José miał przesiadkę w Warszawie. Nie można powiedzieć, aby go to przesadnie cieszyło.
Wysoki dwudziestopięciolatek, z twardą kubańską fizjonomią, która wywierała osobliwie duże wrażenie zwłaszcza na Europejkach. Grywał w kasynach nawet ostro, ale nie bez wyczucia. A przecież pod tym pozorem kryło się coś więcej: odpowiedzialny mężczyzna, sumienny pracownik. Starał się rzetelnie przygotować do objęcia powierzonej funkcji dyplomatycznej i musiał z przykrością przyznać sam przed sobą, że za mało wie o specyfice zachodniej części Imperium Rosyjskiego.
Przed dojechaniem na dworzec zajrzał w swoje notatki. Warszawa: miasto generał-gubernialne Kraju Priwislinskiego, na obu brzegach Wisły; ponad osiemset tysięcy mieszkańców. Główne plagi trapiące ludność: gruźlica, zatrucia spirytusem drzewnym, terror indywidualny. W takim razie zakup prowiantu na dworcu wydaje się niewskazany.
Problem okazał się zresztą czysto teoretyczny. Czas do odjazdu zaledwie wystarczył, aby dworcowy tragarz, najwyżej piętnastoletnia zabiedzona chudzina świecąca rzepkami przez przetarte portki, przewlókł toboły i walizy dyplomaty z peronu na peron. José wpasował się do przedziału pierwszej klasy dobrze po ostatnim dzwonku, więc już przez okno wcisnął chłopakowi srebrnego rubla z wizerunkiem cara Mikołaja. Podejrzewał, że to raczej dużo jak na lokalne zwyczaje: żal mu się zrobiło biedaczyska. Mógł sobie pozwolić. W pierwszym odruchu sięgnął nawet po półimperiała, ale się pohamował.
Przymknął na moment oczy, kiedy pojazd szarpnął i ruszył, zrazu ociężale, potem coraz żwawiej. Może to nie był taki prawdziwy moment, tylko raczej krótka drzemka. Dość powiedzieć, że następnie zobaczył przed sobą współpasażerkę. Musiała wejść bardzo ostrożnie i cicho, wcale nie słyszał kroków ani skrzypienia. Ciemnowłosa młoda kobieta o pociągłej twarzy, w której kształt kości policzkowych niósł ze sobą jakby sugestię Orientu. Nie oceniłby jej na dwadzieścia lat, chociaż zawahał się, kiedy zwrócił uwagę na oczy, dziwnie spokojne i bez wyrazu. Nie jak u ślepca, lecz u starszej osoby z bogatym doświadczeniem.
Odezwała się. Odgadnął raczej niż zrozumiał powitanie: oczywiście starał się poduczyć języka z książek, kiedy przyjął propozycję pracy, ale tym razem akcent go przerósł. Mało warta taka nauka.
– Ja gawarit’ paruski nemnogo – usprawiedliwił się niepewnie – parlez-vous français?
Owszem, mówiła. Mieszała rosyjskie frazy do francuszczyzny jak zarazę do wina, ale najważniejsze, że dialog zmierzał naprzód…
– Jestem Kubańczykiem. Otrzymałem stanowisko przy ambasadzie kubańskiej w Petersburgu i właśnie jadę je objąć. Moje imię: José.
– Tanatia.
– Tatiana – poprawił odruchowo.
– Są gorsze nieszczęścia w życiu niż ojciec chrzestny jąkała. – Spoglądając w bok, roześmiała się sztucznie.
Milczeli przez chwilę.
– A pani, jeżeli wolno mi spytać?…
– Zarządzam dużym międzynarodowym przedsiębiorstwem. Wybieram się sprawdzić stan interesów w różnych miastach.
José zdziwił się, a po chwili zastanowienia zaczął coś niejasno podejrzewać.
– To częste w tych stronach?
– Kobieta na czele firmy? Nie powiedziałabym. Szczerze mówiąc, w sensie oficjalnym wszystkim kieruje mój ojciec, ale już od lat interesuje się głównie muzyką chóralną i poza tym mało co go obchodzi.
– Rozumiem, muzyką chóralną…
Wtedy właśnie, jak na zamówienie, zza ściany – z przedziału drugiej klasy – rozległ się przeszywający, śpiewny okrzyk:
– Miała baba indora, indora, indora, wsadziła go do wora, do wora, do wora!
– Cóż to takiego? – odezwał się Kubańczyk, kręcąc niespokojnie głową.
– Ach, to prawdopodobnie Polak – uśmiechnęła się jego towarzyszka.
– Proszę wybaczyć, ale jeszcze nie we wszystkim się tutaj orientuję. Czy nie chciałaby pani przybliżyć mi zagadnienia Polaków?
– Warto, to rzeczywiście ciekawe. Polacy zamieszkują zachodnie rubieże imperium, stanowią znaczny odsetek ludności Warszawy i całej generalnej guberni. Kiedyś mieli własne państwo, które upadło wskutek wad ustrojowych i ogólnego nierządu, mniej więcej w czasie rewolucji francuskiej.
– Tyle jeszcze pamiętam z książek, pytałem raczej o bliższe wrażenia; o to, co naprawdę warto wiedzieć.
– Mieszkają też w Niemczech i Austro-Węgrzech, ale tutaj jest ich chyba najwięcej. Ustawicznie próbują wybić się na niepodległość, z jakim skutkiem – wiadomo. W poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty też grali pierwsze skrzypce. Muszę panu powiedzieć, że wychowywałam się to tu, to tam, zjeździłam z tatą chyba cały zamieszkały świat, a nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak w Warszawie. Kocham tę beztroską fantazję i brak dbałości o swoją całość cielesną tudzież życie. Nauka Zachodu i sentyment Wschodu stopione w jednym tyglu. Wprawdzie nawet tutaj głośne śpiewy w pociągu nie należą do codzienności, ale w zasadzie nie mam nic przeciwko.
– Walka o wolność, gdy się raz zaczyna, z ojca krwią spada dziedzictwem na syna; sto razy wrogów złamana potęgą, skończy zwycięstwem… – José zacytował lorda Byrona, dając dowód solidnego wykształcenia.
– Ależ oczywiście, przy czym dla mnie to przyjemność, a dla przedsiębiorstwa czysty zysk – przyświadczyła jego rozmówczyni.
Uśmiechnął się bez uchylania ust, nieznacznie kręcąc głową. Parę chwil spoglądał przez okno – szaruga po horyzont i opustoszałe pola z rzadka przetykane chatami. Potem sięgnął do walizki.
– Miała baba koguta, koguta, koguta, wsadziła go do buta, do buta, do buta!
Mężczyzna wydobył wykonaną na zamówienie podróżną szachownicę, z magnesami zmyślnie wszczepionymi w pyszne drewniane bierki. Ustawił pozycję początkową, zanim jednak mógłby pogrążyć się w analizach, jego towarzyszka znów się odezwała:
– Zapewne ma pan ochotę na partię?
– To nie ma sensu – odparł nawet niezbyt chełpliwie, po prostu stwierdzał fakt – przy moim poziomie gry żadne z nas nie zaczerpnie z tego nauki ani rozrywki.
Dziewczyna zaśmiała się i nachyliła, aby nieco figlarnie przerzucić przez ramię niemal czarną kosę:
– Tym bardziej musimy zagrać. A skoro-ś taki mistrz, umawiamy się, że kiedy… jeżeli wygram, będziesz do mnie odtąd należał.
Josému nie umknęło płynne przejście na „ty”. Zmierzył wzrokiem przedsiębiorczą osóbkę, jakby zobaczył ją znowu pierwszy raz, i wymruczał powoli:
– Komuś tu chyba nuda doskwiera w podróży… Co to właściwie znaczy „należał”? – ale jego żyłka hazardzisty zaczynała już pulsować.
– Już ja to potrafię sama zinterpretować.
Milczał przez chwilę, naraz podjął decyzję:
– Zgoda, możemy zagrać. Z jednym zastrzeżeniem. Traktuję swoich partnerów poważnie, rywalizuję tylko na równych warunkach.
Śmiała się, tym razem jakby bardziej złowieszczo. To już był śmiech carycy pędzącej swego faworyta pod batogiem dookoła Kremla:
– Niech i tak będzie, podejmę ryzyko. Ileż byłby wart ten świat bez odrobiny szaleństwa?
José doznał przykrego uczucia, jakie zazwyczaj towarzyszy podstawieniu figury lub przynajmniej piona z szachem. Nie miewał dotąd takich zawahań przed grą, nawet gdy jako dwunastolatek rzucał wyzwanie mistrzowi kraju. Nie myślał jednak cofnąć raz danego słowa, jak nie cofa się ruchu wykonanego na planszy. Wiedział zresztą doskonale, że nie ma na świecie kobiety, która mogłaby sprostać jego umiejętnościom. Powiedział więc tylko:
– Proszę zaczynać, dziecko. – I obrócił szachownicę białymi bierkami w jej stronę.
Kiedy Kubańczyk zanurzał się w sześćdziesięcioczteropolowym świecie, zawieszał istnienie wszelkich zewnętrznych zdarzeń i bodźców. Tam było dosyć – nadto było bohaterów i intryg, aby zaspokoić nawet najbardziej wygórowane potrzeby intelektualne. Szachy rozumiał jako mierzenie się przeciwstawnych planów. Wygra ten, kto wyprzedzi zamiary przeciwnika dzięki obmyśleniu właściwszej, mniej przejrzystej strategii. A podstawę, co nader pouczające, stanowi szacunek i dbałość o najmniejszych. Pion może być z pozoru słabą bierką, ale to umiejętność zawiadywania pionami i utrzymywania ich przy życiu rozstrzyga o wyniku większości partii. Układ linii piechoty wskazuje mądremu dowódcy, którędy można przeprowadzić atak, gdzie należy mieć się na baczności, a wreszcie – na których obszarach nie może się odbyć żadna znacząca akcja. Piony rozpoczynają partię i piony ją zazwyczaj kończą.
I oto – na razie – tak się właśnie stało: Tanatia ruszyła pionem sprzed króla o dwa pola. Posunięcie agresywne, prowadzące do szybkiego zwarcia; typowe dla nowicjuszy, ale też wielu koneserów uważa je za najmocniejsze.
Nie grając z uznanym zawodnikiem turniejowym, dyplomata zazwyczaj natychmiast przyjąłby starcie, aby szybko rozstrzygnąć partię dzięki swoim umiejętnościom strategicznym i obliczeniowym. Tym razem coś drgnęło w nim ostrzegawczo i odpowiedział skromnie, przystępując do sekwencji defensywnych posunięć zwanej obroną Caro-Kann.
Grająca białymi zareagowała najbardziej pryncypialnie, szybko zajmując swoją piechotą większą część centrum. O tym obszarze czterech środkowych pól szachownicy można myśleć jak o wzgórzu górującym nad polem bitwy. Stamtąd figury mają wszędzie blisko, stamtąd wyprowadza się najszybsze, szczególnie zaskakujące ataki. José jednak dobrze wiedział, że przewaga przestrzeni nie jest wszystkim. Gdy w okolicy centrum szeregi pionów zewrą się i zaryją w transzejach, uderzenia trzeba wyprowadzać skrzydłami, próbując zwinąć front i może dosięgnąć wrażego króla. Liczy się znajdywanie najwłaściwszych pól dla figur i długofalowe przewidywanie. To właśnie był jego styl.
Tymczasem więc kazał wyruszyć w pole hetmańskiemu gońcowi. Goniec to dobra figura – niczym damka w warcabach. Szyje z dala jak snajper, ześlizguje się po szykach piechoty; wprowadza nieład i zamieszanie, samemu pozostając bezpiecznym. Istotne jest tylko, aby dać takiemu pole do swobodnego działania, nie uwięzić go za liniami własnej obrony. To właśnie ważna zaleta struktur typu Caro-Kann.
Wtedy pierwszy raz zdziwił się i zawahał: przeciwniczka, zamiast zająć się neutralizacją groźnego gońca, niewzruszona kontynuowała rozwój własnej pozycji, wykonując drobne ruchy na skrzydle królewskim. Nie był pewien, czy to oznaka braku doświadczenia, czy bardzo nowoczesne podejście. Tymczasem przecież robił swoje – dwoma kolejnymi ruchami pionów poprawił sytuację w centrum, potem dostawił w tę stronę skoczka. Ona jeszcze podparła swoją strukturę dodatkowym pionem – i oto pierwsza krew!
W szachach bicie nie jest takie proste, gdyż wymaga postawienia bierki bijącej na miejscu bitej. Jeżeli przeciwne szeregi są spójne i dobrze się bronią nawzajem, niemal zawsze oznacza to utratę tego piona lub figury. Zazwyczaj ginące bierki mają podobną siłę i wówczas taką sekwencję posunięć określa się celnie jako „wymianę”.
Po wymianie więc José poprawił swoją komunikację, wyprowadzając drugiego skoczka. Miał już na oku kluczową linię, otwartą po niedawnym usunięciu pionów, gdzie chciałby rozstrzygnąć walkę, wprowadzając ciężkie figury – niczym potężną szarżę kawaleryjską lub dewastujący ogień dział. Tymczasem nastąpił dłuższy namysł.
Szachista przeniósł w końcu wzrok na grającą z nim dziewczynę, na jej subtelne, oryginalne rysy, przypadkiem odsłonięty w zamyśleniu obojczyk i smukłe palce zastygłe przy brzegu szachownicy. Przez pewien czas bawił się myślą o rychłym zwycięstwie i o tym, jak wówczas zechce wykorzystać stawkę gry i dane mu słowo. Chociaż wpierw zapyta, da szansę, aby je wycofać, to oczywiste; to podstawa człowieczeństwa. Ma pensję dyplomaty, bez kłopotu pozwoli sobie na odnajęcie dobrze podpiwniczonego domku na względnym odludziu. Wszystko pójdzie według planu, chyba że – tu przypomniał sobie pewne wcześniejsze podejrzenia i czym prędzej je odsunął, aby nie przeszkodziły mu w logicznej grze.
W końcu podjęła decyzję – drobny ruch pionem z boku. Typowy gest rozpaczy amatora bez koncepcji na dalszą rozgrywkę. A przecież coś Joségo niepokoiło. Przy zablokowanym centrum, jak tutaj, kluczową rolę odgrywają przecież pozycje na flankach. Skrzydło, bliżej którego znajduje się z początku król i na którym się zazwyczaj chroni, zwie się skrzydłem królewskim; to drugie – hetmańskim. Wszyscy zawodnicy pragną rozstrzygać partie szybkimi atakami przez królewską flankę. On więc często wykorzystuje ją jako przynętę, zostawia tam siły zaledwie wystarczające do obrony i wygrywa dzięki spokojnym, oskrzydlającym manewrom po stronie hetmańskiej. Zwłaszcza tutaj, w tej strukturze wywodzącej się z Caro-Kann, gdzie już teraz otwarta kolumna na właściwej flance daje takiemu planowi wszelkie szanse powodzenia.
Martwiło go zatem, że przeciwniczka już teraz podejmuje nieśmiałe działania właśnie na hetmańskim skrzydle, jakby zdołała przejrzeć jego intencje i zamierzała odpowiedzieć zawczasu, gromadząc większość sił właśnie tam. Wtedy mógłby popaść w tarapaty, skoro jego pozycja – choć bardzo solidna – jest ciaśniejsza i praktycznie nie daje pola manewru. Musi już teraz zdecydować, na którą flankę przemieścić skoczka tkwiącego niezręcznie za centrum i zawadzającego dalszej reorganizacji: czy przeznaczyć go do obrony króla, czy do wsparcia walki o kluczową linię? Wczesna, ważka decyzja, która zapewne określi dalszy obraz walki.
– Miała baba parobka, parobka, parobka, posłała go do żłobka, do żłobka, do żłobka!
Tknięty nagłym impulsem, sięgnął po figurę i cofnął ją w głąb skrzydła hetmańskiego – przeszkadza ruchom cięższych figur, będzie wymagała dalszych starań, ale właśnie tam uznał wsparcie za potrzebniejsze. A ponieważ obie strony zadeklarowały już wyraźnie swoje zamiary, następne kilka ruchów potoczyło się bez wahania. Kubańczyk słusznie przeczuł, że drobny ruch pionem nie był przypadkiem, tylko częścią dobrze zaplanowanej strategii.
Tajemnicza szachistka wykonała po stronie hetmańskiej coś podobnego do włoskiego manewru fianchetto, dzięki większej przestrzeni do dyspozycji prędko skoordynowała swoje siły i pierwsza wystawiła wieżę na kluczową linię. Wieża to już bardzo silna, ciężka figura, uruchamiana późno w toku rozgrywki, zdatna do przełamywania zapór i rozbijania obrony. Nad pozycją Joségo zaczynały zbierać się ciemne chmury.
Nie przejmował się jednak nadmiernie, ufny w swoje umiejętności defensywne. Intuicja podparta wieloletnim doświadczeniem podpowiadała mu, że rzadko kto, rzadko kiedy jest w stanie wyprowadzić przeciw niemu rozstrzygający atak, a tymczasem należy sprowokować wrażą piechotę do dalszego marszu naprzód, szarpiąc ją skrajnym pionem. Uczynił tak, chociaż oznaczało to konieczność zaszycia skoczków jeszcze głębiej w pozycję, z raczej odległymi perspektywami użyteczności. Za to drugi goniec uzyskał cenną placówkę, wysuniętą i bronioną, skąd przejął pośrednią kontrolę nad problematyczną kolumną, przynajmniej tymczasowo udaremniając próby dalszego rozwijania natarcia.
Po dalszych nerwowych posunięciach przyszło do wymiany obu par wież, główne siły walczące jak gdyby o kontrolę nad kluczowym wąwozem wśród wzgórz zneutralizowały się nawzajem. Jednak José wciąż zręcznie krępował gońcami ruchy przeciwniczki – zresztą chyba podświadomie odczuwała to ograniczenie dojmująco, skoro dla wykonania następnego ruchu sięgnęła po bierkę takim gestem, jak gdyby miała związane ręce. Tak czy inaczej, dzięki tej chwilowej przewadze zdołał wyprowadzić do „wąwozu” ostatnią potężną figurę – hetmana, łączącego w sobie najlepsze cechy wieży i gońca.
I po chwili, jednym silnym pchnięciem, rozparł bariery i wtargnął nim do wrażego obozu. Miało to swoją cenę, bo musiał dopuścić do wymiany jednej pary gońców. Pion wstępujący na miejsce gońca wciąż strzegł pozycji hetmana, ale za to białe piony ze skrzydła uzyskały sposobność, aby ruszyć znów dalej i jeszcze głębiej zepchnąć skoczki.
Tak właśnie przeciwne strategie ścierały się wśród szeregu drobnych ustępstw. Trzeba powiedzieć, że po dwudziestu pięciu posunięciach wykonanych z obu stron José był naprawdę zadowolony ze swojej sytuacji. Już wiedział, że trafił na rywalkę, która gra jak żadna kobieta – i chyba zresztą jak żaden człowiek – a mimo wszystko uzyskał przewagę, niemalże dominował. Znakomicie usytuowany hetman zapewniał mu, jak się zdawało, kontrolę we wszystkich wariantach, wyprowadzony z początku goniec raził cały czas równie skutecznie. Wystarczyło już tylko rozprężyć skoczki, aby rozstrzygnąć partię sprawnym, systematycznym oskrzydleniem.
Wtedy grająca białymi ofiarowała skrajnego piona. Po to, aby jego sąsiad mógł ruszyć znów naprzód, może wprost do przemiany. Tutaj należało się przejąć, gdyż promocja piona to jedno z najpotężniejszych szachowych narzędzi. Pieszek doprowadzony do ostatniej linii w obozie przeciwnika może zostać przemieniony w dowolną figurę (oprócz króla), tym samym zapewniając ogromną przewagę sił i wiodąc ku rychłemu zwycięstwu. Dyplomata jednak sprawnie obliczył, że potrafi jeszcze zatrzymać tego piona, choć będzie to wymagało znacznej uwagi i koncentracji pozostałych figur, więc przede wszystkim, aby dobrze wyzyskać przyjętą ofiarę, natychmiast wymienił hetmany. Pod nieobecność najsilniejszych figur przewaga nawet jednego piona niemało zyskuje na znaczeniu.
Zręcznie manewrując skoczkami, rzeczywiście zatrzymał groźnego piona jedno pole przed przemianą. Doszło do wymiany pary tych figur, drugi czarny skoczek siłą rzeczy utknął, obarczony zadaniem blokowania piona; w tym celu musiał się cofnąć, gdy jego biały odpowiednik ruszył naprzód. José przerzucił także gońca na skrzydło hetmańskie i uznał, że odzyskał kontrolę.
Jego przeciwniczka pozwoliła sobie na dłuższy namysł. Myśleli oboje. Było jasne, że sytuacja jest raczej statyczna, czarne nie przedsięwezmą żadnych natychmiastowych akcji, gdyż brakuje im możliwości rozprawienia się z ambitnym pionem – w tym celu potrzeba dodatkowego wsparcia, przerzucenia króla na skrzydło hetmańskie, a to chwilę potrwa: król rusza się wolno, nawet gdy w końcowej części partii ogólne zmniejszenie masy zaangażowanych sił zmienia go ze zwierzyny w łowcę. Kiedy już jednak pion zostanie osaczony i pobity, ogromna pozostała przewaga zapewni rychłe zwycięstwo. Kubańczyk upatrywałby więc jedyną szansę, gdyby przyszło mu zamienić się miejscami, w zorganizowaniu desperackiego ataku resztką sił na skrzydle królewskim, które on właśnie musi zupełnie opuścić. Nie był jeszcze tylko pewien, czy dziewczyna także to dostrzeże. Myślała przez kilka chwil, aż w końcu jej się udało.
Dalsze ruchy potoczyły się płynnie, ich dokładna kolejność nie miała nawet wielkiego znaczenia: wszystkie siły czarnych wędrowały na jedną flankę, białe parły do przodu pionami i królem na przeciwnej. Struktura pionów Joségo została tam rozbita i osłabiona, podczas gdy wreszcie zdobył niebezpiecznego piona hamującego jego poczynania, choć musiał za to również zapłacić jednym z dwóch pozostałych pionów na tym skrzydle. Po chwili przyszło też do wymiany gońców i wywiązała się głęboka końcówka z królami, parą skoczków oraz czterema czarnymi pionami przeciw trzem białym.
Tajemnicza szachistka musiała znaleźć jeszcze jeden trudniejszy ruch, niezupełnie oczywiste cofnięcie skoczka, co uczyniła po krótkim namyśle. Jej król, wysunięty już daleko, zapewniał wyraźną rekompensatę. Możliwości obu stron wyczerpywały się prędko. Po kilku posunięciach przyszło jej oddać skoczka za ostatniego czarnego piona na skrzydle hetmańskim, aby uniemożliwić mu przemianę, ale w tym czasie zdobyła królem piona w centrum i utorowała drogę własnemu. José musiał odpowiedzieć tym samym. Teatr działań, poza królami, zawierał już tylko jedną parę odległych, nietkniętych akcją pionów stojących naprzeciw siebie na krańcu skrzydła królewskiego. Czarny monarcha miał tam wprawdzie nieco bliżej, ale i biały zdążyłby zawsze na czas, aby zablokować próby dalszych działań.
Dyplomata pierwszy wyciągnął rękę na znak zgody. Przedłużający się uścisk dłoni; jego towarzyszka podróży powiedziała coś po rosyjsku.
– Bardzo sprawnie posługujesz się francuskim – zauważył – ale chyba jakby niechętnie?
– Słuszna uwaga. Francuski to język miłości, źle się z nim czuję. Zależy mi na tym, aby w każdym tonie pobrzmiewał i sentymentalny żal, i groza śmierci.
– Rozumiem. Rozumiem to doskonale… panno Muerte.
Cofnęła rękę – czyżby z chwilowym przestrachem – westchnęła, potem roześmiała się i orzekła:
– Powinnam chyba się domyślić, że można odgadnąć moją tożsamość. Kiedy dokładnie?…
– Do końca nie byłem pewien, ale kilka aluzji wydało mi się wyraźnych. A przede wszystkim: żaden człowiek tak nie gra. Jeszcze co najmniej przez długie dekady nikt nie osiągnie takiego poziomu gry. Włożyłem w tę partię wszystkie siły i zaledwie zremisowałem. To o czymś świadczy.
Zachęcony milczeniem i uprzejmym uśmiechem, po chwili kontynuował:
– Przypuszczam, siłą rzeczy, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Będę sumiennie ćwiczył, aby okazać się wówczas godnym przeciwnikiem szachowym. Swoją drogą, nie wiedziałem, że znajdujesz czas na takie miłe rozrywki.
– Podejrzewam, że od przyszłego roku rzeczywiście nie będę miała czasu wolnego – szepnęła obojętnie, po czym pozbierała swoje rzeczy, dodała kilka rosyjskich słów pożegnania i bezszelestnie wyszła z przedziału.
José oparł się o siedzenie, ale zanim mógłby zwątpić, czy przypadkiem nie nawiedził go zdumiewający sen, wytrącił go z zamyślenia okrzyk:
– Miała baba jelito, jelito, jelito, posłała je na Eton, na Eton, na Eton!
– Może warto sprawdzić, czy ten nawiedzony śpiewak też umie grać w szachy – zastanowił się na głos.
Suplement dla szachistów
Tanatia Muerte – José Raúl Capablanca, 28 XI 1913 r.
1.e4 c6
2.d4 d5
3.e5 Gf5
4.Sf3 e6
5.Ge2 c5
6.O-O Sc6
7.c3 c:d4
8.c:d4 Sge7
9.a3 Sc8
10.b4 Ge7
11.Sbd2 Sb6
12.Gb2 O-O
13.Wc1 a5
14.b5 Sa7
15.a4 Gb4
16.Hb3 He7
17.Wa1 Wfc8
18.Wfc1 W:c1+
19.W:c1 Wc8
20.W:c8+ Sa:c8
21.Gd1 Hc7
22.Ga3 Hc3
23.G:b4 a:b4
24.a5 Sd7
25.b6 Se7
26.a6 H:b3
27.S:b3 b:a6
28.b7 Sc6
29.Sc5 Scb8
30.S:d7 S:d7
31.Sd2 Gd3
32.Sb3 Gb5
33.Sc5 Sb8
34.f4 Kf8
35.g4 g6
36.Gb3 a5
37.Kf2 Ke7
38.f5 g:f5
39.g:f5 e:f5
40.Ke3 Gc4
41.Ga4 Kd8
42.Kf4 Kc7
43.K:f5 Sa6
44.Sb3 K:b7
45.S:a5+ Kb6
46.Kb3 Gb5
47.G:b5 K:b5
48.Sd2 Ka4
49.e6 f:e6+
50.K:e6 b3
51.K:d5 Kb4
52.Kc6 Kc3
53.S:b3 K:b3
54.d5 Kc4
55.d6 Sb8+
56.Kc7 Kd5
57.K:b8 K:d6
½–½