- Opowiadanie: Zielony Groszek - Granica

Granica

Proszę nie sugerować się tagami – jakoś mało mi tu pasowało ;)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Granica

Droga wiła się pod górę zakosami. Sięgający kolan śnieg i porywisty wiatr utrudniały marsz, a kłębiące się na niebie chmury zwiastowały śnieżycę. Drzewa na tej wysokości dawno ustąpiły miejsca jałowej skale, zapewniającej nikłe oparcie dla stóp. W pewnym momencie, kilkadziesiąt sążni poniżej szczytu góry, trasa kończyła się ogromnym rumowiskiem – efektem lawiny, która dawno temu skutecznie zagrodziła przejście, zasypując je głazami i lodowymi blokami.

 Król Eryk Lobregat II, do niedawna władca górzystego i spowitego śniegami królestwa Longmaru, uniósł głowę, spoglądając na piętrzącą się przed nim przeszkodę. Po jego lewej stronie wznosiła się góra Kampul, po prawej natomiast ziała przepaść, dnem której, daleko w dole, płynęła wartko rzeka. Eryk nie zauważał rozciągającej się za nią panoramy swojego kraju, gdyż piorunował wzrokiem jednego z niewielu przeciwników, których nie był w stanie pokonać samym autorytetem – siły przyrody.

U jego boku stanęła córka. Izabela, tak jak ojciec, miała na sobie ciepły strój do górskich wędrówek – obszerny płaszcz z kapturem, szerokie spodnie wpuszczone w wysokie buty i grube rękawice, wszystko uszyte z gęstych futer. Stanąwszy obok Eryka oparła dłonie na biodrach i również zadarła głowę.

– To naprawdę najlepsze rozwiązanie? – zapytała.

– Dobrze wiesz, że jako wygnańcy lepszego nie mamy – odparł Eryk. – Nikt teraz nie mógłby udzielić nam schronienia, tym bardziej, że ten szczur Kirk pewnie depcze nam po piętach.

Izabela westchnęła i opuściła ręce.

– Wiem – przyznała niechętnie. – Tylko nadal nie mogę sobie wybaczyć, że zostawiliśmy na zamku matkę.

– Eliza sobie poradzi. A Kirk nie posunąłby się do tego, żeby wyrządzić krzywdę ciężarnej.

Izabela kiwnęła głową i westchnęła ponownie. Eryk, widząc jej sceptycyzm, podszedł bliżej i złapał ją za ramiona.

– Twoja matka jest bezpieczna – zapewnił. – A jeśli uda nam się uciec, wrócimy kiedyś do Longmaru i zemścimy się na Kirku, obiecuję. Na razie pokażmy siłę naszego rodu i przejdźmy przez tę cholerną granicę.

– Chcesz się wspinać?

– Jak mówiłem, innego wyjścia nie mamy.

Obejrzeli się za siebie po raz ostatni, po czym rozpoczęli wspinaczkę.

Na początku szło im niezgorzej. Z łatwością odnajdywali uchwyty, chociaż wszystko było oblodzone. Drogę szybko zostawili w dole, nie przejmując się rosnącą wysokością.

W połowie wspinaczki zrobiło się bardziej stromo i niebezpiecznie. Eryk kilka razy zsunął się po skałach, nastąpiwszy na mniej stabilne oparcie. Za którymś razem Izabela musiała chwycić go za rękę, żeby uchronić przed spadnięciem i pomóc mu się podciągnąć. Podejście robiło się coraz trudniejsze, chmury natomiast zdążyły zasłonić słońce, przynosząc ze sobą pojedyncze płatki śniegu. Wkrótce zaczęło go padać więcej, toteż musieli zwolnić, żeby ostrożnie wyszukiwać następne uchwyty. Wiatr przybrał na sile i zaczął szarpać ich kapturami, wpychając im śnieg w nozdrza.

Wspinaczka zajęła dobre pół dnia. Nie wiedzieli, jak wysoko weszli, bo wśród zamieci nie widzieli dalej, niż na kilka łokci. W pewnym momencie Izabela położyła się na skale, pomogła ojcu pokonać następny odcinek i ułożyć się obok, po czym stwierdziła z zaskoczeniem i ulgą, że znaleźli się na szczycie. Pokryci śniegiem od stóp do głów, z podartymi rękawicami, przemarznięci i wyczerpani, dotarli na wierzchołek rumowiska.

– Dobra robota, kochanie – wydyszał Eryk, wciąż leżąc na ziemi. – Najtrudniejsze za nami.

Pozostali bez ruchu przez jakiś czas, żeby złapać oddech i odzyskać siły. Szybko jednak zaczęli drżeć, kiedy chłód zaczął przebijać się przez warstwy futer.

– Musimy znaleźć schronienie – rzuciła Izabela, przekrzykując już wichurę. – Inaczej zamarzniemy!

Wstali i ruszyli dalej, próbując odnaleźć się w zawierusze. W pewnym momencie wiatr ustał gwałtownie. Stało się to tak nagle, że zapadła niespodziewanie cisza była aż nie na miejscu.

Po chwili marszu spod ich nóg zniknął śnieg, a niebo rozpogodziło się. Wyszło słońce, zrobiło się cieplej, oni natomiast stali na dziwnej drodze. Była zrobiona z jakiegoś czarnego, szorstkiego materiału, a przez jej środek ciągnęły się wymalowane na biało pasy.

Izabela uklękła i dotknęła nawierzchni gołą dłonią.

– Dziwna ta droga – powiedziała. – Nigdy takiej nie widziałam.

– Ja też nie – odpowiedział Eryk, rozglądając się dookoła. – Ta okolica też nie przypomina mi niczego, co w życiu widziałem.

Chociaż za ich plecami nadal szalała śnieżyca, po bokach i przed nimi rozciągała się piaszczysta równina, porośnięta gdzieniegdzie żółtawą trawą i kolczastymi krzewami. Niebo było czyste, a słońce wznosiło się wysoko i sprawiało, że musieli mrużyć oczy. Zrobiło się znacznie cieplej i po chwili zaczęli obficie pocić się w swoich ubraniach.

Droga wiodła natomiast do czegoś, co postanowili uznać za miasto. Tuż przed pierwszymi zabudowaniami szlak przecinał płot, pomalowany w czerwono-białe ukośne pasy. Przeszli nad nim bez trudu i ruszyli dalej przed siebie, rozglądając się wokół.

Otaczały ich budynki o płaskich dachach i dużych oknach. Były zbudowane z nieznanego im rodzaju kamienia, wzniesionego nieznaną im techniką, bowiem w ścianach nie zauważyli śladów zaprawy czy innych łączeń, za to całość wyglądała, jakby została odlana w dużej, prostokątnej formie.

Przed sobą dostrzegli skrzyżowanie z kolejną, identyczną czarną drogą. Mignął im na nim dziwny powóz – na czterech kołach, wyposażony w okna, poruszający się jednak bez zaprzęgowych koni. Poczuli się jak we śnie, którego znaczenia nie dało się pojąć.

Nie zdążyli bardziej zagłębić się w miasto, bo z budynku po ich prawej ktoś nagle wybiegł. Dwóch ludzi, ubranych w czarne zbroje, wyglądające na zrobione z tkaniny, kierowało się wyraźnie i szybko w ich stronę. Jeden z nich celował w nich trzymanym oburącz czymś, co uznali za miejscową broń.

– Stać! – krzyknął ten uzbrojony, zagradzając im drogę. – Stać mówię! Na kolana i łapy w górę!

Wystraszeni opadli na ziemię i unieśli ręce ku niebu.

– Nie chcemy kłopotów – odezwał się Eryk. – Jesteśmy podróżnikami, my tylko…

– Nikt nie pytał! – wydarł się mężczyzna.

– Centrala, mamy tu problem – zaczął mówić ten drugi, chociaż wydawało się, że nikt go nie słucha. – Dwóch takich przeszło przez granicę, nieuzbrojonych. Nie, nie wiem. Skąd mam wiedzieć, nie jestem informacją turystyczną…

– Czy zrobiliśmy coś złego? – zapytała Izabela.

– Siedzieć cicho!

– Przyślecie kogoś, czy nie? Tak? Żadnego problemu, ma się rozumieć. Tak jest. – Drugi mężczyzna w końcu przestał mówić do siebie i podszedł do towarzysza. – Centrala kazała zabrać ich do poczekalni, przyślą do nich szefa.

– No dobra. Wy dwoje, wstawać! Idziemy!

 

***

Zaprowadzili ich do budynku, który mieścił się tuż obok drogi. Usiedli w pokoju już bardziej przypominającym ich rodzinne strony – wyposażonym w drewniane meble, kominek, ławy okryte skórami i świece zapewniające przytłumione światło. Nadal nie zdjęli futer, bo pomimo upału panującego na zewnątrz, w środku było przyjemnie chłodno.

Strażnicy w czarnych pancerzach zostawili ich samych. Izabela i Eryk nie zauważyli żadnych okien, drzwi zaś zostały zamknięte, dlatego usiedli na jednej z podstawionych pod ścianą ław i czekali. W międzyczasie przyniesiono im gęstą, ostro przyprawioną zupę, którą pochłonęli w kilka chwil.

Obawiali się, że nieznajomi słyszeli o ich ucieczce i mają zamiar powiadomić Kirka, jednak nikt nie przyszedł przenieść ich do żadnego lochu i nie związano im też rąk. Zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać, tak samo jak senność po napełnieniu żołądków, dlatego postanowili poświęcić te chwile spokoju na sen.

W końcu do pomieszczenia wszedł następny mężczyzna, ten był jednak nieuzbrojony. Miał szczupłą sylwetkę, brązowe włosy i kozią bródkę, a na nosie opierały mu się dwa szkiełka w jakiejś oprawie.

– Witam was, moi drodzy – zaczął. – Odpoczęliście po podróży?

Izabela przestała się już dziwić, że nikt w tej krainie nie kłania się jej ojcu, lecz zwrócenie się do niej i króla per „wy” graniczyło z jawną zniewagą. Eryk jednak postanowił dostosować się do lokalnych zwyczajów, dlatego nie zrugał przybysza, tylko wstał i skłonił głowę.

– Jestem Eryk Lobregat II, król Longmaru – przedstawił się.

Mężczyzna zreflektował się szybko. Stanął wyprostowany i również skinął głową.

– Bardzo dobrze wiem, kim wasza wysokość jest – odparł. – Znam także królewską pierworodną, Izabelę Lobregat. Proszę wybaczyć mi brak obycia, zapomniałem o zwyczajach waszej wysokości.

– Zwyczaj nakazuje – odezwała się Izabela, również wstając – aby gospodarz także się przedstawił.

– Moje imię nic by wam nie powiedziało. A uprzejmości to teraz moje najmniejsze zmartwienie, więc raz jeszcze proszę o wybaczenie moich manier.

– Narobiliście trochę kłopotów – kontynuował nieznajomy, nie doczekawszy się odpowiedzi z ich strony. – Nie spodziewałem się, że będziecie próbować przejść przez góry, zakładałem raczej, że wybierzecie południe… Ale cóż, mleko się rozlało i trzeba coś z tym teraz zrobić, prawda?

Eryk popatrzył na córkę, a ona odwzajemniła spojrzenie. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć.

– Tylko co ja mam z wami zrobić? – mówił mężczyzna, bardziej do siebie, niż do nich. – Napisać, że wszystko to był sen? Czytelnicy by mnie zjedli. Teleportacja też jest oklepana. Halucynacje? Tajemnicza wizja przyszłości? Może eksperyment na prymitywnej rasie?

– Drogi panie – przerwał Eryk. – Nadal nie rozumiem, dlaczego zostaliśmy zatrzymani przez pańskich ludzi. Czy złamaliśmy jakieś prawo? My naprawdę nie chcieliśmy sprawiać problemów, potrzebujemy tylko schronienia i pomocy w ucieczce…

– Właśnie! – wykrzyknął niespodziewanie mężczyzna. – Pomoc, tak… To może mieć sens.

Wyjął zza pazuchy małą książkę i zaczął w niej coś zapisywać, cały czas szepcząc pod nosem. Potem zamknął wolumin i uśmiechnął się do nich.

– Nie martwcie się – oznajmił. – Wszystko będzie dobrze, a wy nie powinniście zbyt wiele z dzisiejszego spotkania pamiętać. Muszę się z wami teraz pożegnać, ale bez obaw, czuwam nad wami.

– Co to ma znaczyć? – zapytała Izabela.

– Tyle, że wasz los jest w dobrych rękach. – Mężczyzna skierował się do drzwi, ale stanął jeszcze w progu i rzucił przez ramię: – I nie martwcie się o królową Elizę. Nie dam jej skrzywdzić.

Nieznajomy wyszedł. Zanim jednak zdążyli zastanowić się nad jego słowami i całą tą sytuacją, do pokoju weszła następna osoba. Znowu był to mężczyzna, jednakże znacznie starszy. Siwe włosy starannie przystrzygł, a twarz gładko ogolił. Pod ciepłym wamsem i futrzanym płaszczem dało się zauważyć jego umięśnioną sylwetkę. Po wejściu sprawnie i sprężyście przyklęknął na jedno kolano.

– Mój panie – zwrócił się do Eryka. – Możesz mnie nie pamiętać. Jestem sir Jan, dawny rycerz ojca waszej wysokości.

– Sir Jan… – król zaniemówił na chwilę, ale zaraz sobie przypomniał: – Pamiętam. Mój ojciec wygnał cię, gdy miałem jeszcze mleko pod nosem.

– Dość powiedzieć, że wygnał niesłusznie, mnie i moją drużynę rycerską.

– Co robicie w tych górach?

– Panie, ukryliśmy się tu, by w odosobnieniu przygotować zemstę na rodzie Sungard. To w wyniku ich spisków ojciec waszej wysokości podjął taką a nie inną decyzję. Zaczęło się od wygnania nas, a teraz Kirk Sungard przejął zamek. To wszystko zostało zaplanowane już lata temu. Mamy szpiegów na dworze, którzy donoszą nam o wydarzeniach z Longmaru.

– A teraz nadszedł czas, by zrobić użytek z waszych przygotowań. – Król skinął na Jana, by ten wstał, sam natomiast wskazał córce drzwi i ruszył za nią do wyjścia. – Jak się tu znaleźliśmy?

– Moi zwiadowcy znaleźli was na szczycie, tuż za granicą naszego obozu. Sprowadziliśmy was tutaj i pozwoliliśmy wydobrzeć.

– Dziękuję, sir Janie. Pokaż nam teraz ten obóz i zaprezentuj ludzi. Będziemy ich potrzebować.

– Tak jest, panie.

Jan ukłonił się królowi i Izabeli, pozwolił się minąć, gdy ci wychodzili na mijającą już śnieżycę, po czym podążył za nimi i zamknął drzwi. Po opuszczeniu pomieszczenia ani Eryk, ani jego córka nigdy nie pomyśleli już o dziwnym mieście i tajemniczym nieznajomym. Po spotkaniu pozostało im tylko silne przeświadczenie, że wkrótce Longmar znowu będzie należał do nich.

Koniec

Komentarze

kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu góry – W opowiadaniach fantasy (czyli kłębiących się gdzieś w realiach bliskich średniowiecza) unikaj raczej tego typu określeń dla miar. 

 

Po jego lewej stronie wznosiła góra Kampul – wznosiła się.

 

Izabela, tak jak jej ojciec, miała na sobie… – W tym przypadku zaimek jest zupełnie zbędny. Wywalaj je gdzie tylko można to zrobić.

 

…gruby płaszcz z kapturem, spodnie, buty i rękawice, wszystko uszyte z gęstych futer. – Tutaj przykładowo zmieniłbym szyk (zaczynając od materiału, nie od wymieniania) lub urozmaicił opis ubioru nadając poszczególnym częścią stroju dodatki (typu: buty z wysoką cholewą, grube rękawice itp.) , bo teraz nieco śmiesznie czyta się, że miała na sobie spodnie, buty i rękawice – a któż by nie miał tych części garderoby podczas wędrówki górskiej? :P

 

Ścieżka robiła się coraz trudniejsza… – Trudną wspinaczkę po stromym rumowisku nie nazwałbym ścieżką :)

 

Wspinaczka zajęła dobre kilka godzin. Nie wiedzieli, jak wysoko weszli, bo wśród zamieci nie widzieli dalej, niż na kilka metrów. – Godziny, tak jak i metry, do wywalenia. 

 

Stało się to tak nagle, że Izabela i Eryk mieli wrażanie, jakby cisza była nie na miejscu. – mieli wrażenie tutaj nie pasuje. Nagła cisza na szczycie góry, na którym z zasady świszczy wiatr (a piszesz o wichurze i zamieci) jest w istocie nie na miejscu.

 

Odnośnie moich uwag co do metrów i godzin. Doszedłem do momentu w tekście, który niby wyjaśnia ich używanie, jednak piszesz wszystko w klimacie zupełnie innym. Starasz się przez nieco archaiczne słowa i konstrukcje wprowadzać pewien nastrój, a wspomniane wyżej określenia zwyczajnie go burzą. Nawet, jeśli w twoim tekście pojawia się potem inny świat. Reasumując: brakuje pewnej konsekwencji w narracji. 

 

W międzyczasie przyniesiono im jakąś zupę, którą pochłonęli w kilka chwil. – Takich określeń również unikaj. To droga na skróty. O wiele mocniej wsiąknę w daną scenę, gdy napiszesz, że przyniesiono im gorącą grochówę z pajdą ciemnego chleba.

 

Nie spodziewałem się, że będziecie próbować przejść przez góry, zakładałem raczej, że wybierzcie południe – literówka.

 

Cześć, groszku.

Ok, po ostatniej parodii, w której parodii czuć nie było, postawiłeś na coś innego. I dobrze. Rozumiem, że król spotyka się z autorem, ale odniosłem wrażenie, że końcówka jest lekko chaotyczna. Musiałem przeczytać ją dwa razy, żeby ogarnąć, skąd nagle są w obozie podczas śnieżycy. Jak rozumiem, podczas wędrówki bohaterowie opadli z sił i we śnie/majakach pokazał im się twórca ich losu. Był tutaj jakiś pomysł, ale chyba niedostatecznie dopracowany. Bo znowu nie jestem pewien, gdzie chciałaś postawić kropkę nad i. Nie bardzo można się utożsamić z bohaterami czy poczuć jakieś większe emocje, bo ich charaktery są dość suche. Ot, ojciec i córka, wygnani z królestwa, o których niczego więcej się nie dowiadujemy. Tego typu tekst, jeśli już nie skupiasz się na profilach postaci i emocjach, powinien stać mocną i wyrazistą puentą. A ta okazało się, dla mnie, chaotyczna i mało dźwięczna. 

Tak czy siak podtrzymuję, że Twoje pisanie nie jest najgorsze. Niekiedy wychodzą Ci fajne zdania i czyta się płynnie, niekiedy zaś widać jeszcze nie do końca wyrobioną rękę i pewną toporność. Powodzenia w dalszych próbach :)

Pozdrawia poniedziałkowy dyżurny :)

Dzięki za wszystkie uwagi ;) Wprowadzę poprawki jak tylko usiądę do komputera. Co do samego sensu – chciało mi o to, że bohaterowie przeszli przez granicę między światami, które stworzył ów autor. Dlatego kiedy zostali zauważeni nie na swoim miejscu, autor został wezwany, żeby rozwiać sytuację, w której bohaterowie jednej powieści pojawiają się w innej.

Cześć, Groszku,

trochę mną zakręciło to opowiadanie, ale komentarz Realuca rozjaśnił mi w głowie. Od razu wiedziałam, że są z przeszłości, ale potem ten facet ich znał… Ciekawe, ciekawe. Na pewno dało się napisać to jaśniej, ale nie mogę powiedzieć, że lektura była nieprzyjemna. Mam nadzieję, że nie poprzestaniesz pisania, bo całkowicie serio mówię, że byłoby szkoda. Widzę tu potencjał ^^

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki za odwiedziny i czytanie ;) Cieszy mnie, że widzisz we mnie jakiś potencjał :P To bardzo motywujące.

No, kurczę, szczerze mówiąc, gdyby nie komentarz Realuca, nie wiedziałabym, co się zdarzyło. Mam wrażenie, że trochę za dużo z tej historii zostało w Twojej głowie.

Czytało się dobrze, postacie fajne. Po przeczytaniu komcia Realuca miałam takie: Aaaaa! i puzzle wskoczyły na właściwe miejsca ;) W sumie całkiem nieźle :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wasze uwagi są bardzo cenne, bo teraz wiem, że muszę dokładniej opisywać to, co mi siedzi w głowie i pamiętać, żeby to miało sens dla czytelnika :) Dzięki wielkie za odwiedziny i poświęcony czas ;)

Mam wrażenie, Zielony Groszku, że przeczytałam zaledwie fragment czegoś większego. Co prawda z tekstu da się wywnioskować, że król i jego córka znaleźli się w obcym sobie świecie, ale wolałabym, aby cała rzecz została podana w jaśniejszy i bardziej czytelny sposób.

 

 – Bar­dzo do­brze wiem, kim Wasza Wy­so­kość jest – od­parł. ―> – Bar­dzo do­brze wiem, kim wasza wy­so­kość jest – od­parł.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się w tekście kilkakrotnie.

 

Wyjął zza pa­zu­chy małą księ­gę… ―> Sprzeczność – księga jest duża z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za wizytę i łapankę ;) Wprowadziłam już poprawki.

Bardzo proszę. Zielony Groszku. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka