- Opowiadanie: MatthewXII - Detektyw Rosh

Detektyw Rosh

Moje pierwsze podejście do dłuższych opowiadań. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Detektyw Rosh

Na lekko zwęglonym blacie znajdowała się duża szklana misa. Lewa dłoń mężczyzny spokojnie i miarowo mieszała jej zawartość cienkim, metalowym prętem, a prawa dłoń nerwowo przerzucała kartki, w leżącej obok misy starej księdze. Pożółkłe strony wypełnione były rysunkami i koślawymi literami, po których oczy Rosha prześlizgiwały się szybko.

Mężczyzna uśmiechnął się, pozwalając dłoniom przerwać wykonywane czynności. Znalazł odpowiednią stronę i odpowiednią instrukcję. Oliwa! Tylko ten składnik dzielił go od zakończenia eksperymentu.

Spojrzał na czerwoną maź znajdującą się w misie i uśmiechnął się szerzej. Smród wydobywający się z naczynia sprawiał, że jego oczy zaczynały lekko łzawić. Przetarł twarz i sięgnął po szklaną butelkę z żółtą substancją.

– Rosh, Rosh!

Mężczyzna podskoczył nerwowo na krześle, wytrącony ze skupienia przez wrzask i głośne walenie w drzwi. Prychnął pod nosem, nie odwracając się do źródła dźwięku.

– Zajęty!

Złapał butelkę z oliwą i wlał trochę do mikstury. Zawartość misy zaczęła miarowo bulgotać, zmieniając kolor z czerwonego na pomarańczowy. Sięgnął po następną szklaną butelkę.

– Ale Rosh, ja mam wieści! Nowa sprawa!

Zatrzymał dłoń w pół ruchu. Jego oczy zaczęły błądzić niepewnie pomiędzy drzwiami i bulgoczącą miksturą. Po chwili wstał znad biurka i ruszył w stronę wejścia. Pociągnął za klamkę, delikatnie uchylając drzwi, tak aby ktokolwiek stał za nimi, nie był w stanie wejść do środka. Chłopiec czekający na zewnątrz był jednak szybszy i otworzył je mocnym pchnięciem. Rosh cofnął się, unikając uderzenia i przewracając się na ścianę. Dzieciak wbiegł do środka i rozsiadł się wygodnie na fotelu znajdującym się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Mężczyzna podniósł się do pozycji stojącej i spojrzał na chłopca gniewnie zwężonymi oczami.

– Mów. Byle szybko. Jestem bardzo zajęty.

– Kobieta chciała się zabić! Odcięli ją ze sznura pod kościołem! Kapłan mówi, że ledwo przeżyła…

Słowa chłopca zostały przerwane przez głośne prychnięcie. Rosh odwrócił się i skierował w stronę biurka. Miał ciekawsze rzeczy do zrobienia niż słuchanie o nieudolnych samobójcach. Chłopiec widząc, jak mężczyzna traci zainteresowanie, zaczął mówić głośniej i szybciej.

– Srebro! Było przy niej srebro!

Rosh zatrzymał się wpół kroku. Na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Kolejna śmierć… prawie śmierć, powiązana ze srebrem. Zadowolony sięgnął ręką do kieszeni i wygrzebał najmniejszą monetę, jaką mógł znaleźć.

– Dobra robota. Masz pieniążek.

Rzucił małym miedziakiem. Chłopiec złapał monetę w locie, po czym spojrzał na nią lekko zawiedziony. Przeniósł wzrok z monety na uśmiechającego się Rosha i dalej, na stolik. Jego oczy stały się okrągłe jak moneta, którą trzymał.

– Rosh… stolik dziwnie świeci…

Twarz Rosha zamarła. Uśmiech dalej widniał na jego ustach, ale zniknął z oczu, zastąpiony strachem. Odwrócił się w stronę stolika. Maź wylewała się z fiolki, podpalając wszystko, czego dotknie. Prawdę mówiąc, dokładnie takiego rezultatu się spodziewał, jednak liczył na bardziej kontrolowany efekt.

– Cholera!

Chwycił wiadro z wodą, które nauczony doświadczeniem zawsze trzymał blisko i wylał na płonącą maź. Kątem oka zobaczył, jak chłopiec schodzi z fotela i zaczyna grzebać w zawieszonym na krześle płaszczu. Chciał się odwrócić, żeby go powstrzymać, ale maź w kontakcie z wodą zaczęła podpalać jego dom jeszcze szybciej.

 

***

 

– Katara! Mamy sprawę! Wstawaj!

Rosh rozsiadł się w fotelu. Nie tylko trafiła mu się ciekawa sprawa, ale także potwierdził, że można uodpornić ogień na działanie wody. Dopiero odcięcie powietrza zdołało powstrzymać pożar. Ciągle jest to słabość, ale z czasem i ją wyeliminuje.

Z pokoju obok wyszła dziewczynka owinięta w zbyt dużo koców. Miała zaspane oczy, które patrzyły z ciekawością na pobojowisko pozostawione przez eksperyment Rosha. Ze stolika zostało tylko parę zwęglonych desek, a maź zmieniła się w czarną skorupę i zaschła na podłodze.

– Jaka sprawa?

Rosh uśmiechnął się i nachylił lekko do przodu zadowolony, że nie spytała o ślady pożaru.

– Kolejna śmierć powiązana ze srebrem. Zupełnie jak w pięciu poprzednich przypadkach. Nieźle co?

Katara spojrzał wątpiąco na Rosha. "Nieźle" to ostatnie słowo, jakie kojarzy się jej ze śmiercią. Zignorował jej spojrzenie i wstał energicznie z fotela.

– Ubieraj się. Idziemy do kaplicy.

 

***

 

– Jestem pewien, że w sprawę zamieszana jest sekta nieumarłych.

Przez głowę Rosh przebiegła myśl, że żaden dobry ojciec nie powinien ciągnąć córki na rozmowy z niedoszłymi samobójcami. Zbył ją szybko i wrócił do rozmyślania o czekającej go sprawie.

– Kapłan mówi, że sekta głosi herezję i jej wyznawcy będą płonąć w piekle przez CAŁĄ wieczność.

Zaśmiał się głośno na słowa córki. Wygląda na to, że kapłan przeciągnął na swoją stronę kolejną owieczkę.

– Stary hipokryta codziennie karmi ludźmi gorszymi kłamstwami…

– Nie wolno obrażać!

Rosh przerwał lekko zawiedziony. Krytykowanie kapłanów było jego ulubionym zajęciem i liczył, że Katara odziedziczy to zamiłowanie po nim. Niestety z wiekiem robiła się zupełnie jak jej matka.

Szli w ciszy wąską, brukowaną alejką, mijając nieliczne budynki. Nie była to biedna dzielnica, nie należała również do wyjątkowo bogatych. Zamieszkiwali ją głównie rzemieślnicy i drobni handlarze.

Zatrzymali się przed strzelistą budowlą na końcu alejki. Rosh otworzył wysokie wrota mocnym pchnięciem obu dłoni i wszedł do środka. Katara przeżegnała się, przez co Rosh musiał zamaskować wybuch śmiechu kasłaniem.

Znaleźli się w jasnym, przestronnym pomieszczeniu, wypełnionym przez drewniane ławy oraz nieliczne rzeźby i obrazy. Naprzeciwko wejścia, znajdował się wysoki ołtarz. Mimo pewnej surowości kościół był bardzo zadbany i na swój sposób przytulny.

Przed ołtarzem pięciu ludzi prowadziło ożywioną dyskusję. Nachylił się do Katary.

– Usiądź i poczekaj chwilę. Chciałbym porozmawiać z kapłanem samemu.

Dziewczynka kiwnęła głową i pobiegła do pobliskiej ławki. Mężczyzna ruszył w stronę zgromadzenia, uśmiechając się szeroko. Z obecnych osób znał tylko dwoje, kapłana oraz Gawina, dowódcę straży. Pozostała trójka również musiała być strażnikami. 

Kiwnął głową na przywitanie.

– Gdzie jest wisielec?

Gawin westchnął demonstracyjnie, kręcąc głową z politowaniem. Pozostali strażnicy popatrzyli na siebie nawzajem, czekając, aż ktoś wyrwie się przed szereg i odpowie na pytanie. Kapłan nie krył zgorszenia.

– To jest KOŚCIÓŁ, wyciągnij ręce z kieszeni. Poza tym nie nazywaj jej wisielcem. Biedne stworzenie tyle wycierpiało…

Słowo Kapłana zdawały się nie mieć końca. Doświadczenie nauczyło Rosh, że jeśli teraz nie zatrzyma tego potoku, nie dowie się dzisiaj niczego.

– Obojętnie, zaprowadź mnie do niej. Mam parę pytań, które muszę…

Kapłan udał, że nie słyszy słów Rosha. Może naprawdę ich nie słyszał? Rosh od dawna teoretyzował, że zbyt mocne przywiązanie do religii może poważnie uszkodzić zdolność percepcji. 

Gawin położył dłoń na ramieniu Kapłana, przerywając monolog.

– Nie powinieneś tutaj być. – Zwrócił się do Rosha tubalnym głosem. – To sprawa dla straży miejskiej.

Uśmiechnął się krzywo do Gawina. Byli w całkiem dobrych stosunkach odkąd dziesięć lat temu strażnik postanowił zalegalizować fakt, że posuwa jego siostrę.

– Kto powiedział, że przyszedłem rozwiązać sprawę? Może chcę się pomodlić. Moja dusza mogłaby użyć trochę zbawienia…

Gawin prychnął głośno. Rosh zmienił ton i spojrzał prosto w oczy dowódcy.

– Dobrze wiesz, że jestem jedyną osobą, która może to rozwiązać. Wiem więcej o sekcie niż ktokolwiek na południu.

Taniec, który powtarzali regularnie od paru lat. Gawin udaje, że nie może przyjąć pomocy, a potem Rosh rozwiązuje sprawę. Strażnik westchnął demonstracyjnie i machnął ręką.

– Kapłanie, zaprowadź go do kobiety.

Kapłan pokiwał energicznie głową.

– Właśnie miałem to zrobić.

Razem ruszyli w stronę małych, drewnianych drzwi, będących tylnym wyjściem z budynku. Po wyjściu na zewnątrz, znaleźli się na wąskiej ścieżce biegnącej przez mały ogródek. Po ich prawej stronie znajdował się kamienny mur, odgradzający tereny kościoła od starego cmentarza. Na wprost leżał kompleks budynków, wykorzystywanych przez Kapłana jako schroniska dla potrzebujących oraz sale do niedzielnych szkółek.

– …Kolejny tydzień z rzędu nie widziałem cię na mszy. Gawin z Lottą zawsze zajmują ci miejsce, a ty nigdy się nie pojawiasz. Znowu schudłeś. Jak ty się odżywiasz? Będziemy musieli oddelegować Rada, żeby codziennie przynosił ci posiłki i pilnował czy je zjadasz…

Rosh odpłynął daleko myślami. Nie miał najmniejszego zamiaru wysłuchiwać narzekań Kapłana. Miał przed sobą sprawę i zamierzał ją rozwiązać.

We wszystkich poprzednich przypadkach nie było świadków. Ofiary były martwe i nikt nie podejrzewał, że w ich śmierć może być zamieszana osoba trzecia. Nikt poza Roshem. Tym razem było inaczej. Trafiło na kogoś nieudolnego, kto nie był w stanie nawet się zabić. To mógłby być kluczowy element, informacja, której potrzebował, żeby ostatecznie pozbyć się sekty z miasta.

Weszli do małego pomieszczenia. Znajdowały się w nim tylko łóżko, szafka i krzesło, mimo to sprawiało wrażenie bardzo przytulnego. Na łóżku leżała dwudziestoparoletnia kobieta o długich, czarnych włosach. Rosh pomyślał, że jest bardzo ładna.

– Moja droga. – Kapłan zwrócił się do kobiety. – To jest Rosh. Ma dla ciebie parę pytań. Odpowiedz, jeśli czujesz się na siłach. Gdybyś uznała, że nie chcesz tego robić, zostawimy cię w spokoju.

Kobieta skuliła się lekko. Jej zaciśnięte na pościeli dłonie z każdym słowem Kapłana drżały coraz mocniej. Rosh zdał sobie sprawę, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, stary dureń przerwie przesłuchanie. Podszedł do łóżka, złapał krzesło, przyciągając je bliżej łóżka i usiadł na nim brzuchem w stronę oparcia. Spojrzał kobiecie prosto w oczy i uśmiechnął się demonstracyjnie.

– Nie jesteś zaskoczona, że żyjesz?

Twarz kobiety stężała. W szklistych i mokrych oczach pojawiło się napięcie. Rosh wyraźnie wyczuł strach. Zwyczajny, ludzki strach. Odetchnął w myślach z ulgą.

– Chcę cię upewnić o paru rzeczach. – Powiedział poważnym tonem. – Nie umarłaś.

Dłonie kobiety zacisnęły się mocniej na białej pościeli. Po jej twarzy pociekła pojedyncza łza. Dla Rosha to był największy dowód, że naprawdę była żywa. Trupy nie płakały. Wyczuł również pewną zmianę w nastroju kobiety. Strach zaczął mieszać się z innymi emocjami, zmieniając swoją formę. Żal? Nie, to coś innego, równie bolesnego, ale innego. Poczucie winy?

– Obiecali ci, że kogoś wskrzeszą, prawda? Musiałaś tylko umrzeć.

– Wyjdź! – Kobieta wysyczała, bardziej niż powiedziała.

Uśmiechnął się. Wydaje się, że udało mu się ją zezłościć. Kapłan złapał go za ramię i pociągnął w stronę drzwi.

– To i tak by nie zadziałało. – Powiedział, podnosząc się z krzesła. – Nikt nie może przywrócić straconego życia. To, co by wróciło, byłoby tylko imitacją.

 

***

 

– O czym ty mówisz? Wskrzeszenie?

Rosh siedział przed talerzem z jedzeniem i próbował za wszelką cenę go nie zjeść.

– Katara, jesteś głodna? – Dziewczynka kiwnęła głową radośnie. – Zamiast marnować jedzenie na mnie, lepiej daje je komuś kto go naprawdę potrzebuję.

Twarz Gawina zamarła w niezręcznym wyrazie. Przez chwilę wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale Kapłan kiwnął przecząco głową i wstał aby nałożyć jedzenie. Wyciągnął z szafki głęboki talerz i wlał do niego trochę parującego gulaszu. Ułożył go na stole obok Rosha. Katara usiadła na wysokim krześle i zaczęła jeść.

– Co mówimy, kiedy ktoś nam coś daje?

– Dzekue. – Powiedziała, jednocześnie próbując przeżuć duży kawałek jedzenia.

Rosh uśmiechnął się i poklepał ją po głowie. Odwrócił się do Kapłana i spojrzał mu prosto w oczy.

– Sekciarze wskrzeszają ludzi.

– Niemożliwe! – Kapłan krzyknął i przeżegnał się nerwowo. – Tylko bóg może dawać życie.

Rosh prychnął. Każdy idiota z siurkiem może dać życie, jeśli znajdzie wystarczająco naiwną kobietę. Wskrzeszenie zmarłego to inna sprawa… Żołądek Rosha zaczął się skręcać z niepokojem. Jeszcze bardziej stracił ochotę na jedzenie.

– Mimo to są w stanie przywracać ludzi do życia. Właściwie to nie nazwałbym tego życiem. To co powstaje wygląda jak za życia, oddycha i mówi ale… Myślę że nie jest żywe. – Podrapał się po głowie. – Wszystkie poprzednie ciała zniknęły.

Kapłan wstał z krzesła i zaczął krążyć nerwowo po pokoju. Jego prawa dłoń obracała w dłoni srebrny krzyżyk zawieszony na szyi. Rosh wyraźnie pamiętał ten ruch z dzieciństwa, Kapłan robił to zawsze kiedy był zmartwiony. Zwykle powodem były wybryki Rosha.

– Chowałem ciała… Skąd wiesz, że zniknęły?

– Zwyczajnie. Rozkopałem groby. – Rosh mruknął nie podnosząc oczu.

Kapłan opadł bezwładnie na krzesło. Jego twarz straciła cały kolor, a oczy stały się okrągłe jak monety. Krzyżyk wypadł z jego dłoni i swobodnie opadł na klatkę piersiową.

– Rozkopał… Gawin, wiedziałeś o tym?

– Gawin trzymał mi latarnie, kiedy je rozkopywałem. – Powiedział zadowolony Rosh, licząc, że złość Kapłan skupi się na Gawinie.

Kapłan wypuścił powietrze z płuc, wydając przy tym syczący dźwięk. Spojrzał na Gawina, którego twarz przybrała lekko różowy odcień. Kapitan straży odchrząknął i zaczął mówić głosem mocniejszym niż zwykle.

– Potwierdziliśmy teorię o kradzieży ciał podczas oględzin grobów. Były wyraźnie naruszone, więc sprawdzenie czy ciała są obecne nie było świętokradztwem. Po za tym… – Gawin zaczerwienił się mocniej. – Rosh powiedział, że się zgadzasz.

Rosh wybuchnął śmiechem. Tyle lat się znają, a Gawin dalej nie nauczył się traktować jego słów z pewną rezerwą.

– Nawet jeśli ciała zniknęły to nie znaczy, że zmartwychwstały…

– Znaleźliśmy jedno ciało – Gawin zaczął. – Piło sobie piwo w karczmie w Helgen. To był Reiner. Znałem go od dzieciaka, nie ma mowy o pomyłce.

Rosh kiwnął głową.

– Reiner popełnił samobójstwo podcinając sobie żyły. Mężczyzna, którego znaleźliśmy w Helgen miał blizny w tych samych miejscach. Kompletnie zaleczone… – Rosh przerwał na chwile, szukając odpowiednich słów. – Jego emocje były przytłumione. Próbował nas zabić, po tym jak nas rozpoznał. Kiedy mu się nie udało, popełnił samobójstwo. Znowu.

Twarz Kapłana była zupełnie biała, a jego dłonie drżały lekko w niekontrolowanym spazmie.

– Diabeł… to dzieło diabła…

– To tylko magia i to niezbyt ambitna. To co ożywiają… to nie ludzie. To maszyny napędzane czymś brudnym. Ich emocje pachną śmiercią.

Rosh wstał z krzesła. Ta rozmowa nie miała sensu, musieli działać jak najszybciej. Spojrzał na Kapłana.

– Wymyśl jak sprawić żeby kobieta zaczęła mówić. Gawin, zabierze mnie do jej mieszkania. Chyba wiem co powinniśmy zrobić.

 

***

 

– Co wymyśliłeś? – Katara dreptała brukowaną ścieżką, ściskając kanapkę w dłoni.

Słowa wyrwały Rosha z zamyślenia. Odkąd wyszli z kościoła, próbował poukładać sobie w głowie wszystkie informacje. Gawin podał mu położenie domu kobiety, ale sam musiał zgłosić się do kwatery zdać raport. Obiecał, że po wszystkim spotkają się na miejscu.

– Kompletnie nic. Powiedziałem, że wiem co zrobić, żeby poczuć się trochę ważniejszy.

– Kłamiesz! Masz minę, jakbyś miał jakiś pomysł.

Rosh uśmiechnął się pod nosem. Zanotował w myślach, że po powrocie do domu musi wymyślić nowy zestaw min.

– Wiesz, do czego służy srebro?

Katara zamyśliła się na chwilę.

– Można nim płacić i robi się z niego biżuterię.

– To prawda, ale srebro ma jeszcze jedną właściwość. Przechowuje magię. Bardzo specyficzną magię. Przykładem jest twoja empatia, można ją przechować w srebrze.

Katara zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na Rosha.

– Możesz przelać swoją energię do srebra. Ktoś inny może później go użyć, tak jak ty używasz swojej zdolności, do odczytania emocji.

– Czyli srebro przechowywało magię?

Rosh zasępił się lekko. Musiało przechowywać magię. Co więcej, musiała być podobna do magii jego i Katary. Ślady ze srebra sugerowały też obecność czegoś dodatkowego, magii, która nie mogła zostać przechowana w srebrze. Ilość była niewielka, ale wyraźnie uszkodziła kruszec. Taka wada powodował stały wyciek przechowywanej energii– z jednej strony czyniło to artefakt bardzo krótkotrwałym, z drugiej usuwało potencjalne informacje na temat twórcy. Bez magii, był to zwykły przedmiot, który nie mógł zostać użyty do zidentyfikowania zaklinacza.

– Przekonamy się.

Dotarli do domu kobiety. Była to potężna budowla, przypominająca bardziej mały pałac niż dom. Rosh doskonale znał to miejsce. Siedziba rodu Longress, jednej z najznamienitszych dynastii południa. Poza statusem arystokracji słynęła także z mocnej pozycji w świecie handlu. Kontrolowali większość eksportu towarów z południa, do reszty Cesarstwa. Rosh od dawna wyczekiwał momentu, kiedy uda mu się spotkać ze słynnym hrabią Longress.

Willa była otoczona wysokim płotem, oddzielającym przybytek od zgiełku ulicy. Rosh otworzył metalową furtkę i wszedł na teren posiadłości. Zaraz za furtką, w plątaninie krzewów, siedział młody robotnik podkopujący leniwie krzaki.

– Ty. – Zawołał do chłopaka. – Potrzebuję porozmawiać z właścicielem.

Robotnik przerwał kopanie i spojrzał uważnie na Rosha.

– Pan umówiony? Zresztą nieważne, właściciela nie ma. Ważne interesy.

– A jego żona?

Na twarzy robotnika pojawiło się wyraźne napięcie. Mrugnął parę razy oczami, chrząknął głośno i oparł się nonszalancko o łopatę.

– Też nie ma. – Odpowiedział z udawaną pewnością siebie.

– Zbyt zajęta umieraniem, co?

Oczy chłopaka rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Zająkał się parę razy, szukając odpowiednich słów. Rosh patrzył spokojnie i czekał na odpowiedź. Był pewien, że właściciel jest w posiadłości i wymusił na swoich pracownikach milczenie, zarówno na temat jego obecności, jak i żony.

– Co pan gada! Idź pan sobie stąd, bo zawołam straże!

Przebiegły uśmiech wypłynął na twarz Rosha. Jakie szczęście, że Gawin musiał wrócić na posterunek.

– JA jestem strażnikiem. Całe rano dzisiaj przesłuchiwałem panią wisielec. Miała dużo do powiedzenia… Szczególnie o tobie.

– Mnie… Co pan, ja z nią nigdy nawet nie gadałem!

– Tak? Więc kim jest ten przystojny młodzian, z miłości, do którego prawie odebrała sobie życie?

– To nie ja, przysięgam! Tylko ogródkiem się zajmuję… tamten już dawno martwy jest, pan by mu nie przepuścił…

Chłopak przerwał w pół zdania. Powiedziała za dużo. Rosh poczuł, jak jego umysł zalewa fala satysfakcji.

– Tyle wystarczy. Teraz zmykaj stąd, bo mam zamiar wejść do posiadłości i spytać o parę rzeczy.

Chłopak rzucił łopatę i uciekł, nie oglądając się za siebie. Lekkie wyrzuty sumienia zaczęły pojawiać się w umyśle Rosha, ale szybko zostały przyćmione przez satysfakcję ze zdobycia informacji. Spojrzał zadowolony na Katarę.

– Miałem pięć różnych scenariuszy i zadziałał pierwszy z kolei. Samobójstwo z miłości! Co za banał, obiecaj mi, że ty się nigdy nie zakochasz.

Katara pokazała mu język. Zaśmiał się głośno i ruszył w stronę wejścia do budynku.

– Hej!

Odwrócił się i zobaczył pędzącego w jego stronę Gawina. Zatrzymał się i poczekał, aż strażnika do niego podejdzie.

– Nie widziałeś nikogo ze służby? – Gawin spytał, kiedy zrównał się z Roshem.

– Kompletnie pusto. Chyba musimy wejść do środka.

Gawin kiwnął głową i razem ruszyli do willi. Po przekroczeniu wejścia znaleźli się w przestronnym holu. Pomieszczenie pełne było ludzi biegających tam i z powrotem, przenosząc rzeczy z miejsca na miejsce. Pośrodku nich stał wysoki mężczyzna z czerwoną twarzą i wściekłymi oczami. Co jakiś czas, głośno rzucał uwagi do pracowników – z każdą kolejną jego twarz stawała się jeszcze bardziej czerwona.

– Pan domu jak mniemam.

Gawin zaśmiał się ponuro. Oboje doskonale wiedzieli, że osoba, która ma zostać przesłuchana, nie może być miłym i skorym do rozmowy obywatelem. To zawsze musi być bogaty i wściekły snob, którego tylko groźba przekona do mówienia.

Rosh nachylił się do Katary i powiedział.

– Poczekaj tutaj… i zakryj uszy.

Dziewczyna kiwnęła głową i usiadł na schodku przy wejściu. Gawin i Rosh podeszli do mężczyzny. Obejrzał ich od góry do dołu i spytał.

– Kim jesteście?! 

– Jestem Gawin, ze straży miejskiej. Moi ludzie rozmawiali rano z panem w sprawie pańskiej żony. Chciałbym zadać parę pytań.

– Byle szybko. Jestem zajętym człowiekiem.

Rosh uśmiechnął się szeroko. Zajęci ludzi to jego specjalność. W końcu tak łatwo popełnić błąd, kiedy człowiek się śpieszy.

– Kiedy ostatnio widział się pan z żoną? – Zapytał Gawin.

Rosh prychnął teatralnie, dając znać wszystkim obecnym, że uważa to pytanie za głupie. Zarówno szlachcic, jak i Gawin spojrzeli na niego pytająco.

– A ty kim jesteś? – Wskazał palcem na Rosha,

– Nikim. Kim był koleś, który posuwał ci żonę?

Gawin wypuścił całe powietrze z płuc. Rosh był zaskoczony, że tyle go tam było, ale Gawin to w końcu duży chłop. Czerwień twarzy arystokraty zaczęła przechodzić w ciemną purpurę. Rosh wiedział, że to ostatni moment, żeby coś powiedzieć, inaczej dostanie w twarz.

– Wiemy już, że nie żyje. Pytanie nie brzmi, czy byłeś zamieszany w jego śmierć, tylko jak bardzo.

Twarz szlachcica zaczęła przybierać normalny kolor. Ci ludzie byli przyzwyczajeni do wymigiwania się od swoich zbrodni, jawne oskarżenie musiało sprawić, że poczuł się pewny.

– Masz jakiś dowód?

– Nie mam żadnego. Gdybyśmy teraz cię oskarżyli, werdykt byłby "niewinny". Mimo to twoja żona właśnie próbowała się zabić, a twoja służba gada. Plotki szybko upewnią społeczeństwo, że faktycznie jesteś mordercą. Twój biznes jest markowany twoją twarzą. Jeśli ją stracisz, twoje zyski spadną.

– Ile?

– Co ile?

– Ile chcecie za milczenie?

Rosh poczuł obrzydzenie do mężczyzny stojącego przed nim. Pieniądze były dla takich ludzi zarówno celem i rozwiązaniem. Co gorsza, ten sposób myślenia był bardzo skuteczny w naszej rzeczywistości. Uśmiechnął się, tym razem mniej entuzjastycznie niż wcześniej. Kochał droczyć się z ludźmi. Tym razem musiał się z kimś dogadać. Nienawidził tego.

– Nie obchodzą nas martwi plebejusze, chcemy tylko informacji. Twoja żona nie wpadła sama na samobójstwo, zarówno nam, jak i tobie zależy na złapaniu ludzi odpowiedzialnych za sianie chaosu w mieście. Nikt na tym nie korzysta. Powiedz, co wiesz i damy ci spokój.

Szlachcic spojrzał na nich badawczo.

– Którejś nocy służący doniósł mi, że żona spotyka się z jakimś mężczyzną. Wysłałem paru ludzi za nim, żeby go pogru… ostrzegli, żeby nie pokazywał się więcej. Zamiast tego moi ludzie zostali pobici. Ale mam jego imię. Patry.

 

***

 

– Twoje słowa o morderstwie… Mówiłeś prawdę? Longress naprawdę kogoś zabił?

Rosh spojrzał na Gawina. Czasem bawił go fakt, że strażnik nie był w stanie sam dojść do oczywistych wniosków. Tym razem budziło to w nim irytację.

– Skąd mam wiedzieć? Choć jeśli mam się domyślać to pewnie tak.

– Czy… czy nie powinniśmy go aresztować?

Rosh westchnął. Jeśli tacy ludzi pilnują spokoju w mieście, to jesteśmy straceni.

– Jest zbyt bogaty, żeby go aresztować. Skupmy się na większym problemie.

 

***

 

– Kiedy z nim byłam, po raz pierwszy poczułam się wolna. Nie było biedy. Byliśmy tylko my…

Kapłan nalał herbaty do kubka stojącego na małym stoliku. Parę godziny temu udało mu się przekonać kobietę do mówienia. Początkowo, nie mogła wydusić z siebie słowa. Teraz nie mogła ich zatrzymać.

– Planowaliśmy się pobrać na wiosnę. Nie mieliśmy pieniędzy, Andres dopiero skończył terminarz… w mieście nie było dla niego pracy. Otrzymał propozycję kontraktu na północy… mieliśmy wyjechać ale… nie chciałam zostawić rodziny…

Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Kapłan chciał coś powiedzieć, pocieszyć i dodać otuchy. Wiedział jednak, że jedyne co może dla niej zrobić to wysłuchać jej historii.

– Longress pojawił się z pieniędzmi, żądając mojej ręki. Nie obchodziłam go! Zależało mu tylko na tym, żeby jego dzieci odziedziczyły moją zdolność. Andres kazał mu się wynosić, ale on się tylko zaśmiał i powiedział, że i tak będę jego.

Coraz więcej łez spływało po twarzy kobiety. Otarła je drżącą dłonią.

– Parę tygodni później Andres został znaleziony martwy… powiesił się… – Głos kobiety załamał się na moment. – Nie wiedziałam co mam robić… ja… to była moja wina… gdyby nie ja, Andres byłby żywy. Wyszłam za Longressa. Moja rodzina ciągle potrzebowała jedzenia… to było jedyne wyjście.

Kapłan dostrzegł zmianę w jej oczach. Smutek i strach zostały zastąpione przez coś innego, coś, co kojarzyło mu się z ludźmi opętanymi obsesją.

– Wtedy spotkałam tego mężczyznę. Mówił, że śmierć nie jest końcem, że każdy, kto umarł, może żyć na nowo. Nie wierzyłam mu. Nie chciałam mu wierzyć… ale udowodnił to. Widziałam ludzi, którzy wracali do życia. Mogłam odpokutować za swoje winy i zwrócić życie, które zabrałam… musiałam tylko się zabić.

 

***

 

– Patry jak mniemam.

Rosh nie mógł zrozumieć jakim cudem nikt wcześniej nie zwrócił na niego uwagi. Mężczyzna nie pasował ani do tej karczmy, ani do tego miasta. Prawdę mówiąc, nie wiedział, czy istnieje jakiekolwiek miejsce, do którego Patry mógłby pasować. Miał młodą, przystojną twarz i długie białe włosy. Jego oczy były jasnożółte i wyjątkowo podejrzane. Zupełnie jak oczy złego wilka. Tym, co najbardziej wzbudziło podejrzenia Rosha, był jego uśmiech. Ten skurwiel nie mógł przestać się uśmiechać.

– Odkąd tu przyjechałem, chciałem cię spotkać. Widzisz, wśród moich pobratymców jesteś uznawany za kogoś wyjątkowego.

Każde słowo zostało wypowiedziane ze szczerym uśmiechem. Co gorsza, Rosh mógł wyczuć, że Patry naprawdę mówił szczerze. Nie czuł od niego śmierci tak jak od osób ożywionych za pomocą magii, czuł za to przeraźliwą pustkę. Po raz pierwszy od paru lat strach zagościł w sercu Rosha. Dobrze, że tym razem nie wziął ze sobą Katary.

– Pewnie zastanawiasz się, skąd o tobie wiemy.

Rosh doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Przynajmniej się domyślał. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie.

– Czemu rozpieprzasz moje miasto?

Patry zaśmiał się głośno. Był to bardzo miły śmiech, taki którym ludzie śmieją się, kiedy dziecko powie coś nieoczekiwanego.

– Niszczę tylko zarazę, która powoli zabija nasz kraj. Jesteśmy bydłem dla elit tego świata, pogardzają nami, gwałcą nasze kobiety i zabijają nasze dzieci.

– My?

– Psionicy. Ludzie ze zdolnościami psychicznymi. Tacy jak ty. Każdy z nas cierpiał w sposób, którego zwykli ludzie nigdy nie zrozumieją. Nawet twoja córka…

Rosh westchnął. Patry brzmiał nawet przekonująco. Szkoda, że jego działania nie łączyły się z jego poglądami.

– Kobieta, którą próbowała się powiesić za kościołem. Mogę wyczuć od niej zdolność, ona także musi być psionikiem. Czy tak wygląda twoja pomoc? Samobójstwo i powrót jako nieumarła marionetka?

– Nie mam szacunku dla zdrajców. Przekreśliła swój los kiedy postanowiła zmieszać naszą krew z arystokracją. Poza tym… Ożywienie jest niepełne tylko dlatego, że nasze zdolności są ograniczone. Kiedy Nieumarły Król zstąpi na ziemię, dusze wskrzeszonych ostatecznie połączą się z ciałami. Spójrz!

Spazm szarpnął umysłem Rosha. Zdał sobie sprawę, że powinien się wycofać w momencie, kiedy usłyszał jak Patry zaczyna mówić o psionice. Teraz było za późno, oberwał nieznaną zdolnością.

– Szlag by to…

 

***

 

– Puść ją!

Rosh leżał przewrócony na zimnej ziemi. Jego ciało było przygniecione przez wielkiego osiłka, który ręką trzymała go za włosy i ciągnął głowę w górę, zmuszając do patrzenia. Rosh nie musiał patrzeć. Jego zdolność sprawiała, że czuł emocję każdej osoby w promieniu paru metrów.

– Magia tkwi w ofierze. Magia tkwi w bólu.

Nóż wzniósł się w górę. Każdy cal jego ciała był napięty w próbie wyrwania się z uścisku. Cała siła woli skoncentrowana na pojedynczym celu. Rusz się!

 

***

 

– Przestań!

Kiedy Rosh odzyskał kontrolę nad swoim umysłem, leżał na podłodze karczmy, spocony i drżący z bólu. Wziął głęboki oddech i zmusił ciało do podniesienia się do pozycji stojącej. Wymuszanie wspomnień. To była zdolność Patry'ego.

– Zrób to ponownie… To cię zabiję.

Patry uśmiechnął się. Był to dziwnie odległy uśmiech, nie wyczuł w nim sadystycznej satysfakcji, której się spodziewał.

– Nieumarłe marionetki nie muszą tak cierpieć. Mogę zabrać twój ból.

– Nic nie wiesz o moim bólu.

Huk przerwał rozmowę. Rosh odwrócił się i zobaczyła Gawina wpadającego do pomieszczenia przez wyważone drzwi. Zaraz za nim nadbiegała grupa osób w pancerzach straży miejskiej.

Poczuł jak kręci mu się w głowie. Zdolność Patryego osłabiła go mocniej, niż się spodziewał. Upadając na podłogę, dostrzegł, jak miecz dowódcy wbija się w klatkę piersiową złoczyńcy. Gawin wyszarpał miecz i pozwolił ciału upaść na podłogę. Oczy Rosh i Patryego spotkały się ostatni raz. Dalej się uśmiechał.

– Longress…

Patry wyszeptał słabym głosem. Z jego ust zaczęła cieknąć krew.

– On jest jednym z nich… Oni ją zabili…

 

***

 

– Wyślij ją do domu.

Kapłan spojrzał pytająco na Rosha. Przed chwilą streścił mu jej całą historię, dlaczego miałby teraz odsyłać ją do mężczyzny, który może być odpowiedzialny za morderstwo?

– Longress dostanie ją wcześniej czy później. Lepiej, żeby to się stało na naszych warunkach.

Kapłan dalej nie był przekonany. Bał się, że jeśli czegoś teraz nie zrobią, to historia się powtórzy. Tym razem kobieta może naprawdę umrzeć.

– Muszę się zbierać. – Rosh wstał z krzesła i przeciągnął się parę razy. – Katara, przynieść mi płaszcz.

Dziewczynka pokazała mu język i nie ruszyła się z miejsca. Kiedy zrobiła się taka okropna? Do dzisiaj pamiętał, jakim kiedyś była słodkim dzieciakiem.

– Rosh… – Gawin zaczął niepewnym głosem. – wiesz, że… że ona…

– Gawin. Jesteś lepszym szermierzem niż mówcą. Odpuść sobie.

 

***

 

– Jeśli twój mąż spróbuje zrobić ci krzywdę lub będzie groził twojej rodzinie, powiadom mnie natychmiast.

Kapłan odprowadzał kobietę przez mały cmentarz zlokalizowany na tyłach kościoła.

– On… Nigdy mnie nie skrzywdził.

– Po tym, co mi opowiedziałaś o śmierci twojego narzeczonego, musimy upewnić się, że ani tobie, ani nikomu z twoich bliskich nie stanie się krzywda.

Kobieta uśmiechnęła się smutno i spuściła oczy w dół.

– Myślę, że Longress nie był zamieszany w śmierć Andresa. Po tym, jak złożył mi propozycję małżeństwa ja… ja się zgodziłam. Dzięki temu moja rodzina pierwszy raz nie musiałaby martwić się o pieniądze. Andres nie musiałby rezygnować z marzeń o wyjeździe… Wydawało mi się, że to jedyna decyzja, jaką mogłam podjąć. Zamiast tego zabiłam człowieka, którego kochałam.

Kapłan poczuł smutek. Teraz zaczął lepiej rozumieć poczucie winy, które trawiło kobietę, które zmusiło ją do odebrania sobie życia. Chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu, wtrącając pytanie.

– Ten mężczyzna, który mnie przepytywał… jego słowa… czy on też kogoś stracił?

Kapłan skurczył się lekko w sobie. Jego twarz została ogarnięta przez smutek.

– Jego historia jest trochę podobna do twojej. Rodzina Rosha ma psychiczne zdolności, są w stanie odczytywać emocje.

Poprowadził ją boczną uliczką cmentarza.

– Tutaj.

Pokazał jej mały nagrobek należący prawdopodobnie do dziecka. Był na nim pojedynczy napis "Katara".

– Morderstwo osoby z psychicznymi zdolnościami wyzwala duże pokłady magii. Bardzo złej magii. Córka Rosh została zabita na jego oczach przez osoby próbujące użyć tej magii. Rosh nigdy tutaj nie był. Cały czas udaje… wierzy, że Katara jest żywa.

 

***

 

– Rosh, Rosh!

Mały złodziej leciał za nim i krzyczał. Rosh spiorunował go wściekłym spojrzeniem i krzyknął.

– Mała cholero, oddawaj moje pieniądze!

– Mam wieści!

– Byle szybko i za darmo.

Chłopiec uśmiechnął się, dumnie prezentując niepełne uzębienie.

– Hrabia Longress wybuchnął! Podobno zaczął się palić i nie dało się go zgasić. Teraz nie żyje i zdrapują jego resztki z podłogi.

Rosh zaśmiał się głośno. Najpierw udało mu się rozwiązać sprawę, a teraz miasto zostało uwolnione od kolejnego pasożyta. Wyciągnął z kieszeni dużą monetę.

– Masz srebrniaka. Tylko nie wydaj na głupoty.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Bardzo bolesny tekst. Mnóstwo w nim bólu, tragedii, niespełnionej miłości, niezabliźnionych ran, tęsknoty, wyrzutów sumienia, szukania zemsty.

Podoba mi się pomysł oraz niedopowiedzenia w wielu miejscach, mocno zaskakujące czytelnika.

 

Co do technicznych spraw, spójrz, proszę, na przecinki, gdyż w wielu miejscach ich brakuje, w innych z kolei jest ich za dużo. 

Przy imieniu Roch czasem w zdaniach brak literki a (np. “głowa Roch”).

Wyrażenie: poza tym – razem poza.

Wypisałam sobie też, że wyraz samemu w jednym zdaniu lepiej byłoby zastąpić innym. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

No, nie porwało mnie. Mnóstwo usterek – nie wypisywałam wszystkich, tylko garść, ale to zaraz. Masz manierę do nadopisywania zdarzeń, albo opisywania rzeczy i czynności w bardzo okrężny sposób, co jest męczące dla czytelnika. Poniżej przykłady:

Mężczyzna podniósł się do pozycji stojącej

Nie mogło być po prostu “wstał”?

pobojowisko pozostawione przez eksperyment Rosha.

Eksperyment był tylko jeden, więc określanie go jako “eksperyment kogoś tam” jest zbędne.

Gawin podał mu położenie domu kobiety

W sensie… adres?

Dość dużo powtórzeń, np. na początku wiele razy padają słowa “misa” i “maź”. Czasem źle użyte słowa, a przy niektórych zdaniach wątpiłam, czy to wciąż język polski. Sama intryga nieszczególnie mnie wciągnęła, możliwe, że przez niedoróbki techniczne. I czemu Katara jest ze swoim ojcem na “ty”?

Z innych babolków:

– Rosh… stolik dziwnie świeci…

(…) Maź wylewała się z fiolki, podpalając wszystko, czego dotknie.

Szczerze mówiąc, “dziwnie świeci” to najbardziej osobliwe określenie na pożar, jakie widziałam…

– Stary hipokryta codziennie karmi ludźmi gorszymi kłamstwami…

– Nie wolno obrażać!

Nie wolno obrażać… co? Kogo? A może się? Tu powinno być “bluźnić”.

Chciałbym porozmawiać z kapłanem samemu.

Mówi się raczej “na osobności”.

Dziewczynka kiwnęła głową i pobiegła do pobliskiej ławki.

Taka pobożna, a biega w kościele?

Poza tym nie nazywaj jej wisielcem. Biedne stworzenie tyle wycierpiało…

Wisielec jest be, ale “stworzenie” już okej?

– Potrzebuję porozmawiać z właścicielem.

Nie po polsku. Muszę/chcę porozmawiać z właścicielem.

Mrugnął parę razy oczami

A czym można mrugnąć, jak nie oczami?

Całe rano dzisiaj przesłuchiwałem panią wisielec

“Całe rano dzisiaj” na pewno nie jest po polsku. Cały dzisiejszy ranek.

Gawin zaśmiał się ponuro. Oboje doskonale wiedzieli

Obaj.

Andres dopiero skończył terminarz

“Terminarz” wg słownika PWN: “1. «rozkład zajęć, czynności lub imprez z określeniem terminu, w którym mają się odbyć» 2. «kalendarz przystosowany do robienia notatek pod odpowiednią datą»”. Słowo, które powinno tutaj zostać użyte, to termin (”daw. «nauka rzemiosła u majstra»”).

Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

To już drugi raz! Cóż, przynajmniej pojedyncza, a nie samotna…

Rosh leżał przewrócony na zimnej ziemi.

Po prostu leżał, “przewrócony” to znowu zbędne dookreślanie.

Końcowy twist fajny.

deviantart.com/sil-vah

Jest pomysł, mogłoby być fajne opko, ale niestety wykonanie woła o pomstę do nieba. A ponieważ autor nie odpowiada i nie nanosi poprawek, to wskazania baboli nie będzie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Trochę spóźniony, ale jestem wreszcie. Ciekawy pomysł, wykonanie całkiem całkiem jak na pierwszy raz imho, choć coś tam miejscami zgrzytało. Ale wszystko jest to zrobienia, jeżeli wprowadzisz poprawki. Początek się dłużył, ale potem się rozkręciło i aż do końca było nieźle, tylko że w końcówce się zgubiłem… Dlaczego bogacz spłonął pod koniec, był “nieumarłym”, czy też spaliła go żona? A jeśli tak, to po co? Nie złapałem. Ale może zbyt daleko mi do Rosha ;-)

Przyjemne, mroczne opko. Lubię takie (zwłaszcza, kiedy wszystko rozumiem ;-) ), jak poprawisz to, co wskazali poprzedni czytający, to zastanowię się nad biblioteką.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka