraniczną rozpacz i wygasłe uczucie. Druga wzbudza rumieniec dziewicy, łzy szczęścia i ofiarowuje pierwszy pocałunek. – Słowa kipiały od pogardy. – Kojarzę ci się z rumieńcem dziewicy, Krwawy? Mylisz mnie z siostrą. Jest ślepa, zawsze była, ale też niema od szeptania do bezgranicznej rzeszy głupców, którzy marnotrawią jej dary. Głównie po niej sprzątam i rozplatam więzy, ale czasem… czasem jej pomagam. Ma niezdrową obsesję trudnych przypadków. Spotkałeś jeden z nich: demonicę z Wydziału Zgonów. U niej zawiodłam i siostrzyczka się obraziła. Niestety, rodziny się nie wybiera. – Głos westchnął. – Jesteś moją pokutą, Krwawy.
Słowa, słowa, słowa. Krwawego nie obchodziły już mądrości szeptane mu w myślach. Po co się starać? Nic już nie ma znaczenia. Może nigdy nie miało? Chciał niemożliwego i przegrał walkę. Gdzie ta ziemia? Gdzie rychły koniec? Przybywaj, śmierci! A jeśli będzie tak spadał przez wieczność? Wszystko przez ten głos!
– Ze mną też zawiodłaś! – krzyknął z całych sił. Bezczelny, głupi głos! A kto był jeszcze głupszy i szedł za nim bez słowa sprzeciwu? – Żałuję, że cię słuchałem! Sam dałbym sobie radę!
– Naprawdę? Przypomnij sobie!
Raz jeszcze obrazy wybuchły w głowie Krwawego.
Nieumarły kocha śmiertelniczkę, którą zamroził przed wiekami, by zawsze była młoda. Dwa smoki walczą ze sobą, mimo że pragną być razem i giną splątane w uścisku kłów i pazurów. Pegazica szuka ostatniego samca wśród nieprzebranej puszczy. Mężczyzna boi się wyznać miłość, kobieta nie potrafi wybrać między ukochanymi… Drzwi Szansy otwierają się i zamykają wielokrotnie, dziesiątki, setki razy. Krwawy pomaga, rozmawia, przekonuje. Od świata do świata, od wymiaru do wymiaru, przez dżungle, kryształowe lasy, podwodne otchłanie i wilgotne pieczary. Wybiera – dobrze, źle? Nie wie. Czasem zostawia za sobą śmiech i radość, lecz głównie płacz, krzyk i strzaskane nadzieje. Zawodzi raz za razem i ucieka przez Szansę do kolejnego świata.
– Nie! Niemożliwe! To się nie zdarzyło – zaprotestował.
Spadał. Wciąż spadał. Obrócił się, ale dookoła rozciągała się tylko wszechobecna szarość.
– Teraz już pamiętasz – wyjaśnił głos. – Gamal był pierwszy, a Isla ostatnia. Wkroczyłeś w Szansę tysiąc razy! Przytłoczyły cię poniesione klęski, więc zabrałam ci pamięć. Teraz, na krańcu podróży, wszystko zwracam. To twoje wspomnienia.
– Nie chcę ich. Myślałem, że się uda, myślałem, że Monika mnie zechce…
Usłyszał w głowie wściekły syk.
– Dlaczego? Dlaczego wszyscy zawsze uważają, że to im musi się udać? Bo są wyjątkowi? Bo ich materialna powłoka wraz z umysłem są niepowtarzalne w całym wszechświecie? Nikt nie jest wyjątkowy, Krwawy! – Ton złagodniał. – Ale próbowałeś i w miłości tylko to się liczy, rozumiesz?
Wahał się z odpowiedzią, sam nieprzekonany do własnych myśli.
– Tak – powiedział w pustkę. Spróbował i walczył do samego końca. Nic więcej nie mógł zrobić. Każda decyzja, którą podjął, wynikała z tego, kim jest. Chciał szczęśliwego zakończenia dla wszystkich istot, które spotkał, równie zakochanych, równie przerażonych odrzuceniem, samotnością lub bezustannym upływem czasu.
Błysnęło i niebo rozjarzyło się błękitem. Krwawy zdążył się zdziwić, ale nie zastanowić nad tym fenomenem, bo ostatecznie napotkał upragnione podłoże. Z mokrym plaśnięciem uderzył w śnieg. Plecy przeszył obezwładniający ból, mroczki w oczach zatańczyły chaotycznego walca, przegryziona warga buchnęła krwią.
Wyglądało na to, że przyjdzie mu skonać powoli.
– Isla się myliła – pomyślał na wpół przytomny, z rozłożonymi rękoma wpatrując się w pojedyncze obłoki na jasnym firmamencie. – Miłość naprawdę jest chorobą, prawda?
– Niestety, tak. Wszechświaty dążą do entropii. Bezustannie, w każdej chwili. Rozpad, bałagan, oderwanie. A co robi miłość?
– Łączy… Miłość to choroba… wszechświatów?
– Według mnie jak najbardziej. To nienaturalny stan skazany w ostatecznym rozrachunku na porażkę. Jednak moja naiwna siostra uważa, że dla wszechświatów miłość to marna próba odwleczenia nieuchronnego końca. Przeciwieństwo rozpadu, drobna cząsteczka ciepła w coraz zimniejszej pustej nieskończoności… – Ton spoważniał i posmutniał, przypominał Krwawemu niektóre ofiary wypadków, gdy żegnały się z bliskimi, wiedząc, że nadchodzi śmierć. – Czasem chciałabym, żeby to ona miała rację, a ja się myliła.
– Nieważne – szepnął. – Umieram. – Krwawy przybrał stosowną, poważną minę. Złamano mu serce, ale odejdzie z godnością.
– Umierasz? – zakpił głos. – Naprawdę?
– Właśnie tak! – odparł rozdrażniony. Wyśmiewa nawet jego ostatnie chwile! – I tak nie chcę już żyć.
– Aha. Cóż, powiedz to jej.
Jej? Niby komu?
– Ty!
Jakaś sylwetka przysłoniła niebo i Krwawy zmrużył oczy.
Monika?!
Skąd się tu wzięła? Przecież dopiero co spadł! I dlaczego? Wyraźnie dała do zrozumienia, że nie chce go znać. Chwileczkę, to była Monika, ale inna, jakby tamtą zbudowały kanciaste cienie i odcienie szarości, a tę miękkie światło i soczyste kolory.
– Jesteś ranny? – zapytała, wytrzeszczając oczy w stronę spryskanych ust Krwawego i machając rękami jak człowiek, który nie ma pojęcia co robić. – Spadłeś! Błysnęło z jasnego nieba, pojawiły się drzwi i zobaczyłam, jak z nich wylatujesz! Niesamowite, prawda? Możesz wstać? Nie wiem, czy demony mogą się przeziębić, ale…
Szansa.
Przeleciał przez Szansę.
Dlaczego była otwarta? Dlaczego pojawiła się akurat tam, gdzie spadał? Czy to następny świat? Skąd ma wiedzieć, że ta Monika jest prawdziwa?
Tymczasem dziewczyna mówiła dalej (niekoniecznie z sensem) – najwyraźniej samotność zwiększała apetyt na pogaduszki. Dopiero gdy pomogła mu stanąć na nogi (cały czas dopytując, czy go boli, co było właściwie całkiem miłe), uświadomił sobie, że żyje i prócz skaleczonej wargi oraz obolałych pleców, nic mu nie dolegało.
Bez przerwy trajkocząc, wzięła go pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę pobliskiej chatki z grubych bali.
Musiał wiedzieć, czy to nie złudzenie.
Sięgnąć w myśli Moniki? Nie. To równie właściwe, jak sprawdzanie mnożenia odejmowaniem. Miłość nie powinna opierać się na nieuczciwej przewadze.
Zebrał odwagę, przekonując sam siebie, że nie ma już nic do stracenia. Wyślizgnął się z objęć, stanął naprzeciwko dziewczyny i spojrzał prosto w jej duże zaskoczone oczy. Próbowała o coś zapytać, ale przyłożył sobie palec do ust i zamilkła.
– Posłuchaj, Moniko. Wyruszyłem, aby ostrzec cię przed miłością. Po naszym spotkaniu… nie byłem sobą i nie mogłem już dłużej tak żyć. Po drodze wprowadziłem chaos w ważnym biurze, pożarł mnie Kupidyn i przeszedłem przez tysiąc jeden światów, pełnych bardzo nieszczęśliwych istot. Wszystko po to, aby tu dotrzeć. Nie znam cię, prócz tego, że lubisz pająki, nie wiem, czy chcesz spędzić swoje nieżycie ze mną, nie wiem nawet, czy nauczyłem się kochać. – Potrząsnął głową. – Może to najgłupszy pomysł we wszechświecie, ale…
Zamknęła mu usta zimnymi wargami, co uznał za nieoczekiwaną, ale wystarczającą odpowiedź.
Przez resztę drogi opowiadała mu o sobie, a Krwawy coraz bardziej otwierał oczy ze zdumienia.
Trochę ciepła w zimnym kosmosie
Siedzieli przytuleni na powalonym pniu, który wraz z chatą czekał na Monikę, gdy Śmierć ją tu sprowadziła i patrzyli w milczeniu na wiecznie błękitne niebo.
Dwie okutane w futra drobiny pośród śnieżnego ogromu.
– Jak ci na imię? – szepnęła Monika.
Miał już odpowiedzieć, lecz ugryzł się w język. Krwawy – teraz to imię wydawało się jeszcze bardziej nie na miejscu, dziwne i prymitywne. Wtedy przypomniał sobie, do kogo jest podobny i zaśmiał się z przeznaczenia.
– Adam – odparł. Brzmiało idealnie.
Przytuliła się do niego i siedzieli dalej.
– Co teraz będzie?
– Dlaczego mnie pytasz? – Odparł głos z oburzeniem. – Ja się już zbieram do odejścia. Jeszcze tylko jedna sprawa…
– Zostawiasz mnie?
Nie chciał przyznać, ale zżył się z tą ponurą stroną miłości.
– A jak myślałeś? Mam tyle roboty, że muszę czasoprzestrzeń zaginać. O ile nie zrobisz jakiegoś głupstwa, to przed wami najpiękniejszy okres. Ciesz się nim, póki trwa.
– Dlaczego miałby się skończyć? – spytał ostrożnie. – Przecież się kochamy.
– Wszystko się kończy, Adamie, ale śmiertelność miłości nie czyni ją mniej cenną. Wasze rozpalone uczucie wystygnie i okrzepnie, zmieni się w twardą stal przywiązania albo pęknie i rozsypie się w proch, czego ci nie życzę, bo wtedy znów mnie spotkasz.
Krwawy zacisnął zęby. Kłamie! Z pewnością kłamie! Przecież nie mógłby przestać kochać Moniki!
– Udowodnię ci, że się mylisz. Zawsze będę ją kochał!
– Proszę bardzo! Zaskocz mnie – odpowiedział głos z okrutną pewnością siebie. – Nie myśl o tym teraz. Twoja Monika właśnie godzi się z własnymi uczuciami. Jeszcze minuta i dojdzie do niej, co się wydarzyło. Żegnaj, Adamie. Wykorzystałeś swoją szansę. Reszta w twoich rękach.
Adam uśmiechnął się mimo woli.
– Żegnaj, będzie mi ciebie brakowało.
– Tylko bez czułości. Pamiętaj, do kogo mówisz. Zakochany demon… Moja siostra i jej pomysły. – Słowa cichły, bladły i ostatecznie zniknęły.
Nagle Monika przytuliła się mocniej do Adama i wyszeptała mu do ucha wszystko, co chciał usłyszeć.
A potem Góry zaczęły znikać.
Cześć, Zanaisie!
Pozwól, że skopiuję swoją opinię z bety:
Wow, nie spodziewałem się, że opowiadanie o miłości może zrobić na mnie takie wrażenie. Trafiłeś bowiem w mój gust. Uwielbiam taką mieszankę abstrakcji, dziwaczności podchodzącej pod bizarro, a to wszystko udekorowane humorem i sensem. Bo nie sztuka zrobić samą abstrakcję, sztuka nadać jej właśnie prawdziwy sens. Ty to uczyniłeś.
Zaciekawiłeś i zaskoczyłeś mnie od pierwszych zdań, przeczytałem na raz (obowiązki zlecone przez żonę poszły na drugi plan, więc zwalę dzisiaj te zaległości na Ciebie). Wiele mądrości w tym tekście doświadczyć można, nie tylko z samą miłością związanych. Pomysł, motyw podróży przez drzwi Szansy, otoczka, niesamowita wyobraźnia tworząca całe tło, no chciałbym się do czegoś przyczepić, ale trudno znaleźć mi powód.
Na świeżo dodam również, że te znaki, które przybyły od pierwotnej wersji i wszelkie zmiany (śledziłem na bieżąco) wpłynęły wyłącznie na plus. Nie chcę spoilerować, więc powiem tylko, że teraz tam, gdzie wcześniej miałem jakieś wątpliwości, już ich nie mam.
Jako pierwszy komentator rzeknę tylko do ludu:
CZYTAĆ, BO WARTO.
Idę klikać.
Pozdrawiam!
Realuc chyba nigdy nie wychodzi z NF’a. :P
Opowiadanie miałem okazję przeczytać trochę wcześniej – tak jak Realuc – i sporo przy nim marudziłem, ale nie dlatego, że wiele było do poprawy, tylko dlatego, że opowiadanie od samego początku było świetne i aż chciało się wskazać te drobnostki, które w moim odczuciu uczyniłyby je jeszcze lepszym.
Przechodząc do sedna…
Mamy tu typowo Zanaisowy humor, którego natężenie zmienia się wraz z wewnętrzną (z zewnętrzną!) zmianą w bohaterze. Mamy tajemniczy głos, który na końcu przestaje być taki tajemniczy, ale tak już autor zdecydował. :P Mamy do tego sporo rozważań na temat wiadomy, niektóre ckliwe, inne cyniczne albo zabawne – a wszystko komponuje się w całość.
Fabuła prowadzi nas w miejsca, które są popisem wyobraźni autora, a przy tym każde służy czemuś. Klimatem, konstrukcją fabuły a nawet pomysłem przypomina “Wymiar Cudów” Sheckleya – przy jednej jak i drugiej lekturze ubawiłem się, miałem okazję pobudzić wyobraźnię i nawet trochę porozmyslać.
Bardzo udane opowiadanie.
"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"
Cześć!
Gratuluję, Zanaisie, że podejmujesz się pisania tekstów humorystycznych, bo jest to dużo trudniejsze niż pisanie na poważnie.
Początek opowiadania bardzo mnie zaciekawił i Krwawy obojętnie obserwujący wypadek to coś, co sarkastycznie bawi i od razu wciąga, ale niestety potem było już tylko gorzej. Kreacja świata jest ciekawa, ale fabuła szybko nuży. Humor zaczyna być męczący, gdy powtarza się ten sam żart w kółko. W pierwszej scenie najpierw Krwawy opisuje czym dla niego jest pocałunek, a potem opis w tym samym stylu pojawia się w narracji. Myślę, że to opowiadania mogłoby być świetne, gdybyś je nieco stonował. Powtarzasz w tekście konstrukcje, w której pada jakaś głupia wypowiedź, a potem w narracji jest komentarz, że to było głupie i na dłuższą metę to zaczyna męczyć.
Wykreowałeś ciekawe postaci i miałeś świetny pomysł, ale to wszystko utonęło pod zbyt nachalnym humorem oraz przesłodzonym i topornym wątkiem romansowym. Zakończenie, jak dla mnie zbyt ckliwe i oczywiste. Po przeczytaniu mam wrażenie przesytu.
Ale żeby nie było tylko marudzenia, to uważam, że naprawdę masz talent do pisania tekstów zabawnych, co szczerze podziwiam. Jest w opowiadaniu parę świetnych momentów, które rozbawiają. Popisałeś się też bardzo rozwiniętą wyobraźnią, tworząc kolejne lokacje, do których trafia bohater.
Powtórzę z bety :)
Traktujesz temat z jednej strony z przymróżeniem oka, a z drugiej na poważnie i wychodzi fajny miks. Fragmenty smutniejsze, jak choćby historia Ilsy, przeplatają się z komicznymi, ale jakoś do siebie pasują. Może takie po prostu jest życie nieszczęśliwie zakochanego ;)
Bardzo fajny świat, rozbudowany, umiejętnie pokazany tak, że nie czuję niedosytu i poruszam się w nim w miarę swobodnie.
Fajnie pokazujesz, jak Krwawy robi się przez miłość wrażliwszy. Niby od początku miał miękkie serducho, ale miał je miękkie w nieco egoistyczny sposób, miłość go zmieniła. I pokazujesz to nienachalnie, mimochodem, nie tracąc przy tym żartobliwego tonu.
Ubawiłam się, momentami wzruszyłam, a teraz se kliknę :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej, Realucu
Dzięki jeszcze raz z betę. Mam nadzieję, że żona już się nie gniewa za zaniedbane obowiązki :)
Wow, nie spodziewałem się, że opowiadanie o miłości może zrobić na mnie takie wrażenie. Trafiłeś bowiem w mój gust.
Czasem się uda trafić, nawet romasem ;)
Nie chcę spoilerować, więc powiem tylko, że teraz tam, gdzie wcześniej miałem jakieś wątpliwości, już ich nie mam.
Cieszę się. Już myślałem, że Ci umknęły, ale jednak nie :P
Pozdrawiam serdecznie
Hej, Gekikaro
Opowiadanie miałem okazję przeczytać trochę wcześniej – tak jak Realuc – i sporo przy nim marudziłem, ale nie dlatego, że wiele było do poprawy, tylko dlatego, że opowiadanie od samego początku było świetne i aż chciało się wskazać te drobnostki, które w moim odczuciu uczyniłyby je jeszcze lepszym.
Dlatego Twoja beta była tak cenna. Dzięki!
Mamy tu typowo Zanaisowy humor,
Że co? :O
Mamy tajemniczy głos, który na końcu przestaje być taki tajemniczy, ale tak już autor zdecydował. :P
Spodziewałem się tej uwagi w komentarzu, ale jak wiesz, miałem dwie drogi i którąś musiałem wybrać. Zdecydowała żona, więc pretensje do niej :P
Fabuła prowadzi nas w miejsca, które są popisem wyobraźni autora, a przy tym każde służy czemuś. Klimatem, konstrukcją fabuły a nawet pomysłem przypomina “Wymiar Cudów” Sheckleya – przy jednej jak i drugiej lekturze ubawiłem się, miałem okazję pobudzić wyobraźnię i nawet trochę porozmyslać.
Od razu powiem, że nie znałem, ale poznałem dzięki Tobie i nie żałuję.
Pozdrawiam serdecznie
Hej, Alicello
Gratuluję, Zanaisie, że podejmujesz się pisania tekstów humorystycznych, bo jest to dużo trudniejsze niż pisanie na poważnie.
A dziękuję, raz piszę lekki tekst, raz próbuję poważniej, i zgodzę się – trudniej pisać z humorem (przynajmniej dla mnie).
Początek opowiadania bardzo mnie zaciekawił i Krwawy obojętnie obserwujący wypadek to coś, co sarkastycznie bawi i od razu wciąga, ale niestety potem było już tylko gorzej. Kreacja świata jest ciekawa, ale fabuła szybko nuży.
Hm, przyznam, że nikt z betujących nie zwrócił mi na to uwagi, więc nie patrzyłem na opowiadanie w ten sposób. Może mam taki styl, a może lubimy co innego w opowiadaniach. Rzadko spotykam innowacyjną fabułę, najczęściej chodzi o “otoczkę”. Ale cóż, o gustach nie ma co rozmawiać :)
Wykreowałeś ciekawe postaci i miałeś świetny pomysł, ale to wszystko utonęło pod zbyt nachalnym humorem oraz przesłodzonym i topornym wątkiem romansowym. Zakończenie, jak dla mnie zbyt ckliwe i oczywiste. Po przeczytaniu mam wrażenie przesytu.
Tylko raz starałem się napisać coś jak najzabawniejszego (drugi Lowin), tutaj humor wychodził z sytuacji, specjalnie go nie szukałem, więc odwołam się do standardowej odzywki przy krytyce humoru – wszystkich nie rozbawisz :)
“Przesłodzony i toporny wątek romansowy” – trafiony prosto w serce! Almodovarem nie jestem, to fakt. Natomiast chciałem napisać słodki romans i miał być słodki, ckliwy, feel good, optymistyczny i pocieszający. Kujonka-dziewica, która jak sama twierdzi, tylko się uczyła i dla której Krwawy to ostatnia nadzieja na miłość, oraz demon-cynik, nie wiedzący, co się z nim dzieje, ale któremu coraz bardziej się to podoba. Disney? Tak miało być. Pierwszy etap zakochania, kiedy wszystko wydaje się niesamowite, świat jest piękny, motyle w brzuszku itd.
Ale żeby nie było tylko marudzenia, to uważam, że naprawdę masz talent do pisania tekstów zabawnych, co szczerze podziwiam. Jest w opowiadaniu parę świetnych momentów, które rozbawiają. Popisałeś się też bardzo rozwiniętą wyobraźnią, tworząc kolejne lokacje, do których trafia bohater.
Dzięki :) Różnie z tym humorem wychodzi, ale się staram. Fajnie, że przeczytałaś i miło mi, że nawet z tyloma widocznymi wadami zgłosiłaś do Biblioteki :)
Pozdrawiam serdecznie
Hej, hej Irko_Luz
Raz jeszcze dziękuję za betę :)
Traktujesz temat z jednej strony z przymróżeniem oka, a z drugiej na poważnie i wychodzi fajny miks. Fragmenty smutniejsze, jak choćby historia Ilsy, przeplatają się z komicznymi, ale jakoś do siebie pasują. Może takie po prostu jest życie nieszczęśliwie zakochanego
Chyba takie jest życie każdego zakochanego, a co dopiero, gdy miłość mu się wymyka ;)
Ubawiłam się, momentami wzruszyłam,
Na nic więcej nie liczyłem, więc bardzo mi miło!
a teraz se kliknę :)
Dzięki :P
No, od dawna wiedziałam, że miłość jest podejrzana i zapewne przereklamowana.
Jak na taką straszną chorobę, to bohaterowie kończą zbyt dobrze. Zgodzę się, że wyszło trochę ckliwie. Wolałam te zabawne, cyniczno-ironiczne fragmenty.
Imponująca kreacja świata, spodobał mi się kupidyn w roli przynęty ryby głębinowej.
Babska logika rządzi!
Hej, Finklo :)
No, od dawna wiedziałam, że miłość jest podejrzana i zapewne przereklamowana.
Zapewne, czyli dopuszczasz inną mozliwość ;)
Marketingowo patrząc, to miłość wygląda świetnie, ale małych druczków tam wiele.
Jak na taką straszną chorobę, to bohaterowie kończą zbyt dobrze. Zgodzę się, że wyszło trochę ckliwie. Wolałam te zabawne, cyniczno-ironiczne fragmenty.
Jest trochę ckliwie, przyznaję i tak miało być, w końcu to pierwsza miłość, na dodatek pod czujnym okiem samej Miłości. Bohaterowie skończyli dobrze, ale czy na pewno? Co mówi głos na koniec? Nie ma happy endu na zawsze. To jednak nie bajka. No i czy w takiej humorystycznej opowieści smutne zakończenie miałoby sens? Może i tak, ale chciałem napisać coś weselszego. No i sprawa z chorobą. To, jak demony, traktują chorobę wynika z ich niezrozumienia tematu – głos mówi, że kochający demon to rzadkość. Dla uporządkowanych, matematycznych demonów, takie uczucie to naprawdę choroba, ale taki ich punkt widzenia.
Imponująca kreacja świata, spodobał mi się kupidyn w roli przynęty ryby głębinowej.
Dziękuję :) Kupidyn to podstępna bestia, ale pomógł Krwawemu w podróży.
Pozdrawiam serdecznie i dzięki za klika!
Bohaterowie skończyli dobrze, ale czy na pewno? Co mówi głos na koniec? Nie ma happy endu na zawsze. To jednak nie bajka.
To i tak więcej, niż można się spodziewać po takim podstępnym uczuciu. Bene Gesserit wiedziały, że skutki miłości mogą być opłakane.
Babska logika rządzi!
To i tak więcej, niż można się spodziewać po takim podstępnym uczuciu.
Ja tu demonizować miłości nie chciałem. Tekstów, gdzie zakochani źle kończą, jest i tak wiele. Ale trochę romantyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło… (może poza Werterem. I pewnie zaraz posypie się tysiąc innych przykładów) :P
Zanaisie, miałeś fajny pomysł na opowiadanie i łatwo dostrzec, że świetnie wyważyłeś wszystkie jego składniki, skutkiem czego znalazłam tu m.in. humor, dramat, abstrakcję, przygodę, osobliwe światy, a wszystko w odpowiednich proporcjach, więc nic dziwnego, że choć dość długa jest to historia, czyta się ją znakomicie. ;)
…i wskazała na swoje zwłoki za rozbitą szybą. ―> …i wskazała swoje zwłoki za rozbitą szybą.
Chcą coś komu pokazać, wskazujemy to, nie na to.
– Ktoś ty? Za dużo wypiłem? – pomyślał Krwawy… ―> Zbędna półpauza przed myśleniem.
…podszedł do szafki, wysunął długą szufladę… ―> Szafki mają drzwiczki, więc raczej: …podszedł do komody, wysunął długą szufladę…
Co za tego? ―> Czy tu aby nie miało być: Co z tego?
Oddałbym wszystkie zdobycze, za tą jedyną… ―> Oddałbym wszystkie zdobycze, za tę jedyną…
Zwróciła do Krwawego swe wiekowe oblicze. ―> Zbędny zaimek.
Dwa okutane w futra drobiny pośród śnieżnego ogromu. ―> Drobina jest rodzaju żeńskiego, więc: Dwie okutane w futra drobiny pośród śnieżnego ogromu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, Regulatorzy
Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu. Rzeczywiście, trochę dużo tu wszystkiego :) Tym bardziej cieszę się, że proporcje okazały się dobrze wyważone.
Dziękuję za poprawki, mam tylko pytanie do:
…podszedł do szafki, wysunął długą szufladę… ―> Szafki mają drzwiczki, więc raczej: …podszedł do komody, wysunął długą szufladę…
Chodziło mi o taką szafkę z dokumentami, teraz widzę, że to chyba nazywa się kartoteka, ale czy można użyć “podszedł do szafki kartotekowej”? Bo sama kartoteka chyba z czymś innym się może kojarzyć.
– Ktoś ty? Za dużo wypiłem? – pomyślał Krwawy… ―> Zbędna półpauza przed myśleniem.
Tutaj chciałem, żeby zwracał się do głosu, dlatego taki zapis. Znalazłem ten sposób w poradniku Fantazmatów na temat rozmów telepatycznych. Widzę, że w tej wypowiedzi jest pewien problem, bo jednocześnie zwraca się do głosu, ale też myśli do siebie “Za dużo wypiłem?”.
Pozdrawiam :)
Zanaisie, a gdyby zdanie brzmiało: …podszedł do szafki z kartami pacjentów, wysunął długą szufladę…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, idealnie. Już zmieniłem :)
Zabaisie, bardzo się cieszę, że spodobała Ci się propozycja. :D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wyjątkowo przyjemna lektura :) Duży plus za stworzony świat. Oczywiście doceniam też poczucie humoru i fakt, że mimo że tekst z pewnością do krótkich nie należy od początku do końca przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Sama osnuta absurdem historia również mi się spodobała :)
Ode mnie kolejny biblioteczny kliczek.
Hej, Katiu72
Dziękuję za lekturę, miłe słowa i kliczka. Tekst długi, ale jeśli twierdził, że nie nudził, to bardzo się cieszę :)
Pozdrawiam serdecznie
Hej, Zanaisie!
To co wyłapałem:
Krwawy na kozetce najpierw relacjonuje spotkanie z Moniką, ale dopiero jakiś czas później doktor dowiaduje się o pocałunku. Myślałem, że już wie.
Biedny, szalony(-,) Krwawy.
Tu chyba bez przecinka.
Sycząca żółć toczy dawne kochanki Purrgianina
Wiedział, że przesycone kolorami uczuć wizje ofiar Purrganina zostaną w nim na długo, może na zawsze.
Chyba w tym drugim zjadło “i”.
Pegazica szuka ostatniego samca wśród nieprzebranych puszczy.
Albo “nieprzebranych puszcz” albo “nieprzebranej puszczy”.
A teraz kilka słów :)
Na początek: przepraszam! Zaszufladkowałem Cię po jednym tekście i awatarze ;) Z Twoich dzieł czytałem tylko “Mike’a…” i jak tu wchodziłem, to myślałem, że będzie ciężko, poważnie i w ogóle. A tu miłe zaskoczenie. Chylę czoła za umiejętność pisania skrajnie różnych tekstów.
Ładne to było, trochę się bałem, czy zakończenie nie wejdzie hmm… zbyt łatwo, ale chyba udało Ci się wstrzelić w lukę pomiędzy banalnym happy-endem, a nadmiernym filozofowaniem.
Świat jest rozbudowany i pomysłowy, ale też nie atakuje potężnymi opisami.
Absurd poleciał przyjemnie, ale też nie był przesadzony. No i trzymałeś się go konsekwentnie do samego końca.
Krwawy jest spoko. Chętnie poczytałbym o jego zmaganiach z żoną i gromadką małych demonów ;)
No i co tu jeszcze pisać… no podobało mi się! Już widzę, że ostatnia wymagana polecajka leży w klikarni, więc nie będę dokładał.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej, Krokusie!
Dzięki za łapankę, szczególnie z doktorem masz rację. Już zmienione :)
Na początek: przepraszam! Zaszufladkowałem Cię po jednym tekście i awatarze ;) Z Twoich dzieł czytałem tylko “Mike’a…” i jak tu wchodziłem, to myślałem, że będzie ciężko, poważnie i w ogóle.
Dobrze, że nie czytałeś “Dziewczynka na skraju zatoki”. To dopiero byłby dysonans :P
Chylę czoła za umiejętność pisania skrajnie różnych tekstów.
Dziękuję. Chyba łatwiej pisać teksty poważne.
Ładne to było, trochę się bałem, czy zakończenie nie wejdzie hmm… zbyt łatwo, ale chyba udało Ci się wstrzelić w lukę pomiędzy banalnym happy-endem, a nadmiernym filozofowaniem.
O, mam taką nadzieję. Celowałem w słodko-gorzki klimat, ale to cienka granica.
Krwawy jest spoko. Chętnie poczytałbym o jego zmaganiach z żoną i gromadką małych demonów ;)
Taki horror lepiej przemilczeć ;)
No i co tu jeszcze pisać… no podobało mi się! Już widzę, że ostatnia wymagana polecajka leży w klikarni, więc nie będę dokładał.
Dzięki za przeczytanie :)
Pozdrawiam serdecznie
Bardzo podobał mi się humor, tak jak w poprzednich twoich opowiadaniach. Jest go dużo, dla niektórych może nawet za dużo, ale według mnie do tego opka pasuje idealnie. Demon beznadziejnie zakochany w martwej śmiertelniczce przemierza dla niej matematyczno-fizyczny wszechświat – no i jak to zrobić bez humoru?
Historia może i przewidywalna, ale wszystko, co się dzieje w trakcie, jest na tyle interesujące i dobrze strukturalnie zbudowane, że nie widzę tu potrzeby zaskakującego zakończenia. Ba, w przypadku historii miłosnych niespodzianki na koniec mogą wszystko zepsuć.
Światotwórstwo ciekawe, choć pewnie trzeba mieć pojęcie o matematyce i fizyce, by w pełni docenić jego potencjał i drugie dno żartów.
Podobał mi się też ten tajemniczy głos wewnętrzny, fajnie trzymał w napięciu przez całe opowiadanie.
Trochę długie, ale przecież czytanie tekstów na tak wysokim poziomie to czysta przyjemność :)
Technicznie jednie uwaga:
– Jesteś Wiedza?
– Dokładnie.
Zdaje mi się, że dokładnie w znaczeniu potwierdzenia czegoś to kalka z angielskiego exactly i lepiej używać w takich przypadkach oczywiście czy właśnie tak.
Hej, PanieDomingo
Bardzo podobał mi się humor, tak jak w poprzednich twoich opowiadaniach. Jest go dużo, dla niektórych może nawet za dużo, ale według mnie do tego opka pasuje idealnie. Demon beznadziejnie zakochany w martwej śmiertelniczce przemierza dla niej matematyczno-fizyczny wszechświat – no i jak to zrobić bez humoru?
Pewnie dałoby się napisać takie coś bez humoru, ale to zostawiam komuś innemu ;)
Historia może i przewidywalna, ale wszystko, co się dzieje w trakcie, jest na tyle interesujące i dobrze strukturalnie zbudowane, że nie widzę tu potrzeby zaskakującego zakończenia. Ba, w przypadku historii miłosnych niespodzianki na koniec mogą wszystko zepsuć.
Zgadzam się całkowicie. Czasem historia miłosna może po prostu skończyć się w miarę dobrze. Nie ma co udziwniać na siłę.
Zdaje mi się, że dokładnie w znaczeniu potwierdzenia czegoś to kalka z angielskiego exactly i lepiej używać w takich przypadkach oczywiście czy właśnie tak.
Wiedziałem o tym i zapomniałem podczas pisania. Jeszcze w nawyk nie weszło :P Dzięki za czujne oko.
Trochę długie, ale przecież czytanie tekstów na tak wysokim poziomie to czysta przyjemność :)
Miło mi, że tak myślisz. Następne opowiadanie muszę dać bez humoru, żeby jakaś równowaga była :P
Dziękuję za lekturę i pozdrawiam!
Cześć!
Humorystyczne i fantastyczne, ale mam problem z tym opowiadaniem, bo jak dla mnie mocno mieszasz tu pojęcia. Humor wyszedł i jest bardzo umiejętnie wpasowany, fantastyki tony, główka ma co robić. Dwugłowe demonice, Kupidyn… Napisane bardzo zgrabnie, miejscami zdawkowo, ale zupełnie wystarczająco, by resztę sobie wyobrazić. Pomysł na bohaterów i zawiązanie akcji przedni, tylko ta ich wzajemna relacja…
Pokazujesz byty, które nawet się nie znają, a połączyła je fascynacja w dosyć niecodziennych okolicznościach. Magia własnej śmierci, pocałunek ze sfrustrowanym demonem, miodzik. Robi się wesoło. Pojawia się wówczas wzajemna ciekawość siebie. Tą ciekawość siebie nazywają miłością (przynajmniej Krwawy tak robi) i siła ta staje się motorem działań bohatera, prowadzącym go przez kolejne sceny. Choroba, propozycja leczenia, a wreszcie decyzja, ok. W końcówce Adam wreszcie odnajduj Monikę i mamy prawdziwy happy end, choć głos w głowie ostrzega go, że nic nie trwa wiecznie. Historia i zakończenie super, tylko gdzie tu jest miłość?! Imho to klasyczna zakochanie, do bólu logiczne i przewidywalne, które owszem, z czasem może w miłość się przerodzić, ale jest jedynie preludium do czegokolwiek poważniejszego (z perspektywy relacji).
Kilka rzeczy jeszcze mi się rzuciło:
Krwawy wytężył umysł, próbując znaleźć wyjaśnienie, ale logika w jego głowie zaśmiała się i wróciła do czytania gazety.
Mam wrażanie, że Krwawy ma na myśli logikę bardzo podobną do naszej, ale jego świat jest zupełnie inny, i miejscami dziwnie to wygląda. Co dziwi go w scenie na plaży, kiedy sam używa czarów stojących w jawnej sprzeczności z większością praw fizyki?! Rozumiem, wychodzi śmiesznie, ale jak się nad tym zastanowić, to zgrzyta.
przy niej krzywe ogrodzenie, za którym dylatacje czasu w postaci zakrzywionych klepsydr beczały żałośnie w kierunku
Sugestywna scena, ale uosobienie dylatacji czasu, to jest trochę dziwne… Bo dylatacja to twór mocno sztuczny, wymyślony na potrzeby ludzi, dla których upływ czasu wydaje się zjawiskiem totalnie niezależnym, a takie nie jest.
To miało sens, więc dla zakochanego było zupełnie bez sensu.
Dlaczego stawiasz miłość (choć to raczej nie miłość, tylko zauroczenie, bo się nawet nie znają) w opozycji do logiki, przecież zauroczenie jest do bólu logiczne i przewidywalne w oczekiwaniach, o ile ma się więcej niż naście lat ????
Wszechświaty dążą do entropii.
Entropia to ekstensywna funkcja stanu. Jako można do niej dążyć? Można dążyć do wzrostu entropii, co można rozumieć jako wzrost bałaganu, nieodwracalności, czy też szeroko pojęte przemijanie i rozkład, albo też unifikację.
– Wszystko się kończy, Adamie, ale śmiertelność miłości nie czyni ją mniej cenną. -> – Wszystko się kończy, Adamie, ale śmiertelność miłości nie czyni jej mniej cenną.
Podsumowując, niezłe humorystyczne opko, z kilkom głębszymi tematami ciekawie ujętymi (pożarcie przez Kupidyna, rozmowa z głosem we własnej głowie), ale to nazwanie zakochania miłością mi osobiście zgrzyta.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej, Krarze!
Dzięki, że znalazłeś czas na lekturę :) Wiem, że kolejka duża, a tekst do krótkich nie należy.
tylko gdzie tu jest miłość?! Imho to klasyczna zakochanie, do bólu logiczne i przewidywalne, które owszem, z czasem może w miłość się przerodzić, ale jest jedynie preludium do czegokolwiek poważniejszego (z perspektywy relacji).
Ok, rozumiem, że to główny zarzut.
Mam wrażanie, że Krwawy ma na myśli logikę bardzo podobną do naszej, ale jego świat jest zupełnie inny, i miejscami dziwnie to wygląda. Co dziwi go w scenie na plaży, kiedy sam używa czarów stojących w jawnej sprzeczności z większością praw fizyki?! Rozumiem, wychodzi śmiesznie, ale jak się nad tym zastanowić, to zgrzyta
Wiem, o co Ci chodzi i można faktycznie tak na to spojrzeć. Jednak logika demona nie musi być podobna do naszej w każdym stopniu. Zawsze jest problem z pisaniem z perspektywy nieludzkiego bohatera, bo trzeba by zaznaczyć każdą inność myślenia, a jednocześnie nie zalać tekstu takimi informacjami. Mógłbym tu coś wyjaśnić, racja, ale patrząc na Dis oraz to, co się tam wyprawia, bohater nie powinien być zdziwiony czymkolwiek, więc nudny :)
Dlaczego stawiasz miłość (choć to raczej nie miłość, tylko zauroczenie, bo się nawet nie znają) w opozycji do logiki, przecież zauroczenie jest do bólu logiczne i przewidywalne w oczekiwaniach, o ile ma się więcej niż naście lat ????
O ile ma więcej niż naście lat – no właśnie, tylko że nie ma. Jego znajomość miłości/zauroczenia jest zerowa, więc błądzi po omacku.
Entropia to ekstensywna funkcja stanu. Jako można do niej dążyć? Można dążyć do wzrostu entropii, co można rozumieć jako wzrost bałaganu, nieodwracalności, czy też szeroko pojęte przemijanie i rozkład, albo też unifikację.
Źle użyłem słowa? Powinno być “zmierza”?
Podsumowując, niezłe humorystyczne opko, z kilkom głębszymi tematami ciekawie ujętymi (pożarcie przez Kupidyna, rozmowa z głosem we własnej głowie), ale to nazwanie zakochania miłością mi osobiście zgrzyta.
Piszę subiektywnie z punktu widzenia totalnego nieuka miłosnego. Dla młodego zauroczenie to właśnie miłość (niestety, chciałoby się powiedzieć, ale tak jest). Głos, doktor, Wiedza – traktują go właśnie tak. Rozumiem, że miłość to coś więcej niż proste pociąg do płci przeciwnej, ale od czegoś trzeba zacząć. Pewnie, poglądów na istotę miłości jest w cholerę i jeszcze parę – ja zdecydowałem się akurat na taki :)
Pozdrawiam serdecznie
Przeczytałem Twoje opowiadanie dwa razy. Pierwszy raz tydzień temu i po lekturze nie wiedziałem, co o nim sądzę. I dziś, gdy przeczytałem po raz wtóry oraz wsparłem się komentarzami, coś mi już w głowie kołacze. Nie wiem, czy to Ci się przyda, ale jednak spróbuję to coś sformułować.
Opowiadanie zaczynasz bardzo dobrze i byłem nim zainteresowany mniej więcej do połowy. Od połowy było dla mnie trudne, jakby się przeistoczyło. Zacząłem się gubić, tracić wątek, dwukrotnie czytać niektóre zdania i wyczekiwać zakończenia. Zastanawiałem się dlaczego. Przecież opowieść idzie sprawnie, jest humor, są – wprawdzie tylko strzępki, ale jednak – ciekawe myśli. Może szybko zmieniające się fantastyczne scenerie zaczęły przerastać moją wyobraźnię? Albo po prostu nie rozumiem opowieści. Historia zboczyła na niezrozumiałe dla mnie tory i choć w zakończeniu łączysz te wątki i w końcu pojawia się Monika, a ja znów jestem zainteresowany opowieścią, to jednak w środku swoje musiałem przejść. I to jest właściwie jedyny i bardzo subiektywny zarzut.
Bohater trochę nijaki, ale pasujący do opowieści. Humor raczej mi podszedł i kilka razy się uśmiechnąłem. Powtykane mniej lub bardziej poważne przemyślenia. Bardzo dobre dialogi. Zakończenie tkliwe, ale inne mogłoby mnie rozczarować, bo dobrze życzyłem Krwawemu. Błędów nie znalazłem, a tekst, pomimo wspomnianych trudności, czytało się płynnie (no, kilka razy musiałem wracać do początku zdania, ale to była moja wina, nie zdania).
Hej, Palaio
Podwójny czytelnik to prawdziwa rzadkość. Szacuneczek :P
Subiektywny zarzut jest całkiem zasadny i spodziewałem się, że taki może się pojawić. Podróż przez fantastyczne scenerie/wymiary, jednocześnie z wymogiem limitu znaków, aby nie przerodziło się to w tasiemca, wymusiła dość szybkie zmiany lokacji. Przyznaję też, że ton opowiadania zmienia się z lekkiej komedyjki na poważniejszy – mogę tylko powiedzieć, że tak miało być. Oczywiście, takie przejście nie musi się podobać i, cóż… próbuję nowych rzeczy, trzeba eksperymentować :)
Cieszy mnie, że humor podszedł i dialogi. Bohater jest, jaki jest, ale go polubiłem. Właściwie, urzędnik niższego szczebla nie może za bardzo błyszczeć w średniej długości opowiadaniu, choć starałem się dodać mu trochę “smaczków”.
Zakończenie tkliwe, ale czyż mogłoby być inne? Trochę tam dziegciu dodałem, ale to nie tragedia, więc dajmy pożyć poistnieć dziwnej parze w jeszcze dziwniejszym stanie miłości.
Dzięki wielkie za komentarz i podwójną lekturę :)
Podobało mi się. Zaskoczyło wyobraźnią. Wybrałem ten tekst jako pierwszy po przerwie w obecności tutaj i obawiam się, że trudno będzie innym … Pozdrowienia. Próbuj dalej, jak wyżej napisałeś:
nowych rzeczy, trzeba eksperymentować :)
IMO ta ‘próba’ udała Ci się :)
Hej, Koala75
Dzięki wielkie :) Bardzo mi miło.
Chyba jednak nie ma co pisać dłuższych tekstów, bo trudniej o czytelników ;)
Cześć!
Początek zaliczyłbym do tych z gatunku “ocenimy po ciągu dalszym”. On generalnie nie jest szczególnie zaskakujący, mamy motywy w jakiś sposób dobrze już znane. To nie jest samo w sobie złe. Nie piszę też tego jako wadę tekstu. Raczej staram się oddać odczucia z lektury, a tutaj przy wprowadzeniu czułem, że po dalszym ciągu będę oczekiwał jakiegoś zrywu, przyspieszenia, większej nieprzewidywalności.
O tym dalszym ciągu jeszcze napiszę, natomiast zanim o tym, to dwa słowa o stylu. Bardzo wdzięczny ten styl sobie tu wybrałeś. Raz, że napisane masz to bardzo solidnie, a dwa, że piszesz tutaj w taki szalenie elastyczny sposób, który pozwala gładko przechodzić od wstawek humorystycznych do zdań czy akapitów poważniejszych. To na pewno wyszło Ci fajnie.
Pisałem, że początek wprawił mnie w wyczekiwanie na jakiś zryw i takie szarpnięcie pojawia się dość szybko, bo już chwilę później, kiedy Monika przechodzi do pocałunku. Tutaj mamy pewne przyspieszenie, jest też element zaskoczenia, bo wrzucasz ten pocałunek nagle, bez zapowiedzi.
W dalszej części opowiadania bardzo mocno pracujesz wyobraźnią, by niejako przełamać pewną przewidywalność niektórych aspektów tego opowiadania. Widać, że pomysłów Ci tutaj nie brakowało i na dość prostym motywie zdołałeś zbudować solidny kawałek ciekawej, mocno fantastycznej scenerii. To oczywiście na plus.
Na plus też rzecz jasna humor, który ubarwia Ci ten tekst. Raz, że lektura jest dzięki temu przyjemniejsza, dwa, że tekst lżejszy, a trzy, że te ponad 60k też czyta się szybciej.
To co? Może dla równowagi trochę o tym, co podeszło mniej.
Pierwsza to motyw. On wydał się jednak zbyt prosty, by nawet przy wsparciu mocno wykreowanego świata pociągnąć tekst przy tej długości. Wiesz, tutaj problem w sumie był prosty. Mamy dwójkę bohaterów, gdzie jedno usilnie zmierza do spotkania z drugim. W momencie rozstania tych bohaterów w pierwszej fazie tekstu ja już wiem, jaki jest punkt docelowy tej historii. Na początku to nie przeszkadza. Jak pisałem, pomagasz temu opowiadaniu jak możesz. Humor, kreatywność. A jednak w drugiej połowie tekstu pojawia się lekki przesyt, bo skoro już wiem, że oni i tak w jakiś sposób prędzej czy później muszą się spotkać (co będzie zapewne kulminacją tekstu) to lektura opowiadania w dalszej części zaczyna przypominać wyczekiwanie, kiedy ten moment nadejdzie. I jest to ten rodzaj wyczekiwania, kiedy już nawet humor czy wyobraźnia nie pomoże. Bo podróż do z góry znanego punktu zazwyczaj może być atrakcyjna przez dwadzieścia, maksymalnie trzydzieści tysięcy znaków, a tutaj dostajemy jednak więcej.
Na pewno sam fakt, że jest to jednak opowiadanie, które wykorzystuje wiele klasycznych elementów związanych z motywem miłości sprawia, że tekst pewnie zyskałby na skróceniu. A wiem, co piszę, bo sam przeciągam większość opowiadań. ^^ Generalnie mamy tu sporo prawd, które znany. Sporo uczuć, dylematów i cierpień, które również są już w literaturze dość mocno wyeksploatowane. Oczywiście, trzeba też Ci oddać, że pomogłeś sobie fajnie tą fantastyką, by jednak w jakimś stopniu z tych znanych motywów wyciągnąć coś świeższego. Jednak, znów, owa świeżość zrobiłaby większe wrażenie, gdyby długość tekstu była nieco mniejsza. Gdyby owe świeże motywy nie zatapiały się w tych znanych, a humor momentami nie mieszał z ckliwością.
Generalnie to całkiem dobry tekst ze sporą liczbą zalet. Jednocześnie brakuje mu takiej lowinowej witalności. Jakichś zrywów (poza tym jednym na początku tekst sunie sobie swoim tempem i tak nie bardzo ma ochotę przyspieszyć). Mamy tu ładną kreację świata, ale brakuje w niej nuty szaleństwa. Mamy pomysł na fabułę, ale brakuje przyspieszenia. Owej wspomnianej już witalności. Generalnie miałem poczucie, jakby ten tekst się tak rozwijał, rozwijał i… nie mógł do końca rozwinąć tych skrzydeł. Nie potrafił przyspieszyć, nie potrafił poderwać się do jakieś większej szarży. I, co bardzo ważne, ja tu w żadnym razie nie piszę, że chciałbym tutaj dostać jakiś odpowiednik Lowina. Albo że teraz to już masz pisać tylko po lowinowemu. Chodzi raczej o to, że szukam tych elementów, których tutaj brakło, a które w Twoim pisaniu robią różnicę. Które niejako biorą historię na swoje barki i niosą je z poziomu dobrego na bardzo dobry. Albo nawet bardzo dobry +. Bo tutaj widać wyraźnie ten solidny Zanaisowy poziom, tylko tym razem to jest takie bardziej niemrawe. Stonowane. Takie… stateczne. Z większym przechyłem w stronę tego, co znamy, kosztem tego, co może zaskoczyć i zrobić wrażenie.
Tak czy inaczej solidny, lekki, przyjemny tekst.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Hej, CMie!
Nie ma lekko z Twoimi komentarzami, ale postaram się stawić im czoła ;)
Początek zaliczyłbym do tych z gatunku “ocenimy po ciągu dalszym”. On generalnie nie jest szczególnie zaskakujący, mamy motywy w jakiś sposób dobrze już znane. To nie jest samo w sobie złe. Nie piszę też tego jako wadę tekstu. Raczej staram się oddać odczucia z lektury, a tutaj przy wprowadzeniu czułem, że po dalszym ciągu będę oczekiwał jakiegoś zrywu, przyspieszenia, większej nieprzewidywalności.
Zgoda, tak miało być i nie odebrałem Twego stwierdzenia jako wadę. Pełna zgoda.
Bardzo wdzięczny ten styl sobie tu wybrałeś. Raz, że napisane masz to bardzo solidnie, a dwa, że piszesz tutaj w taki szalenie elastyczny sposób, który pozwala gładko przechodzić od wstawek humorystycznych do zdań czy akapitów poważniejszych. To na pewno wyszło Ci fajnie.
To by mi wystarczyło za nagrodę w stosunku do tego tekstu :P
Pisałem, że początek wprawił mnie w wyczekiwanie na jakiś zryw i takie szarpnięcie pojawia się dość szybko, bo już chwilę później, kiedy Monika przechodzi do pocałunku. Tutaj mamy pewne przyspieszenie, jest też element zaskoczenia, bo wrzucasz ten pocałunek nagle, bez zapowiedzi.
W dalszej części opowiadania bardzo mocno pracujesz wyobraźnią, by niejako przełamać pewną przewidywalność niektórych aspektów tego opowiadania. Widać, że pomysłów Ci tutaj nie brakowało i na dość prostym motywie zdołałeś zbudować solidny kawałek ciekawej, mocno fantastycznej scenerii. To oczywiście na plus.
Na plus też rzecz jasna humor, który ubarwia Ci ten tekst. Raz, że lektura jest dzięki temu przyjemniejsza, dwa, że tekst lżejszy, a trzy, że te ponad 60k też czyta się szybciej.
Czyli jeszcze jakieś plusy się znalazły. Miło mi, dzięki wielkie, bo co jak co, ale o swoją wyobraźnię się czasem martwię. Jeśli 60k czytało się w miarę lekko to dobrze, długie teksty to trudna sprawa, zarówno, żeby utrzymać czytelnika, jak i żeby nie zanudzić. Oczywiście, Nie sądzę, że udało mi się to idealnie w tym przypadku. Na pewno dość częste zmiany scenerii miały pomóc, ale to rodzi inne problemy.
To co? Może dla równowagi trochę o tym, co podeszło mniej.
Czyli przechodzimy do sedna, bo poklepywanie po plecach jest miłe, ale wiele nie uczy :P
Pierwsza to motyw. On wydał się jednak zbyt prosty, by nawet przy wsparciu mocno wykreowanego świata pociągnąć tekst przy tej długości. Wiesz, tutaj problem w sumie był prosty. Mamy dwójkę bohaterów, gdzie jedno usilnie zmierza do spotkania z drugim. W momencie rozstania tych bohaterów w pierwszej fazie tekstu ja już wiem, jaki jest punkt docelowy tej historii. Na początku to nie przeszkadza. Jak pisałem, pomagasz temu opowiadaniu jak możesz. Humor, kreatywność. A jednak w drugiej połowie tekstu pojawia się lekki przesyt, bo skoro już wiem, że oni i tak w jakiś sposób prędzej czy później muszą się spotkać (co będzie zapewne kulminacją tekstu) to lektura opowiadania w dalszej części zaczyna przypominać wyczekiwanie, kiedy ten moment nadejdzie. I jest to ten rodzaj wyczekiwania, kiedy już nawet humor czy wyobraźnia nie pomoże. Bo podróż do z góry znanego punktu zazwyczaj może być atrakcyjna przez dwadzieścia, maksymalnie trzydzieści tysięcy znaków, a tutaj dostajemy jednak więcej.
Ok. To tak: widzisz tu dwa problemy. Po pierwsze motyw, po drugie dołączona do niego długość tekstu. Spróbuję powalczyć z obydwoma.
Motyw – jest prosty, bo wiadomo, co się stanie na końcu. Tak i tak miało być. Jeśli oglądam komedię romantyczną, to na 99% skończy się szczęśliwie, jeśli horror, to zło wygra lub przetrwa. Kiedy szedłem do kina na Titanica, wiedziałem, co się wydarzy i nikt nie miał za złe twórcy, że trzymał się oryginalnej historii. Pewnie, lubię twisty jak każdy, ale nie widzę sensu wpychania twistu tam, gdzie nie pasuje. Czy w Gwiezdnych Wojnach ktoś się spodziewał, że Imperium wygra? Jakie inne zakończenie miałoby tu pasować, w tekście, który ma zarówno humor, jak i miłość? Schemat nie jest z gruntu zły – to tekst z gatunku feel good, w którym bardziej od portu końcowego liczy się podróż.
Czy to musi wszystkim pasować? Rzecz jasna – nie. Ale innej opcji zakończenia nie przewidywałem.
Długość – scenek z różnych wymiarów miało być docelowo więcej (pomysły były), ale mamy tu zarówno pierwsze spotkanie, zakochanie się, Dis i wizytę u lekarza, wizytę w urzędzie, spotkanie z Kupidynem, z Wiedzą, dwa wymiary, a potem trzeci z Moniką, i na koniec znów z Moniką. W sumie jestem zadowolony, że nie przekroczyłem 70k znaków, szczególnie przy korzystaniu z dużej ilości dialogów. Chciałbym skrócić parę scen, ale nie wiedziałem jak, aby nie tracić sensu. Sam wiesz najlepiej, że ścinanie może mieć zgubny wpływ na tekst.
Na pewno sam fakt, że jest to jednak opowiadanie, które wykorzystuje wiele klasycznych elementów związanych z motywem miłości sprawia, że tekst pewnie zyskałby na skróceniu. A wiem, co piszę, bo sam przeciągam większość opowiadań. ^^ Generalnie mamy tu sporo prawd, które znany. Sporo uczuć, dylematów i cierpień, które również są już w literaturze dość mocno wyeksploatowane. Oczywiście, trzeba też Ci oddać, że pomogłeś sobie fajnie tą fantastyką, by jednak w jakimś stopniu z tych znanych motywów wyciągnąć coś świeższego. Jednak, znów, owa świeżość zrobiłaby większe wrażenie, gdyby długość tekstu była nieco mniejsza. Gdyby owe świeże motywy nie zatapiały się w tych znanych, a humor momentami nie mieszał z ckliwością.
Ok, zgadzam się – wiele motywów i przemyśleń jest znanych. Jednak patrząc z punktu widzenia Krwawego, to dla niego wszystko jest nowe. Humor w głównej mierze polega na odkrywaniu przez niego miłości, co musi się wiązać z ckliwością (cynizm i wyrachowanie to późniejszy stopień poznania miłości). Pomijając jednak ckliwość, zostaje sam motyw podróży, a podróż wymaga miejsca i wielu znaków. Może problemem jest połączenie poznawania miłości z podróżą. Tutaj się nie będę usprawiedliwiał, to mogła być wątpliwej jakości mieszanka.
Generalnie to całkiem dobry tekst ze sporą liczbą zalet. Jednocześnie brakuje mu takiej lowinowej witalności. Jakichś zrywów (poza tym jednym na początku tekst sunie sobie swoim tempem i tak nie bardzo ma ochotę przyspieszyć). Mamy tu ładną kreację świata, ale brakuje w niej nuty szaleństwa.
Ach, ten Lowin. Ropuch to cyniczny i nieco egoistyczny kobieciarz, Krwawy to nieuświadomiony nowicjusz. Dwa różne światy. Pierwszy Lowin zaskoczył scenerią i inną konwencją, ale bez elementu zaskoczenia był “tylko” dobry – co pokazał drugi Lowin. Hmm. Nuta szaleństwa? Wiesz, chyba obaj lubimy totalnie zaskakujące miszmasze, ale tekst nie musi walić w łeb niespodziewanym pomysłem, aby się podobał. Moje ulubione opowiadanie to rozmowa chłopaka z duchem dziewczyny. Tak opisane nie wygląda najciekawiej, ale to prawdziwe streszczenie. Mam wrażenie, że oczekiwałeś od tego tekstu, czego innego niż ja chciałem napisać i rozminęliśmy się po drodze. To, rzecz jasna, moja wina jako autora, bo brak tego “O! To dobre” spada na mnie.
Pocieszam się, że nie spadam poniżej bibliotecznego poziomu ;)
Dziękuję Ci bardzo za lekturę i szczegółową analizę.
Pozdrawiam serdecznie
Mnie się zdecydowanie podobało.
Zgodzę się z CMem, że początek robi wrażenie “poczytamy, zobaczymy” – sama po lekturze pierwszej części tekstu miałam poczucie, że ja już to wszystko znam i że to wszystko, a zwłaszcza motyw “o nie, umarłam dziewicą, zrób coś z tym” niespecjalnie lubię. Ale potem się rozkręciło.
Tekst stoi na charakterystycznym u ciebie przemieszaniu niemal-pastiszu i powagi. Do tego, co było mocną stroną Lowinów, dodajesz tu nieposkromioną wyobraźnię, pół na pół jak z bizarro, pół na pół jak z pastiszu baśni. W tle masz prawie Empedoklesa z jego koncepcją miłości jako siły sprawczej świata :) (wybacz, nerdoza klasyczna jest nieuleczalna XD). Postacie teoretycznie masz prosto ze składu archetypów, ale udaje ci się dodać im coś własnego, swoistego: demon jest wiarygodny w swojej walce z amor morbus (miłością – chorobą, nerdoza klasyczna, patrz wyżej), Monika prędko zrzuca maskę komediowej idiotki i okazuje się być pełnokrwistą bohaterką.
Jest może gdzieniegdzie za dużo tego dobrego – czyli np. dałoby się pewnie ściąć niektóre epizody, jak chodzi o ilość znaków, trochę może zmniejszyć ilość “gadżetów” (te brzmiące chwilami jak z “Dzienników gwiazdowych” wyliczanki :) ). Ale to wszystko stosunkowo mało się dla mnie liczyło, w kontekście czytelniczej przyjemności, jaką mi dał ten tekst.
Dobry tekst, krótko mówiąc.
ninedin.home.blog
Hej, hej, Ninedin
Przede wszystkim dziękuję, że w ogóle zajrzałaś.
Zgodzę się z CMem, że początek robi wrażenie “poczytamy, zobaczymy” – sama po lekturze pierwszej części tekstu miałam poczucie, że ja już to wszystko znam i że to wszystko, a zwłaszcza motyw “o nie, umarłam dziewicą, zrób coś z tym” niespecjalnie lubię. Ale potem się rozkręciło.
Początki są trudne. Tutaj miał określić cel bohatera no i przedstawić mu problem miłości. Rozumiem problem z motywem dziewicy, ale Monika nie chciała tutaj “pójść na całego” – była raczej w szoku, że to już koniec i straciła szansę na wiele rzeczy. Starałem się w miarę załatwić sprawę zakochania, bo wierz mi, naprawdę staram się streszczać teksty – tylko nie zawsze wychodzi :P
Tekst stoi na charakterystycznym u ciebie przemieszaniu niemal-pastiszu i powagi.
Zapiszę to sobie ;) Ale piszę raz poważny tekst, raz zabawny.
Do tego, co było mocną stroną Lowinów, dodajesz tu nieposkromioną wyobraźnię, pół na pół jak z bizarro, pół na pół jak z pastiszu baśni. W tle masz prawie Empedoklesa z jego koncepcją miłości jako siły sprawczej świata :) (wybacz, nerdoza klasyczna jest nieuleczalna XD).
Empedoklesa nie znam, ale wierzę na słowo :P
Postacie teoretycznie masz prosto ze składu archetypów, ale udaje ci się dodać im coś własnego, swoistego: demon jest wiarygodny w swojej walce z amor morbus (miłością – chorobą, nerdoza klasyczna, patrz wyżej), Monika prędko zrzuca maskę komediowej idiotki i okazuje się być pełnokrwistą bohaterką.
Podróż przez wymiary miała być spotkaniem z różnymi obliczami miłości, scen zaplanowanych było o wiele więcej, ale nie chciałem przeciągać (co i tak nie wyszło do końca). W archetypach nie widzę nic złego, o ile mają coś nowego w sobie – miło mi, że uważasz je za udane :)
Jest może gdzieniegdzie za dużo tego dobrego – czyli np. dałoby się pewnie ściąć niektóre epizody, jak chodzi o ilość znaków, trochę może zmniejszyć ilość “gadżetów” (te brzmiące chwilami jak z “Dzienników gwiazdowych” wyliczanki :) ).
Zgadzam się – tekst wyszedł może ciut przydługi i na przykład Gamala dałoby radę ściąć. Bez narzuconego limitu trochę pofolgowałem. Zaręczam, że żadne zdanie nie było pisane tylko po to, aby zwiększyć ilość znaków. Dobre ścięcie to kwestia doświadczenia.
Ale to wszystko stosunkowo mało się dla mnie liczyło, w kontekście czytelniczej przyjemności, jaką mi dał ten tekst.
Dobry tekst, krótko mówiąc.
Dziękuję, chciałem napisać zwykłego “feel gooda”: miłość i humor obowiązkowo, ale i trochę mniej przyjemnych rzeczy – wtedy te pierwsze lepiej wybrzmiewają.
Pozdrawiam serdecznie :)
No niestety, Zanaisie, to opowiadanie jest potwornie przegadane. Nie trochę, nie średnio, a bardzo. A szkoda, bo pomysł jest dobry, przejście od “lekko-sielanki” do ponurych wizji dobre. I owszem, powinno być z opóźnieniem, ale nie aż takim.
Część rzeczy nic nie wnosi, część wnosi, ale jest opisana zbyt długo. 50K wstępu w tekście na 63K to za dużo, nawet jeśli ta końcówka jest dobra, a poprzedzenie jej czymś wolniejszym jest uzasadnione. Problem w tym, ze muszą być jeszcze jakieś proporcje – i choć owo “wolniejsze” powinno być długie, żeby końcówka miała solidny efekt, to po prostu nie aż tak – bo w pewnym momencie pozbywasz się części czytelników.
Co na plus… Na pewno właśnie końcowa zmiana tonu. Jak również motyw z kwiatami i młodością – to jest bardzo mocne, niesamowity pomysł, bardzo obrazowy i zapadający w pamięć… Szkoda, ze właśnie już na etapie, przy którym znużyłem się tekstem. Niemniej na pewno ten moment niejako “obudził”, odnowił koncentrację.
Jednak koniec końców, o ile Detektyw Lowin był bardzo dobrym tekstem, to przy tym mam odczucia odwrotne – tu dobry pomysł z bardzo przykuwającymi uwagę elementami (przelot przez Szansę, kwiaty, ostatni upadek) zostały trochę zmarnowane. A przecież potrafisz pisac przykuwając uwagę (i to w różnych przecież konwencjach).
" – Nie mam czasu"
" – Czy to Wydział Zgonów?"
" Wstał. Antymorze rozpościerało"
" Zrobił jeszcze krok"
" Na twarzy – zaczerwienionej"
– nadmiarowe spacje przed akapitami.
"– Szukasz"
Podwójna spacja.
Hej, Wilku
No niestety, Zanaisie, to opowiadanie jest potwornie przegadane. Nie trochę, nie średnio, a bardzo
Innego komentarza się nie spodziewałem ;) Przegadane – racja, choć czytałem wiele opowiadań (szanowanych autorów), które moje przegadanie zostawiają daleko w tyle. Na pewno dałoby radę skrócić. Natomiast z “potwornie” przegadane się pozwolę nie zgodzić. Chyba inaczej patrzymy na przegadanie – to indywidualna kwestia.
Część rzeczy nic nie wnosi, część wnosi, ale jest opisana zbyt długo. 50K wstępu w tekście na 63K to za dużo, nawet jeśli ta końcówka jest dobra, a poprzedzenie jej czymś wolniejszym jest uzasadnione. Problem w tym, ze muszą być jeszcze jakieś proporcje – i choć owo “wolniejsze” powinno być długie, żeby końcówka miała solidny efekt, to po prostu nie aż tak – bo w pewnym momencie pozbywasz się części czytelników.
Nie traktuje 50k jako wstępu. Dla mnie wstęp się kończy po zniknięciu Moniki. Wędrówka i poszukiwanie wskazówek to nie wstęp, tylko sedno.
Co na plus… Na pewno właśnie końcowa zmiana tonu. Jak również motyw z kwiatami i młodością – to jest bardzo mocne, niesamowity pomysł, bardzo obrazowy i zapadający w pamięć… Szkoda, ze właśnie już na etapie, przy którym znużyłem się tekstem. Niemniej na pewno ten moment niejako “obudził”, odnowił koncentrację.
A, dziękuję. Przynajmniej czymś trafiłem w twoje gusta. Obawiam się, że zmiana tonu jeszcze się pojawi jako wada ;)
Jednak koniec końców, o ile Detektyw Lowin był bardzo dobrym tekstem, to przy tym mam odczucia odwrotne – tu dobry pomysł z bardzo przykuwającymi uwagę elementami (przelot przez Szansę, kwiaty, ostatni upadek) zostały trochę zmarnowane. A przecież potrafisz pisac przykuwając uwagę (i to w różnych przecież konwencjach).
Lowin był dobry (raz) i teraz mnie prześladuje. Co do pisania, to ja raczej się miotam w pisaniu i czasem coś trafię. Ten tekst przynajmniej dostał piórkową nominację, więc i tak się cieszę.
Dzięki za łapankę i mam nadzieję, że w końcu napiszę coś, co trafi w Twoje gusta :)
Pozdrawiam serdecznie
Krwawy stanął przy drzewie – które niedługo zabije Monikę Lot – i wyjrzał na oblodzoną szosę. W oddali zobaczył światła samochodu. Bardzo dobrze. Ostatnie zadanie i dwustugodzinna zmiana dobiegnie końca. Potrzebował odpoczynku.
Nieco aliteruje ten początek.
Czemu tak pędziła do Wrocławia w środku mroźnej nocy?
Czy ten Wrocław ma tu znaczenie dla fabuły? Brzmi sztucznie.
Samochód śmignął koło Krwawego, rąbnął w wiekowy dąb (zrzucając śnieg z gałęzi) i sprasował się jak złożony akordeon.
Zbędny przymiotnik
Krwawy wyszeptał cyfrczar lokalizujący i uniósł struniarza membranowego w imitacji ludzkiego uśmiechu, choć wcale nie był w nastroju.
Za dużo obcych słów na raz.
macasz zęby i dziąsła drugiej osoby, spotykasz jej język i ślizgasz się po nim, a ślina chlupocze, syczy i kląska jak kalosz, gdy próbujesz wyciągnąć go z błota.
Bardzo obrazowy opis. Jestem pod wrażeniem… choć ta końcówka nieco…hmm… nie przypominam by dane mi było doświadczyć chlupotu śliny ;)
Na koniec oderwali się od siebie z dźwiękiem podobnym do wyciągania kalosza z błota.
To już było wcześniej. Niepotrzebnie stosujesz to samo porównanie.
Monika otworzyła oczy, ujrzała nową postać Krwawego i wydała z siebie pełne radości stłumione westchnienie, niczym po otwarciu metalowego pudełka w pokoju mamy i ujrzeniu sterty landrynek i wafelków zamiast przyborów do szycia.
Porównanie zbyt długaśnie. Czytelnik traci rytm.
– To zaraza powszechna na niektórych światach. Niestety, przenosi się między gatunkami. Destrukcyjna siła, której ofiary można liczyć w milionach! Niestety, może zaatakować każdego
Pełen dobrych przeczuć Krwawy w ciszy i w skupieniu przesuwał szachy, zdecydowany zająć co najmniej setne miejsce.
przesuwał raczej figury/bierki
https://sjp.pwn.pl/slowniki/szachy.html
– Ja też jestem chory – powiedział. – Proszę! Monika Lot. Czy jest w Górach Samotnej Kontemplacji? Jak się tam dostać? Muszę wiedzieć!
Tu mnie trochę męczy fakt, że Przewoźnik nie wiedział dokąd ją zabrał. Przecież sam wcześniej o tym wspominał. Niekonsekwencja.
Odkaszlnął resztkami antymaterii i czknął promieniowaniem.
Za dużo tego absurdu. Nie siadło. I sensu w tym nie ma żadnego.
Masz też w wielu miejscach nawiasy… przeszkadzały, wybijały z rytmu, sprawiały, że fragmenty nimi objęte były jakby mniej ważne. Coś jakbym czytał własne notatki z wykładów.
Teraz wrażenia ogólne:
Napisałeś to z rozmachem, bez hamulców. Mamy tu świat demonów, mamy absurdalne uniwersum matematyczno-kwantowe, mamy historię o nieszczęśliwej miłości demona, który szuka drogi w życiu, i do tego miejscami całkiem fajny humor. Całość napisana sprawnie, technicznie bez zarzutów, momentami nawet spektakularnie.
Nie będę ukrywał jednak, że to wielobarwne danie z wymyślnych potraw nie podeszło mi za bardzo. Chyba przedobrzyłeś, panie.
Poczułem się trochę tak, jakbyś wysmażył dla mnie stek ze świetnej wołowiny, ugotował smakowitą zupę, przygotował na deser crème brulee… po czym zmiksował to wszystko razem i przerobił na koktajl.
Każde z dań przygotowałeś wybornie, a jednak efekt końcowy, co cóż… nieco mnie przerósł.
By być bardziej konkretnym.
Świat absurdu, gdzie demon popija całki i wymiotuje różniczkami, nie dodaje mi się z bardzo klasyczną historią o miłości. Używasz wiele technicznych pojęć, w postaci przymiotników czy rzeczowników, bez przejmowania się sensem tego co piszesz. Rozumiem absurd, jednak zbyt dużo tego jak na mój gust.
Również fabuła utworu, dość prosta, nie unosi objętości.
Przecież już po pierwszej scenie nie z Moniką, bardzo udanej swoją drogą, wiemy, o czym będzie ta opowieść. Demon zakocha się, przeżyje dramat, odwróci o 180 stopni sposób pojmowania świata i miłości, po czym odnajdzie ukochaną.
I u Ciebie ta fabuła jest wręcz wzorcowo według wspomnianego scenariusza, z tym że ten etap przemiany demona przeciągasz w nieskończoność, serwując kolejne absurdalne światy, dodając filozoficzne przemyślenia, jednak nie ma w tym mięcha i w dość szybko zaczyna się czytelnikowi dłużyć. Bo gdy czytelnik zna już cel, do którego to wszystko zmierza, to sama droga nie wydaje się tak atrakcyjna, by trzymać w napięciu przez kilkadziesiąt tysięcy znaków.
Podsumowując, podziwiam pomysł, chwalę humor i łatwość pisania o miłości, nie mniej jak na mój gust to przeszarżowałeś z poziomem absurdu, a objętość tekstu okazała się nieadekwatna do treści, przez co dłużył się ten tekst miejscami.
Były momenty świetne, były przyzwoite, były takie, które można by sobie darować.
Moja ocena: 5/6.
Na piórko nie wystarczy.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Przegadane – racja, choć czytałem wiele opowiadań (szanowanych autorów), które moje przegadanie zostawiają daleko w tyle
To na pewno. Nawet wśród znanych wyjadaczy. Są autorzy, którzy najpierw pokazują, ze potrafią długie książki pisać tak, ze człowiek się nie może oderwać i chciałby jeszcze więcej, a potem napiszą inne powieści, które naprawdę ciekawe pomysły na nowelę topią w trylogiach wody.
W przypadku “całek” to kwestia tego, ze opisujesz zbyt długo (nawet nie zbyt wolno, a zbyt długo) rzeczy, które owszem, dodają klimatu i wizji, ale w pewnym momencie człowiek czyta i czyta dalej, a tu cały czas ta sama scena, bez elementów cokolwiek do niej dodających. W 15, może 20K byłoby to naprawdę dobre i mocne, ale ruszyło niestety w żeglugę :( [opinia oczywiście subiektywna]
Hej, Chrościsko
Rozumiem, nie podeszło, nie ma sprawy.
Odniosę się po kolei do uwag, może coś wytłumaczę swoim punktem widzenia ;)
Na koniec oderwali się od siebie z dźwiękiem podobnym do wyciągania kalosza z błota.
To już było wcześniej. Niepotrzebnie stosujesz to samo porównanie.
To specjalnie, żeby pokazać, że wyszło dokładnie tak, jak opisał wcześniej.
– Ja też jestem chory – powiedział. – Proszę! Monika Lot. Czy jest w Górach Samotnej Kontemplacji? Jak się tam dostać? Muszę wiedzieć!
Tu mnie trochę męczy fakt, że Przewoźnik nie wiedział dokąd ją zabrał. Przecież sam wcześniej o tym wspominał. Niekonsekwencja.
Przewodnik nie wie, tylko przypuszcza. Może nie wyjaśniłem tego zbyt dobrze.
Odkaszlnął resztkami antymaterii i czknął promieniowaniem.
Za dużo tego absurdu. Nie siadło. I sensu w tym nie ma żadnego.
Antymateria z promieniowaniem się łączy, ale się nie upieram.
Dzięki za resztę łapanki :)
Świat absurdu, gdzie demon popija całki i wymiotuje różniczkami, nie dodaje mi się z bardzo klasyczną historią o miłości.
Kwestia gustu, a z gustem dyskutować nie ma sensu. Dla mnie łączy się całkiem dobrze i na tym poprzestańmy :)
Napisałeś to z rozmachem, bez hamulców. Mamy tu świat demonów, mamy absurdalne uniwersum matematyczno-kwantowe, mamy historię o nieszczęśliwej miłości demona, który szuka drogi w życiu, i do tego miejscami całkiem fajny humor. Całość napisana sprawnie, technicznie bez zarzutów, momentami nawet spektakularnie.
I dziękuję bardzo. Naprawdę. Jako ktoś, kto mało pisze, a w szczególności dłuższych tekstów, takie stwierdzenie daje nadzieję na przyszłość :)
Również fabuła utworu, dość prosta, nie unosi objętości.
Przecież już po pierwszej scenie nie z Moniką, bardzo udanej swoją drogą, wiemy, o czym będzie ta opowieść. Demon zakocha się, przeżyje dramat, odwróci o 180 stopni sposób pojmowania świata i miłości, po czym odnajdzie ukochaną.
Tak, masz rację, tylko gdzie tu błąd? Widzę, że ten zarzut się powtarza, więc znów będę bronił tego schematu. Romans skończy się miłością, horror pewnie będzie miał złe zakończenie, w kryminale znajdą mordercę. Czy jedyne wartościowe teksty, to te, co łamią schemat? Z twistem na końcu? No nie sądzę. Lubię książki czy filmy nie tylko za zakończenie, ale głównie za całą podróż, mimo że wiem, jak się skończy. Właściwie większość książek i filmów ma przewidywalne zakończenie, częściowo wynikające z konwencji lub choćby krótkiego opisu.
Dla mnie ten zarzut jest bezpodstawny.
Dziękuję za udaną scenę :)
I u Ciebie ta fabuła jest wręcz wzorcowo według wspomnianego scenariusza, z tym że ten etap przemiany demona przeciągasz w nieskończoność, serwując kolejne absurdalne światy, dodając filozoficzne przemyślenia, jednak nie ma w tym mięcha i w dość szybko zaczyna się czytelnikowi dłużyć.
Cieszę się, że przebiegła wzorcowo, bo tak miała wyglądać. Nie wiem, co rozumiesz przez mięcho <walkę? nowy romansik?> ? Chętnie czytam o podróżach między światami i nie oczekuję tam wymyślonych na siłę fajerwerków. Jest tutaj lekko ponad 63k znaków. Poznanie Moniki, miasto demonów i wizyta u doktora, urząd i kupidyn, wyspa Wiedzy, stacja Gamala, miasto Isly, fałszywa Monika, prawdziwa Monika, epilog. W każdym miejscu dialogi, bez silenia się na “tellizm”. Ja tam jestem zadowolony z pomieszczenia tylu treści, nie wchodząc nawet w górny limit portalowy.
Ale to tylko moje zdanie.
Podsumowując, podziwiam pomysł, chwalę humor i łatwość pisania o miłości, nie mniej jak na mój gust to przeszarżowałeś z poziomem absurdu, a objętość tekstu okazała się nieadekwatna do treści, przez co dłużył się ten tekst miejscami.
Były momenty świetne, były przyzwoite, były takie, które można by sobie darować.
Czyli tragicznie nie było i tak postaram się o tym opowiadaniu pamiętać.
W każdym razie dziękuję za lekturę i opinię, mam nadzieję, że niesmak po koktajlu nie zostanie na długo :)
Pozdrawiam serdecznie
To opowiadanie to prawdziwa skarbnica absolutnie świetnych i przy tym przekomicznych cytatów. Absurd naprawdę na poziomie – choć mówię to jako zagorzała fanka Pratchetta, więc trzeba brać pod uwagę, że ja w ogóle taką literaturę bardzo lubię – i pasuje do całości jak ulał. Urzekł mnie początkowy fragment o ludziach i o żołędziu, i o… no, wymieniałabym tego pół tekstu.
Gorzej jednak, że odnoszę wrażenie, że poziom spada im dalej się brnie, a potem na koniec znów leci w górę. Nie dlatego, że poziom absurdu jest mniejszy, a raczej przez to, że tekst w miarę czytania nieco się dłuży. Tej międzywymiarowej podróży mogłoby być nieco mniej, bo nie porwała mnie tak jak główny motyw. I choć te sceny w jakiś sposób były potrzebne – swoją drogą motyw sióstr, dwóch miłości, bardzo mi się podoba, a i ta która tkwi w głowie bohatera przypadła mi do gustu – to dałoby się je chyba napisać krócej i nieco lepiej utrzymać tempo opowiadania.
Zdecydowanie doceniam pomysł, lejący się absurd, opisy (szczególnie piekła i matematycznej knajpy) oraz bohaterów. Bardzo dobra lektura, nie żałuję, że się natknęłam. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Hej, Verus
Cieszy mnie, że się spodobało. Trochę odleciałem z limitem i środek wypadł najsłabiej, ale przynajmniej zrehabilitowałem się w Twoich oczach końcówką ;) Podróż miała być osią historii i wypadła jak wypadł. Długi tekst zawsze ma ten problem z utrzymaniem zainteresowania, ale trzeba próbować i takie pisać, aby się nauczyć – dlatego takie opinie są cenne :)
To opowiadanie to prawdziwa skarbnica absolutnie świetnych i przy tym przekomicznych cytatów.
Ha! Przynajmniej humor jakoś wyszedł.
Dzięki za lekturę! Fajnie, że się uśmiechnęłaś :P
Pozdrawiam serdecznie
Czeźć.
Już tytuł mi się podoba, jako studentowi, który kiedyś miał całki wtłaczane do mózgu.
Do licha, już płacze? A nie, to oko wypływa. W porządku, alarm odwołany.
I już wiem, że przyszedłem we właściwe miejsce :P
– Słuchaj no, panienko. Nie ma co dyskutować. – Uniósł dłonie. – Zginęłaś. Zdarza się. Przypuszczam, że to dla ciebie nowość
Oj tak. Właściwe jak cholera.
Wykorzystał swój zapas elokwencji na opis całowania.
To była elokwencja? Chryste.
Z powodu pomniejszenia mózgu do absolutnie niewystarczających rozmiarów, Krwawy zdołał tylko z trudem zrozumieć, że czeka na wiosnę, by wykiełkować.
Ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że żołędzie nie mają mózgu żadnych rozmiarów. Ale nie ja. Ani trochę tego nie zrobię :D
Zapytać „jak leci?” dziewczynę o nazwisku Lot, niedługo po tym, jak wyleciała z drogi i wbiła się w drzewo.
Brzmi dokładnie jak coś, co sam bym zrobił. Odczuwam wysoki poziom empatii.
Ruszył między żelazne ulice Dis, Pierwszego Miasta Zaświatów, lśniące w zimnym księżycowym świetle
Jak na miasto w abstrakcyjnym wymiarze, w którym pije się drinki całkowe, a po ulicach latają subatomowe chochliki, światło księżycowe to mało oryginalny sposób na iluminację okolicy. Kolejny tego typu przykład, ciut dalej, to picie kawy przez demonice…
A tak klops, jakby to powiedzieli Ziemianie. – Czegoś mi tu brakuje. Może: A tak – klops, jakby powiedzieli Ziemianie.
W środku panowała tak sztywna atmosfera, że dawno niepodlewane kwiaty wciąż sterczały prosto, a gdy Krwawy przekroczył próg domostwa, jego spodnie same się wyprasowały.
Nieomal zmarłem ze śmiechu XDDD
Perpetuum mobile – się P nie pochyliło
– Taś, taś? – zachichotał głos, po czym wraz z nosicielem zniknął w monstrualnym przełyku.
Trochę miałem tutaj problem ze zrozumieniem, czyj głos i kto jest nosicielem…
Stary Wiedza zna twoje pragnienie.
Wiedza jest bytem kosmiczno-abstrakcyjno-niematerialno-transcednentalnym, więc można by chyba użyć końcówek zgodnych z rodzajem gramatycznym słowa? Tzn. Stara Wiedza.
wśród matemagów z ⁵ℜ noszą miano ∋∞∈.
No i to jest błyskotliwa uwaga, w przeciwieństwie do picia kawy i księżycowego światła :P
– Witaj, Krwawy.
Gdyby nie był tak otumaniony miłością, mógłby zauważyć, że to nie może być prawdziwa Monika, bo prawdziwej się nie przedstawił…
Generalnie spodziewałem się raczej humorystycznej opowiastki – oczywiście humoru tu nie brakuje, ale opowiadanie ma zdecydowanie poważne przesłanie, i to dobrze. Jest świetne. (Poza tymi drobiazgami, do których się przyczepiłem – ale nie musisz na to zwracać uwagi, ja bardzo lubię się czepiać wszystkiego…). Jest też długie, ale czyta się je szybko i bez „przestojów”. Prosimy jak najwięcej takich opowiadań!
Pozdrawiam serdecznie.
Precz z sygnaturkami.
Długi tekst zawsze ma ten problem z utrzymaniem zainteresowania, ale trzeba próbować i takie pisać, aby się nauczyć – dlatego takie opinie są cenne :)
Rozumiem problem, też się z nim mierzę. :D Powodzenia w następnych podejściach, chętnie będę zaglądać, bo tutaj, mimo niedociągnięć, jest naprawdę wysoki poziom.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cześć,
zawitałem tutaj i ja, żeby podzielić się swoją subiektywną opinią.
Podoba mi się świat, który stworzyłeś, jest bogaty, logiczny i opisany w zabawny sposób. Nie będę tutaj wymieniał tych wszystkich perełek, bo miejsca by nie starczyło, mnie osobiście urzekła czarna dziura i kacje w rodzaju podrapania za horyzontem zdarzeń ;)
Akcja jest wartka i przykuła moją uwagę całko-wicie ;) Są interesujący bohaterowie, jest tajemnica, motyw drogi i rozwoju głównej postaci. Urzekło mnie to. Nie dłużyło mi się, wręcz przeciwnie, byłem ciekaw jak to się skończy.
Czy to jest miłość czy to jest kochanie – można by parafrazować znany cytat, pytając o miłość w tekście. Padło wyżej, że to być może jeno zauroczenie, może to nie jest tak głębokie uczucie, jak się zdaje. Po lekturze nie mam takich dylematów – dla mnie to jest taka fajna, romantyczna, prawdziwa miłość; taka jak ma być :D Gdzieś tam pewnie koresponduje taka wizja z moim poglądami/doświadczeniami.
Podoba mi się także, powiązana z miłością, konstrukcja szansy – miłość nie jest w stanie rozkwitnąć, jeżeli nie podejmiemy pewnego rodzaju ryzyka, to mądre i prawdziwe przesłanie, IMHO.
Zastanowiłbym się na kwestią wzajemności uczucia – tutaj mamy miłość z perspektywy jednej osoby, swoistego rycerza, który pokonuje przeciwności, żeby zdobyć swoją księżniczkę, o której zbyt wiele zresztą nie wiadomo. Trochę kliszowate, choć w tak ciekawym ujęciu nie jest to rażące.
Czy poziom tekstu jest nierówny? Wg mnie nie – jest wysoki przez cały czas. Przychylam się jednakowoż do opinii, że pod kątem humoru początek nie koresponduje z końcem. Warto się nad tym zastanowić. Humor ma to do siebie, że potrafi pojawiać się w każdym momencie, także w czasie smutku, strachu, niepewności – tak przynajmniej myślę i tak sam mam. Zresztą mamy w Twoim tekście happy end, więc dlaczego nie dorzucić do tej końcówki kilku żarcików?
Co do głosowania piórkowego to jestem na TAK.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Hej, Niebieski_kosmito
Już tytuł mi się podoba, jako studentowi, który kiedyś miał całki wtłaczane do mózgu.
Mam nadzieję, że nie przywołałem za wielu złych wspomnień ;)
Do licha, już płacze? A nie, to oko wypływa. W porządku, alarm odwołany.
I już wiem, że przyszedłem we właściwe miejsce :P
Przymknąłem oko na ten żart, ale tak ledwo, ledwo…
Jak na miasto w abstrakcyjnym wymiarze, w którym pije się drinki całkowe, a po ulicach latają subatomowe chochliki, światło księżycowe to mało oryginalny sposób na iluminację okolicy. Kolejny tego typu przykład, ciut dalej, to picie kawy przez demonice…
Wyznaję pogląd, że abstrakt śmieszy bardziej, gdy wymieszać go z normalnością, ale, oczywiście, rozumiem Twój punkt widzenia.
– Witaj, Krwawy.
Gdyby nie był tak otumaniony miłością, mógłby zauważyć, że to nie może być prawdziwa Monika, bo prawdziwej się nie przedstawił…
Gratuluję :) Bylem ciekaw, czy ktoś to zauważy. Tak, Krwawy był otumaniony, lecz koniec końców, upadek wyszedł mu na dobre.
Generalnie spodziewałem się raczej humorystycznej opowiastki – oczywiście humoru tu nie brakuje, ale opowiadanie ma zdecydowanie poważne przesłanie, i to dobrze. Jest świetne. (Poza tymi drobiazgami, do których się przyczepiłem – ale nie musisz na to zwracać uwagi, ja bardzo lubię się czepiać wszystkiego…). Jest też długie, ale czyta się je szybko i bez „przestojów”. Prosimy jak najwięcej takich opowiadań!
Dzięki wielkie. Część drobiazgów poprawiłem, masz czujne oko. Cieszę się, że nie było przestojów i nie odczułeś długości, bo tego najbardziej się bałem.
Dzięki za lekturę i pozdrawiam!
Verus
Znając życie, drugiego długiego tekstu długo nie spróbuję ;)
Hej, hej, BasementKey
Podoba mi się świat, który stworzyłeś, jest bogaty, logiczny i opisany w zabawny sposób. Nie będę tutaj wymieniał tych wszystkich perełek, bo miejsca by nie starczyło, mnie osobiście urzekła czarna dziura i kacje w rodzaju podrapania za horyzontem zdarzeń ;)
Dziękuję :) Abell to prawdziwa nazwa jednej z czarnych dziur, przekaże jej, że została doceniona.
Akcja jest wartka i przykuła moją uwagę całko-wicie ;) Są interesujący bohaterowie, jest tajemnica, motyw drogi i rozwoju głównej postaci. Urzekło mnie to. Nie dłużyło mi się, wręcz przeciwnie, byłem ciekaw jak to się skończy.
Każdy komentarz, w którym ktoś mówi, że się nie dłużyło, to miód na moje oczy :P
Czy to jest miłość czy to jest kochanie – można by parafrazować znany cytat, pytając o miłość w tekście. Padło wyżej, że to być może jeno zauroczenie, może to nie jest tak głębokie uczucie, jak się zdaje. Po lekturze nie mam takich dylematów – dla mnie to jest taka fajna, romantyczna, prawdziwa miłość; taka jak ma być :D Gdzieś tam pewnie koresponduje taka wizja z moim poglądami/doświadczeniami.
Pierwsza miłość to nie głębokie dojrzałe uczucie. Może jest niedojrzałe, naiwne i głupie, ale dla zakochanego to cały świat. Czy przetrwa próbę czasu? Kto wie? Ale na początku taka miłość wydaje się na całe życie.
Krwawy nie zna miłości, a ona chce mu pokazać i blaski i cienie. Niech się pomęczy, niech myśli, że przegrał, że stracił Monikę – wtedy o wiele bardziej doceni sukces.
Zastanowiłbym się na kwestią wzajemności uczucia – tutaj mamy miłość z perspektywy jednej osoby, swoistego rycerza, który pokonuje przeciwności, żeby zdobyć swoją księżniczkę, o której zbyt wiele zresztą nie wiadomo. Trochę kliszowate, choć w tak ciekawym ujęciu nie jest to rażące.
Tak, to pewien problem. Niestety, inne ujęcie wymagałoby zwiększenia limitu, albo zmiany koncepcji tekstu – brak poszukiwań Moniki, a raczej wspólne przygody, o ile jeszcze ich czekają. Monika nie od razu jest zakochana, nawet głos o tym mówi:
Twoja Monika właśnie godzi się z własnymi uczuciami. Jeszcze minuta i dojdzie do niej, co się wydarzyło
Starałem się ją zrobić pełnowymiarową postacią na tyle, jak dalece się dało. Czy się udało? Myślę, że mogło być lepiej, ale ujdzie :P
Czy poziom tekstu jest nierówny? Wg mnie nie – jest wysoki przez cały czas. Przychylam się jednakowoż do opinii, że pod kątem humoru początek nie koresponduje z końcem. Warto się nad tym zastanowić. Humor ma to do siebie, że potrafi pojawiać się w każdym momencie, także w czasie smutku, strachu, niepewności – tak przynajmniej myślę i tak sam mam. Zresztą mamy w Twoim tekście happy end, więc dlaczego nie dorzucić do tej końcówki kilku żarcików?
Z humorem jest taka śmieszna sprawa, że dorzucenie paru żarcików czasem okazuje się cholernie trudne. W scenach z Gamalem i Islą na żarciki nie bardzo był odpowiedni klimat, a później, cóż, może i tak, ale nie chciałem na siłę umieszczać żartów, co do których nie byłem przekonany – staram się, aby humor wynikał z sytuacji, nie wsadzam go “bo musi być”.
Co do głosowania piórkowego to jestem na TAK.
Dziękuję, na sukces nie liczę, ale każde uznanie dla dłuższej formy dużo dla mnie znaczy :)
Pozdrawiam
Tak – za długie. Tak – zbyt intensywne. Tak intensywne, że musiałem przerwać w połowie, odpocząć i wrócić na drugi dzień. Ale wróciłem, bo chciałem więcej.
Świetnie jest to napisane: dynamicznie, gdy trzeba – lirycznie, gdy trzeba – mądrze. Zdania-perełki, błyskotliwe, oryginalne treściowo i literacko są rozsiane po całym tekście. No i piękne światy, bo tu każdy rozdział to osobny świat, odrębny, skończony i osobna opowieść, autonomiczna, domknięta. Za każdą z nich należą się oklaski, choć moja ulubiona to ta z Gamalem.
Hej, Coboldzie!
Sam nie lubię dłużyzn, ale, uwierz mi, naprawdę starałem się ograniczać :) Może ta intensywność się z tym łączy – chciałem za dużo jaj w jednym koszyku, więc wyszło to tak ściśnięte. Z drugiej strony rozrzedzenie spowodowałoby wydłużenie…
Świetnie jest to napisane: dynamicznie, gdy trzeba – lirycznie, gdy trzeba – mądrze. Zdania-perełki, błyskotliwe, oryginalne treściowo i literacko są rozsiane po całym tekście.
Dziękuję :) Takie opinie, nawet bez piórka, są motywujące do kolejnych prób.
No i piękne światy, bo tu każdy rozdział to osobny świat, odrębny, skończony i osobna opowieść, autonomiczna, domknięta. Za każdą z nich należą się oklaski, choć moja ulubiona to ta z Gamalem.
I dlatego chciałbym napisać, że wyszło takie długie ;) Zaplanowałem i rozpisałem więcej światów (siedem, ściślej mówiąc), ale okazały się zbyt długie.
Nie wiedziałem, czy Gamal ze swoim “oprzyrządowaniem” się przyjmie, więc miło mi, że jakoś wyszedł :)
Dziękuję za lekturę, opinię i pozdrawiam!
W sumie jest to bardzo sympatyczne opowiadanie, niemniej troszkę się od niego odbiłam. Mam wrażenie, że w przeciwieństwie do wielu Twoich tekstów, które bywają znakomicie klarowne i pozbawione niepotrzebnego balastu, a zarazem nie odrobione od wzorca, nie podręcznikowo poprawne, ale lekkie i bardzo autorskie, tu wpakowałeś trochę za dużo grzybków w barszcz i trochę za długo się rozkoszowałeś stworzoną wizją.
Jest to bardzo ładnie napisane, bo pisać umiesz, ale zabrakło mi efektu wow (w przeciwieństwie do tekstu wrześniowego, o czym już wiesz).
Postaram się wrócić z bardziej treściwym komentarzem, ale nie obiecuję, bo mnie czas dość dramatycznie goni :(
http://altronapoleone.home.blog
Hej, Drakaino
No, bywa, cóż mogę powiedzieć. Wszystkim się nie dogodzi. To miało być po prostu przyjemne opowiadanie, połączenie fantasy z romansem. Nie bardzo wiem, o jakich tekstach mówisz, bo po pierwsze nie ma ich wiele, po drugie z reguły zbierają takie “ok, fajne” (pozdrawiam Anet).
Tutaj motyw przewodni jest prosty, a świat/y? No nie da rady w opowieści o podróżach fantastycznych nie wsadzać różnych “grzybków”.
Długie? No, długie, ale do 80k jeszcze mu sporo brakuje.
Jest to bardzo ładnie napisane, bo pisać umiesz, ale zabrakło mi efektu wow
Dziękuję. Niestety, mam wrażenie, że Lowin mnie przeklął i teraz od wszystkich moich opowiadań oczekuje się tego mitycznego efektu wow :/ (tylko Wilk nawet w Lowinie nie znalazł wow :) )
Postaram się wrócić z bardziej treściwym komentarzem, ale nie obiecuję, bo mnie czas dość dramatycznie goni :(
Nie trzeba, dzięki, że w ogóle ten napisałaś :) Już mi wyłuszczono, co jest nie tak ;)
Pozdrawiam serdecznie
Nie bardzo wiem, o jakich tekstach mówisz
Zważywszy, że jeden nominowałam do piórka, a drugi byłabym nominowała, gdyby mnie nie ubiegnięto… Jesteś jednym z moich ulubionych autorów na portalu i trzymasz poziom także w tym tekście, tylko akurat on nie przemówił do mnie tak mocno. Dla mnie nie zawsze efekt wow decyduje o TAK-u. Niemniej tak, jest coś na rzeczy w tym, że jak jakieś teksty danego autora cię zachwycą, to potem nie każdy dorasta do tego wow. Mam tak też z Katią, więc jesteś w dobrym towarzystwie!
http://altronapoleone.home.blog
Chodzi mi o
że w przeciwieństwie do wielu Twoich tekstów
to słowo “wiele”. Szczerze mówiąc, Twój komentarz do “Spleć z głosów…” wydawał mi się dość chłodny, dlatego nie wpadłem na to, że chciałaś go nominować.
Jesteś jednym z moich ulubionych autorów na portalu i trzymasz poziom także w tym tekście, tylko akurat on nie przemówił do mnie tak mocno.
Dziękuję :) Rozumiem, na subiektywne odczucia nie da rady. Czytałem ostatnio opowiadania Chianga i niektóre z Nebulo i Hugo zupełnie mi nie przypasowały.
Krwawego uważam za dobry tekst. Nie wiem, czy piórkowy. Konkurencja ostra, a to długie. Dopóki tekst będzie zbierał NIE głównie z powodów subiektywnych, to uznam, że jest dobrze.
Niemniej tak, jest coś na rzeczy w tym, że jak jakieś teksty danego autora cię zachwycą, to potem nie każdy dorasta do tego wow.
Taaak, właśnie widzę ;) Najwyraźniej trzeba zrezygnować z pisania humoru, bo Lowin za wysoko postawił poprzeczkę.
Mam tak też z Katią, więc jesteś w dobrym towarzystwie!
Towarzystwo znakomite, bez dwóch zdań :)
Najwyraźniej trzeba zrezygnować z pisania humoru, bo Lowin za wysoko postawił poprzeczkę.
A wręcz przeciwnie, bo jesteś w to dobry. I każdą poprzeczkę można przeskoczyć.
Po prostu nie każdy bardzo dobry tekst jest też piórkowy, zwłaszcza dla pojedynczego głosującego :) I z tym się należy pogodzić. Jedno dostane piórko nie oznacza, że wszystkie teksty są piórkowe. Sama mam dość rekordową liczbę nominacji, a piórka trzy.
http://altronapoleone.home.blog
Po prostu nie każdy bardzo dobry tekst jest też piórkowy, zwłaszcza dla pojedynczego głosującego :) I z tym się należy pogodzić. Jedno dostane piórko nie oznacza, że wszystkie teksty są piórkowe.
W życiu mi to przez myśl nie przeszło :P Żadnego tekstu nie pisałem z myślą, że jest piórkowy (szczególnie księżniczek) i zawsze mnie nominacje dziwią. Nominacja też dobra, bo porządne komentarze wpadają i zawsze wartościowa krytyka.
A wręcz przeciwnie, bo jesteś w to dobry. I każdą poprzeczkę można przeskoczyć.
Albo dostać nią w czaszkę… ;)
Oj, tam, oj, tam. Są już wyniki, więc mogę się przyznać, że ta wymiana zdań mnie dość bawiła, jako że je znałam :D
http://altronapoleone.home.blog
Są już wyniki, więc mogę się przyznać, że ta wymiana zdań mnie dość bawiła, jako że je znałam :D
:O Ależ to nieuczciwe! Nie spodziewałem się takich wyników, bo Chrościsko i Wilk-Zimowy mnie tu zmasakrowali… ;)
Ale przynajmniej miałaś rozrywkę!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Cieszę się, Anet :)
Zjawiskowe jest to opowiadanie, Zanaisie! Bogactwo kolejnych wizji przytłoczyło mnie, ale w pozytywnym sensie. Pobrzmiewa tutaj pewna niepokojąca dziwność, rodem z obrazów Beksińskiego, Jednocześnie opowiadanie jest takie ciepłe, co podkreśla odkrywana wrażliwość Krawego, a ostatecznie Adama. Humor moim zdaniem jest tutaj smaczny i udany (taś, taś mnie zniszczyło ;D).
Dużo jest tutaj godnych zazdroszczenia słowotrysków, np ten
zbliżył się płynnym ruchem, jakby lewitował na skrzydłach własnego piękna.
Ale zdarzają się też spadki formy, np. to okropne zdanie:
Czerwone płomyki z hologramowych pochodni pełzały po gładkich ścianach.
Podsumowując, uważam że jest to opowiadanie warte każdej spędzonej przy nim minuty i jak dla mnie jedno z najlepszych, jakie czytałem na forum w tym roku, jeśli nie w ogóle portalowa czołówka. Gratuluję i życzyłbym sobie więcej. :>
Hej, MrBrightside!
Nie spodziewałem się tutaj jeszcze komentarzy, a tu taka miła niespodzianka.
Pobrzmiewa tutaj pewna niepokojąca dziwność, rodem z obrazów Beksińskiego,
O, dzięki, może dlatego żonie tak się podobało ;) Uwielbia Beksińskiego. To demony, trochę dziwności musiało być.
Jednocześnie opowiadanie jest takie ciepłe, co podkreśla odkrywana wrażliwość Krawego
To kiedy jeszcze chciało mi się pisać coś z humorem. Chyba muszę wrócić do tego i skrobnąć jakąś komedię.
Humor moim zdaniem jest tutaj smaczny i udany (taś, taś mnie zniszczyło ;D).
Cieszę się, ten humor albo się lubi, albo wprost przeciwnie :P
Dużo jest tutaj godnych zazdroszczenia słowotrysków, np ten
zbliżył się płynnym ruchem, jakby lewitował na skrzydłach własnego piękna.
Ale zdarzają się też spadki formy, np. to okropne zdanie:
Czerwone płomyki z hologramowych pochodni pełzały po gładkich ścianach.
Czyli średnia zachowana ;) Wygładzę to zdanie.
Podsumowując, uważam że jest to opowiadanie warte każdej spędzonej przy nim minuty i jak dla mnie jedno z najlepszych, jakie czytałem na forum w tym roku, jeśli nie w ogóle portalowa czołówka. Gratuluję i życzyłbym sobie więcej. :>
Dziękuję bardzo :) Krwawy już raczej napotkał swój szczęśliwy koniec, a od dziwnych światów muszę odpocząć, bo “Konie na dalekim brzegu” wyszły podobne do tego. Ale kiedyś, kto wie…
Pozdrawiam i dzięki raz jeszcze za wizytę!
Hej Zanaisie!
Naprodukowałam się nad komentarzem tylko po to, by przy dodawaniu się usunął ;(
Powiem więc tylko tyle że choć początkowo tekst mnie nie kupił (romantyzmu we mnie tyle co w kiju od szczotki), potem bardzo mi to wynagrodził. Odrzuciła mnie łatwość, z jaką zakochał się Krwawy. Nie znał Moniki, więc musiał spodobać mu się wygląd bądź pocałunki, co nijak nie wpasowuje się w moje wyobrażenie miłości. Może to bardziej zauroczenie?
Ujęły mnie wybory Krwawego, ani dobre ani złe. One po prostu były.
Humor też fajnie dodawał smaku do tekstu, a kreacja świata cudowna ;)
Piórko zasłużone, gratulacje!
Dziękuję za lekturę!
Hej, Gruszel!
Już tu walczyłem z tą łatwością zakochania i nadal będę się bronił, że młodzi i niedoświadczeni zakochują się często na „maxa”. Czy to zauroczenie, czy miłość, to już inna dyskusja, ale jakbym miał tu jeszcze budować całe zakochanie się, to by z 30k znaków więcej wyszło ;)
Tak, wybory Krwawego to czasem wyboru bez podziału na dobre czy złe, jak z kobietą od kwiatów.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Przeczytałem parę dni temu, więc chyba wypada mi skomentować…
Zacznę więc może od wrażeń ogólnych. W pewnym sensie widać w nim przemianę autora, bo ma w sobie i elementy Lowinowe, i elementy jesiennego Zanaisa. Ogółem jednak miałem pewien problem z oceną, bo o ile oceniając każdą scenę z osobna miałem jak najbardziej pozytywne wrażenia, to jako całość trochę mnie wynudziło.
Na pewno na komentarz zasługuje więc konstrukcja tekstu. Faktycznie zdaje się, że początek mógł być nieco przydługi (albo końcówka przykrótka), skoro wkroczenie w podróż zajęło mu tak długo. Jakby gdzieś o scenę za dużo. Co lekko podbija jeszcze temat usuniętych 997 światów, które pojawiają się zupełnie znienacka :P
Z drugiej strony sama podróż przez światy wypada moim zdaniem nieźle. Sam motyw takich podróży przywiódł mi na myśl Małego Księcia:), scena z Adamem brzmiała trochę jak Iris z trzeciego Wiedźmina. Niemniej – było to udane.
Jako wadę postrzegam też trochę samą końcówkę, w której, po wkroczeniu w poważniejsze tematy, skręcasz w przesłodzony happy end, żywcem wyjęty z którejś z komedii romantycznych. I nie mówię tu tylko o tym, że po prostu dobrze się skończyło, ale podobieństwo wszystkich gestów i używanych fraz jest naprawdę uderzające – więc o ile to nie jest jakiś humor, którego nie załapałem, to jest to dla mnie chyba całkiem spory minus.
Co dalej… Sam początek był ciekawy i wciągający.
Mogę jeszcze skomentować klimat. Świat wypadł interesująco, włącznie z Kupidynem, biurokratyzacją czy demoniczną logiką… Ale przyznam, że po przeczytaniu tekstu dziwię się co do wyboru tytułu. Bo choć wspomnianych całek (i innych matematyczno-fizycznych obiektów) trochę poupychałeś w tekście, to zdecydowanie jako ozdoba – i raz, że one gdzieś w środku na długi czas znikają, a dwa – że bardzo mało nawiązujesz do tego, co one naprawdę oznaczają, a korzystasz z nich jedynie jako swego rodzaju ozdobnika. Równie dobrze zamiast całek mogliby pić gb’blluriańskie koktajle, płynną siarkę albo zwyczajny spirytus :P
Żeby jakoś podsumować – było nieźle, ale to na pewno nie szczyt Zanaisowych możliwości.
Слава Україні!
Nie tym razem, Zanaisie. Uf, męczyłem się okrutnie ( z tym okrutnie chciałem się wpasować w charakter opowiadania;) ), ale chciałem przeczytać wszystkie opowiadania z plebiscytu. Nie lubię groteski, a wręcz nie cierpię “polskich bohaterów”, których można krótko scharakteryzować: rutyniarz z doświadczeniem, tryskający sarkastycznym humorem, z nieodłącznym poczuciem beznadziei. W Twoim zabrakło tylko martyrologii. Bo chociaż piszesz, że demon ledwo się pojawił, to jego działanie i zachowanie świadczy o czymś zupełnie odwrotnym. Dokładasz do tego banalny wątek “nie chciał, ale się zakochał i ruszył by odnaleźć swą miłość”. Ale powiem Ci coś. Też napisałem opko dokładnie z takim samym wątkiem. Chociaż mój bohater to chyba chciał się zakochać… Tak więc banał nie jest mi obcy.
Nie wiem, co tu mi nie zagrało. Może gdyby nie ta groteska. Być może przeszkadzał mi świat, który nie miał granic i w zasadzie wszystko mogło się zdarzyć, a co za tym idzie kolejny pomysł i akapit wyskakuje jak ten przysłowiowy królik z kapelusza. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Ale to chyba Ty gdzieś napisałeś, że nie sposób dogodzić wszystkim.
Pozdrawiam.
Hej, Golodhu i Darconie
Wybaczcie, że połączę moje odpowiedzi w jedną.
W skrócie to piórko dla tego tekstu mnie zdziwiło, a jego obecność na liście plebiscytowej jeszcze bardziej. Zostałem miło zaskoczony (w obu przypadkach), ale rozumiem, że tekst jest specyficzny i albo mocno trafia, albo wręcz przeciwnie. Na swoją obronę tylko powiem, że pomysł i poszczególne sceny chodziły za mną tak długo, aż zdecydowałem się je napisać, aby opróżnić z nich głowę.
Jest tu i banał i za dużo cukru, ale to celowe. Ten tekst jest jak komedia romantyczna – wiadomo, co się wydarzy, ale jak nie ma nic lepszego na innym kanale, to od biedy ujdzie.
Tak więc ja mu piórka nie dałem, ja go na listę nie wpisałem :P Mam do niego duży sentyment, ale myślę, że jeszcze nie raz przeczytam podobne do Waszych komentarze ;)
Dziękuję, że daliście radę i zostawiliście komentarze.
Hej
Podobało mi się. Dobrze rozpoczynasz, wciągasz czytelnika od razu w wir jakiegoś zdarzenia i przez większość tekstu nie puszczasz. Żarty całkiem niezłe, uśmiechnęło mi się tu i tam, ale przede wszystkim nad opowiadaniem wisi taka przyjemna absurdalno-satyryczna mgiełka. Nawet makabra (np. wypływające oko) jest całkiem zabawna.
Fajna postać. Dobrze też grasz tematem. Niby leci według schematu, ale obracasz ten schemat po swojemu. Niesiesz gdzieś tam obok też jakieś przesłanie, niebanalne, fajne.
Podróż przez światy ciekawa, oryginalna. Choć muszę przyznać, że gdzieś tam w którymś momencie było tego tak dużo, że trzeba było odpocząć, więc może należałoby odrobinę inaczej rozłożyć akcenty. Ale to wiadomo jednym się podoba innym nie.
Bardzo przyjemna lektura.
Pozdrawiam!
Hej, Edwardzie
Wreszcie komuś się spodobało xD Absurd i satyra to coś, w co celowałem, więc cieszę się, że widać.
Właściwie widać, że opowiadanie strasznie polaryzuje opinie, ale nie żałuję, że napisałem, choć teraz pewnie bym trochę skrócił.
Dziękuję za komentarz i miło mi, że lektura była przyjemna.
Pozdrawiam
Cześć,
tym razem, niestety, nie smakowało. “Konie na dalekim brzegu” wciąż niedoścignione :)
Myślę, że tutaj pierwsze skrzypce gra jednak mój gust, niż jakieś konkretne zarzuty. Wolę literaturę na poważnie. Nie jestem też do końca miłośnikiem opowieści, w których – tak jak Twój główny bohater – szybko przemieszczamy się między różnymi lokacjami i nie zagrzewamy w nich zbyt długo miejsca. Oczywiście oferuje to ciekawe możliwości – popisałeś się w tekście wyobraźnią przy każdej z krain. Natomiast mój osobisty gust mówi temu stanowcze “nie”. I już :)
Co podobało mi się najbardziej? Starsza pani sadząca kwiaty. Według mnie to najbardziej udany wątek Twojego tekstu. Ciekawe spojrzenie na trującą, wysysającą soki miłość. Szeroki wachlarz różnych okołodemonicznych słówek i określeń też zasługuje na docenienie.
Ach, zarzut jednak się znajdzie, wybacz ten mały plot twist. Odniosłem wrażenie (być może mylne, to już sam ocenisz), że z biegiem tekstu niejako zapomniałeś, kim jest Twój bohater. Uczłowieczenie demona przychodzi bardzo szybko, jego obcość z pierwszych akapitów rychło zanika i już się nie pojawia. W efekcie mamy do czynienia z typowym, zagubionym w nieznanym sobie świecie bohaterem. Dodałbym mu trochę więcej czerni :) Pewnie można bronić, że zakochany demon, to i niedemonicznie sobie poczyna. Argument akceptuję, ale wciąż kręcę nosem.
Mimo wszystko nie jest to tekst nieudany, a wręcz przeciwnie. Blednie jednak w zestawieniu z moim ulubieńcem :)
Pozdrawiam,
fmsduval
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Hej!
Czytam i nie mogę uwierzyć – niby Zanais, a obrzydliwości prawie nie ma (wypływające oko było zabawne, więc się nie liczy) ;)
Zadziwiłeś mnie, bo trafiłam tu po kilku twoich tekstach pełnych krwawego konkretu, a tu tyle absurdu, abstrakcji i lekkości… Podziwiam, jak różne opowiadania jesteś w stanie napisać.
Długości tekstu specjalnie nie poczułam. Zmieściłeś w nim skrajnie różne emocje, od absurdalnie śmiesznego kupidyna jako wabika do smutnej i poważnej historii Isli. Myślę, że zamknięcie tego w klamrę naiwnie historii miłosnej zadziałało dobrze: oto miłość jest trudna, bolesna, skomplikowana, etc. ale na innym poziomie sprowadza się do tego, że spotykają się dwie osoby i chcą być na zawsze razem. Jedno i drugie jest prawdą. Super.
Dziękuję za przyjemną lekturę :)
„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”
Hej, Anoia
To już tak, że kojarzę się tylko z obrzydliwościami? ;( Z początku było zupełnie inaczej. Kurczę, muszę napisać coś lekkiego…
Cieszy mnie, że są osoby, którym ten tekst się podoba. Był już mocno krytykowany i pewnie będzie w recenzji Fantastycznych Piór, ale mam do niego sentyment. Może i jest czasami infantylny, czasem groteskowy, troszkę za długi, ale przecież taka jest pierwsza miłość. Zobaczyłaś w tekście wszystko to, co chciałem przekazać :)
Dziękuję, że zechciałaś przeczytać to opowiadanie i podzielić się wrażeniami :)
Cześć Zanais, tekst faktycznie długi, ale ja uśmiechałem się i nie nudziłem ani przez moment! Bardzo się mnie to podobało ;-)
Szczegółowe kwestie chyba wyczerpali już poprzedni komentujący. Czy więc naprawdę miłości nie zapijesz całkami? Nie całkiem :-P
Hej, krzkot1988
Cóż to za nagły wysyp czytelników!
Bardzo się cieszę, że nie odczułeś nudy i miałeś okazję się uśmiechnąć. :)
tytuł “Miłość zapijesz całkami” by powodował jeszcze większe uczucie WTF ;P