- Opowiadanie: Zielony Groszek - Karłom i trollom wstęp wzbroniony

Karłom i trollom wstęp wzbroniony

Moje pierwsze opowiadanie wrzucone na forum. Raczej lekkie, proste i przyjemne – czyli coś na rozgrzewkę.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Karłom i trollom wstęp wzbroniony

Droga, zwyczajem dróg i niespodziewanych rodzinnych spotkań, dłużyła się. Znana każdemu podróżnikowi nuda uderzała znienacka, spadała na kark niczym jastrząb i przejmowała człowieka akurat w momencie, gdy kończyły mu się tematy do rozważań. Pozostawało więc liczenie kroków.

Zaraz za nudą szedł głód. Podróżnik przełykał ślinę i uświadamiał sobie, że wpada ona do pustego żołądka, dlatego, jak każdy głodny człowiek, zaczynał myśleć o jedzeniu. A skoro o jedzeniu mowa, przydałoby się zwilżyć czymś gardło i najlepiej, gdyby nie była to ślina zmieszana z drogowym pyłem. Podczas postojów dostępne były tylko suche i zimne podróżne racje, a każde wspomnienie ciepłego posiłku budziło wstręt do suszonych owoców i czerstwego chleba. Po kilku dniach wędrówki, której towarzyszyły głównie takie myśli, podróżnik zapominał o celu i marzył otwarcie o jednym – postoju w karczmie. 

Wyobrażał sobie, że widzi pochyły dach kryty strzechą, że czuje dym z komina i zapach gotowanej potrawki, że już słyszy śmiech i gwar rozmów…

I oto była. Pojawiła się, przycupnięta przy trakcie jak gruby kocur. Majestatycznie osiadła, pękata, zadymiona i cudownie swojska. Karczma była piętrowa, rozłożysta i kryta strzechą. Przed wejściem na ganek stało koryto z wodą dla koni, a dalej w krzakach, obok stajni, wydeptana przez gości ścieżka wiodła do wygódki. Nad drogą dyndał na dwóch łańcuchach prawdziwy malowany szyld, głoszący wszem i wobec, że budynek nazywa się „Pod Złotym Smokiem”, chociaż w okolicy nie było znać ni złota ni smoków. Przy wejściu zaś powieszono tabliczkę z nagryzmolonym napisem: „karłom i trollom wstęp wzbroniony!”.

Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, ciepło i światło z wewnątrz buchnęły rozgrzewającą i zapraszającą falą; goście umilkli na widok nowego przybysza…

 

***

Goście umilkli, kiedy Perth wszedł do środka. Zlustrowali go pobieżnie, po czym wrócili do własnych misek i kufli. On tymczasem skierował się dalej, ku szynkwasowi, ostrożnie omijając duże palenisko pośrodku i siedzących przy stołach ludzi.

Przy ladzie stał otyły, wąsaty karczmarz. Mężczyzna wycierał właśnie kufle rąbkiem brudnego fartucha, opierając się plecami o wielkie beczki ustawione za jego plecami. Do beczek co jakiś czas podchodziła pryszczata, choć ładna dziewka służebna, żeby napełnić puste kufle i roznieść je po sali.

Perth oparł się o ladę i położył na niej monetę.

– Potrzebujecie informacji czy szukacie pracy? – zapytał karczmarz, zabierając pieniądz i nadgryzając go lekko.

– Słucham? Nie, chciałbym dostać pokój na noc i coś ciepłego do jedzenia. I kufel piwa.

– Siądźcie sobie, zaraz będziemy podawać polewkę. Dagmira pokaże pokój.

Karczmarz zniknął w kuchni, z której wydobywał się zapach skwarków, chleba i czosnku. Dagmira odstawiła na chwilę puste kufle, zaprowadziła Pertha schodami na piętro i wskazała skromny pokój, w którym mógł zostawić dobytek. Potem zeszli na dół, a Perth rozejrzał się za wolnym stolikiem.

Ku jego rozczarowaniu wszystkie stoły były już zajęte; oprócz jednego, przy którym ktoś zostawił lutnię i resztki niedojedzonego chleba. Perth wzruszył ramionami i usiadł tam, zwracając się plecami do ściany, a twarzą ku sali.

Od paleniska biło przyjemne ciepło. Oprócz ognia światło zapewniały liczne świece, rozmieszczone na blatach stołów oraz jedynym, ale za to wyjątkowo pokaźnym pająku. Płomienie świec pełgały rytmicznie, sprawiając, że na wiszących na ścianach futrach i myśliwskich trofeach migotały cienie.

Dagmira podała Perthowi kufel z piwem i sprzątnęła resztki pozostawione po nieobcnym właścicielu lutni. Potem zniknęła w kuchni, żeby po chwili wyjść stamtąd z parującymi miskami polewki. Stawiała je przed gośćmi razem z pajdami chleba, a głodnych było tylu, że Perth zaczął się obawiać o swoją porcję. Dziewczyna obsłużyła jednak wszystkich bez wyjątku i, korzystając z chwili przerwy od podawania piwa, zaczęła zamiatać posadzkę i wymieniać dopalone ogarki.

Perth zajął się jedzeniem. Ciepła i gęsta zupa, omaszczona skwarkami i zabielona tłustą śmietaną, doskonale zaspokajała głód po długiej wędrówce. Chłopak wyławiał właśnie kostki ziemniaków z miski, kiedy drzwi karczmy otworzyły się, a do środka wszedł kolejny gość.

Jak się szybko okazało, był to właściciel lutni. Mężczyzna był szczupły, miał rude włosy i kozią bródkę, a ubrany był dość ekstrawagancko – w zielony kaftan z bufiastymi rękawami, tego samego koloru nogawice i spiczasty filcowy kapelusz z pawim piórem.

– Widzę, że przypilnował mi pan instrumentu – powiedział, siadając na swoim miejscu naprzeciwko Pertha. – Z kim mam przyjemność?

– Jestem Perth.

– Miło mi. – Przybysz uścisnął podaną dłoń. – Randal. Dagmiro, nie zapomnij o mojej porcji!

– Dobrze, że lutnia odzyskała właściciela – powiedział Perth. – Do pełni szczęścia brakowało mi tylko barda.

– Ha, tej nocy jeszcze nie raz i nie dwa usłyszysz mój głos. Ale najpierw kolacja, bo, wierz mi, moja praca jest bardzo wymagająca.

– Czyli mam szczęście, że przybyłem razem z tobą i nie przeoczę występu.

– A gdzie tam – wtrąciła się Dagmira, stawiając przed bardem miskę z polewką. – Pan Randal prawie tu zamieszkał. Od tygodnia nam tu rzępoli.

– Ach, droga Dagmiro – powiedział Randal, całując ją w ręce. – Twoja subtelność idzie w parze z urodą, tak jak twój gust muzyczny. A teraz przynieś dla mnie i kolegi dzbanek tego pysznego chmielowego napoju twojego wyrobu.

– Pan, panie Randalu, to potrafi zamącić w głowie. Idę już, idę.

Randal uśmiechnął się i klepnął Dagmirę na odchodnym w tyłek. Perth wzdrygnął się, widząc ten brak manier, a bard zauważył jego reakcję.

– Nie przejmuj się, przyjacielu – rzucił.

– Ale nie wypada tak damy traktować.

– E, jaka tam dama… A poza tym, w tym lokalu to taka tradycja. Sam zobacz.

Rzeczywiście, w drodze powrotnej Dagmira zebrała jeszcze przynajmniej dwa klapsy. Za jeden, który wyjątkowo nie przypadł do jej gustu, zdzieliła klepiącego szmatą w twarz. Sala odpowiedziała śmiechem.

– Widzisz? – powiedział Randal, odbierając dzbanek. – Tradycja.

– Ach, czyli jesteś obyty w karczemnych zwyczajach.

– Przyjacielu, w niejednej karczmie piwo piłem, w niejednej grałem i z niejednej chyłkiem uciekałem. Ja, mój drogi, jestem koneserem tego typu miejsc.

Perth uniósł brew, po czym dokończył polewkę, pijąc prosto z miski. Randal mocno rozcieńczał swoją piwem.

– Skoro z ciebie taki koneser – odezwał się znowu Perth – to tę karczmę pewnie znasz od podszewki.

– No ba! Co chcesz wiedzieć? Znam tu wszystko i wszystkich.

– Powiedz mi w takim razie, kim jest tamten człowiek, który patrzy na mnie od kiedy tu usiadłem.

Randal obejrzał się za siebie, skupiając wzrok na spowitym w cieniu kącie karczmy. Przy ustawionym tam stoliku siedziała postać, która skryła się pod brązowym płaszczem. Na głowę nieznajomego nałożony był kaptur, który uniemożliwiał dostrzeżenie jego twarzy. Niemniej jednak postać zwracała się wyraźnie przodem w kierunku Pertha i nietrudno było wywnioskować, że spod kaptura uważnie go obserwuje.

Bard machnął jednak ręką i wrócił do posiłku.

– Jego imienia akurat nie znam – odparł niefrasobliwie. – Ale nie zna go pewnie nikt z obecnych. Powiedzmy, że to taki Tajemniczy Bezimienny; w każdej karczmie taki jest. Siedzi w kącie, ukrywa się w cieniu pod kapturem, obserwuje i tyle.

– Ale gdzieś chyba mieszka, albo chociaż dokądś zmierza?

– Tego nie wiem. Zawsze, jak przychodzę do jakiejś karczmy, Tajemniczy już tam jest. Jest nieszkodliwy i okropnie nudny. Za to tamten powinien cię zainteresować.

Randal wskazał palcem inny stół. Siedział przy nim ubrany po chłopsku mężczyzna – miał na sobie prostą koszulę i nogawice, a obcięte pod garnek włosy trochę przetłuszczone i potargane. Perth spostrzegł jednak, że mężczyzna siedzi w najlepiej oświetlonym miejscu karczmy i sam zdawał się lekko odbijać światło świec i paleniska.

– Co w nim takiego ciekawego? – zapytał chłopak, kiedy po kilku minutach obserwacji mężczyzna nie zrobił nic, co by go wyróżniało.

– Zobaczysz w swoim czasie, bo to nie zdarza się regularnie. Ale na pewno tego nie przeoczysz.

Bard dojadł wreszcie swoją kolację i pozwolił Dagmirze zabrać miskę. Dopił piwo z kufla, rozejrzał się po gościach, po czym wstał sprężyście.

– No, przydałoby się coś zagrać – stwierdził, chwytając lutnię i nakładając kapelusz na głowę. – Nie mogę dać mojej publiczności czekać.

Publiczność, widząc Randala zmierzającego w stronę podwyższenia obok szynkwasu, zaczęła nieśmiało klaskać. Bard, zachęcony tym skromnym powitaniem, dziarsko wskoczył na deski i ustawił się tuż pod tabliczką z napisem „prosimy nie rzucać nożami w grającego!”.

– Usiądźcie wygodnie i chwyćcie w ręce kufle, przygotujcie swoje uszy na przyjęcie prawdziwej sztuki! – zawołał Randal, ignorując pojedyncze gwizdy i ponaglenia.

Uderzył palcami w struny i zaczął śpiewać. Była to piękna ballada o żołnierzu, który wracał po wojnie do swojej ukochanej. Główny bohater wędrował długo i pokonał wiele przeciwności, by po powrocie do domu i krótkim odpoczynku znowu wyruszyć w podróż. Jego wybranka pytała: „dokąd, mój miły, dokąd”, na co on odpowiadał, że poznawszy smak wędrówki, nie sposób było karmić się znaną drogą.

Kiedy wybrzmiały ostatnie tony, goście nagrodzili występ gromkimi brawami. Randal zdjął kapelusz i ukłonił się, niemal zamiatając podłogę włosami. Widać było, że oklaski go uskrzydlają, bo już brał oddech, żeby zapowiedzieć następną piosenkę, ale wtedy drzwi karczmy otworzyły się, uderzając z hukiem o ścianę.

Do sali weszło trzech mężczyzn. Mieli na sobie zbroje, których elementy znajdowały się w różnych stadiach zaniedbania, jednak to, razem z ogorzałymi twarzami i bardzo nieprzyjemnymi mieczami, od razu wskazywało na doświadczonych bandytów.

Śmiechy i rozmowy umilkły. Randal przezornie zszedł szybko ze sceny i zajął swoje miejsce. Pozostali goście wlepili wzrok w kubki i talerze, starając się jak najmniej znad nich wystawać.

Nowo przybyli rozejrzeli się. Wzrok ich przywódcy spoczął na starszym mężczyźnie, który siedział z jakimś młodszym chłopakiem pośrodku sali. Bandyci podeszli do nich, stąpając ciężko.

– Nooo – zaczął dowodzący grupką mężczyzna o ciemnej, gęstej brodzie. – Kogo my tu mamy?

Jego towarzysze zaśmiali się. Staruszek nawet nie podniósł głowy, jakby nie zauważył przybyszów, jednak siedzący obok niego chłopak nerwowo zacisnął palce na blacie.

– Nie poznajesz mnie, dziadu? – zapytał brodaty. – Ale my poznajemy ciebie. Jesteś nam winien repare… repatra… repatriacje za naszego kolegę! I za konia, którego zabraliście!

– Nie powinniśmy czegoś zrobić? – zapytał szeptem Perth. – Zawołać kogoś? Jest tu jakiś wykidajło?

– Jest – odpowiedział Randal, niemal kładąc się na stole. – Pijany, tam siedzi.

– Hej, ty! – brodaty nachylił się nad staruszkiem i krzyknął mu do ucha. – Do ciebie mówię! Zaraz zrobi się…

Mężczyzna nie dokończył. Oczy nerwowego chłopaka zabłysły, a wtedy płomień świecy powiększył się do rozmiarów smoczego tchu i objął trójkę bandytów. Ci wrzasnęli przeciągle, zaczęli machać rękoma i tarzać się po posadzce. Płomień szybko zniknął, a po pomieszczeniu rozszedł się swąd palonych włosów i ubrań.

Kiedy przybysze miotali się i bluzgali, dwóch mężczyzn z jednego ze stolików zerwało się gwałtownie i rzuciło na nich. Okładali ich pięściami przy akompaniamencie zachęcających okrzyków pozostałych gości, aż tamci zaczęli wydawać z siebie szczenięce piski. Wtedy dwójka bywalców postawiła ich na nogi i kopniakami wypędziła z karczmy. Za uciekającymi poleciało kilka kubków, butelek i obelg.

– Całkiem nieźle – odezwał się staruszek. – Całkiem nieźle. Ale przed tobą jeszcze dużo nauki, mój chłopcze. Musisz nauczyć się panować nad swoim talentem.

– Tak, mistrzu – odparł chłopak spokojnie.

– Karczmarzu! – zawołał głośno Randal. – Przynieś piwa dzielnemu młodzieńcowi i tym dwóm uprzejmym panom!

Perth odetchnął, kiedy powrócił poprzedni gwar. Od razu zrobiło się jakoś weselej, jakby wszyscy goście poczuli ze sobą swoistą solidarność. Kilka osób gratulowało mężczyznom, którzy znowu zasiedli do swoich kufli, ktoś przyjaźnie poklepał ich po plecach. Magicznym wydarzeniem nikt nie zawracał sobie więcej głowy. Najwidoczniej byli przyzwyczajeni.

Karczmarz osobiście wręczył kufle chłopakowi i dwóm mężczyznom i sam również im pogratulował. Kiedy wracał do szynkwasu, Randal pomachał do niego i gestem zaprosił do stolika. Mężczyzna z westchnieniem rozsiadł się na ławie.

– Widzę, że znalazłeś sobie wreszcie towarzystwo – zagaił.

–  Tak uznany śpiewak nie ma tu do kogo gęby otworzyć? – zainteresował się Perth, spoglądając z chytrym uśmieszkiem na towarzysza.

– Po kilku dniach znudziły im się moje opowieści – przyznał Randal z udawanym smutkiem. – Ileż ci biedni ludzie mogą słuchać o miejscach w których piłem, samemu nigdy nie zawitawszy dalej, niż do tego przybytku? Naprawdę, zaczynam myśleć, że pora będzie w końcu ruszyć w drogę. Wielki świat wzywa!

– Ten świat nie taki zaraz znowu wielki – rzucił karczmarz. – Ot, starcza ci na pół roku tułaczki. Nie minie więcej, a znowu tu zawitasz.

– Wspieram po prostu małe, lokalne przedsiębiorstwa. Zwłaszcza takie, w których dobrze mnie ugoszczono.

– Czyli takie, które zaoferowały darmowy nocleg w zamian za wieczorne występy – wytłumaczył Perthowi karczmarz, konspiracyjnie pochylając się w jego stronę.

– Doprawdy, chyba nauczę się grać na flecie – uśmiechnął się chłopak.

– A czemu na flecie?

– Bo tylko taką sztuką mógłbym zarobić. Śpiewać, niestety, nie umiem.

Drzwi karczmy znowu otworzyły się gwałtownie, jednak z mniejszym hukiem, niż poprzednio. Perth podskoczył na swoim miejscu, kiedy do sali wbiegł przybysz. Nieznajomy miał na sobie pancerz złożony z zupełnie przypadkowych elementów – część była skórzana, inna stalowa i nie znalazłoby się na nim nawet dwóch części pochodzących z tego samego kompletu. Równie dobrze każdy fragment mógł pochodzić z innego kraju.

Ów ktoś podbiegł szybko do promieniującego światłem chłopa i rzucił mu na stół kilka marchewek. Twarz mężczyzny dodatkowo rozświetlił uśmiech, kiedy wyciągał z sakiewki przy pasie monety i podawał je nieznajomemu. Przybysz wybiegł tak szybko, jak się zjawił, a Perth był pewien, że gdyby nie był zwrócony twarzą do sali, nie zauważyłby nawet jego wejścia.

– Kto to był? – zapytał, ni to Randala, ni karczmarza.

– A, kręci się tu sporo takich wojowników – powiedział bard. – Na traktach też można ich spotkać. Czasami wykonują jakieś proste zlecenia dla tubylców.

– Ale po co on przyniósł te marchewki? – drążył dalej chłopak. – Od kiedy to zbrojni zajmują się warzywami? Dlaczego ten chłop zapłacił mu za coś, co sam pewnie ma pod domem?

Karczmarz i bard spojrzeli na niego jak na zupełnego troglodytę.

– Chłopcze – zaczął ten pierwszy. – W tej okolicy panują pewne zwyczaje. Tak już po prostu jest. Królowie siedzą na tronach, piwo kiedyś się kończy, chłopi są uciskani, a niektórzy zbrojni dostają niewielką zapłatę za uczciwą pracę.

– To taka miejscowa tradycja – wyjaśnił Randal.

– Muszę przyznać, że z każdym spędzonym tu dniem wasza kraina zaczyna mnie coraz bardziej zadziwiać.

– To widać, że niewiele jeszcze tu widziałeś – zażartował Randal. – A tak właściwie, to z daleka przybywasz?

– Można powiedzieć, że wręcz z innego świata.

– No, proszę. A czym się zajmujesz? Opowiadasz historie, jesteś kurierem…?

– Podróż to moje zajęcie i powołanie. Spisuję wszystko, co zobaczyłem i czego się dowiedziałem, czasem też szkicuję mapy i napotkanych ludzi. A w międzyczasie zatrzymuję się w różnych wioskach i tam, gdzie zechcą mnie przyjąć, zostaję na kilka dni i wykonuję drobne prace za opłatą. Potem kupuję zapasy i wędruję dalej.

– Ach, to dopiero życie, prawda? – powiedział Randal rozmarzony. – Ciągle w drodze. Iść tam, gdzie nogi poniosą, odpocząć, potem ruszyć znowu. Widzę, drogi przyjacielu, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż ci się zdaje.

– Gadanie – skwitował karczmarz. – Ciebie, Randalu, nogi ponoszą najdalej do wygódki, albo sąsiedniej wioski. Założę się, że ostatnią zimę przesiedziałeś nieopodal młyna, u Lubki, co jej ojciec gospodarstwo w spadku zostawił.

– Drogi panie, w moim zawodzie…

– A właśnie – przerwał im Perth, wstając od stołu. – Skoro o wygódce mowa, to przeproszę na chwilę.

Wyszedł na zewnątrz, pozostawiając barda i karczmarza, przekomarzających się dalej.

Na podwórzu zdążyło się zrobić chłodno. Przyszły chmury, a wraz z nimi powiew wilgoci, zwiastującej deszcz. Na szczęście ścieżka nie wiodła zbyt daleko, a światło padające z okien karczmy oświetlało ją wystarczająco dobrze.

W drodze powrotnej, mijając stajnię, Perth zauważył trzy nowe konie. Krzątali się przy nich elf i krasnolud. Pierwszy był wysoki i szczupły, o typowej dla swojej rasy pociągłej twarzy i spiczastych uszach. Drugi był przysadzisty, rudowłosy, o krótkich, ale silnych ramionach i dłoniach. Elf miał przez plecy przerzucony kołczan ze strzałami i refleksyjny łuk, krasnolud natomiast wspierał pięść o stylisko groźnie prezentującego się topora. Obydwaj lekceważąc proszące spojrzenie chłopca stajennego i sami zajmowali się wierzchowcami, kłócąc się głośno.

– Nie, nie, nie – grzmiał krasnolud, potrząsając gęstą, sięgającą ziemi brodą. – Teraz obraziłeś pamięć mojej kochanej babuni. Jak w ogóle śmiesz opowiadać takie farmazony? A zresztą, co ja się przejmuję! Wy tam w tych swoich lasach całkowicie zapomnieliście o dobrym smaku!

– Drogi panie. – Nie ustępował elf. – My przynajmniej nie gotujemy zup na kamieniach.

– O! O nie! – krasnolud poczerwieniał i nadął się. – Tego już za wiele! Nie dam obrażać tradycyjnej kuchni mojej babuni ostrouchemu! Poza tym, zalewajka na kawałku granitu to najlepsze, czego mogłoby posmakować twoje suche od korzonków gardło!

– Panie kolego, nie wiem, jakie zasady panują w tych waszych kopalniach, ale tutaj, na powierzchni, nie wypada obrażać członków drużyny. Jesteśmy w dobrze wychowanym towarzystwie.

– Towarzystwa toś ty na oczy nigdy nie widział! Uważaj, bom gotów pokazać ci, jak moi ludzie rozprawiają się z takimi, jak ty!

Perth, zobaczywszy, że krasnolud złapał już drugą ręką drzewce topora, w trosce o zdrowie swoje i chłopca stajennego, postanowił się wtrącić.

– Panowie, po co te nerwy – powiedział, wchodząc między nich z rozłożonymi rękoma. – Naprawdę, wnoszę o spokój i wysoką kulturę osobistą.

– Jak mam być spokojny, kiedy ten tu obraża moją babcię! – krzyknął krasnolud, grożąc elfowi toporem.

– To może zaproponuję kolejkę? – rzucił szybko Perth. – Na mój koszt. Karczmarz ma wyśmienite piwo.

Krasnolud od razu opuścił broń i cofnął się o krok.

– No i to rozumiem – powiedział do elfa. – To jest godna rozważenia propozycja.

Elf prychnął i skrzyżował ramiona na piersi.

– To co? – zapytał Perth. – Wejdziemy do środka w poczuciu ogólnej zgody i porozumienia?

Krasnolud włożył topór za pasek, elf natomiast rozluźnił się trochę. Obydwaj skinęli głowami, a Perth poczuł, że atmosfera przestała w końcu wyraźnie gęstnieć.

– No, to zapraszam do środka. Są panowie tylko we dwójkę, czy ktoś jeszcze dołączy?

– Jest jeszcze z nami kolega – powiedział krasnolud. – Ale przed chwilą poszedł gdzieś w las. Z tymi druidami tak to już jest.

Perth zaprowadził ich do karczmy. Zaraz po przekroczeniu progu poprosił Dagmirę o trzy kufle, zapłacił z góry i z ulgą wrócił na swoje miejsce.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczył w tej wygódce zjawę – zauważył Randal, oparłszy swobodnie nogi o blat stołu. – Coś się stało?

– Zażegnałem nadzwyczaj niebezpieczny konflikt – odpowiedział Perth.  – Przez chwilę było naprawdę groźnie.

– No to proponuję się napić. Na strach nic nie działa lepiej.

Dagmira przyniosła im nowy dzbanek. Karczmarz w międzyczasie zniknął gdzieś w kuchni, zakończywszy widocznie rozmowę z Randalem. Pojawiał się tylko co jakiś czas za ladą, przyglądając się sali i gościom i upewniając się, że nikomu niczego nie brakuje.

– Tak sobie myślałem… – zaczął niespodziewanie Randal. – Zakładam, że jutro ruszasz dalej?

Perth skinął głową i pociągnął łyk piwa.

– Może i na mnie już w takim razie pora? – kontynuował bard, drapiąc się po karku. – Rzeczywiście się tu zasiedziałem, przydałoby się zmienić widownię. No i nie mogę przyzwyczajać tutejszych bywalców do moich ballad, bo jeszcze znudzą się własną hojnością.

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwał mu Perth. – Jeśli chcesz dołączyć do mnie, to bardzo chętnie. Miło będzie mieć do kogo gębę otworzyć w drodze.

– Ha, przyjacielu! – zaśmiał się Randal. – Nie mogłeś mnie dzisiaj bardziej uszczęśliwić. Wypijmy za to!

Jak powiedział, tak zrobili. Kiedy skończył się dzbanek, Randal poprosił o drugi, tym razem wypełniony gorzałką. Razem z nią Dagmira przyniosła im kilka śledzi, świeżo wyłowionych z beczki. Zagryzali alkohol rybą i dalej przyglądali się gościom w karczmie. Randal opowiedział kilka historii o stałych bywalcach, Perth za to podzielił się szczegółami kłótni, której zapobiegł. Noc trwała, zdawałoby się, nieskończenie – tylko biesiadujący wychodzili albo kładli się na spoczynek. Wkrótce na sali pozostali tylko oni i pijany mężczyzna, który zasnął kilka dobrych godzin wcześniej.

Wkrótce Dagmira, z pomocą karczmarza, wyprosiła mężczyznę, a potem zagoniła Randala i Pertha do łóżek. Chłopak wiedział, że będzie jej za to wdzięczny następnego dnia, chociaż kiedy dziewczyna stanęła nad nimi i kazała odejść od stołu, dzielnie stawiał opór.

Wstał tuż przed południem i spotkał Randala w drodze do wygódki, przed którą ustawiła się już kolejka. Przywitali się, zamienili kilka słów i cierpliwie czekali na swoją kolej. Potem odświeżyli się w balii wypełnionej wodą ze studni i z mokrymi włosami udali się na spóźnione śniadanie.

Sala nie była już tak gwarna, jak nocą. Wielu gości z ostatniego wieczora wyruszyło wczesnym rankiem w drogę, a stali bywalcy z okolicy zjawić się mieli dużo później. Perthowi i Randalowi towarzyszyło zatem przy śniadaniu tylko pięć osób.

Dagmira podała im ciepłą jajecznicę, kromki wczorajszego chleba oraz zimną maślankę, przyniesioną prosto z piwniczki. Ku zaskoczeniu Pertha on i Randal całkiem dobrze trzymali się po wspólnym piciu, nie licząc niewyspania i lekkiego pulsowania w głowie.

– Nie zmieniłeś zdania? – zapytał się Randal, kiedy kończyli jajecznicę.

– W żadnym wypadku – odparł Perth. – I po zastanowieniu chętnie odwiedziłbym po drodze inną karczmę.

– Pokażę ci następny najlepszy przybytek – obiecał bard z uśmiechem. – Chociaż pod względem napitków ten go raczej przyćmiewa.

Zapłacili za posiłek i kupili trochę zapasów na dalszą drogę. Perth podziękował karczmarzowi za gościnę i pożegnał się. Randal zebrał swoje rzeczy i z plecakiem na jednym ramieniu oraz lutnią na drugim ruszył z Perthem ku wyjściu.

Na ganku wychodzący goście ustawili się w kolejce. Na jej początku stał chłopiec stajenny, który odbierał należną mu zapłatę „za fatygę” i podprowadzał podróżnym ich konie. Ani Randal, ani Perth nie mieli wierzchowców, jednak i tak wręczyli chłopakowi po monecie, co, jak domyślał się Perth, stanowiło kolejną tradycję.

Weszli na trakt, żegnając się z odjeżdżającymi. Wkrótce zostali na drodze sami, zwróceni ku zachodowi.

– Ruszamy? – zapytał Perth.

– Ruszamy – kiwnął głową Randal. – Wiele jeszcze karczm przed nami.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Jeśli to Twoje pierwsze opowiadanie, jestem pełna podziwu i gratuluję Ci świetnego debiutu. :)

Tytuł: Karłom i trollom wstęp wzbroniony oczywiście z miejsca przypomniał mi podobnie brzmiący napis z japońskiej restauracji z filmu z Bruce’em Lee, tyle że zamiast karłów i trolli były tam psy i Chińczycy. Rzecz jasna mój ulubiony aktor grał w nim walczącego (i to dosłownie :) ) o prawa Chińczyków bohatera. ;) 

W tekście jest trochę spraw technicznych, np.:

nie była znać

na głowię

do zbrojni

nie wiem też, czy celowo dwa kolejne zdania zawierają stwierdzenie: “goście umilkli”

 

Cytat: „prosimy nie rzucać nożami w grającego!” przypomniał mi wywieszone w latach 90-tych w autobusach miejskiej komunikacji słowa: “bądź dobry dla kierowcy, on także jest człowiekiem!”. :))

Opowiadanie pełne doskonałego humoru, napisane ciekawie. Czekam na kontynuację przygód bohaterów. 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Zdania że słowami "goście umilkli" jest tak zostawione specjalnie ;) A to o nożach wpadło mi do głowy kiedyś po jakiejś sesji rpg, gdzie mistrz gry w saloonie nad pianistą umieścił podobny napis ;)

A, rozumiem.

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Bardzo dobrze się czyta.

 

Lożanka bezprenumeratowa

…chociaż w okolicy nie była znać ni złota, ni smoków. – literóweczka? 

 

Do beczek co jakiś czas podchodziła ładnapryszczata dziewka służebna – Nie twierdzę, że jak ktoś jest pryszczaty, to od razu jest brzydki, ale jakoś zestawienie tych dwóch słów nieco mnie razi. 

 

Randal obejrzał się za siebie, skupiając się na skrytym w cieniu kącie karczmy. Przy ustawionym tam stoliku siedziała postać, która skryła się… – Zwracaj uwagę na powtórzenia i szukaj synonimów. To jeden z przykładów, a wcześniej już kilka też widziałem.

 

Na głowię nieznajomego nałożony był kaptur, który całkowicie skrywał jego twarz. – Po pierwsze literówka, a po drugie takie czepialstwo: skoro kaptur całkowicie skrywał twarz, to generalnie jegomość nie mógł nikogo obserwować, a przecież obserwował.

 

Od kiedy do zbrojni zajmują się warzywami? – literówka.

 

Elf prychnął i skrzyżował ramiona na piersi. – Potrafisz skrzyżować ramiona na piersi? ;) To znaczy, chyba się da, ale wygląda to nieco groteskowo. 

 

Piosenki, koledzy, kurierzy, przedsiębiorstwa – takich chociażby słów używasz, a nie do końca pasują do tych realiów. Myślę, że ballada/pieśń, towarzysz, posłaniec oraz przybytek brzmiałyby znacznie lepiej.

 

Wstał tuż przed południem i spotkał Randala w drodze do wygódki, przed którą ustawiła się już kolejka pozostałych nocujących gości. Przywitali się, zamienili kilka słów i cierpliwie czekali na swoją kolej. – Myślę, że stojący grzecznie w kolejce chłopi, których pęcherze cisną po całonocnym chlaniu, to trochę groteskowy obraz. Nikt nie pójdzie, tak zwyczajnie, na bok? Pod ścianę karczmy, w krzaki itp?

 

Cześć, Zielony Groszku. 

Owszem, jest lekko, jest prosto, ale czy przyjemnie?

Zacznę od pozytywnej strony. Tekst jest napisany przyzwoicie. To znaczy, zdarzają się błędy oraz cierpisz na nadmiar powtórzeń, o czym wspominałem wyżej, ale można czytać płynnie bez częstego potykania się.

A teraz już będę marudził. Typowe fantasy, którego akcja (Całe 20k znaków) odbywa się w karczmie. Brakowało mi jedynie, żebyś oznaczył ten tekst jako fragment, a byłby to szczyt oklepania. Ale to nic. I w ogranych motywach można zrobić coś nowego. I tutaj miałem nadzieję, że tak właśnie będzie. Nadzieję tę pobudził ciekawy tytuł oraz przyjemnie napisany pierwszy fragment opowiadania. Do samego końca czekałem na zwrot akcji czy niespodziankę. Na cokolwiek. A tu się okazuje, że nazwa karczmy nie ma żadnego znaczenia, że chłop władający ogniem, któremu przynoszą dary, jest tylko w zasadzie tłem bez związku do fabuły, że Tajemniczy gość w kącie jest tylko Tajemniczym gościem itd. 

Reasumując, opowiastka o nocy w karczmie, która może jest lekka i prosta, ale przez wykorzystanie do bólu oklepanych motywów oraz brak jakichkolwiek wyróżniających elementów/twistów raczej do przyjemnych nienależąca. Podkreślę, że to tylko moja opinia. Komuś być może taka scenka wystarczy, aby uznać lekturę za satysfakcjonującą.

P.S. Tekst nie jest krótki, a niczego się niemal nie dowiadujemy o głównym bohaterze. 

Rozgrzewka zaliczona, teraz wychodź z ogranych tematów i zaskocz pozytywnie, bo predyspozycje ku temu masz!

Pozdrawiam!

Dzięki za wszelkie uwagi ;) Tekst w zamyśle miał zawierać wszelkie "typowe" dla gatunku elementy: karczmę, barda, jakąś burdę itp. Chciałam wyśmiać/wytknąć większość takich rzeczy, ale rozumiem, że mój zamysł zniknął gdzieś w tym opowiadaniu :P

A widzisz, teraz to inna sprawa. Tylko coś jednak nie do końca zagrało. Czytając nie miałem wrażenia, że to parodia, jeno zwyczajny tekst pisany na poważnie.

Zielony Groszku, ja również nie wyłapałam w trakcie lektury parodii – może warto by nieco bardziej uwypuklić te sztampowe cechy, które chciałaś wyśmiać? Wprowadzić jakieś absurdalne sytuacje? Bo chciałam podpisać się pod komentarzem Realuca… i w sumie podpisuję się pod obydwoma ;)

 Pozdrawiam i życzę powodzenia przy kolejnych tekstach!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Cześć!

Zgadzam się z poprzednikami, że można byłoby bardziej zaznaczyć te wszystkie typowe cechy. :)

PS Ale bard zawsze na propsie! ;)

Mam jak przedpiśćcy, parodii w tekście nie widzę. Do parodii trzeba naprawdę mocno podkręcić zarówno cechy bohaterów, jak i akcję.

Czytało się nieźle i coś fjnego można z tego zrobić, ale na razie to tylko scenka, z której nic nie wynika. Wykorzystaj bohaterów do następnej, ale już pełnokrwistej opowiaści.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za wszelkie uwagi ;) Nad następną parodią spróbuję bardziej popracować.

A co Ty się tak na parodie upierasz? ;) Toć to całkiem fajni bohaterowie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie upieram się, po prostu chciałam zaznaczyć, że jeśli kiedyś jakąś jeszcze napiszę, to wezmę powyższe uwagi do serca ;)

Niestety, Zielony Groszku, nie porwało.

Jedna z wielu historyjek dziejących się w karczmie, nie wnosząca nic nowego do sobie podobnych, nie opowiadająca też nic zajmującego – ot, zwykły wieczór w wiejskiej karczmie. Postaci też tradycyjne – podróżny, bard, złoczyńcy, obrońca uciśnionych, mag z uczniem… No, jednym słowem naprawdę nic nowego.

Z Twoich komentarzy dowiedziałam się, że to miała być parodia, ale cóż, a tu w ogóle parodii nie dostrzegłam.

Nie rozumiem też tytułu. Po co wywieszka przy drzwiach, skoro krasnolud wszedł do karczmy, siedział w niej i pił piwo, a żaden troll w ogóle się nie pojawił?

Wykonanie, co stwierdzam z wielką przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Poza wymienionymi uwagami najbardziej wybijały mnie w rytmu słowa, które nie miały prawa znaleźć się w tym opowiadaniu. Szkoda też, że wcześniej wskazane usterki do dziś nie zostały poprawione. W tej sytuacji nabieram obawy, że i moja łapanka zda się psu na budę. :(

Mam nadzieję, Zielony Groszku, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i znacznie lepiej napisane. ;)

 

że bu­dy­nek znaj­du­je się „Pod Zło­tym Smo­kiem”… ―> …że bu­dy­nek nazywa się „Pod Zło­tym Smo­kiem”

 

Przy wej­ściu zaś po­wie­szo­no ta­blicz­kę z na­gry­zmo­lo­nym na­pi­sem: „kar­łom i trol­lom wstęp wzbro­nio­ny!”. ―> Czy mam rozumieć, że w tym świecie umiejętność czytania była powszechna?

 

i sie­dzą­cych przy sto­li­kach ludzi. ―> …i sie­dzą­cych przy stołach ludzi.

W karczmach nie było stolików. W karczmach ustawiano duże, ciężkie stoły i takież ławy, aby skutecznie opierały się bójkom i burdom karczemnym.

 

Dag­mi­ra odło­ży­ła na chwi­lę puste kufle… ―> Dag­mi­ra odstawiła na chwi­lę puste kufle

 

Perth ro­zej­rzał się za wol­nym sto­li­kiem. ―> …Perth ro­zej­rzał się za wol­nym stołem. Lub: …Perth ro­zej­rzał się za wol­nym miejscem przy stole.

 

wszyst­kie sto­li­ki miały już swo­ich oku­pu­ją­cych. ―> …wszyst­kie stoły miały już swo­ich oku­pu­ją­cych.

 

świe­ce, roz­miesz­czo­ne na sto­li­kach… ―> …świe­ce, roz­miesz­czo­ne na sto­łach

 

sprząt­nę­ła reszt­ki po­zo­sta­wio­ne po nie­przy­by­łym jesz­cze to­wa­rzy­szu chło­pa­ka. ―> Kogoś, kogo Perth w ogóle nie zna, nie można nazywać jego towarzyszem.

Proponuję: …sprząt­nę­ła reszt­ki po­zo­sta­łe po nieobecnym właścicielu lutni.

 

Dziew­czy­na ob­da­ro­wa­ła jed­nak wszyst­kich bez wy­jąt­ku… ―> Zupa nie była podarunkiem, trzeba było za nią zapłacić.

Proponuję: Dziew­czy­na obsłużyła jed­nak wszyst­kich bez wy­jąt­ku

 

Chło­pak wy­ła­wiał wła­śnie kost­ki ziem­nia­ków z miski… ―> Skąd w opisanym świecie – świecie trolli, krasnoludów i elfów, świecie, w którym nosi się zbroje i używa mieczy – znano ziemniaki???

 

– Miło mi – przy­bysz uści­snął po­da­ną dłoń. ―> – Miło mi. Przy­bysz uści­snął po­da­ną dłoń.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

wtrą­ci­ła się Dag­mi­ra, kła­dąc przed bar­dem miskę z po­lew­ką. ―> …wtrą­ci­ła się Dag­mi­ra, stawiając przed bar­dem miskę z po­lew­ką.

 

– Przy­ja­cie­lu, z nie­jed­nej karcz­my piwo piłem… ―> – Przy­ja­cie­lu, w nie­jed­nej karczmie piwo piłem

 

kim jest tam­ten czło­wiek, który pa­trzy się na mnie… ―> …kim jest tam­ten czło­wiek, który pa­trzy na mnie

 

pa­trzy się na mnie od kiedy tu usia­dłem.

Ran­dal obej­rzał się za sie­bie, sku­pia­jąc się na spo­wi­tym cie­niem kącie karcz­my. Przy usta­wio­nym tam sto­li­ku sie­dzia­ła po­stać, która skry­ła się szczel­nie… ―> Siękoza.

 

Ran­dal obej­rzał się za sie­bie, sku­pia­jąc się… ―> Masło maślane – czy mógł obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: Ran­dal spojrzał za sie­bie, sku­pia­jąc się

 

nie trud­no było wy­wnio­sko­wać… ―> …nietrud­no było wy­wnio­sko­wać

 

spod kap­tu­ra uważ­nie się w niego wpa­tru­je. ―> A może: …spod kap­tu­ra uważ­nie go obserwuje.

Unikniesz w ten sposób kolejnego zaimka zwrotnego.

 

– Ale gdzieś chyba miesz­ka, albo cho­ciaż gdzieś zmie­rza? ―> – Ale gdzieś chyba miesz­ka, albo cho­ciaż dokądś zmie­rza?

 

Ran­dal wska­zał pal­cem ku in­ne­mu sto­li­ko­wi. ―> Ran­dal wska­zał pal­cem in­ny stół.

Palcem wskazujemy coś, nie ku czemuś.

 

usta­wił się tuż pod ta­blicz­ką z na­pi­sem „pro­si­my nie rzu­cać no­ża­mi w gra­ją­ce­go!”. ―> Ktoś to umiał przeczytać?

 

Była to pięk­na, po­wol­na bal­la­da o żoł­nie­rzu… ―> Zbędne dookreślenie – ballada jest wolna z definicji.

 

żeby za­po­wie­dzieć na­stęp­ną pio­sen­kę… ―> …żeby za­po­wie­dzieć na­stęp­ną pio­sn­kę/ śpiewkę

 

drzwi karcz­my otwo­rzy­ły się, ude­rza­jąc z hu­kiem o fra­mu­gę. ―> Drzwi są osadzone we framudze, więc gwałtownie otworzone mogą walnąć z hukiem w ścianę, ale nie we framugę.

 

i bar­dzo nie­przy­jem­ny­mi mie­cza­mi… ―> Czy bywały też miecze przyjemne?

 

Jest tu jakiś wy­ki­daj­ło? ―> Słowo wykidajło nie ma racji bytu w tym opowiadaniu – jest zbyt współczesne.

 

Ów ktoś pod­biegł sprin­tem do pro­mie­niu­ją­ce­go… ―> Kolejne słowo, które nie ma tu racji bytu.

 

Karcz­marz i bard spoj­rze­li na niego jak na kom­plet­ne­go tro­glo­dy­tę. ―> Jak wyżej.

Skąd karczmarz i bard wiedzieli, jak wygląda troglodyta?

 

Ah, to do­pie­ro życie, praw­da? ―> Ach, to do­pie­ro życie, praw­da?

Ah – to symbol amperogodziny.

 

ostat­nią zimę prze­sie­dzia­łeś pode młyna, u Lubki… ―> …ostat­nią zimę prze­sie­dzia­łeś we młynie, u Lubki…

Pode znaczy tyle co pod, a nie wydaje mi się, aby ktoś spędzał zimę pode młynem.

 

o ty­po­wych dla swo­jej rasy po­cią­głych ry­sach twa­rzy… ―> Można mieć pociągłą twarz, ale nie można mieć pociągłych rysów.

 

Jak w ogóle śmiesz opo­wia­dać takie far­ma­zo­ny? ―> Krasnolud nie miał prawa znać tego słowa.

 

kra­sno­lud zła­pał już drugą ręką za drzew­ce to­po­ra… ―>> …kra­sno­lud zła­pał już drugą ręką drzew­ce to­po­ra

 

Po­ja­wiał się tylko co jakiś czas za barem… ―> W karczmach nie było baru!

 

przy­zwy­cza­jać tu­tej­szych by­wal­ców do moich pio­se­nek… ―> …przy­zwy­cza­jać tu­tej­szych by­wal­ców do moich pio­snek/ śpiewek/ ballad

 

kiedy dziew­czy­na siłą ka­za­ła im odejść od stołu, sta­wiał dziel­ny opór. ―> Na czym polega siłą kazanie odejścia od stołu? Dzielny był nie opór, a chłopak.

Proponuję: …kiedy dziew­czy­na zdecydowanie nakazała im odejść od stołu, sta­wiał dziel­nie opór.

 

Wielu gości z po­przed­nie­go wie­czo­ra wy­ru­szy­ło ranoswoją drogę… ―> Poprzedni wieczór w karczmie był dzień przyd tym, kiedy trafił do niej Perth. Skoro w nocy byli, a teraz ich nie ma, to jasne jest, że odeszli rano. Zbędny zaimek – czy mogli wyruszyć w cudzą drogę?

Proponuję: Wielu gości z ostatniego wie­czo­ra wy­ru­szy­ło już w drogę

 

– Ru­sza­my? – za­ga­ił Perth. ―> – Ru­sza­my? – zapytał Perth.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początek dziękuję za łapankę – wprowadziłam poprawki.

Na usprawiedliwienie niektórych wyłapanych rzeczy dodam, że założyłam sobie, że w świecie z magią, elfami i krasnoludami zwykli ludzie mogą umieć czytać, a w zupach mogą być ziemniaki :)

Co do tych słów, które nie pasują w ustach bohaterów, to taki był po prostu mój zamysł na ich rozmowy, wydawało mi się, że będzie to takie zabawne urozmaicenie, “wrzucić” tam taką terminologię.

Reszta błędów to wiadomo – z głupoty albo niedouczenia o naszym pięknym języku :P Ale mam nadzieję, że czytając następne opowiadanie przed wysłaniem będę umiała już wyłapać takie rzeczy. Miałam wrażenie, że warsztatowo jednak mi lepiej wyszło, ale widać się przeliczyłam :P

Zielony Groszku, nawet najbardziej fantastyczne fantasy, nawet to pisane z przymrużeniem oka, powinno mieć ręce i nogi, i dziać się w realiach odpowiadających opisywanym czasom. Dlatego też, jeśli Twoi bohaterowie noszący zbroje i walczący mieczami, zjawią się karczmie, bezpieczniej będzie nakarmić ich kaszą ze skwarkami niż kartoflanką.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Znana każdemu podróżnikowi nuda uderzała znienacka, spadała na kark niczym jastrząb i przejmowała człowieka akurat w momencie, gdy kończyły mu się tematy do rozważań.

Fajne, kontrastowe i zaskakujące. Może troszkę za kontrastowe… ale ton reszty może temu dać podkładkę. Zobaczymy.

dlatego jak każdy

Dlatego, jak każdy.

 Podczas postojów dostępne były tylko suche i zimne podróżne racje

Aliteracja, ale mało rażąca. "Dostępne" cokolwiek za wysokie. "Racje" niby prawidłowe, ale zawahałabym się przy nich.

 wędrówki przepełnionej głównie

Wędrówka nie może być przepełniona, nie jest w końcu dzbankiem. Poza tym – "przepełniona" z połączeniu z "głównie" daje wrażenie przesady.

 czuje dym z komina i gotowaną potrawkę

Zeugma. I zapach gotowanej potrawki.

Majestatycznie osiadła, pękata, zadymiona i cudownie swojska.

Zadymiona – z zewnątrz? Poza tym heart

 Karczma była piętrowa, rozłożysta i pokryta strzechą.

Kryta strzechą. Dach jest kryty, pokryty jest całokształt.

 w okolicy nie było znać ni złota, ni smoków

Idiom: nie było znać śladu złota ni smoków.

 tabliczkę z nagryzmolonym napisem

Tabliczkę, hmm. Taką z deszczułki?

 ciepło i światło z wewnątrz buchnęły rozgrzewającą i zapraszającą falą

Ciepło – rozgrzewającą falą. To jednak nadmiar informacji.

w głąb karczmy

Hmm. Czy karczma ma głąb? W sumie chyba ma, ale…

 Mężczyzna wycierał właśnie kufle rąbkiem brudnego fartucha, opierając się plecami o wielkie beczki ustawione za nim.

Za fartuchem? ;)

 pryszczata, choć ładna dziewka służebna

O gustach się nie wypowiadam, ale trochę to dziwne zestawienie.

podawać polewkę. Dagmira pokaże pokój

Aliteracje, choć mało przeszkadzają, ale wytykam, żeby nie było, że nie wytykam ;)

 w kuchni, z której wydobył się zapach

Ale tak tylko raz? Czemu forma dokonana?

 Dagmira odstawiła na chwilę puste kufle i zaprowadziła Pertha schodami na piętro i wskazała skromny pokój

Dwa "i" – jednego bez trudu się pozbędziesz, przebudowując zdanie.

 złożyć dobytek

Cosik wysoki ton, a tekst jest wyraźnie łagodnie humorystyczny. W takim tekście wysoki ton służy do tego, żeby go zakończyć wypuszczeniem powietrza z miecha dud ;)

 stoły miały już swoich okupujących

Ale że przepraszam, co? Wszystkie były zajęte, wszystkie obsiedli już goście, ale "okupujących"?

 Od paleniska biło przyjemne ciepło. Oprócz niego światło zapewniały liczne świece,

Hmmmm. Coś tu się nie parsuje dobrze.

 Płomienie świec pełgały rytmicznie sprawiając, że w karczmie migotały cienie.

Hmmmmmmmmmmm. Przed "sprawiając" przecinek.

To, razem z elementami wystroju, na które składały się futra oraz myśliwskie trofea, tworzyło bardzo przytulny klimat.

A to jest komentarz odautorski, zewnętrzny i poza tym światem osadzony, który może służyć humorowi, ale w tej chwili nie widzę, w jaki sposób.

 sprzątnęła resztki pozostawione po nieprzybyłym jeszcze właścicielu lutni

Hmm. Przystrzygłabym: sprzątnęła resztki po nieobecnym właścicielu lutni.

 zaczął się obawiać o swoją kolejkę

Nie rozumiem? https://sjp.pwn.pl/szukaj/kolejka.html

 obsłuzyła

Literówka.

 i korzystając z chwili przerwy od podawania piwa, zaczęła

Wtrącenie, potrzeba przecinka po "i".

 Ciepła i gęsta zupa, omaszczona skwarkami i zabielona tłustą śmietaną doskonale zaspokajała głód

Wtrącenie: Ciepła i gęsta zupa, omaszczona skwarkami i zabielona tłustą śmietaną, doskonale zaspokajała głód.

 Jak się szybko okazało był to właściciel lutni.

Jak się szybko okazało, był to właściciel lutni.

 szczupły, trochę tyczkowaty

Tak, tylko "tyczkowaty" to chudy i wysoki. Więc facet był szczupły i chudy. Mógł być szczupły, a nawet chudy (doprecyzowanie), tak, ale nie taki i taki.

 – Dobrze, że lutnia odzyskała właściciela – powiedział Perth znad miski. – Do pełni szczęścia brakowało mi tylko barda.

Hmmm. Nie wiem, skąd mu się ta wypowiedź wzięła.

 moja praca jest bardzo wymagająca.

Wymagająca czego?

nie przeoczę występu.

Nie.

 całując ją w ręce

Obie naraz?

 Twoja subtelność idzie w parze z urodą, tak jak twój gust muzyczny.

Hmm. Coś mi w tych dialogach nie gra…

 Pan, panie Randalu, to potrafi zamącić w głowie.

Ale jak to, zamącić w głowie? Flirt flirtem, ale nie jest to naturalna rozmowa.

Nie przejmuj się, przyjacielu

Aliteracja.

 – E tam, taka tam

Fonetycznie trochę stukające.

 Za jeden, wyjątkowo nieprzypadły do jej gustu

Który wyjątkowo nie przypadł jej do gustu.

 – Widzisz? – powiedział Randal, odbierając dzbanek. – Tradycja.

– Ach, czyli z ciebie jest taki znawca.

Ale co ma jedno do drugiego? Czego znawca? Tradycji? Karczm?

 jestem koneserem tego typu miejsc

Nie jestem przekonana, czy można być koneserem miejsc.

dokończył polewkę prosto z miski

A z czego miał ją dokończyć? Chyba, że masz na myśli, że przechylił miskę i dopił zupę, bez łyżki?

 No ba!

No, ba!

 patrzy na mnie od kiedy tu usiadłem

Patrzy na mnie, od kiedy tu usiadłem.

 spowitym cieniem

Spowitym w cień, ale spowicie jest czymś zewnętrznym i nie wiem, czy tutaj pasuje.

 siedziała postać, która skryła się szczelnie pod brązowym płaszczem

"Szczelnie", hmm. Chyba nie. "Postać" w tym miejscu ujdzie, ale całość mogłaby być zgrabniejsza.

 Na głowię nieznajomego nałożony był kaptur, który uniemożliwiał dostrzeżenie jego twarzy

Literówka, poza tym rozwlekasz. Ja napisałabym tak: Kaptur krył twarz nieznajomego w cieniu.

 Niemniej jednak postać zwracała się wyraźnie przodem w kierunku

Jakieś to rozciągnięte.

 Akurat nie znam jego imienia

Przestawiłabym: Jego imienia akurat nie znam.

 Zawsze jak przychodzę

Zawsze, jak przychodzę.

Perth spostrzegł jednak, że mężczyzna siedzi w najlepiej oświetlonym miejscu karczmy i sam zdawał się lekko odbijać światło świec i paleniska.

Skoro siedzi, to zdaje się odbijać (lekko? hę?) bo oba czasowniki odnoszą się do tego samego rzeczownika i muszą się zgadzać.

 kiedy po kilku minutach obserwacji mężczyzna nie wyróżnił się niczym więcej.

Naraz zrozumiałe i budzące wątpliwości. Dziwne po prostu.

 krokiem wskoczył

?

 nie sposób było karmić się znaną drogą

"Było" jest tu błędem, ale co ważniejsze – jak się, u licha, karmić drogą?

 występ gromkimi brawami (…) zamiatając podłogę włosami.

Trochę rym. I nagrodzili raczej śpiewaka, choć i tę wersję spotykałam.

 otworzyły się, uderzając

Rozwlekasz trochę.

 których elementy znajdowały się w różnych stadiach zaniedbania

? A nie możesz tego opisać? Całe zdanie:

 Mieli na sobie zbroje, których elementy znajdowały się w różnych stadiach zaniedbania, niemniej jednak to, razem z ogorzałymi twarzami i bardzo nieprzyjemnymi mieczami, od razu wskazywało na doświadczonych bandytów.

Bardzo przesadzone. "Znajdowanie się" jest geograficzne, nie ma zastosowania do cech, "niemniej jednak" to wymyślna i niezbyt tu pasująca wersja "ale", które jeszcze by uszło, bo zawarte w nim przeciwstawienie jest słabsze. A Ty mi mówisz, że mieli zniszczone zbroje, a jednak widać było po nich, że są bandytami.

 Randal przezornie zszedł szybko ze sceny i zajął swoje miejsce.

Przezorniej byłoby się schować…

 Wzrok ich przywódcy spoczął twardo

Czemu "twardo", u licha?

 dowodzący grupką mężczyzna o ciemnej, gęstej brodzie

Mało to naturalne. Może w ogóle dałabym tę brodę wcześniej.

 Kogo my tu mamy.

Nie mamy pytajnika.

 Staruszek nawet nie podniósł głowy, jakby nie zauważył przybyszów, jednak siedzący obok niego chłopak nerwowo zacisnął palce na blacie.

Zaraz wyciągnie miecz świetlny…

zabłysnęły

Zabłysły.

wrzasnęli przeciągle

Rozwlekasz. To dynamiczna scena, niech będzie dynamicznie.

 dwóch pijących do tej pory mężczyzn zerwało się gwałtownie

"Pijących do tej pory" to wtręt z innej bajki. Źle się parsuje i w sumie nic nie wnosi.

 Okładali ich pięściami przy akompaniamencie zachęcających okrzyków pozostałych gości, aż tamci zaczęli wydawać z siebie szczenięce piski.

To jest taaakie powolne. I – "szczenięce piski"? Hem?

 powrócił poprzedni gwar

Aliteracja, tym razem rzucająca się w oczy, bo "poprzedni" nie bardzo pasuje.

 jakby wszyscy goście poczuli ze sobą swoistą solidarność

Swoistą? I po co to tłumaczysz?

 Magicznym wydarzeniem

?

tylko na takiej sztuce

Taką sztuką.

 Śpiewać niestety nie umiem.

Wtrącenie: Śpiewać, niestety, nie umiem.

 zupełnie losowych elementów

Anglicyzm. Przypadkowych elementów.

promieniującego światłem ognia chłopa

Promieniowanie i odbijanie – to nie to samo.

 Twarz mężczyzny dodatkowo rozświetlił uśmiech

Zeugma.

 kompletnego troglodytę

Zupełnego, albo skończonego.

No proszę.

No, proszę.

 z rozmarzoną miną

Antropomorfizacja.

 mamy więcej wspólnego

Mamy ze sobą więcej wspólnego.

 przy przyjacielskiej sprzeczce

Przeczytaj to na głos?

wraz z nimi powiew wilgoci, zwiastującej lekki nocny deszcz

Hmm.

 ścieżka nie wiodła zbyt daleko

Hmm.

 dwie postaci – elf i krasnolud

Jeśli widać, że to elf i krasnolud – to nie postaci. Zresztą, zaraz ich opisujesz.

 wspierał pięść o stylisko

Opierał o, wspierał na. A żadnej z tych rzeczy nie robił, skoro się krzątał.

 ignorowali

Anglicyzm!

 proszący wzrok

Spojrzenie.

 kłócąc się ze sobą głośno

"Ze sobą" zbędne.

zasuszone korzonkami gardło!

Zasuszone od korzonków. "Najlepsze, co mogłoby spotkać" to anglicyzm.

 cywilizowanym otoczeniu

Otoczeniu?

 Cywilizacji toś ty na oczy

Cywilizacji, toś ty na oczy.

 No i to rozumiem

No, i to rozumiem.

 schował topór

Do kieszeni?

 atmosfera przestała w końcu wyraźnie gęstnieć

Hmm.

 zauważył Randal, oparłszy swobodnie nogi o blat stołu

Bo krasnolud z elfem nie przysiedli się do stolika swego rozjemcy i sponsora dobrych trunków?

 Zażegnałem pewien nadzwyczaj niebezpieczny konflikt

"Pewien" nic tu nie pomaga.

 czując uchodzące z niego emocje

Zapewnienie autorskie, mało naturalne i wyrywające z zawieszenia niewiary.

 No to proponuję

No, to proponuję.

 Może i na mnie już w takim razie pora?

Przeczytaj na głos?

 No i nie mogę

No, i nie mogę.

 Noc trwała, zdawałoby się, nieskończenie

Może jednak "bez końca"?

ustawiła się już kolejka pozostałych nocujących gości.

Ustawiła się już kolejka. Kropka. Less is more.

 Sala nie była już tak gwarna jak nocą.

Sala nie była już tak gwarna, jak nocą.

 stali bywalcy z okolic zjawić się mieli dużo później

Przeczytaj na głos?

 a co poniektórym też zimnej maślanki

Także. Ale "co poniektórym" nie brzmi tu naturalnie.

 Ku zaskoczeniu Pertha, on i Randal całkiem dobrze trzymali się po wspólnym piciu

Niezbyt zgrabne, zbędny przecinek, i co w tym zaskakującego?

 dopytał się Randal

Zapytał. "Dopytywać się" to męczyć kogoś pytaniami.

 następny najlepszy przybytek

To może być anglicyzm, nie jestem pewna.

 zaprosił go w ewentualnej drodze powrotnej

Hmmm.

 karczem

Karczm.

 

 

Masz trochę słowotoku, czasami to zdania dyktują Tobie, co chcą mówić, a nie Ty im. Przymiotników zwłaszcza namnożyło się ponad miarę. Poskrom te bestie. Metafikcja, hmm. Bywa zabawna, ale u Ciebie jest jakaś zdawkowa. Może to i lepiej, że nienachalna, a jednak… W sumie nie ma tu nic poza nią. Sytuacje prawie, ale nie całkiem wyjęte z różnych filmów zaczynają się i rozchodzą po kościach, bo zaraz zaczynają się następne. Tytuł i tabliczka przy drzwiach sugerują jakieś kłopoty z karłami i/lub trollami – ale żadnych kłopotów nie ma. Nic właściwie się tutaj nie stało, poza tym, że poznali się dwaj towarzysze podróży. Innymi słowy – to dopiero początek czegoś. Początek zupełnie przyjemny, choć masz jeszcze to i owo do poprawienia. Ale tysiącmilowa podróż zaczyna się od jednego kroku (a to powiedzenie znaczy zupełnie co innego, niż wszyscy myślą XD), a Ty go zrobiłaś. Teraz pora na drugi. I trzeci. I droga wiedzie w przód i w przód…

 A to o nożach wpadło mi do głowy kiedyś po jakiejś sesji rpg, gdzie mistrz gry w saloonie nad pianistą umieścił podobny napis ;)

Jest to poniekąd cytat kultowy: https://quoteinvestigator.com/2017/06/17/pianist/

 Chciałam wyśmiać/wytknąć większość takich rzeczy, ale rozumiem, że mój zamysł zniknął gdzieś w tym opowiadaniu :P

No, zniknął. Humor nie jest łatwy. Zasadniczo nawet zdefiniować go trudno, ale u Ciebie na pewno brakuje pewnego zaskoczenia, kontrastu, którym zwykle żart się cechuje. Przeanalizuj:

 – Stirlitz, co jest lepsze: radio czy gazeta? – zapytał podejrzliwie Mueller.

– Gazeta, w radio nie zawiniesz śledzia – odparł spokojnie Stirlitz.

Pierwsza linijka wywołuje jakieś oczekiwania (pod jakim względem porównujemy radio i gazety?) a druga je łamie (nie tego się spodziewaliśmy, ale też pasuje).

 zwykli ludzie mogą umieć czytać

Mogą, mogą :) Skoro już starożytni Rzymianie pisali po ścianach: http://ancientgraffiti.org/Graffiti/results Czytanie (latynką) nie jest trudne, inna rzecz, czy komuś w tym świecie potrzebne.

 Dlatego też, jeśli Twoi bohaterowie noszący zbroje i walczący mieczami, zjawią się karczmie, bezpieczniej będzie nakarmić ich kaszą ze skwarkami niż kartoflanką.

Noo, u Tolkiena były kartofelki i tytoń :) Nikt nie wie, skąd XD Świat fantasy nie musi kopiować naszego, najważniejsze, żeby był niesprzeczny wewnętrznie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Tarnina. Wybacz, że tak późno odpisuję, ale dawno nie zaglądałam do swoich opowiadań, bo myślałam, że po takim czasie już nikt się nie skusi :P

Dzięki za przeczytanie i za łapankę – wprowadzę poprawki jak będę miała chwilę i ochotę, bo wytknęłaś mi trochę rzeczy, nad którymi muszę trochę pomyśleć :) Czasem się zastanawiam, jak dokładnie trzeba czytać teksty, żeby wyłapać tyle rzeczy, co Ty ;)

I dzięki za obronę ziemniaczków :P

Ha, nie ma sprawy ^^ My tu, wbrew pozorom, nie jesteśmy całkiem bez życia XD i przychodzimy czasem niespodzianie (zwłaszcza ja i Anet).

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka