- Opowiadanie: Adek_W - Ciężar władzy

Ciężar władzy

Przed Wami krót­ka hi­sto­ria o dźwi­ga­niu cię­ża­ru wła­dzy. W pa­kie­cie do­rzu­cam sporą ilość imion, na­zwisk, nazw wła­snych oraz odro­bin­kę ge­ne­alo­gii.

Za ła­pan­kę i uwagi z bety dzię­ku­ję du­eto­wi Ali­cel­la & Shan­ti.

Miłej, mam na­dzie­ję, lek­tu­ry. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ciężar władzy

 

W kró­lew­skiej sali narad wi­sia­ła pełna ocze­ki­wa­nia cisza. Z ko­min­ka niósł się ży­wicz­ny za­pach pa­lo­nej sosny. Po­chod­nie, za­wie­szo­ne na pod­trzy­mu­ją­cych sufit fi­la­rach, rzu­ca­ły mi­go­tli­wy blask na ozda­bia­ją­ce ścia­ny por­tre­ty wład­ców. Mo­nar­cho­wie z prze­szło­ści su­ro­wo zer­ka­li na usta­wio­ny w cen­tral­nym miej­scu po­miesz­cze­nia stół, przy któ­rym za­sia­da­ło trzech do­stoj­ni­ków.

Drzwi do po­ko­ju otwo­rzy­ły się z ci­chym skrzy­pie­niem, wpusz­cza­jąc do środ­ka męż­czy­znę w bo­ga­to sza­me­ro­wa­nym sre­brem ka­fta­nie. Stu­kot ob­ca­sów odbił się gło­śnym echem od ka­mien­nych ścian, po­prze­dza­jąc szu­ra­nie krze­seł i nie­skład­ne po­mru­ki „wasza kró­lew­ska mość”.

Jest jak jego oj­ciec, po­my­ślał nie po raz pierw­szy Dah­nel y Brodd, pa­trząc na twarz świe­żo ko­ro­no­wa­ne­go króla. Wszyst­ko w nim przy­po­mi­na sta­re­go Ha­ra­na. Orli nos, włosy gęste i czar­ne jak dzie­gieć, a zwłasz­cza to pełne wyż­szo­ści spoj­rze­nie, pod któ­rym czło­wiek in­stynk­tow­nie ma ocho­tę się sku­lić.

Dah­nel pia­sto­wał jed­nak urząd mar­szał­ka ko­ron­ne­go i nie mógł tak po pro­stu kulić się przed wład­cą, dla­te­go prze­mó­wił w imie­niu wszyst­kich ze­bra­nych.

– Mój królu, ufam, że mia­łeś spo­koj­ną po­dróż.

Vis­sa­rin y Ka­za­an, trzy­na­sty wład­ca Wiel­kie­go Kró­le­stwa Ru­the­nii, prych­nął. Mach­nął ręką i zajął miej­sce u szczy­tu stołu.

– Za­czy­naj­my. Jak wy­glą­da sy­tu­acja?

Dah­nel po­ło­żył dłoń na spię­trzo­nych kar­tach per­ga­mi­nu, ale nie się­gnął po żadną z nich. Do­brze znał treść wszyst­kich ra­por­tów.

– Zgod­nie z wolą Wa­szej Wy­so­ko­ści, re­be­lian­ci z mia­stecz­ka Lven zo­sta­li po­wie­sze­ni wzdłuż pro­wa­dzą­cej do sto­li­cy drogi. Spi­skow­ców, pra­gną­cych oddać mia­sto pod pro­tek­to­rat króla Dro­me­rii, prze­wie­zio­no do na­szych wię­zień, gdzie cze­ka­ją na stra­ce­nie.

– Do­sko­na­le. Uświet­nisz swoją obec­no­ścią wszyst­kie eg­ze­ku­cje. Niech lud wie, że rada kró­lew­ska jest bez­po­śred­nio za­an­ga­żo­wa­na w walkę o przy­wró­ce­nie ładu w kraju. Kaci mają wy­ka­zać się twór­czą in­wen­cją. Im dłu­żej bę­dzie żył ska­za­niec, tym więk­sza za­pła­ta. Macie z tego zro­bić pokaz stra­chu, żeby na­stęp­ni bun­tow­ni­cy prze­my­śle­li swoje za­cho­wa­nie, zanim przyj­dą im do łbów głu­pie po­my­sły.

Dah­nel po­wstrzy­mał wy­peł­za­ją­cy mu na twarz gry­mas nie­za­do­wo­le­nia. W ob­li­czu króla umie­jęt­ność ukry­wa­nia emo­cji była bar­dzo przy­dat­na.

– Co tylko Wasza Wy­so­kość roz­ka­że. Pra­gnę jed­nak za­uwa­żyć, że na­stro­je wśród pod­da­nych nie są naj­lep­sze i może warto by­ło­by roz­wa­żyć…

– Nie. Nie za­mie­rzam ry­zy­ko­wać, że ko­lej­ni głup­cy uzna­ją mnie za sła­be­usza. Wszy­scy mają wie­dzieć, jaka jest kara za zdra­dę. Ko­niec te­ma­tu.

Mar­sza­łek skło­nił po­kor­nie głowę.

– Jak wy­glą­da sy­tu­acja w na­szym skarb­cu? – za­py­tał król.

Pod­skar­bi ko­ron­ny Mi­shal Na­genv drgnął, po­trzą­sa­jąc wszyst­ki­mi trze­ma pod­bród­ka­mi, kiedy zro­zu­miał, że wład­ca zwra­ca się bez­po­śred­nio do niego. Wstał nie­zgrab­nie, opie­ra­jąc tłu­ste jak kieł­ba­ski palce o blat stołu. Vis­sa­rin pa­trzył na niego z po­gar­dą.

– Nie da się ukryć, że wojna do­mo­wa z księ­ciem Vi­ta­mi­rem była kosz­tow­na i skar­biec za­czy­na świe­cić pust­ka­mi. Karny po­da­tek na­ło­żo­ny na lo­ja­li­stów brata Wa­szej Kró­lew­skiej Mości z pew­no­ścią nie wy­star­czy, by po­kryć nawet bie­żą­ce kosz­ty. Nie mó­wiąc już o re­no­wa­cji na­le­żą­cych do ko­ro­ny miast, które ule­gły znisz­cze­niu, od­bu­do­wie woj­ska i od­two­rze­niu na­szej siat­ki szpie­gow­skiej. Mu­si­my zwró­cić się o po­życz­kę do…

– Mam że­brać o pie­nią­dze? – Wład­ca na­chy­lił się nad sto­łem, zni­ża­jąc głos do groź­ne­go szep­tu. – Je­stem kró­lem, Na­genv. Nie pro­szę ani nie kajam się przed in­ny­mi wład­ca­mi. Czy mój oj­ciec zni­żał się do bła­gań o złoto?

– Nie – wy­sa­pał na­tych­miast pod­skar­bi. – Oczy­wi­ście, że nie, mój panie, jed­nak oj­ciec Wa­szej Kró­lew­skiej Mości mie­rzył się z nieco in­ny­mi pro­ble­ma­mi, niż my i…

– Dość! – Kró­lew­ska ręka huk­nę­ła o błysz­czą­cy blat, aż pod­sko­czy­ły srebr­ne kie­li­chy. – To jest twoja rada? Po to trzy­mam cię i po­zwa­lam wy­że­rać za­pa­sy z mojej spi­żar­ni? Musi być inny spo­sób!

Mi­shal zer­k­nął na boki, ale tak Dah­nel, jak i kanc­lerz ko­ron­ny Go­swin Peanr, uni­ka­li jego spoj­rze­nia.

– Można – wy­ją­kał – skon­fi­sko­wać ma­ją­tek bun­tow­ni­ków, któ­rzy opo­wie­dzie­li się po stro­nie księ­cia Vi­ta­mi­ra, od­ma­wia­jąc prawa łaski, które wcze­śniej zo­sta­ło za­sto­so­wa­ne wobec nie­któ­rych rodów…

– Le­piej. Mów dalej.

– Można też na­ło­żyć nowy po­da­tek… Na wszyst­kich miesz­kań­ców kró­le­stwa… Po­wiedz­my… Po­da­tek No­we­go Ładu?

– Wi­dzisz? Jak chcesz, to po­tra­fisz. Zaj­miesz się tym. Po­da­tek ma objąć wszyst­kich, od ma­gna­te­rii, po naj­bied­niej­szych miesz­czan. Każdy musi zło­żyć się na od­bu­do­wę kró­le­stwa. Ustal wy­so­kość opłat z Dah­ne­lem.

– Panie – prze­mó­wił spo­koj­nie mar­sza­łek, wy­mie­nia­jąc spoj­rze­nia z Go­swi­nem – oba­wiam się, że szlach­ta, która wal­czy­ła po na­szej stro­nie, może być wy­so­ce nie­za­do­wo­lo­na z ko­lej­nych po­dat­ków. Oni rów­nież od­czu­li skut­ki walki o osa­dze­nie wa­szej kró­lew­skiej mości na tro­nie.

– Więc prze­ko­naj ich, że to dla wspól­ne­go dobra. Naj­bar­dziej opor­nym obie­caj część ziem, które ode­bra­li­śmy bun­tow­ni­kom. W gra­nicach roz­sąd­ku, ma się ro­zu­mieć. Wy­my­ślisz coś, wie­rzę w to.

Dah­nel y Brodd ża­ło­wał, że nie po­tra­fi po­dzie­lać kró­lew­skiej wiary.

– Kon­ty­nu­uj­my, pa­no­wie – rzekł wład­ca.

***

Wpa­da­ją­cy przez okno blask księ­ży­ca rzu­cał srebr­ną po­świa­tę na nagą skórę Inez. Na­łoż­ni­ca opusz­ka­mi pal­ców gła­dzi­ła pierś Vis­sa­ri­na, wsłu­cha­na w jego mo­no­log.

– Nie ja uczy­ni­łem się kró­lem. Bo­go­wie to zro­bi­li. Bo­go­wie po­pro­wa­dzi­li mnie do zwy­cię­stwa nad Vi­ta­mi­rem. Z woli bogów noszę tę prze­klę­tą ko­ro­nę i co­dzien­nie pró­bu­ję utrzy­mać kró­le­stwo w ry­zach. Ale nikt tego nie ro­zu­mie. Ci głup­cy nie widzą, że robię to wszyst­ko dla nich. Nie poj­mu­ją, że od­bu­do­wa kraju wy­ma­ga wy­sił­ku od każ­de­go z nas, a ogni­ska zdra­dy na­le­ży trak­to­wać ogniem i że­la­zem, by po­zbyć się tej za­ra­zy. Za­miast mi pomóc, pod­no­szą prze­ciw­ko mnie głowy. Ślą listy, do­ma­ga­ją się zwol­nie­nia z po­dat­ku, ape­lu­ją o przy­wi­lej łaski dla bun­tow­ni­ków. Co­dzien­nie zja­wiają się nowi po­sła­ńcy z proś­ba­mi lub żą­da­nia­mi od swo­ich panów.

Inez nie od­po­wia­da­ła. Nie ocze­ki­wał, że to zrobi. Uwiel­biał w niej to pełne zro­zu­mie­nia mil­cze­nie, które zda­wa­ło się po­chła­niać wy­po­wia­da­ne przez niego skar­gi.

– Wszyst­kich tak wzbu­rzy­ło po­wie­sze­nie re­be­lian­tów z Lven. A co in­ne­go mo­głem zro­bić z ludź­mi, któ­rzy na mocy ja­kichś sta­ro­daw­nych praw chcie­li oddać moje naj­więk­sze przy­gra­nicz­ne mia­sto w ręce ob­ce­go króla? To i tak była szyb­ka śmierć, na którą nie za­słu­gi­wa­li. Tych kilku pod­że­ga­czy, któ­rych pu­blicz­nie stra­co­no, to ko­niecz­ność. Nie­zbęd­na do pod­kre­śle­nia mojej wła­dzy. Co sły­szę w za­mian? Na­zy­wa­ją mnie ty­ra­nem. Krwio­żer­czym de­spo­tą. Grożą wy­po­wie­dze­niem po­słu­szeń­stwa. Chcą mi wbić nóż w plecy, gdy wal­czę dla nich o lep­sze jutro.

Na­łoż­ni­ca za­mru­cza­ła z dez­apro­ba­tą, sku­biąc de­li­kat­nie włosy na kró­lew­skim tor­sie. Jej twarz nie wy­ra­ża­ła ni­cze­go.

– Dah­nel i Go­swin su­ge­ru­ją, abym ustą­pił. Per­trak­to­wał. Nie ro­zu­mie­ją, że raz oka­za­na sła­bość bę­dzie cią­gnąć się la­ta­mi, pro­wo­ku­jąc roz­ru­chy i dając pod­sta­wę do ko­lej­nych żądań ze stro­ny rosz­cze­nio­wej szlach­ty. Nie mogę ufać ich osą­dom w tej kwe­stii. Są zbyt słabi, by znieść cię­żar wła­dzy. To był ich po­mysł, żeby wsa­dzić Vi­ta­mi­ra do lochu, pod­czas gdy ja chcia­łem zabić tego za­pi­ja­czo­ne­go gnoj­ka. Mar­twi nie mają praw do tronu. Żywy wciąż może sta­no­wić za­gro­że­nie. Szcze­gól­nie teraz, gdy nie­po­ko­je rosną, za­miast po­wo­li wy­ga­sać. Muszę za­ufać sobie. Niech mi do­ra­dza­ją, ale muszą być świa­do­mi, że osta­tecz­ny głos na­le­ży do mnie. Głos, któ­re­mu prze­wo­dzi wola bogów.

Otwar­te okien­ni­ce wpu­ści­ły do po­ko­ju okrzy­ki na­wo­łu­ją­cych się na mu­rach straż­ni­ków. Vis­sa­rin wes­tchnął. Pro­ste, żoł­nier­skie życie. Tej nocy, jak nigdy wcze­śniej, do­ce­niał wol­ność od cię­ża­ru de­cy­zyj­no­ści, przy­na­leż­ną zwy­kłe­mu wo­ja­ko­wi.

– Cza­sa­mi ża­łu­ję, że oj­ciec zbun­to­wał się i zabił króla Ro­ma­ra. Że za­siadł na tro­nie, za­miast wró­cić do Ka­za­anu i wieść spo­koj­ne życie. Czuję się jak ska­za­niec, obar­czo­ny ko­niecz­no­ścią spra­wo­wa­nia wła­dzy. Od­dał­bym wiele, żeby jak kie­dyś wsiąść na konia i ga­lo­po­wać przed sie­bie. Z mie­czem u boku. Bez planu. Wolny od obo­wiąz­ków.

Inez naj­wy­raź­niej znu­dzi­ła prze­mo­wa. Dziew­czy­na unio­sła się na ra­mio­nach, za­wi­sła nad wład­cą i zło­ży­ła de­li­kat­ny po­ca­łu­nek na jego po­licz­ku.

– Je­steś po­ma­zań­cem bogów – wy­szep­ta­ła mię­dzy ko­lej­ny­mi mu­śnię­cia­mi warg, zna­czą­cy­mi jego szyję i tors. – Wy­bra­li cię, bo tylko ty masz siłę ura­to­wać kró­le­stwo. To twoje prze­zna­cze­nie.

Gwał­tow­nie chwy­cił ją za ra­mio­na i ob­ró­cił na plecy. Pi­snę­ła z uda­wa­nym prze­ra­że­niem, jakby to nie był stały ele­ment ich gry. Spoj­rzał głę­bo­ko w jej oczy, potem od­na­lazł mięk­kie usta. Po chwi­li zu­peł­nie za­tra­cił się w słod­kim za­pa­chu jej skóry.

***

Spa­cy­fi­ko­wał Ustvik – po­wie­dział Da­hnel ze spo­ko­jem, któ­re­go w głębi serca nie od­czu­wał. – Mia­sto od­mó­wi­ło pod­da­nia, więc zdo­był je sztur­mem. Wybił wszyst­kich obroń­ców. Pod­czas plą­dro­wa­nia zgi­nę­ła rów­nież znacz­na część miesz­kań­ców. Sta­ro­stą uczy­nił jed­ne­go ze swo­ich do­wód­ców.

Ani ob­wie­szo­ny zło­tem kanc­lerz Go­swin, ani łysy jak jajo naj­wyż­szy hie­rar­cha Uriel nie sko­men­to­wa­li za­sły­sza­nych in­for­ma­cji. Mar­sza­łek nie dzi­wił się. Trudno było zna­leźć od­po­wied­nie słowa.

Sie­dzie­li w ga­bi­ne­cie Dah­ne­la, na naj­wyż­szym pię­trze wieży w jego zamku. W po­miesz­cze­niu, prócz stołu i kilku krze­seł, nie było żad­nych mebli ani de­ko­ra­cji, przez co pokój ko­ja­rzył się z mni­sią celą.

Go­ście ucie­ka­li od roz­po­czę­cia roz­mo­wy. Ka­płan co i rusz mo­czył palec w piw­nej pia­nie, kre­śląc wzory na bla­cie. Kanc­lerz wpa­try­wał się w dno kufla. Dah­nel nie mógł tego dłu­żej znieść.

– To nasza wina – po­wie­dział na głos to, co wszy­scy my­śle­li. – To myśmy pchnę­li go w kie­run­ku wła­dzy.

– A co in­ne­go mo­gli­śmy zro­bić? – za­py­tał Uriel.

– Na pewno nie wma­wiać mu, że jest wy­brań­cem bogów! – wark­nął mar­sza­łek.

– Wy­da­wał się do­brym kan­dy­da­tem…

– Nigdy nie wy­da­wał się dobry – za­pro­te­sto­wał Go­swin. – Po pro­stu wy­da­wał się lep­szy od Vi­ta­mi­ra, to wszyst­ko.

Nie­za­prze­czal­nie miał rację. Dah­nel uwa­żał, że nikt z ca­łe­go rodu Ka­za­an nie nada­wał się do dzier­że­nia wła­dzy. Ani Haran, który przy po­mo­cy re­be­lii wspiął się na tron. Ani Vis­sa­rin, który był świet­nym żoł­nie­rzem, ale mar­nym przy­wód­cą. A już na pewno nie Vi­ta­mir, który do­sko­na­le spraw­dzał się pod­czas bie­sia­dy, za to fa­tal­nie pod­czas bitwy czy z ber­łem w ręku.

Odkąd mar­sza­łek pa­mię­tał, w kró­le­stwie za­wsze pa­no­wał ba­ła­gan. Cię­giem mie­rzy­li się z no­wy­mi pro­ble­ma­mi; już to z do­ma­ga­ją­cą się swo­bód szlach­tą, już to z są­sia­da­mi, któ­rzy ła­ko­mie pa­trzy­li na żyzne zie­mie i bo­ga­te złoża sre­bra Ru­the­nii. Stary Haran wzniósł jed­nak ich pro­ble­my na zu­peł­nie nowy szcze­bel, ogła­sza­jąc wszem i wobec, że o suk­ce­sji za­de­cy­du­je oso­bi­ście, nie su­ge­ru­jąc się obo­wią­zu­ją­cym dotąd pra­wem dzie­dzi­cze­nia przez naj­star­sze­go z synów. Chciał w ten spo­sób zmu­sić po­tom­ków do wy­ka­za­nia się przed nim i udo­wod­nie­nia mu, który z nich bę­dzie lep­szym wład­cą. Plan nie dość, że nie przy­niósł ocze­ki­wa­nych re­zul­ta­tów, to jesz­cze spro­wa­dził na kraj wojnę do­mo­wą, kiedy król zmarł nagle, nie spi­saw­szy uprzed­nio te­sta­men­tu.

Hu­la­ka Vi­ta­mir był ulu­bień­cem po­spól­stwa, które wi­dzia­ło w nim sym­pa­tycz­ne ksią­żąt­ko. Nie­po­rad­ny, lu­bią­cy prze­sad­nie wypić, ale za to do­bro­tli­wy i ugo­do­wy. Stara ma­gna­te­ria głę­bo­ko nim po­gar­dza­ła, toteż szyb­ko wpadł w przy­ja­zne ob­ję­cia młod­szej czę­ści szlach­ty, upa­tru­ją­cej w nim stoł­ka, z któ­re­go można wspiąć się po szcze­blach ka­rie­ry, lub ma­rio­net­ki, którą swo­bod­nie da się ste­ro­wać, gdy już za­sią­dzie na tro­nie.

Vis­sa­ri­na wła­dza po­cząt­ko­wo nie ob­cho­dzi­ła. Szczy­t jego ma­rzeń stanowiła szar­ża na wroga z dum­nie po­wie­wa­ją­cym sztan­da­rem nad głową. Z tego po­wo­du dla wielu był kró­lem do­sko­na­łym, który rzą­dze­nie po­zo­sta­wi do­rad­com, a sam skupi się na mi­li­tar­nych aspek­tach pa­no­wa­nia. Wśród tych wielu znaleźli się oczy­wi­ście Dah­nel y Brodd, Go­swin Peanr, nie­obec­ny na spo­tka­niu Mi­shal Na­genv, a także Uriel, świą­to­bli­wy ka­płan Naj­wyż­sze­go Boga Svaj­ro­sa. To oni prze­ko­na­li Vis­sa­ri­na, że wolą ojca było, aby młod­szy z ksią­żąt prze­jął ko­ro­nę.

Pół­rocz­na wojna do­mo­wa do­pro­wa­dzi­ła kró­le­stwo na skraj ruiny. Do Vi­ta­mi­ra i jego so­jusz­ni­ków przy­łą­czy­li się sta­ro­sto­wie więk­szo­ści zna­czą­cych miast. U boku Vis­sa­ri­na sta­nę­li ci, któ­rzy uwa­ża­li go za lep­szego pre­ten­den­ta do tronu, lub po pro­stu nie mogli znieść jego brata. Jesz­cze inni, jak to zwy­kle bywa, zwle­ka­li z opo­wie­dze­niem się po któ­rejś ze stron, lub po cichu wspie­ra­li oby­dwie. W końcu Vis­sa­rin zwy­cię­żył. Li­to­ści­wie wrzu­cił star­sze­go brata do lochu i roz­po­czął rządy. Zu­peł­nie inne, niż wszy­scy to sobie wy­obra­ża­li. I cho­ciaż od jego ko­ro­na­cji mi­nę­ło nie­speł­na pół­to­ra roku, sy­tu­acja w kraju wcale nie wy­glą­da­ła le­piej. Szlach­ta coraz gło­śniej na­wo­ły­wa­ła do walki prze­ciw kró­lo­wi, od­ma­wia­jąc pła­ce­nia po­dat­ków, po­dob­nie jak sta­ro­sto­wie więk­szych miast.

– Skoro my to za­czę­li­śmy, my też mu­si­my coś z tym zro­bić – stwier­dził Dah­nel. – Nim bę­dzie za późno.

– Ale co? – za­py­tał Go­swin. – Mamy pójść do Vi­ta­mi­ra, prze­pro­sić go za mie­sią­ce spę­dzo­ne w lochu i za­pro­po­no­wać ko­lej­ną wojnę? Z pew­no­ścią by nam po­dzię­ko­wał, nie wąt­pię. Zresz­tą, nie stać nas na wojnę. A kró­lew­ska armia jest wier­na Vis­sa­ri­no­wi. Żoł­nie­rze go ko­cha­ją. Uwa­ża­ją za jed­ne­go z nich i pójdą za nim w ogień, jeśli bę­dzie trze­ba. Skry­to­bój­stwo nie wcho­dzi w grę, bo nie mamy kan­dy­da­ta na tron, a rządy ja­kiej­kol­wiek rady re­gen­cyj­nej to kpina. Nie, pa­no­wie. Już jest za późno. Je­ste­śmy w sza­chu. Mu­si­my pić to piwo, któ­re­go na­wa­rzy­li­śmy.

– Nie zgo­dzę się z tym bra­kiem kan­dy­da­ta.

– Chyba nie my­ślisz o…

– Tak. O Dro­me­rii.

– Nikt w Ru­the­nii nie za­ak­cep­tu­je dro­mer­skie­go króla na tro­nie – za­pro­te­sto­wał Uriel.

– Nie cho­dzi mi o sa­me­go króla. Zresz­tą, ich wład­ca jest stary, nie za­gwa­ran­tu­je nam po­ko­ju. Nie ma też, jak słusz­nie za­uwa­żył nasz hie­rar­cha, do­brej opi­nii wśród tu­tej­sze­go ludu. Star­szy z kró­lew­skich synów, Aran, odzie­dzi­czy Dro­me­rię. Od dziec­ka przy­go­to­wu­ją go do tej roli. Ale młod­szy, Der­mot, to zu­peł­nie inna kwe­stia. Chło­pak ma w sobie naszą krew. Jego matka, druga żona króla Bar­ha­na, po­cho­dzi wszak stąd, ze sta­re­go rodu Tru­sov. Młody ksią­żę wiele lat spę­dził w Ru­the­nii, zna nasze oby­cza­je i język. Ma też, co naj­waż­niej­sze, prawa do tronu. I to więk­sze, niż Vis­sa­rin.

Kanc­lerz ko­ron­ny po­ki­wał w za­du­mie głową, ale hie­rar­cha Uriel pa­trzył na mar­szał­ka z nie­zro­zu­mie­niem.

– Romar, nasz przed­ostat­ni, pra­wo­wi­ty i za­mor­do­wa­ny w cza­sie buntu król, oraz Bar­han, obec­ny król Dro­me­rii, byli da­le­ki­mi ku­zy­na­mi – wy­ja­śnił Dah­nel. – Po­wo­łu­jąc się na to po­kre­wień­stwo, ksią­żę Der­mot ma pod­sta­wy, by ubie­gać się o pa­no­wa­nie w Ru­the­nii.

– Wy­da­je mi się to mocno na­cią­ga­ne – po­wie­dział Go­swin. – W do­dat­ku, bądź co bądź, to nadal bę­dzie obcy na na­szym tro­nie.

– Chło­pak ma pięt­na­ście, może szes­na­ście lat. I ra­czej nikłe po­ję­cie o rzą­dze­niu. Można go ukształ­to­wać, uczy­nić jed­nym z nas. Wy­ple­nić szko­dli­we dro­mer­skie na­wy­ki. Po­moc­ny w tej sy­tu­acji bę­dzie ślub, z któ­rąś z tu­tej­szych szlach­cia­nek. Poza tym uwa­żam, że lep­szy obcy wład­ca, niż przy­glą­da­nie się po­wol­ne­mu roz­pa­do­wi Ru­the­nii. To pierw­sze może nas po­cią­gnąć na dno, ale nie musi. To dru­gie prę­dzej czy póź­niej na pewno nas za­bi­je.

– Masz moż­li­wość za­aran­żo­wać spo­tka­nie? – za­py­tał kanc­lerz.

– Mam, ale po­trze­bu­ję wa­szej zgody.

– Zrób to. Do­pil­nuj też, żeby w po­sta­no­wie­niach zna­la­zło się słowo o nie­zmien­no­ści kró­lew­skiej rady i ogra­ni­cze­niu ewen­tu­al­nych do­rad­ców z Dro­me­rii dla no­we­go króla.

– Na­tu­ral­nie. Hie­rar­cho?

Uriel wo­dził ocza­mi po roz­mów­cach, wy­raź­nie nie­prze­ko­na­ny.

– Pa­no­wie, mó­wi­my o ko­lej­nej woj­nie do­mo­wej…

– Mó­wi­my o ra­to­wa­niu kró­le­stwa przed upad­kiem. Nie mo­że­my prze­bie­rać w środ­kach, gdy ważą się losy Ru­the­nii. Na tym po­le­ga cię­żar wła­dzy.

Ka­płan wes­tchnął i ze smut­kiem po­ki­wał głową.

– Niech więc dzie­je się wola bogów. Zrób, co uwa­żasz za ko­niecz­ne, mar­szał­ku.

***

Inez drgnę­ła, gdy otwar­te z mocą drzwi ude­rzy­ły o ścia­nę. Vis­sa­rin wpadł do po­ko­ju z wście­kłym gry­ma­sem na twa­rzy.

Wró­cił po­ko­na­ny, po­my­śla­ła. Wy­je­chał na­prze­ciw wro­gom, wydał im bitwę. I prze­grał. To jego ko­niec i on o tym wie.

Z da­le­ka śmier­dział krwią, którą po­kry­ty był od stóp do głów. Jed­nak me­tre­sa nie do­strze­gła na nim żad­nych po­waż­nych ran, nie li­cząc wi­docz­nej na pierw­szy rzut oka rany na dumie.

Król zła­pał za kra­wędź stołu i z dzi­kim wrza­skiem ci­snął go na ścia­nę, roz­rzu­ca­jąc po pod­ło­dze za­sta­wę i reszt­ki śnia­da­nia. Chwy­cił w obie dło­nie por­ce­la­no­wy wazon, spro­wa­dzo­ny z da­le­kie­go wscho­du spe­cjal­nie dla niej, i rzu­cił nim o zie­mię, tłu­kąc na­czy­nie na setki ka­wał­ków. Wresz­cie usiadł na łóżku, zła­pał się za głowę i za­marł na kilka dłu­gich chwil.

Mil­cza­ła. Wie­dzia­ła, że od­re­ago­wu­je wście­kłość, któ­rej nie chciał po­ka­zać wobec woj­ska. Po­zwo­li­ła mu wy­buch­nąć i teraz cze­ka­ła, aż osty­gnie.

– Będą tu za trzy dni. Dro­mer­ski chłop­taś na czele swo­jej armii, a z nim wszy­scy ci, któ­rzy na­zy­wa­li się moimi so­jusz­ni­ka­mi. Brodd, Peanr i cała resz­ta ha­ła­stry, która trwa­ła przy mnie, kiedy mieli z tego ko­rzy­ści. Ale nie do­sta­ną łatwo tego mia­sta, o nie. Zgo­tu­ję im tu przed­smak Ot­chła­ni. Spalę tu wszyst­ko do gołej ziemi! Razem z nimi!

Inez wy­czu­ła, że to ostat­ni mo­ment na ura­to­wa­nie sie­bie, a przy oka­zji może i ty­się­cy nie­win­nych ludzi. Po­de­szła do ko­chan­ka, uklęk­nę­ła i czule ujęła w obie dło­nie jego twarz, zwal­cza­jąc w sobie obrzy­dze­nie spo­wo­do­wa­ne dra­żniącym noz­drza odo­rem krwi.

– Oczy­wi­ście, że mo­żesz to zro­bić, uko­cha­ny. Nikt cię nie po­wstrzy­ma. Ale czy na­praw­dę tego wła­śnie chcesz?

Po­pa­trzył na nią ze zdzi­wie­niem.

– Oczy­wi­ście! Nie pod­dam mia­sta bez walki!

– Więc bę­dzie to twój ostat­ni bój. A prze­cież nie musi tak być.

– Co masz na myśli?

– Mó­wi­łeś – rze­kła, sia­da­jąc obok męż­czy­zny – że wiele od­dał­byś za moż­li­wość wy­je­cha­nia. Po­rzu­ce­nia obo­wiąz­ków, życia nie­za­leż­ne­go, bez po­li­ty­ki i dworu. Czy mo­żesz wy­obra­zić sobie lep­szą oka­zję do zre­ali­zo­wa­nia tego pra­gnie­nia?

– Mam oddać tron i ko­ro­nę, które po­wie­rzy­li mi bo­go­wie? – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem. – Czy to nie ty mi mó­wi­łaś, że to nie­bio­sa wy­bra­ły mnie do roli wład­cy?

– Nie mó­wi­łam, że zo­sta­łeś wy­bra­ny do rzą­dze­nia. Mó­wi­łam, że wy­bra­li cię do ura­to­wa­nia kró­le­stwa. I zro­bi­łeś to. Ura­to­wa­łeś je przed swoim bra­tem. Ura­to­wa­łeś przed jego po­plecz­ni­ka­mi, któ­rzy roz­dar­li­by kraj na strzę­py. Speł­ni­łeś swoje za­da­nie, a bo­go­wie na­gra­dza­ją cię zwol­nie­niem z obo­wiąz­ków i zsy­ła­ją oka­zję do od­zy­ska­nia wol­no­ści. Nie od­rzu­caj po­chop­nie ich darów.

– Ale… – za­ją­knął się, za­wa­hał. – Miał­bym być tylko na­rzę­dziem w ich ręku?

– Wszy­scy je­ste­śmy tylko na­rzę­dzia­mi w rę­kach bogów – tłu­ma­czy­ła ła­god­nie, trzy­ma­jąc go za dłoń. – Ale nie ty. Ty je­steś bro­nią. Bło­go­sła­wio­nym ostrzem. I teraz, kiedy wy­ko­na­łeś przy­pi­sa­ną ci misję, na­resz­cie je­steś wolny. Nie wi­dzisz tego, naj­mil­szy?

Za­milkł, za­my­ślił się. Wi­dzia­ła, że tra­fi­ła w od­po­wied­nie stru­ny, a w jego duszy roz­brzmia­ła pieśń o swo­bo­dzie. W murze kró­lew­skiej pychy po­ja­wił się wyłom i teraz na­le­ża­ło pójść za cio­sem.

– Dokąd miał­bym pójść? Będą mnie ści­gać.

– Nie star­czy im czasu na po­ścig. Muszą opa­no­wać sy­tu­ację w kró­le­stwie. Po­zy­cja Dro­mer­czy­ka bę­dzie nie­pew­na przez dłu­gie lata. Skupi się na umoc­nie­niu wła­dzy i za­po­mni o tobie. A po­je­chać mo­żesz, dokąd tylko ze­chcesz. Na wschód, do Do­rbush lub Mu­tra­dian. Na po­łu­dnie, do Ha­el­ten, da­le­kie­go Athe­no­is czy na zie­mię Ce­sar­stwa Ka­sta­lij­skie­go. Dziki Gor­khan na za­cho­dzie i mroź­ne kraje pół­no­cy rów­nież stoją przed tobą otwo­rem. Po­rzuć ro­do­wy znak, przyj­mij nowe imię i żyj tak, jak za­wsze chcia­łeś. Wy­ko­rzy­staj szan­sę, o któ­rej dotąd nie mo­głeś nawet ma­rzyć!

Do­tar­ła do niego. Zro­zu­mia­ła to po uśmie­chu, który po­wo­li wpeł­zał mu na twarz i bły­sku, który roz­ja­śnił oczy. Ode­tchnę­ła nie­zau­wa­żal­nie.

Der­mot po­wi­nien mnie za to na­gro­dzić, jak już przej­mie mia­sto.

– Po­je­dziesz ze mną? – za­py­tał Vis­sa­rin.

– Nie po­ra­dzę sobie w głu­szy. Będę ci cię­ża­rem. Każda po­dróż ze mną wy­dłu­ży się dwu­krot­nie. Nie, ko­cha­ny, mu­sisz iść wła­sną ścież­ką, bez oglą­da­nia się na mnie.

W oczach króla po raz pierw­szy do­strze­gła au­ten­tycz­ny smu­tek. Może ten czło­wiek ma jed­nak w sobie ja­kieś głęb­sze uczu­cia?

– Ro­zu­miem. Ko­cham cię, Inez – wy­po­wie­dział te słowa po raz pierw­szy, wy­trą­ca­jąc ją na chwi­lę z we­wnętrz­nej rów­no­wa­gi.

– A ja cie­bie, mój królu – od­po­wie­dzia­ła, na­chy­la­jąc się, by zło­żyć po­ca­łu­nek na jego ustach.

Ostat­nim, co usły­sza­ła w życiu, był zgrzyt no­żo­wej klin­gi o oku­cie wi­szą­cej przy pasie po­chew­ki.

***

Wie­czor­ne niebo roz­bły­sło łuną ognia. Czar­ne fi­la­ry kłę­bów dymu pięły się ku gwiaz­dom, jakby chcia­ły pod­trzy­mać niebo przed upad­kiem.

Vis­sa­rin ob­ró­cił de­re­szo­wa­tą klacz i spoj­rzał z wy­so­ko­ści wzgó­rza na chro­nią­cy się za for­ty­fi­ka­cja­mi gród. Dro­ska, sto­li­ca Ru­the­nii pło­nę­ła dzie­siąt­ka­mi po­ża­rów. Wraz z mia­stem pło­nął rów­nież Osverg, sie­dzi­ba tu­tej­szych kró­lów, do nie­daw­na jego dom.

Przed wy­jaz­dem ze­brał naj­wier­niej­szych do­wód­ców. Z wła­sne­go kufra wrę­czył każ­de­mu pę­ka­tą sakwę zło­tych monet i wydał ostat­nie roz­ka­zy.

– Nie mamy szans długo bro­nić mia­sta. Moi do­rad­cy zdra­dzi­li mnie, was i całe nasze kró­le­stwo, od­da­jąc je w łapy ob­ce­go ksią­żąt­ka. Zbyt czę­sto krwa­wi­li­śmy za tych, któ­rzy teraz od­wró­ci­li się do nas ple­ca­mi. Czas po­my­śleć o sobie.

Każ­de­mu pa­trzył głę­bo­ko w oczy przez kilka ude­rzeń serca. Żaden nie ośmie­lił się ode­zwać.

– Roz­dzie­la­my się. Każdy musi po­ra­dzić sobie sam. W ten spo­sób mamy więk­szą szan­sę prze­trwać, by pew­ne­go dnia pod­jąć walkę na nowo. Gdy już nie będą się nas spo­dzie­wać. Udaję się na wschód, pod gra­ni­cę z Do­rbush. Tam będę zbie­rał so­jusz­ni­ków i siły.

– Mój panie – od­wa­żył się w końcu za­brać głos jeden z wa­taż­ków. – A co z resz­tą two­je­go woj­ska?

– Prze­każ­cie im, że w pre­zen­cie do­sta­ją mia­sto i zamek. Mają dwa dni, by plą­dro­wać i gwał­cić, ile tylko dusza za­pra­gnie. Potem muszą wszyst­ko spa­lić. Niech Der­mot za­sta­nie tu zglisz­cza.

Uśmiech­nę­li się wil­czo, tak jak ocze­ki­wał. Mówi się, że nie ma gor­sze­go ży­wio­łu, niż spusz­czo­ne z łań­cu­cha woj­sko.

Nie czuł naj­mniej­sze­go żalu, oglą­da­jąc pło­ną­ce mia­sto. Nigdy nie przy­wykł do za­tło­czo­nej i ha­ła­śli­wej sto­li­cy, do po­li­ty­ków, dwo­ra­ków i po­chleb­ców, któ­rych przy ojcu nie bra­ko­wa­ło. Jego praw­dzi­wym domem był Ka­za­an, gdzie wy­cho­wał się i do­ra­stał. Drob­ny smu­tek od­czu­wał je­dy­nie z po­wo­du Inez. Po­cząt­ko­wo wma­wiał sobie, że po­stą­pił słusz­nie, po­nie­waż w cza­sie plą­dro­wa­nia woj­sko mogło ją do­paść i uczy­nić z nią strasz­ne rze­czy, chciał więc umniej­szyć jej cier­pień. Potem mu­siał przy­znać przed samym sobą, że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie oba­wiał się, iż dziew­czy­na prze­ży­je gra­bież zamku, a na­stęp­nie za­krę­ci się wokół no­we­go wład­cy, by wsko­czyć mu do łóżka i opo­wia­dać se­kre­ty, które zo­sta­ły jej po­wie­rzo­ne. A tego już nie mógł pu­ścić pła­zem. Kazał ją póź­niej za­ko­pać w ogro­dzie, na skra­ju ja­bło­nio­we­go sadu, który tak lu­bi­ła.

Droga roz­wi­dla­ła się. Trakt bie­gną­cy na wschód nik­nął w od­le­głej ścia­nie lasu. Droga na po­łu­dnie wiła się wśród pól upraw­nych, wspi­na­ła się na szczyt nie­wiel­kie­go wznie­sie­nia i opa­da­ła za nim. Wła­śnie tam skie­ro­wał klacz.

Mu­siał okła­mać pod­ko­mend­nych. Nie miał wy­bo­ru. Oba­wiał się, że oni rów­nież go nie zro­zu­mie­ją, w efek­cie czego za­rzu­cą mu zdra­dę, a nawet tchó­rzo­stwo. Nie pojmą, że po raz pierw­szy jest na­praw­dę lo­jal­ny wobec je­dy­nej oso­by, któ­rej tę lo­jal­ność był winny – sa­me­mu sobie. Kie­dyś do­cho­wy­wał wier­no­ści ojcu, a ten nie­udol­ny głu­piec nie po­tra­fił nawet wy­zna­czyć wła­sne­go na­stęp­cy i zmu­sił ich do wojny. Póź­niej za­wie­rzył bogom, a ci za­kpi­li z niego, wy­słu­gu­jąc się nim jak na­rzę­dziem.

Nad­szedł czas, by żyć na wła­sną rękę.

Po raz pierw­szy od bar­dzo dawna szcze­rze się uśmiech­nął. Na­resz­cie, po tylu la­tach, znów był wolny. Nic go nie ogra­ni­cza­ło. Nie miał nad sobą żad­nej wła­dzy.

Dał ko­nio­wi ostro­gę i po­ga­lo­po­wał na spo­tka­nie no­we­go życia.

Koniec

Komentarze

Fraza “ulżyło mi” nabrała dla mnie nowego znaczenia;)

Niewątpliwie zły jegomość, więc opowiadanie jest zgodne z zasadami konkursu.

Czytało mi się bardzo dobrze ale przyczepię się do Inez.

Bo po pierwsze piękna idiotka jest niezwykle szablonowa.

Po wtóre, ona potem doradza królowi, co nie jest zgodne z jej wcześniejszym wizerunkiem.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush!

 

Wychodzi pewnie mój brak warsztatu, ale sceną z perspektywy Inez chciałem ukazać, że w rzeczywistości jest inna, niż kiedy spoglądamy na nią oczami Vissarina. Owszem, wskakuje do królewskiego łóżka jako piękna idiotka, słucha władcy i pozwala mu zwierzać się, z czasem zdobywając jego zaufanie, awansując na faworytę i umacniając swoją pozycję, dzięki czemu pozwala sobie na “porady”. Te doradzanie nie skupia się na żadnych wielkich aspektach władzy, o których nie ma pojęcia, tylko na próbie ocalenia jemu (i sobie) życia, co, tak sądzę, mieści się nawet w kompetencji pięknej, szablonowej idiotki, jeśli uparcie zechcemy tak na nią patrzeć. :)

 

Dziękuję za Twój komentarz i poświęcony na lekturę czas. Miło mi, że tekst czytało się dobrze, mam nadzieję, że przyszłe będzie czytało się lepiej. :D

 

Pozdrawiam!

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Intryga jest dobrze przemyślana, a główny bohater ma wyrazistą osobowość i zdecydowanie jest zły. Na moment uwierzyłam, że Inez przekona króla do ucieczki i cała historia skończy się sielankowo, ale na szczęście tak się nie stało. Zakończenie jest smutne i przerażające zarazem. Główny bohater z jednej strony stracił wszystko, ale za to zyskał wolność. 

Mówiąc szczerze jedyne co mi tutaj nie przypadło do gustu to nazwy własne :)

Bardzo dobra historia i niezły czarny charakter, tylko wymawianie wspomnianych nazw (imion i nazw państw) sprawiało mi dużo trudności. (czułem się jak anglik czytający “W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”)

 

Pozdrawiam :)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

nie licząc widoczniej na pierwszy rzut oka, rany na dumie.

Literówka i niepotrzebny przecinek.

Pozycja dromerczyka będzie niepewna przez długie lata.

Skoro to nazwa narodu, to wielką literą.

 

Historia ciekawa, choć ostateczna decyzja bohatera wydaje mi się mało wiarygodna. Nie kojarzę zbyt wielu monarchów, którzy dobrowolnie zrezygnowaliby ze swej władzy, no, chyba że byli już starzy i zgorzkniali, co Twojego bohatera nie dotyczy. Co więcej, skoro najbardziej interesowało go życie dowódcy, organizacja nowej rebelii w celu odzyskania tronu powinna być dla niego pociągającym wyzwaniem.

“Zuowatość” bohatera wydaje mi się trochę przykryta przez niekompetencję. Szczególnie w kwestii nowych podatków, widać, że nie czytał Makiawela ;) Ciężko nie podsumować jego poczynań na tronie słowami Talleyranda “to gorzej niż zbrodnia, to błąd” :D

Iluvatharze,

 

Dziękuję za wizytę i komentarz. 

 

Bardzo dobra historia i niezły czarny charakter, tylko wymawianie wspomnianych nazw (imion i nazw państw) sprawiało mi dużo trudności. (czułem się jak anglik czytający “W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”)

Powodzenia przy lekturze Opowieści z Meekhańskiego pograniczna, bo jeśli u mnie są trudne nazwy własne, to nie wiem jak określić to, co zrobił Wegner. :D

 

Pozdrawiam. :)

 

Światowiderze,

 

Dziękuję za wyłapanie bubli w tekście, poprawione. 

 

Co więcej, skoro najbardziej interesowało go życie dowódcy, organizacja nowej rebelii w celu odzyskania tronu powinna być dla niego pociągającym wyzwaniem.

Żołnierza. Nie dowódcy. ;) Kilka razy jest to w tekście zaznaczone. Chociażby:

 

Otwarte okiennice wpuściły do pokoju okrzyki nawołujących się na murach strażników. Vissarin westchnął. Proste, żołnierskie życie. Tej nocy, jak nigdy wcześniej, doceniał wolność od ciężaru decyzyjności, przynależną zwykłemu wojakowi.

Oraz:

 

Niezaprzeczalnie miał rację. Dahnel uważał, że nikt z całego rodu Kazaan nie nadawał się do dzierżenia władzy. Ani Haran, który przy pomocy rebelii wspiął się na tron. Ani Vissarin, który był świetnym żołnierzem, ale marnym przywódcą.

Tu także wydaje się być jasnym, że nie pociągało go dowodzenie, ale wojaczka sama w sobie:

 

– Mówiłeś – rzekła, siadając obok mężczyzny – że wiele oddałbyś za możliwość wyjechania. Porzucenia obowiązków, życia niezależnego, bez polityki i dworu.

“Zuowatość” bohatera to, wydaje mi się, niekompetencja doprawiona wybujałym ego, podszeptami nieodpowiednich doradców, a przy tym okraszona sporą dawką bezwzględności nabytej na wojnach i w twardym, żołnierskim wychowaniu. Ale to wciąż “zuowatość”. :D 

 

Dzięki za wizytę i komentarz. :) 

 

Adek_W

 

Domyślam się, dlatego zawsze jak wymyślam nazwę to sobie ją wymawiam pod nosem i sprawdzam czy mi się język nie złamał :D No, nic to było tylko takie marudzenie, po prostu ja się staram tego wystrzegać, ale rób jak uważasz :)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Hej, Adek_W!

 

Przez chwilę myślałem, że to Inez okaże się tą “najźlejszą”, że wpuści złego w jakieś maliny i sprzeda całe miasto dla swojej władzy/korzyści/operacji powiększenia cycków. Zło pozostało jednak na miejscu zła, tylko urosło ;) Opowiadanie przeczytane z przyjemnością, a złol jest ciekawy: nie jest wszechmocnym nie wiadomo kim, tylko przeraźliwie ludzko złym. Wyżej już widzę, że została to “Zuowatość” zdiagnozowana.

 

Ostrzegałeś przed liczbą nazwisk i nazw własnych, ale mimo to zmęczyły mnie. Ale to chyba jedyna rzecz, do której mógłbym/chciałbym się przyczepić ;)

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus

 

No właśnie ja myślę to samo, troszkę pogrzebałbym przy tych nazwach … no ale ja po prostu bardzo lubię długo dumać nad takimi rzeczami. Ważne, że fabuła się broni, bo nazwy to można w każdej chwili podmienić :D

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Podobało mi się, choć fantastyki tutaj nie ma, a i klimaty rycerzy, królestw i walk o koronę normalnie mnie nudzą.

Ambush wspomniała, że Inez jest szablonowa do bólu, i ma rację, jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ciekawe jest to, że postanowiłeś uczynić Vissarina podatnym na sugestie i manipulacje, a z drugiej strony dodałeś do tej podatności cechę bohatera, który daje sie przekonywac do cudzych pomysłów, jednak realizuje je na swój sposób, niekoniecznie zgodny z założeniami manipulanta.

Warsztat też masz przyjemny, więc i lektura była przyjemna, czytało się szybko, w zasadzie nic nie nie zatrzymało, prócz gubienia momentami podmiotu, bo nie zawsze ogarniałem kto właśnie mówi.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

deviantart.com/sil-vah

Drodzy państwo, miło mi móc odpowiedzieć na kolejną porcję komentarzy!

 

Krokusie,

Wybacz, że zmęczyłem Cię nazwiskami i nazwami własnymi. A jednocześnie dziękuję za dobre słowo i cieszę się, że lektura przypadła do gustu! Dobrze widzieć, że moje intencje odnośnie głównego złego (bo w tym tekście każdy jest trochę zły) zostały przez Ciebie prawidłowo odebrane. Właśnie o to ludzkie zło mi chodziło.

Dzięki za poświęcony czas. :)

Pozdrawiam!

 

Iluvatharze

Jak już wracamy do nazw własnych, to odwołam się do Twojego podpisu i ośmielę się stwierdzić, że moje imiona i nazwy własny przy całej palecie nazw, imion i określeń u Tolkiena, to jest naprawdę pikuś. ;D

 

OS,

Fajnie, że wpadłeś! Właśnie z powodu braku fantastyki tagowałem tekst jako inne

W historii Vissarina próbowałem ukazać go jako postać złożoną, może nie do końca oczywistą, zwłaszcza dla pogrywających z nim spiskowców, którzy widzieli w jego osobie tylko żołnierza, więc nieopatrznie i na własną zgubę sączyli mu do uszu słowa o wybrańcu bogów. Nie rozumieli przemiany, jaka w nim zachodziła z prostego wojaka w niekompetentnego szaleńca u władzy. Nie rozumieli nawet, że to ich sprawka i dlatego zanim się obejrzeli, ich manipulację obróciły się przeciwko nim, a manipulowany stopniowo zaczął przejmować pałeczkę. Jeśli udało mi się tego dokonać (a tak pozwoliłem sobie wywnioskować i popraw mnie, jeśli się mylę), to znaczy, że mały kroczek w pisarskim rozwoju udało mi się zrobić. ;)

Dzięki za dobre słowa, cieszę się, że lektura sprawiła przyjemność. W przyszłości popracuję nad tymi podmiotami mówiącymi. :)

Pozdrawiam!

 

Witam reprezentację jurorów w osobach Silvy i morteciusa. :)

Nie rozumieli przemiany, jaka w nim zachodziła z prostego wojaka w niekompetentnego szaleńca u władzy. Nie rozumieli nawet, że to ich sprawka i dlatego zanim się obejrzeli, ich manipulację obróciły się przeciwko nim, a manipulowany stopniowo zaczął przejmować pałeczkę. Jeśli udało mi się tego dokonać (a tak pozwoliłem sobie wywnioskować i popraw mnie, jeśli się mylę), to znaczy, że mały kroczek w pisarskim rozwoju udało mi się zrobić. ;)

No, właśnie takiego go widziałem oczami wyobraźni: człowieka, któremu wmówiono, że urodził się dla rzeczy wielkich, ale jego brak kompetencji prowadzi do niepowodzeń i frustracji, przez co jego decyzje wypaczają pierwotne założenia. Jeśli o taką postać Ci chodziło, to cieszę się, że taką właśnie ją ujrzałem :)

Known some call is air am

Kolejne opowiadanie o zdobywaniu władzy, niesławnym panowaniu i władzy tej utracie. Opisałeś wszystko całkiem ciekawie, choć szkoda, że zapomniałeś o fantastyce. Spodobało mi się nietypowe zakończenie – nietypowe, bo nie każdy władca rzuca wszystko w cholerę i odjeżdża, by zaznać wolności.

 

Cięż­ko było zna­leźć od­po­wied­nie słowa. ―> Trudno było zna­leźć od­po­wied­nie słowa.

 

Król zła­pał za kra­wędź stołu… ―>  : Król zła­pał stół za kra­wędź

 

 …spo­wo­do­wa­ne dra­żąniącym noz­drza odo­rem krwi. ―> Literówka.

 

– Ale… – za­ją­kał się, za­wa­hał. ―> – Ale… – za­ją­knął się, za­wa­hał.

 

– Ro­zu­miem. Ko­cham Cię, Inez… ―> – Ro­zu­miem. Ko­cham cię, Inez

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Droga na po­łu­dnie me­an­dro­wa­ła wśród pól upraw­nych… ―> Czy droga na pewno meandrowała?

Proponuję: Droga na po­łu­dnie wiła się wśród pól upraw­nych

Za SJP PWN: meandrować «o rzece: tworzyć meandry»

 

jest na­praw­dę lo­jal­ny je­dy­nej oso­bie… ―> …jest na­praw­dę lo­jal­ny wobec je­dy­nej oso­by

Można być lojalnym wobec kogoś, nie komuś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

Dziękuję za odwiedziny i uwagi, od razu wprowadziłem poprawki. Zakończenie stanowiło przedmiot małej dyskusji podczas bety. Ostatecznie uparcie zostałem przy mojej wersji, więc cieszę się, że to rozwiązanie przydało Ci do gustu.

O fantastyce nie zapomniałem, w pierwotnej wersji tekstu była odrobinka fantastyki. Robiła jednak wrażenie nachalnej i niepasującej do całej reszty opowiadania, więc z premedytacją się jej pozbyłem. :)

Zawsze miło Cię czytać, Reg.

 

Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Adku, i dziękuję za miłe słowa.

Dodam, że mam znacznie więcej przyjemności z lektury Twoich opowiadań, niż Ty z moich komentarzy, albowiem opowiadania są znacznie dłuższe od moich komentarzyków. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Adku.

 

Technicznie – nieźle.

Jedno miejsce poprawiłbym nieco:

 

Vissarina władza początkowo nie obchodziła. Szczytem jego marzeń była szarża na wroga z dumnie powiewającym sztandarem nad głową. Z tego powodu dla wielu był królem doskonałym, który rządzenie pozostawi doradcom, a sam skupi się na militarnych aspektach panowania. Wśród tych wielu byli oczywiści Dahnel y Brodd, Goswin Peanr, nieobecny na spotkaniu Mishal Nagenv, a także Uriel, świątobliwy kapłan Najwyższego Boga Svajrosa. To oni przekonali Vissarina, że wolą ojca było, aby młodszy z książąt przejął koronę.

Ciekawe podejście, zwłaszcza finał.

Jestem tyci rozczarowany Inez, to jednak drobnostka. Bardziej zabrakło mi fantastyki :) A szkoda, bo wtedy moje wrażenia byłyby jeszcze lepsze, a tak są tylko dobre :D

Klik :)

Hej!

celowo odczekałam trochę, aby spojrzeć na świeżo (nie zaglądałam też w swoje komentarze z bety) i jeszcze raz przeczytać opko.

Poprawki z bety, choć raczej subtelne zdecydowanie zadziałały na plus (załatałeś kilka luk logicznych jeżeli dobrze pamiętam). Dobrze się to czyta, masz fajny i lekki styl.

Niezmiennie przyczepię się do Inez i samego bohatera – nadal brakowało mi w nim nieco głębi, trochę głębszej wielowymiarowości, a także jakiegoś twistu bo jednak wybrałeś dość klasyczne ujęcie tematu i osobiście lubię gdy pojawia się w nich coś zaskakującego. Niemniej to oczywiście moja subiektywna opinia, ale chętnie zajrzę w inne Twoje teksty, bo czytało się dobrze :)

 

Powodzenia!

Ech, no i tak to wygląda, jak facet strzela focha ;) Doprowadziłeś egoizm bohatera na najwyższy poziom, wyżej się już chyba nie da.

Czytała się nieźle, choć nieco mi zabrakło fantastyki. Zakończenie zaskakujące. Swoją drogą zawsze się zastanawiałam, po co komu na dłuższą metę władza. Rozumiem popróbować, ale trzymać się jej za wszelką cenę – tego nie rozumiem. Dlatego nie będę narzekać, że to nieprawdopodobne. Zemścił się, zyskał wolność, a pewnie i kasy mu nie brakowało. Czegóż więcej chcieć ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, cześć, spieszę z odpowiedziami!

 

Reg,

Cieszę się, że tak sądzisz, masz jednak tę przewagę, że Twoje komentarze zawsze są pomocne i merytoryczne, a moje opowiadania nie zawsze są ciekawe i dobrze napisane. :D Zatem ja za każdym razem wyniosę coś dobrego z Twoich komentarzy, a w drugą stronę bywa z tym różnie. :P Obiecuję jednak sumiennie pracować, żeby sytuacja uległą poprawie. :) Dziękuję raz jeszcze!

 

Silvanie,

Jestem niemal pewny, że poprawiałem ten fragment w becie… Niemal. :P Dziękuję za zwrócenie uwagi, już się tym zajmuję. Za klika dziękuję, za brak fantastyki wybaczenia proszę. Jak pisałem wyżej, w oryginalnej wersji opowiadania było jej trochę, ale sztucznej i upchniętej na siłę. Cieszę się, że odczucia masz pozytywne! 

Pozdrawiam! 

 

Shanti,

Jeszcze raz dziękuję za Twoją obecność podczas bety i wszystkie uwagi. Każda była pomocna, nawet jeśli nie wszystkie zastosowałem w tekście. :)

Kłaniam się!

 

Irko,

Doprowadziłeś egoizm bohatera na najwyższy poziom, wyżej się już chyba nie da.

Dziękuję, starałem się. :D

 

Swoją drogą zawsze się zastanawiałam, po co komu na dłuższą metę władza. Rozumiem popróbować, ale trzymać się jej za wszelką cenę – tego nie rozumiem.

Mam dokładnie te same odczucia i to nimi kierowałem się, tworząc zakończenie. Nie jestem w stanie pojąć trzymania urzędu/korony do samego, choćby i śmiertelnego końca. Chociaż może wynika to z faktu, że żadnej poważnej władzy w życiu nie dzierżyłem. :D Niemniej wartość życia zawsze wydawała mi się nie do wycenienia, choćby nawet w grę wchodziła władza nad światem. 

Dziękuję za komentarz i poświęcony na lekturę czas. :)

Pozdrówki. :)

 

Bohater ciekawy, dworska intryga i satysfakcjonującą, nieoczywista końcówka.

Tytułowy ciężar władzy odczuli właściwie wszyscy, nie tylko bohater. Jego rada, Inez i wszystkie ofiary, które przewinęły się w opowiadaniu. Całe opowiadanie trzymałeś się tego wątku i to się chwali.

Przyznam, że momentami mi się dłużyło (ale tylko momentami!). Ogółem całkiem fajnie napisane, a nazwy własne wcale nie były takie straszne.

Domingo, hej!

 

a nazwy własne wcale nie były takie straszne.

Cieszę się, że przynajmniej w Twoim przypadku czytanie tych wszystkich nazw nie było męczarnią. :D

Dziękuję za Twoją obecność, fajnie, że tekst przypadł do gustu. Ciągle nad sobą pracuję, więc mam nadzieję, że następnym razem będzie bez dłużyzn. :)

Pozdrawiam! 

Hail Discordia

Hej, Adku! Z góry przepraszam za komentarz pisany z telefonu. Bohater egoistyczny i w gruncie rzeczy całkiem prosty, ale mnie przekonał. Jego decyzje wydają mi się zrozumiałe i dobrze umotywowane przedstawioną historią. Opowiedziales o wydarzeniach w sposób interesujący, a zakończenie uznałem za zaskakujące ;D nie zgodzę się z jednym z przedmówców, że władcy nigdy nie rezygnują dobrowolnie z władzy, bo historia zna pełno takich przypadków, w tym historia Polski! Reasumując, podobało mi się i chociaż pewnie w pamięci dłużej nie zostanie, to w mojej opinii tekst zasłużył na bibliotekę, do której zamierzam go polecić.

Zabierałem się do opowiadania kilka razy, ale gdy wreszcie przeszedłem przez pierwszy fragment, reszta poszła gładko. I to jest właściwie jedyny zarzut jaki mógłbym mieć – początek jest bardzo rozbudowany, łatwo się w nim gubiłem, a zmieniająca się perspektywa narracyjna stworzyła u mnie mylne wrażenie, że to Dahnel y Brodd jest tu głównym bohaterem. I to by było tyle z narzekania.

 

Zmieniająca się perspektywa to moim zdaniem dobre wyjście przy opisie dworskich intryg. Mamy dzięki temu pełen obraz całej sytuacji. Knujący wielmoża, kochanka króla, która przez długi czas podsycała jego egoizm no i wreszcie sam władca, który jest złym człowiekiem na złym stanowisku. Podoba mi się myśl przewodnia, którą zawarłeś w opowiadaniu – dobry wojownik nie musi być dobrym królem. Zakończenie również na plus. Mam wrażenie że Inez nie przekonała króla do odrzucenia korony, po prostu wypowiedziała na głos to, o czym on sam marzył. Ode mnie również klik :)

Hej, Adek_W!

 

Wydaje mi się, że tych opisów jest na początku po prostu zbyt dużo, ponieważ zaburza to dynamikę. Taka drobiazgowość (w tym te liczne obrazowe porównania, do których niewątpliwie masz dryg) nieco przytłacza. Oczywiście to tylko moja opinia, ale utrudniło mi to wejście w wykreowany przez Ciebie świat. ;-)

 

Dalsze fragmenty czytało się już nieźle. Najbardziej spodobało mi się zakończenie. Oryginalne i dobrze zaserwowane. Z uwagi na zbyt krotki staż nie mogę niestety polecić tekstu do biblioteki. 

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! 

 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Ponownie spóźniony witam się z Państwem!

 

japkiewicz,

 

Ukłony. ;)

 

Amonie,

 

Absolutnie nie masz za co przepraszać. Taki komentarz to zawsze powód do radości, zwłaszcza, kiedy czas średnio wesoły. :) Z tym zakończeniem, jak już gdzieś wyżej pisałem, to było trochę zamieszania i rozważań na temat jego zmiany. Ostatecznie zostało takie, jakim je sobie wymyśliłem, więc cieszę się, że przypadło do gustu. Stokrotne dzięki za polecenie do biblioteki.

Pozdrawiam! :) 

 

Fladrifie,

 

Dziękuję za Twoją opinię, przeczytam sobie ten początek i przemyślę, co mogłem zrobić tam lepiej, żeby spróbować uniknąć powtarzania tych samych błędów w przyszłości. :) Jednocześnie cieszę się, że wszystkie fragmenty układanki złożyły się w pasującą i satysfakcjonująca całość na końcu.

Podziękowania za klika i ukłony za wizytę. :)

 

Filipie,

 

Przykro mi, że miałeś problemy z wejściem w świat opowiadania. Wydaje mi się, że jest to kwestia indywidualna, ale mimo wszystko cały czas próbuję znaleźć jakiś złoty środek. Jeżeli później było tylko lepiej, to cieszę się. Dziękuję Ci za czas poświęcony lekturze mojego tekstu. 

Pozdrawiam. :)

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Cześć!

 

Ciekawa historia, którą dobrze (imho) opisałeś. Czytałem ze szczerym zainteresowaniem, czekając na rozwój wypadków. Bohaterów rzeczywiście było całkiem sporo, ale dało radę to ogarnąć (choć po jednokrotnym czytaniu imion nie spamiętałem). Spójne, dobrze napisane, ze sporą dawką obrazu świata.

Ewidentnie zabrakło mi tu jednak fantastyki, bo poza krajami o innych nazwach nic tu nie znalazłem (a liczyłem, że coś będzie). Mam też pewien problem z postępowaniem bohatera, które jest imho trochę nielogiczne i powoduje niespotykane konsekwencje? Każe wojsku podpalić stolicę, bo to niby taki “manewr taktyczny”, a wojsko go słucha. Kiedy Inez mówi, że z nim nie pojedzie, to ot tak się z tym godzi. Król, wychowany w wojsku, przyzwyczajony do wydawania rozkazów i posłuszeństwa ot tak przyjmuje “nie” od nałożnicy. Trochę dziwne. Oraz nie wietrzy spisku w jej postępowaniu, ale błyskawicznie rozumuje, że musi ją zabić z zupełnie innych powodów. Ekstrawagancie to bardzo.

 

Z kwestii edycyjnych rzuciła mi się jedna rzecz:

opierając tłuste jak kiełbaski palce o blat stołu.

Czy kiełbaski są synonimem czegoś tłustego same w sobie? Poza tym pamiętam, że Martin w GoT często używał takiego (albo podobnego) porównania pisząc o Samie i tutaj strasznie mi to ściągnęło tekst w tą stronę. Zwłaszcza, że tak jak Martin piszesz poniekąd o władzy.

Pomyślę nad biblioteką, bo tekst całkiem mi się podobał, ale momentami logicznie cos zgrzytało.

Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Mort,

 

Dzięki za opinię i uwagi. Nie mogę się zgodzić co do braku happy endu, pojęcie złego bohatera również jest o dość płynne; złe postępowanie, choćby podjęte pod wpływem zaburzeń, niskiej samooceny czy presji ze strony otoczenia, wciąż pozostaje złym postepowaniem. Mordowanie, grabienie i palenie miast, w moim rozumowaniu są czynami, które kwalifikują się w kategorii “zło”. Rozumiem, że w Twojej opinii jest inaczej, nie będę się o to kłócił. 

Pozdrawiam. :)

 

Krarze,

 

Cieszę się, że tekst udało się przeczytać bez większych zgrzytów, a fabułę uznałeś za ciekawą. :) Brak fantastyki był świadomy. Kilka magicznych elementów, które miałem w pierwotnej wersji tekstu, wygadały tam nienaturalnie, bo i wepchnąłem je na siłę. Ostatecznie, będąc świadomym konsekwencji, wywaliłem magię z tekstu. 

 

Król, wychowany w wojsku, przyzwyczajony do wydawania rozkazów i posłuszeństwa ot tak przyjmuje “nie” od nałożnicy.

Przyjmuje jej odmowę, bo już wie, że ją zabije, gdy ta odmówi. Tylko i wyłącznie dlatego. 

 

Oraz nie wietrzy spisku w jej postępowaniu(…).

Nie podejrzewa jej o tak dalekosiężne plany, a zarazem ma do niej słabość i zaufanie, bo na przestrzeni jego krótkiego panowania była mu wsparciem, opoką, osobą, przy której wylewał wszystkie swoje bóle i zażalenia wobec świata. Jednocześnie doprowadziło go to do zazdrości, która ściągnęła na Inez śmierć, bo nie mógł znieść myśli, że kto inny posiądzie ją w podobny sposób. Do tego znała wiele jego sekretów, w tym plany Vissarina, co czyniło ją niebezpieczną. A przynajmniej tak to sobie w głowie skonstruowałem, jeśli niezbyt poprawnie, nielogicznie, to przepraszam i postaram się poprawić w przyszłości. :)

 

Czy kiełbaski są synonimem czegoś tłustego same w sobie? Poza tym pamiętam, że Martin w GoT często używał takiego (albo podobnego) porównania pisząc o Samie i tutaj strasznie mi to ściągnęło tekst w tą stronę. Zwłaszcza, że tak jak Martin piszesz poniekąd o władzy.

Przyznaję, że nie myślałem, czy kiełbaski same w sobie są synonimem czegoś tłustego. Ale tak mi się kojarzą, więc zakładam, że sformułowanie takiego zdania jest sumą moich skojarzeń i przeczytanego, być może nawet u Martina, podobnie brzmiącego porównania. :)

 

Serdeczne dzięki za wizytę i wszystkie uwagi, zawsze miło Cię czytać pod moimi tekstami. 

 

Pozdrawiam. :)

 

 

Dobrze się czytało. Czasem niektóre sformułowania wydawały mi się nieco osobliwe i chyba nie do końca poprawne, ale z typowych błędów rzucił mi się w oczy jeden – „cię” napisane wielką literą. No, i nieco śmiesznie zabrzmiała fraza o traktowaniu ogniem ognisk (zdrady, co prawda, ale mimo wszystko…).

Pierwszy akapit zrobił na mnie wrażenie suchego, wręcz jakby „początkującego”. Potem jednak było już lepiej. Jeszcze na początku drugiej sceny zazgrzytało mi nieco, że narrator nie jest zdecydowany, z czyjego punktu widzenia – Vissarina czy Inez – przedstawia wydarzenia. Zrzuciłabym to na karb wszechwiedzy narratora, ale w kolejnych scenach ta perspektywa jest bardzo jasno określona. Czasem też uwierała mnie zbyt widoczna ekspozycja.

Zły jest tutaj w moim odczuciu wyrazisty, konsekwentny do bólu i ma nawet pewne podłoże charakterologiczne. To na plus. W ogóle pozwolę sobie na małą dygresję: w scenie, w której Inez przekonuje go do opuszczenia miasta, a on zdawał się łykać wszystko jak pelikan, pomyślałam sobie, że mogłaby w tym momencie podciąć mu gardło… i byłam nawet blisko z tym domysłem ;) W każdym razie dobrze wpasowała się ta scena w przedstawiany do tej pory obraz Vissarina. To jeden z tych złych, których nie da się lubić, ale w końcu nie o to w tym konkursie chodzi.

Choć trzeba powiedzieć, że ani Vissarin, ani pozostałe postaci nie są jakoś szczególnie pogłębione. O ile jego samego, Inez i hulaszczego braciszka dobrze rozpoznawałam po imionach, doradcy ciągle mi się zlewali. Jak na grono, które było szczegółowo przedstawiane z imion, nazwisk i stanowisk, odegrali jak dla mnie zaskakująco małą rolę. Tekstowi takiej długości może dobrze zrobiłaby mała czystka na tym polu.

Ucierpiał też świat, który zasadniczo składa się ze zlepku nazw, a ich obcość to praktycznie jedyny wątek fantastyczny w opowiadaniu. I muszę przyznać, że to jednak mało, abym z czystym sumieniem uznała tekst za napisany w nurcie fantastyki.

Nie rozumiem, dlaczego doradcy nie chcieli na tronie brata Vissarina. Używając określeń z tekstu – był to ulubieniec pospólstwa, dobrotliwy, ugodowy, w dobrych stosunkach z młodszymi szlachetkami, idealny kandydat na marionetkę. Tymczasem to Vissarin został uznany jako ten, który „rządzenie pozostawi doradcom”, co dla mnie jest zupełnie pozbawione sensu. To Vitarin został opisany jako osoba, która prawdopodobnie odda się zabawom, a rządy pozostawi mądrzejszym od siebie, a na dodatek miał dobry pijar. Jak mogli wybrać zamiast niego ambitnego, upartego wojskowego?

Przyznam, że o ile tekst czytało się dobrze, raczej go nie zapamiętam. Intryga wciąga, jeżeli mam jakiś kontekst – postaci, których losem się przejmuję, albo chociaż świat, na którego przemianę patrzę z zaintrygowaniem. Tutaj tych elementów mi, niestety, zabrakło.

deviantart.com/sil-vah

No dobrze, wszystko pięknie, ale brakowało mi fantastyki.

Z wymową nazwisk nie miałam problemu. ale postaci było na tyle dużo, że mi się myliły. Książęta, doradcy, pretendenci… Zwłaszcza doradcy.

Nie odebrałam Inez jako idiotki, raczej jak luksusową dziwkę. A te panie na ogół nie są głupie.

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka