- Opowiadanie: idzi212 - Gloria in omnes astrologi

Gloria in omnes astrologi

Moja pierwsza poważniejsza próba pisarska, opowiadanie o młodym, lekko naiwnym chłopcu, który chce sięgnąć gwiazd by odzyskać mamę, nieważne jakim kosztem

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Gloria in omnes astrologi

 

 

 

 

 

Przyszło mi żyć w ciekawych czasach. Tego na pewno nikt mi nie odmówi. Urodziłem się w dniu, w którym pierwszy człowiek stanął na księżycu, dokładnie 20 lipca 1969 roku. Wieść o najważniejszym dotychczas zwycięstwie rasy ludzkiej nad bezgranicznym, szeroko pojętym kosmosem dotarła szybko do Polski, jej mieszkańcy również byli zachwyceni, jednak było czuć swąd goryczy że to Amerykanie, a nie sowieci dokonali tego pierwsi.

Gdy byłem malutki, pamiętam te wydarzenia jak przez mgłę, mama budziła mnie co jakiś czas w środku letnich nocy i gdy tylko upewnialiśmy się że ojciec śpi po ciężkiej pracy w polu, wybiegaliśmy na polanę skrzętnie skrytą pomiędzy wielkimi drzewami. Potrafiliśmy tam siedzieć do pierwszych promieni słońca wpatrując się cały czas w gwiazdy. Godzinami słuchałem, leżąc na jej kolanach i czując jej delikatną dłoń w moich włosach o każdym widocznym na naszym skrawku nieba zbiorze. Zakochałem się wtedy w kosmosie, dzięki właśnie miłości matki, miłości zarówno do mnie, jak i jej kosmosu. Pewnej nocy, gdy po prostu leżeliśmy obok siebie wyłapując kolejne konstelacje, wypatrzyliśmy najjaśniejszą gwiazdę na północy. Była o wiele większa, jaśniejsza i wyraźniejsza od wszystkich innych. Mama powiedziała mi wtedy że wszyscy ci, którzy odeszli z ziemi zostawiają tutaj swoje ciała a ich energia płynie przez wielką pustkę właśnie do tej gwiazdy, dlatego jest taka wielka, by pomieścić każdego człowieka. Opowiedziała mi o swoim tacie, bardzo dobrym człowieku który na pewno ma tam specjalne miejsce za każde dobro które poczynił tutaj. Mówiła mi o tym z taką pewnością w jej delikatnym głosie, że mój małoletni rozum przyjmował to wszystko za najprawdziwszą prawdę.

Gdy skończyłem sześć lat poszedłem do szkoły jak każde dziecko. Na tą specjalną okazję dostałem najwspanialszy prezent jaki tylko mogłem sobie ówcześnie wyobrazić. Na ramieniu mundurka szkolnego mama doszyła mi okrągłą naszywkę przedstawiającą naszego kochanego kotka, Lusię na tle konturów ziemi i powiedziała mi że ten dzień to mój pierwszy krok do poznania kosmosu. Nawet Jurij Gagarin nie miał takiej na swoim kombinezonie, więc chodziłem z nią dumny jak paw przez całe przedszkole. Gdy tylko nauczyłem się czytać, sięgałem od razu po wszelakiej maści książeczki dla dzieci o kosmosie i astronautach, a w wieku siedmiu czy ośmiu lat przeczytałem bajki robotów Lema, potem już sobie nie darowałem i co tylko mój mały rozum potrafił wtedy przyswoić z dzieł tego wirtuoza to czytałem, resztę odstawiałem do momentu gdy będę już na tyle duży by zrozumieć wszystko o czym pisał. Ojciec strasznie się na mnie denerwował że wolę siedzieć z nosem w książkach zamiast pomagać mu w polu jak większość dzieci na wsi. Wybraniała mnie matka, która szła pracować za mnie. Nie miała mi tego ani trochę za złe, bardzo się cieszyła że zgłębiam swoją wiedzę, a gdy tylko wracała z pracy, niekiedy późnym wieczorem to kładła się obok mnie na łóżku i czytałem jej na głos wyrywki z pism popularnonaukowych lub Lema. Gdy napotykałem trudne słowa, śpieszyła mi z poprawną wypowiedzią i znaczeniem. Potem spisywałem sobie wyrazy których nie potrafiłem wypowiedzieć na oddzielnej kartce i przed przeczytaniem tekstu prosiłem mamę żeby chociaż powiedziała mi jak to się wymawia, żeby czytać jej bez przerw. Niekiedy zdarzało się że zmęczona matka zasypiała u mnie na łóżku z ręką otuloną wokół mnie, wtedy przykrywałem ją moim kocem, całowałem w czoło i życzyłem jej miłych snów o kosmosie, po czym kładłem się obok niej.

Gdy miałem osiem zaprojektowałem swoją pierwszą rakietę. Czego się spodziewać po takim małolacie jak ja, nie był to plan z prawdziwego zdarzenia jednak starałem się jak mogłem, naśladując rysunki techniczne wywieszone na ścianach w jednej z klas w mojej szkole. Skleiłem cztery kartki, by mieć więcej przestrzeni i zaopatrzony jedynie w ołówek i linijkę stworzyłem pierwszy szkic, na osobnej kartce rozpisałem z czego będzie wykonana, jakiego paliwa użyję i ile będę mógł na niej przelecieć. Według moich obliczeń, gdybym wykorzystał jedyny mi wtedy dostępny silnik ze skarpety ojca, którego średnie spalanie ( Wierząc ojcu) to osiem litrów na sto kilometrów mógłbym przelecieć około pięciuset kilometrów. Bazując na opisie warstw atmosferycznych w jednym z czasopism, bez problemu doleciałbym do termosfery i przekroczył granicę kosmosu.

Części do rakiety zbierałem przez całe wakacje, w przerwach od pracy w polu chodziłem po wsi i pytałem sąsiadów czy za drobną przysługę chcieliby oddać mi trochę złomu. Za ostrzeżenie trawy, podlanie ogrodu lub jego przekopanie dostawałem kawałki różnych blach, które magazynowałem za kupką drzewa w stodole, byleby tylko ojciec nie zauważył. Nikomu nie mówiłem po co mi tyle złomu, było to moją małą tajemnicą bo miał to być prezent dla mamy, więc im mniej osób wiedziało tym lepiej.

Pewnego dnia przyszedłem na podwórko starszego pana, siedzącego akurat przy kupce drzewa. Zapytałem się o możliwy do oddania złom, a on mi palcem pokazał stalową wanienkę opartą o ścianę rozpadającej się stodoły. Oczy zaczęły mi się wtedy błyszczeć jakby były ze szczerego złota, bo oto widziałem podstawę mojej rakiety. Powiedział, że jeżeli pomogę mu z drzewem to odda mi ją. Letni skwar z nieba ani trochę mi nie przeszkadzał, całe szczęście ojciec gdy tylko mogłem unieść siekierę uczył mnie jak się nią obsługiwać więc nie miałem problemów z porąbaniem drewna. Co chwila patrzyłem się na wannę, upewniając się że nadal tam stoi. W pewnym momencie słońce było w takim położeniu, że światło odbijało się od niej wprost na mnie, więc gdy ledwo co mogłem otworzyć oczy byłem pewien że tam jest. W przerwie w pracy, gdy piłem litrami wodę przyniesioną przez starszego pana, ten w końcu zaczął się dopytywać.

– Ludzie na wsi mówią że długo już ten złom zbierasz. – Powiedział patrząc na wannę.

– Tak proszę pana, zbieram. – Odpowiedziałem grzecznie w przerwie między kolejnymi łykami wody.

– A można wiedzieć młody człowieku, po co?

– Robię prezent dla mamy, proszę pana. Ale niech pan nie mówi nikomu, chcę żeby to była niespodzianka.

– Prezent dla mamy? Ze złomu? – Odparł ze zdziwieniem. – Ja wiem że w ciężkich czasach teraz żyjemy, ale pierwszy raz słyszę żeby robić prezenty ze złomu! Aj Boże, co ta komuna z ludźmi wyprawia! – Zaśmiał się wtedy, co bardzo mnie zasmuciło. Wróciłem do pracy i czekałem aż skończy się drzewo do rąbania, by wziąść tylko tą wannę i wrócić do domu. Ale zaintrygowany starszy pan nie dawał już za wygraną i musiał dowiedzieć się jak najwięcej.

– Masz jakąś spawarkę w domu? Zrobisz z tego coś ciekawego?

– Nie proszę pana, nie mam spawarki w domu.

– A co chcesz z tego zrobić na ,,prezent”?

– To tajemnica proszę pana.

Po moich słowach zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękiem rozłupywanego przeze mnie drewna. Skończyłem pracę gdy słońce zmierzało już ku zachodowi, więc spodziewałem się też tego że w domu czeka na mnie wkurzony ojciec i matka próbująca mnie bronić przed laniem pasem. Było to jednak wliczone w cenę rakiety i doskonale o tym wiedziałem gdy rozpoczynałem swoje eskapady na wieś po części.

– Skończyłem proszę pana. Jeżeli pan pozwoli to zabiorę wannę i pójdę do domu, rodzice pewnie na mnie czekają.

– Nie krępuj się młody człowieku, bierz śmiało.

Przez chwilę zastanawiałem się jak przenieść wannę przez pół wsi, no i najsensowniejszym było po prostu jej ciągnięcie za sobą. Była cała pordzewiała, tylko gdzieniegdzie miała małe placki czystej blachy, ale była szczelna i wytrzymała. Gdy wychodziłem z podwórka znowu zagadał mnie jej były właściciel.

– Jeżeli będziesz potrzebował to w warsztacie mam pełno narzędzi, mogę ci użyczyć. Ale pod jednym warunkiem. Powiesz mi co dokładnie robisz, bardzo mnie zaciekawiłeś. – Powiedział z entuzjazmem, którego bym nie podejrzewał u człowieka w jego wieku. Przez dłuższą chwilę stałem pod podwórkiem trzymając jedną ręką wannę i myślałem nad tym czy opłaca mi się zdradzić moje tajemnice. Narzędzia bardzo się przydadzą, na pewno będą lepszą alternatywą niż klej do drewna, który wówczas zakładałem jako idealny do sklejenia rakiety. Racjonalizm w tym momencie zwyciężył. Podszedłem do starca i błagając o zachowanie tajemnicy i nierozpowiadanie nikomu wyjawiłem mu swoje plany. Był jeszcze bardziej zafascynowany, widać to było w jego oczach. Powiedział mi wtedy żebym odłożył wannę do jego warsztatu i przyniósł resztę złomu tutaj a jak znajdę wolną chwilę to od razu weźmiemy się za pracę, tylko żebym przedstawił mu projekt. Do domu wręcz biegłem żeby odreagować szczęście, które wtedy mnie spotkało. Wtedy już poczułem jakby grawitacja nie istniała, a ja fruwałem jak w kosmonauci w kosmosie.

Następnego dnia z rana, gdy tylko wyrwałem się na chwilę z pracy, zerwałem plany rakiety ze ściany obok łóżka i biorąc przy okazji pierwszą partię złomu przyszedłem do warsztatu starszego pana. Rzuciłem złom na wcześniej przygotowane przez niego miejsce i obgadaliśmy moje plany. Zarzucał mi że rakieta musi być choć trochę aerodynamiczna, a ja stworzyłem całą kanciastą, nie miałem też nic by osłonić ją przed spalaniem w atmosferze ziemi. Musiałem szybko wracać do pracy w polu, więc nie miałem czasu by obgadać z nim wszystkiego, na odchodne powiedział mi że popracuje jeszcze nad moim projektem.

Do wieczora zrobiłem jeszcze siedem kursów na ,,przerwę” i doniosłem większość złomu do warsztatu. Jak starzec obiecywał, tak zrobił i poprawił mój projekt. Naszkicował go tak, że wyglądał dokładnie jak rysunek techniczny zawieszony w mojej szkole. Byłem pod wielkim wrażeniem. Dowiedziałem się również że ma na imię Apoloniusz, a przed wojną był znanym w swych kręgach inżynierem. Do wieczora pracowaliśmy nad prezentem dla mamy.

Resztę wakacji spędziłem na pracy w polu z ojcem, a gdy tylko nadażała się okazja wymykałem się i siedziałem w warsztacie u pana Apoloniusza. Dość często asystował mi, mówił o technice w szerokim tego pojęcia znaczeniu, a ja dopóki spawarka go nie zagłuszała wsłuchiwałem się z ciekawością. Początek roku szkolnego nieco utrudnił mi zadanie, ale zawsze znajdowałem choćby godzinę na pracę przy rakiecie. Nocami zacząłem szyć dwa skafandry, dla mnie i dla mamy.

Nie mówiłem oczywiście po co stare prześcieradła, szmatki i inne rzeczy tego pokroju. Po dwóch miesiącach rakieta była prawie gotowa, skafandry również. Potrzebowałem jedynie materiału do hełmu mamy, swój zrobiłem z zalegającego w szopie kasku motocyklowego z osłoną na oczy.

Pewnego dnia wróciłem do domu prosto ze szkoły i nie zastałem nikogo. Czasami rodzice wyjeżdzali do miasta na zakupy, więc to nie była pierwsza taka sytuacja. Gdy rodziców nie było, nie mogłem wychodzić z domu, pozostało mi czytanie zapożyczonych od starszego pana lektur na temat techniki i inżynierii. Połowę z tych rzeczy nie rozumiałem, ale i tak czytałem udając że cokolwiek rozumiem. Zapamiętywałem trudniejsze słowa żeby popisać się potem przed panem Apoloniuszem.

Był to listopad, więc dość szybko robiło się ciemno. I właśnie chwilę po nastaniu mroku usłyszałem otwierane drzwi. Wybiegłem szybko na korytarz i dostrzegłem ojca. Bardzo dziwnie wyglądał, można by nawet powiedzieć że źle. Nie było z nim mamy.

– Tato, gdzie jest mama? – Zapytałem lekko przestraszony. Ociec wtułał się powolnie do domu, jakby nie dostrzegając mnie wszedł do salonu i tak zaległ. Powoli docierało do mnie że stało się coś niedobrego.

Następnego dnia dowiedziałem się że mama już nie wróci. Odeszła. Lekarze mówili że wylew. Nie wiedziałem jeszcze co o tym myśleć, przez następnych parę dni wstawałem i nasłuchiwałem, czy mama aby nie robi śniadania w kuchni i zaraz nie przyjdzie obudzić mnie do szkoły. Ale to już nie nastało. Jakieś cztery dni po fakcie, gdy odbywał się pogrzeb zrozumiałem w końcu że mama odeszła stąd na zawsze. Było mi z tym bardzo źle, przez jakiś okres notorycznie wymykałem się z domu na polanę, na którą prowadziła mnie mama. Patrząc na gwiazdę polarną czułem w sercu ciepło, jakby siedziała znów obok mnie i muskała mnie dłonią po włosach. Wtedy też zrozumiałem – muszę lecieć sam, i doskonale wiedziałem gdzie.

Wróciłem do warsztatu po prawie miesięcznej przerwie. Pan Apoloniusz nie ukrywał zdziwienia, wieści o śmierci mamy doszły i do jego uszu. Od razu na wejściu powiedziałem że potrzebuję dodatkowego zbiornika na paliwo bo nie wiem jak daleko stąd jest gwiazda polarna.

Przyniósł starą beczkę, dzięki której mogłem zwiększyć zasięg lotu dwukrotnie. Dospawaliśmy ją do konstrukcji, jedyne co pozostało to silnik, którego nadal nie miałem bo bałem się pytać taty o syrenkę. Na razie robota została skończona.

Jakiś czas później nastał dzień, który przeszedł do historii. Dzień, który mnie ukształtował i zmotywował do dalszego działania. Poszedłem wtedy do szkoły, to było dwa dni przed zakończeniem roku szkolnego. Wszystkim udzielił się wakacyjny nastrój, bogatsze dzieci zastanawiały się czy w tym roku pojadą nad morze czy w góry, biedniejsze ubolewały nad szykującą się pracą w polu. Ja nie miałem czasu by się nad tym zastanawiać. Myślałem cały czas o rakiecie i locie na gwiazdę polarną, moja tęsknota za mamą i determinacja do lotu rosły równomiernie z dnia na dzień od ponad pół roku. I wtedy do klasy z uśmiechem od ucha do ucha weszła nasza wychowawczyni. Jak nas uczono, wstaliśmy całą klasą z krzeseł i stanęliśmy na baczność. Jako że zajmowałem miejsce w pierwszej ławce na środku sali, a mój mundurek jako jedyny wyróżniał się na tle innych dzięki naszywce od mamy na ramieniu, to większość jej wzroku spadła na mnie podczas wygłaszania słów, które później tak mnie ukształtowały.

– Drogie dzieci, uczniowie naszej szkoły, z dumą ogłaszam że dzisiaj pierwszy polak, Mirosław Hermaszewski wyleciał w kosmos.

Te słowa tak mnie poraziły, że na chwilę zapomniałem o stracie mamy. Pierwszy Polak w kosmosie! Ta chwila, te parę sekund przemówienia nauczyciela rozpaliły we mnie ogień, którego nie w sposób było już ugasić. Wtedy już sobie powiedziałem; Ja będę drugim! Nie byłem pierwszym, ale będę drugim! Nie było już odwrotu.

Cały dzień zastanawiałem się nad jedynym: Co pan Hermaszewski widział w kosmosie? Może był wystarczająco blisko gwiazdy polarnej, by zobaczyć ludzi po niej chodzących? I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł z napisaniem listu. Uczono nas tego w szkole, nigdy nie dostałem złej oceny z pisania więc myślałem że jestem na tyle zdolny by napisać go do tak dostojnej i wysoko postawionej osoby. Oczywiście moja dziecięca niecierpliwość nie pozwoliła mi poczekać z tym do powrotu do domu, bagatelizując ostatnie dwie lekcje wziąłem się za pisanie go na brudno, w domu miałem go przepisać. Podchodziłem do niego trzy razy, najgorzej było z rozpoczęciem, lecz w końcu najpiękniej jak umiałem napisałem go;

 

 

 

,,Szanowny panie Mirosławie!”

 

,,Od nauczycielki w mojej szkole dowiedziałem się, że jako pierwszy polak poleciał pan w kosmos. Wszyscy na ziemi bardzo się z tego cieszą, nauczycielka mówiąc nam o tym cały czas się uśmiechała. Dla pana jest to pewnie wielka radość zobaczyć ziemię z daleka, pewnie jest pan bardzo daleko od niej. Piszę do pana, wielce dostojny panie Hermaszewski, bo bardzo interesuje się kosmosem i gwiazdami. Moja mama gdy byłem mały, mniejszy niż teraz wychodziła ze mną na polanę pokazując mi i nazywając zbiory gwiazd. Powiedziała mi też, że na gwieździe polarnej są wszyscy ci, którzy zostawili tutaj swoje ciała. Czy widział pan gwiazdę polarną i ludzi po nich chodzących? A jeżeli tak, to może widział pan moją mamę? Jest bardzo piękną kobietą, wysoką, z długimi czarnymi włosami. Jeżeli by tam była to pewnie miałaby na sobie piękną czerwoną sukienkę, którą ubierała na bardzo ważne okazje. Mam nadzieję, że list bardzo szybko doleci na pana statek, bardzo zależy mi na odpowiedzi. Pozdrawiam z całego serca i życzę miłego zwiedzania kosmosu.

P.S. Ja również chciałbym zostać kosmonautą, tak jak pan. Jest to moje marzenie od czasu, gdy mama zaczęła mi opowiadać o gwiazdach. Jest pan od dzisiaj moim idolem.”

 

 

 

Byłem bardzo zadowolony z listu który właśnie napisałem. Gdy wróciłem ze szkoły, w radiu podsłuchałem o tym że statek pana Hermaszewskiego nazywa się Sojuz 30. Przepisałem więc list jak najładniej potrafiłem i zaadresowałem ; Mirosław Hermaszewski, Sojuz 30, kosmos i następnego dnia po szkole wrzuciłem go do skrzynki pocztowej. Każdego dnia, gdy obok domu przechodził listonosz pytałem się czy aby jeden z listów nie jest do mnie. Mijały dni, z czasem tygodnie aż w końcu minęły dwa miesiące a ja nadal nie dostałem odpowiedzi. W międzyczasie zbierałem pieniądze na paliwo na start rakiety, porzuciłem plan pożyczenia od taty silnika od syrenki, pan Apoloniusz dał mi starego esioka który palił mniej, co za tym idzie mogłem przebyć więcej kosmosu. Słuchałem też każdej możliwej audycji radiowej, słyszałem o bezpiecznym powrocie pana Hermaszewskiego na ziemię i o innych planowanych misjach Interkosmosu, w których jednak Polacy nie brali już udziału. I bardzo dobrze, bo to ja miałem być drugi! Na początku września uzbierałem tyle pieniędzy, żeby zapełnić benzyną stary zbiornik z syrenki i beczkę. Byłem gotowy do lotu, parę dni wcześniej przeszyłem naszywkę od mamy z mundurka szkolnego na kombinezon, od siebie namalowałem na niej włosy mojej mamy na głowie kota. Pewnego popołudnia zapukałem do pana Apoloniusza i dumnie wyprostowany ogłosiłem;

– Dziś wieczorem wylatuję w kosmos!

Początkowo starszy pan uśmiechnął się do mnie serdecznie, jednak po chwili chyba zrozumiał że mówię zupełnie poważnie o locie, bo mina mu zrzedła.

– Ty poważnie chcesz lecieć TYM w kosmos? – Spytał się mnie z niedowierzaniem i lekko wyczuwalnym strachem.

– Przecież po to to budowaliśmy proszę pana. Miałem lecieć z mamą, ale teraz polecę nią do mamy.

– Chłopcze ja… Ja myślałem że to taka zabawa. Że chcesz zbudować rakietę dla zabawy, i się nią bawić. Tym przecież nie dasz rady wylecieć, a nawet jeżeli to spalisz się w atmosferze…

– Nieprawda, przedwczoraj wziąłem od taty impregnat do drewna i ją pomalowałem, on jest niepalny! Dolecę do kosmosu i polecę do mamy.

Pan Apoloniusz bardzo przejął się moimi słowami, zapewne bał się tej pewności w głosie z którą to mówiłem. Zastanawiał się chwilę co by powiedzieć żeby do mnie dotarło że się nie uda.

– Chłopcze… Mierz siły na zamiary. Pomyliłeś gwiazdy na niebie z tymi odbitymi na tafli wody w jeziorze. To się nie uda. Budowaliśmy zabawę, którą wziąłeś za bardzo do siebie. Wiem, że ciężko ci o tym myśleć, szczególnie że spotkało cię to, co cię spotkało ale musisz o tym wiedzieć. Nie dasz rady tym wylecieć. A nawet jeżeli, to nie dasz rady w kosmosie. Możesz jedynie zrobić sobie wielką krzywdę, a nawet i umrzeć. Gdybym wiedział od samego początku że tak poważnie do tego podchodzisz, nigdy bym ci nie pomógł. Pomagałem budować zabawkę, a nie rakietę kosmiczną z prawdziwego zdarzenia.

Nieopisana złość i smutek przeszyła mnie wtedy całego. Co sił w nogach pobiegłem do domu, po drodze zalewając się łzami. Wbiegłem szybko do domu i rzucając tekturowy tornister w kąt, rzuciłem się na łóżko płacząc do poduszki. Gdy się opanowałem, na dworze już zmierzchało i pojawiały się pierwsze widoczne gwiazdy. Tamten wieczór zapamiętałem jako najpiękniejszy w moim życiu, jeszcze piękniejszy niż te z mamą. Otworzyłem okno i siedząc na parapecie spoglądałem w gwiazdy. Ciemnopomarańczowa łuna na zachodzie ustępowała powoli miejsca ciemnej, bezgranicznej kurtynie z jasnymi punktami, aż w końcu ciemność zalała wszystko. Wypowiedziałem wtedy na głos moje ostatnie słowa na ziemi:

– Lecę do ciebie mamo.

Zeskoczyłem z okna, podszedłem do szafy i zacząłem wyciągać kombinezon i kask. Szybko się przebrałem, upewniłem się że ma zapięte wszystkie guziki a kask dawał mi wystarczającą widoczność i wyszedłem po cichu z domu, starając się nie budzić taty. Przystanąłem przy podwórku pana Apoloniusza, upewniając się że śpi. We wszystkich oknach było ciemno, więc wszedłem na podwórko, a potem do warsztatu, którego starszy pan nigdy nie zamykał. Wlałem do zbiorników benzynę, którą przyniosłem parę dni wcześniej i wszedłem do środka zajmując miejsce sternika. Ster wykonałem z kierownicy od starego składaka, więc operowanie rakiety wydawało mi się wtedy bardzo proste. W środku po zamontowaniu fotela wykonanego ze starego krzesła z obiciem było bardzo niewiele miejsca, a jeszcze musiałem się obrócić by zacząć kręcić korbą do odpalenia silnika. Cała operacja była ciężka, ale w końcu stary esiok wypuścił z siebie kłęby czarnego dymu i zaczął równomiernie turkotać.

– Hej! – Usłyszałem głos pana Apoloniusza. Przez otwarte drzwi warsztatu widziałem jak w pośpiechu idzie do mnie z latarką oślepiając mnie jej światłem. Nie było już odwrotu. Najpierw zamknąłem właz do rakiety, następnie oczy i wcisnąłem przycisk odpowiedzialny za włączenie dopalacza, który miał zaprowadzić mnie do granic kosmosu.

Nastąpił wielki wybuch. Niewidzialna siła przyciągnęła mnie do oparcia, nie pozwalając się od niego oderwać. Cała konstrukcja zaczęła trząść się tak, jakby miała za chwilę rozlecieć się na kawałki. Dalej miałem zamknięte oczy, cały czas bałem się że się nie udało, że zaraz spadnę. Za chwilę przez moje zamknięte powieki do oczu dostały się jasne promienie. Byłem już wtedy pewien, że dolatuję do atmosfery, zaczyna się spalanie. Jednak dobrze że oblałem rakietę impregnatem.

Nastąpił drugi wybuch. Nie wiem czy miało to tak tak być, na chwilę turbulencje wzmożyły się, prawie odbijałem się głową od ścian rakiety. Nagle nastał spokój. Czułem, jakby niewidzialna ręka ciągnęła mnie bez ustanku w górę. Złapałem się jeszcze mocniej steru. Otwierając bardzo powoli oczy czułem, że serce coraz mocniej zaczynało mi bić. Przez małą, laminatową szybkę dostrzegłem że wokół mnie jest zupełnie ciemno, ciemność tą przerywały mi jedynie białe, oddalone punkciki. Nie mogłem uwierzyć. Czy to kosmos? Rozglądałem się jeszcze przez chwilę, jednak nie dostałem jednoznacznej odpowiedzi. Esiok turkotał jakby ciszej niż na ziemi, po krótkiej chwili już go nawet nie słyszałem, po prostu przywykłem do jego hałasu. Wciskając lewą wajchę na kierownicy, która niegdyś była hamulcem w rowerze, dodałem gazu i skręciłem w lewo. Moim oczom ukazała się panorama ziemi i oślepiające słońce.

Z radości aż zacząłem krzyczeć, wierzgać jak mały źrebak o mało nie niszcząc fotela. Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu, zdjąłem więc plastikową osłonę na oczy by je przecierać. Udało się! Jestem w kosmosie. Drugi polak w kosmosie, nie do wiary!

Orientacja w terenie zajęła mi dłuższą chwilę, ciężko było dopatrzeć się mojego celu, nawet pomimo tego że powinien wyróżniać się na tle innych gwiazd. W końcu się udało, nakierowałem się prosto na gwiazdę polarną i wyruszyłem. Czułem lekki żal, pozostawiając swój dom daleko, coraz dalej ale byłem jeszcze pewien że wrócę, w dodatku z mamą i będziemy mogli prowadzić dawniejsze życie. Dla mnie ważnym wtedy też było, że mogłem po tym chwalić się w szkole, że jako drugi polak trafiłem do kosmosu. Myślałem nad opadniętymi szczękami znajomych, od razu stałbym się chyba najbardziej lubianym chłopakiem w szkole. Wtedy największą głupotą było dla mnie to że nie wziąłem aparatu ze sobą żeby udokumentować całą moją podróż.

Kosmos okazał się dla mnie dość osobliwym miejscem. Był zupełnie pusty, ciemny. Dla mnie początkowo było to bardzo dziwne, przecież z ziemi widać tyle gwiazd obok siebie. Do pierwszej gwiazdy leciałem dosyć długo, jak tylko mogłem oszczędzałem paliwo w zbiornikach i dawałem się ponieść siłą rozpędu. Podleciałem po pewnym czasie do pierwszej gwiazdy. I wielkie zdziwienie – Była pusta! Był to tylko biały punkcik, który akurat gdy podleciałem zgasł i nastała większa ciemność. Rozejrzałem się wokół. Za tą pierwszą wszystkie po kolei gasły, aż w końcu nie byłem w stanie zauważyć czubka własnego nosa. Na ślepo wróciłem do rakiety, zamknąłem drzwiczki i czując ogromne zmęczenie położyłem się spać z nadzieją że jak wstanę gwiazdy znowu zaświecą i będzie widno.

Nie wiem ile wtedy spałem, ale nie dość że obudziłem się z nową siłą to faktycznie, tak jak oczekiwałem gwiazdy zaświeciły ponownie. Wyszedłem z rakiety i podleciałem do białego punktu by się mu lepiej przyjrzeć. Od mojej pierwszej obserwacji za wiele, o ile cokolwiek się nie zmieniło. Był to dalej jasny punk, jakby światło z bardzo mocnej latarki skierowane na ziemię. Jednak w tym światełku coś się ruszało. Przymrużyłem oczy skupiając całą uwagę na tym czymś ruszającym się wewnątrz i w końcu coś dostrzegłem. Była to sylwetka młodej kobiety, ubrana w staromodną suknię. Chyba była na jakimś balu, w jednej z rąk odzianą w białą rękawiczkę trzymała kieliszek z czerwonym napojem, druga natomiast trzymała inną, większą rękawiczkę. Samotna rękawiczka dostała potem czarny rękaw, cały garnitur, aż w końcu twarz przystojnego, młodego mężczyzny. Obydwoje byli uśmiechnięci od ucha do ucha, wyglądało to tak, jakby przeżywali najpiękniejsze chwile razem.

Wywarło to na mnie piorunujące wrażenie. Tak jakbym oglądał kolorową telewizję na świetlicy we wsi. Obraz w środku wydawał się taki rzeczywisty. Wsiadłem do rakiety i podleciałem do następnej gwiazdy biorąc ją w dłonie. I kolejny obraz, starsza para leżąca na polu w letnie popołudnie. Kolejne gwiazdy obok miały podobne sceny w sobie, w każdej ludzie byli szczęśliwi.

Coraz bardziej byłem oczarowany. Nie czułem się już tak samotnie w tej pustce, oglądałem kolejne obrazy w każdej napotkanej gwieździe, co niestety spowalniało i tak wolną moją podróż do celu. Obejrzałem dziesiątki, jeżeli już nie setki scen z życia przypadkowych, nieznanych mi ludzi aż w końcu doleciałem do miejsca, w którym nie było nic poza pustką i ciemnością. Pas gwiazd zostawiłem za sobą, gwiazda polarna znajdowała się ( według mojej oceny) o wiele dalej niż reszta.

Wsiadłem do mojej maszyny i wyruszyłem z impetem w jej stronę wierząc, że po drodze nie napotkam już tych małych cudów.

Nie potrwało to długo kiedy napotkałem problem. Rakieta stanęła w miejscu, i pomimo dodawania gazu do dechy poruszała się jedynie parę centymetrów, dziób lekko podnosił się do góry a maszyna ani trochę nie poszła naprzód, jakby coś całą swoją siłą trzymało mnie i nie pozwalało polecieć dalej. Wyszedłem z niej i moim oczom ukazał się splot sznurków owiniętych szczelnie wokół konstrukcji. Co coś takiego robiło pośrodku pustki? Całą siłą próbowałem pozbyć się ograniczających mnie kabli z poszycia, na darmo. Ani myślały zostawić mnie w spokoju i pozwolić mi dolecieć. Na skraju płaczu szarpałem je wściekle w taki sposób że uszkodziłem statecznik. Tego już było dla mnie za wiele, skopałem rakietę nad którą siedziałem tyle czasu, kawałki blach odpowiedzialnych to za poszycie, to za stery odrywały się i leciały w swoją stronę. Doprowadziłem ją do stanu, w którym pozostał jedynie kawałek poszycia, goła wanna i beczka z paliwem. Popłakałem się jak bóbr. I płakałem dość długo bo nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, bez rakiety nie wrócę na pewno do domu a do gwiazdy polarnej jeszcze długa droga.

Opanowałem się dopiero po paru godzinach. A przynajmniej tak czułem, wszak nie wziąłem zegarka i czas obliczałem ,,na oko”. Zostałem kompletnie sam, z dala od gwiazd, daleko od domu i celu mojej podróży.

I wtedy spostrzegłem to, czego nie zobaczyłem jakimś cudem wcześniej. Wszystkie kable prowadziły do jednego punktu. W stronę gwiazdy polarnej. Nie byłem w stanie ich policzyć, była ich może setka, tysiące, na pierwszy rzut oka ciężko zauważalne, ale były. Jeżeli trzymałbym się jednego z nich, niewykluczone że doleciałbym do mojego celu. Tylko pytanie jak długo by mi to zajęło. Nie miałem sił na myślenie o tym w takim stanie, ponownie położyłem się spać w szczątkach rakiety. Gdy zamykałem oczy ponownie zrobiło się kompletnie ciemno, gwiazdy prawdopodobnie znowu zgasły. Czyżby na ziemi nastał dzień?

Obudziłem się gdy jeszcze było zupełnie ciemno. Nie miałem już ochoty spać, a niecierpliwość nie pozwalała mi czekać na jasność. Wyszedłem z wraku i po omacku chwyciłem za jakiś kabel, jedna strona prowadziła w stronę jasnych od promieni słońca planet, druga do pustki z małym jasnym punktem. Wybrałem się w stronę tego drugiego końca.

Wędrówka trwała długo, w międzyczasie gwiazdy ponownie zabłysły, ale ja nie miałem już chęci zaglądania do każdej napotkanej na drodze. Mój cel był jasny, i im więcej będę się na nim skupiał tym szybciej dolecę do mety.

Leciałem już niezmiernie długo i nie zamierzałem robić postojów. Albo dolecę teraz i spotkam się z mamą, albo nie dolecę nigdy. Bo tak sobie powiedziałem i kropka. Gdyby ktoś w tamtym momencie zaczął mi mówić o wadze snu, prawdopodobnie wyśmiałbym go i leciał dalej. Problem w tym że ktoś taki się nie pojawił i nie pojawi. Byłem już przemęczony gdy gwiazdy ponownie zgasły, ale jakoś utrzymywałem prędkość lotu trzymając się tego kabla bądź liny. Gdy się zaświeciły gwiazdy, oczy latały mi już dosłownie wszędzie, a moim największym wrogiem była opadająca powieka. Wszystko co widziałem i na czym się skupiałem to był powiększający się jasny punkt na tle nicośći. I w końcu zemdlałem. Niemoc przezwyciężyła. Co chwila otwierając oczy widziałem jak oddalam się z zawrotną prędkością i nie mogłem nic z tym zrobić. Nie mogłem nawet zaszlochać czy wydać jakikolwiek okrzyk złości. Z chwili na chwilę odczuwałem coraz mniej, aż w końcu zapadła kompletna pustka i nicość.

O dziwo obudziłem się w tej pustce. Nie było ani gwiazd, ani planet, słońca. Nie było kompletnie nic. Nie czułem własnego ciała, chociaż widziałem swoje dłonie, nogi, kombinezon. Wydarłem się najgłośniej jak mogłem, gniew pomieszany z rozpaczą wydarł ze mnie kolejne łzy zalewając mnie ponownie.

– Jednak miałem rację. Nie widzicie nic i nie czujecie niczego poza czubkiem własnego nosa.

Przeraziłem się. Przecież byłem kompletnie sam, a jednak usłyszałem obcy głos. I to zewsząd. Zbombardowało mnie z każdej strony niskie, potężne brzmienię.

– Kto tam!? – Zapytałem przerażony ledwo co wstrzymując płacz, którego czynnikiem teraz był i strach.

– To ja powinienem zapytać kto tam, bo ja jestem tutaj.

Ani trochę nie zrozumiałem o co mu chodziło. Cały czas rozglądałem się żeby w końcu dostrzec mojego rozmówcę, ale nadal byłem sam.

– Jeszcze nigdy nie miałem sposobności żeby poznać kogoś od was. Tak daleko się jeszcze nasi wielcy panowie kosmosu nie zapuścili. Chapeau bas, jak to u was mówią, Chapeau bas.

– Kim jesteś? -Zapytałem.

– Ja? Jeden z miliona, jeden z dwunastu, jeden z dwudziestu czterech, wybierz sobie do woli, każde określenie w tej gęstości jest adekwatne. Jeżeli chodzi o imię, to obawiam się że w waszym nieco ograniczonym języku brakuje słowa by je wypowiedzieć, a mojego języka nawet nie usłyszysz więc nazwij mnie jak chcesz.

Wpadałem w coraz większą pułapkę i rozumiałem coraz mniej. W sumie to nic nie rozumiałem poza tym że mogę go nazwać jak chcę.

– Tak więc co cię tutaj sprowadza młody, strudzony wędrowcze któremu zamarzyły się gwiazdy?

– Ja…. Ja leciałem do gwiazdy polarnej. Chciałem zobaczyć mamę. Widziałeś ją może? Piękna kobieta z długimi czarnymi włosami, może ma tutaj czerwoną suknię.

Do gwiazdy polarnej powiadasz, za mamą? – Odpowiedział tak , jakby nic go to nie ruszało, jakby widział takich jak ja setki. – No to gratuluję bo oto jesteś na miejscu.

– Ale ja przecież nic nie widzę, tu nic nie ma. – Znowu zacząłem płakać bo czułem że mój rozmówca mnie oszukuje, tak jak ci panowie z cukierkami z opowieści rodziców, którzy oszukują i porywają dzieci.

– I nic nie będzie. Wiesz dlaczego? Bo ty się tego boisz. Boisz się tej pustki, tego świata cię otaczającego i najchętniej wróciłbyś do domu bo to wszystko cię przerasta.

– Nieprawda! Wydarłem się najgłośniej jak mogłem skrzykliwym głosem. -Nieprawda! Nieprawda! Ja chcę! Ja chcę!

– Uwierz mi że nie chcesz. Naprawdę tego nie chcesz. Bo to cię przerośnie, postradasz zmysły i tyle będzie z małego wojownika o mamę. Obłąkany po wieczność będziesz tułał się po kosmosie. Taka jest prawda. Ja was znam, wy siebie nie znacie. I to też jest prawda. Bo prawda jest jedna, a nie liczona w miliardach. – Mój rozmówca jakby ochłonął i chciał mi merytorycznie wytłumaczyć że nie mam tu czego szukać.

– Ja zbudowałem rakietę. Poleciałem w kosmos, chociaż pan Apoloniusz powiedział żebym tego nie robił, zostawiłem przyjaciół i tatę by tutaj dolecieć. Nie odlecę stąd bez mamy. – Na znak tego że nie żartuję teatralnie zaparłem się rękoma o własne ciało oczekując odpowiedzi.

– I powiedz mi, młody poszukiwaczu na co ci to było? Zmarnowałeś swój bezcenny czas w swoim domu na uganianiu się za czymś, czego już nie uświadczysz. Ganiasz za przeszłością, która chce świętego spokoju. Ale spokojnie, wiem że wy wszyscy jesteście tacy. Zamiast myśleć o tym co jest dzisiaj i będzie jutro, latacie i wyolbrzymiacie to co było. Daleko tak nie zajedziecie, tyle ci powiem i możesz to przekazać tym na ziemi. O ile na nią wrócisz. Bez rakiety pewnie będzie to ciężkie.

– Skąd wiesz że nie mam już rakiety? – Spytałem zdziwiony.

– Powiedzmy że to wszystko jest moim obejściem. I wiem wszystko co się na nim dzieje. Najmniejszy pyłek nie przesunie się bez mojej wiedzy.

Niezręczna cisza, która już tak długo mi towarzyszyła znowu się pojawiła. Nie potrafiłem jej już znieść, więc zacząłem krzyczeć.

– Ja chcę do mamy, chcę do mamy! Chcę zobaczyć mamę, tak bardzo chcę!

– Po co? Czy nie dosyć się nagadałem?

– Nie wrócę bez niej! Zostanę tu tak długo, aż mi jej nie oddasz!

– A skąd pewność że ją mam?

– Bo wiem! – Wykrzyczałem.

– Hahahah. Twoja pewność siebie kiedyś cię może zwieść na błędną ścieżkę, młody astronauto. Ale nie byłoby to prawdą, gdybym ci powiedział że nie wiem gdzie ona jest. Jak już się nasłuchałem, tak bardzo chcesz ją zobaczyć. Świetnie. Bardzo dobrze. Chcesz się uganiać za duchem. Osiągnijmy więc umowę, lecz najpierw wytłumaczę ci pewną sprawę.

– Słucham? – Na nowo odżyłem czując że zbliżam się do spotkania z mamą.

– Czas tutaj biegnie trochę szybciej. Każda ziemska godzina tutaj to dwadzieścia cztery lata na ziemi. Chciałbym z tobą porozmawiać o tym jak ty postrzegasz świat, ale wiedz że rozmowa potrwa sześć godzin. Co do minuty. Policz sobie ile czasu stracisz, a i miej na uwadze też to, że z tego co wiem za sto pięćdziesiąt cztery lata twoja rasa wyginie. Mogę ci pomóc dostać się do domu, dam ci informację co musicie zrobić by tego uniknąć, będziecie sobie długo żyć a ty niewykluczone że zostaniesz bohaterem. Opcje są dwie – Mama, albo ocalenie świata. Co wybierasz?

– Mama! – Odparłem bez zastanowienia.

Niewidzialny głos zaśmiał się przeszywająco. Zanosił się śmiechem po dłuższej chwili, po czym znowu zwrócił się do mnie.

– Wiedziałem o tym od początku. Gratuluję pierwszego poważnego wyboru w życiu. Usiądź wygodnie.

Z licznych białych punktów, które w oku mgnienia pojawiły się w pustce, utworzył się kontur wielkoluda, ogromnego stwora, który przybrał wnet wygląd majestatycznego lwa. Kable, którymi się kierowałem by tu się dostać utworzyły bujną grzywę i długą brodę, bezwiednie kołyszącą się na boki. Najjaśniejsze gwiazdy utworzyły oczy, nos, zęby i kły.

– Tak więc… Rozmawiajmy, jak na dwie istoty rozumne przystało. Czas start.

Przez cały czas odpowiadałem na pytania lwa, pytał się mnie o wszystko. O wojnę, o której uczyłem się w szkole, o uczucia którymi darzyłem mamę, o to jak się żyje na ziemi jako prostak ze wsi, o moje prawdziwe powody przybycia tutaj. Na to jedno pytanie, nie ważne jakbym odpowiedział zawsze nie zgadzał się z moimi słowami, nie chciał jednak powiedzieć dlaczego. Opowiedziałem mu o panu Apoloniuszu, moich kolegach z klasy, kotce Luśce, któej podobiznę mam na skafandrze. Spytałem o pana Hermaszewskiego, lew odpowiedział że go widział, zna jego emocje i odczucia z lotu. Powiedział też że mój list nigdy do niego nie trafił. Smutno mi się z tego powodu zrobiło, ale dotarło do mnie że przecież informacje od niego miały zaspokoić mój głód wiedzy, który zaspokajam aktualnie. Na sam koniec lew zapytał się mnie o to co widziałem podczas podróży tutaj. Powiedziałem o tym co widziałem w środku gwiazd, że wyglądało to jak kolorowa telewizja na świetlicy w wiosce. I spytał czy to nie dało mi już do myślenia. Zostawiłem to pytanie bez odpowiedzi, bo nasze sześć godzin właśnie dobiegło końca.

– Gratuluję, młody astronauto. Dotrzymałeś umowy i tym oto sposobem otrzymasz upragnioną nagrodę.

– Czy będę mógł wrócić z mamą do domu? – Zapytałem podekscytowany.

– Jeżeli się wyrobisz to tak. Ale już nic tam nie zrobisz i niczego się nie nauczysz. Wskażę ci terz drogę do twojej rodzicielki. Miłej podróży.

– Ale jak to podróży…?

Tym razem to ja nie dostałem odpowiedzi, lew zamienił się ponownie w grupę jasnych punkcików, które zaczęły ustawiać się w szeregu na wprost. Tam musi być mama. Poleciałem za nimi.

Wydostałem się z pustki i znowu zauważyłem pełno gwiazd wokół. Kierowałem się cały czas prosto, gdy traciłem siły, jasne punkty wskazujące mi drogę podtrzymywały mnie i pozwalały na sobie spać.

Minąłem ponownie ziemię, akurat wtedy gdy wielka astreroida wbiła się w nią i zmiażdzyła, tworząc wielką kulę ognia. Według lwa minęło dużo czasu, więc cała moja rodzina i przyjaciele już dawno są też gdzieś tutaj, może obok mamy. Zastanawiałem się tylko gdzie z nią polecę, gdy nie mamy domu. Ale mama jest mądra, na pewno coś wymyśli. A ja mam dopiero prawie dziewięć lat, i tak byłem dumny że zrobiłem tak dużo sam.

 

Koniec

Komentarze

Idzi212, zerknęłam na Twoje opowiadanie i pierwsze co zauważyłam, to źle zapisane dialogi.

 

– Ludzie na wsi mówią że długo już ten złom zbierasz. Powiedział patrząc na wannę. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Winno być:

– Ludzie na wsi mówią, że długo już ten złom zbierasz – powiedział, patrząc na wannę.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autorze, na początek usiłuję rozkminić, co ma znaczyć tytuł, bo mam wrażenie, że jest w nim coś bardzo nie w porządku z gramatyką łacińską ;)

Jeżeli chciałeś powiedzieć “chwała wszystkim astrologom”, to powinieneś napisać “gloria omnibus astrologis”. A jeśli coś innego, to też inaczej niż powiedziałeś, bo jak bym nie kombinowała, ten zestaw form nie ma gramatycznego sensu.

http://altronapoleone.home.blog

Dopiero uczę się pisać, wiem że moje opowiadania na początku nie będą świetne, dlatego też przyjmuje do siebie każdą uzasadnioną krytykę i wskazówki . Kto wie, może w przyszłości napiszę coś o wiele lepszego. Dziękuję tym, którzy chociaż zerknęli i wytknęli mi błędy.

idzi, ale co z tym tytułem?

 

Przy okazji: na tym portalu przyjęte jest poprawianie opublikowanych tekstów wg wskazówek w komentarzach, bo w ten sposób najlepiej uczymy się pisać, więc jeśli zamierzasz “w przyszłości napisać coś o wiele lepszego” – czego życzę – popraw wskazane technikalia :) One są, wbrew pozorom, bardzo ważne.

 

A ponieważ jesteś świeżynką, łap poradnik portalowy: Portal dla żółtodziobów

Powodzenia!

 

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję tym, którzy chociaż zerknęli i wytknęli mi błędy.

Uderz w stół, a Tarnina przybędzie. Ma kolejkę na trzy lata wstecz, ale co tam. Tłumy z widłami jej niestraszne.

Gloria in omnes astrologi

<idzie po podręcznik do łaciny>

<wraca>

<przerzuca kartki>

<rezygnuje>

Drakaina już powiedziała, że to jest niegramatyczne. Ma takie być? Bo wyszło coś na kształt "chwała we wszystkie astrologi"… Pięć pustych linijek z przodu wyrzuć, nie wiadomo, po co są, przez co robią złe wrażenie.

Wieść o najważniejszym dotychczas zwycięstwie rasy ludzkiej nad bezgranicznym, szeroko pojętym kosmosem

Bardzo patetyczne, do granic śmieszności, a nawet poza nie. Co masz na myśli, pisząc "szeroko pojętym"? Bo nie rozumiem.

jednak było czuć swąd goryczy że to Amerykanie, a nie sowieci dokonali tego pierwsi

"Sowieci" dużą literą. Przed "że" przecinek. Gorycz nie wydziela swędu. Cała fraza średnio po polsku, może przejść najwyżej jako kolokwializm.

Gdy byłem malutki, pamiętam te wydarzenia jak przez mgłę, mama budziła mnie co jakiś czas w środku letnich nocy i gdy tylko upewnialiśmy się że ojciec śpi po ciężkiej pracy w polu, wybiegaliśmy na polanę skrzętnie skrytą pomiędzy wielkimi drzewami.

Maatko, jakie długie zdanie. Trochę Ci tu przyganiam, choć sama smolę, ale długie jest bez wątpienia i nie parsuje się za dobrze. Mama budziła go w niektóre noce, czy jednej nocy po kilka razy? Przed "że" przecinek. Polana nie może być "skryta skrzętnie" (jak to brzmi?), bo skrzętnie ukrywa się coś celowo – https://sjp.pwn.pl/szukaj/skrzętnie.html

siedzieć do pierwszych promieni słońca wpatrując się cały czas w gwiazdy

Niewygodny szyk: siedzieć do pierwszych promieni słońca, cały czas wpatrując się w gwiazdy. Grupy poszczególnych czasowników (imiesłowów też) rozdzielamy przecinkami.

Godzinami słuchałem, leżąc na jej kolanach i czując jej delikatną dłoń w moich włosach o każdym widocznym na naszym skrawku nieba zbiorze.

Długie wtrącenie źle się parsuje. Godzinami leżąc na jej kolanach, z jej delikatną dłonią we włosach, słuchałem o każdym widocznym na naszym skrawku nieba gwiazdozbiorze. Możesz dać "konstelacji", żeby uniknąć powtórzenia.

dzięki właśnie miłości matki

Szyk: właśnie dzięki miłości.

jak i jej kosmosu

Jak i do kosmosu.

gdy po prostu leżeliśmy obok siebie wyłapując

Leżeliśmy obok siebie, wyłapując.

wyłapując kolejne konstelacje

Aliteracja. Brzydko. I mignął mi obrazek łapania gwiazd w siatkę… fajny, ale nie z tej bajki.

wypatrzyliśmy najjaśniejszą gwiazdę na północy

To znaczy, najjaśniejszą na północnym niebie, czy najjaśniejszą w ogóle, i ona była na północy, czy co?

Mama powiedziała mi wtedy że wszyscy ci, którzy odeszli z ziemi zostawiają tutaj swoje ciała a ich energia płynie przez wielką pustkę właśnie do tej gwiazdy

Mama powiedziała mi wtedy, że wszyscy ci, którzy odeszli z ziemi, zostawiają tutaj swoje ciała, a ich energia płynie przez wielką pustkę właśnie do tej gwiazdy. Ekhm. Widziałam dzisiaj w empiku książkę pt. "Księga czarów" czy coś takiego, i myślałam, że to fantasy… a to "autentyczny" podręcznik okultysty, z rodzaju tych, które ukrywał pan Norrell. Nabieram sympatii do gościa. W każdym razie liczę na to, że tu nie będzie takich zaskoczeń…

bardzo dobrym człowieku który na pewno ma tam specjalne miejsce za każde dobro które poczynił tutaj

Wcześniej o dziadku nie słyszał? Archaizm jest nie na miejscu. Bardzo dobrym człowieku, który na pewno ma tam specjalne miejsce, za każde dobro, którego dokonał tutaj.

Mówiła mi o tym z taką pewnością w jej delikatnym głosie

Mówiła mi o tym z taką pewnością. Koniec. Nigdy nie pisz, że ktoś miał coś "w głosie", bo to traktowanie czytelnika jak głąba, i nie nadużywaj słowa "delikatny". Ono coś znaczy.

Gdy skończyłem sześć lat poszedłem do szkoły jak każde dziecko.

Gdy skończyłem sześć lat, poszedłem do szkoły, jak każde dziecko.

Na tą specjalną okazję dostałem najwspanialszy prezent jaki tylko mogłem sobie ówcześnie wyobrazić.

Na tę specjalną okazję dostałem najwspanialszy prezent, jaki tylko mogłem sobie wtedy wyobrazić. "Ówcześnie" jest bardzo wysokie tonem, wręcz wydumane, w tym kontekście – po prostu śmieszne.

mama doszyła mi okrągłą naszywkę przedstawiającą naszego kochanego kotka, Lusię na tle konturów ziemi i powiedziała mi że ten dzień to mój pierwszy krok do poznania kosmosu

To nie jest stuprocentowo poprawione, ale niestety, cierpisz na słowotok (względnie doskonale się bawisz z każdą jego minutą): mama doszyła mi okrągłą naszywkę przedstawiającą naszego kotka, Lusię, na tle konturów ziemi i powiedziała, że ten dzień to mój pierwszy krok na drodze do poznania kosmosu.

Nawet Jurij Gagarin nie miał takiej na swoim kombinezonie, więc chodziłem z nią dumny jak paw przez całe przedszkole.

Jakie przedszkole, przecież on zdanie temu szedł do szkoły? "Swoim" możesz wyciąć.

po wszelakiej maści książeczki

Zderzenie tonów. Może celowe… ile lat ma narrator, kiedy opowiada?

bajki robotów Lema

Tytuły dużą literą i w cudzysłowach: "Bajki robotów" Lema.

co tylko mój mały rozum potrafił wtedy przyswoić z dzieł tego wirtuoza to czytałem, resztę odstawiałem do momentu gdy będę już na tyle duży by zrozumieć wszystko o czym pisał

Strumień świadomości, nie będę go regulować: co tylko mój mały rozum potrafił wtedy przyswoić z dzieł tego wirtuoza to czytałem, resztę odstawiałem do momentu, gdy będę już na tyle duży, by zrozumieć wszystko, o czym pisał.

Ojciec strasznie się na mnie denerwował że wolę siedzieć z nosem w książkach zamiast pomagać mu w polu jak większość dzieci na wsi.

Ojeju, archetypowy ojciec… Ojciec strasznie się na mnie złościł, że wolę siedzieć z nosem w książkach, zamiast pomagać mu w polu, jak większość dzieci na wsi. Skoro większość dzieci mu pomagała, nie wiem, na co narzekał.

Wybraniała mnie matka

"Wybronić" to czasownik ułomny. Akurat tej formy nie ma.

która szła pracować za mnie

A obiad nieugotowany, a chałupa niesprzątnięta, i co na to Archetypowy Zły Ojciec, na miłość Junga?

bardzo się cieszyła że zgłębiam swoją wiedzę

Zgłębia się jakąś dziedzinę, swoją wiedzę się pogłębia. I brak przecinka przed "że".

gdy tylko wracała z pracy, niekiedy późnym wieczorem to kładła się obok mnie na łóżku

Wtrącenie: gdy tylko wracała z pracy, niekiedy późnym wieczorem, to kładła się obok mnie na łóżku. Kiedy ta kobieta śpi? Tak pytam…

śpieszyła mi z poprawną wypowiedzią i znaczeniem

To nie po polsku. Spieszyć komuś można tylko z pomocą.

spisywałem sobie wyrazy których nie potrafiłem wypowiedzieć na oddzielnej kartce

Wtrącenie: spisywałem sobie wyrazy, których nie potrafiłem wymówić, na oddzielnej kartce.

prosiłem mamę żeby chociaż powiedziała mi jak to się wymawia

Prosiłem mamę, żeby mi chociaż powiedziała, jak to się wymawia.

Niekiedy zdarzało się że zmęczona matka zasypiała u mnie na łóżku z ręką otuloną wokół mnie

Niekiedy zdarzało się, że zmęczona matka zasypiała, otaczając mnie ramieniem. Otulonym można być czymś (kocem np.) nie wokół czegoś. Ale też nie owijałabym dziecka (czy czegokolwiek) ręką. Może wymyślisz coś lepszego.

Gdy miałem osiem zaprojektowałem swoją pierwszą rakietę.

Gdy miałem osiem lat, zaprojektowałem swoją pierwszą rakietę.

Czego się spodziewać po takim małolacie jak ja, nie był to plan z prawdziwego zdarzenia jednak starałem się jak mogłem, naśladując rysunki techniczne wywieszone na ścianach w jednej z klas w mojej szkole.

I znowu – strumień świadomości. Zatrzymajmy się i omówmy to. Ponoć większość ludzi myśli bez znaków interpunkcyjnych, a ja jestem dziwna, ale czy w książkach (nawet Lema) widziałeś podobnie długie, dygresyjne, szczegółowo i dosłownie opisujące zdania? Sypnij chociaż przecinków, proszę. Takie długie zdania męczą, nużą, usypiają czytelnika. Czasami są potrzebne, ale jedno za drugim, bez urozmaicenia…

stworzyłem pierwszy szkic, na osobnej kartce rozpisałem z czego

Zrobiłem pierwszy szkic. Na osobnej kartce rozpisałem, z czego.

gdybym wykorzystał jedyny mi wtedy dostępny silnik ze skarpety ojca, którego średnie spalanie ( Wierząc ojcu) to osiem litrów na sto kilometrów mógłbym przelecieć około pięciuset kilometrów

Gdybym wykorzystał jedyny dostępny mi wtedy silnik, ten ze "skarpety" ojca, który spalał średnio (jeśli wierzyć ojcu) osiem litrów na sto kilometrów, mógłbym przelecieć około pięciuset kilometrów.

Bazując na opisie warstw atmosferycznych w jednym z czasopism, bez problemu doleciałbym do termosfery i przekroczył granicę kosmosu.

…?

w przerwach od pracy w polu

Chociaż nie pracował w polu, patrz wyżej…

pytałem sąsiadów czy za drobną przysługę chcieliby oddać mi trochę złomu

Pytałem sąsiadów, czy za drobną przysługę zechcieliby mi oddać trochę złomu.

Za ostrzeżenie trawy

Trawo, uważaj! Krowy. :) Literówka roku.

Nikomu nie mówiłem po co mi tyle złomu, było to moją małą tajemnicą bo miał to być prezent dla mamy, więc im mniej osób wiedziało tym lepiej.

Nikomu nie mówiłem, po co mi tyle złomu, bo to miał być prezent dla mamy, więc im mniej ludzi wiedziało, tym lepiej.

kupce drzewa

Drewna.

Zapytałem się o możliwy do oddania złom

Zapytałem, czy nie ma do oddania złomu.

on mi palcem pokazał

Dziwny szyk.

Oczy zaczęły mi się wtedy błyszczeć jakby były ze szczerego złota, bo oto widziałem podstawę mojej rakiety.

Podstawę rakiety? Z wanienki? Oczy zaczęły mi wtedy błyszczeć, jakby były ze szczerego złota.

Powiedział, że jeżeli pomogę mu z drzewem to odda mi ją.

Powiedział, że mi ją odda, jeżeli mu pomogę z drewnem. Albo: że jeżeli pomogę mu z drewnem, to mi ją odda.

Letni skwar z nieba

"Z nieba" jest tu doskonale zbędne.

całe szczęście ojciec gdy tylko mogłem unieść siekierę uczył mnie jak się nią obsługiwać więc nie miałem problemów z porąbaniem drewna

Się posługiwać. Obsługiwać coś. Na całe szczęście, gdy tylko mogłem unieść siekierę, ojciec nauczył mnie, jak się nią posługiwać, więc nie miałem problemów z porąbaniem drewna.

Co chwila patrzyłem się na wannę, upewniając się że nadal tam stoi

Co chwila patrzyłem na wannę, upewniając się, że nadal tam stoi. Fraza z lekka angielska, przeformułowałabym to na bardziej swojskie – w końcu narrator to chłopak ze wsi. Ale moje poprawki są minimalne.

W pewnym momencie słońce było w takim położeniu, że światło odbijało się od niej wprost na mnie, więc gdy ledwo co mogłem otworzyć oczy byłem pewien że tam jest.

… co? Napisz po prostu, że oślepiło go słońce, nie kombinuj.

Ludzie na wsi mówią że długo już ten złom zbierasz. – Powiedział patrząc na wannę.

Ludzie na wsi mówią, że długo już ten złom zbierasz. – Powiedział, patrząc na wannę.

Tak proszę pana

Wołacz oddzielamy: Tak, proszę pana.

A można wiedzieć młody człowieku, po co?

Wołacz, i jeszcze wtrącenie: A można wiedzieć, młody człowieku, po co?

chcę żeby to była niespodzianka.

Chcę, żeby to była niespodzianka.

Ze złomu? – Odparł

Małą literą, zobacz tu: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Ja wiem że w ciężkich czasach teraz żyjemy, ale pierwszy raz słyszę żeby robić prezenty ze złomu! Aj Boże, co ta komuna z ludźmi wyprawia!

Ja wiem, że w ciężkich czasach teraz żyjemy, ale pierwszy raz słyszę, żeby robić prezenty ze złomu! Aj, Boże, co ta komuna z ludźmi wyprawia! Wiesz, wtedy ludzie jeszcze mieli wyobraźnię…

czekałem aż skończy się drzewo do rąbania

Czekałem, aż się skończy drewno do rąbania.

by wziąść tylko tą wannę

Żeby tylko wziąć tę wannę.

nie dawał już za wygraną

Co tu robi to "już"?

Nie proszę pana

Nie, proszę pana.

To tajemnica proszę pana.

To tajemnica, proszę pana.

zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękiem

Czyli nie zapadła. A siekiera jakaś poddźwiękowa, że nie świszcze? A ptastwo treli nie zawodzi? Wiem, wiem, to jasne, co masz na myśli, ale w słowach mącisz.

Skończyłem pracę gdy

Skończyłem pracę, gdy.

spodziewałem się też tego że w domu

Spodziewałem się, że w domu.

matka próbująca mnie bronić przed laniem pasem

Matka, próbująca mnie bronić przed laniem.

wiedziałem gdy rozpoczynałem swoje eskapady na wieś po części

Wiedziałem, gdy ruszałem na wieś po części.

Skończyłem proszę pana. Jeżeli pan pozwoli to zabiorę wannę

Skończyłem, proszę pana. Jeżeli pan pozwoli, to zabiorę wannę. Co za Wersal, doprawdy. Nie bardzo wierzę, że młody nie zna sąsiadów, ani w Archetypowego Ojca, ale dziecko, które się tak okrągle wyraża, zupełnie strąca mi zawieszenie niewiary. W sumie dorosły też…

Nie krępuj się młody człowieku

Nie krępuj się, młody człowieku.

Przez chwilę zastanawiałem się jak przenieść wannę przez pół wsi, no i najsensowniejszym było po prostu jej ciągnięcie za sobą.

Przez chwilę zastanawiałem się, jak przenieść wannę przez pół wsi. Najsensowniej było po prostu ciągnąć ją za sobą.

Była cała pordzewiała, tylko gdzieniegdzie miała małe placki czystej blachy, ale była szczelna i wytrzymała.

Hmmm. Skąd on to wie?

 

CDN.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gdy wychodziłem z podwórka znowu zagadał mnie jej były właściciel.

Gdy wychodziłem z podwórka, znowu zagadał mnie jej były właściciel. No, nie wiem.

Jeżeli będziesz potrzebował to w warsztacie mam pełno narzędzi, mogę ci użyczyć.

Jeżeli będziesz potrzebował, to w warsztacie mam pełno narzędzi, mogę ci coś pożyczyć. "Użyczyć" jest książkowe.

Powiesz mi co dokładnie robisz

Powiesz mi, co takiego robisz.

– Powiedział z entuzjazmem, którego bym nie podejrzewał u człowieka w jego wieku.

Patrz poradnik wyżej. Z entuzjazmem, jakiego bym się nie spodziewał u człowieka w jego wieku.

stałem pod podwórkiem

… ?

podwórkiem trzymając jedną ręką wannę i myślałem nad tym czy opłaca mi się zdradzić moje tajemnice

Podwórkiem, trzymając wannę jedną ręką, i myślałem, czy opłaci się zdradzić moje tajemnice.

na pewno będą lepszą alternatywą niż klej do drewna

… nie używaj słów, których nie rozumiesz.

zakładałem jako idealny do sklejenia rakiety

Jak wyżej. Uważałem, albo miałem za idealny. Albo wybrałem do sklejenia rakiety.

Racjonalizm w tym momencie zwyciężył.

…? https://sjp.pwn.pl/szukaj/racjonalizm.html

Podszedłem do starca i błagając o zachowanie tajemnicy i nierozpowiadanie nikomu wyjawiłem mu swoje plany.

Przegadane, przedłużone, z masłem maślanym. Uprość.

Powiedział mi wtedy żebym odłożył wannę do jego warsztatu i przyniósł resztę złomu tutaj a jak znajdę wolną chwilę to od razu weźmiemy się za pracę, tylko żebym przedstawił mu projekt.

Powiedział mi, żebym odłożył wannę do jego warsztatu i przyniósł resztę złomu tutaj, a jak znajdę wolną chwilę, to od razu weźmiemy się do pracy, tylko żebym mu przedstawił projekt.

Do domu wręcz biegłem żeby odreagować szczęście

Biegłem, żeby. Szczęścia się nie odreagowuje, to nie jest złe uczucie. "Wtedy" możesz wyrzucić.

Wtedy już poczułem jakby grawitacja nie istniała, a ja fruwałem jak w kosmonauci w kosmosie.

Poczułem się tak, jakby grawitacja nie istniała, latałem jak kosmonauta w kosmosie.

Następnego dnia z rana, gdy tylko wyrwałem się na chwilę z pracy, zerwałem plany rakiety ze ściany obok łóżka i biorąc przy okazji pierwszą partię złomu przyszedłem

Następnego rana, gdy tylko wyrwałem się na chwilę z pracy, zerwałem plany rakiety ze ściany obok łóżka i, biorąc przy okazji pierwszą partię złomu, przyszedłem. Wyrwałem-zerwałem, powtórzenie.

Rzuciłem złom na wcześniej przygotowane przez niego miejsce i obgadaliśmy moje plany

Rzuciłem złom na przygotowane miejsce i obgadaliśmy moje plany. Cały czas patos wylewa się uszami, a tu nagle "obgadaliśmy"? Coś nie czujesz barwy słów…

Zarzucał mi że rakieta musi być choć trochę aerodynamiczna, a ja stworzyłem całą kanciastą, nie miałem też nic by osłonić ją przed spalaniem w atmosferze ziemi.

Zarzucał mi, że narysowałem rakietę całkiem kanciastą, kiedy powinna być choć trochę aerodynamiczna, nie miałem też niczego, co by ją ochroniło przed spaleniem w atmosferze Ziemi.

nie miałem czasu by obgadać z nim wszystkiego

Nie miałem czasu omówić z nim wszystkiego; nie miałem czasu, żeby wszystko z nim omówić. Wybierz sobie.

na odchodne powiedział mi że popracuje

"Na odchodnym" to tyle, co "odchodząc", a to narrator odchodzi… Kiedy odchodziłem, powiedział mi, że.

Dowiedziałem się również że

Dowiedziałem się również, że. Źle to brzmi.

był znanym w swych kręgach inżynierem

"Swych"?

gdy tylko nadażała się okazja

Ort. https://sjp.pwn.pl/szukaj/nadarzać.html

Dość często asystował mi

https://sjp.pwn.pl/szukaj/asystować.html

o technice w szerokim tego pojęcia znaczeniu

Czyli?

ja dopóki spawarka go nie zagłuszała wsłuchiwałem się z ciekawością

Wtrącenie: ja, dopóki spawarka go nie zagłuszyła, przysłuchiwałem się.

Nie mówiłem oczywiście po co stare prześcieradła

Nie mówiłem, oczywiście, po co mi stare prześcieradła.

materiału do hełmu mamy

Materiału na hełm mamy.

więc to nie była pierwsza taka sytuacja

Po co o tym zapewniasz?

czytanie zapożyczonych

Wypożyczonych.

Połowę z tych rzeczy nie rozumiałem

Połowy z tych rzeczy nie rozumiałem.

ale i tak czytałem udając że cokolwiek rozumiem

Ale i tak czytałem, udając, że cokolwiek rozumiem. A ja, proszę Ciebie, nie rozumiem. O co chodzi?

Zapamiętywałem trudniejsze słowa żeby popisać się potem

Zapamiętywałem trudniejsze słowa, żeby popisać się później. Apoloniusz oczywiście dał się nabrać…

dostrzegłem ojca

Nie mógł go zobaczyć, jak normalne dzieci? Nie rozumiem, skąd ta patetyczna maniera.

Bardzo dziwnie wyglądał, można by nawet powiedzieć że źle.

??? Bardzo dziwnie wyglądał, można by nawet powiedzieć, że źle. Dobra, jeśli facet zamordował żonę, to będę zła. Bo zrobił to wyłącznie po to, żeby narrator miał Mroczną Traumę w Dzieciństwie. A to oznacza, że jest postacią papierową, bo pokazałeś go (urywkami) jako irracjonalnie podłego i nic poza tym.

Tato, gdzie jest mama? – Zapytałem lekko przestraszony

 Tato, gdzie jest mama? – zapytałem, lekko przestraszony.

Ociec wtułał się powolnie

… wtf? No, przepraszam. "Ociec" zapewne jest literówką, bo "powolnie" znaczy (gwarowo/archaicznie) "posłusznie" – o co tego tu nie posądzam – a nawet w znaczeniu "powoli" jest archaizujące. Ale "wtułał"?

jakby nie dostrzegając mnie wszedł do salonu i tak zaległ

Jak zaległ? I jakiego "salonu"? Toż robiłeś… niewiele, w sumie, ale trochę, żeby mnie przekonać, że to rodzina dysfunkcyjna z zapadłej wiochy, a takie salonów nie mają.

Powoli docierało do mnie że stało się coś niedobrego

Powoli docierało do mnie, że stało się coś niedobrego.

dowiedziałem się że mama

Dowiedziałem się, że mama.

Lekarze mówili że wylew.

Lekarze mówili, że wylew.

Nie wiedziałem jeszcze co o tym myśleć

Nie wiedziałem jeszcze, co o tym myśleć

Ale to już nie nastało.

Ani ładne, ani dopasowane, ani nawet po polsku.

Jakieś cztery dni po fakcie, gdy odbywał się pogrzeb zrozumiałem w końcu że mama odeszła stąd na zawsze.

Jakieś cztery dni po fakcie, na pogrzebie zrozumiałem w końcu, że mama odeszła na zawsze. Nie zgadza się to z moim doświadczeniem.

Było mi z tym bardzo źle

… really.

przez jakiś okres notorycznie wymykałem się z domu na polanę, na którą prowadziła mnie mama

Przez jakiś czas. "Prowadziła" to forma niedokonana. Czy mama post mortem może jeszcze kogoś prowadzić? Nie? To zastosuj prawidłową gramatycznie formę "prowadzała". A lepiej omów: na którą chodziłem kiedyś z mamą.

Patrząc na gwiazdę polarną czułem w sercu ciepło

Patrząc na Gwiazdę Polarną, czułem w sercu ciepło. Cukierkowe.

doskonale wiedziałem gdzie

Wiedziałem, dokąd.

wieści o śmierci mamy doszły i do jego uszu

No, łał, przecież we wsi nikt nikogo nie zna i nie ma plotek.

Od razu na wejściu powiedziałem że potrzebuję dodatkowego zbiornika na paliwo bo nie wiem jak daleko stąd jest gwiazda polarna.

Od razu powiedziałem, że potrzebuję dodatkowego zbiornika na paliwo, bo nie wiem, jak daleko stąd jest Gwiazda Polarna.

zwiększyć zasięg lotu dwukrotnie

Dwukrotnie zwiększyć zasięg rakiety.

jedyne co pozostało to silnik, którego nadal nie miałem bo bałem się

Jedyne, co pozostało, to silnik, którego nadal nie miałem, bo bałem się.

zastanawiały się czy w tym roku pojadą nad morze czy w góry, biedniejsze ubolewały nad szykującą się pracą w polu

Zastanawiały się, czy w tym roku pojadą nad morze, czy w góry. Czy dzieci "ubolewają"? Na pewno nie robią tego "nad" czymś… Nie znasz kolokacji ojczystego języka. To źle.

Ja nie miałem czasu by się nad tym zastanawiać

Ja nie miałem czasu się nad tym zastanawiać.

Myślałem cały czas

Powtórzenie, szyk: Ciągle myślałem.

determinacja do lotu

Nie po polsku.

rosły równomiernie

Jak wyżej.

wtedy do klasy z uśmiechem od ucha do ucha weszła nasza wychowawczyni.

Wtedy do klasy weszła nasza wychowawczyni, uśmiechnięta od ucha do ucha.

Jak nas uczono

Po co to podkreślasz?

mój mundurek jako jedyny wyróżniał się na tle innych

"Jako jedyny" jest zbędne. Wyróżnianie z definicji dotyczy jednostek.

większość jej wzroku spadła na mnie

… to nie po polsku.

podczas wygłaszania słów, które później tak mnie ukształtowały

Jak wyżej.

pierwszy polak

Kto Ty jesteś? Polak mały. Jaką literą się piszesz? Dużą.

Ta chwila, te parę sekund przemówienia nauczyciela rozpaliły we mnie ogień, którego nie w sposób było już ugasić.

Patetyczne.

by zobaczyć ludzi po niej chodzących?

Nieładny szyk.

Uczono nas tego w szkole, nigdy nie dostałem złej oceny z pisania więc myślałem że jestem na tyle zdolny by napisać go do tak dostojnej i wysoko postawionej osoby.

Uczono nas tego w szkole, nigdy nie dostałem złej oceny z pisania, więc myślałem, że potrafię napisać do tak dostojnej i wysoko postawionej osoby. https://sjp.pwn.pl/szukaj/zdolny.html

Oczywiście moja dziecięca niecierpliwość nie pozwoliła mi poczekać z tym do powrotu do domu

Oczywiście, dziecięca niecierpliwość nie pozwoliła mi poczekać z tym do powrotu do domu.

bagatelizując ostatnie dwie lekcje

Bardzo naciągane. Nikt tak nie mówi.

wziąłem się za pisanie go na brudno

"Go" jest zbędne. Albo "listu" albo nic, przecież wiemy, że chłopak nie pisze Hermaszewskiego, tylko list.

najgorzej było z rozpoczęciem, lecz w końcu najpiękniej jak umiałem napisałem go;

Najtrudniej było zacząć, ale w końcu, najpiękniej, jak umiałem, napisałem go:

Listu nie poprawiam, bo ma być źle napisany. Ale nie wydaje mi się, żeby w późnych latach siedemdziesiątych funkcjonowało słowo "idol" (w tym sensie).

Byłem bardzo zadowolony z listu który właśnie napisałem.

Byłem bardzo zadowolony z tego listu.

w radiu podsłuchałem o tym że

W radio usłyszałem, że.

CDN.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przepisałem więc list jak najładniej potrafiłem i zaadresowałem ; Mirosław Hermaszewski, Sojuz 30, kosmos

Przepisałem więc list, jak najładniej potrafiłem, i zaadresowałem: Mirosław Hermaszewski, Sojuz 30, kosmos.

Każdego dnia, gdy obok domu przechodził listonosz pytałem się czy aby jeden z listów nie jest do mnie.

Codziennie, gdy koło domu przechodził listonosz, pytałem, czy nie ma do mnie listu.

Mijały dni, z czasem tygodnie aż w końcu minęły dwa miesiące a ja nadal nie dostałem odpowiedzi

Mijały dni, tygodnie, w końcu minęły dwa miesiące, a ja nadal nie dostałem odpowiedzi.

W międzyczasie

Tymczasem.

na paliwo na start rakiety

Na paliwo. Kropka.

porzuciłem plan pożyczenia

To źle brzmi.

starego esioka który palił mniej, co za tym idzie mogłem przebyć więcej kosmosu

Starego esioka, który palił mniej, więc mogłem przebyć więcej kosmosu.

od siebie namalowałem na niej włosy mojej mamy na głowie kota

?

zrozumiał że mówię zupełnie poważnie o locie, bo mina mu zrzedła

Zrozumiał, że mówię o locie zupełnie poważnie, bo mina mu zrzedła.

Spytał się mnie z niedowierzaniem i lekko wyczuwalnym strachem.

Małą: spytał mnie z niedowierzaniem i wyraźnym przestrachem. Ja wiem, że dorośli traktują dzieci jak istoty bez mózgu, ale Ty chyba jeszcze pamiętasz, jakeś cielęciem był? A staruszkowie często sobie przypominają. Albo są na tyle starzy i mądrzy, żeby zrozumieć dziecko. Więc nie. Nie wierzę Ci, autorze.

Przecież po to to budowaliśmy proszę pana.

Przecież po to to budowaliśmy, proszę pana.

Chłopcze ja… Ja myślałem że to taka zabawa.

Chłopcze, ja… Ja myślałem, że to taka zabawa. I dałem ci do niej prawdziwy silnik oraz patrzyłem (i wąchałem! benzyna śmierdzi!) jak wlewasz do zbiorników ciecz palną, znaczy benzynę. A jestem inżynierem. Autorze, teraz, to już zupełnie Ci nie wierzę.

nawet jeżeli to spalisz się w atmosferze…

Nawet, jeśli, to się spalisz w atmosferze. Najmniejsze z jego zmartwień, doprawdy. Pogromcy mitów, odcinek któryś tam z początku. Ten z Chińczykiem na rakiecie.

impregnat do drewna i ją pomalowałem, on jest niepalny!

… w latach siedemdziesiątych? Wątpię.

zapewne bał się tej pewności w głosie z którą to mówiłem

Bał się tej pewności, z którą mówiłem. Jeśli narrator jest dorosły (przeżył tę wspaniałą zabawę) to czy nie powinien się domyślać, czego pan Apoloniusz naprawdę się bał?

Zastanawiał się chwilę co by powiedzieć żeby do mnie dotarło że się nie uda.

Zastanawiał się chwilę, co powiedzieć, żeby do mnie dotarło, że się nie uda.

Pomyliłeś gwiazdy na niebie z tymi odbitymi na tafli wody w jeziorze

Dobry Boże, człowieku. Cytat z Wiedźmina? Dlaczego? Dlaczego, błagam? Do czego nawiązujesz? Co próbujesz powiedzieć? O co chodzi?

Budowaliśmy zabawę

Nie po polsku.

Wiem, że ciężko ci o tym myśleć, szczególnie że spotkało cię to, co cię spotkało

Dygresja: nie znoszę takich eufemizmów.

a nawet i umrzeć

"I" skasuj.

Gdybym wiedział od samego początku że tak poważnie do tego podchodzisz

Gdybym wiedział od samego początku, że tak poważnie do tego podchodzisz. Really.

Nieopisana złość i smutek przeszyła mnie wtedy całego.

Zamiast tłumaczyć, co bohater czuje, pokaż to. Bo w tłumaczenia czytelnik nie musi wierzyć.

Wbiegłem szybko do domu i rzucając tekturowy tornister w kąt, rzuciłem się na łóżko płacząc do poduszki.

Wbiegłem szybko do domu i, rzucając tekturowy tornister w kąt, rzuciłem się na łóżko, płacząc do poduszki. Wszystko naraz?

pojawiały się pierwsze widoczne gwiazdy

Gwiazdy niewidoczne też się, rozumiem, pojawiały?

Tamten wieczór zapamiętałem jako najpiękniejszy w moim życiu, jeszcze piękniejszy niż te z mamą

Dlaczego?

Otworzyłem okno i siedząc na parapecie spoglądałem w gwiazdy.

Otworzyłem okno i, siedząc na parapecie, spoglądałem w gwiazdy.

ciemnej, bezgranicznej kurtynie

Kurtyna nie może być bezgraniczna. Mamy tu podręcznikowy przykład niespójnej metafory, czyli nonsensu.

Wypowiedziałem wtedy na głos moje ostatnie słowa na ziemi:

Hmm.

– Lecę do ciebie mamo.

– Lecę do ciebie, mamo.

zacząłem wyciągać kombinezon i kask

Ale coś mi przeszkodziło. Bo jeśli nie, to po co zaczynać, kiedy można robić?

upewniłem się że ma zapięte wszystkie guziki a kask dawał mi wystarczającą widoczność

Upewniłem się, że wszystkie guziki są zapięte, a kask nie ogranicza widoczności.

Przystanąłem przy podwórku pana Apoloniusza, upewniając się że śpi.

Jak przystanięcie ma go upewnić, że Apoloniusz śpi? Albo podwórko, bo i tak można to sparsować…

wszedłem do środka zajmując miejsce sternika

Albo: wszedłszy do środka, zająłem miejsce sternika; albo: wszedłem do środka i zająłem miejsce sternika.

operowanie rakiety wydawało mi się wtedy bardzo proste

Operowanie rakietą.

W środku po zamontowaniu fotela wykonanego ze starego krzesła z obiciem było bardzo niewiele miejsca, a jeszcze musiałem się obrócić by zacząć kręcić korbą do odpalenia silnika.

W środku, po zamontowaniu fotela zrobionego ze starego krzesła z obiciem, było bardzo niewiele miejsca, a jeszcze musiałem się obrócić, żeby zakręcić korbą do odpalenia silnika.

Cała operacja była ciężka

?

widziałem jak w pośpiechu idzie do mnie z latarką oślepiając mnie jej światłem

Niechlujne: widziałem, jak idzie do mnie z oślepiającą latarką. Dalej brzydkie, nie dam rady tego sensownie poprawić…

Najpierw zamknąłem właz do rakiety, następnie oczy i wcisnąłem przycisk odpowiedzialny za włączenie dopalacza, który miał zaprowadzić mnie do granic kosmosu.

I tu powinnam gryźć paznokcie w napięciu. Tymczasem ziewam. Jak ja bym to napisała: Zatrzasnąłem właz. Zacisnąłem oczy. Wbiłem palec w przycisk dopalacza. Dalej, dalej, w kosmos!

Niewidzialna siła przyciągnęła mnie do oparcia, nie pozwalając się od niego oderwać.

Słaba jestem z fizyki, ale wybuch powinien go chyba rozsmarować po ścianie…

zaczęła trząść się tak

Zaczęła się trząść.

cały czas bałem się że się nie udało, że zaraz spadnę

Cały czas się bałem, że nie wyszło, że zaraz spadnę. Ale ja tego nie widzę!

Za chwilę przez moje zamknięte powieki do oczu dostały się jasne promienie.

Nie po polsku.

że dolatuję do atmosfery, zaczyna się spalanie

I ja mam uwierzyć, że młody taki obcykany w kosmosie, skoro nie wie, co to jest atmosfera, ani o co chodzi z tym spalaniem?

dobrze że

Dobrze, że.

Nie wiem czy miało to tak tak być

Nie wiem, czy tak miało być.

na chwilę turbulencje wzmożyły się

Wzmogły się.

prawie odbijałem się głową od ścian rakiety

?

Czułem, jakby niewidzialna ręka ciągnęła mnie bez ustanku w górę.

Miałem poczucie, że niewidzialna. Czemu "bez ustanku"?

Otwierając bardzo powoli oczy czułem, że serce coraz mocniej zaczynało mi bić.

Nie po polsku. Otwierając oczy, bardzo powoli, czułem, że serce zaczyna mi bić mocniej.

Przez małą, laminatową szybkę

Przezroczysty laminat na wsi, w latach siedemdziesiątych?

dostrzegłem że wokół mnie jest zupełnie ciemno

Widziałem, że wokół jest zupełnie ciemno.

ciemność tą przerywały mi jedynie białe, oddalone punkciki

Tę, ale ciemność – przerywały? Hę?

jednak nie dostałem jednoznacznej odpowiedzi

Od kogo?

Wciskając lewą wajchę na kierownicy, która niegdyś była hamulcem w rowerze

Niechlujne.

Moim oczom ukazała się panorama ziemi i oślepiające słońce.

Nie bardzo. Nazwy własne dużą literą.

wierzgać jak mały źrebak o mało nie niszcząc fotela

Wierzgać jak mały źrebak, o mało nie niszcząc fotela.

Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu, zdjąłem więc plastikową osłonę na oczy by je przecierać

Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu, zdjąłem więc plastikową osłonę hełmu, by je przetrzeć.

Orientacja w terenie zajęła mi dłuższą chwilę, ciężko było dopatrzeć się mojego celu, nawet pomimo tego że powinien wyróżniać się na tle innych gwiazd.

Jakim terenie? Całość nieporadna. Zorientowanie się zajęło dłuższą chwilę, trudno mi było wypatrzeć cel, choć powinien się wyróżniać na tle innych gwiazd.

Czułem lekki żal, pozostawiając swój dom daleko, coraz dalej ale byłem jeszcze pewien że wrócę, w dodatku z mamą i będziemy mogli prowadzić dawniejsze życie.

"Dawniejsze"??? Trochę żal było zostawiać dom za sobą, coraz dalej, ale byłem wtedy pewien, że wrócę z mamą, i będziemy mogli żyć tak, jak kiedyś.

Dla mnie ważnym wtedy też było, że mogłem po tym chwalić się w szkole, że jako drugi polak trafiłem do kosmosu.

Bardzo niegramatyczne. Ja napisałabym: A potem będę mógł się chwalić w szkole, że jako drugi Polak byłem w kosmosie.

Myślałem nad opadniętymi szczękami znajomych

… że co? Chyba wyobrażał sobie?

od razu stałbym się chyba najbardziej lubianym chłopakiem w szkole

Wcześniej mu na tym nie zależało…

Wtedy największą głupotą było dla mnie to że nie wziąłem aparatu ze sobą żeby udokumentować całą moją podróż.

Wtedy największą głupotą było dla mnie to, że nie wziąłem aparatu, żeby udokumentować całą podróż.

Kosmos okazał się dla mnie dość osobliwym miejscem.

Dlaczego "dla mnie"? O nawiązania do Kanta Cię nie posądzam, więc – dlaczego?

Dla mnie początkowo było to bardzo dziwne

I znowu "dla mnie". Po co?

przecież z ziemi widać tyle gwiazd obok siebie

Aż tak blisko, to nie. Zresztą miał być obcykany w kosmosie?

jak tylko mogłem oszczędzałem

Jak tylko mogłem, oszczędzałem.

dawałem się ponieść siłą rozpędu

?

Podleciałem po pewnym czasie do pierwszej gwiazdy.

To praktycznie powtórzenie.

Była pusta! Był to tylko biały punkcik, który akurat gdy podleciałem zgasł i nastała większa ciemność.

To pusta – czy punkcik? Punkcik nie ma środka, więc nie może być pusty. Wtrącenie: akurat, gdy podleciałem, zgasł.

Za tą pierwszą wszystkie po kolei gasły

Po tej pierwszej gasły wszystkie po kolei.

nie byłem w stanie zauważyć

Nie widziałem. Nie cuduj.

Na ślepo wróciłem do rakiety

Kiedy z niej wysiadł? Czy coś przegapiłam?

zamknąłem drzwiczki i czując ogromne zmęczenie położyłem się spać z nadzieją że jak wstanę gwiazdy znowu zaświecą i będzie widno.

Zamknąłem drzwiczki i, okropnie zmęczony, położyłem się spać z nadzieją, że jak wstanę, gwiazdy znowu zaświecą i będzie widno.

Nie wiem ile wtedy spałem, ale nie dość że obudziłem się z nową siłą to faktycznie, tak jak oczekiwałem gwiazdy zaświeciły ponownie.

Nie wiem, ile wtedy spałem, ale faktycznie, tak, jak oczekiwałem gwiazdy, zaświeciły ponownie. "Nie dość" nie pasuje do faktów, które nam się podobają, tylko do tych, które mamy za dopust boży.

podleciałem do białego punktu by się mu lepiej przyjrzeć

Podleciałem do białego punktu, żeby się mu lepiej przyjrzeć.

Od mojej pierwszej obserwacji za wiele, o ile cokolwiek się nie zmieniło.

Nie po polsku. Od mojej pierwszej obserwacji chyba nic się nie zmieniło.

jasny punk

Literówka.

Przymrużyłem oczy skupiając całą uwagę na tym czymś ruszającym się wewnątrz i w końcu coś dostrzegłem. Była to sylwetka młodej kobiety, ubrana w staromodną suknię.

Przymrużyłem oczy, skupiając całą uwagę na tym czymś ruszającym się wewnątrz i w końcu zobaczyłem młodą kobietę w staromodnej sukni. Sylwetka nie jest ubrana.

w jednej z rąk odzianą w białą rękawiczkę trzymała kieliszek

W jednej z rąk, obleczonej w białą rękawiczkę, trzymała kieliszek. Dzieci tak nie mówią, a już widzę, że narratorowi nie będzie dane dorosnąć, uch (a może? Zaskocz mnie. Proszę…) ale jeśli chcesz taką strukturę zdania, to nie widzę innego słowa, które by pasowało.

Samotna rękawiczka dostała potem czarny rękaw, cały garnitur

… abstrakcyjne.

jakby przeżywali najpiękniejsze chwile razem

Kliszowate.

Wywarło to na mnie piorunujące wrażenie.

Zapewniasz.

Tak jakbym oglądał kolorową telewizję na świetlicy we wsi.

Tak, jakbym. W zestawieniu z poprzednim zdaniem – to jest śmieszne. Przeszłoby, gdybyś mnie przekonał do narratora wcześniej, ale niestety.

podleciałem do następnej gwiazdy biorąc ją w dłonie

Naraz? Podleciałem do następnej gwiazdy, żeby ją wziąć w dłonie. Przed chwilą "gwiazdy" były plamami światła…

Kolejne gwiazdy obok miały podobne sceny w sobie

Kolejne gwiazdy miały w sobie podobne sceny.

Coraz bardziej byłem oczarowany.

Byłem coraz bardziej oczarowany.

Nie czułem się już tak samotnie w tej pustce

A kiedy się czuł? Chłopie, to jest Twój świat, ja widzę wyłącznie to, co mi pokażesz, a samotności – nie pokazałeś. Więc jej nie widziałam.

oglądałem kolejne obrazy w każdej napotkanej gwieździe, co niestety spowalniało i tak wolną moją podróż do celu.

Oraz narrację. Co, niestety, spowalniało, i tak już powolną, moją podróż.

CDN.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

jeżeli już nie setki

Jeśli nie setki.

przypadkowych, nieznanych mi ludzi aż w końcu

Przypadkowych, nieznanych mi ludzi, aż w końcu.

nie było nic poza pustką

Nie było niczego, poza pustką.

Pas gwiazd zostawiłem za sobą, gwiazda polarna znajdowała się ( według mojej oceny) o wiele dalej niż reszta.

Pas gwiazd zostawiłem za sobą, Polarna znajdowała się (według mojej oceny) o wiele dalej, niż reszta.

wyruszyłem z impetem w jej stronę wierząc

Ruszyłem w jej stronę, wierząc.

Nie potrwało to długo kiedy napotkałem problem.

Nie potrwało to długo, zanim napotkałem problem. Ale jest tysiąc lepszych sposobów na to zdanie.

i pomimo dodawania gazu do dechy poruszała się jedynie parę centymetrów

I choć dodawałem gaz do dechy, poruszała się tylko o parę centymetrów.

dziób lekko podnosił się do góry a maszyna ani trochę nie poszła naprzód, jakby coś całą swoją siłą trzymało mnie i nie pozwalało polecieć dalej

Dziób podnosił się trochę, a maszyna nie szła naprzód, jakby jakaś siła trzymała mnie i nie pozwalała lecieć dalej.

moim oczom ukazał się

Nie zaznaczałam purpury, ale to się rzuca w oczy.

pozbyć się ograniczających mnie kabli

Niezgrabne. Jakich kabli? Sznurki to nie kable.

Na skraju płaczu

Bliski płaczu.

szarpałem je wściekle w taki sposób że uszkodziłem statecznik

Szarpałem je wściekle, aż uszkodziłem statecznik.

Tego już było dla mnie za wiele, skopałem rakietę nad którą siedziałem tyle czasu, kawałki blach odpowiedzialnych to za poszycie, to za stery odrywały się i leciały w swoją stronę.

Tego już było dla mnie za wiele, zacząłem kopać rakietę, nad którą siedziałem tyle czasu, kawałki blach, to z poszycia, to ze sterów, odrywały się i leciały w swoją stronę. Blachy nie są odpowiedzialne.

Doprowadziłem ją do stanu, w którym pozostał jedynie kawałek poszycia, goła wanna i beczka z paliwem.

W końcu zostały mi tylko kawałek poszycia, goła wanna i beczka z paliwem.

I płakałem dość długo bo nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, bez rakiety nie wrócę na pewno do domu a do gwiazdy polarnej jeszcze długa droga.

I płakałem dość długo, bo nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, bez rakiety na pewno nie wrócę do domu, a do Gwiazdy Polarnej jeszcze daleka droga.

Opanowałem się dopiero po paru godzinach. A przynajmniej tak czułem, wszak nie wziąłem zegarka i czas obliczałem ,,na oko”.

"Wszak", doprawdy. Twój narrator ma być dzieckiem. Uważaj na cudzysłowy, pierwszy jest z dwóch pojedynczych.

Zostałem kompletnie sam

Zupełnie sam, albo całkiem.

daleko od domu i celu mojej podróży

Celem nie jest dom: daleko od domu i od celu mojej podróży.

czego nie zobaczyłem jakimś cudem wcześniej

Czego jakimś cudem nie zauważyłem wcześniej.

na pierwszy rzut oka ciężko zauważalne

Trudno widoczne.

Jeżeli trzymałbym się jednego z nich, niewykluczone że doleciałbym do mojego celu.

Gdybym się trzymał jednego z nich, może dotarłbym do celu.

Tylko pytanie jak długo by mi to zajęło.

Tylko pytanie, jak długo by mi to zajęło.

Nie miałem sił na myślenie o tym w takim stanie, ponownie położyłem się spać w szczątkach rakiety.

Nie miałem siły o tym myśleć, znów położyłem się spać w szczątkach rakiety.

Gdy zamykałem oczy ponownie zrobiło się kompletnie ciemno, gwiazdy prawdopodobnie znowu zgasły.

Gdy zamykałem oczy, zrobiło się zupełnie ciemno, pewnie gwiazdy znowu zgasły. A może narrator zamknął oczy?

Obudziłem się gdy jeszcze było zupełnie ciemno.

Obudziłem się, gdy jeszcze było zupełnie ciemno.

a niecierpliwość nie pozwalała mi czekać na jasność.

Nie po polsku. Nie miałem cierpliwości czekać, aż się rozjaśni.

po omacku chwyciłem za jakiś kabel, jedna strona prowadziła w stronę jasnych od promieni słońca planet, druga do pustki z małym jasnym punktem

Po omacku chwyciłem kabel. Kabel nie ma stron. I – po omacku, a przecież jest jasno?

ja nie miałem już chęci zaglądania do każdej napotkanej na drodze

Niezgrabne.

Mój cel był jasny, i im więcej będę się na nim skupiał tym szybciej dolecę do mety.

Mój cel był jasny, i im bardziej będę się na nim skupiał, tym szybciej dolecę do mety. Ale nie dam głowy za te czasy.

Leciałem już niezmiernie długo

Nienaturalne.

zaczął mi mówić o wadze snu

W tym otoczeniu człowiek się na tym potyka. Bo nie wiadomo, czy narrator śni, czy ten hipotetyczny ktoś miałby mu powiedzieć, że powinien iść spać.

Problem w tym że ktoś taki się nie pojawił

Problem w tym, że nikt taki się nie pojawił. Dlaczego to jest problem?

Byłem już przemęczony gdy

Byłem już bardzo zmęczony, gdy. Przemęczenie jest stanem chronicznym.

utrzymywałem prędkość lotu trzymając się tego kabla bądź liny

Powtórzenie. I – myślałam, że chłopak się przemieszcza na zasadzie orangutana? A teraz mi mówisz, że jest ciągnięty? I "kabla bądź liny" jest dziwaczne. Co to w końcu za włókna?

Gdy się zaświeciły gwiazdy

Bez "się".

oczy latały mi już dosłownie wszędzie, a moim największym wrogiem była opadająca powieka

?

Wszystko co widziałem i na czym się skupiałem to był powiększający się jasny punkt na tle nicośći

Wszystko, co widziałem, i na czym się skupiałem, to był powiększający się jasny punkt na tle nicości.

Niemoc przezwyciężyła.

Co przezwyciężyła? Zresztą, zdanie patetyczne, psuje nastrój, który zaczął się wreszcie pojawiać.

Co chwila otwierając oczy widziałem jak oddalam się z zawrotną prędkością i nie mogłem nic z tym zrobić.

… przecież zemdlał? Co chwila otwierając oczy widziałem, jak oddalam się z zawrotną prędkością i nie mogłem z tym nic zrobić. Od czego się oddala i czemu to źle? Co się dzieje?

Nie mogłem nawet zaszlochać czy wydać jakikolwiek okrzyk złości.

Nie mogłem wydać czego? okrzyku złości. "Jakikolwiek" to słowny śmieć, nic nie wnosi. Wywal.

Z chwili na chwilę odczuwałem coraz mniej

A nie łaska opisać tego?

O dziwo obudziłem się w tej pustce.

O dziwo, obudziłem się w tej pustce. Dlaczego się temu dziwi? Bo pustka jest zbyt pusta, żeby się w niej budzić? Wewnętrzna? O co chodzi?

Nie było kompletnie nic

Zupełnie nic.

Wydarłem się najgłośniej jak mogłem, gniew pomieszany z rozpaczą wydarł ze mnie kolejne łzy zalewając mnie ponownie.

Wydarłem się najgłośniej, jak mogłem. Reszta purpurowa i zapewniająca.

Nie widzicie nic i nie czujecie niczego

Nie widzicie i nie czujecie niczego.

Przecież byłem kompletnie sam

Całkiem sam.

Zbombardowało mnie z każdej strony niskie, potężne brzmienię.

… ? Brzmienie.

Zapytałem przerażony ledwo co wstrzymując płacz

Zapytałem przerażony, ledwo powstrzymując płacz. Kropka. Nie tłumacz mi, co bohater czuje, a ten "czynnik" jest dziwaczny.

– To ja powinienem zapytać kto tam, bo ja jestem tutaj

– To ja powinienem zapytać "kto tam", bo ja jestem tutaj.

Ani trochę nie zrozumiałem o co mu chodziło.

I tłumaczysz to, bo?

Cały czas rozglądałem się żeby w końcu dostrzec mojego rozmówcę, ale nadal byłem sam.

Cały czas rozglądałem się za moim rozmówcą, ale ciągle byłem sam.

nie miałem sposobności żeby poznać kogoś od was

Nie miałem sposobności poznać kogoś od was.

Tak daleko się jeszcze nasi wielcy panowie kosmosu nie zapuścili.

Nienaturalny szyk.

– Kim jesteś? -Zapytałem.

– Kim jesteś? – zapytałem.

każde określenie w tej gęstości jest adekwatne

… wut?

w waszym nieco ograniczonym języku brakuje słowa by je wypowiedzieć

W waszym nieco ograniczonym języku brakuje słowa, by je wypowiedzieć. Imię jest słowem…

a mojego języka nawet nie usłyszysz więc nazwij mnie jak chcesz.

Nawet nie usłyszysz, więc nazwij mnie, jak chcesz. Nie zadaję więcej pytań.

Wpadałem w coraz większą pułapkę

Dlaczego?

rozumiałem coraz mniej

A co rozumiał na początku?

W sumie to nic nie rozumiałem poza tym że mogę go nazwać jak chcę.

W sumie, to nic nie rozumiałem, poza tym, że mogę go nazwać, jak chcę.

Tak więc co cię tutaj sprowadza młody, strudzony wędrowcze któremu zamarzyły się gwiazdy?

Tak więc, co cię tutaj sprowadza, młody, strudzony wędrowcze, któremu zamarzyły się gwiazdy?

może ma tutaj czerwoną suknię

Niezbyt zgrabne.

Do gwiazdy polarnej powiadasz, za mamą? – Odpowiedział tak , jakby nic go to nie ruszało, jakby widział takich jak ja setki. – No to gratuluję bo oto jesteś na miejscu.

Format dialogów! – Do Gwiazdy Polarnej, powiadasz, za mamą? – odpowiedział tak, jakby go to nie ruszało, jakby widział setki takich, jak ja. – No, to gratuluję, bo oto jesteś na miejscu.

Znowu zacząłem płakać bo czułem że mój rozmówca mnie oszukuje

Znowu zacząłem płakać, bo czułem że rozmówca mnie oszukuje.

Wiesz dlaczego?

Wiesz, dlaczego?

Boisz się tej pustki, tego świata cię otaczającego i najchętniej wróciłbyś do domu bo to wszystko cię przerasta.

Boisz się tej pustki, tego świata, który cię otacza i najchętniej wróciłbyś do domu, bo to wszystko cię przerasta. Smrodek dydaktyczny, so help me…

– Nieprawda! Wydarłem się najgłośniej jak mogłem skrzykliwym głosem.

– Nieprawda! – wydarłem się najgłośniej, jak mogłem. Jakim głosem?

Uwierz mi że nie chcesz.

Uwierz mi, że nie chcesz.

wojownika o mamę

On nie wojuje, tylko poszukuje.

Obłąkany po wieczność będziesz tułał się po kosmosie.

Obłąkany, po wieczność będziesz się tułał w kosmosie.

Bo prawda jest jedna, a nie liczona w miliardach.

To zdanie nie jest w jednej miliardowej takie mądre, jak Ci się wydaje.

Mój rozmówca jakby ochłonął i chciał mi merytorycznie wytłumaczyć że nie mam tu czego szukać.

Mój rozmówca jakby ochłonął i chciał mi merytorycznie wytłumaczyć, że nie mam tu czego szukać. Z czego ochłonął? Bo nie zauważyłam, żeby nim targały jakieś konkretne emocje.

zostawiłem przyjaciół i tatę by tutaj dolecieć

Zostawiłem przyjaciół i tatę, by tutaj dolecieć. Za bardzo nie pokazałeś, żeby ich lubił…

Na znak tego że nie żartuję teatralnie zaparłem się rękoma o własne ciało oczekując odpowiedzi.

Żeby pokazać, że nie żartuję. Ale dalej nie mam pojęcia, co on zrobił.

I powiedz mi, młody poszukiwaczu na co ci to było?

I powiedz mi, młody poszukiwaczu, na co ci to było?

Zmarnowałeś swój bezcenny czas w swoim domu na uganianiu się za czymś, czego już nie uświadczysz.

Zmarnowałeś swój bezcenny czas na uganianie się za czymś, czego już nie ma.

Ganiasz za przeszłością, która chce świętego spokoju.

Ten mądrala jest strażnikiem progu, mam nadzieję.

wiem że wy wszyscy

Wiem, że wy wszyscy.

Zamiast myśleć o tym co jest dzisiaj i będzie jutro, latacie i wyolbrzymiacie to co było.

Zamiast myśleć o tym, co jest dzisiaj i co będzie jutro, latacie i wyolbrzymiacie to, co było. Jak to, wyolbrzymiacie?

Bez rakiety pewnie będzie to ciężkie.

Trudne.

– Skąd wiesz że nie mam już rakiety? – Spytałem zdziwiony.

– Skąd wiesz, że już nie mam rakiety? – spytałem zdziwiony.

Powiedzmy że to wszystko jest moim obejściem

Powiedzmy, że. "Obejściem", hmm.

I wiem wszystko co się na nim dzieje

I wiem o wszystkim, co się w nim dzieje.

Niezręczna cisza, która już tak długo mi towarzyszyła znowu się pojawiła.

Wtrącenie, ale sam obraz jest dość dziwny.

Zostanę tu tak długo, aż mi jej nie oddasz!

Aż mi ją oddasz.

– Bo wiem! – Wykrzyczałem.

Małą.

Twoja pewność siebie kiedyś cię może zwieść na błędną ścieżkę

Pewność siebie może cię kiedyś zwieść. Dalej brzydkie…

Ale nie byłoby to prawdą, gdybym ci powiedział że nie wiem gdzie ona jest.

Mało naturalne. Ale nie byłoby to prawdą, gdybym ci powiedział, że nie wiem, gdzie ona jest.

Osiągnijmy więc umowę

Osiąga się porozumienie, umowę się zawiera. Rym umowę – sprawę.

Chciałbym z tobą porozmawiać o tym jak ty postrzegasz świat, ale wiedz że rozmowa potrwa sześć godzin.

Chciałbym porozmawiać o tym, jak ty postrzegasz świat, ale wiedz, że rozmowa potrwa sześć godzin.

Policz sobie ile czasu stracisz

Policz sobie, ile czasu stracisz. Dyskutowałabym.

a i miej na uwadze też to, że z tego co wiem za sto pięćdziesiąt cztery lata twoja rasa wyginie

A, i miej też na uwadze, że z tego, co wiem, za sto pięćdziesiąt cztery lata twój gatunek wyginie.

dam ci informację co musicie zrobić by tego uniknąć, będziecie sobie długo żyć a ty niewykluczone że zostaniesz bohaterem

Dam ci informacje, co musicie zrobić, by tego uniknąć, będziecie sobie długo żyć, a ty, niewykluczone, że zostaniesz bohaterem. Też bym mu nie wierzyła.

Opcje są dwie – Mama, albo ocalenie świata. Co wybierasz?

Myślnik w środku wypowiedzi dezorientuje.

Zanosił się śmiechem po dłuższej chwili

Przez dłuższą chwilę, chyba.

które w oku mgnienia

W mgnieniu oka, albo w okamgnieniu.

utworzył się kontur wielkoluda

Nie po polsku. Punkty ułożyły się w kontur, tak.

stwora, który przybrał wnet wygląd majestatycznego lwa

"Wnet" tu nie pasuje, a zrzynka z Narnii nawet bardziej. Bogiem, to ten Twój lew nie jest na pewno.

Kable, którymi się kierowałem by tu się dostać utworzyły bujną grzywę i długą brodę, bezwiednie kołyszącą się na boki.

Kable, którymi się kierowałem, okazały się bujną grzywą i długą brodą. Broda nie może niczego wiedzieć, więc nie może też niczego robić "bezwiednie".

pytał się mnie o wszystko

Bez "się".

o uczucia którymi darzyłem mamę

O moje uczucia do mamy.

o to jak się żyje na ziemi jako prostak ze wsi

O to, jak się żyje na Ziemi prostakowi ze wsi. Sam tak powiedział?

o moje prawdziwe powody przybycia tutaj

O prawdziwe powody mojego przybycia.

Na to jedno pytanie, nie ważne jakbym odpowiedział zawsze nie zgadzał się z moimi słowami, nie chciał jednak powiedzieć dlaczego.

Nie po polsku. "Nieważne" łącznie. Nie zgadzał się nigdy (zgadzał się zawsze). Powiedzieć, dlaczego.

któej

Literówka.

odpowiedział że go widział

Odpowiedział, że go widział.

zna jego emocje i odczucia z lotu

Nienaturalne.

Smutno mi się z tego powodu zrobiło, ale dotarło do mnie że przecież informacje od niego miały zaspokoić mój głód wiedzy, który zaspokajam aktualnie.

Okropnie nienaturalne, trudno to poprawić.

lew zapytał się mnie o to co widziałem

Lew zapytał mnie o to, co widziałem.

Powiedziałem o tym co widziałem

Powtórzenie.

I spytał czy to nie dało mi już do myślenia.

I spytał, czy to nie dało mi do myślenia.

Dotrzymałeś umowy i tym oto sposobem otrzymasz upragnioną nagrodę.

Dotrzymałeś umowy, więc otrzymasz upragnioną nagrodę.

Jeżeli się wyrobisz to tak

Jeżeli się wyrobisz, to tak. Nagle kolokwialne "wyrobisz"?

Wskażę ci terz drogę do twojej rodzicielki.

… też.

Ale jak to podróży…?

Ale jak to, podróży…?

zaczęły ustawiać się w szeregu na wprost

Czyli?

Wydostałem się z pustki

… niby jak?

Kierowałem się cały czas prosto, gdy traciłem siły, jasne punkty wskazujące mi drogę podtrzymywały mnie i pozwalały na sobie spać.

Mało naturalne.

Minąłem ponownie ziemię, akurat wtedy gdy wielka astreroida wbiła się w nią i zmiażdzyła, tworząc wielką kulę ognia.

Minąłem ponownie ziemię, akurat wtedy, gdy wielki asteroid wbił się w nią i zmienił w wielką kulę ognia. Ojoj. Pech.

Zastanawiałem się tylko gdzie z nią polecę, gdy nie mamy domu

Zastanawiałem się tylko, dokąd z nią polecę, skoro nie mamy domu.

A ja mam dopiero prawie dziewięć lat, i tak byłem dumny że zrobiłem tak dużo sam.

Mhm. I tak byłem dumny, że tyle zrobiłem sam.

 

 

Miałem dziesięć lat, gdy poleciał w kosmos chwat. Przedłużone, przegadane, sztuczne zdania, patos i masło maślane. Nie różnicujesz rytmu zdań, przez co tekst usypia (bardziej, niż od samego przegadania), brzmi ogólnie dość chropawo i nieporadnie. Używasz słów, których nie rozumiesz, oraz słów, których konotacji wyraźnie nie znasz. Trafiły się błędy gramatyczne, nawet ortograficzne, są spore braki w interpunkcji (dlaczego dajesz średniki zamiast dwukropków?). Nie do końca chyba pojmujesz sens imiesłowów. Nazwy gwiazd, planet (Ziemi) i narodowości piszesz małą literą – powinny być dużą.

Psychologicznie – same klisze (kocham kosmos, bo mamusia kochała kosmos, normalnie amerykański film – mogę Ci powiedzieć z doświadczenia, dzieci, które straciły matkę, tak nie myślą, i ogólnie dzieci nie myślą tak, jak chcieliby amerykańscy reżyserowie, i w ogóle wiedzą więcej, niż się dorosłym zadufkom zdaje) i purpura, dziewięciolatek mówi słowami, których nijak nie powinien znać czy używać (do startu myślałam, że on o tym opowiada jako dorosły) postacie robią to, czego Ty potrzebujesz, a nie to, czego chcą. Choćby kwestia rakiety i Apoloniusza, który zamiast nakierować młodego na ścieżkę nauki i pracy, robi mu to, co może zrobić najgorszego – obiecuje gruszki na wierzbie, daje niebezpieczne zabawki i traktuje jak małego, tępego śmiecia, jak przedmiocik, zabaweczkę cholerną, która nie myśli i operuje na odruchach zabawowych. A Ty z niego robisz mędrca! Nie mógłbyś lepiej szarpnąć za moje sznurki, gdybyś był stalkerem. ZUY ojciec ostatecznie nijak nie wpływa na poczynania protagonisty. Wprowadzasz wątek dziadka ze strony matki, ale nic z nim nie robisz. To samo z kotem. Matkę upchałeś do lodówki – tak, ludzie umierają nagle i bez sensu, ale literatura polega na tym, że rzeczy muszą w niej mieć sens. Dlatego prawda jest dziwniejsza od fikcji. Bo ona nie musi. Sensu mieć, znaczy.

Smrodek dydaktyczny – niezrozumiały. To jest, widzę, że to smrodek, ale co mam z niego wywąchać? W sumie początek tekstu nie bardzo się wiąże z końcem.

Końcówka z kosmosu – rocks fall, everyone dies. Bo, jak rozumiem, młody wolał mamę od wszechświata. Czytałeś cokolwiek Lewisa poza Narnią? Zresztą w Narnii taka postawa też nie jest chwalona…

 

Teraz pozytywy. Kable. Kable były dobre jako trudność, która okazuje się służyć osiągnięciu celu. Ogólnie, kiedy zaczyna się ta fantastyczna podróż, robi się ciekawiej, choć tekst nadal jest nieporadnie napisany – ale przeskok dziwnie sensowny. Chyba przyjęłam po prostu od razu, że chłopak się zabił i przechodzi dalej… tylko po kablach znowu jest marnie. Zdawkowo. Z niefantastycznej i nudnawej historii o chłopcu, który chciał w kosmos, a potem chłopcu, który chciał do mamy (powtarzam, za młody jesteś, żeby zapomnieć, jak czuje dziecko…) przeszedłeś do niezgorszej fantastyki, a potem to zepsułeś przeskokiem do imitacji Lewisa. To nie jest dobra ścieżka. Obyczajówkę i teologię bym Ci odradzała, ale może z fantastyką wyjdzie. Może. Bo fundamenty musisz właściwie dopiero porządnie wykopać.

 

A teraz idź, człecze, ku bibliotece, i nie wychodź, póki nie zrozumiesz dokładnie, co robisz źle. Bo ja tylko wypisałam objawy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wow, dziękuję za wszystkie wskazówki. Obiecuję że następny tekst stworzę o wiele bardziej czytelny niż ten. Jestem naprawdę pozytywnie zdziwiony że ktokolwiek tak dogłębnie przeanalizował całość, jeszcze raz dziękuję i obiecuje poprawę

Cześć. Przed łapanką Tarniny nie ukryje się żaden błąd. ;)

Natomiast przed Tobą sporo pracy nad techniką pisania.

Podobały mi się emocje, które pokazałeś w tym opowiadaniu. Wydają się prawdziwe i poruszające. Stworzyłeś przekonującego bohatera, nieco naiwności dodaje kolorytu postaci chłopca.

Zakończenie odczytałam jako zawierające pewne niedopowiedzenie, co uważam za ciekawy zabieg. Niby bohater poleciał w kosmos, ale szczegóły tekstu wskazują bardziej przyziemną interpretację.

 Przed łapanką Tarniny nie ukryje się żaden błąd. ;)

Bez przesady, zdarzało się :) Autorze:

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Część 1

/ Ojciec strasznie się na mnie denerwował że wolę siedzieć z nosem w książkach zamiast pomagać mu w polu jak większość dzieci na wsi. -->

Proponuję inną historię. Jest dwóch braci. Ojciec jednego ciągnął do pracy, ale młodszego po pijaku zaatakował. Ojciec a) trafił na krótko do więzienia, b) na krótko był odseparowany od rodziny. Wraca po dwóch latach i boi się narzucać młodszemu obowiązki. Starszy brat się wkurza na to, ale niewiele może zrobić, bo już i tak mieszka poza domem.

/ silnik ze skarpety ojca --> jeżeli wkraczamy w takie baśniowe klimaty, to trzeba od początku je zaznaczyć. wprowadzić elementy otoczenia, zastawy na stole, itp.

/"– Prezent dla mamy? Ze złomu? – Odparł ze zdziwieniem. – Ja wiem że w ciężkich czasach teraz żyjemy, ale pierwszy raz słyszę żeby robić prezenty ze złomu! Aj Boże, co ta komuna z ludźmi wyprawia! – Zaśmiał się wtedy, co bardzo mnie zasmuciło. Wróciłem do pracy i czekałem aż skończy się drzewo do rąbania, by wziąść tylko tą wannę i wrócić do domu. Ale zaintrygowany starszy pan nie dawał już za wygraną i musiał dowiedzieć się jak najwięcej." -->

Wystarczająco tragiczne są historie ojca i syna. ja bym się na tym skupił. Komunę i baśniowość trudno do siebie dodać, ale nie jest to niemożliwe. Tylko wtedy wątek złego ojca warto by wyrzucić i z niego zrobić ojca zamkniętego w sobie.

W "Spirit of Beehive" Victora Elice fabuła dzieje się po zakończeniu wojny domowej w Hiszpanii. Rodzina mieszka w dworku kastylijskim. Ojciec i Matka nigdy nie są widziani razem w jednym kadrze. Do miasteczka przyjeżdża wędrowne kino, które puszcza "Frankensteina". Jedna dziewczynka wychodzi w nocy, by go poszukiwać. Ale nie tylko ona żyje "marzeniem", rozszerzoną rzeczywistością. Ojciec roi (xD) o ulu i porządku pszczół, matka o kochanku.

/ Wychodzenie na polankę tez było w spirit of beehive, więc dużo możesz zaczerpnąć z tego filmu.

/"Otworzyłem okno i siedząc na parapecie spoglądałem w gwiazdy. Ciemnopomarańczowa łuna na zachodzie ustępowała powoli miejsca ciemnej, bezgranicznej kurtynie z jasnymi punktami, aż w końcu ciemność zalała wszystko. Wypowiedziałem wtedy na głos moje ostatnie słowa na ziemi: – Lecę do ciebie mamo."

 

W opowiadaniu są trzy typy klimatu: 1) dziecko geniusz, rodem z amerykańskiego filmu (przez większość tekstu, tylko w kwestii geniuszu chłopca przeważa typ klimatu nr.2;), a z drugiej 2) nastrój przypominający wyżej wspomniany film Victore’a Elice. Na końcu 3) mamy sf z baśnią i filozofią. W związku z tym trzeba by było zdecydować się na jeden z nich, czyli najlepiej na ten drugi. Jednak żeby matka jawiła się bardziej onirycznie można dać taką historię: Starszy brat trzyma rękę na gospodarce i gania młodszego brata do pracy. Ojciec po śmierci matki stracił swój wigor, opowiada młodszemu bratu bajki i baśnie. I czasami dorzuca sugestię, że ta pani była jak twoja matka. Syn "zaraził się marzycielstwem" od Ojca i po prostu mieszając w głowie bajkę o astronautach i jedną z postaci z matką (w końcu musi sobie ją jakoś wyobrażać, poza zdjęciami), zaczyna rysować rakiety, postacie tychże astronautów, postać "księżycowej kobiety". Załóżmy, że jego rysunki są w stylu "Podróży na Księżyc" Georgesa Mellesa, obrazy księżyca w stylu "Trylogii księżycowej". Jakiś stryj z dalekiego miasta przywozi "Młodego technika" czy coś. I dziecko łączy z sobą te dwie wizje: baśniową i techniczną.

W międzyczasie Ojciec a) ojciec zapada w cięższy stan chorobowy, b) umiera. Brat zaczyna młodszemu dokuczać coraz bardziej, więc chłopiec buduje rakietę po cichu u zaprzyjaźnionego sąsiada, ale gdy relacja między braćmi sięga apogeum zbydlęcenia, to chłopiec – niczym w scenie z tańczącym kurczakiem w "Stroszku" Herzoga – ma dość i… leci w kosmos. Odpala rakietę i ginie. Albo widzimy jego i matkę, ale w jakimś onirycznym sensie.

To rojenie na jawie byłoby spowodowane między innymi pragnieniem zobaczeniem się z matką (może także i z ojcem), problemami z bratem, itd.

/ Teraz komentarz do tego "konceptu opowiadania", który napisałem na bazie Twojego opowiadania. Nazwijmy go roboczo "komunistyczna wioska z rakietą": "Jakiś stryj z dalekiego miasta przywozi "Młodego technika" czy coś. I dziecko łączy z sobą te dwie wizje: baśniową i techniczną. " Ten stryj miałby funkcję jak objazdowe kino w "Spirit […]". Tylko o ile w filmie Elice do wioski smutnej rzeczywistością ledwo zakończonej wojny przyjeżdża "kino", sprowadzając magię do tego miejsca – to w "komunistycznej wiosce z rakietą" byłyby dwa rodzaje "magii": ojciec opowiadałby baśń, a więc przekazywałby magię dosłowną, a stryj wręczałby magazyn radziecki z baśnią niedosłowną: o podboju kosmosu.

Jak można by to wykorzystać? Bida w kraju, ale w kosmos polecieć trzeba. To dziecko mogłoby symbolizować absurd tej sytuacji, ale nie tylko: w dobrym absurdzie jest coś z "magii", a więc aktywnego marzenia, aktywności, nie tylko z "chęci zapomnienia", zsuwania się świadomości w chorobliwe majaki. Przecież to wspólnotowe marzenie o człowieku sowieckim w kosmosie się spełniło. (Choć marzenie o utopii komunistycznej nie. )

Dziecko nie żyje więc swoją sytuacją rodzinną, biedą na wsi, ale rakietą i pierwszym astronautą, i to jest spoko kierunek.

/ "Był to dalej jasny punk" --> Billy Idol?

Część 2

 

/ "Tak jakbym oglądał kolorową telewizję na świetlicy we wsi. Obraz w środku wydawał się taki rzeczywisty."

czyli ewentualnie zamiast magazynu, to stryj mógłby przywieźć jeden telewizor na wieś, do świetlicy. Ale załóżmy, że główny bohater zadowoli się jednym obrazem z tv, czyli mówiącego o kosmosie. I kiedy dzieci by z niego nie korzystały częściej oglądając westerny, to on zapamiętał ten obraz kosmosu. Albo inaczej, i lepiej przy okazji: wytłumaczyć dlaczego tego telewizora poza jednym seansem dalej w opowiadaniu nie ma.

Dobra, ale wracamy do oryginalnego opowiadania. Chłopak rozbił się w kosmosie. Ta sytuacja z wydostaniem się z wraku, te opowiadające powieki, wspomnienia o nicości – ten fragment mógłby być napisany bardziej technicznie. O pustce technicznie – na tym polega… "mrok" pustki? czyli skupić się na pustce i dla odmiany oderwać pióro od opisywania uczuć bohatera. Zasada kontrastu.

/ Męczący ten kosmiczny koks. Nieudany patos. Patos nie jest zły z zasady, ale tutaj jest nieudany.

/ który przybrał wnet wygląd majestatycznego lwa. → jest lew, jest majestatycznie. nie trzeba pisać "majestatyczny"

/ Przez cały czas odpowiadałem na pytania lwa, pytał się mnie o wszystko. O wojnę, o której uczyłem się w szkole, o uczucia którymi darzyłem mamę, o to jak się żyje na ziemi jako prostak ze wsi -]>

o to jak się żyje jako prostak ze wsi. Dobry ten lew, chce go więcej.

/ Spytałem o pana Hermaszewskiego, lew odpowiedział że go widział, zna jego emocje i odczucia z lotu. → ten lew empatyczny, zna emocje

 

/ Opowiedziałem mu o panu Apoloniuszu, moich kolegach z klasy, kotce Luśce, któej podobiznę mam na skafandrze. ---> Oo, może Pana Lwa ta kotka interesuje ( ͡° ͜ʖ ͡°).

Dobrze więc: z twojego opowiadania krystalizują mi się dwa opowiadania. 1) Opowiadanie do momentu wystrzelenia rakiety i związane z tym moje propozycje jakimi filmami i tekstem warto by się zainspirować. Jaką wizję opowiadania przyjąć. 2) Kwestia chłopaka w kosmosie i Lwa. Jest to wątek niechcąco komiczny, ale to nic złego, bo można ten materiał wykorzystać w innym, żartobliwym opowiadaniu. Z jednej strony Chłopak, który chce, dajmy na to, sprowadzić na ziemię swojego wuja, który wystrzelił się w swojej rakiecie w kosmos i zniknął (taki wuj w stylu tego z opowiadania Gekikary pod tytułem "MALUTCY – CZYLI ZA STRUMYK I Z POWROTEM". ). No i leci w te kosmosy, by dowiedzieć gdzie jest wuj. A z drugiej Lew, który powinien rozwalić planetę, ale jest zainteresowany kotką Lusią. I to daje mu do myślenia oraz leży na sercu. Ten chłopak zacząłby naciskać na Lwa (w końcu pokonał ileś kosmicznych potworów, bo jest geniuszem, rozwiązał kosmiczne zagadki, więc chce swojej nagrody), żeby wykonał wyrok na Ziemi oraz sprowadził do jego nowej rakiety wuja, którego jako jedynego z całej ziemi lubi, ale Lew się miga od wykonania zadania.

Można by geniusz chłopaka obrócić w żart, czyli w jego socjopatię, pasującą jedynie drogami pokrewieństwa do wuja, który by latał "własnymi ścieżkami gwiezdnymi".

Część 3 Odnośnie krytyki Tarniny

część ostatnia

Abym nie zgłupiał, cytaty autora będę oznaczał jako "A", cytaty Tarniny jako "T".

 

A: Oczy zaczęły mi się wtedy błyszczeć jakby były ze szczerego złota, bo oto widziałem podstawę mojej rakiety.

 T: Podstawę rakiety? Z wanienki? Oczy zaczęły mi wtedy błyszczeć, jakby były ze szczerego złota.

 

Powiem tak: Kiedy Lew da łupnia chłopakowi, w ramach hipotetycznego opowiadania numer 2, to wtedy Lew z Lusią się w niej wykopią, hehe. Ale to już 18+.

 

/ A: Skończyłem proszę pana. Jeżeli pan pozwoli to zabiorę wannę

T: Skończyłem, proszę pana. Jeżeli pan pozwoli, to zabiorę wannę. Co za Wersal, doprawdy. Nie bardzo wierzę, że młody nie zna sąsiadów, ani w Archetypowego Ojca, ale dziecko, które się tak okrągle wyraża, zupełnie strąca mi zawieszenie niewiary. W sumie dorosły też…

 

Rozumiem żart jungowy, ale dla porządku, żeby autor się nie zraził do archetypów – ten ojciec z jego opowiadania jest przede wszystkim stereotypowy. Czyli zły, zagania do roboty, żadnych wartości sobą nie reprezentuje. Jahwe oprócz tego, że każe, daje także nagrody, daje sens działaniu, umowy. Czyli to jest archetypiczny ojciec.

 

/ A: dostrzegłem ojca

T: Nie mógł go zobaczyć, jak normalne dzieci? Nie rozumiem, skąd ta patetyczna maniera.

Racja, patos powinien być w tym, co dziecko widzi, ale niekoniecznie w tym, co mówi. Chyba, że dziecko mówi jakiś cytat i sobie powtarza idąc na spotkanie z ojcem, by dodać sobie otuchy.

I tutaj idzie protokół oskarżenia Tarniny

T: Obyczajówkę i teologię bym Ci odradzała, ale może z fantastyką wyjdzie. Może. Bo fundamenty musisz właściwie dopiero porządnie wykopać.

 

Ja widzę w opowiadaniu potencję na dwa opowiadania. Opowiadania amatorów są jak pierwotna mieszanina: z nich trzeba wydzielić elementy, które będą z czasem rozszerzały się i oddalą od siebie. Jedno to będzie galaktyka będzie wypełniona opowiadaniami poważnymi, inna galaktyka będzie wypełniona opowiadaniami humorystycznymi, itd. Jednakże, żeby zaistniał ten rozszerzający się wszechświat, to autor potrzebuje po prostu pisać. Nie wiadomo czy mu się uda galaktyka obyczajówek, czy galaktyka religijna. Bez tego pisania w różnych stylach, jedyne co będzie robił, to poprawiał pra-mieszaninę. Nie pozwoli się jej rozszerzać, tylko po prostu opakuje tą mieszaninę w ramy poprawności. Będzie o wszystkim i o niczym. Poprawnie, ale tekst ani do tańca, ani do różańca.

Nie wskazuj mu, że idzi222 ma odrzucić jakiś gatunek, tylko wskaż mu dzieła kanoniczne z danego gatunku i w których elementach są lepsze od przeczytanego opowiadania. "Fundamenty musisz właściwie dopiero porządnie wykopać". Przypominają mi się teksty o wiedzy-że i wiedzy-jak, wiedzy jawnej i wiedzy milczącej. Pisanie opowiadań to umiejętność przede wszystkim, warto sprawdzić się na bramce, jako pomocnik, napastnik. Ty postępujesz tak, że zobaczywszy pierwszy mecz gościa, który lata po całym boisku i się cieszy, chcesz go niczym sebix sprowadzić na bramkę. Na takie stawianie sprawy się nie godzę, gdyż idzi222 nie będzie pisał fantastyki dlatego, że jest w niej dobry, ale dlatego, że w innych – rzekomo – jest słaby.

 

Nawet w filozofii, Kartezjusz zanim zaczął "kłaść fundamenty", to opowiada jak naczytał się i o teologii, i o ezoteryce. Zanim je odrzucił, żeby zbudować system wiedzy pewnej, to trzeba mieć z czego odrzucać.

 

Zgadzam się, że tekst jest niegramatyczny, niestylistyczny, ale to mała część pracy, do której krytyk jest powołany.

 

W dodatku na dzień dobry kasujesz potencjalnego czytelnika twojej publicystyki. Jeżeli będzie pisał o rzeczach teologicznych, filozoficznych, to będzie miał osobisty napęd (pisanie opowiadań na podobne tematy) do czytania twoich tekstów.

Teologii, filozofii nie powinno się trzymać w piwnicy, niech świecą. Fajnie też, gdy mozna się uczyć “filozofować” poprzez pisanie. W nią też trzeba się “uczyć grać”, a nie tylko czytać klasyków. Nawet sama filozofia nie jest czysto “intelektualna” (choćby z tego względu, że trzeba umieć jakoś przekazać tę wiedzę, ale wg. mnie idzie to głębiej, niż kwestie propedeutyczne i retoryczne).

Bo potem to będzie za późno. Wyjdzie kolejny autor, który w czasie wolnym czyta, jak to foliarze zabijają, jak przesądy narastają, taki scjentyczny niewypał kolejny. Po co? 

A w tym opowiadaniu autor pokazał szerokie zainteresowania.

 

/ Idzi, czekam na kolejne opowiadania!

 

A to mnie mówią, że rozkazuję ludziom, co pisać ^^ (sorry, musiałam to z siebie wyrzucić XD)

 Część 3 Odnośnie krytyki Tarniny

Ale kłócić (jeśli w ogóle) mogę się tylko z tym. <rozciąga palce>

 Powiem tak: Kiedy Lew da łupnia chłopakowi, w ramach hipotetycznego opowiadania numer 2, to wtedy Lew z Lusią się w niej wykopią, hehe.

Eeee… ale że co? Miałam na myśli tylko zupełną nieadekwatność kształtu wanienki do kształtu podstawy rakiety XD

 żeby autor się nie zraził do archetypów – ten ojciec z jego opowiadania jest przede wszystkim stereotypowy. Czyli zły, zagania do roboty, żadnych wartości sobą nie reprezentuje.

Prawda, stereotypowy – Archetypowy Ojciec przyplątał mi się stąd: https://www.dailymotion.com/video/x2bqgi Nie powiesz, że się nie kojarzy ;) A, żeby już na pewno Autorowi w głowie nie zamącić, zaganianie do roboty nie jest, jako takie, brakiem wartości.

Jahwe oprócz tego, że każe

Każe – czy karze? ;)

 I tutaj idzie protokół oskarżenia Tarniny

 Opowiadania amatorów są jak pierwotna mieszanina: z nich trzeba wydzielić elementy, które będą z czasem rozszerzały się i oddalą od siebie.

Kurczaki, ale fajna metafora! Widzicie, wszyscy? To jest dobra metafora. Tak wygląda. Pokazuje coś, o czym się wiedziało, że jest i mniej więcej, jakie, ale nie umiało tego określić. yes

Jednakże, żeby zaistniał ten rozszerzający się wszechświat, to autor potrzebuje po prostu pisać.

Tak.

 Nie wiadomo czy mu się uda galaktyka obyczajówek, czy galaktyka religijna.

Nie wiadomo. Ale, żeby nie było, że potulna jestem ;) mogę cokolwiek powiedzieć tylko na podstawie tego, co mam pod ręką. A w tym, co mam, część fantastyczno-baśniowa wypadła najlepiej.

 Nie wskazuj mu, że idzi222 ma odrzucić jakiś gatunek, tylko wskaż mu dzieła kanoniczne z danego gatunku i w których elementach są lepsze od przeczytanego opowiadania.

Racja. Problem w tym, że tych dzieł jest ho-ho-ho i jeszcze dwa, elementów – tak samo. Więc, o ile zgodzę się z Tobą, że tu się zapędziłam, to nie wiem, w którą stronę powinnam była iść, bo tu nie ma ścieżek. Jest wielgachny kontynent do zwiedzenia.

 Ty postępujesz tak, że zobaczywszy pierwszy mecz gościa, który lata po całym boisku i się cieszy, chcesz go niczym sebix sprowadzić na bramkę.

Yyy, what? XD

 Na takie stawianie sprawy się nie godzę, gdyż idzi222 nie będzie pisał fantastyki dlatego, że jest w niej dobry, ale dlatego, że w innych – rzekomo – jest słaby.

Prawda. A może…

 Nawet w filozofii, Kartezjusz zanim zaczął "kłaść fundamenty", to opowiada jak naczytał się i o teologii, i o ezoteryce. Zanim je odrzucił, żeby zbudować system wiedzy pewnej, to trzeba mieć z czego odrzucać.

No, wszystkiego też nie odrzucił… bo nie wpadł na to, że pewne rzeczy można.

 W dodatku na dzień dobry kasujesz potencjalnego czytelnika twojej publicystyki. Jeżeli będzie pisał o rzeczach teologicznych, filozoficznych, to będzie miał osobisty napęd (pisanie opowiadań na podobne tematy) do czytania twoich tekstów.

A tu czegoś nie zrozumiałam. Wyklaruj?

 Nawet sama filozofia nie jest czysto “intelektualna” (choćby z tego względu, że trzeba umieć jakoś przekazać tę wiedzę, ale wg. mnie idzie to głębiej, niż kwestie propedeutyczne i retoryczne).

Co masz na myśli, mówiąc "(czysto) intelektualna"?

Wyjdzie kolejny autor, który w czasie wolnym czyta, jak to foliarze zabijają, jak przesądy narastają, taki scjentyczny niewypał kolejny.

Jak tak się dookoła rozglądam, to zdaje mi się, że to się zaczyna we wczesnym dzieciństwie… ale jestem pesymistką.

 Idzi, czekam na kolejne opowiadania!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Eeee… ale że co? Miałam na myśli tylko zupełną nieadekwatność kształtu wanienki do kształtu podstawy rakiety XD

Przyznam, że niedobrze zaznaczyłem części tekstu. W “Części 3” znajduje się cześć luźna, gdzie mieszam wypowiedzi na temat Idziego i twojego komentarza z moimi pomysłami, i część główna: “I tutaj idzie protokół oskarżenia Tarniny”.

Więc w tej części po prostu losowo sobie przypomniałem o wanience i jakoś mi się kropki fabularne połączyły.

 

każe – czy karze? ;)

Każe coś robić*; ukradło mi słowa podczas pisania.

Oto moja teoria: a) ojciec archetypowy, np. Jahwe, przede wszystkim każe coś zrobić: być moralnym, dzień święty święcić, przestrzegać prawa, itd. Dopiero po drugie, za zejście z właściwej ścieżki i przewinienia, Bóg Ojciec zaczyna karać.

Tymczasem stereotypowy ojciec a) karze, gdyż nie wiadomo, samo kazanie, że coś trzeba zrobić, to kara dla wykonawcy zadania. A kiedy karze dosłownie, to nie do końca wiadomo za co. Przecież nie daje jasnego spisu praw i obowiązków, nie mówi, że trzeba zrobić x, a w zamian otrzymamy y. Nie stara się nadawać sensu działaniom swoich podopiecznych.

Gdyby to próbować odnieść do komunizmu z opowiadania, to tego stereotypowego ojca dałoby się wybronić, ale jako reprezentanta komuno-schizy, żywej reprezentacji konceptu “pracy wykonywanej po to, by pracować”. Gdyby to był ojciec, który miał brata stachanowca, mógłby odreagowywać jakieś rodzinne bolączki. 

Na wsiach są różni ojcowie, którzy zapieprzają z synami, a potem piją, no i znowu zapieprzają. Ostra harówa, a potem napadowe “odreagowywanie”.

Ale żeby uzgodnić to z jednym z wyżej zaproponowanych konceptów na opowiadanie, tym z starszym i młodszym bratem, to starszy brat przejmowałby “obowiązki ojca”, który powoli odlatuje w marzenia, i jako brat wchodzi zamiast w rolę archetypowego ojca, to stereotypowego.

Jest więc uzasadnienie dla Idziego, ale nie ma stosownego wykonania. 

Yyy, what? XD

 

To metafora, ale nie rozpisałem jej.

Chłopak grając pierwszy raz w mecz piłkarski, nie zna zasad biega gdzie mu się podoba. Nie ma też doświadczenia w graniu. Stąd raz jest na obronie (gatunek: akcja), raz na pomocy (gatunek: kryminał), raz na ataku (gatunek: przygodowy), raz na bramce (gatunek: fantasy, bo na bramce się myśli o niebieskich migdałach). Ktoś z zespołu, który nie jedno już w życiu zagrał (czyli napisał), myśli sobie, że ten facet biega tu i tam, nie umie, no to dam go na bramkę. Tylko, że to jest dopiero pierwszy mecz, pisanie to nie tylko “wygrywanie”, ale “przegrywanie, ale w coraz lepszym stylu”. Stąd powinien zagrać wiele meczy na różnych pozycjach, z czasem wybierze odpowiednią dla niego rolę na boisku. Odpowiedni gatunek. Grając na innych pozycjach wcześniej, zrozumie lepiej swoją pozycję, specyfikę swojej roli (swojego gatunku).

 

Chociaż ta metafora też ma swoje minusy, bo w ramach literatury można uprawiać wiele gatunków. Można widzieć ten, w którym się jest najlepszy, ale nadal bawić się innymi. 

A tu czegoś nie zrozumiałam. Wyklaruj? 

Chodzi o to, żeby myśleć o przyszłych czytelnikach. Twoich. Idzi pisząc o sprawach teologicznych/filozoficznych, być może będzie miał napęd do czytania twojej publicystyki na stronie. Ludzie znikają ze strony i przychodzą, można myśleć o nowych zainteresowanych, o przyszłości. O swoim interesie wreszcie.

Pisarze-scjentyści portalowi są uniwersalistami, jeżeli chodzi o niesienie swojej “dobrej nowiny”. Myślą: “nauka jest wszędzie, nawet jak ktoś o nauce nie pisze, tylko o filozofii/społeczeństwie dajmy na to, to go będę skierowywał w te tematy i odpytywał z danych”. Z czasem autor początkowo posiadający szerokie zainteresowania, w toku odpytywania z “danych”, przyjmowania na klatę “argumentów od foliarum”, przestanie pisać opowiadania/posty na tematy, które nie przynoszą odpowiedniego poziomu zainteresowania i zrozumienia. 

 

Trzeba dawać walidację tym, którzy jeszcze nie wpadli w tę zdartą płytę “faktów”, taniego współczucia. Może zdecydowane, władcze oddanie całej ziemi za matkę, to przesada, ale jest to jakaś odmiana od powszednich form szantażu emocjonalnego.

 

Co masz na myśli, mówiąc "(czysto) intelektualna"?

Nie wiem. xD Widzę w uprawianiu filozofii pierwiastki literatury, wyłaniania się słów, natchnienia. Więc roboczo, (czysto) intelektualnym nazwę założenie, że uprawianie filozofii zaczynamy od twardych fundamentów, wiemy od czego zaczynamy oraz do czego dążymy. 

 

Może inaczej: na portalu często się mówi, że “trzeba mieć pomysł na opowiadanie”. Początek, środek, zakończenie. Czyli to są “fundamenty”, intelektualizm, plan, realizacja. Ale może zamiast/obok fundamentów ktoś może mieć w głowie “wizję-obraz” opowiadania? Jakiegoś bohatera mocnego, jakiś klimat/nastrój w głowie, fragment świata przedstawionego, a w zasadzie świata przedstawiającego się autorowi?

 

Zacytuję z notatek, typ refleksyjny jest najbardziej (czysto) intelektualny:

 

Trzy typy procesu twórczego wg Marii Gołaszewskiej

1. Typ intuicyjny, w którym następuje ścisłe splecenie fazy przeżyciowej i realizacyjnej, a także udział świadomości przedrefleksyjnej.

2. Typ refleksyjny, w którym obie fazy są wyraźnie oddzielone, przy czym faza refleksyjna poprzedza fazę realizacyjną.

3. Typ behawioralny, w którym obie fazy również są od siebie oddzielone, jednak faza realizacyjna wyprzedza nieznacznie fazę refleksyjną.

typ intuicyjny – Istnieje w nim znaczny udział świadomości przedrefleksyjnej, intuicji i wyobraźni. Dzieło tworzone jest bez dłuższego namysłu, spontanicznie, szybko, w poczuciu pewności i wewnętrznego przymusu, w przekonaniu co do słuszności podejmowanych decyzji. Artysta posiada pewne doświadczenie twórcze, odczuwa wewnętrzny przymus by czynić tak, a nie inaczej. Najistotniejsze momenty procesu twórczego (powzięcie koncepcji, stworzenie wizji artystycznej, kształtowanie materiału) dokonują się spontanicznie, intuicyjnie, często bez udziału świadomości refleksyjnej. Intuicja jest myśleniem skrótowym, w którym odpowiedź następuje zaraz po postawieniu pytania. Twórca ma poczucie, że jego dzieło powstało niespodziewanie, bez wysiłku i że jest ono „jedyne możliwe”. Proces twórczy trwa krótko i towarzyszy mu wielkie napięcie psychiczne. Vincent van Gogh przystępował natychmiast do pracy, bez zbędnego namysłu, dając się ponieść natchnieniu. Posługiwał się przy tym bardziej wyobraźnią niż refleksją. Mimo krytyki współczesnych miał dużą pewność i przekonanie co do swych dzieł. Malował spontanicznie, pracował szybko, pewnie, nie dokonywał zmian i poprawek.

 typ refleksyjny – Proces twórczy jest długotrwały, poszczególne etapy twórczości są poddawane świadomościowej kontroli. Charakteryzuje się niepokojem poszukiwania, dociekania, wysiłkiem, samokrytycyzmem i wątpieniem. Następuje w nim selekcja artystyczna, oddzielanie elementów przydatnych artystycznie od nieprzydatnych. Wydobyte zostaje to, co jest zgodne z koncepcją twórcy. Artysta poddaje kontroli swoje zamierzenie jakby nie dowierzając swojej inspiracji. Często jest związany z bogatą wiedzą o świecie, teoriach i kulturze. Artysta tego typu jest często wyrazicielem i krytykiem swojej epoki. Refleksyjność w procesie twórczym ma charakter szczególny, niepowtarzalny, zabarwiony emocjonalnie, nacechowany indywidualnością i głębokimi przeżyciami twórcy.

typ behawioralny – Dominuje w nim faza realizacyjna, związany z metodą „prób i błędów”. Artysta dokonuje szeregu przekształceń tego samego motywu. Świadectwem tego typu twórczości jest często dokonywanie wielu szkiców do tego samego obrazu. Często charakteryzuje go brak wyraźnego planu, koncepcji dzieła. Artysta musi najpierw doświadczyć, zobaczyć zmysłowo, co tworzy. Jego wyobraźnia twórcza podąża za możliwościami tworzywa. Proces twórczy ma charakter chwiejny. Dopiero realizacja (działanie) staje się terenem pracy twórczej. Pablo Picasso był artystą ruchomym, działającym. Powiadał „Najpierw znajduję, później szukam”. Sam nie komentował swojej twórczości. Cały czas był w akcji, ciągle coś zmieniał, odrzucał, dodawał, przekreślał. Tworzył wiele wariantów tego samego tematu. Znane cykle Picassa to: portrety kobiet, arlekiny, muzykanci, walki byków. Dlatego uważam, że typ refleksyjny wiąże się z (nie-wiadomo-na-ile-czystym, ale najczystszym z tej trójki) intelelektualnym trybem pisania opowiadań. Pomiędzy nim a niepohamowanym strumieniem świadomości jest całe spektrum trybów pisania. 

 

Wnioskuję, że o ile w uprawianiu filozofii tryb refleksyjny wydaje się dominujący, to ciekawi na ile procent faktycznie dominuje. Kant zanim stwierdził, że da sobie spokój na dobre z życiem towarzyskim, pobocznymi zainteresowaniami i poświęci się swojej trylogii krytyk, to metodą prób i błędów nieśmiało “wskazywał na potrzebę dopracowania tego lub tamtego” w niemieckiej filozofii. Ale nie wiedział jeszcze, że to będzie aż tak ogromne przedsięwzięcie. 

Żaden ze mnie Kant, ale na esejach umiem wciskać kanty. Np. piszę coś za pięć dwunasta, a w trakcie pisania, gdzieś na 4, 5 stronie, okazuje się, że miejscami jednak piszę o czymś konkretnym. I wtedy błagam o dodatkowy czas. Nie napisawszy streszczenia wstępnego, kiwam głową profesorowi, że no faktycznie, nie zadbałem o to, nie mówiąc prawdy, że po prostu nie zdążyłem streszczeniowstepu solidnego napisać, bo nie wiedziałem, w którą stronę zmierza esej. Albo wiedziałem w którą stronę zmierza esej, ale nie wiedziałem którędy iść, by tam doprowadzić. 

“Granie w filozofię” to także wytłumaczenie, że się pierwotnie miało na myśli “każe” zamiast “karze”, ale korzystając z sytuacji, zastanowiłem się, czy da się to wybronić, czy da się “dorobić filozofię” do tego.  I udało się, cieszę się, że się pomyliłem. xD “Dorabianie” brzmi na a) cyniczne i retoryczne/erystyczne, ale b) spoglądając na to inaczej, b) to jak dorabianie kluczy do własnej świadomości, do wyobraźni. To jedna opcja. Z innej strony patrząc c) prawda bytu wtwarza się w to, co się tworzy poprzez udział podmiotu twórczego. Gdy coś nie idzie, np. słowo nie pasuje, zauważa się jego bycie, dotychczas się go używało. No i może się nam ujawnić nowy sposób użycia słowa, nie tylko ten dotychczasowy, który sobie tylko lub aż – przypominamy.

No ale co do (czysto) intelektualnego podejścia, dajmy Twoje zdanie i przeróbmy je na definicję:

A teraz idź, człecze, ku bibliotece, i nie wychodź, póki nie zrozumiesz dokładnie, co robisz źle. Bo ja tylko wypisałam objawy.

Ja wiem, że to pisane żartobliwie. xD Ale pasuje idealnie. 1) Objawy – problem techniczny/formalny w opowiadaniu, jeżeli mówimy o literaturze, problem w dotychczasowej filozofii, np. scholastyce. 2) szukamy źródła problemu, złudzeń, idoli, przyzwyczajeń, braku dyscypliny w zabiegach formalnych i technicznych (literatura), braku dyscypliny w dochodzeniu do wniosków, czujności, co widać dobrze u Bacona (filozofia) 3) formułowanie rozwiązania, “zrozumienie” , której formy (literatura), której zasady/zasad (filozofia) trzeba się trzymać. 

Ja bym za to poradził Idziemu poczytać (dobre kanoniczne dzieła związanego z interesującego Idziego tematami, choćby Trylogię Księżycową; książki związane z gramatyką, stylistyką), ale także pisać systematycznie. Nie skupiać się tylko na kwestii “metody” (która jest fascynacją nowożytnych filozofów, dobrze o tym piszę Charles Taylor), która to metoda bierze się z nastawienia podmiotowego. Trzeba oprócz wiedzy-że (erfahrung), mieć także wiedzę-jak (erlebnis), a tą się nabywa poprzez doświadczenie. Ale doświadczenie nie zobiektywizowane, nie będące pokawałkowane wskutek metody. Z resztą – bez tego doświadczenia pierwotnego, bez erlebnis, nie będzie co kawałkować. Bez tego większość wskazówek i informacji odnośnie stylów literackich, stosowności, będzie zakodowana. To jak w tej często wspominanej przypowiastce Wittgensteina z czasu Dociekań: gdyby Lew znał angielski, to i tak nie mielibyśmy na tyle doświadczenia lwiego (erlebnis), żeby odnieść się to, co mówi, do tego, co to znaczy, do jego sposobu doświadczania świata.

Słowo „doświadczenie” ma co najmniej dwa filozoficznie relewantne znaczenia. Po pierwsze, doświadczenie czegoś, doświadczenie, które się z czymś robi, doświadczenie, które się nam przytrafia – chodzić tu będzie przede wszystkim o spostrzeżenia zmysłowe. Po drugie, doświadczenie, które się ma, doświadczenie zdobyte, wieloletnie, bardziej bycie doświadczonym niż akt podmiotu – tu doświadczenie rozumie się jako pewną sprawność, biegłość, znajomość rzeczy wynikłą nie z zapoznania się z ogólnymi zasadami, lecz z długiego obcowania z jakąś dziedziną. Pierwsze znaczenie wskazuje swoją etymologiczną prawomocność poprzez zestawienie z eksperymentem (experientia, experience – experimentum), drugie natomiast odwołuje się do bardziej potocznego wyrażania „mieć doświadczenie”. 

Te czysto językowe rozróżnienia nie pozostają tylko w sferze potocznej semantyki, ale mają konsekwencje dla filozoficznej semantyki nowożytności – określają opozycję między nowożytną tendencją do stworzenia wiedzy opartej na pierwszych zasadach i wiedzy opartej na pewnej sprawności, biegłości, znajomości rzeczy. Jay przytacza też niemieckie przeciwstawienie między Erfahrung a Erlebnis – pierwsze odnosi się zwykle do nauki i intersubiektywnego gromadzeniem powtarzalnych doświadczeń, drugie zaś łączy się z filozofią życia oraz nastawieniem estetyki i nauk humanistycznych na przeżycie, ekspresję (stąd prototypowymi formami tu będą estetyczne czy religijne doznania wstrząsu, zaskoczenia, grozy).

 

http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=76&artykul=1782 Tu więcej o tym. 

 

Jednakże, na koniec dobre zdanie, które brudzi intelekt:

 

 “fundamenty musisz dopiero właściwie porządnie wykopać”

Brzmi to jak wiedza-jak, czyli nie tak bibliotecznie i intelektualnie. Czymś innym jest “znalezienie fundamentów” intelektualne (erfahrung), a czym innym jest “wykopanie fundamentów” związane z zdobywaniem doświadczenia (erlebnis). Dla wzmocnienia zachęty do odwiedzenia biblioteki i naprawienia gramatyki, nie warto tracić jasności w wypowiedzi i przekazy, że potrzebne są oba wspominane ogniwa. A takie “idź do biblioteki i nie wychodź dopóki” mimo swej zamierzonej i rozmyślnie przesadzonej sugestywności, w oczach odbiorców może zamglić dwoistość procesu zostawania pisarzem.

 

Btw, Sean Connery ponoć zamknął się w bibliotece na pół roku, ale to facet, który szybko potem wrócił też do doświadczania. 

A to mnie mówią, że rozkazuję ludziom, co pisać ^^ (sorry, musiałam to z siebie wyrzucić XD)

Dobrze, że wyrzuciłaś, może się coś wyjawi, hehe. 

 

Rozkazywanie ludziom, co pisać, jest fajne. Ale zdecydowanie fajniejsze jest rozkazywanie ludziom, “jak pisać”. Polecanie, co pisać wskazuje na określone gatunki, o czym pisać w ramach danej formy, itd. Ale często kryje w sobie ukrytą przesłankę, mianowicie “czego nie pisać”. A to już najmniej fajne, powinno się tak robić, gdy jest się bardzo zdecydowanym: 1) kiedy przeczytało się wystarczającą ilość czyichś opowiadań i wie się, że ktoś naprawdę nie umie w kryminały. 2) w sytuacjach tego typu, jak ta, kiedy Geki zaczął pisać o naukowcach foliarzach. Zasugerowałem – słabiej czy mocniej, nie pamiętam – że to jednak taki se temat do pisania. Chociaż forma fajna, to szybko można dostać szajby tematycznej znęcając sie nad foliarzami. A to już banał jakich mało, pełno takich postów i tłitów w mediach u pisarzy, a co dopiero, kiedy to się wlewa do literatury.

 Tak czy siak, rozkazywanie “jak pisać” jest najważniejsze. Wtedy wskazywanie “co pisać” i “czego nie pisać” pełni rolę służebną wobec “jak”. Oczywiście, dzisiaj “jak” bywa często zredukowane do kwestii gramatyki i interpunkcji, poprawności, no ale takie czasy. 

Czym odróżnić dążenie do doskonałości od dążenia do poprawności? Weźmy talent-show, gdzie ważne jest poprawne zaśpiewanie jakiejś piosenki. Ale te piosenki nie są uznawane za doskonałe, ludzie ich tworzący nie są uznawani za geniuszy. Co najwyżej tworzą oni horyzont “ładnych piosenek, ładnych piosenkarek”. Na konkursie szopenowskim za to też badana jest poprawność wykonania. Ale… horyzontem jest kompozytor uznawany za doskonałego, za wzór, jego kompozycje za piękne, nie tylko ładne. Oddalam więc w ten sposób próby ewentualnego przeciwstawiania hegemonii poprawności koncepcjom totalnie spontanicznego tworzenia, strumienia świadomości, itd. W ramach konkursu szopenowskiego poprawność jest ważna, ale nie najważniejsza. Poprawne wykonanie odtwórcy jest ufundowane w horyzoncie doskonałego twórcy i doskonałej twórczości. Związane są z tym rytuały, powaga. Patos, ale nie talent-show’owa ekscytacja. 

Za koncepcją doskonałości też ślepo nie idę w las krzyży i martyrologii (bo koncepcje dionizyjskie, heraklitejskie związane ze sztuką jako ścieraniem się przeciwieństw też są dobre), ale widać, że poprawność jest jakby hipostazą, niższą formą wartości, którą jest doskonałość.

Kierowanie się samą poprawnością – tylko gramatyka i interpunkcja; kierowanie się poprawnością plus zasadą doskonałości – gramatyka i interpunkcja, ale też kierowanie uwagi i soków twórczych z wielkich dzieł kanonicznych, z horyzontu znaczeń taylorowskiego. No i nie trzeba poprawnie grać na temat doskonałych utworów, ale dionizyjsko i improwizując na temat doskonałych utworów. Tego podejścia holistyczne brakuje mi bardzo często u ludzi z korektorskimi/edytorskimi zapędami, ale widzę, że ty nie jesteś ograniczona, choć masz korektorskie zapędy. Więc fajnie, żebyś te wątki inne od związanych z poprawnością podkreślała częściej i więcej. Nawet jeżeli opowiadanie, z którym się zapoznałaś wydaje się wielkim kontynentem dzikim, gęstym, na którym jest obok siebie puszcza i lodowce, globalne ocieplenie i globalne zlodowacenie, to warto by “dorobić” trochę fabuły tym kontynentom, żeby może trochę na siłę, ale jednak wydobyć z tego kontynentu jakieś informacje, jakieś potencje, czym może się stać, gdy już się rozpadnie na kontynent lodowaty i kontynent gorący. Pobawić się w futurologia geologii i geografii. xD Ja się przynajmniej tak staram, wychodzi mi kontynent magicznego realizmu oraz kontynent w którym rządzi napalony Lew. 

---

Tak więc stawianie formy i polecania “jak pisać” na najwyższym stopniu w hierarchii celów krytyki i pisania u twórców, nie znaczy jeszcze, że literatura to formalna, dekadencka zabawa. Trzeba po prostu pamiętać o czynniku, który wyróżnia ją spośród innych: “forma” w żadnej innym rodzaju wypowiedzi nie stoi tak wysoko w hierarchii celów. Kwestia konceptów, zarówno pisarza i krytyka na temat: “co pisać, o czym pisać” są ważne, ale niższe. 

 

PS. Problematycznie zaczyna robić się wtedy, gdy cechy wyróżniające sztukę zaczynają dominować inne sfery: politykę, etykę. Wtedy pytanie “jak” spycha pytania o to, “co się dzieje”, “dlaczego się dzieje”. Prymitywizując romantyków do dyskursu konstruktywistycznego, stworzono model artysty jako wzorowego samookreślacza. Stąd wynika selfizm. Ten nowoczesny selifzm ostatnio nie potrzebuje już artystów, i ów selfizm, który oderwał się od swojego źródła tkwiącego w pytaniu: “jak być autentycznym artystą, jak tworzyć autentyczną sztukę”, wraca ostatnio do sztuki i przerabia dotychczasowe pytanie “jak” w pytanie: “jak być autentycznym”,. To podejście nie tylko odrzuca, co ignoruje dotychczasowe sposoby rozumienia doświadczenia erlebnis i erfahrung. Także odsuwam też krytykę wagi pytania o to “jak, coś zrobić”, z perspektywy współczesnego selifzmu. To jest nowsze i tak proste, że aż pogmatwane. Po prostu self. Dukaj i Taylor o tym piszą, ale jest to na marginesie naszej dyskusji.

Krótko, ale nie myl tego z lekceważeniem ;)

Więc w tej części po prostu losowo sobie przypomniałem o wanience i jakoś mi się kropki fabularne połączyły.

Aha. Ulubiona_emotka_Baila. A, właśnie: podzieliłam komentarz tylko dlatego, że miał 54 tysiące znaków i trochę, a maksymalna długość posta wynosi około 16 tysięcy. Już się o tym parę razy przekonałam. Tak czy owak, jeśli nie masz do powiedzenia więcej, niż 16 tysięcy, pisz to w jednym poście, bo nam się administracja zbuntuje :)

 Każe coś robić*; ukradło mi słowa podczas pisania.

Mhm. Wyjaśnienie ma ręce i nogi.

 Grając na innych pozycjach wcześniej, zrozumie lepiej swoją pozycję, specyfikę swojej roli (swojego gatunku).

Zgoda. Metafory sportowe raczej do mnie nie trafią, ale jak wyjaśniłeś, to rozumiem.

 Chodzi o to, żeby myśleć o przyszłych czytelnikach. Twoich.

No, firmy tu nie zakładam :P

 “nauka jest wszędzie, nawet jak ktoś o nauce nie pisze, tylko o filozofii/społeczeństwie dajmy na to, to go będę skierowywał w te tematy i odpytywał z danych”

Gwałtu, rety, gdzie Ty u mnie widzisz scjentyzm?

 założenie, że uprawianie filozofii zaczynamy od twardych fundamentów, wiemy od czego zaczynamy oraz do czego dążymy

A czy cokolwiek tak zaczynamy? O "fundamentach" mówiłam raczej w sensie umiejętności…

 Może inaczej: na portalu często się mówi, że “trzeba mieć pomysł na opowiadanie”. Początek, środek, zakończenie. Czyli to są “fundamenty”, intelektualizm, plan, realizacja. Ale może zamiast/obok fundamentów ktoś może mieć w głowie “wizję-obraz” opowiadania? Jakiegoś bohatera mocnego, jakiś klimat/nastrój w głowie, fragment świata przedstawionego, a w zasadzie świata przedstawiającego się autorowi?

Mmmm. Nie. Plan i pomysł, to nie to samo. Pomysłem może być i bohater, i nastrój, i fragment świata. Jakaś myśl. Ten sam pomysł może zostać rozplanowany na ho-ho i trochę sposobów – różni autorzy w różnym czasie widzą go różnie, chociażby.

W zacytowanym tekście podkreśliłabym "Artysta posiada pewne doświadczenie twórcze". Nie musisz kroczek po kroczku nazywać tego, co robisz, ale jeśli nie wiesz, dokąd idziesz, to się zabłąkasz. Nie muszę myśleć, jak się nazywa ulica, którą idę, żeby dojść do celu, jeżeli chodzę tamtędy codziennie.

 Żaden ze mnie Kant, ale na esejach umiem wciskać kanty.

Nice one :)

 I udało się, cieszę się, że się pomyliłem. xD

Bywa i tak. Fajne uczucie :)

 Gdy coś nie idzie, np. słowo nie pasuje, zauważa się jego bycie, dotychczas się go używało.

TAK!

 No i może się nam ujawnić nowy sposób użycia słowa, nie tylko ten dotychczasowy, który sobie tylko lub aż – przypominamy.

Może. Ale czy to zawsze będzie dobry sposób?

 Ja bym za to poradził Idziemu poczytać (dobre kanoniczne dzieła związanego z interesującego Idziego tematami, choćby Trylogię Księżycową; książki związane z gramatyką, stylistyką), ale także pisać systematycznie.

To też można robić w bibliotece ;) Ale masz rację. Trzeba pisać, żeby się nauczyć pisania. Tyle, że… zbudowałbyś dom, znając tylko kilka szałasów? Żeby pisać, trzeba też czytać.

 bez tego doświadczenia pierwotnego, bez erlebnis, nie będzie co kawałkować

Mhm.

 Dobrze, że wyrzuciłaś, może się coś wyjawi, hehe.

Ha, napisałam o tym osiemnaście stron z przypisami XD

 Chociaż forma fajna, to szybko można dostać szajby tematycznej znęcając sie nad foliarzami

Mam nawet wrażenie, że im wyraźniej się nad czymś znęcam, tym gorzej mi to wychodzi…

 widać, że poprawność jest jakby hipostazą, niższą formą wartości, którą jest doskonałość

Czy ja wiem… chyba niekoniecznie. Powiedziałabym raczej, że jest jej podstawą, że nie ma doskonałego, które by było niepoprawne.

 podejścia holistyczne brakuje mi bardzo często u ludzi z korektorskimi/edytorskimi zapędami, ale widzę, że ty nie jesteś ograniczona, choć masz korektorskie zapędy.

Miło mi

 Więc fajnie, żebyś te wątki inne od związanych z poprawnością podkreślała częściej i więcej.

Wiesz, jak się człowiek już rozkręci w stronę wyszukiwania błędów, to te inne rzeczy się wymykają. Zauważasz je – i znikają.

 Pobawić się w futurologia geologii i geografii. xD

Oj, niebezpieczne zabawy ;)

“forma” w żadnej innym rodzaju wypowiedzi nie stoi tak wysoko w hierarchii celów

A jak wypreparujesz formę z całości? Nie zanieczyszczając jej treścią? Hmm?

 Problematycznie zaczyna robić się wtedy, gdy cechy wyróżniające sztukę zaczynają dominować inne sfery: politykę, etykę.

No, niestety. Problem naszych czasów…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gwałtu, rety, gdzie Ty u mnie widzisz scjentyzm?

Myślałem, że wystarczająco jasno się wypowiedziałem, że piszę do Ciebie jako nie-scjentysty, szukając przez to nici ideowego porozumienia, w kontrze do scjentystów. A jeśli nie było to jasne, to przepraszam. Kwestia a) scjentyzmu i b) (czystego) intelektualizmu, to dwa różne tematy w naszej dyskusji. Nie zarzuciłem ci, broń boże, scjentyzowania literatury. 

Jeżeli mam przybliżyć ci dwie dziedziny tego, w sprawię czego się wypowiadam, to 1) socjologia, relacje autorów i krytyków, autorów i autorów, dryfowanie autorów w stronę określonych tematów, któremu można z wyprzedzeniem próbować się przeciwstawiać, bo gdy już trafią na wyspę z określoną glebą światopoglądową/cywilizacyjną. Z drugiej strony mamy 2) kwestię tego, czym jest krytyka literacka, na ile intelektualny, albo poza-intelektualny jest proces twórczy, czym jest forma i treść.

Odnośnie 1) Wymienię te składniki na który składa się gleba środowiskowa: scjentyzm (nie mylić z naturalizmem metodologicznym, może nawet z scjentyzmem-pozytywizmem, chodzi mi o psychologię mas i wykrzykiwanie o nauce haseł), subiektywizm w literaturze, empatia jako ostatnia wartość, bo cierpienie, a raczej unikanie cierpienia. To ostatni absolut. Heroizm w związku z tym, jeżeli obecny w literaturze, to z ironicznym komentarzem. Dlaczego? Gdyż czyny bohaterskie są wbrew empatii, sa egoizmem jednostek, więc dobre postacie literackie jest coraz trudniej napisać. Nie widać też bohaterów w życiu codziennym. widać stereotypy, nie ma ludzi choćby z promilem pozytywnego archetypu w swojej postawie wobec świata. Herosów wypychają ze sceny “dobroczyńcy”. Sprawni managerzy. Stąd zjawiska takie jak unikanie patosu, pseudo-minimalizm, korporacyjna pseudo-filozofia zen dla managerów, itd. Na każdy z tych składników można poświęcić osobną książkę. 

Chodzi mi to: jeżeli Idziemu lub jakiemukolwiek początkującemu pisarzowi będzie się odradzać pisanie o teologii, to jest prawdopodobne, że w to miejsce przyjdą do niego ludzie z łatwiejszymi propozycjami. Ci ludzie nie nazywają siebie w ten sposób, ale ja oznaczam ich łatką “scjentyści”. Teologia, filozofia, wryją się debiutantowi do umysłu jako jakiś dziwny, niepotrzebnie skomplikowany twór.

Przestrzeń społeczna pusta nie jest. 

Tymczasem nauka? Wystarczy przeczytać coś o foliarzach, wstawić ich jako wariatów w fanfik, na czacie też pełno ludzi, którzy będzie śmieszkować o foliarzach, itd. Nie trzeba pisać hard-sf, żeby dostać walidację w tym środowisku. Wystarczy wskazanie: “ja lubić nauka, tamci nie lubić, tamci zabijać chodząc bez masek”. 

To jest Feliks Konieczny, taki w praktyce, w połączeniu z pragmatyzmem. Nie ma próżni kulturowej. Trzeba dbać o jakoś wiedzy filozoficznej, ale z drugiej strony zachęcać ludzi do pisania o niej (konkretnych, nie wszystkich; głównie tych na starcie przygody z pisaniem). Bo bez tego ludzie wpadają w sidła nowocześniaków. W dodatku w subiektywizm: “ja lubie to, tamten lubi tamto” (bo obiektywna jest nauka, a teoria literatury to niepotrzebna, bo ja lubie to, a tamten lubi tamto). 

Pewne zestawy poglądów są ze sobą przylepne, kleją się do siebie. Z samego gadania scjentystów typu: "ja jestem rozumny, nauka obiektywna”, nic specjalnego nie można wydobyć. Ale patrząc okiem Williama Jamesa, czyli pragmatycznie, tego typu poglądy są przylepne z poglądami subiektywistycznymi w kwestiach sztuki i literatury, a komuś z tym zestawem poglądów ciężko jest już cokolwiek “wskazać”, “napisać”. Nie ma już krytyki, jest tylko “wyrażanie opinii”, “wyrażanie swojego lubienia”. Jeden pisze, co lubi, drugi pisze, co lubi, ale to się w żaden sposób z sobą nie zderza, nie ma konfliktu merytorycznego niczym ten klasyków z romantykami. Czemu tak jest? Bo poważny konflikt – według nich – to może być między naukowcami o cząstki, a nie w literaturze. Jest traktowana jako “hobby”. Jeżeli naukę stawia się na piedestale “obiektywności”, to często automatycznie inne uważa się za dyscypliny hobbystyczne, nie wymagające takiej ścisłości. Ale mimo to, że krytyka literacka nie jest w stanie zyskać takiego poziomu obiektywizmu jak nauka, to nie jest “luźna”, ma swoje zasady, swoją ścisłość, swoje powiązania, itd. A przede wszystkim, co ważniejsze od ścisłości, krytyka literacka i literatura mają “wartość”, bo ciężko powiedzieć, że hobby ma “wartość”. Jeden ma takie, drugi inne. 

Moją czy Twoją rolą (jeżeli uważasz to za sensowne) jest minimalizować skutki tych trendów i wspierać tych, którzy wybijają się z tychże. A najwięcej takich osób widać na początku swojej drogi pisarskiej, potem są już sformatowani.

Publicystyka jest dla naszej osobistej frajdy, dla klarowania własnych myśli – wypowiadają się ludzie już ukształtowani, nikt nikogo nie przekona. Można potrenować technikę argumentacji. Natomiast pozyskiwanie zainteresowania dla topiców typu filozofia, tak naprawdę odbywa się w tematach tego typu, jak ten w którym obecnie piszemy. Gdyż przychodzi ktoś nowy, nic nie wie o rytuałach scjentyzmu, jest gotów powoli przyjmować wiedzę, która służy czemuś więcej niż tylko “szach matom” forumowym, a więc formie zabijania wolnego czasu.

No, firmy tu nie zakładam :P

Ale jednostkowy interes warto brać pod uwagę. Interes towarzyski, że tak powiem. Z roku na rok będzie coraz bardziej krucho, jeżeli chodzi o zainteresowanych filozofią, teoriami literatury. 

 

No i teraz kwestia numer 2) czym jest forma. Kwestia wartości była już zaznaczona w części socjologiczno-pragmatycznej. Chociaż wrócą one pod koniec, wpierw skupmy się na formie. A może Forma i forma, to dwie różne rzeczy?

A jak wypreparujesz formę z całości? Nie zanieczyszczając jej treścią? Hmm?

Nie muszę preparować. Taylor pisał o kwestii “oderwanej racjonalności” jako fenomenu nowożytności. Jeżeli nie musze radykalnie odrywać ratio od emocji, wyobraźni, itd., to nie muszę także odrywać formy od treści radykalnie. 

Wittgenstein mówił o dwóch znaczeniach słowa “dobry”. W sensie względnym (odnoszącym się do faktów) i absolutnym (wykraczającym poza fakty). Ktoś jest dobrym pianistą – stwierdzamy pewien fakt na danej tej osoby, który polega na tym, że potrafi zagrać określonym stopniu trudności, z wprawą. Poprawność to kwestia faktów, czegoś, co można wyczytać z “księgi świata”. Słowo “dobry” coś opisuje, jest zwykłą konstatacją na temat faktów.

Jeżeli Józek powie, że Hubert jest złym tenisistą, a Hubert odpowie, że “no cóż, lubię grać w tenisa”, to Józek przyzna: “okej, jak lubisz, to spoko”. Ale jeżeli Hubert powiedziałby Józkowi, że popełnił morderstwo, a on odpowiedziałby: “a ja tak lubię mordować”, to Hubert nie odpowie: “no okej, fajnie, jak lubisz, to spoko”. Bo wyrażenie “ja lubię mordować” nie jest już opisem jakiegoś faktu. Nie mówimy przecież o statystyce morderstw. Fakty są równe sobie. Pojawia się kwestia wartości, a więc etyki, czegoś co poza fakty wykracza. / Zdanie: “źle grasz w tenisa”, to użycie słowa “dobry” w kontekście względnym, zdanie: “zachowujesz się źle” , to użycie słowa “dobry” w kontekście absolutnym. 

Wróćmy teraz do pianisty. Poddam modyfikacji Wittgensteina w tym akapicie. Ktoś jest dobrym pianistą – stwierdzamy pewien fakt na danej tej osoby, który polega na tym, że potrafi zagrać określonym stopniu trudności, z wprawą. Poprawność to kwestia faktów, czegoś, co można wyczytać z “księgi świata”. Można odnieść grę pianisty do innych, do opinii ekspertów, norm. Ale dlaczego grać poprawnie Szopena? Dotyka to sfery wartości, której nie możemy wydestylować z faktów. Możemy podać ciąg zdarzeń, który doprowadził do zamęczania się przez pianistę żmudnymi ćwiczeniami, że rodzice go do tego zmuszają, ale nie możemy podać na bazie faktów: “dlaczego to robić”? Jeżeli ginie społeczna wiara w robienie danej rzeczy, rzadziej ją się wykonuje. “Lubienie” odpowiada procesom Ja-psychicznego-fizjologicznego, ale nie Ja-metafizycznego. Ja-metafizyczne zadaje nonsensowne pytania, ale ważne. 

 widać, że poprawność jest jakby hipostazą, niższą formą wartości, którą jest doskonałość

Czy ja wiem… chyba niekoniecznie. Powiedziałabym raczej, że jest jej podstawą, że nie ma doskonałego, które by było niepoprawne.

Brzmisz bardziej zdroworozsądkowo. Ale jeżeli nie zdążamy do doskonałości, po co nam poprawność? Jeżeli chcemy zaścielić łóżko, to rozumiem, że celem jest by nas nie gryzło w nogi, by wyspać się porządnie. Jeżeli poprawnie wykonujemy zadania w pracy, to zakładając, że dla większości ich stanowisko nie dostarcza spełnienia, to wykonujemy swoje zadania poprawnie po to, by mieć pieniądze na życie. Ale literatura? Pisać poprawnie, żeby się przypodobać jakiemuś gremium osób? A może jest jeszcze jakieś dążenie do doskonałości? 

Faktycznie za szybko wstawiłem tę hipostazę, lepiej powiedzieć, że doskonałość, czy raczej przedmiot określany jako doskonały, wzór do naśladowania, działa na zasadzie nieruchomego poruszyciela, który porusza nas jako przedmiot miłości. Owszem – autor/kompozytor są ruchomi i żywi i ze świata faktów. Ale dlaczego ich kochamy i to, że w ogóle kochamy – już nie. 

Doskonałość jest mistyczna i metafizyczna. 

W antyku pięknem była harmonia, zestrój. U Plotyna pięknem było “światło”, to coś, co przenika rzeczy. Średniowiecze wypracowywało syntezę tych dwóch koncepcji, syntezę harmonii i światła.

Więc problem z “poprawnością jako podstawą” zaczyna się w momencie, gdy dzieło nie przestrzega określonych zasad kompozycji, powiązania ze sobą elementów, aby zachodziło stopniowanie napięcia dramaturgicznego, itd. Ale coś w dziele “jest”. Nie jest “poprawne”, nie jest więc “doskonałe”, ale coś “doskonałego” w tym dziele jest. I ten zalążek “doskonałego" chcielibyśmy rozlać na całe dzieło, aby stało się “doskonałe”. Tak jest w przypadku początkujących, ale dobrze zapowiadających się autorów. 

Formę można rozumieć… a) na granicy dobra względnego, na przecięciu się poprawności i doskonałości, czyli jako “doskonałe dzieło” oraz b) już w sferze dobra absolutnego, jako “to coś doskonałego w dziele”. Czyli “to coś, co jest źródłem, że coś widzimy jako doskonałe, albo nie”. Żeby widzieć doskonałość/piękno obok poprawności musimy być spoczywać “w tym czymś”. Biblijnie mówiąc, spoczywać u stóp Pana. 

 

Wola u Wittgensteina. a) Wolą jako chcenie interesuje psychologia, więc tu przypada lubienie. Wola jako zjawisko. b) Wola może być rozumiana jednak inaczej: postawa podmiotu metafizycznego względem świata, względem faktów jakie w świecie się znajdują. Podmiot metafizyczny stojący na granicy świata może wybrać dobrą lub złą wolę, jeżeli ta wola zmienia świat, to tylko jego granice, nie fakty. Ludwiczek w “Dziennikach” pisze tak:

 

“Jeśli dobra lub zła wola zmienia świat, to tylko jego granice, nie fakty. Nie to, co da się wyrazić w języku. Krótko mówiąc: świat musi się stać wtedy w ogóle inny, musi niejako skurczyć się lub rozszerzyć jako całość. Świat szczęśliwego jest inny, niż nieszczęśliwego”

 

Dobra postawa pokazuje, że nagle w świecie widzimy sens. Fakty (czyli świat) zaczynają układać się w pewną całość. Postawa sensotwórcza rozszerza granice świata, a więc ta mieszanina faktów zaczyna tworzyć spójną całość. Na tym polega to rozszerzające widzenie. Fakty stają się nutowym zapisem pewnej melodii, którą zaczynamy słyszeć.

Wg. mnie, trzeba dbać przede wszystkim by tej melodii nie stracić. Ciężko to nabyć, ciężko się otworzyć na zmianę postawy względem świata, więc trzeba dbać by tej postawy nie stracić.

Melodia świata a autor

Więc to jest głębszy sens mojego “aktu oskarżenia”. Odrzucając pisanie o teologii/filozofii można przy okazji wyrzucić ten specyficzny słuch, zatopić się w bibliotece jako księdze świata, której wertowanie ma przybliżyć do poprawności. Ciężko odfiltrować tą a) propozycje wyboru gatunków, w jakim realizuje się swoje pisarskie ambicję, od b) propozycji zmiany postawy względem literatury i świata. 

Ponieważ forma rozumiana jako “coś, co skleja fakty”, coś co stanowi o “melodii tychże faktów”, czyli także “coś, co stanowi o melodii literatury, jej pulsie”, jest ugruntowana w wierze. 

Tak więc formy nie trzeba destylować od treści (faktów). Forma jako wyraz a) poziomu technicznego wykonania dzieła jest blisko treści, dotyczy poprawności b) Forma jako “to coś, co spaja, formuje”, co sprawia, że możemy powiedzieć, że dzieło jest doskonałe, jest czymś co innym, niż potocznie rozumiana treść i forma, ale jest w treści i formie potocznie rozumianych. Wcześniej używałem dla ułatwienia, że “to coś” jest “spoza faktów”, ale to tylko pewna konceptualizacja, mapowanie “terenu” faktów i tego, co się im wymyka, natomiast kiedy już przyjmiemy odpowiednią postawę wobec faktów, wtedy widzimy tę “Formę spajającą” przez duże F, jako fakty! One wyśpiewują melodię. 

Gdy czytamy naprawdę dobry tekst, to tenże śpiewa, faluje. (xD) Poprzez a) formę potocznie rozumianą i b) treść grana jest c) melodia, czyli ta “Forma, która spaja”. Dobry tekst oczyszcza nasze pole widzenia, nasze Ja-metafizyczne, oko, które jest na granicy świata. 

Jeżeli przeczytamy naprawdę dobry tekst, to poprzez formę i treść potocznie rozumiane dochodzimy do Formy, o której mówienie zaczyna być bełkotliwe. Można powiedzieć: “to jest to”.

Znowu wątek socjologiczny, ale na krótko

Widziałem kiedyś człowieka, który oglądając film “Hana-Bi” Takeshiego Kitano, widząc pociski wrzucane do ogniska, mógł mówić jedynie o tym, że “to niebezpieczne”. Widząc “Noc myśliwego”, tę scenę https://www.youtube.com/watch?v=DwlSrpMK3VA, też jakby coś mu ciążyło, czuł się mało dyskomfortowo z tą liryczną sceną. Tacy ludzie grasują w fandomie – niby oczytani, niby z długim stażem, ale zamiast być ludźmi kultury, są kulturoholikami ubranymi w kolorową koszulę, żeby pokazać, że jednak są młodzi duchem, hehe. A ja jak “Tangu” Mrożka chcę ich wmanewrować w garnitury, żeby dawali przykład, o złych serialach netflixowych nie mówili, o sztuce prawdy głosili, ech… O ile mógłbym zaakceptować to, że oni nie zmieniają i nie chcą zmieniać swojej postawy, to jednak swoim młodziakerstwem utrudniają zmianę postawy innym. 

Na ich przykładzie można zobaczyć, że bez zmiany postawy, a więc otwarcia się na Formę przez duże F, na to, co “spaja”, także technikalia im umykają. Bo o ile jeszcze dadzą radę powiedzieć, że kamera jest ustawiona tak a nie inaczej, nie będą w stanie uzmysłowić sobie, czemu to służy. Czemu to służy, znaczy dostrzeganie pewnego “x”, którego nie można nazwać i wyjaśnić, chociaż wokół niego mogą plenić się najsubtelniejsze wyjaśnienia fabularne, symboliczne teoretyczne (na tyle subtelne i rzeczowe, na ile są w świadomym związku z owym “x”, tym nieruchomym poruszycielem, dawcą melodii, czy czyścicielem uszy jak kto woli xD), lecz dosięgnąć samego “x”, nie mogą. Same technikalia jeszcze Formy nie stanowią, czyli płynności filmu. Film płynie dzięki spostrzegającemu, jego postawie. Twórca zestawia ze sobą Fakty-sceny, które ma nadzieję, że zobaczy ktoś w podobny do niego sposób.

Dzięki Formie widzimy formę (w sensie potocznym) we właściwym świetle. Z kimś kto “nie czuje bluesa”, nie porozmawiamy czemu służyła dana scena, bo wpierw musiałby widzieć tę scenę w kontekście Całości, a Forma to ten aspekt, to te nasze “urojenie” i uroszczenie widzenia czegoś zbudowanego z Faktów jako płynna Całość. Bo to, że całość w sensie potocznym, w sensie względnym istnieje, to nikt chyba nie zaprzecza.

Z resztą nawet gdyby do tej rozmowy doszło, rozmawiając na temat tego “czemu służy scena”, dotknęlibyśmy granic dzieła filmowego i musielibyśmy szczerze odpowiedzieć: “to jest to”.

Istnieje “x”, które jest, które widzimy, ale wymyka się słowom. Na bazie czystego rozumu ciężko stwierdzić czym ono jest, na bazie praktycznego rozumu warto przyjąć, że jest, gdyż inaczej kwestia sztuki i jej krytyki się rozsypuje. Nie ma ponadto po co nakładać na siebie wymogów żmudnych ćwiczeń, jeżeli tworzy się jedynie dlatego, że “się lubi”. Można co najwyżej mnożyć “koncepty”, a więc “zaskakujące” zestawienie Faktów, które nie przyszło czytelnikowi na myśl. Ale samo zestawienie jest pozbawione “x”, które to zestawienie klei. A przecież “x” potrafi kleić prostsze rzeczy i wie się, że ma się do czynienia z czymś prostym, ale ważnym:

 

Któraś tam teza, nie pamiętam która xd:

“Jest swoiście coś niewyrażalnego, to się uwidacznia, jest tym, co mistyczne”

 

Podczas I wojny światowej Wittgenstein walczył na froncie, dostał od swojego przyjaciela Paula Egelmana list w którym był wiersz o krzyżowcu “Count Eberhard's Hawthorn” Ludwiga Uhlanda

 

https://www.roangelo.net/logwitt/eberhard-hawthorn.html 

 

Engelman powiedział, że “ten wiersz jest tak prosty, że nikt go nie rozumie”. Wittgenstein w odpowiedzi odpisał, że wiesz jest wspaniały, gdyż uważał, iż tak to jest, gdy się nie silimy, by wyrazić to, co niewyrażalne. Nic się nie zatraca. Niewyrażalne jest bowiem wtedy niewyrażalnie w tym, co wyrażone zawarte.” Gdy się nie silimy by wyjść poza Fakty, nic nie tracimy. Uważał, że w tych faktach widzimy pewien blask. 

 

Wróćmy więc do poprawności i doskonałości. 

 

A więc twoje twierdzenie Tarnino, że “poprawność” jest podstawą dla “doskonałości”, bo nie ma doskonałego, które by nie było poprawne, jest w części prawdziwe, lecz jak wykazałem wyżej, także to “x”, “blask”, “coś niewyrażalnego”, warunkuje to, w jaki sposób widzimy Fakty, a więc ramach ich, splot Faktów uważany za napisany poprawnie. Chciałoby się powiedzieć, że: “nie widzimy w pełni tego, co poprawne, bez orientacji na to, co “doskonałe” ”, jednak może lepiej gdy powiem: “nie widzimy w pełni tego, co poprawne, kiedy doskonałe “x” nie wskoczy w świat Faktów (mówiąc precyzyjnie: w jego granice). “

 

Nie musisz kroczek po kroczku nazywać tego, co robisz, ale jeśli nie wiesz, dokąd idziesz, to się zabłąkasz.

Ano tak. Człowiek potrzebuje celu. Np. Kolumb chciał dopłynąć do Indii, a dopłynął do Ameryki. Postawa na zobaczenie czegoś w świecie, dotarcie gdzieś, wreszcie nam coś odsłania, ale nie zawsze to, co pierwotnie chcieliśmy. 

Tylko, że ten “cel” może być bardzo intuicyjnie, mgliście założony, nie zawsze jest to klarowne, refleksyjnie budowane.

 

Krótko, ale nie myl tego z lekceważeniem ;)

Ja długo, ale “x” już wycisnęło ze mnie soki. xD Więc też będę się zwijał z tematu powoli. xD 

Myślałem, że wystarczająco jasno się wypowiedziałem, że piszę do Ciebie jako nie-scjentysty, szukając przez to nici ideowego porozumienia, w kontrze do scjentystów. A jeśli nie było to jasne, to przepraszam.

Nie ma sprawy, przeżywam kryzys formy, zaufania i wiary i to i owo przelatuje mi przez uszy blush Uch, podyskutowałabym, ale… patrz wyżej. Nie mam siły, po prostu. Może kiedyś… bo naprawdę smakowicie to wygląda, i nie Twoja wina, że akurat teraz boli mnie brzuch.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O Mój Boże, przestańcie, to już nie żyje!

Wziąłem sobie wszystkie uwagi do serca, przeczytałem komentarze, niektóre sprawiły że się uśmiałem, niektóre spowodowały zgrzytanie zębów i zadumę na temat tego co ja sobie myślałem udostępniając coś, co nawet nie stoi obok opowiadania, zarówno pod względem technicznym, jak i fabularnym.

Niemniej, jestem bardziej niż usatysfakcjonowany tym, że ktoś rozebrał moją próbę ( bo inaczej w obecnym stanie nazwać tego nie można) na czynniki pierwsze, dokłądnie wskazał paluszkiem ,,patrz, tu masz źle, idź do kąta i się zastanów”. Pewnie wrócę do tego tekstu, doszlifuję gdzie trzeba, albo napiszę na nową z poprawną formą i w miarę uzasadnioną fabułą. Dziękuję każdemu, kto poświęcił swój czas dla takiego żółtodzioba, i nie ukrywam, mam w planach jeszcze trochę tu poudostępniać swoich dzieł w niedalekiej przyszłości. A nóż się spodobam i trafię do biblioteki :)

Nie ma sprawy, przeżywam kryzys formy, zaufania i wiary i to i owo przelatuje mi przez uszy blush Uch, podyskutowałabym, ale… patrz wyżej. Nie mam siły, po prostu. Może kiedyś… bo naprawdę smakowicie to wygląda, i nie Twoja wina, że akurat teraz boli mnie brzuch

Wybaczamblush I tak już byłem przy końcówce komentatorskiej weny, a teraz się obijam. 

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, dobra, przyznaję, że najpierw przeczytałam komentarz Tarniny, bo lubię komentarze Tarniny, a dopiero potem Twoje opko. I, szczerze mówiąc, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten tekst. I chyba trochę będę w opozycji do Tarniny, nie całkiem, ale troszeczkę ;)

Mnie się to opko kojarzy po trochu z Alicją w krainie czarów, tylko że Alicja była dziewczynką pozbawioną problemów, miała Dzieciństwo (tak, przez duże D), pewnie trochę się nudziła i miała możliwość drzemnąć sobie w środku dnia. Natomiast Twój bohater jest jej przeciwieństwem. Swoją drogą kwestie dorastania mola książkowego i marzyciela na PRL-owskiej wsi znam z autopsji i IMO całkiem nieźle udało Ci się oddać klimacik.

Po drugim trochu Twoje opko kojarzy mi się z przygodami pana Kleksa, ale tymi filmowymi. I Ty masz mentora, który pozwala dorastać po swojemu (choć o Apoloniuszu jeszcze napiszę mniej przychylnie). I w ogóle miałam wrażenie, że zaraz na scenie pojawi się Drozdowska i zacznie śpiewać Drogę do gwiazd.

Z czymś tam mi się jeszcze kojarzy, ale ni cholery nie potrafię sobie przypomnieć z czym ;)

 

Generalnie mi się podobało. Jednak jest kilka ale i to na tyle dużych, że klika niestety nie będzie.

Po pierwsze postać Apoloniusza właśnie. Bo to jest tak, albo idziesz w realizm, i wtedy Apoloniusz jest tym, który dzieciaka rozumie, który chce mu pomóc – najpierw pokazać szerszy świat (naukę), a potem po prostu pomóc pozbierać się po śmierci matki, skierować uwagę dzieciaka na przyszłość, zachęcić do nauki (bo wspólna budowa rakiety taką zachętą właśnie jest). Ale wtedy Apoloniusz nie pozwala mu wystartować, tłumaczy, że to prototyp, że nie doleci, że jeszcze długa droga przed nim i kiedyś na pewno zbuduje rakietę, którą doleci do matki. Jest przy nim, pokazuje mu drogę, uczy go. I wtedy pierwsza część opka to wspomnienia dorosłego człowieka, polskiego astronauty, który leci na ISS, albo jeszcze dalej.

To jedna możliwość. Druga – idziesz w realizm magiczny i wtedy Apoloniusz jest właśnie takim panem Kleksem. Rakieta jest jak najbardziej prawdziwa, sprosta wszystkim kosmicznym warunkom. Apoloniusz pomaga chłopcu wsiąść do niej, ba, daje mu na drogę magiczny sekstans, czy cóś i dalej leci, jak u Ciebie.

Natomiast Ty zatrzymałeś się w połowie. Początkowo Apoloniusz jest panem Kleksem, by w kluczowej chwili stać się zwyczajnym, niezbyt rozgarniętym dorosłym. Zrobiłeś z przedwojennego inżyniera durnia i troglodytę. Co on sobie wyobrażał, że dzieciak po śmierci matki tak się po prostu bawi?! Naprawdę nie trzeba być psychologiem, żeby domyślić się, że chłopak traktuje sprawę śmiertelnie poważnie. Wystarczy odrabinka empatii. A Ty jej Apoloniusza pozbawiłeś. Zrobiłeś z niego nieczułego sukinsyna, który na dodatek, kiedy już orientuje się w sytuacji, reaguje w sposób najgorszy z możliwych. Właściwie to wyśmiewa dzieciaka, jego cierpienie i jego pragnienia. Już nie mówiąc o tym, że musiał być skończonym idiotą, skoro tego badziewia nie rozebrał, a przynajmniej nie zabezpieczył paliwa.

I takie potraktowanie tej postaci sprawia, że takst staje się niewiarygodny. Bo ani to realizm, ani magia, takie nie wiadomo co wyszło.

 

Oczywiście jest jeszcze droga trzecia – chłopak się zabił, a Apoloniusz faktycznie był idiotą. Tyle, że to IMO droga, która do niczego nie prowadzi. Bo co właściwie chcesz w ten sposób powiedzieć? Niby że dzieci cierpią, ano cierpią. W tym stwierdzeniu nie ma niczego odkrywczego, trzeba jeszcze coś z nim zrobić, żeby była z tego literatura. (Aczkolwiek kable faktycznie świetne)

 

Kolejna sprawa to język. Gdyby to były wspomnienia dorosłego człowieka, język by pasował. Ale czytając:

A ja mam dopiero prawie dziewięć lat, i tak byłem dumny że zrobiłem tak dużo sam.

Wytrzeszczyłam oczy i pomyślałam: że niby, kurna, co?! Bo język, którym posługujesz się w opku nie jest językiem dziecka. Jest zwyczajnie za mądry. Poza tym czuje się dystans bohatera do opowieści. Tak opowiada ktoś z perspektywy czasu. Ma wszystko przemyślane, wszystko już zrozumiał.

 

Czegoś się tam jeszcze miałam czepnąć, ale wyleciało mi z głowy ;)

 

Generalnie na przyszłość polecam instytucję bety. Co to takiego, dowiesz się tutaj.

Portal dla żółtodziobów poleciła Ci już Drakaina, ja jeszcze dorzucę poradnik Finkli, czali kilka słów o tym, co robić, by być czytanym i komentowanym.

Czekam na kolejne opka :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Widzę, że dyskusja rozgorzała, a tytuł jak straszył niepoprawną łaciną, tak nią dalej straszy. Naprawdę nie mógłbyś tego zmienić? Technicznie zmiana jest możliwa, opko od tego nie zniknie, komentarze też nie. Ogólnie: POPRAW BŁĘDY, które Ci wskazano.

 

Całość… Hmm. Jestem gdzieś między #teamIrka a #teamTarnina. Wersja, w której to jest realizm magiczny i nawet po prostu wyobrażenia chłopca, który stracił matkę, w sumie mi pasuje, wtedy nawet pewna przesadna clikwość jakoś się tłumaczy. Taka lekko oldskulowa opowieść o budowaniu rakiety ze złomu ma swój urok. Apoloniusz irytuje mnie mniej, psychologiem nie jestem, więc też pewnie inaczej odbieram motywacje. Natomiast nie bardzo rozumiem zakończenie – jest dla mnie jakimś tam nawiązaniem do zakończenia “Testu” Lema, ale słabszym. Mam też problem z tym, czy to wszystko wizja chłopca (wtedy w tekście nie ma fantastyki sensu stricto), czy też jakieś zdarzenia. No i czemu on znów ma te dziewięć lat na końcu, skoro cały czas opowiada jak dorosły, z perspektywy?

 

Technicznie jest źle. Bardzo źle. Irka polecała betę, ja też. Nie desperuj, ale przed Tobą długa droga, jeśli chcesz dobrze pisać.

 

Jak zaczęłam lekturę, to od razu zawiesiłam się na tym:

 

Urodziłem się w dniu, w którym pierwszy człowiek stanął na księżycu, dokładnie 20 lipca 1969 roku. Wieść o najważniejszym dotychczas zwycięstwie rasy ludzkiej nad bezgranicznym, szeroko pojętym kosmosem dotarła szybko do Polski, jej mieszkańcy również byli zachwyceni, jednak było czuć swąd goryczy że to Amerykanie, a nie sowieci dokonali tego pierwsi.

Po pierwsze “Sowieci” dużą literą.

Po drugie – realia szwankują. Moi rodzice oglądali lądowanie na Księżycu na żywo w telewizji. W Polsce, w Krakowie. W środku nocy. Nasłuchałam się o tym, że hej! Tu nie był jakiś totalnie dziki kraj pod tym względem. I nawet jeśli na wsi bohatera nie było telewizji, choćby w świetlicy, to ludzie już dość powszechnie mieli radio. Nawet na dalekiej prowincji wiedzieli o tym lądowaniu praktycznie natychmiast, zwłaszcza jeśli ich to interesowało.

A żal, że to nie Rosjanie, ale Amerykanie stanęli jako pierwsi na Księżycu, to mogły wyrażać co najwyżej media lub ktoś oficjalnie, choć o ile wiem, nie było szans, żeby tego akurat dokonali Rosjanie, więc obstawiam, że media raczej były wstrzemięźliwe w wypowiedziach na ten temat. Natomiast “czuć było swąd goryczy” (pomijając, że ten swąd średnio tu frazeologicznie pasuje) sugeruje, że był to jakiś powszechy żal. Nie.

 

Dalej czyta się nie najlepiej, bo styl jest toporny i nie chodzi tylko o to, że istotnie opowiadasz tak, jakby bohater przeżył i prowadził narrację z punktu widzenia dorosłego człowieka. Chodzi też o nieporadne sformułowania takie jak:

 

wybiegaliśmy na polanę skrzętnie skrytą pomiędzy wielkimi drzewami

skrzętnie skryta” oznacza, że ktoś ją tam celowo ukrył, a nie, że po prostu była niewidoczna

 

Godzinami słuchałem, leżąc na jej kolanach i czując jej delikatną dłoń w moich włosach[+,] o każdym widocznym na naszym skrawku nieba zbiorze.

Zbiorze? Gwiazdozbioru się tak nie skraca.

 

wyłapując kolejne konstelacje

Coś tu zgrzyta, łapie się jednak rękami, a nie prowadzisz narracji na tyle potocznym językiem, żeby to pasowało.

 

Mama powiedziała mi wtedy[+,] że wszyscy ci, którzy odeszli z ziemi[+,] zostawiają tutaj swoje ciała{+,] a ich energia płynie przez wielką pustkę właśnie do tej gwiazdy, dlatego jest taka wielka, by pomieścić każdego człowieka. Opowiedziała mi o swoim tacie, bardzo dobrym człowieku[+,] który na pewno ma tam specjalne miejsce za każde dobro[+,] które poczynił tutaj. Mówiła mi o tym z taką pewnością w jej delikatnym głosie, że mój małoletni rozum przyjmował to wszystko za najprawdziwszą prawdę.

Szwankuje też, i to miejscami mocno, interpunkcja. Powyższy fragment jest dość radykalny, a przecinków brakuje w oczywistych miejscach. Plus zaimkoza. Nie mogła mówić cudzym głosem na przykład. Zaimki dzierżawcze rzadko są po polsku naprawdę potrzebne.

Plus głos jest raczej łagodny, a nie delikatny.

No i tu jest taka bardzo mocna sugestia, że to jest opowiadane z perspektywy dorosłego.

 

doszyła mi okrągłą naszywkę

Niezbyt to dobrze brzmi

 

Opuszczam sporo brakujących przecinków, bo pełna łapanka oznaczałaby przekopiowanie całego tekstu.

 

z ręką otuloną wokół mnie

Ręka nie może być otulona.

 

magazynowałem za kupką drzewa w stodole

Kupka to coś małego i raczej nie drewna. Ukrywać blachy można za stertą. Nieszczęsna “kupka drzewa” na dodatek się powtarza za chwilę.

 

– Ludzie na wsi mówią że długo już ten złom zbierasz. – Powiedział patrząc na wannę.

– Tak proszę pana, zbieram. – Odpowiedziałem grzecznie w przerwie między kolejnymi łykami wody.

Błędny zapis dialogów (dalej też). Idę o zakład, że ktoś ci już to wytknął. Dlaczego nie poprawisz błędów, pisałam Ci zaraz na początku, że błędy należy poprawiać, tak tu działamy. Chociażby po to, żeby kolejny czytelnik nie czepiał się tego samego i miał lepszy odbiór.

 

Gdy rodziców nie było, nie mogłem wychodzić z domu,

Błędna modalność, bo chyba było to możliwe. Natomiast nie było mu wolno.

 

zapożyczonych od starszego pana lektur

Znów błędna frazeologia. Zapożyczyć można słówko, manieryzm, można się też zapożyczyć, w sensie: zaciągnąć długi. Ale książki się pożycza. Książki, nie lektury.

 

wtułał się

Co zrobił?

 

większość jej wzroku spadła na mnie

Wybacz, ale to nawet śladowo nie jest po polsku :( Po prawdzie brzmi jak przetłumaczone przez google translatora z jakiegoś innego języka. Obstawiałabym angielski, bo fell on me by pasowało, ale most of her sight nie brzmi dobrze po angielsku również.

 

pierwszy polak

Polak (dużą literą)

 

teatralnie zaparłem się rękoma o własne ciało

Ugh, znów nie po polsku

 

Niewidzialny głos zaśmiał się przeszywająco.

J.w.

 

może obok mamy. Zastanawiałem się tylko gdzie z nią polecę, gdy nie mamy domu. Ale mama

Powtórzenie rzeczownika “mama” jest tu sensowne, bo to kluczowa postać w opowiadaniu. Ale fajnie byłoby uniknąć tak samo brzmiącego czasownika. Owszem, można by to ograć, ale trzeba by na to być mistrzem słowa.

 

http://altronapoleone.home.blog

Jestem gdzieś między #teamIrka a #teamTarnina.

Jakbyś była między Strangem a Norrellem XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dlaczego wskazane wyżej błędy jeszcze nie są poprawione?

No, zgadzam się, że Apoloniusz jest kretynem. Widzi, że dzieciak haruje w zamian za złom i uważa, że to zwykła zabawa?

Dzieciak też nie zrobił na mnie wrażenie geniusza. Nie oglądał żadnej sceny z Hermaszewskim, żadnego startu rakiety? Nie zauważył różnic między rakietą a swoim składakiem? Nie pomyślał o tlenie, jedzeniu i piciu?

Poszedł do szkoły, a z naszywki dumny był w przedszkolu. Polskie wyrazy chyba nie sprawiają trudności w wymawianiu – jak się pisze, tak i się czyta. To zagraniczne mogą przysporzyć kłopotów i zaowocować niejednym faux pas.

 

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka