- Opowiadanie: oruen - Ordnung muss sein

Ordnung muss sein

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ordnung muss sein

W życiu każdego studenta przychodzi czas sprzątania. Spędzają wtedy kilka godzin zakopani w notatkach, porządkując je i układając w odpowiedniej kolejności. Niektórzy szaleńcy sprzątają na stancji cały pokój, ba, czasem nawet całe mieszkanie.

Polon zdecydowanie do nich nie należał. Uwielbiał kreatywny nieład znajdujący się u niego w mieszkaniu. Przypuszczał, że gdyby nagle ktoś posprzątał jego pokój, miałby problem z odnalezieniem w nim własnej głowy. Akurat siedział sobie przy biurku, gdy w jego kieszeni rozdzwonił się telefon. Wydobył go i spojrzał na wyświetlacz. Po chwili namysłu postanowił odebrać.

– Halo?

– No siemasz Polon, Radek z tej strony – odezwał się głos w słuchawce.

– Radek? – zapytał zdziwiony, nie mogąc sobie przypomnieć nikogo o takim imieniu.

– No, Radek z chemicznego, byłem u ciebie na imprezie wczoraj…

– Była u mnie impreza wczoraj? – zapytał zaskoczony. No tak, to wyjaśnia wózek sklepowy na korytarzu i wieżę z puszek po piwie na biurku…

– Przypomniałeś sobie? Fajno. Słuchaj, zostawiłem u ciebie moją pracę domową, bez niej nie dostanę zaliczenia, a zrobić nowej nie zdążę.

– Czego mam szukać? Co to w ogóle jest? – zapytał Polon, licząc na to że w jego głowie dzięki temu pojawią się jakiekolwiek szczegóły wczorajszej zabawy.

– Wiesz, to taka mała, żółta fiolka, położyłem ci ją na biurku.

– Oj, będzie ciężko ją znaleźć, pamiętasz jak to u mnie wygląda…

– Szczerze mówiąc, nie pamiętam – odpowiedział Radek – znaczy mam jakiś tam ogólny zarys w głowie, ale obecnie nawet nie jestem w stanie określić gdzie mieszkasz.

– Poczekaj chwilę, oddzwonię do ciebie – rzucił Polon i rozłączył się.

Wszystko wskazywało na to, że nieubłaganie zbliżał się czas porządków. Ta konkluzja natychmiast wywołała w nim stan lękowo-depresyjny. Z nosem zwieszonym na kwintę wyszedł z pokoju, otworzył szafę i wyjął studenckie akcesoria do sprzątania. Łopatą zrzucił wszystko, co znajdowało się na jego biurku, po czym dokładnie rozgrabił, szukając fiolki. Jest! Przeklęta wiedźma chowała się za tomikiem wierszy. Podniósł ją z podłogi i złapał za telefon, po czym wybrał numer Radka.

– Radek?

– No Radek. Nie znalazłeś tej fiolki, co?

– No właśnie mam ją, wpadniesz? Mieszkam na Bystrej.

– W sumie, eh, nie wiem jak ci to powiedzieć…Kurde, miałem tę fiolkę cały czas w kieszeni, popieprzyło mi się coś…

– No wiesz? – oburzył się Polon – To ja tutaj przy łopacie zapierdalam przerzucając notatki, grabię to cholerstwo i to na nic? Nie ma! Stawiasz piwo za mój wysiłek!

Cisza z drugiej strony słuchawki zainspirowała go do wykonania wyrafinowanego rzutu odnalezioną fiolką w bliżej nieokreśloną przestrzeń za siebie.

– No dobra – powiedział ugodowo Radek. – Wpadnę z czymś dobrym po zajęciach, w końcu zawsze to jakaś okazja, nie?

– No ja myślę – burknął Polon i zakończył połączenie.

Odłożył komórkę na biurko i rozpoczął przerzucać notatki z powrotem na ich miejsce. Zadowolony z uzyskanego efektu odwrócił się i zaczął szukać grabi. Po pięciu minutach bezowocnego przerzucania różnych elementów wśród których znalazł się nawet kawałek podłogi zajęcie mu się znudziło, więc wyszedł na korytarz i odstawił łopatę na miejsce. Co jak co, ale porządek musi być! Po chwili zadzwonił budzik – czas wychodzić z domu na zajęcia.

Wykłady spędzał zawsze tak samo – siedział i uważnie spoglądał kto robi notatki, następnie udawał, że sam notuje, bezmyślnie patrzył się w jeden punkt sali (najczęściej zegar), a potem wychodził i kserował niezbędne rzeczy.

Powrót na stancję z perspektywą darmowego piwa z dowozem cieszył go jak obiad, więc w szampańskim nastroju wkroczył do pokoju, rzucił torbę i usiadł do laptopa w oczekiwaniu na Radka. Skopiował hasła z Wikipedii odrabiając w ten sposób zadanie domowe i akurat gdy usuwał ostatni link zabrzęczał dzwonek. Otworzył drzwi i zobaczył Radka.

– O, widzę, że udało się trafić – ucieszył się Polon – to co pijemy?

– Dziś spożywać będziem tę oto nogę od krzesła – rzucił patetycznie Radek, podnosząc w górę butelkę z bursztynową zawartością.

– Nogę od krzesła? – nie zrozumiał Polon.

– Udało mi się wyprodukować enzym, który trawiąc drewno produkuje alkohol – napuszył się Radek – powąchaj sobie.

– Uch, rzeczywiście sosną zajeżdża – stwierdził Polon – rany, no to zapraszam do pokoju – powiedział wskazując gościowi kierunek i udał się do kuchni po odpowiednie naczynia.

– Ej, Polon… – odezwał sie Radek po chwili.

– No?

– Na czym ty normalnie siedzisz w pokoju?

– Generalnie to na tyłku – odpowiedział Polon – weź sobie krzesło od biurka.

– Jakie krzesło od biurka?

– No normalnie, weź krzesło, odstaw…o cholera – wyrwało mu się jak zobaczył swój pokój.

W ciągu kilku chwil jego nieobecności zniknęło nie tylko krzesło, ale także wszystko, co miał na podłodze. Wyglądało na to, że ktoś – Polona przeszedł dreszcz – posprzątał mu podłogę, a krzesło zabrał jako zapłatę.

– To ja może przyniosę coś do siedzenia z kuchni – powiedział Radek chcąc przerwać niezręczną ciszę.

Ominął zszokowanego lokatora mieszkania i udał się po niezbędne meble. Tymczasem Polon otrząsał się z szoku, jakim było dla niego zobaczenie swojej podłogi po dwóch latach mieszkania na stancji. Już prawie przyszedł do siebie, gdy usłyszał zduszony krzyk i brzdęk tłuczonego szkła. Hałas pochodził z kuchni, więc udał się na szybki rekonesans. Okazało się, że Radek doznał jakiegoś szoku lub ataku paniki, bo zbił okno i uciekając zostawił wódkę na stole. Może dotarł do niego fakt istnienia posprzątanego pokoju. Nagłe poruszenie za plecami Polona i towarzyszące temu głośne chrupnięcie spowodowało, że postanowił się odwrócić.

Dokładnie za nim znajdowały się wszystkie rzeczy które zniknęły wcześniej z jego pokoju. Na szczycie pokaźnej górki znajdowało się krzesło, a na krześle jedna, pusta butelka po piwie. Nie wiedzieć czemu, poczuł się nieswojo.

Witaj, Polon – usłyszał w głowie grzmiący głos.

Nigdy więcej nie zajaram, obiecał sobie Polon w myślach po raz czterdziesty trzeci. Nie, zaraz, chwila, ja nie jarałem od kilku miesięcy!

– Czego chcesz? – postanowił rozpocząć rozmowę dyplomatycznie. W końcu nie co dzień możesz porozmawiać z butelką na krześle, co nie?

Jam jest Pan Bajzelhaus – przedstawiła się góra odpadków - I przybyłem z czeluści nieznanych człowiekowi, by pożreć ciebie i twoją duszę! – zagrzmiał i przygotował się do konsumpcji.

– O w mordę – wyrwało się Polonowi – Panie Bajzelhaus, to ja proponuję grę – umysł wrzucił szósty bieg i pomysły na oswobodzenie pędziły jak szalone – jeśli pan wygra, to może mnie pan pożreć, nie będę uciekał. Jednak jeśli ja wygram, odejdzie pan i zostawi mnie w spokoju.

- Brzmi uczciwie – odpowiedział Pan Bajzelhaus – zatem zagrajmy.

– Zapraszam na balkon – powiedział Polon.

Jakie są reguły gry?

– Pijemy ten oto sosnowy eliksir prawdy – zaimprowizował student – kieliszek za kieliszkiem, aż któryś z nas padnie od nadmiaru prawdy w organizmie.

Zatem ustalone. Udajmy się na balkon.

Polon wypuścił Pana Bajzelhausa, po czym wyszedł za nim. Nie wiedzieć czemu, trząsł się z ekscytacji. Bo oto stanął w szranki z zawodnikiem z innego wymiaru, a trzeba dodać, że jeszcze nikt go nigdy nie przepił. Ceremonialnie otworzył butelkę i rozlał pierwsze dwa kieliszki. Jego studencki zmysł wycenił zawartość alkoholu na 96,67 procent.

Po pięciu minutach przeszli na ty, a po piętnastu byli najlepszymi przyjaciółmi. Po godzinie Pan Bajzelhaus solennie przepraszał za chęć pożarcia studenta i zaklinał się na demony wszystkich kręgów, że Polon jest jedyną osobą, której nie skrzywdzi po zdobyciu światowej dominacji. Szczęśliwie dla ludzi niebędących Polonem zasnął zaraz po złożeniu swojej przysięgi. Student skorzystał z okazji i natychmiast rzucił w niego zapaloną zapałką. Pan Bajzelhaus, nasączony specyfikiem, nawet nie zauważył jak spłonął, a Polon szybko zebrał resztki i wyniósł do śmieci. Kosz był pełen, więc spakował je w większy worek i zarzucił na ramię.

– Jestem świętym Mikołajem, ho, ho, ho! – zawył Polon i wyszedł z domu prosto w ramiona dwóch nakładających się na siebie policjantów.

– Oj, szepszepraszam panie władziu, znaczy władzo…ja tu tylko śmieci wynoszę.

Policjanci spojrzeli na niego i powiedzieli surowo:

– Proszę tutaj dmuchnąć – i podali mu balonik – siedem i pół promila? – zdziwili się – Panie, może panu karetkę wezwać?

– Nie tszeeeba…ja tylko zwłoki Bajzelhausa wyniosę i spać idę.

– Zwłoki? Niech pan otworzy ten worek – policjanci stali się nieprzyjemni – ach, więc to pan polał śmieci benzyną i podpalił na balkonie, wszyscy sąsiedzi się skarżyli.

– Ale nie, przybył do mnie demon z innego wymiaru i chciał mnie pożreć, więc go upiłem i podpaliłem – wyjaśnił uprzejmie Polon.

Niestety nawet ta błyskawiczna, elokwentna i szczera wypowiedź nie była w stanie przekonać policjantów.

– Pan weźmie tę torebkę, jakby jakiś demon chciał z pana wyjść w samochodzie. Musimy pojechać na komendę, złoży pan wyjaśnienia w tej sprawie. Ordnung muss sein! – krzyknęli.

– No tak – powiedział Polon – ordnung muss sein.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Ja się solidnie uśmiałem. Bardzo mi się podobało.

Przez tą zabawną atmosferę kilka drobnych błędów umyka uwadze, więc nawet nie będę o nich pisał. ;)

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Świetne. Żałuję, że oceny wystawić nie mogę, bo za samo imię demona masz u mnie flaszkę sosnowej (jak się przetrawi).

niezłe, taki student-wędrowycz

Jaha! Krótkie, wesołe, przyjemne.

Dialogi. Nie wiem, ostatnio strasznie zwracam uwagę na techniczny zapis ;)
- No dobra - powiedział ugodowo Radek - wpadnę z czymś dobrym -> - No dobra - powiedział ugodowo Radek. - Wpadnę z czymś dobrym

O studenci! :D Mogę się w końcu z kimś utożsamić :D Nie no, tekst przyjemny, na poprawę humoru w sam raz. Podoba mi się fragment jak obalali flaszkę sosnowej i imię demona rzeczywiście genialne ;)

Dobre kurde, naprawdę dobre. Co prawda oszczędnie napisane, ale jednak dobre. Ja stawiam piateczkę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Prawdę prawią czystą ci, którzy za rozweselenie Autorowi dzięki składają.

A gdyby tak jeszcze poprawić: (...) innego wymiaru, a trzeba dodać, że jeszcze nikt go nigdy nie przepił.--- gdyż albowiem ponieważ trudno przepić inny wymiar...

Lekkie i zabawne. Czytałem z przyjemnością.

Dziękuję za uwagi i cieszę się, że się podoba. Radek i Polon uderzą jeszcze w kilku opowiadaniach :)

No, niech uderzają, niech uderzają!

Eeech, na pierwszym-drugim roku to dopiero imprezy były... U mnie potem się rozmyło trochę.

PS. Ale jak Radek ten spirytus z nogi od krzesła zrobił, to mu metanol wyszedł... No chyba, że krzesło było z płyty pilśniowej:)

Doooooobre! :D

fajne, szkoda, że jeszcze nie mogę oceniać

-> Ajwenhoł. Czemu się dziwisz? Wyszło, bo majster doskonały. "Czasami taki szwung ma, że aż warczy, i wtedy pędzi bez dania racji z sosnowej deski, karborundowej tarczy, i nawet z drenów do melioracji".

Nowa Fantastyka