- Opowiadanie: meraxes - Night Hunter (czyli kocia odyseja) - część 3

Night Hunter (czyli kocia odyseja) - część 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Night Hunter (czyli kocia odyseja) - część 3

DIABEŁ

 

O ile okolica, w której znajdował się kościół, przyprawiała Stasia o gęsią skórkę, to w porównaniu z tym miejscem mogła wydawać się równie bezpieczna, jak plac zabaw w słoneczny dzień. Odrapane przedwojenne kamieniczki pochylały się groźnie nad głową, jakby miały za moment runąć i przytłoczyć go swoim ciężarem. Każdy kształt, jaki wyławiał wzrokiem spośród ciemności – czy to przekrzywione, nie działające latarnie, czy powywracane kosze na śmieci – przywodził na myśl czyhające na jego życie pokraczne demony. O tej porze wszyscy dawno już udali się na spoczynek – zgaszone bez wyjątku światła w oknach domów i niczym niezmącona cisza sprawiały wrażenie, jakby wąska uliczka została całkowicie porzucona przez ludzi.

 

Na niebie chmury przesłoniły księżyc i jedynym źródłem światła pozostawała lekka poświata bijąca od skrzydeł Kazaela. Anioł kroczył pewnie przed siebie, a Stasiu szedł w jego ślady, rozglądając się nerwowo dookoła. Towarzystwo nowego przyjaciela było chyba jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed paniczną ucieczką z tej zakazanej dzielnicy.

 

Nagle Kazik zatrzymał się przed jednym z domów. Kamienica przedstawiała sobą tak żałosny stan, że już wieki temu powinna była trafić do rozbiórki. Ściany żłobiły pęknięcia, a w części okien straszyły powybijane szyby. Wydawało się, że z wnętrza dobiega jakiś ledwie wyczuwalny odór. Jakby powiew zła, który unosił się w powietrzu.

 

– To tutaj – powiedział spokojnym głosem anioł. – On powinien być gdzieś w pobliżu. Przygotuj się. Nie powinien próbować żadnych sztuczek, ale nigdy nic nie wiadomo…

 

Stasiu przełknął głośno ślinę. Miał ochotę zmówić pacierz. Albo brać nogi za pas. Albo jedno i drugie.

 

– Pokaż się, piekielny pomiocie! – zagrzmiał nagle Kazael. Rozłożył groźnie skrzydła, nadając im jeszcze więcej blasku. – Wiem, że tutaj jesteś! Wyłaź z kryjówki i stań do uczciwej walki!

 

Przez chwilę panował cisza i już wydawało się, że nikt nie odpowie na wezwanie, kiedy nagle ich uszu dobiegł złowrogi, przeciągający się chichot. Zaraz potem dało się słyszeć odgłos stawianych powoli kroków. Stasiu skierował wzrok w tamtą stronę. Na chodniku pojawiła się sylwetka wysokiego mężczyzny. Sprawiał wrażenie, jakby dosłownie wyłonił się z ciemności nocy. Szedł powoli, niespiesznie, zupełnie jakby wybrał się na spacer po parku. Przy tym wszystkim pozostawał ledwie widoczny i gdyby nie padające z jego ust słowa, można by pomyśleć, że jest tylko złudzeniem.

 

– I kto to mówi? Skrzydlacz – patałach, który dał się rozłożyć jak małe dziecko? – głos był bardzo niski i przywodził na myśl kobietę. – Już się pozbierałeś? Twoi koledzy z góry dali ci jakiś lek na trzeźwienie?

 

– To on? – wyszeptał Stasiu. Kazik skinął głową. Mężczyzna tymczasem zbliżył się i chociaż wciąż utrzymywał pewien dystans, można było przyjrzeć mu się dokładniej. Z eleganckim czarnym płaszczem współgrały zaczesane nienagannie do tyłu włosy tej samej barwy. Zabójczo przystojna twarz mogłaby zawrócić w głowie niejednej kobiecie, gdyby tylko zrobić coś z nienaturalnie zwężonymi źrenicami. Poza tym nie miał jednak – w przeciwieństwie do Kazaela – żadnych zewnętrznych oznak, które mogłyby odróżnić go od człowieka. Żadnych rogów, ogonów ani tym bardziej błoniastych skrzydeł. A zamiast siarką, pachniał perfumami z najwyższej półki.

 

– A co to znowu za mięso, które przywlokłeś ze sobą? – spojrzał pogardliwie na Stasia. Jego pełen wyższości uśmieszek był coraz bardziej irytujący. – Ma ciebie przytrzymywać, kiedy znowu będziesz się przewracać? – zarechotał.

 

– To mój kumpel i łapy precz od niego – odparł Kazik. – Cała sprawa jest tylko między nami.

 

– Jaka sprawa? – demon ponownie skierował spojrzenie na anioła. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zdawało mi się, że już rozstrzygnęliśmy nasz mały spór?

 

– Niedoczekanie twoje. Tak łatwo się nie poddaję – uśmiechnął się szelmowsko. – Szykuj się na drugą rundę.

 

Diabeł zarechotał.

 

– Czyżby? Fine with me – wzruszył ramionami. – Dobrej rozrywki nigdy za wiele – strzelił palcami i nagle na środku chodnika pojawił się dwuosobowy stolik. Na blacie stały przygotowane kieliszki.

 

– Nie chce mi się znowu prowadzać po tych żałosnych knajpach, więc załatwmy to tu i teraz – wydobył zza pazuchy butelkę z czarną etykietką pokrytą inskrypcjami w nieznanym języku. – Siadaj waść – wykonał zapraszający gest ręką. – A może boisz się znowu wziąć do ust moją Płomienistą? Nie martw się, pozwolę ci na popitkę – kolejny wybuch śmiechu.

 

Kazik zamyślił się. Musiał spróbować. Był pewien wiary w siebie, ale rozsądek podpowiadał mu, że skończy się dokładnie tak, jak wcześniej. Co robić? Co robić? Cholerny smoluch…

 

– No, to skoro tak się boimy, może jednak załatwmy to w sposób… tradycyjny? – zaproponował diabeł, w odpowiedzi na przeciągającą się ciszę. – Ja nie mam nic przeciwko. Moi przełożeni są bardziej… liberalni. Tak samo jak ja, lubią dobrą zabawę.

 

„Niedobrze", pomyślał Stasiu. „Trzeba coś zrobić, albo źle się to wszystko skończy." W spojrzeniu demona było coś tak irytującego, że przezwyciężył paraliżujący go lęk i zmusił się do działania. Musiał pomóc Kazikowi. Koniecznie. Nie wiedział tylko, jak.

 

Nagle przypomniał sobie o czymś. „Nie, to idiotyczne", pomyślał w pierwszej chwili. „A może jednak? W końcu nie mamy nic do stracenia…"

 

Kazael prawie dał się sprowokować i już zaczął rozmyślać, jakich zaklęć bojowych użyć, kiedy nagle poczuł szarpnięcie za rękaw. Zobaczył Stasia wciskającego mu w ręce niewielką butelkę z zapisaną cyrylicą etykietą.

 

– Poczekaj. Mógłbyś spróbować z tym? Nie mam pojęcia, czy to na niego wystarczy, ale chyba możemy spróbować?

 

– Nemiroff… Czernobylski? – odcyfrował anioł, przyglądając się podejrzanemu trunkowi. Uśmiechnął się. – Chyba nawet wódka ze wschodu nie przebije tego, co pędzą w piekle, ale masz rację, bracie, co nam szkodzi! – odwrócił się w stronę diabła. – Może jednak postrzelamy się kiedy indziej. Siadaj do stołu.

 

– Jaka szkoda… A już liczyłem na trochę akcji – zasępił się demon. – Co tam masz? Co ci dało to mięsko? – przeleciał wzrokiem po butelce. – Zresztą, makes no difference. Cokolwiek by tam sobie mięska upędziły, nawet tego nie poczuję.

 

Napełnili kieliszki. Stasiu ustawił się przy stole, zgodnie z prośbą Kazika pilnując, żeby czarny nie dopuścił się żadnych przekrętów. Demon ignorował go. Śmiał się pod nosem, pewny zwycięstwa. Stuknęli się dla formalności, a ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny.

 

Płomienista przelała się przez gardło anioła, rozpalając je najczystszym ogniem z samego dna piekła. Oczy zaszły mu łzami. Czuł się tak, jakby wypełniono mu usta rozgotowaną lawą. Mimo to trzymał dzielnie, nie dając poznać po sobie słabości. Tymczasem diabeł spokojnie wychylił kieliszek Czernobylskiego. Wydawało się, że jego źrenice rozszerzyły się na ułamek sekundy, ale zachował kamienną twarz. Nawet się nie skrzywił.

 

– Słabe – żachnął się, nalewając następną kolejkę.

 

„Albo jest doskonałym aktorem, albo jestem już trupem", zmartwił się w myślach Kazik. „Chyba jednak to drugie".

 

Im dalej jednak trwał pojedynek, tym zwycięstwo czarnego wydawało się mniej oczywiste. Co prawda po dziesięciu kolejkach oczy anioła zaczęły niebezpiecznie zachodzić mgłą, ale jego przeciwnik sprawiał o wiele gorsze wrażenie. Kamienna twarz nagle gdzieś się ulotniła a źrenice rozszerzały się coraz bardziej. Po chwili z trudem trafiał już do kieliszka.

 

– Muszszęęęę… Wssstać na ch… chwilę. Rozpross… tttować kości. – Niepewnie podniósł się znad stolika. Jego wzrok biegał na wszystkie strony. – Przepraszam panów… Oh, shit – zrobił kilka kroków i jak długi wyrżnął na ziemię.

 

– To musiało boleć – skomentował anioł.

 

– Chyba jednak piekło powinno brać lekcje od Ukraińców – powiedział Stasiu widząc, że diabeł nie daje znaków życia. – Wszystko w porządku?

 

– Mhm… – skinął głową Kazik. Wstał od stołu i kilka razy zaczerpnął głęboko powietrza. Rozciągnął się, rozprostował skrzydła. – Już mi lepiej.

 

Podszedł do demona, szturchnął go butem. Tamten nie reagował. Spał w najlepsze.

 

– I kto jest szefem? Kto jest szefem? – roześmiał się. Zbliżył się do Stasia, klepnął go w plecy.

 

– Daliśmy radę, bracie. Niezły z nas zespół. Bez ciebie bym go nie rozłożył. Ale to jeszcze nie koniec. Strażnik załatwiony, teraz czas na bazę. Naszą kochaną młodzież, znaczy się.

 

Stasiu westchnął.

 

– Gdzie oni są?

 

Anioł wskazał głową na zniszczoną kamieniczkę.

 

– Siedzą w podziemiach tej rudery. Stara, opuszczona piwnica. Zbieraj się, ruszamy.

 

Weszli do środka. Drzwi powitały ich głuchym skrzypnięciem. Nozdrza natychmiast zaatakowała stęchlizna i odór walających się po kątach starych odpadków. Najwyraźniej od lat nikt tutaj nie mieszkał, a jedynymi gośćmi bywali lokalni menele. Dopiero po chwili zmagania się z obrzydliwym zapachem Stasiu zauważył, że z dołu dobiega go echo jakiejś muzyki. I wrzasków. Bardzo podejrzanych wrzasków.

 

Kazik wskazał na prowadzące w dół przejście. Stanisław niechętnie poszedł w jego ślady, omal nie wywracając się na pogrążonych w ciemności schodach. Anioł przygasił blask skrzydeł – najwyraźniej chciał ukryć swoją obecność. Znaleźli się w wąskim piwnicznym korytarzyku. Drzwi do jednego z pomieszczeń pozostawały uchylone. Dobiegało stamtąd słabe światło. A także głosy i muzyka.

 

O ile tylko muzyką można było to nazwać – Stasiu użyłby raczej określenia jazgot. Na szczęście szatański growl i maltretowane bez litości instrumenty pozwoliły zagłuszyć odgłos stawianych kroków. Ostrożnie zbliżyli się do wejścia. Anioł zajrzał do środka; po chwili zachęcił Stasia do tego samego. Ten już miał zacząć się wykręcać, ale ciekawość zwyciężyła. Dygocząc, zbliżył się do szpary. Przed jego oczyma rozpościerała się świątynia samego szatana.

 

„Świątynia"? To określenie mogło być, delikatnie rzecz ujmując, na wyrost. Nawet „kapliczka" byłaby w tym przypadku nadużyciem. Książę Ciemności musiał mieć bardzo niskie standardy, jeśli za miejsce kultu wystarczało mu ciasne i odrapane pomieszczenie, które od typowej meliny odróżniało tylko kilka czarnych świec i ołtarzyk w postaci kiczowatej figurki człekokształtnego kozła. „Kapłani" także nie wyglądali imponująco – kilku zarośniętych wyrostków przystrojonych jak na koncert Behemota. Był też jeden starszy, z charakteryzacją, która w założeniu miała chyba imitować Nergala, a w praktyce wyglądała co najmniej żałośnie. W odróżnieniu od reszty, cały czas starał się sprawiać poważne i „mroczne" wrażenie, jak na czciciela diabła przystało. „Takiego to tylko do paki", pomyślał Stasiu. „Pewnie namącił dzieciakom w głowach…"

 

Mimo to, wciąż się bał.

 

Ściśle rzecz biorąc, trząsł się jak osika.

 

Starszy kapłan wystąpił uroczyście na środek. Gestem nakazał wyłączyć muzykę. Młodzież przerwała rozmowy i wlepiła w niego spojrzenia.

 

– Bracia i siostry! – przemówił uroczystym głosem, wznosząc ramiona ku górze. – Napoiliście się ku czci pana naszego i zaiste powiadam wam, rad jest on z tego. Wiedzcie bowiem, że tak jak Chrystus przemienił krew swoją w wino, tak i pan nasz każdy jego cud powtórzyć może. Przeto piliście krew władcy jedynego, tego, nad którego nie ma władców i któremu każdy winien jest pokłon. Domine Lucifere, per omnia saecula saeculorum. Rege Satanas! Ave Satanas!

 

Rege Satanas! Ave Satanas! – zagrzmieli w odpowiedzi pozostali.

 

Stasiu spojrzał wymownie na Kazika, ale ten gestem nakazał milczenie.

 

– Zbliża się najczarniejsza godzina nocy, kiedy pan najbardziej syty jest ofiar. Przeto ofiara złożona mu zostanie! Jest wśród nas nowy brat w służbie władcy naszego – głos nieco złagodniał. – Wystąp, powiadam ci zatem, i dostąp zaszczytu napojenia Wielkiego Kozła krwią! A gdy kilka kropel owej krwi spłynie na twoje czoło, zostaniesz ochrzczony w imieniu pana nad panami, pierwszego cherubina i gwiazdy zarannej.

 

Młody satanista, popychany przez kolegów, nieśmiało zbliżył się do ołtarza. Wyraz jego twarzy zdradzał, że nie ma specjalnej ochoty na uczestnictwo w obrzędzie. W tej samej chwili, na dany przez kapłana znak, inny z uczestników spotkania sięgnął do ciśniętego w kąt niewielkiego, płóciennego worka. W środku jak oszalałe szamotało się jakieś stworzenie. Albo stworzenia. Stasiowi ścięło krew w żyłach. Nie, przecież to tylko bajki, oni nie mogą tego robić naprawdę…

 

– Eeee… Ale to nie będzie nic brutalnego, prawda? – zapytał niepewnie chłopak. Najwyraźniej powoli docierało do niego, co będzie musiał zrobić. Zamroczenie spowodowane wypitym winem gwałtownie minęło. Zaczął trząść się nie gorzej od Stasia. A mówili mu, że będzie dobra zabawa…

 

Drugi satanista zasznurował na powrót worek i odwrócił się w stronę ołtarza. W rękach triumfalnie wznosił małego i niesamowicie słodkiego, puchatego kociaka. Kapłan tymczasem wyciągnął zza pazuchy zakrzywiony nóż i wsunął go w dłoń bezskutecznie opierającego się chłopaka.

 

– O kurczę, ale ja naprawdę lubię zwierzęta…

 

Prowadzący rytuał puścił uwagę koło uszu; najwyraźniej nie podzielał tej sympatii.

 

– Dalej, bracie! Wznieś ofiarę dla naszego pana ku górze i spraw, by strumień krwi spłynął na Wielkiego Kozła, sycąc jego głód i kojąc tlący się od eonów gniew. In nomine Domini Dei nostri Satanae…

 

Recytację łacińskiej formułki przerwał nagle wrzask trzymającego kota satanisty. Kiedy próbował podać go młodszemu koledze, przerażone zwierzę zdecydowało się wreszcie zrobić użytek ze swoich pazurów. Na twarzy pechowca pojawił się krwawy ślad.

 

– Cholerny drapak! – zdenerwował się. – Ja ci dam…

 

Kociak prychnął groźnie w odpowiedzi. Część zebranych, chcąc nie chcąc, wybuchnęła śmiechem.

 

– Cisza! – ryknął kapłan. – Pan świata jest głodny krwi! – wyrwał zwierzę pokrzywdzonemu i osobiście wepchnął je w dłonie chłopaka. – Szybciej! – grzmiał. – Nie pozwól naszemu władcy czekać!

 

– Kazik! – syknął Stasiu, z coraz większym przerażeniem przyglądający się całej scenie. – Na co czekamy? Musimy coś zrobić, bo inaczej…

 

– Jasne, bracie – szepnął anioł. – Ty wchodzisz pierwszy, będę cię ubezpieczał.

 

– Co? Ale zaraz, chwila… – z przerażeniem spostrzegł, że jego towarzysz zniknął. Mimo to, wciąż słyszał jego głos.

 

– No, dalej. Spróbuj z nimi porozmawiać. Może zrozumieją po dobroci.

 

– Kazik, czyś ty zwariował…

 

Chłopak cały czas trząsł się jak osika, nie wiedząc, co robić. Nóż ślizgał się w jego dłoni.

 

– Nie mamy czasu! – zadecydował anioł. W tej samej chwili Stasiu poczuł gwałtowne pchnięcie. Poleciał kilka metrów do przodu, przelatując przez otwarte znienacka drzwi i zatrzymując się dopiero na samym środku pomieszczenia.

 

Sataniści odwrócili spojrzenia od ołtarza, kierując swoją uwagę na niespodziewanego gościa. Na ich twarzach rysowała się mieszanka zaskoczenia z rozbawieniem i ciekawością. Stanisławowi robiło się na przemian zimno i gorąco. W eleganckim płaszczu, wciąż ściskając w dłoni nieodłączną teczkę, otoczony przez młodocianych wyznawców diabła sprawiał co najmniej komiczne wrażenie. Szukając ratunku, obrócił się za siebie, ale Kazika nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Co się stało? Przecież nie mógł wystawić kumpla…

 

– Kim jesteś, głupcze, że śmiesz zakłócać święty obrządek ku czci pana naszego? – zagrzmiał kapłan, wspinając się na wyżyny swoich zdolności oratorskich. Jego oczy płonęły gniewem.

 

– Ekhem… – zająknął się Stasiu. Sataniści patrzyli na niego jak na cyrkowego komika, któremu właśnie nie udał się popisowy numer. – Ja tylko przechodziłem. Pan sobie nie przeszkadza. Ale tak myślałem… Myślałem…

 

– Gadaj, robaku! Pan się niecierpliwi!

 

– Już, już… – pomachał dłońmi w uspokajającym geście. – Ekhem, chłopcy… Nie pomyśleliście, że to wszystko jest trochę nie w porządku?

 

– Taaa? A niby dlaczego? – jeden z chłopaków zbliżył się do Stasia, lekceważąco patrząc mu w oczy. Ostentacyjnie przeżuwał gumę.

 

– Bo… Bo… To jest nie w porządku i w ogóle… Nie wolno tak krzywdzić zwierząt… Weźcie, idźcie do domów, rodzice pewnie się martwią…

 

– Mhm? Coś jeszcze, dupku? – zachowanie satanisty było coraz bardziej prowokujące. Przez głowę Stanisława przemknęła gwałtowna myśl.

 

– Posłuchajcie mnie! Bo ktoś was ukarze! Tak! – nabrał niespodziewanej pewności siebie. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo w rzeczywistości wciąż trząsł się jak osika. – Ktoś bardzo potężny! Także… – rozłożył bezradnie dłonie, uśmiechając się nieśmiało. – Odpuśćcie sobie to wszystko, dobra?

 

– Cisza! – starszy kapłan wpadł w furię. – Zbeszcześciłeś święty przybytek, błaźnie! Przyjdzie ci za to zapłacić wysoką…

 

ROZSTĄPCIE SIĘ, SŁUDZY CIEMNOŚCI!

 

Wszyscy znieruchomieli, jakby odgrywano hymn narodowy. Rozglądali się nerwowo dookoła, usiłujący wypatrzyć źródło tajemniczego głosu, który dosłownie rozsadzał im czaszki. Najlepsze nagłośnienia koncertowe nie zapewniały takich efektów akustycznych.

 

ROZSTĄPCIE SIĘ, RZEKŁEM! RATUJCIE SWOJE DUSZE, ZANIM SPOTKA JE POTĘPIENIE! PAN NASZ JEDYNY WYDAŁ WYROK NA TO PLUGAWE MIEJSCE!

 

Wypowiadane słowa miały w sobie taką moc, że nawet po plecach kapłana przeszedł dreszcz. Jego twarz wykrzywił grymas. Stojący obok młody chłopak cofnął się gwałtownie do tyłu, wypuszczając z rąk szarpiącego się wściekle kota. Zwierzę natychmiast skoczyło w kąt piwnicy.

 

– Ej, koledzy… – odezwał się nieśmiało jeden z satanistów. – Jaja sobie robicie? Ktoś włączył jakieś nagranie?

 

NO ŻESZ WON DO DOMU, POWIEDZIAŁEM! ILE JESZCZE BĘDZIECIE TU STERCZEĆ, JAK TO STADO BARANÓW?

 

Kapłan patrzył na swoich uczniów otępiałym wzrokiem. Nagle jego uszu dobiegł gwałtowany świst. Zauważył przerażone spojrzenia swoich wyznawców i gwałtowanie odwrócił się za siebie. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak oddzielona od reszty ciała głowa kamiennego kozła opada z łoskotem na ziemię. Cięcie na szyi zdekapitowanego posążka miało idealną gładkość.

 

Tego było już za wiele. Kilku wyznawców z wrzaskiem rzuciło się do drzwi. Reszta nie zwlekała długo z pójściem w ich ślady. Po zaskakująco krótkiej chwili w piwnicy pozostali tylko oniemiały Stasiu i jeszcze bardziej zdezorientowany kapłan. Z jego rozdziawionych ust skapywały kropelki śliny.

 

Nagle w ołtarz uderzył gwałtowny podmuch wiatru. Świece zamigotały, ale nie zgasły.

 

– O Jezu! O Jezu… – wychlipał, biegnąc w stronę drzwi. Będąc już w samym progu, stracił na chwilę równowagę i poleciał przed siebie. Zupełnie, jakby ktoś posłał mu na pożegnanie niewidzialnego kopniaka. Natychmiast podniósł się z ziemi i spanikowany pobiegł dalej. Zapadła cisza.

 

– Fiu, fiu… – zagwizdał przez zęby Kazik, pojawiając się nagle na środku pomieszczenia. Blask jego skrzydeł wypełnił je srebrzystą poświatą. – Tyle roboty z bandą dzieciaków. Kto by pomyślał.

 

Stasiu osunął się pod ścianę. Rozpiął górną część płaszcza i poluzował krawat.

 

– Ty! – zmarszczył brwi, wskazując na anioła palcem. – Co to niby miało być? Co żeś sobie myślał?

 

Kazik wzruszył ramionami. Uśmiechnął się szelmowsko.

 

– No wiesz, bracie, góra zaleca, żeby interwencje były jak… – szukał przez chwilę słowa – najmniej bezpośrednie. Znaczy się, można zrobić trochę sztuczek, tak jak teraz, ale lepiej nie. A już najwyżej oceniają, jak zrobisz całą akcję bez użycia magii. Także myślałem, że może a nuż ciebie posłuchają?

 

– Zwariowałeś?! – Stasiu wlepił w niego oskarżycielskie spojrzenie.

 

– No co, w końcu to dzieciaki. Mogły wystraszyć się dorosłego… I co się dąsasz, bracie, co się dąsasz? Stało się coś, hę? Nic się nie stało!

 

Stanisław podniósł się, badając wzrokiem pomieszczenie.

 

– Ja cię kręcę… A myślałem, że takie rzeczy, to tylko na filmach…

 

– Mhm… – odparł anioł, również badając kryjówkę. – Ładnie się tu urządzili, nie ma co. Ale tego to im nie wybaczę.

 

Przykucnął w kącie. Stasiu pochylił się nad jego plecami i zauważył, że anioł zajęty jest rozsznurowywaniem płóciennego worka. Kiedy tylko wiązanie ustąpiło, ze środka wychyliło się kilka kocich łepków. Mniejsze i większe, czarne, białe i klasyczne osiedlowe buraski, wszystkie kotłowały się ze sobą, usiłując opuścić pułapkę. Co ciekawe, kiedy już wydostały się na zewnątrz, nie rozbiegły się wcale po kątach. Wszystkie jak jeden mąż skupiły się dookoła Kazika, łasząc się do swojego wybawiciela. Ten uśmiechnął się tylko i podsunął im dłoń do obwąchania. Za to Stasiowi przyglądały się niechętnie.

 

– Rozejrzyj się uważnie – polecił anioł. – Nie ma wśród nich czasem twojej Zuzi?

 

– Nie… – stwierdził z rezygnacją Stanisław. – Same śmietnikowe drapaki.

 

Jeden z kotów prychnął groźnie, zupełnie jakby rozumiał jego słowa.

 

– Nie przejmuj się, bracie – Kazik uśmiechnął się uspokajająco. Teraz – uniósł palec wskazujący ku górze – pora, żebym się odwdzięczył. Ty pomogłeś mi. I to dwa razy. Teraz moja kolej. Zaczniemy od tych milusińskich. Pamiętasz, jak mówiłem, że umiem rozmawiać ze zwierzętami? – puścił Stasiowi oko. – Jak wyglądała ta twoja zguba?

 

– Nieduża, białe, puchate futerko… Niestety, nie znam się specjalnie na tych wszystkich rasach…

 

Anioł nachylił się nad kociakami, szepcząc coś na granicy słyszalności. Stasiu próbował wsłuchać się w jego słowa, ale wydawało mu się, że słyszy tylko coś na kształt dobiegającego z daleka echa bardzo dziwnej, a przy tym pięknej melodii. Koty tymczasem nadstawiły czujnie uszy i wszystkie bez wyjątku skierowały swoje czarne ślepia na Kazaela. Niektóre pomiaukiwały cicho.

 

Trwało to dłuższą chwilę. Wreszcie Kazik zmarszczył brwi. Wyprostował się i zwrócił do Stasia:

 

– Ten tutaj, Wikary – skinął na buraska o wytarmoszonej sierści – poznał niedawno kotkę, która pasuje do twojego opisu. Przedstawiła się co prawda innym imieniem, bo każdy kot ma własne, prawdziwe imię, które zdradzi jedynie innym kotom…

 

– Gdzie to było? – wtrącił się Stanisław.

 

– Siedziba grupki kotów przy śmietnikach obok rogu Miłosza i Kochanowskiego.

 

– Niedaleko mojego domu! To musiała być Zuzia!

 

– Tak – potwierdził Kazik. – Tym bardziej, że sama miała opowiadać coś o ucieczce z domu i chęci „wyrwania się w jakieś ciekawe miejsce". Niestety, nie mam specjalnie dobrych wieści…

 

Stasiu popatrzył na niego pytająco.

 

– Zachariasz, inny kocur mieszkający razem z Wikarym koło tamtego śmietnika, postanowił podobno spełnić jej życzenie. W okolicy jest studzienka, prowadząca do zapomnianych, przedwojennych kanałów. Według Wikarego mieli wybrać się tam na coś w rodzaju wycieczki. Próbował wybić to Zachariaszowi z głowy, ale ten dachowiec jest podobno strasznie uparty…

 

– Matko przenajświętsza… – Stanisław wypuścił powietrze z płuc. – Czyli Zuzia przepadła w jakichś śmierdzących, zapuszczonych kanałach? – milczał przez chwilę. – To by chyba było na tyle, jeśli chodzi o moje poszukiwania… Pewnie mogę już pakować manatki i wyprowadzać się z domu.

 

W odpowiedzi Kazik spojrzał mu głęboko w oczy. Można było przysiąc, że jego źrenice płoną żywym ogniem.

 

– Stasiu, no kurczę! – powiedział. – Weź żesz ty się w końcu w garść! Słuchaj, Wikary twierdzi, że to było całkiem niedawno. Przecież nie poszli na drugi koniec miasta, tak? Przejdziemy się tam, zobaczymy. Co nam szkodzi? Jak będzie trzeba, to zejdziemy do tych cholernych kanałów! Ile razy mam ci powtarzać, że nie zostawię kumpla w potrzebie?

 

Stanisław pokiwał głową na znak zgody.

 

– No tak, chyba masz rację. To i tak po drodze do domu, co mi szkodzi… Niech to szlag! – nagle znalazł w sobie determinację. – Nie będzie mnie głupi kocur wodzić za nos! Całą noc za nią łażę… Nie, tak to się nie skończy.

 

Nie mógł uwierzyć, że te słowa wypływają z jego ust. Nie poznawał samego siebie.

 

Zapiął płaszcz pod szyję, szykując się do opuszczenia piwnicy. Mocniej ścisnął teczkę w dłoni.

 

Koty tymczasem, jak to koty, zdążyły stracić zainteresowanie swoimi wybawicielami. Wydostały się z piwnicy i zaczęły rozchodzić się po mieście, sobie tylko znanymi drogami zmierzając w stronę ulubionych śmietników i innych kryjówek. Nocną ciszę zakłóciły rozchodzące się na wszystkie strony pomiaukiwania.

 

cdn jutro… już zbliżamy się do końca :)

Koniec

Komentarze

Tych, którzy czytają (są wogóle tacy???), pocieszę, że zostały już tylko dwie części. Heh, tekst okazał się chyba troszkę zbyt długi jak na ten serwis, ale cóż, mam problemy ze streszczaniem się. Opowiadanie wyszło mi ze trzy razy dłuższe niż planowałem ;)

Mnie się podoba. Długość nie przeszkadza, chociaż dziwnie tak dzielić czytanie na takie małe kawałki ;)

Czekam na więcej.

" dziwnie tak dzielić czytanie na takie małe kawałki ;)"

Nitra, naprawdę sądzisz, że ktoś by to przeczytał, gdybym wrzucił za jednym razem blok tekstu 80k znaków? ;)

Ja na pewno przeczytam całość, ale skomentuję dopiero na końcu.
Nie przejmuj się, jak dziesięć dni temu wrzuciłem 17-stronicowego opka, to poza dwiema osobami nikomu się nie chciało przeczytać tyle tekstu. ;)

Przeczytałem dotychczasowe 3 części i jestem pod pozytywnym wrażeniem :) Podoba mi się zarówno treść jak i humor.

Co do dzielenia na części to zgadzam się z przedmówcami. Moje opowiadania mają od 6 stron A4 do 11 i też mam niewiele komentarzy. Jest to trochę irytujące, ale widocznie mamy tu dużo leniuchów jeżeli idzie o czytanie i komentowanie dłuższych tekstów. Ok, koniec prywaty :) Powtarzam opowiadanie bardzo fajne, czekam na te 2 części. Zostawiam 5.

No, cóż, ja nikogo nie krytykuję, mnie samemu nie chce się czytać na ekranie dłuższych rzeczy... chociaż Twoje opowiadanie Eferelin, o którym wspomniałeś, przeczytam kiedy tylko będę miał czas, bo wygląda zachęcająco.

Nowa Fantastyka