- Opowiadanie: StalowyKruk - Rycerz Burzy rozdział 1

Rycerz Burzy rozdział 1

Właściwie miałem to nazwać dumnie “księgą pierwszą”, nie rozdziałem, ale ma za mało stron.

Oceny

Rycerz Burzy rozdział 1

Aharin z wysiłkiem wdrapał się na skarpę i mgła rozstąpiła się, ukazując mu płaski, zielony krajobraz. Jak okiem sięgnąć tylko lekko wypłowiała, kwitnąca trawa przetykana okazyjnie niskimi drzewami o bardzo grubych pniach. I ani śladu drogi.

Obrócił się, do rozpościerającej się poniżej niekończącej się przestrzeni białego puchu. Oczywiście, że zgubił drogę podróżując przez morze mgieł. Tyle razy mu powtarzali „trzymaj się drogi i wszystko będzie dobrze”. Szkoda, że nie wspomnieli, że mgła jest tak gęsta, że nie będzie widział własnych stóp.

Ale to już przeszłość. Popatrzył ponad morzem mgieł na majaczące w oddali Góry Nieszczęścia. Siedem ponurych szczytów, w paśmie mniejszych szpiców rozpościerało się od chmur na ziemi po chmury na niebie. Aharina ogarnęła tęsknota za domem. Stąd nie wyglądał zbyt gościnnie, ale w rzeczywistości kryły się tam twierdze ponad chmurami, skąpane w blasku bezlitosnego słońca, gdzie powietrze było przejrzyste i lekkie.

Tak, powietrze. Aharin wziął nieufnie głębszy wdech. Liczył, że gdy opuści mgłę, oddychanie nie będzie już tak uciążliwe, tymczasem wciąż czuł się jakby próbował wypełnić płuca zupą.

Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na Góry Nieszczęścia i po krótkim zastanowieniu postanowił ruszyć wzdłuż brzegu Morza Mgieł na północ. Prawie północ. W zasadzie to był prawie pewien, że w stronę północy brzeg zakręca w kierunku północnego zachodu, albo północnego wschodu. Obejrzał się za siebie na słońce, które odmówiło podania przydatnych informacji.

Trzeba było uważniej czytać mapy – pomyślał. Przed wyjazdem Czerwone Oczy pokazał mu mnóstwo map. Niestety nie chciał się nimi podzielić.

Aharin bardzo się nie przejmował. W końcu już się zgubił. Nie da się zgubić dwukrotnie, uznał.

Z tego co pamiętał, wzdłuż brzegu Morza Mgieł leżały strażnice. Ludzie nie ufali mgle i bali się, że pewnego dnia mgła przyjdzie po nich. Ten strach nie był przesadnie irracjonalny, gdyż morze w przeszłości już zmieniało swój brzeg, a ludzie nie wychodzili z tej mgły żywi. Z Aharinem sprawa miała się inaczej. Nie był człowiekiem, nie do końca. Jasne, wszystkie elementy były na swoim miejscu. Miał dwie ręce, dwie nogi, po pięć palców na kończynę, ale diabeł tkwił w szczegółach. Jego skóra miała z natury siny odcień, oczy były blade i opalizujące, a włosy po bliższym przyjrzeniu się zaczynały przypominać budową promienie piór, choć piórami nie były. Być może w zamierzchłych czasach dalecy, nielotni przodkowie ptaków obnosili się z podobnym włosiem, Aharin jednak nie miał o tym pojęcia i podobieństwo było zapewne przypadkowe.

Żadna z tych, niezwykłych w oczach ludzi, rzeczy nie wydawała się Aharinowi szczególnie wyjątkowa. Wychował się pośród setek takich jak on, był Rycerzem Burzy. Urodził się i żył będąc Rycerzem Burzy. Żadnego nonsensu z paziowaniem, giermkowaniem i pasowaniem, nie musiał nic udowadniać, tylko spełniać oczekiwania. Ktoś znający się na działaniu społeczeństw mógłby oprotestować ten system, ale Rycerze Burzy funkcjonowali nieco inaczej niż ludzie i według nich był perfekcyjnie akceptowalny.

 

 

 

Po kilku godzinach marszu Aharin dostrzegł niską, krępą wieżę blisko brzegu Morza Mgieł. Przechylała się lekko i kawałek blanków leżał na ziemi, ale wznosiła się nad nią drobna strużka dymu, znana na całym świecie oznaka obecności ludzi i drzemiących potworów o ognistym oddechu.

Aharin zatrzymał się i odpiął od pasa hełm. Wypolerowana stal zabłysła w słońcu. Hełm składał się z głównej, miskowatej części i nachodzących na siebie pasów metalu, osłaniających boki i tył głowy. Założył go i przypiął do niego maskę; lekko wygięty kawałek stali, z grubsza w kształcie twarzy, z otworami na oczy. Jeżeli byli tam ludzie, nie było powodu ich straszyć nieludzką twarzą, a jeżeli była to jakaś bestia, noszenie hełmu tym bardziej było rozsądne. Poza hełmem jedyną metalową zbroją Aharina były równie błyszczące stalowe rękawice i nagolenniki.

Zakończywszy, wznowił marsz ku wieży, lekko powiewając płaszczem. Ten rodzaj płaszcza był dumą Rycerzy Burzy. Szara opończa okrywała całe ciało i sięgała pofalowanym brzegiem niemal do samej ziemi. Z przodu znajdowało się rozcięcie, które pozwalało rycerzowi wygodnie odrzucić płaszcz na plecy podczas walki, ale zazwyczaj trzymało się zamknięte bez pomocy guzików, co mogło równie dobrze być przejawem myśli technicznej Rycerzy Burzy jak i magią. Na opończę narzucona była druga, mniejsza, sięgająca ledwie za ramiona, o równie pofalowanym brzegu jak ta większa. Nie wydawała się zbyt praktyczna, ale wszyscy Rycerze Burzy zgadzali się, że wygląda wyjątkowo dobrze.

Obok wieży stał niewielki murek, zapewne mający pełnić funkcję zagrody, a wewnątrz, wokół i na nim stało kilka kóz.

– Beee – powiedziała jedna z nich na widok Rycerza Burzy.

Po przeciwnej stronie, gdzie przebiegała, niegdyś wybrukowana, droga, niski staruszek doglądał wędzarni z niedopasowanych do siebie cegieł.

Aharin odkaszlnął lekko, by zwrócić na siebie uwagę i bo zawiało dymem w jego stronę.

Staruszek obejrzał się za siebie.

– Kolejny? – powiedział. – W dodatku niższy niż poprzedni.

Aharin rzeczywiście nie był wysoki. Ale był to zwyczajny wzrost jak na jego wiek. Rycerze Burzy nie przestawali rosnąć po zakończeniu dojrzewania, proces ogromnie zwalniał, ale się nie zatrzymywał i w swoim potencjalnie wielokrotnie dłuższym od ludzkiego życiu Aharin mógł stać się wyższym od każdego człowieka.

Zamiast jednak uświadamiać staruszka zapytał tylko:

– Czy należysz do załogi wieży?

Stulecia odosobnienia jego rasy przyniosły ze sobą pewne różnice w akcencie i wymowie słów, choć nic znaczącego. Wina leżała oczywiście po stronie ludzi i ich złośliwie krótkich pokoleń, gdzie każde coraz bardziej wypaczało język.

– Wieży? Sam nie wiem – powiedział staruszek. – Mieszkam tu i jeszcze kilka lat temu dostawałem za to żołd, ale teraz chyba zupełnie o mnie zapomnieli. Jeden z waszych twierdził, że już mi nie płacą, bo królestwo upadło, ale jeżeli to prawda to upadło bardzo cicho, bo nic się nie zmieniło.

– A żołd?

– Eh, i tak nie miałem na co go wydawać.

Stali tak przez chwilę w milczeniu.

– Czy, mógłbyś mi wskazać którędy dostanę się do c… Ehr, do najbliższego miasta? – Aharin ugryzł się w język zanim powiedział cywilizacji. Nie chciał przypadkiem obrazić staruszka.

– Próbowałeś pójść drogą?

Rycerz Burzy popatrzył na szeroki pas wygniecionej ziemi, z którego wciąż wystawały gdzieniegdzie kamienie podejrzanie przypominające budulec wędzarni i niskiego murku dla kóz. Jakoś nie przyszło mu to wcześniej do głowy.

– Dziękuję za pomoc – powiedział szybko i ruszył pospiesznie drogą, unikając patrzenia staruszkowi w oczy.

 

 

 

Gdy słońce w końcu zniżyło się nad horyzontem i zaczęło robić się ciemno, przez głowę Aharina przemknęło, ze mógł zapytać nie tylko o kierunek ale i o odległość. Pewną nadzieję na obecność cywilizacji dawało mu potykanie się o dziury po kamieniach w drodze. Nie potrafił sobie wyobrazić, do czego mogłyby potrzebować ich zwierzęta.

Szarpnął nerwowo za zapięcia przeszywanicy. Denerwował się perspektywą spotkania tak wielu ludzi, że miejsce, w którym mieszkali nazywano miastem. W domu byli co prawda górale, ale mieszkali w niewielkich skupiskach i mieli wypracowane wspólne zasady z Rycerzami Burzy.

Gdy wspiął się na niewielki pagórek, niegodny nawet nazwy wzgórza, choć może zamiast wspiął się, bardziej trafne byłoby „wszedł krokiem spacerowym”, zobaczył wioskę.

Spodziewał się czegoś więcej.

Była mała i położona w całości wzdłuż drogi. Ot kilka krytych strzechą domków.

W miarę jak Ahartin zbliżał się do wioski, narastało w nim poczucie niepokoju. W ostatnim, dramatycznie pomarańczowym świetle dnia i rozciągniętych cieniach nie widać było śladu ani jednego człowieka. Ani jeden płomień świecy nie świecił przez okno. Ani jeden komin nie pluł w niebo dymem.

Aharin obszedł całą wioskę. Nie zajęło mu to dużo czasu, więc na wszelki wypadek zrobił to ponownie. Dopiero wtedy zdecydował się wrócić na drogę, wzdłuż której stały kryte strzechą domy. Nie wiedział co zrobić. Był już przekonany, że w okolicy nie ma nic poza paroma przestraszonymi zwierzętami, kryjącymi się w rogach zagród, ale nie odważył się wejść do żadnego z domów. Wydawało mu się to nie w porządku. W końcu jednak słońce całkiem zaszło i z nieba zaczął padać drobny, lecz irytujący deszcz.

Aharin, przekonawszy samego siebie, że to konieczne, ukrył się w jednym z domów. W środku było zupełnie ciemno.

W poszukiwaniu jakiejś świecy przewrócił miotłę, potknął się o stołek i wpadł na stół tak gwałtownie, że zgiął się w pół. Wpół leżąc pomacał blat aż z cichym brzękiem potrącił żelazny stojak na świece. Był w niego wczepiony ogarek.

Po kilku minutach męczenia się z krzesiwem i hubką miał źródło światła. Z pewnym zawodem nie odkrył żadnych śladów walki ani zamieszania, pominąwszy przewrócone miotłę i stołek. Wszystko wyglądało jakby właściciele jeszcze tego samego dnia byli w domu i nie zamierzali opuszczać go na długo, lub też nie zamierzali opuszczać go wcale.

 

 

 

Leslie nie spodziewał się spotkać Rycerza Burzy. Jechał właśnie do swojego kuzyna, wioząc kilka worków mąki i zamierzając wreszcie odzyskać pożyczone kuzynowi trzy miesiące wcześniej grabie, gdy zza pagórka wyłonił się człowiek. Nosił sięgającą ziemi szarą opończę i ten śmieszny hełmie z maską, jaki Leslie widział już kiedyś, na innym Rycerzu Burzy. Tamten na czas swojego pobytu stał się lokalną atrakcją w miasteczku.

Tamten był sporo wyższy, uznał Leslie, przyglądając się Rycerzowi, który z kolei najwyraźniej przyglądał się koniowi.

– Em, dzień dobry? – niepewnie powiedział.

Rycerz Burzy obrócił twarz* w jego stronę.

– Jedziecie do wioski, eee tej tam? – zapytał, wskazując za siebie.

Leslie skinął głową. Wioska nie miała nazwy. Zaczęło się od zwyczajnego braku weny, który szybko okazał się brakiem kreatywności jako takiej, ale w końcu wszyscy się przyzwyczaili. Jedyna poważniejsza próba nadania nazwy została oprotestowana przez mieszkańców sąsiedniej wioski, którym nie spodobało się „pożyczenie” ich nazwy.

– Odradzam – powiedział Rycerz Burzy, wyrywając Lesliego z niespodziewanych przemyśleń na temat nazw i ich braku. – Jest tam zupełnie pusto. Znaczy, domy stoją. I w tych domach są rzeczy. Ale ludzi nie ma.

Farmer zmarszczył brwi.

– Co? – wydusił z siebie.

– Dopiero co tam byłem. Nikogo tam nie ma. I coś jest bardzo nie tak, przez całą noc nie zmrużyłem oka.

Zza maski wydostały się odgłosy ziewania.

Leslie obejrzał się za siebie, gdzie na wozie siedzieli ze skonsternowanymi minami jego brat i syn.

– Muszę sam to zobaczyć – powiedział Rycerzowi. – Wsiadaj na wóz, jeśli chcesz.

– Akurat szedłem w przeciwną stronę.

– Będziemy tam wracać. Jadąc z nami i tak będziesz szybciej.

– Niech będzie – powiedział Rycerz Burzy i z pomocą syna farmera wdrapał się na tył wozu.

 

 

 

Przeszukali całą bezimienną wioskę i nie znaleźli nic, co mogłoby powiedzieć im co się stało. Syn farmera zrobił zamieszanie, odkrywając „ślady walki”, ale przysypiający Aharin przyznał się, że to on stoi za podle potrąconymi, przez niewątpliwie groźnych porywaczy, miotłą i stołkiem.

Nie znaleźli też żadnych śladów. Droga była sucha jak pieprz, nawet tam, gdzie kamienie zupełnie rozkradziono, a rosnąca w tych okolicach trawa nie gięła karku łatwo. Nie tylko postawienie w niej nogi wymagało pewnego wysiłku, ale i po jej zabraniu wracała szybko do poprzedniego kształtu z wojowniczym szelestem. W rzeczy samej ta trawa była jednym z największych osiągnięć ewolucji i dominującym gatunkiem tej krainy. Doprowadziła już do wyginięcia niemal wszystkich lokalnych roślinożerców i ludzkie pola oraz siedziby były w jej metaforycznych oczach jedynie tymczasowym opóźnieniem dominacji absolutnej.

 

 

 

Ktoś potrząsnął Aharina za ramię, wyrywając go z drzemki na wozie.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział syn farmera.

– Aharin skinął półprzytomnie głową, próbując rozróżnić rzeczywistość od snu. Śniły mu się pioruny rozświetlające ciemne niebo błyskami i grzmoty toczące się po polach. Jakże pięknie ich dźwięk roznosiłby się po takim terenie. – pomyślał, rozglądając się dookoła. Dzień był jak na złość słoneczny i ani jeden podmuch wiatru nie ruszał nieprzyjemnie gęstego powietrza. Gospodarstwo Lesliego znajdowało się na obrzeżach wsi znacznie większej niż bezimienna wioska, w której Aharin spędził noc. Była w niej nawet gospoda, do której postanowił się skierować.

Nie było żadnej nazwy, tylko szyld z namalowanym drzewem, jednym z tych niskich i poskręcanych, jakie rosły w okolicy.

Z chęcią wynająłby pokój, żeby się wyspać, najeść i może nawet umyć, jeżeli udałoby mu się znaleźć jakąś balię, ale tutaj pojawiała się kolejna z wad izolacjonizmu. Najzwyczajniej w świecie nie miał pieniędzy. Rycerze Burzy na przestrzeni stuleci dostosowali się do systemu walutowego rdzennych mieszkańców Gór Nieszczęścia, którzy używali muszelek. Oni też nie wiedzieli skąd się tam wzięły. Na tę chwilę konsensus zakładał, że rozrzucił je jakiś szalony bóg. Było to o wiele łatwiejsze i mniej niepokojące niż wyobrażanie sobie wspinających się małży. Czerwone Oczy mówił coś o jakimś wypiętrzaniu, ale wszyscy byli już przyzwyczajeni do jego dziwnych i nielogicznych wyjaśnień. W zamyśleniu i tak wszedł do środka.

Nie było tu prawie nikogo, w tych godzinach stali bywalcy pracowali, ale przy jednym ze stołów siedziało dwoje ludzi. Starszy, o czarnych włosach i czarnych wąsach nosił podszewkę pod zbroję a u pasa wisiał mu miecz. Drugi był młody, jeszcze nie dorosły, na tyle, na ile Aharin był w stanie ocenić. Wąsaty obrócił się.

– Rycerz Burzy! – zawołał głośno i machnął zachęcająco ręką. – Przysiądź się – powiedział szczerząc się radośnie klepnął miejsce obok siebie.

Nogi Aharina same poniosły go w tamtą stronę.

– Nigdy nie miałem przyjemności rozmowy z Rycerzem Burzy – rzekł wąsacz.

Zmęczony umysł Aharina w końcu połączył fakty, ci ludzie to rycerz i jego pomagier, giermak, czy jakoś tak.

– Ronardt Sammon, wędrowny rycerz – przedstawił się wąsacz. – A to mój giermek.

– Miło mi – odpowiedział Aharin.

– Czy mogę poznać twoje imię?

Aharin odchrząknął, próbując jak najlepiej ubrać w słowa, co chciał powiedzieć.

– Niestety nie – rzekł. – Nie dzielimy się swoimi imionami. Najlepiej, żebyśmy wszyscy pozostali dla was po prostu Rycerzami Burzy.

– Jak sobie życzysz.

 

 

 

Podczas, gdy konwersacja umierała śmiercią naturalną, gospodarz toczył wewnętrzną bitwę. Do jego karczmy wszedł nieszczęsny Rycerz Burzy i teraz siedział jakby nigdy nic przy jednym ze stolików. Niezawodny instynkt gospodarza mówił mu, że przybysz jest bez grosza przy duszy. Nie mógł go jednak po prostu wyrzucić. Po pierwsze, wyglądało na to, że zaczął się dogadywać z prawdziwym rycerzem i po drugie, słyszał w życiu co nieco o Rycerzach Burzy. Ryzykowanie klątwy nie wchodziło w grę, zwłaszcza, że mogła to być taka klątwa, co uderza z hukiem z nieba i pali zabudowania. Najrozsądniejszym działaniem wydawało się więc zostawić go w spokoju. Wydawało się. Ale przecież wszedł do środka. Usiadł przy stoliku jakby nigdy nic. A jeśli czegoś oczekiwał? Gospodarz podskoczył, słysząc huk. W panice rozejrzał się, starając się być szczególnie wyczulonym na ślady ognia. Dostrzegł jedynie giermka, podnoszącego krzesło z zakłopotaną miną.

 

 

 

Przed Aharinem zmaterializowała się miska potrawki.

– Dziękuję, ale nie mam pieniędzy – powiedział, podnosząc głowę, by spojrzeć na człowieka, który ją przed nim postawił.

–Nie trzeba, to podarunek – powiedział gospodarz i wycofał się do kuchni.

Aharin pogrzebał łyżką w misce. Potrawka nie pachniała źle. Mogłoby być w niej więcej mięsa, ale przynajmniej była ciepła.

– Co sądzisz o tej stronie Morza Mgieł? – zapytał Ronardt.

Aharin zastanawiał się przez chwilę.

– Jeszcze nie widziałem za dużo – powiedział. – Tylko strażnicę na brzegu morza i pustą wioskę.

– Opuszczoną?

– Wyglądała jakby wszyscy po prostu sobie poszli.

– Jakieś ślady walki?

– Żadnych.

Wędrowny rycerz i jego giermek popatrzyli po sobie.

– To nie jest jedyny taki przypadek w okolicy – powiedział Ronardt. – Podobny los spotkał przynajmniej dwie inne wioski i parę odosobnionych gospodarstw –mówił, patrząc na Aharina, bezskutecznie próbującego wcisnąć łyżkę pod maskę. – Na początku sądziliśmy, że to wyjątkowo dobrze zorganizowane porwania, ale mam wątpliwości. Nie wiadomo, żeby kiedykolwiek ostał się ktoś z takich miejsc i nigdy nie było żadnych śladów walki.

Aharin odłożył łyżkę i popatrzył tęsknie na potrawkę.

– To może być coś nadnaturalnego – przyznał. Wiedział, że coś było nie tak z wioską, w której próbował nocować. Jego instynkt miotał się, krzycząc „zagrożenie”, „wstawaj”, „nie ma czasu na spanie”.

– Czy, em… Czy to może być mgła? – zapytał giermek.

– Nie wiem, raczej nie – stwierdził Aharin. – Myślę, ze poznałbym, gdyby to była mgła.

Na przykład po trupach, dodał w myślach. Cokolwiek zabijało we mgle, nie przejmowało się sprzątaniem. Idąc przez mgłę nie było nic widać, ale udało mu się potknąć o prawie kompletny szkielet.

– Tak, czy inaczej, ta sprawa wymaga wyjaśnienia – powiedział Ronardt. – I jest za to nagroda – dodał. – Właśnie dlatego tu jestem, by zmierzyć się z zagrożeniem, terroryzującym okoliczne wsie. No i pieniądze się przydadzą, w końcu nic na świecie nie jest za darmo.

– Będziemy zaszczyceni, jeżeli Rycerz Burzy dołączy do nas w tej szlachetnej sprawie – rzekł Sammon po chwili ciszy.

– Obawiam się, że mam własną misję do wykonania.

– Ale tutaj giną niewinni ludzie. Chyba nie możesz tego tak zostawić?

Aharin odruchowo spróbował potrzeć podbródek, ale urękawiczona dłoń tylko odbiła się od maski. Nie uśmiechało mu się tak po prostu zostawić sprawy znikających ludzi, ale miał swoją misję. Miał dowiedzieć się, co właściwie się stało i zaprowadzić porządek. Według tych, którzy poddali się i wrócili, w królestwie panował chaos. Lokalni możnowładcy walczyli ze sobą, a graniczące państwa łapczywie próbowały odgryzać co się da.

Rycerz i jego giermek patrzyli na niego w ciszy. Aharin podjął decyzję. Nie można zaprowadzić porządku bez ludzi. A jeżeli zagrożenie było nadnaturalne, to właśnie on mógł mieć największe szanse.

– Idziesz z nami? – zapytał Ronardt.

– Pójdę.

– Wspaniale. – Rycerz wstał i razem z giermkiem ruszył do wyjścia. – Przygotujemy konie.

Aharin popatrzył w osłupieniu jak wychodzą. Nie przeszło mu przez myśli, że mogą chcieć wyruszyć natychmiast. Był zmęczony i głodny. Opuścił głowę i zobaczył przed sobą wciąż ciepłą potrawkę. Podniósł miskę, przeszedł w róg izby, stanął przodem do ściany, zdjął maskę i zaczął pospiesznie jeść.

 

 

 

 

Po drodze Ronardt gadał. Gadał o swoich rycerskich powinnościach, gadał, że Aharin powinien jednak nauczyć się jeździć na koniu, gadał o krajobrazach i co najważniejsze, gadał o świecie.

Aharin słuchał pilnie i dowiedział się wielu rzeczy, z których nie wszystkie zrozumiał. Słuchał o niejakim Duvanie Anktirionie, rzekomo próbującym zjednoczyć wschodnią część kraju, zanotował w myślach, że gdyby poszedł na zachód główną drogą z wioski, w której stała gospoda, dotarłby w końcu do Soletty, w słowach rycerza, pięknego i wspaniałego miasta, ale droga do niego przecinała się w pewnym miejscu z tak zwanym, ponurym traktem, prowadzącym do bardzo niesympatycznego miejsca nazywanego Studnią. Dowiedział się, że na północ wciąż broni przełęczy górskich przed siłami inwazyjnymi i że Anktirion niewątpliwie przybędzie jej na pomoc. Jak tylko zaprowadzi porządek na wschodzie, znaczy się. Ale nie tym wschodzie, gdzie stały opustoszałe wioski i powolne fale morza mgieł rozbijały się o wzgórza. O nie. Na tę ziemię nikt nie zwracał uwagi, przecież nic tu nie było. Żadnych surowców, ziemia jałowa i do tego strach, że morze mgieł znów zmieni brzeg.

Rycerz i jego giermek bez sukcesów[*] przeczesali wioskę, w której Aharin spędził noc i śledztwo po raz kolejny utknęło w martwym punkcie, jeżeli kiedykolwiek w ogóle się z niego ruszyło.

Ronardt wyciągnął z juków mapę i przywołał Aharina skinięciem dłoni.

– Jesteśmy tutaj – powiedział, wskazując. – Dwie pozostałe opuszczone wioski to ta i ta. – Wioski również leżały bliżej morza mgieł, niż pozostałe ludzkie osady. Blisko byłoby niewłaściwym stwierdzeniem, ale między nimi a brzegiem były tylko równiny i pagórki.

– Zabawne – powiedział Aharin.

– Co takiego?

– Myślałem, że strażnica, w której byłem, leży bliżej.

Rycerz nachylił się nad mapą. Oznaczona na niej wieża strażnicza, leżała nie tylko na wschód, ale też nieco na południe od wioski, co w połączeniu z pewną nieregularnością brzegu, sprawiało, że miejsce, gdzie mgła była najbliższa wiosce, było znacząco oddalone od strażnic.

– Jesteś pewien, że to nie mgła? – zapytał Ronardt. W jego nieprzyzwyczajonym do tak ciężkiej pracy umyśle, powoli tworzyły się powiązania i pomysły.

– Pewien – powiedział Rycerz Burzy i ziewnął. Jemu z kolei dawało się we znaki zmęczenie oraz braki snu i samo skupienie się na mapie sprawiało mu trudności, nie mówiąc już o myśleniu. – Poznałbym, gdyby to była mgła z morza i wy pewnie byście poznali.

– Co?

– Powiedzmy, że to, że ludzie nie wychodzą z mgły, nie oznacza, że znikają.

– Oh.

– Więc jeśli mgła wystąpiłaby z brzegów i dotarła aż tutaj, a potem się cofnęła… – Aharin zawahał się. Nie dlatego, że nie chciał tego powiedzieć, ale po prostu zgubił wątek. Chciał móc chociaż przetrzeć oczy.

Ronardtowi to wystarczyło. Popatrzył ponownie na mapę w skupieniu. Mgła nie mogła przyjść tutaj, ale, myślał, wynajdując dwie poprzednie wioski, co jeśli ludzie poszli do mgły?

Na początku chciał się skarcić za tę myśl. W końcu była głupia, prawda? Dlaczego ludzie mieliby sami iść na śmierć? W tej krainie nawet dzieci musiały wiedzieć, że od mgły należy trzymać się z daleka.

Ludzie jednak nie mogą tak po prostu zniknąć. W poprzednich przypadkach drużyny poszukiwawcze przeczesały okoliczne tereny i pomijając nieprzyjazną, twardą trawę nie znalazły nic w okolicy. Nie było żadnych ciał, ani nawet grup skrzydlatych padlinożerców, tak dobrych w wynajdowaniu zwłok. Ale nawet jeśli mieszkańcy wiosek leżeli teraz martwi we mgle, jak mógłby tego dowieść? Wejście we mgłę to samobójstwo. Samobójstwo dla wszystkich oprócz…

Popatrzył na Rycerza Burzy.

– Musimy ruszać – oznajmił mu.

– Co? Teraz? – zdziwił się Aharin. Minęła już większa część dnia i zdawało mu się, że złowroga aura spowijająca to miejsce słabła. Może tym razem dałby radę zasnąć.

– Jak najszybciej. Nie chcę, żeby przez brak pośpiechu zginęło więcej ludzi i modlę się, żebym nie miał racji, ale koniecznie musimy coś sprawdzić. Wyjaśnię po drodze.

 

 

 

W końcu słońce zaszło i musieli się zatrzymać. Wybrali miejsce na niewielkim pagórku, tuż obok niewiarygodnie poskręcanego, grubego drzewa, niewiele wyższego od koni. Gdy wędrowny rycerz i jego giermek zajęli się wierzchowcami, Aharin usiadł pod drzewem i rozmyślał, żując suszone mięso. Przeliczyli się, myśląc, że idąc na przełaj dotrą szybciej do morza. Gęsta i twarda trawa poważnie ich spowolniła.

Pomysł Ronardta był… interesujący. Aharin nie miał nic przeciwko sprawdzeniu, czy ma rację, ale coś innego martwiło go znacznie bardziej. Nie mieli przeciwko sobie po prostu grupy porywaczy, walczyli z nieznaną obecnością, która zostawiła po sobie jedynie niematerialny ślad. Przez całą drogę próbował wyczuć to, co czuł w wiosce, ale bez skutków. Może ślad zniknął, a może nigdy go tu nie było. Do tego martwił się o strażnika z wieży nad morzem mgieł. Może i zamienił z nim tylko parę zdań, ale nie chciał, żeby staruszka spotkało coś złego. W końcu, jeżeli zniknięcia rzeczywiście szły z północy na południe i nie dotyczyły tylko większych siedzib ludzkich, strażnica była następna.

Ronardt usiadł naprzeciwko.

– Mógłbym zobaczyć twoją broń? – zapytał po chwili.

Czemu nie? – pomyślał Aharin. I tak musiał odpiąć miecz od pasa, żeby wygodnie usiąść pod drzewem. Wyciągnął przed siebie rękę z mieczem.

Ronardt wziął go ostrożnie, niemal z czcią i wysunął z pochwy.

– Spodziewałem się czegoś bardziej… niezwykłego – powiedział z zawodem. To był dość zwyczajny, porządnie wykonany miecz zbrojny, o niezbyt szerokim jelcu i rękojeści owiniętej drutem. – Jesteś z nim dobry?

– Umiem nim walczyć, ale miecz nie jest moją ulubioną bronią.

– Więc dlaczego masz akurat miecz?

– Każdy, kto wyrusza na misję dostaje tradycyjnie płaszcz, maskę, rękawice i miecz.

– Tradycyjnie?

– Tradycyjnie.

Ronardt oddał mu miecz.

– Przydałaby ci się dobra tarcza do tego miecza – rzekł. – Wiem, gdzie można takie dostać w Solettcie. Dlaczego nie pójdziesz tam z nami, jak już uporamy się z tymi zniknięciami?

Aharin nie wiedział, czy być pewnym podziwu dla tego jak rycerz wspomniał o załatwianiu sprawy zaginięć jakby chodziło o ściągnięcie niesfornego kota z drzewa, czy przeklinać jego lekkomyślność. Gdyby był cyniczny, szybko by się zorientował, jakim człowiekiem jest Ronardt Sammon – niepoprawnym optymistą i człowiekiem tak uczciwym, że zapewne przez samo wjechanie do miasta znacząco obniżał średnią przestępczości. Kimś, przekonanym, że przy dostatecznej ilości odwagi i prawości można pokonać każdą przeciwność losu. Kimś, kto wiecznie ściągał na siebie kłopoty, próbując uchronić przed nimi innych. Aharin jednak nie był cyniczny.

– Zastanowię się – powiedział tylko.

 

 

 

W nocy było Coś. Nienazwana istota stąpała lekko. Żyła tylko w jednym celu, miała tylko jedno pragnienie i jedną radość w swym żałosnym istnieniu.

I istota znalazła trzy umysły pośród nieprzyjaznych równin. Pierwsze dwa nie stanowiły problemu. Jeden zdecydowany i drugi, nieśmiały. Stworzenie objęło je z łatwością. Ale trzeci był inny.

Istota powoli badała go, i odkryła więzy. Samodzielnie nałożone ograniczenia, żelazną dyscyplinę przykrywającą resztę niczym całun. Nie mogąc się powstrzymać, zajrzała do środka i przestraszyła się tego, co tam znalazła, lecz strach ten był niczym w porównaniu z przerażeniem, jakie poczuła chwilę później, tym straszliwym uczuciem, jakie ogarnia kogoś, gdy orientuje się, że otchłań w którą patrzy ma oczy i odpowiada spojrzeniem.

 

 

 

Aharin poderwał się. W jednaj chwili przeszedł z pozycji leżącej, do bojowej i dobył miecza. Nie wiedział, co się działo, ale prowadził go instynkt. I nagle wyczuł wrogą obecność. Tak silną, tak blisko. Ruszył przed siebie, budząc Ronardta i jego giermka i usłyszał nie dalej niż kilkadziesiąt metrów dalej odgłosy szaleńczej ucieczki.

 

 

 

Nie zmrużyli oczy przez ostatnie kilka godzin, jakie pozostały im do świtu a gdy tylko zrobiło się dość jasno, ruszyli w drogę. Byli zmęczeni, poirytowani i zaniepokojeni. Nie sprzyjało to chęciom na rozmowy.

Koło południa dotarli nad brzeg Morza Mgieł. Pogoda nie była tak dobra jak dnia poprzedniego, większość nieba przesłaniały nieregularne smugi chmur i wiał porywisty wiatr, siłując się z bardzo wytrwałą trawą i wzburzając nieco połacie mgły. Ronardt przy pomocy swojego giermka zakuł się w zbroję i został na straży, podczas gdy Aharin, zgodnie z planem, miał wejść we mgłę.

Powiewając opończą podszedł do brzegu, który w tym miejscu był stromą skarpą i ostrożnie stawiając nogi spróbował znaleźć oparcie. Znalazłszy się na dole, nieco szybciej niż planował, otrzepał tyłek z ziemi. I natychmiast odwrócił się. Wróciło to co czuł w opustoszałej wiosce i tam, gdzie zostali zaskoczeni w śnie. Z wysiłkiem, parokrotnie się zsuwając, wdrapał się ponownie na skarpę. Na górze byli tylko rycerz i jego giermek. Ale Aharin wiedział, ze coś jest nie tak. Obydwoje stali obróceni w jego stronę, Ronardt z mieczem i tarczą, giermek z dużym toporem, który rycerz trzymał w jukach. Aharin nigdy wcześniej nie widział go z bronią. Nigdy wcześniej też chłopak nie patrzył mu w oczy.

Rycerz Burzy rozgarnął rękami i jego opończa rozdzieliła się z przodu. Wiatr od razu wykorzystał okazję. Aharin, łopocząc płaszczem, ruszył ku swoim towarzyszom.

– Widzieliście coś? – krzyknął. Nie otrzymał odpowiedzi.

Może po prostu wiatr mnie zagłuszył – pomyślał, nie przerywając marszu.

Zatrzymał się tuż przed nimi. Stali przez chwilę patrząc na niego, po czym zaatakowali jednocześnie. Ronardt od lewej, cięciem, jego giermek od góry, pozwalając działać ciężarowi topora. Aharin uskoczył do tyłu i spróbował uciec w lewo. Dali się złapać. Zawrócił błyskawicznie i ruszył na giermka. Prawą ręką, złapał drzewce topora, lewą grzmotnął go w potylicę. To może być właściwy moment, żeby przypomnieć, że Rycerz Burzy nosił pancerne, stalowe rękawice. Uderzenie nie tyle wyrwało giermkowi topór, co zerwało go z broni. Aharin uniósł topór w samą porę, by drzewcem zasłonić się przed nadchodzącym ciosem mieczem, a następnie szybko obrócił się, by uderzyć oszołomionego giermka, tym razem całkowicie pozbawiając go przytomności. Od razu musiał wrócić do wciąż atakującego rycerza. Uniknął paru ciosów, a następnie, trzymając topór w lewej ręce zablokował miecz, przyciskając go do ziemi. Rycerz w odpowiedzi uderzył go tarczą. Ale Aharin wytrzymał, przerzucił rękę nad zasłoną i dotknął opancerzonego ramienia.

To wystarczyło.

Przez pancerz przebiegło dużo nieznanych Aharinowi jednostek napięcia elektrycznego. Wystarczająco by powalić Ronardta. Rycerz złożył się niczym metalowy domek z kart.

Aharin stał samotnie. Nie był wściekły. Był po prostu bardzo niezadowolony. Nie chciał używać mocy, nie powinien ich używać. Popatrzył krytycznie na lekkie ślady przypalenia po wewnętrznej stronie rękawicy. Przez całe życie uczono go, że nie powinien polegać na tych mocach. Ale to była sytuacja krytyczna, nie mógł inaczej obezwładnić rycerza, bez robienia mu krzywdy.

Przyciągnął ku sobie krawędzie opończy , by znów połączyć ją na środku i popatrzył w górę. Podczas walki niebo zasnuły grube, szare chmury i zrobiło się ciemno. Upewnił się, że giermek oddycha i podniósł przyłbicę rycerza, by sprawdzić, czy ten nie odgryzł sobie języka. Wszystko było w porządku.

Za jego plecami rozległ się szelest. Aharin wstał i obrócił się. Stanął oko w oko z przedziwnym stworzeniem. Było wysokości konia, niesamowicie chude, chodziło na czworaka z grzbietem wygiętym w łuk. Jego głowa wyglądała jak ludzka czaszka ze zwierzęcymi zębami, obciągnięta szarą, pomarszczoną skórą. W głębi oczodołów błyszczały paciorkowate, czarne oczy.

– To twoje dzieło – stwierdził Aharin. Nie było potrzeby zadawać pytania.

– Moje – przytaknęła istota głosem nieprzyzwyczajonym do używania.

Rycerz Burzy spojrzał na rozłożonych na ziemi Ronardta i jego giermka.

– Wiesz, nie miałem pojęcia co to, ale potrafię poznać, kiedy mieszasz ludziom w głowach – powiedział. – Bo to robisz, prawda? Kazałeś tym tutaj atakować mnie, próbowałeś wejść do naszych głów, gdy spaliśmy i zmusiłeś ludzi z wiosek do wejścia we mgłę.

Stworzenie ledwo zauważalnie przytaknęło.

– Wiedziałeś, że tam, gdzie robisz te sztuczki, zostawiasz naprawdę wyraźny ślad?

– Nie wiedziałem – powiedziała istota.

– Dlaczego to robisz? – zapytał Aharin. Z pewnym zdziwieniem odkrył, że głęboko pod powierzchnią wpojonego mu spokoju, płonęła iskra gniewu. Nie lubił krzywdzenia innych.

Po niebie przetoczył się grom.

– Od momentu, kiedy… zacząłem istnieć, nienawidziłem ludzi. Nie, nienawiść to złe słowo. Ja się nimi brzydzę – mówiło stworzenie, mierząc Aharina wzrokiem. –Tak jak oni tępią szkodniki, ja tępię ich. I tak jak oni pozbywają się śmieci, ja pozbywam się ich. Wcześniej musiałem zajmować się tym osobiście, pojedynczo, ale później odnalazłem Morze Mgieł. – Stwór przerwał i wziął kilka głębokich oddechów. Wyglądało na to, ze mówienie sprawiało mu pewne trudności. – Tak bardzo chciałbym żeby wystąpiło z brzegów i pochłonęło krainy ludzi, ale jeśli morze nie przyjdzie do nich, ja sprawię, że przyjdą do morza.

– A co ze mną? – zapytał Aharin. – Dlaczego jeszcze tu stoję z własną wolą?

Stworzenie wzdrygnęło się.

– Nie jesteś jak oni – powiedziało stworzenie. – Jesteś inną od nich bestią. Przerażasz mnie. Próbowałem zajrzeć do twojej głowy i nie zrobię tego nigdy więcej.

– Nie spróbujesz ucieczki?

– Wiem, że nie dam rady uciekać długo.

Aharin widział, że to prawda. Stworzenie było chude i niezgrabne. Smutna karykatura żywej istoty.

W drzewo, nieco ponad sto kroków od nich, uderzył piorun.

– I tak byś mi nie uciekł – powiedział chłodno do stwora, który skulił się, zaskoczony hukiem. – Mogę dać ci szybką śmierć, albo możesz zginąć w walce.

– Czy ty w ogóle mnie słuchałeś? Czy możesz potępiać mnie za robienie tego, co leży w mojej naturze?

– Tak – odpowiedział Aharin, od dziecka uczony, że samokontrola jest największą ze cnót.

Stworzenie rzuciło się na niego. Było słabe, było kruche, ale miało ze sobą desperacką furię i długie łapy zakończone groźnie wyglądającymi pazurami. Może i siła zamachu nie była zbyt duża, ale te ostre elementy na końcu wciąż osiągały imponującą prędkość.

W nagłym podmuchu wiatru poły opończy Rycerza Burzy rozstąpiły się. W dłoniach trzymał już dobyty miecz, skierowany ostrzem w dół. Stwór uskoczył do tyłu, ledwo unikając cięcia od dołu i zaatakował ponownie. Pazury ześlizgnęły się po opończy, a Aharin odrąbał jeden z długich, kościstych palców stwora. Zaraz po tym oberwał po hełmie i zdezorientowany został podcięty.

Przez całe swoje długoletnie szkolenie Aharin nauczył się walczyć z, jak mu powiedziano, niemal każdym przeciwnikiem, jakiego może spotkać. Nikt jednak nawet słowem nie wspomniał o pokrakach machających na prawo i lewo wielkimi łapami. Wyglądało na to, że będzie musiał improwizować. Nie znosił improwizowania. Dlaczego wszystko nie mogło po prostu dziać się tak jak powinno?

W jego polu widzenia pojawiła się paskudna głowa stworzenia. Działając pod wpływem impulsu, kopnął ją i wstał zręcznie, gdy stwór odsunął się, trzymając się za żuchwę. Rozejrzał się. Wylądował tuż koło nieprzytomnego Ronardta, a przy Ronardtdzie leżała jego tarcza.

Właściwie, dlaczego nie? – pomyślał, podnosząc ją. Świeżo dozbrojony stanął w pozycji bojowej na ugiętych nogach. Stwór, znacznie bardziej wściekły i mający jakby parę zębów mniej, przypuścił ostatni desperacki atak. Nie liczyło się już przeżycie, teraz tylko chciał dopaść Rycerza Burzy.

Cios prawą łapą Aharin zablokował tarczą, w rozpostartą lewą łapę uderzył mieczem, posyłając przez niego ładunek elektryczny. Potwora przeszedł skurcz, jego palce mimowolnie zacisnęły się na ostrzu i skulił się w bólu. Aharin, wciąż posyłając elektryczność przez miecz, uderzył potwora w głowę tarczą, pod kątem, spychając ją jeszcze bardziej w dół. Wypuścił miecz i łapiąc tarczę oburącz za krawędzie, opuścił ją na nasadę czaszki stwora. To była szybka śmierć.

Po wszystkim Aharin poczuł, jak wypełniające go podczas walki zdecydowanie znika. Czy to możliwe, że to on przywołał tę burzę? Coś takiego nigdy nie zdarzało się w Twierdzy. Miał dużo do przemyślenia.

 

 

 

– Fascynujące – powiedział Ronardt, gdy Aharin opowiedział mu co się wydarzyło. Rycerz obudził się po jakimś czasie i wyglądało na to, że nie pamiętał walki. Aharin bał się trochę, że wciąż może być wrogo nastawiony, ale albo pozbawienie go przytomności, albo śmierć stwora przywróciły go i jego giermka do normy.

Ronardt popatrzył na rozciągnięte na ziemi truchło.

– Ciekawe skąd to się wzięło.

– Tego mi nie powiedział, ale z tego co mi mówił, brzmiało jakby nie pochodził stąd.

– „Nie tutaj” to całkiem spory kawałek ziemi. No cóż, podejrzewam, że to tobie należy się nagroda za pozbycie się tego czegoś.

– To ty rozgryzłeś, gdzie go szukać, a to znalezienie go było największym problemem. Nagroda należy się tobie – oponował Aharin.

– Ale później próbowałem ci przeszkodzić. Tak, wiem, że nieświadomie, ale to wciąż się liczy.

– Dlaczego się nie podzielimy?

– No dobrze – zgodził się Ronardt. – I tak przydałoby się trochę pieniędzy.

Obejrzał pazury stwora i spróbował obrócić jego głowę, by przyjrzeć się twarzy.

– I zabiłeś to moją tarczą? Powinienem ją chyba powiesić nad kominkiem. Szkoda, że nie mam domu. Ale wygląda na to, że Rycerze Burzy rzeczywiście zrobieni są z lepszej gliny.

– Nie – zaprotestował głośno Aharin.

Ronardt spojrzał na niego zdziwiony.

– Nie ma powodu, żeby się tak unosić, to tylko komplement.

– Nie, eh… To ważne, żebyśmy pamiętali, że nie jesteśmy lepsi od was.

– Ale przecież ciebie nie mógł kontrolować ten stwór.

Aharin zdążył się już nad tym zastanowić, gdy czekał aż rycerz i jego giermek się obudzą.

– Waszych koni też nie mógł kontrolować – powiedział.

– Konie całkiem różnią się od ludzi. Poza tym, skąd wiadomo, że nie mógł?

– Bo nie próbowały mnie stratować. Chodzi mi o to, że moja odporność na kontrolę oznacza jedynie, że różnię się od ludzi.

– W porządku, rozumiem – dał za wygraną Ronardt.

Pod maską Aharin uśmiechnął się lekko. Udało mu się uniknąć dość trudnych pytań, w większości wychodzących od niego samego, by wrócić do wygodnej pewności, że świat jest, przynajmniej częściowo, taki jak powinien być.

– To co teraz? – zapytał.

 

 

 

Następnego dnia dostarczyli głowę[†] dziwnego stworzenia do lokalnego możnowładcy, który to według Ronardta miał wypłacić nagrodę. Głowa i krótkie wyjaśnienia wystarczyły, dostali pieniądze, których dokładnej wartości Aharin nie znał, i ruszyli dalej.

– Jesteś pewien, że jednak nie chcesz iść z nami? – pytał nieco rozczarowany Ronardt.

– Tylko bym was spowalniał. Zwłaszcza, że moja misja może ode mnie wymagać, żebym udał się gdzie indziej. Może jeszcze się spotkamy.

– Na pewno się spotkamy. I wierz mi, cała Soletta usłyszy o twoich czynach. Rycerz Burzy, pogromca… bestii. Na pewno wymyślę jej jakąś nazwę.

Aharin wydał dźwięk, jaki wydaje się, żeby dać ludziom do zrozumienia, że jest się rozbawionym, ale nie dość, żeby się śmiać. Alternatywą był uśmiech, ale przez maskę ciężko byłoby go zobaczyć rycerzowi.

– Wybacz te siniaki – zwrócił się do giermka.

– Nic się nie stało – wymamrotał ten niezręcznie. Miał w sobie coś takiego, że chciało się go przekonywać, żeby się otworzył, ale robiąc to pewnie przestraszyłoby się go jeszcze bardziej.

– Żegnaj Rycerzu Burzy – zakrzyknął Ronardt, poganiając konia.

– Żegnaj Ronardtdzie Sammon – odpowiedział mu Aharin, uśmiechając się pod maską.

 

* A przynajmniej maskę. Leslie nie zamierzał robić pochopnych założeń na temat anatomii Rycerzy Burzy.

[*] Jeśli nie liczyć triumfalnego znalezienia potrąconych miotły i stołka, z czego Aharin musiał się wytłumaczyć.

[†] Reszty ciała postanowili nie targać ze sobą, a że w okolicy nie było dość drewna, by je spalić, po prostu zrzucili je ze skarpy  we mgłę.

Koniec

Komentarze

I ani śladu drogi.

Dałbym bez ‘I’, samo ‘Ani śladu drogi’ wystarcza.

Obrócił się[,] do rozpościerającej się poniżej niekończącej się przestrzeni białego puchu.

Chyba powinno być bez tego przecinka

 

Aharina ogarnęła tęsknota za domem. Stąd nie wyglądał zbyt gościnnie, ale w rzeczywistości kryły się tam twierdze ponad chmurami, skąpane w blasku bezlitosnego słońca, gdzie powietrze było przejrzyste i lekkie.

Kto wyglądał niegościnnie? Aharin czy dom? Bo z początku nie było to dla mnie jasne, ponieważ wiem, że ogarnęła go tęsknota STĄD nie wyglądał zbyt gościnnie. To ‘stąd’ sugerowało, jakby była to przyczyna jego wyglądu, a nie miejsce w którym się znajduje. Z początku nie było to jasne.

 

tymczasem wciąż czuł się [,] jakby próbował wypełnić płuca zupą.

Raczej bez się i przecinek po czuł. Co do porównania – nie w moim guście, ale raczej pasuje.

 

Morza Mgieł na północ. Prawie północ. W zasadzie to był prawie pewien, że w stronę północy brzeg zakręca w kierunku północnego zachodu, albo północnego wschodu.

Trochę za dużo tej ‘północy’.

 

Aharin bardzo się nie przejmował. W końcu już się zgubił. Nie da się zgubić dwukrotnie, uznał.

Nie bardzo rozumiem konstrukcję tych dwóch zdań:

 

Bardzo się przejmował czy nie przejmował się za bardzo/ nie bardzo się tym przejmował?

 

Tak brzmi to trochę lepiej.

 

Co do drugiego zdania – Uznał, że nie da się zgubić dwukrotnie – brzmi trochę lepiej.

 

Z tego co pamiętał, wzdłuż brzegu Morza Mgieł leżały strażnice. Ludzie nie ufali mgle i bali się, że pewnego dnia mgła przyjdzie po nich.

Znowu trochę tych mgieł. Tą trzecią można zastąpić – ‘ i bali się, że pewnego dnia ta po nich przyjdzie’ .

 

 

Nie był człowiekiem, nie do końca.

Zrobiłbym z tego dwa zdania, a przecinek zamienił po prostu na kropkę.

Wychował się pośród setek takich jak on, był Rycerzem Burzy.

Tu to samo.

 

– Beee – powiedziała jedna z nich na widok Rycerza Burzy.

Nie wiem czy ‘powiedziała’ pasuje zbytnio do kozy, ale na razie nie widzę innego zamiennika.

 

 

Resztę dopiszę wkrótce.

 

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć, Stalowy Kruku!

 

Historia zapowiada się ciekawie, trudno na ten moment powiedzieć coś więcej. Główny bohater skojarzył mi się trochę z Mandalorianinem (przez to zasłanianie twarzy) ;) Choć czytało się całkiem dobrze, jest tu trochę rzeczy do poprawy.

 

Z uwag ogólnych:

– Zamiast dużych odstępów oddzieliłabym poszczególne części np. gwiazdkami (*).

– Zrezygnowałabym z przypisów. W książkach coś takiego się nie pojawia, spokojnie można by to wpleść w narrację. Poza tym niewygodnie się czyta.

– Początek: nieco nużące były w moim odczuciu skrupulatne opisy ubioru bohatera. Można pomyśleć, czy nie dałoby się ich wpleść w dalszą fabułę.

– Co do fabuły: miałam wrażenie, że Rycerz Burzy mógłby się bardziej zdziwić na widok tej „istoty”. W moim odczuciu spotkanie z nią było za mało spektakularne ;)

– Scena, kiedy staruszek poleca Rycerzowi iść drogą wydała mi się chyba zbyt absurdalna ;) 

 

Zauważyłam dość dużo braków w interpunkcji. Polecam programy do sprawdzania, które wyłapią takie podstawowe błędy (np. ten: https://languagetool.org/pl/).

 

Z kwestii do poprawy, które najbardziej zwróciły moją uwagę:

 

Obrócił się, do rozpościerającej się poniżej niekończącej się przestrzeni białego puchu. → za dużo „się”

 

Oczywiście, że zgubił drogę podróżując przez morze mgieł. → przed zdaniem z „-ąc” zawsze musi stać przecinek, a więc: Oczywiście, że zgubił drogę, podróżując przez morze mgieł.

 

Szkoda, że nie wspomnieli, że mgła jest tak gęsta, że nie będzie widział własnych stóp. → za dużo „że”

 

Jeżeli byli tam ludzie, nie było powodu ich straszyć nieludzką twarzą, a jeżeli była to jakaś bestia, noszenie hełmu tym bardziej było rozsądne. Poza hełmem jedyną metalową zbroją Aharina były równie błyszczące stalowe rękawice i nagolenniki. → powtórzenia

 

Zakończywszy, wznowił marsz ku wieży, lekko powiewając płaszczem. → płaszcz powiewa pod wpływem jakiegoś podmuchu (nie my nim „powiewamy”)

 

Po przeciwnej stronie, gdzie przebiegała, niegdyś wybrukowana, droga, → zbytnie nagromadzenie przecinków, nie traktowałabym tego jako wtrącenie

 

Aharin odkaszlnął lekko, by zwrócić na siebie uwagę i bo zawiało dymem w jego stronę. → niezgrabnie to brzmi. Może „i dlatego, że”.

 

Aharin rzeczywiście nie był wysoki. Ale był to zwyczajny wzrost jak na jego wiek. → powtórzenie

 

w swoim potencjalnie wielokrotnie dłuższym od ludzkiego życiu Aharin mógł stać się wyższym od każdego człowieka. → życia

 

– Czy, mógłbyś mi wskazać którędy dostanę się do c… → bez pierwszego przecinka

 

Aharin ugryzł się w język zanim powiedział cywilizacji. → Aharin ugryzł się w język, zanim powiedział „cywilizacji”.

 

W poszukiwaniu jakiejś świecy przewrócił miotłę, potknął się o stołek i wpadł na stół tak gwałtownie, że zgiął się w pół. Wpół leżąc pomacał blat aż z cichym brzękiem potrącił żelazny stojak na świece. → powtórzenia + brak przecinków: leżąc, pomacał blat, aż z cichym brzękiem

 

Nosił sięgającą ziemi szarą opończę i ten śmieszny hełmie z maską, → hełm

 

Tamten na czas swojego pobytu stał się lokalną atrakcją w miasteczku.

Tamten był sporo wyższy, → powtórzenie

 

– Em, dzień dobry? – niepewnie powiedział. → – Em, dzień dobry? – powiedział niepewnie.

 

Aharin skinął półprzytomnie głową, → bez myślnika, to już nie jest dialog.

 

Jakże pięknie ich dźwięk roznosiłby się po takim terenie. – pomyślał, → bez kropki

 

Zmęczony umysł Aharina w końcu połączył fakty, ci ludzie to rycerz i jego pomagier, giermak, czy jakoś tak. → oddzieliłabym tu wyraźniej narrację od myśli bohatera (myślnikiem, kropką, akapitem)

 

Idąc przez mgłę nie było nic widać, → Gdy szło się przez mgłę, nie było nic widać,

 

– Tak, czy inaczej, ta sprawa wymaga wyjaśnienia → – Tak czy inaczej, ta sprawa wymaga wyjaśnienia

 

Dwie pozostałe opuszczone wioski to ta i ta. – Wioski również leżały bliżej morza mgieł, niż pozostałe ludzkie osady. → powtórzenie + zbędny przecinek

 

Blisko byłoby niewłaściwym stwierdzeniem, ale między nimi a brzegiem były tylko równiny i pagórki. → powtórzenie

 

– Powiedzmy, że to, że ludzie nie wychodzą z mgły, nie oznacza, że znikają. → za dużo „że”

 

Mgła nie mogła przyjść tutaj, ale, myślał, wynajdując dwie poprzednie wioski, co jeśli ludzie poszli do mgły? → tu podobnie, wyróżniłabym myśli bohatera

 

Nie mogąc się powstrzymać, zajrzała do środka i przestraszyła się tego, co tam znalazła, lecz strach ten był niczym w porównaniu z przerażeniem, jakie poczuła chwilę później, tym straszliwym uczuciem, jakie ogarnia kogoś, gdy orientuje się, że otchłań w którą patrzy ma oczy i odpowiada spojrzeniem. → za długie zdanie, pocięłabym na dwa (np. po „znalazła”)

 

W jednaj chwili przeszedł z pozycji leżącej, do bojowej i dobył miecza. → W jednej chwili przeszedł z pozycji leżącej do bojowej i dobył miecza. 

 

Nie zmrużyli oczy przez ostatnie kilka godzin, → Nie zmrużyli oczu przez kolejne kilka godzin,

 

Zatrzymał się tuż przed nimi. Stali przez chwilę patrząc na niego, po czym zaatakowali jednocześnie. → tutaj nieco się zagubiłam, o co w ogóle chodzi, dopiero długo później pojawiło się wyjaśnienie. Dodałabym tu, że chodzi o rycerza i giermka i że głównego bohatera to zaskoczyło.

 

Przez pancerz przebiegło dużo nieznanych Aharinowi jednostek napięcia elektrycznego. → Napięcie elektryczne? Czy Twoja opowieść nie dzieje się w realiach paraśredniowiecznych?

 

Przyciągnął ku sobie krawędzie opończy , by znów połączyć na środku i popatrzył w górę. → Przyciągnął ku sobie krawędzie opończy, by znów połączyć je na środku, i popatrzył w górę.

 

Może i siła zamachu nie była zbyt duża, ale te ostre elementy na końcu wciąż osiągały imponującą prędkość. → Chodzi o pazury? Raczej istota mogła „osiągnąć imponującą prędkość”

 

Aharin wydał dźwięk, jaki wydaje się, żeby dać ludziom do zrozumienia, że jest się rozbawionym, ale nie dość, żeby się śmiać. → zbyt to zawiłe. Może po prostu „chrząknął”, „prychnął” czy coś w tym stylu?

 

Alternatywą był uśmiech, ale przez maskę ciężko byłoby go zobaczyć rycerzowi. → trudno

 

Miał w sobie coś takiego, że chciało się go przekonywać, żeby się otworzył, ale robiąc to pewnie przestraszyłoby się go jeszcze bardziej. → z tego zdania koniec końców nie wynika, co takiego miał w sobie.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Dzięki wielkie, zastosuję się przy następnym przeredagowywaniu.

Nowa Fantastyka