- Opowiadanie: pszemeksz - Skok

Skok

Cześć wszystkim!

Mam przyjemność przedstawić wam moje pierwsze opowiadanie. Zdecydowałem się je napisać, ponieważ spodobał mi się temat konkursu. Trochę późno się za to zabrałem, więc mam nadzieję, że w pośpiechu nie popełniłem rażących błędów. Z góry dziękuję za wszelkie komentarze, uwagi i wskazówki odnośnie tego, co można by tutaj poprawić. Życzę przyjemnej lektury :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Skok

Niewielki otwór w sklepieniu jaskini stanowił jednocześnie jedyne wejście do jej wnętrza. Troje postaci znajdujących się w środku miało więc gwarancję, że przybycie nieproszonych gości nie umknie ich uwadze. Szanse na to były jednak niewielkie, mało kto bowiem wiedział o istnieniu tej groty. Jeden z jej aktualnych lokatorów, wysoki, zakapturzony mężczyzna o długich, czarnych włosach, przyglądał się z uwagą swym kompanom.

Spojrzał najpierw na wielkiego, barczystego dryblasa znanego jako Ryba. Nie trudno domyślić się skąd ten pseudonim. Osobnik ów miał twarz przypominającą głowę ryby – wielkie, rozstawione na boki oczy, ciągle otwarte szeroko usta oraz ledwo widoczne nozdrza. Okolice, w których się znajdowali pełne były tego typu osobliwości, Ryba nie budził więc powszechnego zdziwienia. Nawet gdyby było inaczej to nie wyglądał on na kogoś, kto przejmuje się takimi rzeczami. Jedyne co go obecnie pochłaniało to surowe mięso, które pałaszował, mlaszcząc przy tym niemiłosiernie. Jego zadania w drużynie ograniczały się do machania potężnym toporem. Znalezienie go i zwerbowanie nie było trudne, przesiadywał on zazwyczaj w miejskiej karczmie urządzając często awantury, a za obietnicę złota był w stanie zrobić wszystko.

Mężczyzna w kapturze skierował swój wzrok na jedyną przedstawicielkę płci żeńskiej w tym gronie. Miała na imię Kaira, była młodą, przeciętnej urody kobietą z długimi, splecionymi w warkocz brązowymi włosami. To ona zaplanowała i przygotowała akcję, którą mieli przeprowadzić. Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie spośród wszystkich polecanych mu przez znajomych z przestępczego półświatka. Problem polegał na tym, że budżet ten nie należał do dużych. Nie było już jednak odwrotu, wątpliwości należało więc odłożyć na bok.

Kaira również obserwowała swoich kompanów, ale nie czyniła tego w tak bezpośredni sposób, co jej towarzysz. To właśnie on zastanawiał ją najbardziej. Przedstawił się jako Hnarr. Najął ją do współpracy przy zrabowaniu miejskiej świątyni. Zapłacił bardzo małą zaliczkę, obiecywał za to górę złota w razie udanej kradzieży. Nie wykonywała wcześniej tak dużych skoków, a sprawa wyglądała podejrzanie, jednak w akcie desperacji przyjęła propozycję. Chciała wykupić z niewoli swoją matkę i siostrę, a handlarze niewolników, którzy je przetrzymywali, żądali sum, jakich nigdy nie widziała na oczy. Nie rozważała w związku z tym, skąd jej zleceniodawca wiedział o jaskini i zwyczajach panujących w świątyni. Jej uwagę przykuł za to tatuaż, który zauważyła na przedramieniu swojego wspólnika. Znała ten symbol, posługiwali się nim kultyści Boga Mordu. Miała z nimi kiedyś do czynienia i zapamiętała ich jako krwiożerczych szaleńców. Dziwił ją zatem spokój i małomówność Hnarra. Pocieszający był dla niej z kolei fakt, że skoro jest religijnym fanatykiem, nie będzie zwracał uwagę na kosztowności. Zapewne chodziło mu o jakąś relikwię, a może chciał po prostu zbezcześcić świątynię. Tak, czy inaczej, więcej złota dla niej.

Jej rozmyślania przerwane zostały przez ciemność, jaka nagle zapadła. Skąpe oświetlenie w postaci promieni słonecznych wpadających przez dziurę w sklepieniu zniknęło wraz z nastaniem nocy. Na tę chwilę czekała cała trójka.

– Już czas – rzekła Kaira.

*

Plan wydawał się prosty. Jaskinia stanowiła początek wąskiego tunelu prowadzącego prosto pod fundamenty przy części mieszkalnej w świątyni. Jeden z kafli w podłodze był ruchomy, dało się go przesunąć, aby wejść do środka. Akolici znużeni życiem wypełnionym modlitwami i nabożeństwami wymykali się tamtędy do miasta. O zmroku życie świątynne zamierało, dostanie się do głównego holu i dalej do komnaty z ołtarzem oraz relikwiami nie powinno więc stanowić problemu. Już dawno odpuszczono sobie pilnowanie tego pomieszczenia, nikt bowiem nie spodziewał się intruzów. Istniało wprawdzie ryzyko natknięcia się na amatorów nocnych przygód miejskich, jednak na wypadek tego typu problemów w drużynie obecny był Ryba. Po zabraniu łupów wspólnicy tą samą drogą mieli wydostać się ze świątyni.

Kaira analizowała nerwowo w myślach szczegóły planu, wędrując przez tunel wraz z towarzyszami. Z racji dość niskiego wzrostu mogła iść wyprostowana, w przeciwieństwie do reszty drużyny. Sytuacja Hnarra była w miarę znośna, musiał jedynie pochylać nieco głowę, natomiast w znacznie gorszym położeniu znajdował się Ryba. Poruszał się on na czworaka, szurając po podłożu toporem zsuwającym mu się z pleców. Cała trójka przemieszczała się w milczeniu. Im bliżej celu, tym większy niepokój ogarniał Kairę, postanowiła więc zająć myśli rozmową z kompanami.

– Ehm… słuchaj, Ryba – zagaiła półszeptem rosłego najemnika. – To może nie najlepszy moment na takie pytania, ale ciekawi mnie czym… to znaczy kim Ty właściwie jesteś. – Wybacz, jeśli to dla Ciebie niezręczny temat – dodała niepewnie.

– Ludzie często pytają – odparł dryblas. Mówił bardzo powoli, przeciągając samogłoski. – Moja matka brała udział w słynnych orgiach na dworze króla – rzekł już nieco szybciej tonem sugerującym, że zdanie to jest formułką, której nauczył się na pamięć i którą recytował bardzo często.

– Aha, to wiele wyjaśnia – odpowiedziała złodziejka, starając się za wszelką cenę zachować powagę. Słyszała wiele szokujących historii o rozpuście, jaka odbywała się na królewskim dworze. – Biorąc pod uwagę, co tam się wyprawia, powinieneś cieszyć się, że masz dwie nogi i nie szczekasz. – Zaśmiała się w duchu. Postanowiła nie ciągnąć dalej tego wątku. Ryba również się nie odzywał, uważał widocznie swoje wyjaśnienie za wystarczające.

Ta krótka rozmowa poprawiła Kairze humor i odegnała wszelkie zmartwienia kłębiące się dotychczas w jej głowie.

*

Ruchoma płytka w podłodze znajdowała się tuż nad ich głowami. Ryba uniósł ją z ostrożnością, jakiej mało kto mógł spodziewać się po takim wielkoludzie. Troje włamywaczy wdrapało się do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne oświetlenie zapewniały dogasające świece umieszczone w regularnych odległościach na świecznikach przymocowanych do ścian po obu ich stronach.

– Nocą nikogo tu nie ma, powinny być zgaszone – szepnęła zaniepokojona Kaira.

– Może ktoś zapomniał… – odparł bez przekonania Hnarr. – Nie zatrzymujmy się – dodał pewniejszym tonem.

Ruszyli ostrożnie korytarzem. Coraz słabsze oświetlenie sprawiało, że wydawał się on nie mieć końca, toteż spotkanie ze ścianą było dla nich nie lada zdziwieniem. Jedyną możliwością był skręt w lewo, po wykonaniu którego natknęli się szybko na schody.

Z każdym pokonywanym stopniem serce zaczynało bić Kairze coraz szybciej. Zdenerwowanie, z którym zmagała się jeszcze w tunelu, powróciło ze zdwojoną siłą. Spojrzała na towarzyszy. Mimo, iż nie widziała ich twarzy, miała wrażenie, że zachowują spokój. – Weź się w garść, przecież to ty tu jesteś złodziejką. – Próbowała dodać sobie otuchy w myślach.

Gdy osiągnęli szczyt schodów ich oczom, nawykłym już do niewielkiej ilości światła, ukazało się wysokie, przestronne pomieszczenie wypełnione kilkoma rzędami kolumn. Na jego końcu znajdowały się obszerne wrota przyozdobione rzeźbami o fantazyjnych kształtach. Trójka włamywaczy podkradła się i przyłożyła do nich uszy. Cisza. Spojrzeli na siebie, kiwnęli porozumiewawczo głowami, po czym pchnęli drzwi.

Morze światła, które na nich spłynęło było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewali. Odruchowo zakryli dłońmi oczy słaniając się na nogach. Widok, jaki ujrzeli po przywyknięciu do rozjaśnienia, wprawił ich w osłupienie. W jeszcze większym szoku zdawało się być kilkanaście postaci ubranych w jednolite, białe szaty liturgiczne. Obie grupy patrzyły na siebie nie wiedząc, co zrobić. Pierwszy z odrętwienia wyrwał się Hnarr.

– Ryba! – wrzasnął.

*

Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Wielki topór poruszał się tam i z powrotem wypełniając pomieszczenie krwią i odpadającymi kończynami. Kaira patrzyła z przerażeniem na tę rzeź. Liczyła się z tym, że ktoś może zginąć, sądziła jednak, że jeśli już do tego dojdzie, ofiarą byłby co najwyżej nierozważny akolita napotkany w tunelu prowadzącym do miasta. Nie spodziewała się zmasakrowania wszystkich mieszkańców świątyni. Stała przez dłuższy czas w osłupieniu, z którego wyrwał ją uchwyt, jaki poczuła na swojej nodze. Skierowała wzrok w dół i ujrzała czarnoskórą kobietę leżącą na brzuchu, spod którego obficie wylewała się krew. Jej pozbawiona włosów głowa również zalana była krwią.

– Weźcie co chcecie, ale zostawcie kostkę – wychrypiała z trudem. – Klątwa… ona zabije wszystkich. – przerwała krztusząc się. – Mieszkańców – dodała po chwili z trudem. – Pilnowaliśmy… – nie dokończyła wypowiedzi. Jej głowa opadła bezwładnie na podłogę.

– O czym ona mówiła? – spytała słabym głosem Kaira patrząc na Hnarra. Nim odpowiedział, spostrzegła, że trzyma w ręce jakiś przedmiot. Była to niewielka, złota kostka, mieszcząca się niemal idealnie w jego dłoni.

– To jakieś brednie – odrzekł kultysta chowając trzymaną zdobycz w zakamarki swej szaty. – Bierzcie złoto i zmywajmy się stąd – dodał.

*

Najpierw wyrzuciła przez okno plecak wypchany po brzegi kosztownościami, później sama wyskoczyła, lądując miękko na wozie wypełnionym sianem. Zeszła z niego i otrzepała się z wyschniętej trawy. Po tym co niedawno się wydarzyło, nie miała ochoty wracać z Rybą i Hnarrem. Chciała za to poznać prawdę.

Wspięła się na mur okalający świątynię i spojrzała na miasto skąpane promieniami wschodzącego słońca. Puste ulice zaniepokoiły ją. W czasie krótkiego pobytu w mieście zdążyła zauważyć, że o tej porze budziło się już ono do życia. Kupcy rozkładali stragany, rzemieślnicy otwierali warsztaty, a żebracy usadawiali się przy najbardziej ruchliwych alejkach. Tym razem jednak na ulicach panowała cisza i spokój.

Zeskoczyła z muru i pobiegła w stronę najbliższego domostwa. Drzwi były zamknięte na klucz, jednak ich otwarcie nie stanowiło dla niej problemu, była w końcu złodziejką. Wkroczyła do środka i zamarła. Na podłodze niewielkiej izby będącej tu jedynym pomieszczeniem leżały dwa ciała, kobieta i mężczyzna w podeszłym wieku. Wybiegła przerażona i skierowała się do następnego domu. Kolejna para, tym razem młode małżeństwo. Tutaj jednak był też drugi pokój. Weszła do niego obawiając się najgorszego. Troje kilkuletnich dzieci leżało nieruchomo w łóżkach, które wykonano obwiązując kocami słomiane snopki. Obok stała też drewniana kołyska w kształcie konia na biegunach. Tego było dla niej za wiele. Usiadła na podłodze i rozpłakała się.

A więc to prawda. Na mieście ciążyła klątwa. Zabranie kostki ze świątyni oznaczało śmierć wszystkich mieszkańców. Tego właśnie chciał Hnarr. Ale jak mógł zrobić coś takiego? Jak mógł ją tak wykorzystać? Te i wiele podobnych pytań kłębiło się w jej głowie.

Szlochała coraz mocniej. Bezradność, żal i wstyd przygniatały ją. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nagle poczuła impuls, który sprawił, że wszystkie towarzyszące jej emocje zamieniły się w jedno uczucie – gniew. Wszystko nagle stało się jasne. Wiedziała już, co musi zrobić. Znane jej było miejsce, w które miała się udać ze wspólnikami po udanym skoku. To tam mieli się rozejść, każdy w swoją stronę. Gdyby się pospieszyła, byłaby w stanie go jeszcze dopaść.

*

Wzgórze, na którym znajdował się Hnarr, dawało dobry widok na miasto. Kilka godzin po wschodzie słońca nadal świeciło ono pustkami. Był to niezawodny znak, że plan kultysty powiódł się. O samej możliwości jego realizacji zadecydował przypadek. Będąc przejazdem w mieście usłyszał w karczmie rozmowę dwóch pijanych młodzieńców narzekających na trudy życia w zamknięciu. Domyślił się w związku z tym, że są oni akolitami, którzy wymknęli się ze świątyni w poszukiwaniu rozrywki. Uważniej nadstawił ucha, gdy poruszyli oni temat klątwy. Z ich bełkotliwej konwersacji wychwycił jedynie fragment o karze nałożonej dawno temu na mieszkańców miasta za niepohamowaną chciwość. Nie zrozumiał kto, ani w jakich okolicznościach nałożył klątwę, dowiedział się tylko, że związana ona była ze złotą kostką będącą symbolem zachłanności obywateli. Wyniesienie jej poza mury miejskie oznaczało śmierć wszystkich osób urodzonych w ich obrębie. Aby do tego nie doszło, zbudowano świątynię i ukryto w niej przeklęty przedmiot. Upojeni alkoholem akolici śmiali się, że dzisiaj nikt już o tym nie pamięta i gdyby ktoś dowiedział się o tunelu, mógłby z łatwością dostać się do kostki. Hnarr postanowił śledzić młodzieńców, gdy ci wyszli z karczmy i tak poznał lokalizację jaskini wraz z tunelem. Uznał, że to okazja, jak może się nigdy nie powtórzyć. Bóg Mordu, którego był czcicielem, żądał od swoich wiernych ofiar. Ten, kto w danym roku da mu ich najwięcej, otrzymuje jego łaskę. Nigdy nie miał szans, aby dostąpić tego zaszczytu, pragnął więc wykorzystać sposobność, jaka mu się nadarzyła. Teraz, gdy jego przedsięwzięcie się powiodło, napawał się sukcesem.

– Chodźmy już – przerwał jego rozmyślania Ryba. Zgodnie z planem wspólnicy mieli rozdzielić się już dawno temu, jednak najemnik postanowił zmienić swoją trasę i iść przez jakiś czas w tym samym kierunku, co kultysta. Obaj ruszyli więc w stronę znajdującego się u stóp wzgórza lasu.

Po przejściu kilku kilometrów leśną ścieżką Ryba zatrzymał się.

– Muszę kupę – oznajmił znikając w zaroślach.

Hnarr wzruszył ramionami i usiadł na leżącym w pobliżu kamieniu. W oczekiwaniu na towarzysza zaczął rozmyślać o przyjemnościach, jakie go wkrótce miały spotkać. Już nie mógł się doczekać krwawych rytuałów, orgii i innych ceremonii, w których wkrótce weźmie udział.

Z zamyślenia wytrącił go szelest liści i trzask gałęzi. Nim zdążył poznać źródłu tych dźwięków, otrzymał cios pięścią w twarz. Po pierwszym razie przyszedł kolejny, a potem cała ich seria.

– Ty gnoju! – Usłyszał kobiecy głos. To była Kaira.

Przewrócił się, a złodziejka wskoczyła na niego i wymierzała kolejne ciosy bez opamiętania. Próbował zasłonić twarz rękoma, lecz na nic się to zdało. Dokładnie w tym samym momencie, gdy Kaira wyciągnęła nóż, z zarośli wyłonił się Ryba.

– Ratuj! – krzyknął przerażony kultysta.

– To nie twoja sprawa – rzekła zaskoczona złodziejka. Nie spodziewała się, że najemnik nadal będzie towarzyszył Hnarrowi. – Masz już swoje złoto – dodała.

– Możesz mieć więcej, jeśli ją zabijesz – rzucił zdesperowany kultysta.

Ten argument przeważył. Wielki topór został uniesiony w górę i przeciął Kairę niemal idealnie na pół w pionie, zatrzymując się na brzuchu Hnarra, na którym siedziała. Z rozerwanego plecaka wysypały się kosztowności. Ryba spojrzał na kultystę i uśmiechnął się, jakby przyszła mu do głowy jakaś myśl. Ten od razu domyślił się, o co chodzi.

– Bierz ją – wyjąkał wystraszony, po czym wyciągnął z połaci swojej szaty złotą kostkę i rzucił ją w kierunku najemnika. – Nic więcej nie mam.

Dryblas w milczeniu zapakował łupy do wielkiej torby, którą nosił przewieszoną przez ramię i rzekł:

– To ja już idę. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.

Hnarr spróbował się podnieść, lecz nie miał na to wystarczająco sił. Opadł więc na ziemię i wybuchnął śmiechem.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Makabryczne opowiadanie. :) Wspaniałe i zarazem mega przerażające. :) Krew dosłownie leje się strumieniami! Przeczytałam jednym tchem. W krótkim tekście opowiedziałeś niesamowitą historię. Mnie bardzo się ona podobała. Jak się okazuje, u przestępców także są pewne hierarchie wartości, emocje, odczucia, człowieczeństwo

 

 

Z technicznych:

brak przecinków w paru miejscach, szczególnie przed wyrażeniami z “który”

okazja, jak może mu się – literówka

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zaskoczyłeś mnie, bo zaskoczeniem. Rozważałam różne zakończenia, ale nie takie.

Opowiadanie fajne ale ma dość dużo błędów.

Interpunkcyjne na pewno ktoś wyłapie.

Ja się czepiam do :

Jego zadania w tej drużynie ograniczały się do machania potężnym toporem, jakim dysponował.

 

Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie, jaką polecali mu znajomi z przestępczego półświatka.

Według nie trzeba pozbyć się części zdania. Albo w dostępym budżecie, albo polecali znajomi.

 

 

Mimo, iż nie wykonywała wcześniej tak dużych skoków, a sprawa wyglądała podejrzanie, w akcie desperacji przyjęła propozycję.

 

Przed aktem desperacji dodałabym ale, lecz czy jednak.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush i bruce, dziękuję za wasze opinie i uwagi. Poprawiłem błędy, które wychwyciliście.

Jedno ze spostrzeżeń muszę wyjaśnić:

W zdaniu: Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie, jaką polecali mu znajomi z przestępczego półświatka chciałem jednocześnie poinformować czytelnika, jak Hnarr dotarł do Kairy oraz że jego budżet był niski.

Komentarz: Według nie trzeba pozbyć się części zdania. Albo w dostępym budżecie, albo polecali znajomi skłonił mnie do refleksji, że taka konstrukcja jest nielogiczna.

Chcąc zachować przedstawiony przeze mnie sens tego zdania, przekształciłem je na:

Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie spośród wszystkich polecanych mu przez znajomych z przestępczego półświatka.

I ja dziękuję oraz serdecznie Cię pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

No, popełniłeś całkiem sporo baboli, jak dla mnie rażących ;)

Troje postaci znajdujących się w środku miało więc gwarancję, że przybycie nieproszonych gości nie umknie ich uwadze. Szanse na to były jednak niewielkie, mało kto bowiem wiedział o istnieniu tej groty. Jeden z jej aktualnych lokatorów, wysoki, zakapturzony mężczyzna o długich, czarnych włosach, przyglądał się z uwagą swym kompanom.

Trzy postacie, znajdujące się w środku, miały…

A w ogóle zmieniłabym postacie na inne słowo, bo:

postać I

1. «kształt jakiejś istoty, zwłaszcza sylwetka człowieka»

2. «człowiek ze względu na swoją osobowość»

3. «sylwetka człowieka stworzona przez pisarza, artystę, aktora itp.»

4. «zewnętrzna, postrzegalna zmysłowo forma czegoś»

 

Następne zdanie odnosi się do poprzedniego, a więc: szanse na to, że coś nie umknie ich uwadze były niewielkie, bo nikt nie wiedział o istnieniu groty. Widzisz sens w tym zdaniu? Mam wrażenie, że chodziło Ci raczej o to, że szanse na to, że ktokolwiek się tam w ogóle pojawi były niewielki, bo niewiele osób wiedziało o istnieniu groty.

Dodatkowo, później piszesz, że tą drogą wymykali się akolici, czyli chyba jednak całkiem sporo osób o niej wiedziało.

 

Kolejna zdanie…

lokator I «osoba odnajmująca mieszkanie»

Czyli oni tam mieszkali?

I jeszcze jedna sprawa: skoro facet był zakapturzony, to skąd wiadomo, że miał długie czarne włosy?

 

Nie trudno domyślić się skąd ten pseudonim. Osobnik ów miał twarz przypominającą głowę ryby – wielkie, rozstawione na boki oczy, ciągle otwarte szeroko usta oraz ledwo widoczne nozdrza. Okolice, w których się znajdowali pełne były tego typu osobliwości, Ryba nie budził więc powszechnego zdziwienia.

Nietrudno – razem.

Dałabym: szroko rozstawiona oczy, ciągle otwarte usta…

I ostatnie zdanie: skoro był osobliwością, to zwracał na siebie uwagę.

osobliwość

1. «coś, co występuje rzadko i zwraca uwagę swoją niezwykłością»

2. «osobliwy charakter czegoś»

 

Nawet gdyby było inaczej (PLUS PRZECINEK) to nie wyglądał on na kogoś, kto przejmuje się takimi rzeczami. Jedyne co go obecnie pochłaniało to surowe mięso, które pałaszował, mlaszcząc przy tym niemiłosiernie. Jego zadania w drużynie ograniczały się do machania potężnym toporem. Znalezienie go i zwerbowanie nie było trudne, przesiadywał on zazwyczaj w miejskiej karczmie (PLUS PRZECINEK) urządzając często awantury, a za obietnicę złota był w stanie zrobić wszystko.

Lekka zaimkoza.

Drugie zdanie nie brzmi najlepiej, proponuję: Obecnie był pochłonięty pałaszowaniem surowego mięsa…

 

I tak właściwie można się czepiać każdego akapitu.

 

Sam pomysł jest ciekawy. Złol, włamujący się do świątyni, by wykraść artefakt, który jeśli zniknie z miasta, sprowadzi śmierć na wszystkich, którzy się w owym mieście urodzili. Tu zaskoczyłeś. Jednak tekst trzeba dopieścić językowo, pozbyć się masy infodumpów i zadbać o detale. Po co mu właściwie była profesjonalna złodziejka, przecież nie było tam trzeba otwierać żadnych skomplikowanych zamków, a do nieskomplikowanych wystarczył Ryba. Czemu on po prostu nie wszedł do świątyni, nie pozabijał wszystkich, przecież i tak do tego doszło, więc po co tyle zachodu?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

Pomysł na opowiadanie jest interesujący, jego realizacja pozostawia jednak sporo do życzenia. Myślę, że tekst zyskałby, gdybyś cześć opisów zastąpił dialogami, na przykład w pierwszej scenie. Złodziejka mogłaby zapytać o tatuaż albo upewnić się, czy dostanie zapłatę. Nie do końca też zrozumiałam dlaczego Hnarr zatrudnił Kairę, skoro po drodze nie natknęli się na żaden skomplikowany zamek. Ryba wyszedł Ci całkiem ciekawie.

Technicznie jest dużo do poprawy. Nadużywasz zaimków, zapominasz o przecinkach przed imiesłowem zakończonym na -ąc i podajesz w zdaniach za dużo szczegółów. Parę takich błędów wyłapałam dla przykładu.

Niewielki otwór w sklepieniu jaskini stanowił jednocześnie jedyne wejście do jej wnętrza.

Zbędne doprecyzowanie

Jeden z jej aktualnych lokatorów, wysoki, zakapturzony mężczyzna o długich, czarnych włosach, przyglądał się z uwagą swym kompanom.

Niepotrzebne zaimki i słowo “lokatorzy” nie bardzo tu pasuje. 

Spojrzał najpierw na wielkiego, barczystego dryblasa znanego jako Ryba. 

Jak dryblas, to wiadomo, że wielki. 

Okolice, w których się znajdowali[+,] pełne były tego typu osobliwości, Ryba nie budził więc powszechnego zdziwienia. 

Nawet gdyby było inaczej[+,] to nie wyglądał on na kogoś, kto przejmuje się takimi rzeczami.

Mężczyzna w kapturze skierował swój wzrok na jedyną przedstawicielkę płci żeńskiej w tym gronie. Miała na imię Kaira, była młodą, przeciętnej urody kobietą z długimi, splecionymi w warkocz brązowymi włosami.

W końcówce przydałoby się poprzestawiać kolejność, bo teraz nie brzmi to dobrze.

Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie spośród wszystkich polecanych mu przez znajomych z przestępczego półświatka.

To zdanie kwalifikuje się do przeredagowania.

Kaira również obserwowała swoich kompanów, ale nie czyniła tego w tak bezpośredni sposób, co [jak] jej towarzysz.

W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne oświetlenie zapewniały dogasające świece umieszczone w regularnych odległościach na świecznikach przymocowanych do ścian po obu ich stronach.

Za dużo szczegółów. I czy na pewno po obu stronach ścian?

Jedyną możliwością był skręt w lewo, po wykonaniu którego natknęli się szybko na schody.

po którego wykonaniu

– Weź się w garść, przecież to ty tu jesteś złodziejką. – Próbowała dodać sobie otuchy w myślach.

Myśli zapisuje się w cudzysłowie albo kursywą.

Odruchowo zakryli dłońmi oczy[+,] słaniając się na nogach.

– Weźcie co chcecie, ale zostawcie kostkę – wychrypiała z trudem. – Klątwa… ona zabije wszystkich. – przerwała krztusząc się. – Mieszkańców – dodała po chwili z trudem. – Pilnowaliśmy… – nie dokończyła wypowiedzi. Jej głowa opadła bezwładnie na podłogę.

Ten dialog jest błędnie zapisany i trochę przeładowany opisem.

– Weźcie co chcecie, ale zostawcie kostkę – wychrypiała z trudem. – Klątwa… ona zabije wszystkich. – Przerwała krztusząc się. – Mieszkańców – dodała po chwili z trudem. – Pilnowaliśmy… – nie dokończyła wypowiedzi. Jej głowa opadła bezwładnie na podłogę.

– To jakieś brednie – odrzekł kultysta[+,] chowając trzymaną zdobycz w zakamarki swej szaty. – Bierzcie złoto i zmywajmy się stąd – dodał.

Nagle poczuła impuls, który sprawił, że wszystkie towarzyszące jej emocje zamieniły się w jedno uczucie – gniew.

Wielki topór został uniesiony w górę i przeciął Kairę niemal idealnie na pół w pionie, zatrzymując się na brzuchu Hnarra, na którym siedziała.

Tu też za dużo szczegółów.

Hej, Pszemeksz!

 

Po raz pierwszy zawiodłem się na tym portalu, bo dodałem całkiem rozbudowany komentarz i coś nie pykło, bo go nie widzę. W międzyczasie Irka Alicella zdążyły napisać niektóre uwagi, które pokryły się z moimi.

Napiszę więc, że pomysł jest dość ciekawy, fajnie, że na końcu każdy z drużyny idzie za swoimi przekonaniami, co ich uwiarygadnia. Muszę jednak przyznać, że cięcie toporem tak, by rozpołowić Kairę i zatrzymać się na brzuchu jest dość… trudne do wykonania ;) Puszczę to jednak mimochodem.

Zastrzeżenia mam co do warsztatu – sporo pracy przed Tobą.

Po pierwsze Show, don’t tell. Sporo rzeczy mówisz nam wprost, a w coś takiego mało kto uwierzy. Pokaż jak bohaterowie reagują na dane sytuacje, wtedy wszystko uwiarygodnisz i sprawisz, że czytelnik sam wyciągnie wnioski.

Po drugie masz bardzo statyczny wstęp: siedzą w grocie, a Ty ich skrupulatnie opisujesz. Można przy tym przyciąć komara. Jeśli nie wiadomo jak zacząć, to zacznij od trzęsienia ziemi – to rzuci czytelnika w sam środek wydarzeń i sprawi, że od początku będzie zainteresowany. Niech zatem w pierwszym zdaniu znajdą trupa, niech bohater dostanie cios w twarz, albo niech zawali mu się dom. Wszystkie informacje ze wstępu podawaj nam systematycznie, wplatając w różne wydarzenia. Będziemy je też lepiej wtedy przyswajać.

Widzę, że Alicella napisała już o zaimkach, więc nie będę się powtarzał.

 

Powodzenia w twórczej pracy!

 

Pozdrawiam

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuję wszystkim za wyłapanie błędów oraz cenne wskazówki. Jest co poprawiać. Jako nowicjusz mam pytanie: czy można dokonywać korekt, gdy termin zamieszczania opowiadań minął?

 

Irka_Luz

Jestem wdzięczny za wskazanie mankamentów technicznych. Cenny materiał do analizy. Co do niedociągnięć fabularnych, spróbuję się usprawiedliwić:

Dodatkowo, później piszesz, że tą drogą wymykali się akolici, czyli chyba jednak całkiem sporo osób o niej wiedziało – Nie doprecyzowałem, ilu akolitów wiedziało o tunelu, można więc przyjąć założenie, że tylko ci dwaj pijani w karczmie.

I jeszcze jedna sprawa: skoro facet był zakapturzony, to skąd wiadomo, że miał długie czarne włosy? – wydaje mi się, że włosy mogą wystawać z założonego kaptura, jeśli są wystarczająco długie.

Po co mu właściwie była profesjonalna złodziejka, przecież nie było tam trzeba otwierać żadnych skomplikowanych zamków, a do nieskomplikowanych wystarczył Ryba – moja wtopa. Chciałem umieścić w opowiadaniu otwieranie zamków przez Kairę, ale w pośpiechu o tym zapomniałem i nie wyłapałem później tej niekonsekwencji. Być może jednak można przymknąć na to oko zakładając, że Hnarr nie mógł wiedzieć, jak dokładnie zabezpieczona jest świątynia wewnątrz. Tak po prostu wyszło w praniu, że złodziejka nie musiała otwierać zamków.

Czemu on po prostu nie wszedł do świątyni, nie pozabijał wszystkich, przecież i tak do tego doszło, więc po co tyle zachodu? - Usłyszał o tunelu, więc postanowił go wykorzystać. Ponadto nie miał pewności, że opowieść była prawdziwa. Miałby poważny problem, gdyby wyrżnął wszystkich w świątyni, a okazałoby się, że klątwy nie ma. Mogłaby go dopaść straż lub armia, albo byłby poszukiwany listem gończym. Taka jatka nie przeszłaby bez echa.

Wiem, część wyjaśnień jest naciągana :)

 

Alicella

Miło mi, że poświęciłaś czas na wyłowienie pomyłek. Twoje podpowiedzi pomogą mi udoskonalić bardzo skromny jak na razie warsztat. Wskazówka dotycząca zastąpienia opisów dialogami jest dla mnie wartościowa. Męczyła mnie ściana opisów, jaka wyszła na początku, ale nie wiedziałem, co z tym zrobić. Miałem mało czasu i musiałem już zostawić to w takiej formie.

Co do wątpliwości odnośnie zatrudnienia Kairy, podjąłem się próby wyjaśnienia tego problemu w odpowiedzi do Irka_Luz.

 

Krokus

Chciałem, aby akcja rozkręcała się stopniowo, więc trup na początku nie pasował do koncepcji. Masz jednak rację co do zastąpienia skrupulatnego opisu systematycznym ujawnianiem faktów wplątanym w wydarzenia. Długi, rozwlekający się opis nie dawał mi spokoju, ale z braku czasu i pomysłu zostawiłem go w takiej formie. Dzięki za poradę.

Cześć, pszemeksz!

 

Początek opowiadania jest bardzo zniechęcający. Przypomina mi jakąś grę RPG. Te opisy można by wprowadzać stopniowo, przeplatając je kolejnymi wydarzeniami. To oczywiście subiektywna opinia, ale ja lubię, gdy początek albo jest tajemniczy, albo to prawdziwe trzęsienie ziemi, po którym napięcie tylko narasta. ;-) 

 

Dalsza część jest dużo lepsza. Robi się znacznie ciekawiej, choć czasem jest mało dynamicznie. Warto zrezygnować z niektórych dopowiedzeń, dając czytelnikowi przestrzeń na użycie wyobraźni, np.: „Z racji dość niskiego wzrostu mogła iść wyprostowana, w przeciwieństwie do reszty drużyny.”. To bezpośrednie wskazanie na niski wzrost jest zbędne, ponieważ wynika to już z wyobrażenia sobie sceny, gdzie reszta się musi schylać, zaś Kaira już nie. 

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Było już wiele opowiadań traktujących o różnych napadach, ale pierwszy raz spotkałam się z przypadkiem osobliwego uśmiercenia wszystkich obywateli miasta, tylko po to, aby zasłużyć na łaskę okrutnego bóstwa.

Wykonanie, niestety, nie ułatwiało lektury. :(

 

Najął ją do współ­pra­cy przy zra­bo­wa­niu miej­skiej świą­ty­ni. ―> Świątynia to budynek, a budynku nie można zrabować.

Pewnie miało być: Najął ją do współ­pra­cy przy obra­bo­wa­niu miej­skiej świą­ty­ni.

 

Nie wy­ko­ny­wa­ła wcze­śniej tak du­żych sko­ków… ―> Wcześniej nie brała udziału w tak dużych skokach

 

ta­tu­aż, który za­uwa­ży­ła na przed­ra­mie­niu swo­je­go wspól­ni­ka. ―> Zbędny zaimek.

 

Znała ten sym­bol, po­słu­gi­wa­li się nim kul­ty­ści Boga Mordu. Miała z nimi kie­dyś do czy­nie­nia i za­pa­mię­ta­ła ich jako krwio­żer­czych sza­leń­ców. Dzi­wił zatem spo­kój i ma­ło­mów­ność Hnar­ra. Po­cie­sza­ją­cy był dla niej z kolei fakt… ―> Nadmiar zaimków.

 

– Ehm… słu­chaj, Ryba – za­ga­iła pół­szep­tem ro­słe­go na­jem­ni­ka. – To może nie naj­lep­szy mo­ment na takie py­ta­nia, ale cie­ka­wi mnie czym… to zna­czy kim Ty wła­ści­wie je­steś. Wy­bacz, jeśli to dla Cie­bie nie­zręcz­ny temat – do­da­ła nie­pew­nie. ―> Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Skoro zapytała to powinien być pytajnik.

– Ehm… słu­chaj, Ryba – za­ga­iła pół­szep­tem ro­słe­go na­jem­ni­ka. – To może nie naj­lep­szy mo­ment na takie py­ta­nia, ale cie­ka­wi mnie czym… to zna­czy kim ty wła­ści­wie je­steś? Wy­bacz, jeśli to dla cie­bie nie­zręcz­ny temat – do­da­ła nie­pew­nie.

 

na świecz­ni­kach przy­mo­co­wa­nych do ścian po obu ich stro­nach. ―> …na świecz­ni­kach przy­mo­co­wa­nych do ścian. Lub: …na świecz­ni­kach przy­mo­co­wa­nych do ścian po obu jego stro­nach.

Będąc w jakimś pomieszczeniu, nie mamy możliwości zobaczenia, obu stron ścian – widzimy tylko ściany danego wnętrza. W opisanym przypadku widać tylko obie ściany korytarza.

 

– Weź się w garść, prze­cież to ty tu je­steś zło­dziej­ką. – Pró­bo­wa­ła dodać sobie otu­chy w my­ślach. ―> Raczej: Weź się w garść, prze­cież to ty tu je­steś zło­dziej­ką. – Pró­bo­wa­ła dodać sobie otu­chy w my­ślach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Na jego końcu znaj­do­wa­ły się ob­szer­ne wrota… ―> Wrota nie są obszerne. A ponieważ są duże z definicji, wystarczy: Na jego końcu znaj­do­wa­ły się wrota…

 

Widok, jaki uj­rze­li po przy­wyk­nię­ciu do roz­ja­śnie­nia… ―> Widok, jaki uj­rze­li po przy­wyk­nię­ciu do jasności

 

z któ­re­go wy­rwał ją uchwyt, jaki po­czu­ła na swo­jej nodze. ―> …z któ­re­go wy­rwał ją chwyt/ ucisk, który po­czu­ła na nodze.

Zbędny zaimek – czy poczułaby chwyt na cudzej nodze?

 

Po przej­ściu kilku ki­lo­me­trów leśną ścież­ką… ―> Skąd w opisywanym świecie znano system metryczny?

 

jakie go wkrót­ce miały spo­tkać. Już nie mógł się do­cze­kać krwa­wych ry­tu­ałów, orgii i in­nych ce­re­mo­nii, w któ­rych wkrót­ce weź­mie udział. ―> Powtórzenie.

 

Wiel­ki topór zo­stał unie­sio­ny w górę i prze­ciął Kairę… ―> Masło maślane – czy mógł unieść topór w dół?

Proponuję: Uniósł wiel­ki topór i prze­ciął Kairę

 

po czym wy­cią­gnął z po­ła­ci swo­jej szaty… ―> …po czym wy­cią­gnął spomiędzy fałd/ z kieszeni szaty

Szaty nie mają połaci. Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

FilipWijregulatorzy, dziękuję za wasze opinie i wskazówki. Niewątpliwie pomogą one udoskonalić mój ubogi jak na razie warsztat.

Mam jeszcze pytanie: czy można dokonywać korekt, gdy termin zamieszczania opowiadań minął?

Bardzo proszę, Pszemkusz. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Zajrzyj do regulaminu konkursu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Początek poszedł mi jak po grudzie, ale potem było już lepiej. W pierwszych akapitach jest trochę za dużo informacji o bohaterach, które potem można wpleść w narrację lub dialogi. Po mojemu najlepiej byłoby opisać każdą z postaci dosłownie jednym, krótkim zdaniem, a potem w razie potrzeby rozwinąć to w dalszej części tekstu.

Sam pomysł interesujący, bo skoro mieli umrzeć wszyscy mieszkańcy, którzy urodzili się w mieście, to podejrzewam, że gdzieś indziej w świecie sporo było emigrantów, którzy nagle z niewyjaśnionych przyczyn padliby trupem. Warto trochę podszlifować warsztat, ale ogólnie jestem ciekaw twoich dalszych pomysłów.

deviantart.com/sil-vah

Hail Discordia

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Interesujący pomysł, ale skrzywdzony wykonaniem.

Podobała mi się zaklęta kostka i próba wkupienia się w łaski boga przy jej pomocy. Widać zadziałała, bo przeżył.

Jeśli artefakt jest tak ważny, to IMO powinien być dobrze ukryty, a nie leżeć sobie gdzieś na wierzchu. I tu mogłaby się przydać Kaira.

Teraz, po ogłoszeniu wyników już można poprawiać błędy.

to znaczy kim Ty właściwie jesteś. – Wybacz, jeśli to dla Ciebie niezręczny tema

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Tekst cierpi na różne bolączki techniczne, z czego najbardziej w oczy rzucały mi się nagminnie niepoprawny zapis dialogów/myśli oraz byłoza. Styl z pewnością by zyskał, gdyby oczyścić go z różnych odmian czasownika “być” i zastąpić bardziej urozmaiconymi konstrukcjami. Dodatkowo sam początek to sążnista, ani trochę subtelna ekspozycja, co może łatwo odstraszyć potencjalnych czytelników.

Sam pomysł na fabułę jest całkiem zgrabny, choć w moim odczuciu zabrakło światotwórczych fundamentów, aby w pełni zagrał. Wszystko jest tu bardzo ogólnikowe – świątynia, jakiś cesarski dwór, miasto, ale żadnych konkretów. Takie ogólne zarysowanie świata sprawdziłoby się, gdyby w innej warstwie – fabularnej czy psychologicznej – tekst oferował istne fajerwerki, tutaj jednak, niestety, tego nie uświadczyłam. Akcja jest raczej prosta: mamy skok, który udaje się prawie bez przeszkód, potem wychodzi na jaw prawda o złotej kostce, drużyna zwraca się przeciwko sobie – i koniec. Dodając do tego postacie, o których niewiele wiadomo, raczej ciężko się zaangażować w przedstawione wydarzenia.

Na konkursowego złola najbardziej pasuje tutaj Hnarr, tyle że jest najsłabiej zarysowaną postacią. Ma motywy – zabić jak największą liczbę osób dla swego bóstwa – ale to tyle. Nie powiem, aby zrobił na mnie wrażenie.

Dodatkowo scena, w której Kaira wypytuje Rybę o jego rodowód, jest, w mojej opinii, zapychaczem, bez którego tekst ze spokojem by się obył (podobnie jak w przypadku żarciku o kupie :P).

deviantart.com/sil-vah

Nowa Fantastyka