- Opowiadanie: Adek_W - Spotkanie w chmurach

Spotkanie w chmurach

Tekst po­wstał dawno temu na bazie oso­bi­stych do­świad­czeń. Nieco go od­świe­ży­łem i dziś pre­zen­tu­ję Wam. Miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Spotkanie w chmurach

Sta­lo­wo­sza­re niebo zrzu­ca­ło na świat stru­gi sie­ką­ce­go desz­czu, który za­le­wał oczy i wci­skał się w pod ubra­nie. Wpa­da­ją­cy do do­li­ny wiatr szar­pał prze­ciw­desz­czo­wym płasz­czem, świsz­czał w uszach i chło­stał mroź­ny­mi ude­rze­nia­mi. Roz­mo­kła, lepka zie­mia mla­ska­ła przy każ­dym kroku, roz­jeż­dża­jąc się pod na­ci­skiem wy­so­kich butów na gru­bej po­de­szwie. Po­wie­trze prze­sy­co­ne było za­pa­chem świer­ków.

Mi­chał za­trzy­mał się przed pro­wa­dzą­cy­mi do schro­ni­ska stop­nia­mi i spoj­rzał w górę. Prze­łęcz pod Kopą Kon­drac­ką to­nę­ła w kłę­bach nisko za­wie­szo­nych chmur. Zbo­cze wznie­sie­nia od po­ło­wy wy­so­ko­ści po­kry­wa­ły płaty śnie­gu, za­le­ga­ją­ce­go tu jesz­cze od zimy, choć był po­czą­tek maja. Przy do­brych wa­run­kach po­go­do­wych te nie­speł­na dwa ty­sią­ce me­trów nie ro­bi­ły spe­cjal­ne­go wra­że­nia nawet na nie­dziel­nych tu­ry­stach i zu­peł­nych świe­ża­kach gór­skich. Jed­nak dziś, kiedy nawet na Hali Kon­dra­to­wej dało się od­czuć gniew­ne po­dmu­chy hal­ne­go, po­dej­ście mogło sta­no­wić wy­zwa­nie.

Oczy­wi­ście nie dla Mi­cha­ła. Może nie była to po­go­da na wę­drów­kę gra­nią Czer­wo­nych Wier­chów lub wyj­ście w kie­run­ku Ka­spro­we­go, ale zej­ście w le­żą­cą po sło­wac­kiej stro­nie Do­li­nę Cichą nie po­win­no na­strę­czyć pro­ble­mów komuś tak oby­te­mu z gó­ra­mi, jak on.

Po­ko­nał scho­dy i wszedł do naj­mniej­sze­go schro­ni­ska polskich Tatr, rzu­ca­jąc od progu “dzień dobry”. Od­po­wie­dział mu nie­skład­ny chór kil­ku­na­stu gło­sów. We­wnątrz było dusz­no, więc od razu zdjął kurt­kę, aby nie ma­ga­zy­no­wać cie­pła. Ku­si­ło go grza­ne wino, któ­re­go aro­mat mie­szał się z wonią szar­lot­ki, ale z do­świad­cze­nia wie­dział, że al­ko­hol roz­grze­wa sztucz­nie i na krót­ko, w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku szyb­ciej do­pro­wa­dza­jąc do wy­chło­dze­nia. Za­do­wo­lił się więc her­ba­tą z cy­try­ną. Trzy­ma­jąc kubek pa­ru­ją­ce­go na­po­ju usiadł przy dłu­giej ławie. Na jej prze­ciw­le­głym końcu ogrze­wa­ła się para mło­dych, kom­plet­nie prze­mo­czo­nych ko­biet.

– Prze­pra­szam – za­gad­nął. – Z góry?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem blon­dyn­ka o za­ró­żo­wio­nych od zimna po­licz­kach. – Ale bez suk­ce­sów. Pró­bo­wa­ły­śmy przejść przez Wy­żnią Kon­drac­ką do Strą­ży­skiej, ale halny blo­ku­je drogę. Te kil­ka­set me­trów na wy­so­ko­ści to zbyt duże ry­zy­ko.

– Ra­czej od­ra­dzam tam­ten kie­ru­nek – do­rzu­ci­ła sie­dzą­ca na­prze­ciw ko­le­żan­ki bru­net­ka, ści­ska­jąc w obu dło­niach kubek ter­micz­ny. – I w ogóle wyj­ście w górę.

– Chcę tylko przejść do Ci­chej. Po­trze­bu­ję krót­kie­go okna po­go­do­we­go lub choć­by kilku minut spo­koj­niej­sze­go wia­tru. Ale dzię­ku­ję za ostrze­że­nie.

Ko­bie­ty ży­czy­ły mu po­wo­dze­nia, choć miał wra­że­nie, że wy­czu­wa w ich gło­sach dez­apro­ba­tę. Po­si­lił się ba­to­nem, dopił her­ba­tę i wy­szedł na ze­wnątrz.

Wiatr ze­lżał, a deszcz prze­szedł w upo­rczy­wą mżaw­kę. Chmu­ry opa­dły jesz­cze niżej, za­kry­wa­jąc nie tylko prze­łęcz, ale i znacz­ną część prowadzącej na nią ścieżki. Do­my­ślał się, że im wyżej, tym pa­skud­niej­sze będą wa­run­ki. Tylko bar­dziej go to na­krę­ca­ło. Prze­cież po to cho­dził po gó­rach, żeby rzu­cać wy­zwa­nie sobie i im. Spa­ce­ro­wać mógł po lesie czy parku. Tutaj za­mie­rzał do­świad­czać, prze­ży­wać. I zwy­cię­żać. Nad wła­sny­mi sła­bo­ścia­mi i nad mil­czą­cą po­tę­gą wier­chów.

Wszedł na szlak. Po­cząt­ko­wo mu­siał uwa­żać tylko na błoto i śli­skie skały. Praw­dzi­we kło­po­ty za­czę­ły się, gdy do­tarł do stward­nia­łych pła­tów śnie­gu, które przy­sła­nia­ły ścież­kę, zmu­sza­ły do tra­wer­so­wa­nia zbo­cza pod róż­ny­mi ką­ta­mi i me­an­dro­wa­nia po­mię­dzy bia­ły­mi pla­ma­mi w po­szu­ki­wa­niu sta­bil­niej­sze­go grun­tu. Tak jak prze­wi­dy­wał, wie­trzy­sko ze­rwał się na nowo. Wszyst­ko spo­wi­ła biel, ogra­ni­cza­jąc wi­docz­ność do kil­ku­na­stu me­trów w każ­dym kie­run­ku. Ulewa roz­sza­la­ła się z po­dwój­ną mocą, te­stu­jąc wo­dosz­czel­ność jego ubrania.

Za­darł głowę i do­strzegł in­nych wę­drow­ców. Po­ru­sza­li się mo­zol­nie, co jakiś czas przy­sta­jąc i oglą­da­jąc jeden na dru­gie­go. Zdzi­wi­ło go, że nie wy­pa­trzył ich wcze­śniej. Do­szedł do wnio­sku, że mu­sie­li minąć schro­ni­sko i iść nie­prze­rwa­nie w stro­nę prze­łę­czy. Szyb­ko zrów­nał się z nimi. Dwoje do­ro­słych, być może ro­dzi­ców, i dwóch na­sto­let­nich chłop­ców, któ­rzy pró­bo­wa­li na­dą­żyć za opie­ku­na­mi. Ubra­ni byli dosyć oso­bli­wie, w sta­ro­mod­ne wia­trów­ki i wy­so­kie buty trek­kin­go­we, któ­rych już ra­czej nie spo­ty­ka­ło się w skle­pach. Krzyk­nął na po­wi­ta­nie, ale albo wiatr za­głu­szył jego słowa, albo zo­stał zi­gno­ro­wa­ny. Nie­spe­szo­ny ru­szył dalej, wy­mi­ja­jąc ko­lej­nych człon­ków wy­pra­wy, któ­rzy nawet nie pró­bo­wa­li na­wią­zać z nim kon­tak­tu wzro­ko­we­go.

Wy­prze­dził ro­dzin­ną wy­ciecz­kę. Każdy krok sta­wiał ostroż­nie. Wiatr tar­gał nim, zimno do­głęb­nie wgry­za­ło się w ciało. Po­wta­rzał sobie, że to ostat­nie metry, że zaraz dotrze na miejsce, tam zła­pie od­dech i szyb­ko rozpocznie zejście na drugą stronę. Ob­my­ślał, jak opo­wie o tym bratu i zna­jo­mym. Czuł pod­eks­cy­to­wa­nie, zu­peł­nie jakby szedł nie po jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych szla­ków tu­ry­stycz­nych w kraju, ale eks­po­no­wa­ną gra­nią Ger­la­cha. Prze­łęcz, ukształ­to­wa­ną na wzór sze­ro­kie­go, gi­gan­tycz­ne­go sio­dła, osią­gnął po kil­ku­na­stu mi­nu­tach. Od­niósł przy tym wra­że­nie, jakby do­tarł do przed­sion­ka lo­do­we­go pie­kła.

Halny spy­chał go w kie­run­ku zbo­cza, za­pie­rał dech w pier­si, nie po­zwa­lał wy­pro­sto­wać się i ro­zej­rzeć. Deszcz prze­stał być desz­czem. Przy­po­mi­nał le­cą­ce z nieba dro­bin­ki szkła, bo­le­śnie ką­sa­ją­ce od­kry­te po­licz­ki i czoło. W ciągu kilku chwil cien­ki ma­te­riał płasz­cza roz­darł się na bez­u­ży­tecz­ne strzę­py. Było znacz­nie go­rzej, niż przy­pusz­czał. Kuc­nął u pod­nó­ża jed­ne­go z gła­zów, by zła­pać od­dech.

Po ja­kimś cza­sie zza kra­wę­dzi wy­ło­nił się pierw­szy z wę­drow­ców. Oj­ciec, jak przy­pusz­czał Mi­chał. Za nim szedł do­rów­nu­ją­cy mu wzro­stem chło­pak, a nieco dalej matka, ase­ku­ru­ją­ca młod­sze­go z braci. Wy­glą­da­li na zmę­czo­nych i zzięb­nię­tych, czemu nie można było się dzi­wić, ale z sza­le­ją­cą za­wie­ru­chą ra­dzi­li sobie cał­kiem nie­źle. Mó­wiąc szcze­rze, ra­dzi­li sobie le­piej niż on. Ow­szem, sta­wia­li stopy ocię­ża­le i z wy­sił­kiem, ale nie mu­sie­li drep­tać przy­gar­bie­ni, na każ­dym kroku wal­cząc z po­ry­wi­sty­mi fa­la­mi wia­tru.

Matka po­gła­ska­ła pro­wa­dzo­ne­go przed sobą syna, wska­za­ła mu ojca i ru­szy­ła na­przód, za­chę­ca­ją­co kle­piąc chłop­ca po ra­mie­niu. Gdy tylko go wy­mi­nę­ła, ze­rwał się ko­lej­ny po­dmuch. Ro­dzi­na sku­li­ła się. W obron­nym, choć ir­ra­cjo­nal­nym ge­ście wy­sta­wi­li przed sie­bie dło­nie. Poza naj­młod­szym, który bez­rad­nie za­ma­chał rę­ka­mi, po­sta­wił dwa kroki w tył i znik­nął z pola wi­dze­nia.

– Spadł! Dzie­ciak spadł! – krzy­czał Mi­chał, ale halny wpy­chał mu słowa z po­wro­tem do ust. Ko­bie­ta mu­sia­ła zo­rien­to­wać się, że coś jest nie tak. Zer­k­nę­ła za sie­bie i na­tych­miast ru­szy­ła ku zbo­czu. Nagle po­śli­zgnę­ła się, upa­dła, prze­tur­la­ła i po­le­cia­ła w ślad za synem.

Mi­chał wstał, spró­bo­wał pod­biec. Zdrę­twia­łe nogi za­pro­te­sto­wa­ły tępym bólem. Mru­żąc po­wie­ki nie wi­dział, gdzie sta­wia stopy. Po­tknął się, świat gwał­tow­nie za­wi­ro­wał mu przed ocza­mi.

Mu­siał stra­cić na chwi­lę przy­tom­ność, bo gdy od­zy­skał świa­do­mość, po ro­dzi­nie nie było śladu. Od­czu­wał prze­ni­kli­we zimno. Nie mógł opa­no­wać drże­nia dłoni, nad­cho­dzą­cych w krót­kich ata­kach drga­wek oraz hi­per­wen­ty­la­cji. Zro­zu­miał, że po­wo­li do­pa­da go hi­po­ter­mia. Ręce, które nieco za­mor­ty­zo­wa­ły upa­dek, zdar­te miał do krwi. Bok bo­le­śnie dawał o sobie znać przy każ­dym głęb­szym od­de­chu. Na gło­wie wy­czuł ro­sną­cy si­niak, ale, całe szczę­ście, nie było krwo­to­ku.

Wstał, ro­zej­rzał się, ale wy­glą­da­ło na to, że jest sam. Ru­szył w stro­nę zej­ścia, mając na­dzie­ję, że tam od­naj­dzie tu­ry­stów. Wtedy do­strzegł pnącą się ku górze po­stać. Męż­czy­zna szedł wy­pro­sto­wa­ny, wspie­ra­jąc cię­żar ciała na dłu­giej lasce. Ra­mio­na okrył fu­trza­nym płasz­czem, twarz za­sło­nił chu­s­tą, a głowę przy­krył ka­pe­lu­szem z czar­ne­go filcu. Nie prze­szka­dza­ło mu pa­nu­ją­ce do­oko­ła sza­leń­stwo.

– Halo! Dzień dobry! – krzy­czał Mi­chał do przy­by­sza. – Czy wi­dział pan może tam, w dole, ro­dzi­nę?! Czte­ry osoby, ro­dzi­ce i dwóch chło­pa­ków! Wy­da­wa­ło mi się, że…

Urwał, gdy zo­ba­czył jak nad­cho­dzą­cy przy­kła­da palec do za­sło­nię­tych ust. Po chwi­li za­sło­na opa­dła, uka­zu­jąc star­cze, po­marsz­czo­ne, ale twar­de ob­li­cze.

– Nie żyją – od­po­wie­dział cicho, ale Mi­chał usły­szał go wy­raź­nie. Wy­da­wa­ło się, że oto­czył ich wy­ci­sza­ją­cy kokon.

– Nie ży… Mu­si­my za­dzwo­nić po TOPR! Po­wia­do­mić służ­by! Może jesz­cze uda się…

– Nie. Nie żyją od dwu­dzie­stu lat. Wcho­dzą na prze­łęcz i spa­da­ją z niej w po­kut­ni­czej tu­łacz­ce.

Po­pa­trzył na nie­zna­jo­me­go, jak na wa­ria­ta.

– Co pan bre­dzi? Mu­si­my tam iść i zo­ba­czyć…

Silna ręka męż­czy­zny osa­dzi­ła go w miej­scu. Chciał się wy­rwać, szarp­nąć, ale coś w po­sta­wie ob­ce­go pod­po­wie­dzia­ło mu, żeby nie robić gwał­tow­nych ru­chów.

– Nie mo­żesz nic dla nich zro­bić. Będą wę­dro­wać po tych zie­miach, aż przyj­dzie czas wy­zwo­le­nia. Mo­żesz za to zro­bić coś dla sie­bie.

– Ale co?

– Zejdź bez­piecz­nie na dół. I prze­myśl swoje in­ten­cje.

– Słu­cham?

Przy­bysz spoj­rzał mu głę­bo­ko w oczy.

– Góry są dla wszyst­kich i każdy jest tu mile wi­dzia­ny. Jeśli masz w sercu sza­cu­nek do na­tu­ry i dru­gie­go czło­wie­ka. Rzu­casz górom wy­zwa­nie? Oni też to zro­bi­li. I oni. – Nie­zna­jo­my wska­zał za plecy Mi­cha­ła, gdzie ze strzę­pów chmur wy­ło­ni­ło się dwóch męż­czyzn, roz­ma­wia­ją­cych mię­dzy sobą. – A także tamci i ci scho­dzą­cy ze szczy­tu. – Do­oko­ła po­ja­wia­ły się ko­lej­ne blade po­sta­cie. Stro­je nie­któ­rych wska­zy­wa­ły na wcze­sne lata ubie­głe­go wieku, in­nych opa­tu­la­ły jed­nie fu­trza­ne ka­po­ty. – Jeśli rzu­casz górom wy­zwa­nie, mu­sisz wziąć pod uwagę, że je przyj­mą. A tobie po­zo­sta­nie ak­cep­ta­cja wszyst­kich zwią­za­nych z tym kon­se­kwen­cji. Jeśli chcesz praw­dzi­wie do­świad­czać gór, naj­pierw oddaj im na­leż­ny sza­cu­nek.

Po­czuł, że kręci mu się w gło­wie, a zimno coraz moc­niej i głę­biej prze­ni­ka jego ciało. Sły­szał star­ca, ale nie poj­mo­wał, co ten do niego mówi.

– Za chwi­lę się wy­chło­dzisz – męż­czy­zna po­pro­wa­dził go do kra­wę­dzi i wska­zał ścież­kę. – Idź. Zejdź ostroż­nie. I wróć tu. Kiedy prze­my­ślisz pewne rze­czy.

– Ale…

– Idź.

Pchnął go le­ciut­ko. Sko­ło­wa­ny Mi­chał nie pro­te­sto­wał dłu­żej.

Nie pa­mię­tał drogi w dół. Do­tarł do schro­ni­ska, gdzie jego brud­ny strój i po­krwa­wio­ne ręce na­tych­miast zwró­ci­ły uwagę ra­tow­ni­ka dy­żur­ne­go. Usa­dzo­no go na ławce i za­py­ta­no, co się stało.

– Nie je­stem pe­wien – od­po­wie­dział po chwi­li zgod­nie z praw­dą.

Koniec

Komentarze

Hej,

 

ciekawa historia. Podoba mi się wymowa utworu – szacunek dla gór, ważna rzecz. Kilka strzelb Czechowa pozwoliło mi wcześniej zakwalifikować rodzinę jako zjawy, ale nie zmniejszyło to przyjemności z lektury.

Fajny szorcik :) Zgłaszam do biblio.

 

Jeszcze kilka dodatkowych uwag:

 

Tytuł przypomina mi Pierwszy krok w chmurach.

 

rzucając na progu “dzień dobry”.

“od progu”.

 

Wewnątrz było duszo,

“Duszno”.

 

Próbowałyśmy przejść przez Wyżnią Kondracką do Strążyskiej

“Wyżnią” albo “przez Wyżnię”.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć, BK!

 

Dzięki za dobre słowo, klika do biblioteki i łapankę. Od razu naniosłem poprawki :)

 

Tytuł przypomina mi Pierwszy krok w chmurach.

 

Nie czytałem, ale opis mnie zaciekawił. Poszukam gdzieś na Allegro, bo z dostępnością w księgarniach i u wydawcy może być problem. Niemniej, dzięki również za podrzucenie lektury. :)

 

Pozdrawiam!

Witaj.

Bolesna, bardzo smutna i przejmująca opowieść. Widać, że kochasz góry i sporo o nich wiesz, za co podziwiam dodatkowo, ponieważ ja za żadne skarby świata nie porwałabym się na taką wędrówkę, jak Michał. 

Historia jest przedstawiona poetycko, pięknym językiem, z dużym szacunkiem dla czytelnika. 

Ogromnie żal tych, którzy tam zginęli. :( Czteroosobowa rodzina to symbol. [*]

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Cześć, Adku!

Stworzyłeś ładny, choć krótki troszkę, obrazek z nutką grozy. W sumie szkoda, że urwałeś tam, gdzie urwałeś, bo tam mogłaby się zacząć prawdziwa jazda bez trzymanki i rozterki bohatera. Aczkolwiek fajnie wyszła ta opowiastka w tonie młody chojrak i góry, mimo braku mocniejszej puenty. Niemniej w szortach takie rzeczy są zdecydowanie do obrony.

A ta czwórka zmarłych to symbol czy niekoniecznie? 

Polecam, gdzie trzeba, i pozdrawiam

Czytało się naprawdę nieźle, ale mocno irytowało mnie nieodpowiedzialne zachowanie Michała, podejmującego wędrówkę w tak niesprzyjających okolicznościach przyrody. Mam jednak nadzieję, że doznane wizje skutecznie wyleczyły go z bezsensownej brawury.

 

te­stu­jąc wo­dosz­czel­ność jego ubrań. ―> …te­stu­jąc wo­dosz­czel­ność jego ubrania.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, która mamy na sobie to ubranie.

 

Będą wę­dro­wać po tych zie­miach, aż przyj­dzie czas ich wy­zwo­le­nia. ―> Czyjego wyzwolenia – wędrujących, czy tych ziem?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bruce,

 

Dziękuję za wizytę i komentarz. :)

 

ponieważ ja za żadne skarby świata nie porwałabym się na taką wędrówkę, jak Michał. 

Bardzo słusznie. :)

 

Oidrin,

 

Miło mi Cię tu czytać. :) 

 

W sumie szkoda, że urwałeś tam, gdzie urwałeś, bo tam mogłaby się zacząć prawdziwa jazda bez trzymanki i rozterki bohatera.

Myślałem nad rozbudowaniem tekstu, ale doszedłem do wniosku, że krótsza forma będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem dla tej historii. A bardzo nie chciałem jej zepsuć.

 

A ta czwórka zmarłych to symbol czy niekoniecznie? 

Symbol, ale akurat nie ten, o którym piszesz. Raczej taki z rodzaju osobistych, które twórca wplata w tekst wyłącznie dla samego siebie. :)

Za klik do biblioteki dziękuję i kłaniam się nisko. :)

 

Reg,

 

Cieszy mnie, że czytało się naprawdę nieźle. :) Fakt, że Michał irytował również jest dla mnie dobrą wiadomością, bo taki właśnie miał być. Wkurzający i zarozumiały.

 

Będą wędrować po tych ziemiach, aż przyjdzie czas ich wyzwolenia. ―> Czyjego wyzwolenia – wędrujących, czy tych ziem?

 Być może kiedyś te ziemie zaznają wyzwolenia od depczących je ludzi, kto wie? :D 

Już poprawione. :) Dziękuję za nieocenione uwagi. :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Cieszę się, Adku, że lektura dostarczyła mi wrażeń zgodnych z Twoją intencją. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładnie napisane, opisami działasz na różne zmysły odbiorcy (aż poczułem to zimno brrr), widać też, że dobrze dobrze znasz się na górach. Myślę, że rezygnacja z rozbudowania tekstu to dobra decyzja. W obecnej formie wybrzmiewa przesłanie, przedłużanie o rozterki bohatera mogłoby je nieco rozmyć. Bohater jest w ogóle odpowiednio narysowany, wiemy o nim dokładnie to, czego potrzebujemy do zrozumienia przesłania, ni mniej, ni więcej. Nawet i doświadczonym czasem brakuje pokory.

Tutaj chyba literówka?

Tak jak przewidywał, wietrzysko zerwał się na nowo.

Pozdrawiam!

Pomimo morału, narobiłeś mi ochoty na wypad w góry ;) Rejon Czerwonych Wierchów jest piękny, szkoda, że liczba turystów zazwyczaj uniemożliwia samotną kontemplację. 

Szort nakreślony w sposób bardzo obrazowy.

 

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Żal mi duchów. Kara za nierozwagę jest dla mnie zbyt okrutna, tym bardziej że oni nie dostali drugiej szansy, a muszą doświadczać śmierci bliskich i własnej na nowo, aż przyjdzie nieokreślony czas. Rozumiem, że starzec jest Duchem Gór, może by tak uwolnił jedną duszyczkę od mordęgi, w zamian za uratowanie lekkomyślnego wędrowca.

Dobrze się czytało. Przemówił do mnie Twój styl, co nie zdarza się często.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Ciekawy tekst z ważnym morałem, choć historia nie wydała mi się szczególnie oryginalna ;)

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Bądź pozdrowion, Adku. 

Bardzo przyjemne opisy, tekst pod tym względem naprawdę się udał! Deszcz tnący jak kawałki szkła i inne takie robią robotę. Michał, typowy chojrak, drażni i jawi się jako bardzo lekkomyślny człowiek. Przez chwilę miałem też wrażenie, że dołączył do grona pokutniczych wędrowców, ale ostatnie dwa zdania wyprowadziły mnie z tego przeczucia :P Podoba mi się przesłanie utworu – respekt do matki natury, potęgi żywiołu i gór.

Kliknąłbym Ci bibliotekę, ale brakuje jeszcze kilku dni ;/

 

Stalowoszare niebo zrzucało na świat strugi siekącego deszczu, który zalewał oczy i wciskał się w pod ubranie.

 

Przy dobrych warunkach pogodowych te niespełna dwa tysiące metrów nie robiły specjalnego wrażenia nawet na niedzielnych turystach i zupełnych świeżakach górskich. Jednak dziś, kiedy nawet na Hali Kondratowej dało się odczuć gniewne podmuchy halnego, podejście mogło stanowić wyzwanie.

Proste, ale ładne. Sama z gór pochodzę i brawura Michała mocno mnie zirytowała. Przez takich idiotów chłopaki z GOPR-u ryzykują potem życiem. Miał głupek szczęście, że dostał szansę. A właśnie, kto mu dał tę szansę? I czy wszystkim tak daje? Czy to raczej bo, mimo że był bucem, ruszył jednak na ratunek innym? A przynajmniej próbował.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nazbierało mi się komentarzy, za które wszystkim bardzo dziękuję! Wybaczcie tak późną odpowiedź, ale proza życia nie rozpieszcza. ;) Po kolei:

 

Domingo,

Dzięki za masę dobrych słów! Cieszy mnie, że mój pomysł, by skończyć w tym właśnie miejscu, uważasz za słuszny.

Tutaj chyba literówka?

Czemu? Czy zerwał się w kontekście wiatru jest niepoprawne? :P

 

Helmucie,

Wygląda na to, że udało mi się przekazać Ci moje własne pragnienia. :D W zeszłym roku mogłem nigdzie wyjechać i góry zaczynają nawiedzać mnie w snach, więc teraz wypatruję jakichś wolnych dni, żeby choć na chwilę się wyrwać. :D

Za dobre słowo – kłaniam się!

 

Pop Labie,

Cieszę się, że styl przemówił! Kara za brak pokory, pychę wobec gór, rzeczywiście jest wysoka. Ale myśląc o tym, uzasadniłem ją tym, że brawurą w górach bardzo często ryzykujemy nie tylko swoje życie, ale również życie innych turystów, czasem naszych bliskich, a w niektórych przypadkach również ratowników, którzy szukają zaginionych lub sprowadzają ciała. Jeśli lekko szafujesz cudzym życiem…

Pozdrawiam, fajnie, że wpadłeś!

 

Nati,

Fakt, historia mało oryginalna. I mimo, iż może nawet da się ją nazwać wyświechtaną, głupców w górach wciąż nie brakuje. :D Miło mi jednak, że tekst zaciekawił. :)

Uszanowanko!

 

Amonie,

Chyba już tak się zaczyna przyjmować, że jak coś napiszę, to mi sprzątasz bałagan z literówek. :D Dzięki, że wpadłeś i podwójne dzięki za chęć klika, który, jak wiadomo, liczy się na równi z tym klikiem realnym. :) Miło mi, że i przesłanie i kwestie opisowe wyszły dobrze. :)

Pozdrowienia do zaświatów! :D

 

Irko,

Ilekroć ktoś pisze, że Michał go zdenerwował, tylekroć się cieszę, że udało mi się wiernie oddać jego postać. :) Powiedziałbym, że nie wiadomo, kto dał mu tę drugą szansę. Jakaś Siła Wyższa, ot co. :) Z pewnością owa Siła nie daje wszystkim drugiej szansy. Nie mogę jednak powiedzieć, czemu akurat on ją dostał, tak jak nie wiadomo, dlaczego niektórzy przeżywają wypadki, w których z samochodu zostają zgliszcza, a inni giną w lekkich stłuczkach, bo uderzyli głową pod nieodpowiednim kątem lub w nieodpowiednie miejsce. Chociaż wielokrotnie zastanawiałem się i nad losami Michała, i nad tymi wypadkami. Niezbadane wyroki. :)

Miło mi, że choć proste, to jednak ładne. :)

 

Wszystkim jeszcze serdeczne podziękowania za czas poświęcony na lekturę i napisanie opinii! :)

Adek_W – bardzo ładnie stworzyłeś klimat gór. Przecudnych, przewspaniałych, majestatycznych, ale też groźnych. Udały Ci się opisy, naprawdę można było poczuć to, co odczuwał główny bohater.

I chociaż od początku przeczuwałam, w jaką stronę poprowadzisz akcję, to i tak czytało mi się przyjemnie.

Mnie Michał jakoś wyjątkowo nie zdenerwował, może przyzwyczaiłam się już do takich zachowań u ludzi… Ech. A szkoda ;)

 

Warsztatowo ok.

Ale fajnie jest zobaczyć motyw tatrzański w opowiadaniu na portalu. :)

Co tu dużo rzec – podobało się. Przyjemny szort z naprawdę fajną puentą, a że Tatry uwielbiam nad życie to poczułem emocje i stany bohaterów podczas ich zmagań w znanych także mi miejscach.

Rzucę polecajką do biblio. ;) Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Adku, mega plastycznie i realistycznie. Czułam góry i miejsca, o których opowiadasz. Piękna historia. Zamknąłeś w tekście doznanie, ulotne. Kocham góry! 

I ja skarżę, natychmiastowo. :-)

Pzd srd

a.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak to się stało, że tu wcześniej nie zajrzałem? W końcu – jestem i wyrażę pewne uwagi.

Jednak dziś, kiedy nawet na Hali Kondratowej dało się odczuć gniewne podmuchy halnego, podejście mogło stanowić wyzwanie.

Halny to wiatr o bardzo konkretnym mechanizmie powstawania, występujący późną jesienią i zimą. Halny w maju stanowiłby wielką rzadkość. Poza tym: mamy człowieka na Hali Kondratowej i…

Może nie była to pogoda na wędrówkę granią Czerwonych Wierchów lub wyjście w kierunku Kasprowego, ale zejście w Dolinę Kondratową czy leżącą po słowackiej stronie Dolinę Cichą nie powinno nastręczyć problemów komuś tak obytemu z górami, jak on.

On już jest w Dolinie Kondratowej. Nie ma potrzeby w nią schodzić. Może nią zejść przez Kalatówki w Dolinę Bystrej i do Kuźnic, co byłoby nawet wskazane, dopóki wichura nie przewraca drzew. A wzmianka o Dolinie Cichej jeszcze mniej zrozumiała. Szlak w Dolinę Cichą sprowadza z Kasprowego Wierchu, na który on właśnie nie zamierza wychodzić. Zapewne, można też tam zejść z Przełęczy pod Kopą Kondracką, ale to wcale nie łatwiej i – przynajmniej teoretycznie – ryzyko mandatu. Poza tym… powiedzmy nawet, że zejdzie w tę Dolinę Cichą. Co dalej? Cicha ma coś z 17 km długości i żadnego schroniska. W takich warunkach niejeden już zamarzł, zanim dotarł do jej wylotu. A potem też nie lepiej, w Podbańskiej można spektakularnie ugrzęznąć, są kłopoty i z noclegami, i z komunikacją publiczną.

Pokonał schody i wszedł do najmniejszego schroniska Tatr

Na Hali Kondratowej znajduje się najmniejsze schronisko polskich Tatr, ale w słowackiej części jest parę mniejszych, chociażby Zbójnickie w Dolinie Staroleśnej.

Próbowałyśmy przejść Wyżnią Kondracką do Strążyskiej

Tutaj BasementKey niedokładnie doradził – powinno jednak być “przez Wyżnią Kondracką”, bo “wyżnia” to przymiotnik. Nawet bardzo sprawny polonista nie musi być obeznany z gwarą góralską.

zakrywając nie tylko przełęcz, ale i znaczną część ścieżki prowadzącej na szczyt.

Na jaki szczyt? Z kontekstu wynika, że mowa o ścieżce prowadzącej na przełęcz, więc powinno być “prowadzącej na nią ścieżki”.

Spacerować mógł po lesie czy parku. Tutaj zamierzał doświadczać, przeżywać. I zwyciężać. Nad własnymi słabościami i nad milczącą potęgą wierchów.

Nawet nieźle brzmi, ale gra w rosyjską ruletkę z porywami wichru, które w zależności od siły zdmuchną człowieka ze szlaku i cisną w dolinę albo nie – to nie jest zwyciężanie własnych słabości.

Wszystko spowiła biel, ograniczając widoczność do kilkunastu metrów w każdym kierunku. Ulewa rozszalała się z podwójną mocą, testując wodoszczelność jego ubrania.

W tym momencie bym już na pewno zawrócił, chyba że z jakiegoś powodu naprawdę musiałbym iść dalej.

Powtarzał sobie, że to ostatnie metry, że szczyt jest tuż-tuż

Przecież on idzie na Przełęcz Kondracką (”ukształtowaną na wzór szerokiego siodła”), nie na żaden szczyt.

Kucnął u podnóża jednego z głazów, by złapać oddech.

Przyznam, że nie przypominam sobie z Przełęczy Kondrackiej dużych głazów zapewniających ochronę przed wiatrem. To raczej odsłonięte siodło, z niewielkimi pogarbionymi skałkami.

I wreszcie…

– Góry są dla wszystkich i każdy jest tu mile widziany. Jeśli masz w sercu szacunek do natury i drugiego człowieka. Rzucasz górom wyzwanie? (…) Jeśli rzucasz górom wyzwanie, musisz wziąć pod uwagę, że je przyjmą. A tobie pozostanie akceptacja wszystkich związanych z tym konsekwencji. Jeśli chcesz prawdziwie doświadczać gór, najpierw oddaj im należny szacunek.

Mam pewien kłopot z tym rozumowaniem. Podejmowanie decyzji w górach składa się dla mnie z dwóch części: szacowania ryzyka i jego akceptacji. Większość górołazów nie robi tego pierwszego do końca świadomie i nie wyraża w procentach, ale ten proces jakoś przebiega. I każdy, kto idzie w góry, wreszcie akceptuje to ryzyko – choćby i śladowe. Szacunek czy pokora do gór może być wygodną kliszą służącą przypomnieniu, aby ryzyko szacować trzeźwo i racjonalnie, ale zbyt wiele osób – w tym chyba ten Twój duch gór – używa jej inaczej: jako ostatecznego wytłumaczenia wszelkich wypadków i okazji do pogardliwego skomentowania działań ofiary w stylu “sam sobie życzył”. Istotnie, sam sobie życzył, a teraz tak:

jeżeli komentator uważa, że kiedy on idzie w góry, nie podejmuje żadnego ryzyka – to skrajna głupota;

jeżeli komentator uważa, że w górach postępuje słusznie, bo akceptuje ryzyko zgonu rzędu 10^-7, ale ten, kto akceptuje ryzyko rzędu 10^-4, postępuje źle – to bardzo dziwne poczucie wyższości moralnej;

jeżeli komentator w ogóle nie chodzi w góry oraz nie zna się na nich – to chyba powinien zamilknąć.

 

Podsumowując: zawsze miło jest zobaczyć tutaj opowiadanie fantastyczne osadzone w tatrzańskich realiach. Tutaj w dodatku poruszyłeś istotne zagadnienie rozwagi górskiej i edukacji turystów, za to również duży plus. Mam nadzieję, że moje uwagi przydadzą się do ulepszenia opowiadania albo i na przyszłość. Do Biblioteki nie zgłaszam, bo wydaje mi się, że wymagałoby to wpierw poprawienia szczegółów topograficznych, zresztą i tak masz już komplet głosów.

Z górskim pozdrowieniem,

Ślimak Zagłady

I znowu mam zaległości, które spieszę nadrobić!

 

Iluzjo,

 

Cieszy mnie, że lektura była przyjemna, choć udało Ci się co nieco przewidzieć. Najwidoczniej cechuje Cię ogromna wyrozumiałość do ludzi, skoro Michał Cię nie denerwował. :D Dziękuję za odwiedziny!

 

Sagitt,

 

Dziękuję za wizytę i polecenie. :) Super, że udało mi się oddać w tekście emocje związane z “walką” z siłami natury. To w sumie jedna z wielu moich bolączek – obawa, że będzie mało emocjonalnie. Radość, że tym razem było w porządku. :D

Pozdrawiam! 

 

Asylum,

 

Kłaniam się nisko za Twoją obecność i za polecajkę do biblioteki. :) Wychodzi chyba na to, że shorty idą mi lepiej, niż dłuższe formy. Ale cóż, uczę się. Jeśli udało mi się zawrzeć w opku część moich własnych odczuć, doznań, a Ty je w nim odnalazłaś, to już prawie jestem sobą usatysfakcjonowany. :) 

Pozderki! 

 

Ślimaku,

 

Halny to wiatr o bardzo konkretnym mechanizmie powstawania, występujący późną jesienią i zimą. Halny w maju stanowiłby wielką rzadkość. 

Wiem, liczyłem się z tym, że ktoś mnie za to złaja. Na użytek artystycznej wizji wcisnąłem go w maju, bo zależało mi umiejscowić tekst na przełomie pór roku. Nie mam innego wytłumaczenia.

 

On już jest w Dolinie Kondratowej. Nie ma potrzeby w nią schodzić. Może nią zejść przez Kalatówki w Dolinę Bystrej i do Kuźnic, co byłoby nawet wskazane, dopóki wichura nie przewraca drzew.

Si, wkradł się błąd z pierwotnej wersji tekstu. Już poprawiłem, że chodzi o zejście w Dolinę Cichą. A skoro o tym mowa…

 

A wzmianka o Dolinie Cichej jeszcze mniej zrozumiała. Szlak w Dolinę Cichą sprowadza z Kasprowego Wierchu, na który on właśnie nie zamierza wychodzić. Zapewne, można też tam zejść z Przełęczy pod Kopą Kondracką, ale to wcale nie łatwiej i – przynajmniej teoretycznie – ryzyko mandatu. 

Jeszcze w czasie II Wojny Światowej posłańcy śmigali przez Przełęcz na Słowacką stronę, bo droga była stosunkowo łatwa. Dziś zejście do Doliny Cichej jest zabronione, to prawda, ale nie było tak zawsze. W tym wypadku, podobnie jak z halnym, pozwoliłem sobie na pewne uproszczenia fabularne, by pokazać, że chociaż Michał miał zamiar przebyć stosunkowo łatwą trasę, to w nieodpowiednich warunkach nie ma łatwych szlaków. 

 

Poza tym… powiedzmy nawet, że zejdzie w tę Dolinę Cichą. Co dalej? Cicha ma coś z 17 km długości i żadnego schroniska. W takich warunkach niejeden już zamarzł, zanim dotarł do jej wylotu.

Byłem pewien, że całe opowiadanie doskonale ukazuje, iż Michał wcale nie jest tak dobry w górskiej turystyce, jak mu się wydaje. Wchodzi tam, gdzie nie powinien, źle ocenia zagrożenie, lekceważy warunki pogodowe. Tak samo z doborem trasy.

 

Na jaki szczyt? Z kontekstu wynika, że mowa o ścieżce prowadzącej na przełęcz, więc powinno być “prowadzącej na nią ścieżki”.

Szczyt w znaczeniu końca pnącej się pod górę ścieżki. To duże uproszczenie i pisząc opowiadanie górskie powinienem zwrócić większą uwagę na słownictwo. Przyznaję, że nie był to najbardziej fortunny zabieg i już to zmieniłem.

 

Przecież on idzie na Przełęcz Kondracką (”ukształtowaną na wzór szerokiego siodła”), nie na żaden szczyt.

Jak wyżej. Poprawione.

 

Przyznam, że nie przypominam sobie z Przełęczy Kondrackiej dużych głazów zapewniających ochronę przed wiatrem. To raczej odsłonięte siodło, z niewielkimi pogarbionymi skałkami.

Ta sama sytuacja, co halny w maju i schodzenie do Doliny Cichej. Naciąganie rzeczywistości na potrzeby fikcji literackiej.

 

Mam pewien kłopot z tym rozumowaniem. (…)

Do tego się nie odniosę. Puentą tekstu miało być podkreślenie, żeby uważać na siebie w górach, być odpowiedzialnym i świadomym turystą. Nie zamierzałem nigdy rozkładać na czynniki pierwsze sposobów podejmowania ryzyka czy jego ewentualnej oceny. Sam jestem w górach wybitnie zachowawczy. Jeżeli wydaje mi się, że gdzieś nie mogę lub nie powinienem iść, to nie idę. Twoja interpretacja słów Ducha, do której masz pełne prawo, nie jest zbieżna z intencjami, które mi przyświecały. Nie chodziło o usprawiedliwianie górskich wypadków, ani tym bardziej o pogardliwe podsumowanie działań ofiary w stylu “sam sobie życzył”. Zależało mi jedynie na przypomnieniu, by szacować ryzyko i mierzyć siły na zamiary. Ot, opowiastka z morałem, motywem fantastycznym i górami w tle. ;)

 

Mam nadzieję, że moje uwagi przydadzą się do ulepszenia opowiadania albo i na przyszłość.

Jedno i drugie, drogi Ślimaku. Bo i wprowadziłem kilka zmian, i mam nauczkę, by nieco mniej naciągać rzeczywistość do fikcji literackiej. Albo przynajmniej zaznaczyć taki zabieg w przedmowie. Ponieważ coś pewnie z górskiej serii jeszcze się pojawi, obiecuję popracować nad topografią i sprecyzować nazewnictwo elementów krajobrazu. :)

Serdeczne dzięki za wizytę i wskazówki, pozdrawiam. :)

 

Bardzo dziękuję za miłą, obszerną odpowiedź i odniesienie się do moich wątpliwości!

Już poprawiłem, że chodzi o zejście w Dolinę Cichą.

Nie chcę już Cię męczyć, czepiając się topografii jak jakaś przywra albo (w przypadku tatrzańskim) kozica z przyssawkami, ale tutaj wciąż mam zastrzeżenia, ponieważ:

– Chcę tylko przejść do Cichej lub Kondratowej. Potrzebuje krótkiego okna pogodowego

Kondratową trzeba wyciąć jeszcze tutaj, a w “potrzebuję” brakuje ogonka przy ę. To mniejszy problem. Większy jest taki, że (jak sam zresztą wiesz, tylko pewnie nie zwróciłeś na to uwagi w konstrukcji opowiadania) bohater nie może zejść z Przełęczy Kondrackiej (między Kopą Kondracką a Giewontem) w Dolinę Cichą. Gdyby rzeczywiście planował zejść w Cichą, udałby się na Przełęcz pod Kopą Kondracką (między Kopą a Suchym Wierchem Kondrackim). Nie chcę Ci narzucać rozwiązań fabularnych, ale może najprościej byłoby, gdyby miał zamiar zejść z Przełęczy Kondrackiej w Dolinę Małej Łąki i tamtędy wrócić do Zakopanego? To akurat rozsądna wycieczka na złą pogodę, oczywiście umiarkowanie złą, a nie halny rzucający turystami na setki metrów.

Jeszcze w czasie II Wojny Światowej posłańcy śmigali przez Przełęcz [pod Kopą Kondracką] na słowacką stronę, bo droga była stosunkowo łatwa. Dziś zejście do Doliny Cichej jest zabronione, to prawda, ale nie było tak zawsze.

Droga przez Kasprowy Wierch jest chyba jednak łatwiejsza, tylko nie bardzo nadawała się do użytku kurierskiego, bo akurat Kasprowy był dobrze pilnowany (łatwy dostęp dzięki kolei). Obecnie zejście z Kasprowego do Doliny Cichej jest legalne: od czasu przystąpienia do strefy Schengen. A kiedy ostatnio było legalne zejście z Przełęczy pod Kopą Kondracką? Obawiam się, że za czasów austro-węgierskich.

Twoja interpretacja słów Ducha, do której masz pełne prawo, nie jest zbieżna z intencjami, które mi przyświecały.

Nie zrozum mnie źle: uważam, że “szacunek, pokora do gór” to w pierwotnych założeniach wzniosłe, wartościowe hasło, ale od jakiegoś czasu nabawiłem się pewnej alergii na nie, ponieważ pod każdym artykułem o wypadku górskim zlatuje się w komentarzach horda bezrefleksyjnych szczekaczek “do gór trzeba mieć pokorę, pokorę, pokorę”, wcale nie wnikając w to, że na danego pacjenta na przykład spadł nieprzewidziany głaz i żadna ilość szacunku w niczym nie mogłaby mu pomóc. Albo zwyczajnie, bez konkretnego powodu, stracił równowagę. A trzy sezony temu pode mną osobiście urwał się w kopule szczytowej Giewontu solidnie wyglądający kamulec, po którym pewnie wcześniej przeszły miliony turystów, i mało brakowało, a skończyłoby się to fatalnie.

mierzyć siły na zamiary

W luźnej rozmowie nie mam z tym problemu, ale na poczet przyszłych tekstów pozwolę sobie zwrócić Ci uwagę, że sformułowanie to oznacza dosłownie “dobierać zamiar, a potem oceniać swoje siły tak, aby stwierdzić, że są na niego wystarczające” – i w takim właśnie sensie użył go pierwotnie poeta.

by nieco mniej naciągać rzeczywistość do fikcji literackiej. Albo przynajmniej zaznaczyć taki zabieg w przedmowie.

Myślę, że to zależy od rodzaju rzeczywistości – nie trzeba tłumaczyć w przedmowie, że taki Duch jest postacią fikcyjną, ale jeżeli modyfikujesz na swoje potrzeby topografię pasma górskiego, albo na przykład zachowanie związków chemicznych, wypadałoby chyba o tym wspomnieć.

Ponownie pozdrawiam!

To spieszę z jeszcze jedną odpowiedzią, drogi Ślimaku!

 

Nie chcę już Cię męczyć, czepiając się topografii jak jakaś przywra albo (w przypadku tatrzańskim) kozica z przyssawkami, ale tutaj wciąż mam zastrzeżenia, ponieważ:

– Chcę tylko przejść do Cichej lub Kondratowej. Potrzebuje krótkiego okna pogodowego

Umknęło mi to przy edycji, już poprawiłem.

 

Ogólnie, to doszło do pewnego nieporozumienia, gdyż nie zauważyłem, że w pierwszym komentarzu napisałeś:

 

Przecież on idzie na Przełęcz Kondracką (”ukształtowaną na wzór szerokiego siodła”), nie na żaden szczyt.

W drugim zaś:

 

To mniejszy problem. Większy jest taki, że (jak sam zresztą wiesz, tylko pewnie nie zwróciłeś na to uwagi w konstrukcji opowiadania) bohater nie może zejść z Przełęczy Kondrackiej (między Kopą Kondracką a Giewontem) w Dolinę Cichą.

Nie może, oczywiście masz rację. Od początku w tekście chodziło mi o Przełęcz pod Kopą Kondracką, co zaznaczam w drugim akapicie:

 

Michał zatrzymał się przed prowadzącymi do schroniska stopniami i spojrzał w górę. Przełęcz pod Kopą Kondracką tonęła w kłębach nisko zawieszonych chmur.

Nie wiem, czy ja gdzieś napisałem o Przełęczy Kondrackiej, czy też Ty tak wywnioskowałeś, ale zamysł od razu był taki, aby przejść z Przełęczy pod Kopą do Cichej. Nie mam pojęcia, czemu nie zauważyłem tej pomyłki. Chyba pogrzebał mnie fakt, że pisałem odpowiedź na zmęczeniu i po maratonie w pracy, bo zupełnie mi umknęło, że mówimy o dwóch różnych przełęczach, i że bronię jak niepodległości geograficznie błędnych założeń. Aż wstyd.

 

Nie zrozum mnie źle: uważam, że “szacunek, pokora do gór” to w pierwotnych założeniach wzniosłe, wartościowe hasło, ale od jakiegoś czasu nabawiłem się pewnej alergii na nie, ponieważ pod każdym artykułem o wypadku górskim zlatuje się w komentarzach horda bezrefleksyjnych szczekaczek “do gór trzeba mieć pokorę, pokorę, pokorę”(…)

Wiem, co masz na myśli, sam unikam czytania artykułów o górskich wypadkach, a tym bardziej nie zaglądam do komentarzy pod takowymi. Ograniczam się do kroniki TOPRu. Chciałem właśnie zagrać na tych pierwotnych założeniach, ukazując przy tym głupotę Michała, bo jemu wyraźnie pokory zabrakło. Tragedia mogła wydarzyć się wyłącznie z powodu jego wyboru. Jednak rozumiem Twoje podejście.

 

W luźnej rozmowie nie mam z tym problemu, ale na poczet przyszłych tekstów pozwolę sobie zwrócić Ci uwagę, że sformułowanie to oznacza dosłownie “dobierać zamiar, a potem oceniać swoje siły tak, aby stwierdzić, że są na niego wystarczające” – i w takim właśnie sensie użył go pierwotnie poeta.

Zanotowane!

 

Myślę, że to zależy od rodzaju rzeczywistości – nie trzeba tłumaczyć w przedmowie, że taki Duch jest postacią fikcyjną, ale jeżeli modyfikujesz na swoje potrzeby topografię pasma górskiego(…)

No i tu wróciliśmy do tego nieporozumienia, bo w zasadzie nie zmieniłem topografii, z Przełęczy pod Kopą Kondracką da się zejść w Dolinę Cichą i o to mi głównie chodziło. Ale gdybym w przyszłości planował zrobić coś takiego, będę miał w pamięci tę rozmowę. :) Mam też nauczkę, że jak człowiek zaczyna odpadać po kilkunastu nadmiarowych godzinach na zmianie, to nie powinien brać się do odpisywania na komentarze. ;)

 

Kłaniam się!

Jak miło, że tak dokładnie i cierpliwie odpowiadasz! Prawie wszystko w sumie wyjaśnione, ale pomyślałem, że dodam jeszcze jeden wpis dla zamknięcia wątku.

Nie wiem, czy ja gdzieś napisałem o Przełęczy Kondrackiej, czy też Ty tak wywnioskowałeś

Musiałem wywnioskować. Nie pamiętam już, co zwróciło moją uwagę we wcześniejszej wersji (przed korektami w topografii), ale teraz widzę co najwyżej to:

Czuł podekscytowanie, zupełnie jakby szedł nie po jednym z najpopularniejszych szlaków turystycznych w kraju, ale eksponowaną granią Gerlacha. Przełęcz, ukształtowaną na wzór szerokiego, gigantycznego siodła, osiągnął po kilkunastu minutach.

Wydaje mi się, że ten opis (zarówno ogromna popularność szlaku, jak i “szerokie, gigantyczne siodło”) bardziej pasuje do Przełęczy Kondrackiej. To już jednak wydumany problem – jak mówię, nie pamiętam, co było wcześniej, ale teraz z pierwszych akapitów jasno wynika, że turysta wybiera się na Przełęcz pod Kopą Kondracką:

Przełęcz pod Kopą Kondracką tonęła w kłębach nisko zawieszonych chmur (…) podejście mogło stanowić wyzwanie. Oczywiście nie dla Michała.

Mam wrażenie, że pierwotnie ten fragment był mniej jednoznaczny i nie wskazywał wyraźnie, na którą z przełęczy zmierza Michał, więc teraz wszystko powinno być w porządku.

Ograniczam się do kroniki TOPR-u.

Też staram się do niej zajrzeć co tydzień, zawsze zapamiętam dla siebie jakąś cenną uwagę, a przy tym może też być źródłem inspiracji literackiej.

 

Odkłaniam się, wywijając czułkami!

Ogólnie tekst mi się podobał i nie zaszkodzi, gdy go przeczyta ‘niedzielny turysta ‘ przed wyjściem w Tatry. Jeszcze bardziej podobają mi się komentarze Ślimaka. (Tym razem zrobiłem wyjątek i przeczytałem komentarze). Kocham Tatry z należną im pokorą.

Jest historyjka, ale wydaje mi się za bardzo dydaktyczna. Znaczy, trudno nie zgodzić się z morałem, pokora wobec żywiołów zawsze się przyda. Ale tu wszystko jest takie proste, czarno-białe. Wiadomo, że facet głupio postępuje.

Halny. Nie znam się, więc się wypowiem. Kiedyś przeżyłam coś podobnego. Właściwie to nie był halny, tylko wiatr fenowy. Ale mechanizm powstawania taki sam. A działo się to w wakacje. Trafił mi się bardzo rzadki wyjątek czy w innych górach te wiatry mają inne zwyczaje?

Babska logika rządzi!

Tak jak przewidywał, wietrzysko zerwał się na nowo.

zerwało

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka