- Opowiadanie: Tulipanowka - Wizyta Jabłuszkowców na Ziemi i jej konsekwencje, a właściwie ich brak

Wizyta Jabłuszkowców na Ziemi i jej konsekwencje, a właściwie ich brak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wizyta Jabłuszkowców na Ziemi i jej konsekwencje, a właściwie ich brak

Gdzieś daleko, daleko w kosmosie, za gromadami galaktyk i za obszarami pustki była sobie planeta zamieszkana przez istoty na tyle inteligentne i ciekawskie, że od czasu do czasu grupa reprezentantów tej rasy udawała się w podróże po wszechświecie.

Dla uproszczenia nazwijmy ową rasę Półjabłuszkowcami. Półjabłuszkowiec wyglądał jak pół piłki o średnicy półtora metra. Najciekawsza była „płaszczyzna przecięcia", która nie była płaska, lecz przeorana licznymi rowkami, wgłębieniami, usiana wypustkami, których fikuśne zakończenia przypominały zakończenia kluczy do drzwi.

 

Największym szczęściem dla Półjabłuszkowca było odnalezienie drugiego Półjabłuszkowca, którego „płaszczyzna przecięcia" pasowałby na tyle dobrze do jego „płaszczyzny przecięcia", aby mógł się z nim strzasnąć i stać się jednocielistą (lecz dwuosobową) formą kulistą Jabłuszkowcem. Nie było to zadanie łatwe ze względu na ogromną różnorodność struktury „płaszczyzny przecięcia" w populacji i dlatego zdecydowana większość Półjabłuszkowców przez całe swoje życie nie znajdowała partnera.

 

 

 

Pewien Półpoduszkowiec o imieniu Xar szukał zawzięcie i pewnego dnia spotkał Roe. Wyglądała idealnie, dlatego spróbował się z nią strzasnąć. Niestety nie wyszło. W kilku miejscach Roe miała zbyt długie lub zbyt szerokie wypustki.

 

– Co pech – westchnął z żalem Xar. – Znowu porażka. Milimetry, milimetry, a moglibyśmy się strzasnąć.

 

– Mam pewien pomysł – powiedziała po namyśle Roe. – A może jakbyśmy spróbowali strzasnąć się tak ze sto, dwieście razy, to może moje wypustki nieco by się nadkruszyły, albo w trakcie uderzenia pogłębiły by się rowki i przestrzenie w twojej „płaszczyźnie przecięcia". Domyślam się, że będzie to dla nas dość bolesne, ale docelowo moglibyśmy stać się cudowną formą kulistą, Jabłuszkowcem.

 

– Plan szalony, ale perspektywa kusząca – zadumał się Xar. – Szczerze powiedziawszy pół życia straciłem na szukanie pasującego do siebie Półjabłuszkowca, bezskutecznie.

 

– Ja to już dawno straciłam nadzieję i nawet nie chciało mi się już szukać. Ale nas dzielą milimetry.

 

– Zgoda, spróbujmy.

 

Roe i Xar próbowali się strzasnąć sto, dwieście, trzysta razy i nic. Iskry leciały, Półjabłuszkowce piszczały z bólu, a strzasnąć się nie mogły. Zaznaczyć trzeba, że ciała Półjabłuszkowców zbudowane były z twardej metalicznej struktury.

 

– Mam już dość – stwierdził Xar.

 

– Najważniejsze, że próbowaliśmy – dodała Roe. – Ale wiesz pomysł nie był całkiem głupi. Moje wypustki się zmniejszyły.

 

– Tak? Naprawdę? – powiedział zaskoczony Xar. – U mnie nic się nie zmieniło.

 

– A moim zdaniem tutaj na brzegu i na środku masz teraz głębsze dołki.

 

– Niemożliwe. Ty? Ty? Eee ty masz rację. W takim razie próbujmy strzasnąć jeszcze z trzysta razy.

 

– Nie mam siły.

 

– Nie kwękaj! Zachowuj się jak na prawdziwy Półjabłuszkowiec – Xar wjechał na ambicję Roe.

 

Strzaskiwali się długo, ale przy próbie około tysiąc pięćsetnej w końcu im się udało.

 

– Hurra! Hurra! Hurrra! – cieszyli się oboje.

 

– Jestem kulą! Jestem Jabłuszkowcem! – krzyczał z radości Xar.

 

– To największe szczęście jakie mogło nas spotkać! Strzasnęliśmy się na zawsze! – darła się zachwycona Roe.

 

 

 

Wieść o strzaśnięciu się Xar i Roe rozeszła się po okolicy, ale najistotniejszy jest fakt, że dotarła do władz planety.

 

– W formie kulistej nic wam stać się nie może, więc jeżeli macie ochotę na wycieczkę, a przy okazji moglibyście dla dobra i rozwoju nauki swojej rasy zapoznać się z innymi inteligentnymi cywilizacjami zamieszkującymi kosmos, to zapraszam – powiedział reprezentant władz planety.

 

– Dziękujemy, raczej nie mamy ochoty – stwierdzili jednogłośnie Xar i Roe.

 

– To wasz patriotyczny obowiązek. Ojczysta planeta tego od was oczekuje – reprezentant władz zmienił retorykę.

 

– W takim razie, zgoda – odpowiedzieli nieco skołowani Xar i Roe.

 

– Będziecie zadowoleni, daję słowo. To będzie wasza fantastyczna podróż postrzasnowa – zapewniał reprezentant władzy.

 

 

***

 

I tak Jednojabłuszkowiec złożony z Xar i Roe znalazł się w wehikule kosmicznym, który to pojazd po kilkunastu dniach zawisł nad planetą Ziemia.

 

– Na trzy spadamy – zakomenderował Xar. – Raz, dwa, trzy. – I spadli na porośnięte trawą pastwisko.

 

Na pastwisku pasły się trzy krowy. Krowy delikatnie się spłoszyły widząc spadającą z nieba metalową kulę o średnicy półtora metra, jednak po chwili obojętnie na niezwykłość wydarzenia przystąpiły do kontynuacji konsumpcji roślinności.

 

– Jakie miłe te stwory. W ogóle się nas nie boją, nie okazują agresji – zauważyła Roe..

 

– Może powinniśmy coś do nich powiedzieć? – Xar podzielił się swoją refleksją.

 

– Tylko co?

 

– Zastanówmy się. A najlepiej poczekajmy, aż oni zaczną. W końcu jesteśmy gośćmi i nie powinniśmy się narzucać. Pewne tematy mogą być dla nich drażliwe, na przykład, albo obraźliwe.

 

– Masz rację, Xar. Spadliśmy tak bez uprzedzenia, a może oni potrzebują czasu, żeby się oswoić z sytuacją? Z odwiedzinami kosmitów.

 

 

 

I tak metalowa, milcząca kula leżała sobie na pastwisku, a obok pasły się krowy. W gwoli ścisłości trzeba wyjaśnić, że instrukcje jakie otrzymali Xar i Roe od władz planety, w żadnym wypadku nie obejmowały sytuacji zastanej na Ziemi.

 

 

 

Po pół godzinie na pastwisku zjawiła się grupka dzieci: dziesięcioletnia Samanta, sześcioletnia Diana, dwunastoletni Xawier i ośmioletni Faust (zwykłe dzieciaki mieszkające w pobliskiej wsi).

 

– Ale fajna kula! – krzyknął Faust i wskazał palcem (po chłopsku) na Jabłuszkowca.

 

– Kto ostatni przy kuli, to zgniłe jabłko! – zawołała Samanta już w biegu.

 

– Zgniłe jabłko! Zgniłe jabłko! – zaśmiał się drwiąco Faust i palcem wskazał na Dianę.

 

– Ja się w to nie bawię – odparła obrażonym głosem Diana. – To zabawa dla większych dzieci.

 

Na tym kwestia typowania osoby „zgniłego jabłka" się skończyła.

 

 

 

– Xar, a może te dwunogi to rasa inteligentna – szepnęła Roe do Xara.

 

– Bądźmy cichutko i poczekajmy na próbę nawiązania kontaktu – zadecydował Xar.

 

 

 

W tym czasie Xawier zdążył wdrapać się na Jednojabłuszkowca i stanąć na nim nawet na jednej nodze.

 

– Jestem mistrzem! Patrzcie, stoję na jednej nodze! – chwalił się Xawier.

 

– Teraz ja! Zejdź! – wołał Faust kopiąc nogą w Jednojabłuszkowca.

 

– Starszy musi ustępować młodszemu – dodała elokwentnie Diana równocześnie opukując kamykiem ciało kosmitów.

 

– Niezły odgłos – zauważyła Samanta. – Jak instrument muzyczny.

 

– A jaki instrument? – zaciekawił się Xawier.

 

– Nie wiem, ale podobny dźwięk słyszałam na audycji muzycznej w szkole – odpowiedziała Samanta. – Nie muszę znać się na instrumentach, wystarczy że jestem ładna.

 

– Teraz ja! Złaź – denerwował się Faust, na co Xawier zaczął go trącać nogą w policzek. – Bo rzucę kamieniem. – Na dowód prawdziwości swoich gróźb Faust zaczął rzucać kamieniami w Jednojabłuszkowca.

 

– No dobra. Głupszemu trzeba ustąpić – rzekł Xawier i zeskoczył z ciała kosmity.

 

 

 

– Mam dość próby nawiązywania kontaktów z ziemską cywilizacją. Oni mnie biją i traktują bez szacunku – poskarżyła się Roe.

 

– Masz rację, Roe. Łaski nam nie robią. Jak nie chcą, by ich goście z kosmosu odwiedzali, to nie. Spadamy stąd, na trzy. Raz, dwa, trzy.

 

I w tym momencie Jednojabłuszkowiec został zassany przez wehikuł kosmiczny wiszący nad Ziemią.

 

 

 

– Co to było? – zdziwiły się dzieci (wszystkie razem).

 

– Pobiegnę opowiedzieć tacie. On będzie wiedział, co to było – powiedział Faust. – On był w wojsku i wszystko wie.

 

– Może to była bomba atomowa? – próbował zgadnąć Xawier.

 

– Milczenie jest złotem. Najlepiej nic nie mówić, bo potem będzie na nas – zapobiegliwie zauważyła Samanta. – Potem się okaże, że coś zepsuliśmy i rodzice będą się gniewać.

 

– Rodzicom trzeba oszczędzać zmartwień – wtrąciła najmłodsza Diana.

 

– Słuszna uwaga – Samanta pochwaliła młodszą koleżankę. – Oni mają swoje kłopoty… Muszą zarabiać pieniądze.

 

– To dlaczego zawsze słyszę, że nie mają pieniędzy? – zapytał Faust.

 

– Żal! – Xawier pogardliwie podsumował wypowiedź kolegi. – Bo tak się mówi.

 

– Nuuuda. Wracam do domu. Mam fajną gierkę na PSP – powiedział Faust równocześnie zmieniając temat.

 

– Kto ostatni przy płocie, ten zgniłe jabłko – zawołała Samanta już w biegu i pozostała trójka również zaczęła biec.

 

Xawier i Faust pomyśleli równocześnie, że Samanta oszukuje (bo zaczyna biec wcześniej niż wygłasza kwestię o „zgniłym jabłku"), ale nie śmieli jej tego wytknąć, ponieważ po pierwsze nie chcieli wyjść na gburowatych wieśniaków, co się bawić nie umieją, a po drugie pragnęli uniknąć pejoratywnej łatki „małoletniego szowinisty".

 

 

***

 

Następnego dnia, po lekcjach, dwunastoletni Xawier miał mieć warsztaty z „Chłopskiego pisania" (takie zajęcia dodatkowe mające na celu pobudzenie wrażliwości literackiej wśród wiejskich chłopców). Niestety prowadzący te zajęcia pan Listopad był nieobecny (podobno chory).

 

Xawier czuł jednak, że jego sprawa jest niezwykle ważna, nie cierpiąca zwłoki, dlatego postanowił zaryzykować i odwiedzić nauczyciela w domu. Chłopiec doskonale pamiętał, jak na poprzednich warsztatach pan Listopad wskoczył na biurko i w wielkim uniesieniu wołał tonem natchnionego wieszcza „Literatura to rzecz święta!!!".

 

 

 

– Słucham chłopcze? – spytał pan Listopad otwierając drzwi domu.

 

– Mam pomysł na dzieło literackie. – Xawier walił prosto z mostu, jak to prosty chłop (chociaż jeszcze chłopak).

 

– Skoro przyszedłeś, to proszę wejdź. Tylko się nie przestrasz Jarki.

 

– Ja przepraszam, proszę pana, pan jest przecież chory, źle się czuje, a ja… – W tym momencie ten wiejski chłopiec wykazał, że posiada gdzieś tam w głębi swego serduszka pokłady wrażliwości i wrodzonej empatii, co nie umknęło uwadze panu od „Chłopskiego pisania".

 

– Nie ma sprawy, chłopcze. Skręciłem nogę, ale umysł mam sprawny. Zapraszam do pokoju.

 

– Mam taki pomysł. Dzieciaki na łące znajdują wielki kamień, a ten kamień okazuje się kosmitą. Potem… – W tym momencie Xawier zwrócił uwagę na stojącą przy ścianie niezwykłą kobietę. Niezwykłość jej osoby polegała na tym, że spod sukienki zamiast tradycyjnych nóg wystawał pień drzewa. Chłopiec wybałuszył oczy i zaczął lustrować kobietę od dołu do góry: podłoga, podstawka, donica, pień, sukienka, dekolt, ręce, szyja, głowa.

 

– Nie przedstawisz mnie? – spytała Jarosława. – Jeżeli znowu powiesz, że nie jestem człowiekiem…

 

– To Jarka. Kupiłem ją na licytacji majątku firmy biotechnologicznej, która splajtowała. Od połowy ud wzwyż jest kobietą. Jarka uważa się za człowieka, ale zgodnie z prawem zarejestrowana jest jako roślina z domieszką ludzkiego materiału genetycznego – wyjaśnił pan Listopad.

 

– Te polityczno-szowinistyczne świnie zrobią wszystko, żeby uprzedmiotowić kobietę! – krzyknęła Jarosława.

 

– Jak sam słyszysz Jarka jest wojującą feministką i tak w ogóle czepia się wszystkiego, a że jest osobą stacjonarną i stacjonującą w moim domu, to ciągle wojuje ze mną. Ufff… Oddał bym ją nawet gratis, ale kto by z nią wytrzymał? Zostawiliby ją bez podlania i biedaczka, by zeschła na śmierć. A ja jestem humanistą i do tego wierny ideom humanitarnym…

 

– Ble, ble, ble. Znalazł się dobrodziej, psia mać – obruszyła się Jarosława. – On jest starym pierdołą, tchórzliwym i niezaradnym życiowo, który zajmuje się głównie oglądaniem cipek w internecie. Kobieta z nogami, by od niego uciekła, a ja z racji swojej inności, po prostu nie mogę. Muszę go znosić dzień w dzień, a nie jest to łatwe.

 

– Nie słuchaj jej, chłopcze – szepnął pan Listopad w kierunku Xawiera. – To zbzikowana stara panna, która siedzi cały czas w domu i dlatego takie durnoty plecie.

 

– Wszystko słyszę, ty stary capie i zdziwaczały stary kawalerze – ripostowała Jarosława.

 

– Trzeba uważać, by w zasięgu jej rąk nie zostawić żadnego przedmiotu. Jarka wszystko traktuje jako narzędzie do rzucania w bezbronnych ludzi – ciągnął nauczyciel od „Chłopskiego pisania".

 

– Bo w taką fujarę nie trudno trafić. Ruszasz się jak żółw, ociężale.

 

– Przyganiał kocioł garnkowi. Stój w tej donicy i zamknij się!

 

– Cham. Zwykły prostak i cham. Że też takich gamoni zatrudniają w szkole? Nawet jeśli to jest szkoła wiejska. Trzeba sobą coś reprezentować, żeby pouczać innych? Czego ty możesz uczyć młodych ludzi?

 

– Pan Listopad prowadzi w naszej szkole warsztaty i uczy nas, jak pisze się książki. Dzieciaki pana bardzo lubią, bo przynosi cukierki, a raz zabrał całą naszą grupę do miasta, do McDonalds'a. – powiedział Xawier.

 

– To do niego podobne. Przekupuje dzieciaki przysmakami. Nie ważne, że dzieciom popsują się zęby, a od hamburgerów staną się tłuste. Nie, to go w ogóle nie obchodzi. Byle tylko ktoś go lubił, choćby po trupach – komentowała Jarosława.

 

– Za to ciebie, Jarko, nikt nie lubi, bo jesteś wredną jędzą – odparł pan Listopad.

 

– A ty pajacem. Gdybym tylko mogła ruszyć się z tej donicy, to, to, to… – Jarosława wymachiwała rękami, czyli gestykulowała z przejęciem.

 

– Jąkasz się? Może ci nawozu z gnoju do donicy naspać, paskudnico przebrzydła?

 

– Nie jestem przebrzydła. Jak zwykle nie masz klasy. Obraziłeś mnie. Póki mnie nie przeprosisz, to w ogóle, podkreślam w ogóle, się do ciebie nie odezwę, baranie jeden. Nigdy się nie odezwę.

 

– Nareszcie. O jakie szczęście – westchnął z ulgą mężczyzna. – Teraz chłopcze możemy spokojnie porozmawiać. Jak Jarka się mocno zaweźmie, to przez pełną godzinę się nie odezwie, he, he, he. Prawda Jarka?

 

Jarosława nadęła powietrzem policzki, zacisnęła usta i nic nie odpowiedziała.

 

Pan Listopad wyciągnął z szafki kryształową misę z czekoladkami i postawił na ławie przed chłopcem.

 

– Proszę poczęstuj się – powiedział nauczyciel.

 

– Nie, dziękuję – odparł Xawier.

 

– Nie przejmuj się tym, co powiedziała Jarka. Ona tak z zazdrości, z zawiści. Jej największym marzeniem jest pójście do McDonalds'a.

 

Jarosława jeszcze mocniej wypełniła policzki powietrzem.

 

– Prawda Jarka, że chciałbyś wyjść do McDonalds'a na pyszniutkie fryteczki i shake'a waniliowego? – zapytał pan Listopad z wielką radością, której źródło stanowiło pełne wściekłości spojrzenie Jarki.

 

– To może ja nie będę przeszkadzał. – Xawier wstał, bowiem poczuł, że atmosfera tego domostwa nie jest przyjazna jego literackim problemom.

 

– Nie przeszkadzasz – nauczyciel położył dłoń na ramieniu chłopca. – Usiądź i opowiadaj.

 

– Mam taki pomysł na opowiadanie. Dzieciaki na łące znajdują wielki kamień, a ten kamień okazuje się kosmitą. Potem… – w tym momencie Xawier spojrzał na Jarkę, która puściła do niego oczko, uśmiechnęła się i zacisnęła dłoń z kciukiem do góry.

 

Chłopiec z grzeczności odwzajemnił uśmiech, co nie umknęło czujnej uwadze nauczyciela.

 

– Głupota i banał. Ten motyw mógłbym zaakceptować ewentualnie na warsztatach z „Babskiego pisania", ale od chłopaków mogę wymagać więcej.

 

Po tych słowach na głowie pana Listopada wylądowała damska sukienka. Jarosława z braku dostępu do innych przedmiotów, którymi mogłaby rzucać, zmuszona została przez okoliczności do zdjęcia odzieży z siebie.

 

– O Boże! – krzyknął przerażony nauczyciel. – Jeszcze mnie oskarżą o molestowanie nieletnich i szerzenie pornografii.

 

Pan Listopad zasłonił Xawierowi oczy i odprowadził do drzwi wyjściowych.

 

– Proszę pana, ja nikomu nic nie powiem – wyznał z ręką na sercu Xawier.

 

– Dobry z ciebie chłopiec. Pewnie uważasz, że nikt by ci nie uwierzył? – spytał pan Listopad.

 

– Nie o to chodzi, proszę pana. Pornografia to gołe baby, a Jarka jest tylko rośliną z domieszką ludzkiego materiału genetycznego. Do widzenia, proszę pana.

 

– Do widzenia, chłopcze.

 

– Może napisać opowiadanie o wampirach? – spytał Xawier na odchodne.

 

– Genialny pomysł – odparł mężczyzna.

 

 

 

 

 

 

***

 

Zdarzenia następują jedne po drugich i niekoniecznie wiąże je logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Ot po prostu, historie się dzieją…

 

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka