- Opowiadanie: Agroeling - Zapiski z czasu rozpadu

Zapiski z czasu rozpadu

 

 

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, RogerRedeye

Oceny

Zapiski z czasu rozpadu

Czym są słowa? Co się dzieje, gdy umierają? Niektórzy twierdzą, że wówczas odchodzi w niebyt wszystko, co znamy, albowiem cały świat oplątany jest siecią słów. A słowa to nazwy, imiona, kryptonimy… Są jak znaki drogowe, jeśli poznikają, to ludzie zaczną poruszać się jak we mgle.

Coś takiego właśnie mnie się przydarzyło, zabłądziłem. Chociaż nie, nadal mieszkałem tam, gdzie zwykle, otoczony starymi meblami i książkami. Poza tym chodziłem rano do pracy, tu też nic się nie zmieniło. Pospieszna kawa, parę tostów wyjętych z mikrofali, szukanie części garderoby…i nie tylko. Sęk w tym, że nie zawsze szukałem jakiejś rzeczy materialnej. Nieraz brakowało słów. Jak się nazywało to czy tamto? Nie, nie podejrzewałem u siebie pierwszych znamion choroby Alzheimera, po prostu czasem coś wylatywało mi z pamięci, by potem znów powrócić.

Jednakże sprawa miała się nieco inaczej, kiedy jakieś słowo odklejało się od swego desygnatu. Cała struktura wszechrzeczy ulegała wtenczas diametralnej przemianie.

Musiałem iść do pracy. Cieszyłem się, że ją miałem, wszak rachunki same się nie spłacały. Mogłem sobie kupować, co chciałem. Na tym polegało życie, a przynajmniej moje życie. Były też inne rzeczy. Inne sprawy. Na przykład ta dziewczyna z naprzeciwka. Widywałem ją często, kiedy wychodziła z domu. Pewnie studiowała, może już pracowała. Za każdym razem brakowało mi odwagi, by do niej zagadać, zresztą okazji miewałem niewiele.Choć zawsze wiedziałem, kiedy to ona wychodziła, a nie inni domownicy. Biegłem wtedy do okna, by ją jeszcze zobaczyć. Miała na imię Amelia. Skąd wiedziałem? Było to moje ulubione imię kobiece. Nie mogła mieć innego.

Gdy coś się zmienia, człowiekowi umyka z pola widzenia ważna, a nawet kluczowa kwestia.Coś się przesuwa. Coś ginie. Coś znika.

Idąc ulicą, deptakiem czy po prostu wytyczoną trasą, zauważałem coraz mniej ludzi. Większość sklepów pozamykano. Samochody przemykały z rzadka. Szukałem wzrokiem czegoś lub kogoś znajomego, lecz nic się nie zgadzało. Jakby coś się z czymś rozeszło, a punkty orientacyjne ukryły w mlecznych oparach. I było cicho, bardzo cicho.

Musiałem zrobić zakupy. Nadaremnie ciągnąłem drzwi do mojego spożywczaka za rogiem, gdzie zazwyczaj czekały moje ulubione drożdżówki i burgery z sosem brokułowym. Chcąc nie chcąc, wybrałem się do najbliższego marketu. O dziwo był czynny. Chociaż skrawek normalności. Włożyłem monetę do metalowego wózka i wjechałem nim do środka. Klientów nie widziałem wielu, ale panował tu i tak większy ruch niż gdziekolwiek indziej. Zdejmowałem z półek różne produkty, prawie się im nie przyglądając. Nikt mi nie przeszkadzał, nie blokował przejścia ani nie kręcił się w pobliżu. Iście komfortowo. Wkrótce zacząłem kierować się ku kasom. Jak zwykle obawiałem się dużej kolejki. Niepotrzebnie. Tym razem przy kasach nie tłoczyli się ludzie. Minęło jednak trochę czasu, nim uświadomiłem sobie przyczynę tego stanu rzeczy.

Gdzieś wcięło kasjerki.

Zdumiony obserwowałem, jak rosły mężczyzna pchał po brzegi wypełniony wiktuałami wózek i, nawet na chwilę się nie zatrzymawszy, minął stanowisko obsługi. Nie namyślając się wiele, zrobiłem tak samo. Bramka nie zapiszczała.

W domu rozpakowałem swe trofea, ale nie czułem satysfakcji. Było oczywiste, że coś wisiało w powietrzu. Coś nadciągało. Coś nieuchwytnego, złowrogiego.

Rzeczywistość pękała.

W telewizji nic o tym nie mówili, jakby życie toczyło się bez zmian. Kompulsywnie naciskałem przycisk na pilocie, ale wszędzie pokazywano powtórki, teleturnieje, opery mydlane. Same odgrzewane kotlety, a nigdzie żadnych informacji o bieżących wydarzeniach. Nikt niczego nie komentował, jak gdyby wszystko straciło znaczenie. Została tylko pusta gadanina. Przemiał słów. Nic więcej.

Zupełnie przestałem widywać sąsiadów. Za oknem cisza. Chmury i deszcz. Świat zamarł. Zapaliłem lampkę na biurku i siedziałem przy niej godzinami. Dawało mi to złudzenie normalności.

Gdzieś zawył pies. Wyrwany z odrętwienia tym przejawem życia wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. W końcu znowu włączyłem telewizor. Ale odbiornik jedynie zacharczał i po chwili ekran zaczął śnieżyć. Promieniowanie tła, przypomniałem sobie. Przynajmniej zawsze do obejrzenia jest początek wszechświata.

Zrezygnowany zgasiłem telewizor. Jacyś znajomi? Zapomnieć. Internet padł. Została tylko Amelia.

Kiedy usłyszałem jakiś hałas, aż mnie poderwało. Dopadłem drzwi wejściowych i je otwarłem. Choć to mogli być rabusie czy szabrownicy, ryzyko się opłaciło. Akurat ze swojego mieszkania wychodziła Amelia. Uszczęśliwiony, może aż za bardzo, coś powiedziałem do dziewczyny. Ale co? Mówiłem coś z pewnością, jednak nie słyszałem własnego głosu. Amelia spojrzała na mnie i również coś powiedziała. Widziałem jej oczy, widziałem otwierające się usta, lecz… nie słyszałem nic. Wtedy zrozumiałem.

Świat oniemiał. Zniknęły słowa.

Amelia wskazała ręką na dół klatki schodowej. Była wyraźnie przestraszona. Bez wahania podążyłem za nią i znaleźliśmy się na opustoszałej ulicy. Usłyszałem przeciągły, przytłumiony, odległy skowyt, jakby uszkodzonej syreny alarmowej przepuszczonej przez gardziel prehistorycznego stwora. Przyspieszyliśmy kroku. Amelia, co jakiś czas oglądając się na mnie, kierowała się w stronę serca miasta. Szedłem odrobinę za nią, otumaniony nagłym rozwojem wypadków.

W końcu zatrzymaliśmy się przed dostojnym, leciwym gmachem. Mieściły się w nim biura, archiwa oraz biblioteka. Z trudem otworzyliśmy ciężkie zdobione drzwi. Weszliśmy do przestronnego westybulu. Nikogo nie było. Amelia pokazała na schody. Wspięliśmy się na drugie piętro i wniknęliśmy do wielkiej biblioteki. Jak okiem sięgnąć tysiące woluminów. Nie mogłem pojąć, co nas tu przygnało. Spojrzałem na swoją towarzyszkę. Wtedy ona zdjęła z półki jedną z książek. Otworzyła na chybił trafił i podsunęła mi pod oczy. Nie wierząc, przesuwałem wzrok po linijkach tekstu. Wszystkie stronice napisane były w nieznanym języku. W każdym razie tak sądziłem, aż zdałem sobie sprawę ze swej pomyłki. Książki nie napisano w żadnym języku. Kartki były zaczernione gryzmołami, przypadkowym ciągiem liter i znaków. Nie wyglądało to także na szyfr. Amelia patrzyła na mnie, musiała o tym wiedzieć wcześniej.

Wszystkie zasoby biblioteki wypełniał bełkot. Przyszło mi na myśl znane opowiadanie Borgesa. Książki i nieskończoność, oto piękna, metafizyczna koncepcja słynnego Argentyńczyka. Jednakże tutaj mieliśmy alfabet umierającego, popadającego w szaleństwo świata. Bezradnie, z niemym zapytaniem spojrzałem na dziewczynę.

– Jestem Amelia – przedstawiła się niespodziewanie.

Wtem usłyszeliśmy dudniące odgłosy, dochodzące z zewnątrz. Zatrwożeni podeszliśmy do okien. Niczego niezwykłego nie ujrzeliśmy, wciąż tylko czuliśmy, jak budynek dygocze.

– Czy to trzęsienie ziemi? – zapytałem zdezorientowany.

– Nie – odparła spokojnie Amelia. – Muszę jeszcze gdzieś pójść – dodała po chwili.

– Dokąd? – W moim głosie brzmiała rozpacz. Nie miałem pojęcia, co się dzieje.

– Idź do swego domu. Tam się spotkamy.

I już jej nie było.

Zostałem sam.

Nie pamiętałem, jak znalazłem się w swoim mieszkaniu. Usiadłem w fotelu, zupełnie zagubiony. Pewnie zasnąłem. Dni mijały. Czasem wychodziłem po coś do jedzenia. Amelii ani śladu.

Za oknem szalała zawierucha. Budynki trzeszczały, skamlały, szlochały, albo to wiatr z wyciem wirował, pikował, to znów wykręcał łamańce, aż ginął w tumanach kurzu i śmieci. Coś się waliło, coś skowyczało, coś wylewało długo tłumione żale… Może to zapomniani bogowie się zbudzili, a może tak działała entropia. Nie wiedziałem.

Czułem się bezpiecznie w swoim gniazdku. Ale jak długo jeszcze? Nieubłagany mrok wciąż czyhał, by udzielić mi ostatniego namaszczenia.

Często wyglądałem na ulicę. Pewnego razu zdało mi się, że pada śnieg. Niby nic takiego, choć już nastała kalendarzowa wiosna. Ale to nie był śnieg. Całą przestrzeń zasmużyło coś białego. Zupełnie jak w filmie "Silent Hill". Dopiero przyjrzawszy się uważniej, stwierdziłem, że z nieba opadają strzępy papieru. Kartki. Koperty. Listy.

Wtem jeden z nich opadł na mój balkon jak liść. Podniosłem go zaciekawiony. Był zaadresowany do mnie. Drżącymi rękami rozerwałem kopertę i wyjąłem złożoną na pół kartkę. Przeczytałem.

 

Bądź żeglarzem swojego serca

Przybij do lądu niestałego

Gdzie wicher dmie nieutulony

I kres zbliża się ciemny, tajemny

Może tam znajdziesz samotną

zbłąkaną duszyczkę

Która czekała właśnie na ciebie.

 

Wybacz mi ten niezbyt wysokich lotów wiersz. Ale wiesz już, gdzie mnie szukać.

Amelia

 

Stałem skonfundowany, czytając raz za razem niezwykłą wiadomość. Co to wszystko miało znaczyć? Może to nie był koniec świata, a koniec czasu? Jeżeli tak, to przypuszczałem, że zostało mi go niewiele.

Zacząłem pisać listy. Codziennie wieczorami wrzucałem je do skrzynki przy pobliskiej poczcie. Pisałem jak obłąkany. Amelia musiała wiedzieć o mnie wszystko, nie miałem nic do ukrycia. Odsłoniłem przed nią duszę. Czas przestał dla mnie istnieć.

Do czasu.

Albowiem coś się skończyło. Nie wiedziałem tylko co. Gdy wstałem pewnego pięknego, słonecznego poranka, zza uchylonego okna dobiegły mnie znajome dźwięki. Zwyczajny gwar uliczny. Usłyszałem też trzaśnięcie drzwiami, stukot obcasów na klatce schodowej. Byłem skołowany. Chciałem do kogoś zadzwonić albo włączyć telewizor. Nie zrobiłem nic. Wyjrzałem tylko przez okno. Zobaczyłem dozorców zamiatających trotuary, śmieciarkę, radiowóz. Po chwili usłyszałem odgłos otwieranych drzwi vis a vis mego lokum. Gwałtownie wypadłem na korytarz i ujrzałem mego sąsiada, statecznego, lekko siwiejącego mężczyznę. Przypuszczałem, że był on ojcem Amelii.

– Dzień dobry – przywitałem go grzecznie, choć może nieco zbyt głośno. – Czy jest Amelia?

Sąsiad spojrzał na mnie jak na potrafiącego mówić owada. Wyglądał mi na dyrektora pionu jakiegoś konsorcjum albo na prawnika.

– Nie ma tu żadnej Amelii – odparł ostrożnie.

Nie rozumiejąc, zacząłem drążyć.

– Ale gdzie jest teraz? Kiedy wróci? Muszę ją koniecznie zobaczyć.

– Nie mieszka tu żadna Amelia ani nie znam dziewczyny o takim imieniu – uciął dyskusję mój nobliwy sąsiad.

Zaniepokojony i zmartwiony wróciłem do mieszkania. Zatopiłem się w myślach. Incydent, atak z kosmosu czy miejskie tsunami. Cokolwiek się tu działo, odeszło w niepamięć. Zostało unieważnione, zdegradowane, zutylizowane. Aczkolwiek musiałem coś jeszcze sprawdzić. Te listy, które pisałem jak w amoku i które nie spotkały się z najmniejszym nawet odzewem odbiorcy. Na jaki adres je właściwie wysyłałem? Nie mogłem sobie przypomnieć.

Wybrałem się na pocztę, gdzie wyjaśniłem sprawę. Pani z okienka zapytała, czy dużo było tych zawieruszonych listów. Przytaknąłem. Wówczas coś ją tknęło. Wyszła na zaplecze i zaraz wróciła z naręczem przesyłek. Rozłożyła je przede mną na pulpicie. Na wszystkich kopertach widniało jedno słowo Amelia. Nigdzie nie dopisałem jej adresu. Zgarnąłem listy bez słowa.

Nie wiedziałem, co dalej czynić.Jeśli zwariowałem, to wraz z całym światem. Tyle że świat zdążył już wyzdrowieć. Beze mnie.

Biłem się z hipotezami, aż jedną z nich uznałem za dość prawdopodobną. Przeżyłem opiewaną przez mistyków czarną noc duszy. Choć prawdy zapewne nigdy nie poznam. Nie dowiem się również, kim była Amelia. Jedyną pamiątką po niej pozostał mi wyjątkowy list.

Tymczasem rzeczywistość skrzypiała.

Zadzwonił do mnie kierownik firmy, w której pracowałem. Uprzejmie oznajmił, że mnie zwalnia. Nie miałem pieniędzy na czynsz. Odłączyli mi prąd. Powoli dojrzewałem do decyzji, by zacząć grzebać w śmietnikach i kontenerach, stojących przy dyskontach.

Nie widziałem już dla siebie widoków na przyszłość. Wszystko przesnuła mgła. Nabierałem przeświadczenia, że zbliżam się do ciemnego, tajemnego kresu.

Koniec

Komentarze

Pisane na konkurs Tajemnice światów, ale z powodu przeciwności losu musiałem na jakiś czas przerwać pisanie i nie zdążyłem. Może i lepiej, bo mogłem spokojne skończyć, i poza tym ktoś mogłby powiedzieć, że jest nie na temat, ale sam nie mam pewności.

Brakuje gadających węży. Gadające węże są spoko????.

Witaj.

Tekst jest pełen tajemnicy, nakazuje czytelnikowi szukać między wierszami rozwiązań miliona zagadek. W moim odczuciu ma przesłanie mocno przygnębiające i nie dające żadnej nadziei, skazujące na klęskę, upadek, kres. 

Początek jest zastanawiający i porusza ważną kwestię filozoficzną: co by się stało ze światem/ życiem/ludźmi, gdyby przepadły słowa? Uważam, że dość wyraźnie wyjaśniłeś w opowiadaniu, jakie mogą być tego konsekwencje.

 

Z technicznych spraw dostrzegłam:

jacyś zanajomi?

bogowie sie zbudzili,

konieć czasu?

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ciekawi mnie czy to on oszalał, czy faktycznie nadchodził bezsłowny armagedon.

Włodzimierz Wysocki śpiewał kiedyś o bezdźwięku:

“Ciszę rwą, jeno mew błyskawice

Własną pustką karmimy je znów

Zaś nagrodą za nasze milczenie

Będzie dźwięk jakichkolwiek słów”

Lożanka bezprenumeratowa

Na początku wydawało się dość chaotyczne, ale z czasem wszystko się wyjaśniło. Ciekawe ukazanie problemów dręczących bohatera.

 

Kilka literówek:

Pospieszna kawa, parę tostów wyjętych z mikrofali, szukanie części garderoby…i nie tylko

Spacja po wielokropku.

 

Była wyraźniie przestraszona.

Rozłożyła je przede mną na pulpicie. Na wszystkich kopertach widniało jedno słowo Amelia

widniało jedno słowo: “Amelia”.

 

Nie wiedziałem, co dalej czynić.Jeśli zwariowałem, to wraz z całym światem.

Brakuje spacji po kropce.

 

Dzięki za komentarze. Postaram się poprawić literówki, tę moją zmorę.

 

Hej,

 

ciekawa historia :) Nieźle mi się czytało, mimo kilku małych potknięć.

 

Końcówka satysfakcjonująca, odbieram ją jako swoistą pętlę, wieczne zbliżanie się do ciemnych zakątków i wychodzenie z nich. Interesujące przesłanie.

 

Kilka uwag:

Gdy coś się zmienia, człowiekowi umyka z pola widzenia ważna, a nawet kluczowa kwestia.Coś się przesuwa. Coś ginie. Coś znika.

Sporo tych cosiów ;) Rozważ dodanie więcej konkretów, albo po prostu zrezygnowanie z tego zaimka, np. “W obliczu wielu zmian, człowiekowi niekiedy umyka z pola widzenia jedna ważna, a nawet kluczowa kwestia. Ten ważny element przesuwa się. Znika. Ginie.”

Zmieniłem też nieco kolejność wyliczania – bo ginie, jako najsilniejsze w swojej wymowie dałem na koniec. To tylko luźna propozycja – może coś z tego sobie weźmiesz.

 

Brakuje również spacji po “kwestia”.

 

 

 wydarzeniach.Nikt niczego nie komentował, jak gdyby wszystko straciło znaczenie.

Brakuje spacji po “wydarzeniach”.

 

 

Była wyraźniie przestraszona.

Literówka.

 

Wszystkie zasoby biblioteki wypełniał bełkot. Przyszło mi na myśl znane opowiadanie Borgesa. Książki i nieskończoność, oto piękna, metafizyczna koncepcja słynnego Argentyńczyka.

Masz na myśli “Księgę piasku”? Tam chyba nie było niczego o bełkocie…

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. Lubię niedopowiedzenia i sporą przestrzeń dla czytelnika. Historia interesująca.

Czasami trudno uwierzyć, że coś dzieje się naprawdę, lub istnieje ktoś, kto może przesłonić świat, bo istnieje tylko dla nas, w naszych wyobrażeniach.

 

Bez słów – niewiele osób byłoby w stanie nas zrozumieć.:))

 

 

Pozdrawiam ciepło – Goch.smiley

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Cześć, Agroeling,

podobało mi się. Gdyby nie takie babole, pewnie podobałoby się bardziej. Gdzie piszesz swoje teksty? Bo przecież taki Word na przykład podkreśla błędy, więc nie można tego zrzucić na karb niczego innego jak lenistwa. U nas też je podkreśla.

Mimo to fabuła przyciąga w jakiś dziwny sposób, a początek bardzo intrygujący. Czytałam to opowiadanie wczoraj w nocy, więc tym bardziej wsiąknęłam w klimat.

 

 

zresztą okazji miewałem niewiele.Choć zawsze wiedziałem, kiedy to ona wychodziła, a nie inni domownicy.

Brakuje spacji.

 

a nawet kluczowa kwestia.Coś się przesuwa

Znowu.

 

I było cicho, badzo cicho.

 

 

Bramka nie zapiszczala.

 

Zrezygnowany zgasiłem telewizor. Jacyś zanajomi?

 

Była wyraźniie przestraszona.

 

Podobnych błędów jest więcej. Może przejrzyj tekst raz jeszcze? ;) Powodzenia w dalszym pisaniu!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

BasementKey – dzięki za konstruktywny komentarz. Rozważę Twoje poprawki, jak za jakiś czas wyślę ten tekst na portal Herbatka u Heleny, nie wiem, czy znasz. Co do licznych literówek, wiem, ze jest ich więcej, ale panicznie boję się grzebać w tym edytorze, bo mój komputer ledwo zipie.

“Księga piasku”? – tak znam(łem), kiedyś pożyczyłem ją komuś, i tyle ją widziałem… Ale tu oczywiście chodziło mi o opowiadanie Borgesa “Biblioteka Babel”.

GOCHAW – bardzo się cieszę, że przypadło Ci do gustu.

Pozdrawiam również.

Dzięki, LanaVallen, za odwiedziny.

Piszę ręcznie, potem już gotowy tekst z wielkim mozołem nanoszę na komputer. I mimo wielkich starań nie mogę się obyć bez literówek. Tak, jestem technofobem i internetowym idiotą, do tego mam zdezelowany laptop i rzadki dostęp do internetu. Tak wyglądają moje warunki pracy, choć nie twierdzę, że nie jestem też leniwy…

I dzięki za życzenia. Tak, w pisaniu też nie ustaję.

Trochę się pogubiłam w fabule – co tu się stało, dlaczego itd., ale bardzo do mnie przemawia wizja bezsłownego końca świata.

Ale że z supermarketu po prostu można wywieść, co się chce, a ludzie się nie zabijają o towary, to już fantastyka.

Babska logika rządzi!

Bardzo ciekawy pomysł i równie dobre wykonanie. Historia, opowieść, w sumie nietypowa, a to jednak duży plus, konsekwentnie przedstawiona krok po kroku. W sumie wyszło bardzo interesująco. No i zajmująco, jakby na to nie patrzeć.

Dla mnie opowiadanie biblioteczne. 

Pozdrówka.

Osobliwe to opowiadanie. I tak po prawdzie to nie wiem, czy coś się porobiło ze światem, czy bohater zamknął się we własnym świecie i nie dostrzegał nic poza nim.

 

Sporo literówek:

Wkrot­ce za­czą­łem kie­ro­wać się ku kasom.  

lecz nie sły­sza­lem nic.  

kie­ro­wa­la się w stro­nę serca mia­sta.

Usia­dlem w fo­te­lu

albo to wiatr z wy­ciem wi­ro­wal…  

za­po­mnia­ni bo­go­wie sie zbu­dzi­li

Ale to nie byl śnieg.  

to nie był ko­niec świa­ta, a ko­nieć czasu?

Ame­lia mu­sia­ła wie­dziec o mnie

Zwy­czj­ny gwar ulicz­ny.

lekko si­wie­ja­ce­go męż­czy­znę.

Przy­pusz­cza­lem, że był on ojcem Ame­lii.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla – dzięki za odwiedziny i kliczka.

 

Roger – również. Ogromnie się cieszę z tak pozytywnej opinii.

Regulatorzy – melduję poprawienie literówek.

“Osobliwe” traktuję jako komplement, choć nie wiem, czy taka była Twoja intencja… W każdym razie ja zawsze lubiłem osobliwe opowieści, kiedyś nawet jakiś znany pisarz tak zatytułował cały swój zbiór opowiadań, ale nie pamiętam kto, zresztą chyba nie on jeden.

Nowa Fantastyka