Wielkie dzięki dla oidrin za betę.
Wielkie dzięki dla oidrin za betę.
Niektórzy twierdzą, że nie odczuwają żadnych lęków. Zwykle są to kłamcy albo ludzie niezwykle naiwni. Naiwni na tyle, aby wierzyć, że przed strachem można uciec, schować się albo go przezwyciężyć. We wszystkich istotach istnieją odległe lęki, ukryte pod powierzchnią świadomości, głęboko w czeluściach umysłu, które tylko czekają na okazję, aby się stamtąd wydostać.
***
Po śniadaniu Marek wyszedł na spacer. Spacerował – czasem godzinę, czasem cały dzień – gdy potrzebował przemyśleć pewne sprawy. Szczególnie związane z pisaniem.
Szedł rozmyślając nad fabułą kolejnej, szóstej już powieści.
Kiedy myśli w głowie Marka powoli zaczęły układać się w całość, jego uwagę przykuło coś zaskakująco codziennego, prozaicznego. Książka.
Leżała przy koszu na śmieci, pozostawiona przez byłego właściciela na niechybne zapomnienie. Kiedy na nią spojrzał poczuł żal, chociaż wydawało mu się, że przedmiot nie byłby w stanie wzbudzić w nim takich emocji. A gdyby ktoś porzucił w ten sposób moją książkę? – pomyślał.
Okładka nie tylko nie zawierała informacji na temat autora porzuconego dzieła, ale również pozostawiała w sferze domysłów tytuł. Nie znajdował się na niej żaden obrazek, był to po prostu kawał grubego, bordowego papieru.
Marek poczuł kolejną emocję. Ciekawość. Co też kryje porzucona książka? Czy to grafomania najwyższej próby, którą aż szkoda czytać? A może nietrafiony prezent?
Mężczyzna nie zorientował się, kiedy już trzymał książkę w dłoniach i przewracał okładkę na lewą stronę. Nie powitał go tytuł, nazwisko autora, redaktora czy tłumacza. Nigdzie nie znajdowało się logo wydawnictwa. Jedynie cytat:
Doskonały i przerażający horror. Czułam, że masakra przedstawiona przez autora rozgrywa się na moich oczach!
Brak autora tych słów. Marek przerzucił kolejną stronę. Jego oczom ukazał się napis:
Rozdział 1
A niżej:
Tego dnia przez miejscowość położoną na wzgórzu przeszła potężna burza zwiastująca nadejście coraz to gorszych wydarzeń.
Fragment brzmiał nijako, chociaż bijąca od niego aura tajemniczości zachęcała do zagłębienia się w lekturze. Warto, czy nie warto? – pomyślał. Warto, stwierdził. Każdą darmową książkę warto wziąć.
***
Po powrocie do mieszkania przygotował i zjadł obiad, przeczytał na tablecie nowy numer ulubionej gazety, a następnie zasiadł w gabinecie przy laptopie.
Utworzył nowy dokument przystępując do pisania.
Szło mu dobrze. W głowie miał pomysł, jednak pozwalał sobie na improwizację, kiedy uważał to za słuszne. Po dwóch godzinach pracy w jego głowie pojawiła się myśl, aby wypić kawę, jednak zignorował ją.
– Już piłem rano – powiedział do siebie.
Kilka godzin wstukiwania tysięcy znaków później wstał od komputera kończąc pracę.
Wszedł do kuchni i przegonił kota, który wskoczył na stół. Ekspres kusił, ale powiedział do siebie stanowczo: nie. Włączył płytę indukcyjną, postawił na niej patelnię, a następnie wyjął z zamrażarki pakowane warzywa. Zamierzał je usmażyć – nie miał pomysłu, ani chęci na przygotowanie wymyślniejszego dania. Kiedy jadł zadzwonił wydawca:
– Witaj! Mam nadzieję, że możesz teraz rozmawiać. To dosyć pilna sprawa. Oczywiście dotyczy twojej nowej książki!
– Tak… jasne, że mogę rozmawiać. Ale wiesz… Nie powinieneś zadzwonić do mojego agenta? Albo przynajmniej trochę wcześniej? – Marek wyrzucił to z siebie. Cieszył się z ekspresowego wydania powieści, ale jednocześnie czuł frustrację z powodu telefonu o wieczornej porze.
– Powinienem, rozumiem. Ale dopiero przed chwilą zwolnił mi się termin na spotkanie. Znajdziesz dla mnie jutro czas między dwunastą, a piętnastą? – Ton rozmówcy był przyjazny i sztuczny.
Marek wziął głęboki oddech. Bardziej od późnych telefonów irytowało go tylko rozwalenie planu dnia przez wplecenie w niego niespodziewanego spotkania.
– Jasne, będę dokładnie o dwunastej – odpowiedział. – Tylko gdzie?
– W restauracji naprzeciw hotelu Bristol, na Krakowskim Przedmieściu. Bądź przygotowany na długą rozmowę!
Wydawca rozłączył się.
Po kolacji Marek rozsiadł się w fotelu i zaczął czytać książkę znalezioną przy koszu śmieci.
***
Obudził go kot moszczący się na kolanach. Marek siedział w tym samym fotelu, w tym samym pokoju, w tym samym mieszkaniu. Tylko teraz był dzień, a nie noc.
Spojrzał na zegar, aby upewnić się czy ma rację i tak, miał rację! Jak bardzo chciałbym się teraz mylić, pomyślał przecierając twarz oraz włosy. Za chwilę zaczynało się spotkanie z wydawcą.
Z trudem przypomniał sobie, co właściwie czytał. Wspomnienia z nocy były niesamowicie rozmazane. Zakładkę zostawił w okolicach setnej strony, co było tym bardziej osobliwe – pamiętał, że czytał długo.
Wspomnienia związane z porzuconą powieścią coraz bardziej zacierały się, niczym sen zaraz po przebudzeniu.
Zmienił ubranie na bardziej odpowiednie, chociaż nie galowe, bo takim mianem z pewnością nie można nazwać koszuli w kratę, chinosów oraz butów za kostkę.
Pogłaskał kota na pożegnanie i wyszedł, przywołując na twarz grymas zmęczenia.
Klucze zostały w mieszkaniu.
***
Marek zadzwonił po taksówkę, gdy zorientował się, że następny autobus przybędzie za godzinę.
Kiedy samochód przyjechał, pisarz podał kierowcy punkt docelowy. Przez resztę drogi obaj milczeli – Marek przeglądał wiadomości na smartfonie, a taksówkarz skupił się na trasie, nawet nie włączył radia.
Na ekranie majaczyły litery, które układały się w słowa, słowa układały się w zdania, a zdania układały się… O czym był ten artykuł, który przed chwilą przeczytałem? – zamyślił się Marek.
Czuł się, jak w obcym ciele, odcięty od wszystkich wydarzeń.
Skupienie na czymkolwiek przychodziło mu z trudem. Wszystko działo się automatycznie, bez udziału myśli, które jakby uciekły z głowy i zostały w mieszkaniu.
Spróbował pomyśleć o czymś nie wymagającym tak dużej uwagi. Wrócił wspomnieniami do nocy, gdy czytał książkę znalezioną przy śmietniku. Wydarzyło się to chwilę temu, ale nie mógł sobie tego przypomnieć. W głowie znajdowały się jedynie strzępki informacji – rolnik o imieniu Jack, jego żona o równie nijakim imieniu i ich syn. Tylko co tam się wydarzyło?
Wyjrzał przez okno. Nie skupił się wcześniej na trasie i to był błąd – jechali w złym kierunku.
– Przepraszam, chyba jedzie pan w złą stronę – poinformował kierowcę, który zdawał się nie znać trasy prowadzącej na Krakowskie Przedmieście.
– Wiem – odpowiedział taksówkarz nie odwracając głowy od drogi.
Mężczyźni milczeli. Do ich uszu docierał jedynie warczący dźwięk silnika kilkuletniego mercedesa.
– Proszę zawrócić, mam za chwilę bardzo ważne spotkanie – powiedział Marek starając się nie wybuchnąć, pomimo zdenerwowania.
– Niech będzie – odpowiedział kierowca. Nie zmieniał pozycji, jakby był posągiem, a nie człowiekiem. – Ale musisz mi za to zapłacić.
– Czy ty ze mnie żartujesz? – Na twarzy pisarza pojawił się ironiczny uśmiech.
– Nie, nie żartuję – odpowiedział taksówkarz przyspieszając.
Samochód poruszał się z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
Wyjechali z miasta.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Marek po kryjomu odblokowując telefon.
– Zapłać mi to się nie dowiesz na własnej skórze – odpowiedział taksówkarz. – I nie dzwoń do nikogo, wiem, że korzystasz z telefonu.
Jechali już ponad sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Pędem mijali rzędy drzew – z lewej strony topole, z prawej lipy. Nikt nie zwracał na nich uwagi.
Czy ten wariat chce się rozbić razem ze mną? – pomyślał Marek.
Myśl ta przeraziło go niezmiernie. Spojrzał na prędkościomierz jeszcze raz, tym razem wskazywał sto siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Samochód skręcił gwałtownie wykonując obrót o dziewięćdziesiąt stopni. Następnie wrócił do zwykłej jazdy.
Gdy taksówkarz zauważył, że pasażer nie zamierza zapłacić przyspieszył znowu. Pisarz wykrzywił twarz w niecodziennym wyrazie, a drzewa zdawały się być coraz bliżej, bliżej i bliżej… Zasłonił twarz i krzyknął, a samochód wykonał niewiarygodny obrót cudem unikając zderzenia z drzewem.
– Dobrze, zapłacę! – ugiął się Marek.
Zrealizował płatność kartą, dwa tysiące złotych.
Kierowca zostawił go na najbliższej stacji benzynowej.
***
Niebo było szare i nijakie – żadnych chmur i ledwo widoczne słońce, a to przez wszechobecną mgłę. Mgła wyróżniała ten dzień wśród innych, bo niebo zdecydowanie tego nie robiło.
Marek wyszedł z autobusu. Do mieszkania został niecały kilometr.
Rozmyślał nad tym, co spotkało go dzisiaj w taksówce. Jeszcze nie do końca pojął, co się stało. Zostałem… napadnięty, pomyślał. Chciał wrócić do domu i jak najszybciej poinformować policję o zajściu. Przez noc nie naładował baterii, więc nie zadzwonił na numer alarmowy od razu.
Czuł się jak w dziwnym, niepokojącym śnie. Nic nie było normalne. Wrócił do bloku, w którym mieszkał. Zaczął szukać kluczy w płaszczu nałożonym na koszulę i ze zdziwieniem zauważył, że kieszenie są puste. W spodniach również ich nie było.
Zaklął pod nosem. Nacisnął klamkę, a nuż się otworzą?
Otworzyły się. A mieszkanie było zdemolowane.
***
Przewrócone szafki, opróżnione szuflady, porozbijane naczynia, brak przedmiotów wartościowych – taki obraz zobaczył w mieszkaniu.
Nic nie powiedział, nie krzyknął, niczym nie rzucił.
Był załamany.
Chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Zadzwonić, ale do kogo? Aby zadzwonić musiał naładować telefon. Gdzie ładowarka? – pomyślał. Nie mógł jej znaleźć, ani jednej z dwóch. Powolnym krokiem podszedł do fotela i usiadł zrezygnowany. Nie chciał robić nic więcej, pomimo, że sytuacja wymagała interwencji. Chwilę później już zasnął, a problemy zniknęły.
Przynajmniej na chwilę.
***
Marek otworzył oczy powoli, niechętnie. Siedział w fotelu z książką na kolanach i myślą w głowie: co się właściwie stało?
Przez mgłę czuł, że miał jakiś zły sen, ale po chwili o nim zapomniał.
Wstał, zauważając, że do rozpoczęcia spotkania nie pozostało wiele czasu.
Zjadł jajka na twardo i wypił dwie kawy. Przy posiłku rozmyślał nad zbliżającym się spotkaniem. Bardzo zależało mu na wydaniu książki, kwestie finansowe były drugorzędne. Niektórzy mogli to uważać za wielkie ego, Marek uważał, że ma po prostu inne priorytety.
Skończył jeść i poszedł umyć zęby. Wtedy przyszła ta jedna myśl, uderzając go w umysł, niczym sprawny bokser. “A co jeśli… on nie wyda twojej książki?”, powiedział głos w głowie i odszedł zostawiając Marka samego. Czasem miewał takie myśli, pojawiały się w losowych momentach, były niewinnymi przemyśleniami przy kawie czy goleniu. Zwykle przelatywały przez mózg i znikały, jednak tym razem mężczyzna odczuł pewną bezradność, chociaż wiedział, że to tylko umysł żartuje z jego głupich, irracjonalnych lęków. Tak to, tylko myśl, nic więcej, powiedział sobie.
Umył zęby nie tracąc tej dziwnej niepewności i wyszedł na zewnątrz.
Nie spóźnił się na autobus, jechał niezbyt długo, a ulice były puste. W powietrzu unosiła się wilgoć zwiastująca burzę. Zupełnie, jak w tej… – pomyślał, ale po chwili zapomniał czego dotyczyła refleksja.
Wszedł do restauracji, zamówił kawę (już trzecią tego dnia) i czekał. Czekał na Michała, wydawcę, z którym robił interesy książkowe poprzednie cztery razy.
Michał zjawił się w porę nie spóźniając się ani o minutę. Od razu przeszedł do sedna:
– Nie mogę wydać twojej książki.
Marek zaniemówił. Przypomniał sobie o czym myślał przed chwilą, zanim wyszedł z mieszkania.
– Chyba nie rozumiem.
– Proszę, nie udawaj idioty. Rozumiesz doskonale o co mi chodzi. Nie mogę wydać twojej książki. Świetnie się sprzedajesz, ale to nie pomogło wydawnictwu. Zbankrutowałem.
– Nie ma sprawy. Pójdę do kogoś innego. – Pisarz uśmiechnął się odczuwając ulgę.
– Nie dasz rady. Sprzedałeś mi prawa autorskie do książki, wziąłeś pieniądze z góry. Cholera, ale to było głupie z twojej strony.
“Cholera, ale to było głupie”, zabrzmiało w jego głowie nie ucichając po chwili.
Do Marka dotarło, co właściwie zrobił. Jaką arogancją wykazał się podpisując cyrograf z niewielką firmą specjalizującą się w wydawaniu książek tak niszowych, że najwyraźniej zabrakło na nie kupców.
Pisarz zapłacił rachunek, wstał od stolika i pośpiesznie opuścił restaurację. W jego umyśle cały czas rozbrzmiewało zdanie wypowiedziane przez Michała.
“To było głupie z twojej strony”.
***
Nie liczyły się pieniądze, liczyło się, aby dzieło ujrzało światło dzienne, zamiast leżeć smętnie na dysku komputerowym. Zadzwonił do agenta, aby zapytać czy ten zna jakiegoś prawnika, który mógłby odzyskać prawa do powieści, ale agent nie odbierał.
Marek wyszedł na spacer.
Pogoda nie rozpieszczała – pisarz chodził po mglistych, wilgotnych ulicach wdychając niezbyt świeże powietrze. Nie czuł złości, nie czuł nawet rozpaczy, chociaż wydawało mu się, że odczuwaną emocją jest właśnie rozpacz. To było coś innego. Rozczarowanie.
Rozczarowanie samym sobą, bo kim innym? Przecież to ja, ja sam poszedłem na umowę z niewielkim wydawnictwem utrzymującym się tylko z inwestycji w moje książki, rozważał.
Nigdy wcześniej nie czuł, że zawiódł kogoś bardziej niż teraz, gdy zawiódł siebie. Nigdy wcześniej nie czuł, że jego skryty lęk może się ziścić, pomimo nadziei, że nigdy do tego nie dojdzie. Być może książka nie zostanie wydana.
Zaczęło padać, więc zrezygnowany wrócił do domu. Zaparzył kolejną kawę, nie pamiętał już którą, i wypił kilkoma szybkimi łykami. Każdy ma swoje używki, po prostu niektórzy korzystają z nich częściej od innych.
Siedział w fotelu trzydzieści minut, ale nie mógł już dłużej wytrzymać. Potrzebował oderwać myśli od problemów wydawniczych.
Wziął telefon i zajrzał do kontaktów. Znajdowały się tam numery dwóch osób, którym faktycznie ufał. Wybrał Tomka.
– Mógłbyś się dzisiaj ze mną spotkać? A, nie, nie możesz? Ok, rozumiem. Może kiedy indziej. Będziemy w kontakcie, cześć.
Rozłączył się. Zadzwonił do Magdy, jednak przywitała go poczta głosowa.
Przez resztę dnia na zmianę jadł i przeglądał wiadomości na tablecie. Wieczorem zasnął.
Liczył, że kolejny dzień będzie lepszy.
***
Po przebudzeniu czuł dziwne déjà vu. Jakby ten sam poranek już się kiedyś wydarzył. Ale to przecież niemożliwe…
Wstał z fotela zauważając, że przez noc przeczytał sto pięćdziesiąt stron znalezionej książki. Musiałem nad nią zasnąć, pomyślał, najwyraźniej nie była zbyt dobra. Zresztą Marek nie pamiętał co właściwie przeczytał, poza mało znaczącymi ogólnikami.
Głowa bolała go, jakby ktoś walił w nią ogromnym młotkiem. Wyjął z domowej apteczki lekarstwo przeciwbólowe, a następnie połknął je. Powinien to zrobić dopiero po śniadaniu, ale nie miał ochoty nic jeść. Postanowił, że zaparzy jedynie kawę, aby trochę się pobudzić.
Podniósł brwi ze zdziwienia, gdy nie znalazł ziaren kawy w szafce nad kuchenką. Nie znalazł ich również nigdzie indziej. Postanowił, że napój wypije w restauracji, w której odbędzie się spotkanie z wydawcą.
***
Po niecałych dwudziestu minutach jazdy autobusem dotarł na miejsce licząc, że nie przybył spóźniony. Odetchnął z ulgą, gdy po objęciu wzrokiem restauracji nie zauważył znajomej twarzy. Uradowany zajął stolik i poprosił kelnera o filiżankę kawy.
– Przepraszam, ale nie mamy w menu kawy. Możemy jednak zaproponować inne napoje – powiedział kelner.
Zdziwiony Marek odpowiedział kelnerowi, że na razie nic nie chce.
Michał, wydawca, zjawił się trochę spóźniony, jednak nie wyglądał, jakby się tym przejmował.
– Dzień dobry – zaczął oficjalnie. – Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowę. Chciałem ci dać jeszcze jedną szansę, ale wiesz… Jesteś po prostu beztalenciem.
Marek zaniemówił wykrzywiając twarz w uśmiechu.
– Co tam? – odpowiedział pisarz. – Jak się podobała powieść?
– Mówię na serio. Nie zamierzam tego wydawać, nie jesteś wart mojego czasu. Może twoje książki dobrze się sprzedają, ale nie posiadają ani krzty wartości artystycznej.
– Jesteś idealistą? – Marek zaśmiał się, wiedząc, że Michał należy do osób interesujących się tylko zyskami. – Wydawało mi się, że po prostu sprzedajesz książki.
– Bo tak jest. Sprzedaję dobre, przemyślane książki. Takie, które sam bym chętnie przeczytał. Nie chciałem ciebie olać po tak długim czasie, więc postanowiłem spotkać się – powiedział. – Możemy nawet porozmawiać, ale nie wiem czy masz ochotę.
– Nie… nie trzeba – wydukał pisarz.
***
Jechał autobusem w stronę domu. Rozmyślał nad tym, co wydarzyło się podczas spotkania, jak niespodziewanie zachował się Michał. Przez tyle lat wydawałem z nim książki! – wykrzyknął w głowie Marek. Emocje się w nim kotłowały, miał dość wszystkiego, chciał tylko, aby dzień się skończył. Nagle zadzwonił telefon, a konkretnie Magda. Mężczyzna odebrał:
– Tak?
– Dzwoniłeś do mnie – odpowiedziała. – Wszystko dobrze?
– Jasne. – Marek poczuł w ustach słoną łzę. I wtedy wspomnienia wróciły. – Faktycznie chciałem z tobą porozmawiać, ale już tego nie potrzebuję. Chyba.
Wydawało mu się, jakby ktoś maglował mu mózg bawiąc się nim, podrzucając do głowy nieistniejące wspomnienia. Przecież wcześniej tego dnia nie było… Prawda?
– Przyjadę do ciebie, skoro “chyba” nie potrzebujesz porozmawiać – oświadczyła akcentując niepewność w sformułowaniu mężczyzny. – Będę o siedemnastej.
Rozłączył się. Nie umiał tego wyrazić, ale w duchu dziękował przyjaciółce.
***
Marek zwykle uciekał przed złymi myślami, jednak tym razem chciał stawić im czoła. Dlatego, że te myśli wydawały się mu niezwykle niepokojące. Niepokojące nie ze względu na treść, ale formę.
Czuł, że są dawnymi wspomnieniami – takimi jak mglista pamięć o dawnym i odległym dzieciństwie. Nie widział obrazów, pamiętał emocje. Pamiętał… że coś było. Tylko co? – zapytał sam siebie nawet nie licząc na odpowiedź.
Wiedział, że nie odczuwał wtedy dobrych emocji, a jedynie złe, rodem z najgorszych koszmarów. Gdy myślał o tym, co się wydarzyło, myśli oddalały się coraz bardziej i bardziej, powoli znikając.
Nie wiedział czy powiedzieć o tym Magdzie, nie wierzył, że przyjaciółka uzna za prawdę historię o mglistych wspomnieniach dnia, który już się odbył. Żyję w najgorszym koszmarze, pomyślał, i nawet nie mam komu tego powiedzieć.
***
Magda zjawiła się kilkadziesiąt minut później, ubrana w parkę oraz bluzę z kapturem. Weszła do środka mówiąc:
– Dawno u ciebie nie byłam.
Uśmiechnęła się wypowiadając te słowa. Nie próbowała być przy tym sztuczna, naprawdę cieszyła się na spotkanie.
– Ja… też – odpowiedział Marek. Również się uśmiechnął, ale nieszczerze. To nie był udany dzień i nic nie mogło tego zmienić.
Zdjęła buty i kurtkę. Oboje usiedli na kanapie, opierając się o nią. Nie przygotowałem nic do jedzenia! – pomyślał mężczyzna.
– Wiesz, ja może przygotuję coś do…
– Jedzenia? Nie… Wiesz, nie po to tu przyszłam – powiedziała. – Jakbym chciała coś zjeść to zostałabym w domu.
Ponownie uśmiechnęła się.
– Jak tam dzisiaj? – zapytała.
– Ktoś… chyba powiedział mi coś bardzo przykrego. Wiesz… Ja nawet nie czuję złości. Tylko rozpacz.
– A kim była ta osoba?
– Wydawcą. Ma na imię Michał.
– I co on ci powiedział?
Zamilkł. Było to dla niego wystarczająco upokarzające doświadczenie za pierwszym razem, nie chciał przeżywać tego po raz drugi.
– Wiesz, to było okropne przeżycie… Ja… nie spodziewałem się czegoś takiego! – wybuchnął. – On twierdzi, że moje prace są nic nie warte.
– O gustach się nie dyskutuje, ale… Są po prostu ludzie bez gustu. I najwyraźniej taką osobą jest Michał – zażartowała Magda. – Nie wyślesz książki do innego wydawnictwa?
– Wyślę – odpowiedział. – Ale nie wiem, czy to coś pomoże.
– A dlaczego miałoby nie pomóc?
– Proszę, nie śmiej się, ale… Ze mną dzieje się coś dziwnego. Albo z całym światem, nie wiem – powiedział Marek. – Zastanawiałem się czy to tobie w ogóle mówić… Mam wrażenie, że ten dzień już kiedyś był. Czuję to jak odległy sen…
– Masz na myśli déjà vu? – zapytała marszcząc brwi.
– Tak… Ale nie jestem pewny – powiedział nie ukrywając strachu. – Boję się położyć spać. Mam wrażenie, że kiedyś spotkało mnie po tym coś złego. I było jeszcze coś. Jakiś przedmiot, który to wywołał.
– Jaki?
Marek sięgnął do pamięci, brnął przez miliony mętnych myśli, niczym statek przez mieliznę. I znalazł.
– Książka!
– Jaka książka?
– Nie znam jej tytułu. Znalazłem nią przy śmietniku i tego samego dnia zacząłem czytać. Potem położyłem się spać, ale nie wiem co wydarzyło się dalej.
– Połóż się.
– Słucham?
– Połóż się obok mnie. I zaśnij. Będę cię pilnować. Obiecuję, że nic złego się nie stanie – zapewniła.
– Skoro tak mówisz… – odpowiedział z niepewnością.
Oparł głowę o udo Magdy. Myślał, że nie będzie mógł zasnąć o tak wczesnej godzinie, ale szybko zdał sobie sprawę, że tak naprawdę czekał na odpoczynek. Chwilę później już spał.
***
Marek obudził się nagle, jakby ktoś uderzył go w policzek, chociaż mieszkał sam. Znajdował się w salonie własnego mieszkania, siedział na fotelu z książką w ręku. Co ja robiłem? – pomyślał. Wstał. Zerknął na telefon przypominając sobie o spotkaniu z wydawcą.
W pośpiechu opuścił mieszkanie, wsiadł do autobusu i odjechał. Dziesięć minut później był już na miejscu. Wysiadł z pojazdu i wszedł do lokalu, niezgrabnie poprawiając burzę włosów na głowie. Podszedł do stolika, aż nagle uderzyło w niego dziwne uczucie wyobcowania, jakby jedynie oglądał film, na którym się znajduje nie mając żadnego wpływu na jego przebieg.
Zakręciło się mu w głowie. Myślał, że upada, ale wcale tak nie było. Usiadł i poprosił kelnera o cztery kawy. Czarne, bez mleka i cukru. “Nie powinieneś pić tyle kawy”, powiedział do Marka głos w głowie. Zignorował myśl.
– I co z wydaniem tej książki? – zapytał Marek.
– Jakiej książki? – Michał uniósł jedną z brwi.
– No, mojej. „Ucieczka”, taki ma tytuł. Umówiliśmy się wczoraj na spotkanie, zadzwoniłeś do mnie wieczorem.
Pisarz nerwowo poprawił włosy licząc, że wydawca rozpozna go.
– Nie kojarzę.
Marek wziął głęboki oddech.
– Michał, proszę nie żartuj.
– Skąd ty do cholery znasz moje imię?!
– Przecież wydałeś moje cztery książki!
– Odejdź od mojego stolika, za chwilę mam spotkanie. Nie wiem kim jesteś, ani skąd się wziąłeś, ale dobrze ci radzę, odejdź stąd.
Marek wstał i powoli wycofał się z restauracji. Przed wyjściem uiścił rachunek.
Nie wierzył w to, co się wydarzyło.
***
W domu zadzwonił do Magdy:
– Chciałabyś się ze mną spotkać? Doszło do… nieciekawego incydentu.
– Czekaj…? Kto dzwoni? Skąd masz mój numer? – powiedziała agresywnie. – Aaa… pewnie znowu gdzieś był wyciek danych… Sprawdzę za chwilę w internecie…
– Nie, to ja, Marek. – mężczyzna starał się wymawiać swoje imię jak najdokładniej. – Dodzwoniłem się do Magdy, prawda?
– Tak, dodzwoniłeś się do Magdy. Ale to musi być jakaś pomyłka. Zwykły zbieg okoliczności…
– Czekaj, zadzwonię jeszcze raz!
Rozłączył się.
Ponownie wybrał z listy kontaktów numer oznaczony napisem MAGDA PRZYJACIÓŁKA. Wszystko się zgadzało, podpis, numer… Tak, to to, pomyślał. Zadzwonił.
– Cześć Magda.
– Robisz sobie jaja? – żachnęła się rozmówczyni.
Marek mógłby przysiąc, że to ten jedyny, prawdziwy głos jego przyjaciółki, ale teraz sam w to wątpił.
Kobieta rozłączyła się i już więcej nie odebrała telefonu.
***
Mężczyzna próbował połączyć się z kilkoma znanymi mu osobami, niestety na marne. Nikt nie odbierał, a jeśli już to od razu rozłączał się mówiąc, że musiała zajść pomyłka.
Pisarz nie wiedział, co właściwie się stało. Rozumiał, że jedna czy dwie osoby mogły nie zrozumieć jego głosu, ale nawet najlepsi przyjaciele odwrócili się od niego.
Dlaczego? – zadał sobie to pytanie przynajmniej kilka razy.
Po obiedzie zasiadł do pisania, jednak zdania nie układały się w nic konkretnego, a z każdym kolejnym wstukiwanym znakiem rosła tylko frustracja. Od dawna nie trafił na blokadę twórczą czy zupełny brak weny. Aż do dzisiaj.
Wieczorem położył się do łóżka, ale sen nie nadszedł. Leżał jedynie, rozmyślając o tym, co się wydarzyło. “Zostawili cię”, mówiła jedna myśl. “Jesteś nikim”, druga. Atakowały go zewsząd, zatruwały umysł, dotykały nieznanych mu dotąd miejsc w mózgu, łapczywie zrzucały ze schodów prowadzących do upragnionego snu i odejścia od natrętnych myśli.
Poszedł napić się wody, a potem do łazienki. Powtarzał ten marsz kilkukrotnie, aż wreszcie zauważył słońce za zasłonami. Telefon pokazywał godzinę szóstą rano.
Udał się do kuchni i zjadł tosty. Nie miał żadnej pracy poza pisaniem, więc mógł równie dobrze spać przez cały dzień. Jednak nie czuł się zmęczony na tyle, aby wrócić do łóżka. Przynajmniej następnym razem szybko zasnę, pocieszył się w myślach.
***
Następnej nocy położył się w łóżku o godzinie dwudziestej drugiej, co było, jak na niego, wyjątkowo wczesnym czasem. Rano nie był zmęczony, jednak już w okolicach południa poczuł senność, a późnym popołudniem ledwo powstrzymywał się przed padnięciem na twarz.
Pomimo zmęczenia sen nie nadszedł o dwudziestej drugie, ani o dwudziestej trzeciej, ani o dwudziestej czwartej. Nie nadszedł nawet dwie godziny po północy, a chociaż o trzeciej mężczyzna czuł się już wykończony, nie spał.
Czas mijał. Godzina wydawała się trwać dwie minuty, a dwie minuty godzinę. Próbował czytać książkę znalezioną zaledwie kilka dni temu przy śmietniku, aby tylko nie myśleć o braku snu i o milionie innych rzeczy, jednak zmęczenie nie pozwalało mu na skupienie się.
Ponownie powitało go wschodzące słońce. Wstał, zjadł kanapki. Wypił kawę, aby nie upaść z wycieńczenia. Przez cały dzień próbował pisać, ale zmęczenie nie pozwalało mu na to. Powoli odchodził od zmysłów, a wszystkie chwile zlewały mu się w jedno wielkie wspomnienie.
Gdzieś tam w głowie pojawiały się strzępki wspomnień, o których nie wiedział – jakaś książka, jakaś taksówka, jakaś rozmowa. Wszystko było jakieś, niezbyt konkretne, mgliste i ukryte w najdalszych zakamarkach umysłu.
Pił dużo kawy, mimo oczywistych sygnałów wydawanych przez organizm oznaczających, że na dziś już dość kofeiny – bólów głowy, brzucha i drgawek. “Nie możesz tyle pić”, zawtórował głos w głowie. Coraz trudniej mu było ignorować myśli, a ciągle ich przybywało. “Nie umiesz pisać”, mówiły, “nikt ci nie pomógł”, powtarzały.
Wydawały się wyjątkowo celne, atakowały najwrażliwsze punkty umysłu Marka.
Po południu po prostu położył się w łóżku, jednak nie zasnął. Spędził w ten sposób kilkanaście godzin, aż do rana. Wtedy głosy zmieniły się na jeszcze bardziej doniosłe.
Nie wstał z łóżka. Czuł się zbyt zmęczony. Żył w najgorszym koszmarze.
***
Wstał około dwunastej, nie mogąc dłużej wytrzymać krzyków niosących się po głowie.
„Wszyscy się od ciebie odwrócili”, mówił głos. „Wszyscy”. Zaparzył kawę (”nie powinieneś pić tyle kawy”), aby uciszyć wypowiedzi. Wypił napój duszkiem, ale nie poczuł się lepiej, jakby kofeina przestała działać.
Co się ze mną stało? – pomyślał. Próbował chwycić się tej refleksji, jednak nie umiał.
Poczekam do nocy, może zasnę, wmawiał sobie.
W końcu badacze twierdzą, że brak snu zabija.
Witaj.
Mocny. mroczny horror, trochę przypomina mi “Pokój 1408”. Całkiem luźno przypomniałam sobie jeszcze książkę, nie mającą żadnego tytułu ani autora czy okładki i wpływającą na każdego czytającego inaczej, a wspomnianą w "Siódmym wtajemniczeniu” Niziurskiego, gdzie odgrywała ważną rolę. :)
Czytelnik utożsamia się dość szybko z głównym bohaterem i za wszelką cenę chce poznać, co się z nim dalej stanie.
Zakończenie jeszcze bardziej intryguje.
Bardzo mi się podobało, ja takie horrory uwielbiam.
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Wielkie dzięki za komentarz, Bruce, cieszę się, że opowiadanie spodobało się Tobie.
All in all, it was all just bricks in the wall
Dziękuję, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Czytałam z pewnym zaciekawieniem, bo intrygowała mnie znaleziona książka i miałam wrażenie, że to za jej sprawą bohater w tak szczególny sposób przeżywa kolejne dni, ale cóż, skończyłam lekturę i muszę wyznać, że nic z tej historii nie zrozumiałam – nic mi się tu kupy nie trzyma, nie wiem, jaka była rola książki, nie wiem, co było jawą, a co snem i siedzę teraz z szeroko rozwartym otworem gębowym, i nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(
Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Książka. Leżała przy koszu na śmieci, pozostawiona przez byłego właściciela… ―> Skąd wiadomo, że położył ją tam były właściciel, a nie ktoś całkiem przypadkowy?
A gdyby ktoś porzucił w ten sposób moją książkę? – pomyślał. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów
…i przewracał okładkę na lewą stronę. ―> Czy okładka ma lewą stronę?
…a następnie zasiadł w biurze przy laptopie. ―> Skoro rzecz dzieje się w mieszkaniu, to raczej: …a następnie zasiadł w gabinecie przy laptopie.
Już piłem rano, powiedział do siebie. ―> Skoro powiedział, to należałoby to zapisać:
– Już piłem rano – powiedział do siebie.
…czuł frustrację z powodu telefonu o wieczorowej porze. ―> …czuł frustrację z powodu telefonu o wieczornej porze. Lub: …czuł frustrację z powodu telefonu o tak późnej porze.
Za SJP PWN: wieczorowy 1. «o stroju: stosowany na przyjęcie, bal odbywające się wieczorem» 2. «dotyczący systemu nauczania przeznaczonego dla osób pracujących, polegającego na tym, że zajęcia odbywają się wieczorem»
…wyszedł wyginając twarz w grymas zmęczenia. ―> A może: …wyszedł, przywołując na twarz wyraz/ grymas zmęczenia.
Klucze zostały wewnątrz mieszkania. ―> Raczej: Klucze zostały w mieszkaniu.
Przez resztę drogi oboje milczeli… ―> Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Przez resztę drogi obaj milczeli…
Oboje to mężczyzna i kobieta.
…dźwięk silnika kilkuletniego Mercedesa. ―> …dźwięk silnika kilkuletniego mercedesa.
Nazwy samochodów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
Samochód poruszał się z prędkością sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. ―> Samochód poruszał się z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
– Gdzie jedziemy? ―> – Dokąd jedziemy?
Bardzo zależało mu nad wydaniem książki… ―> Bardzo zależało mu na wydaniu książki…
…kwestie finansowe były drugorzędne. Niektórzy mogli to uważać za wielkie ego… ―> Jaki jest związek między finansami, a wielkim ego?
Wtedy przyszła ta jedna myśl, uderzając go w umysł… ―> Co to znaczy, że myśl uderzyła go w umysł?
Zupełnie, jak w tej…, ―> Po wielokropku nie stawia się przecinka.
…pisarz przechodził przez mgliste, wilgotne ulice… ―> Raczej: …pisarz chodził po mglistych, wilgotnych ulicach…
Z nieba spadł deszcz, więc zrezygnowany wrócił do domu. ―> Czy deszcz mógł spaść inaczej, nie z nieba?
Może wystarczy: Zaczęło padać, więc zrezygnowany wrócił do domu.
Gdy zastanawiał się, co się wydarzyło, myśli oddalały się coraz bardziej… ―> Lekka siękoza.
…o mglistych wspomnieniach dnia, który już się odbył. ―> Czy dzień się odbywa, czy może raczej: …o mglistych wspomnieniach dnia, który już minął.
– Ktoś… chyba powiedział do mnie coś bardzo przykrego. ―> – Ktoś… chyba powiedział mi coś bardzo przykrego.
– Wydawcą. Nazywa się Michał. ―> – Wydawcą. Na imię ma Michał.
Marek wrócił do pamięci… ―> Można wrócić pamięcią do jakiegoś wydarzenia, ale nie można wrócić do pamięci.
…i tego samego dnia przystąpiłem do czytania. ―> Raczej: …i tego samego dnia zacząłem czytać.
Nie dowierzał w to, co się wydarzyło. ―> Nie wierzył w to, co się wydarzyło.
Powoli odbiegał od zmysłów… ―> Powoli odchodził od zmysłów…
Popołudniu po prostu położył się w łóżku… ―> Po południu po prostu położył się w łóżku…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki za komentarz, Regulatorzy.
skończyłam lekturę i muszę wyznać, że nic z tej historii nie zrozumiałam – nic mi się tu kupy nie trzyma, nie wiem, jaka była rola książki, nie wiem, co było jawą, a co snem i siedzę teraz z szeroko rozwartym otworem gębowym, i nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(
Obawiałem się, że nie zdołam dobrze wytłumaczyć, co mam na myśli. Mogę więc tylko podać wytłumaczenie fabuły, które napisałem na potrzeby bety:
Książka to zwykły przedmiot paranormalny, który sprowadził na Marka niekończący się koszmar, gdy ten zaczął ją czytać. Nie ma w tym głębszego sensu, jedynie luźne powiązanie pomiędzy głównym bohaterem (pisarzem), a przedmiotem (książką).
Jak działa koszmar? To wbrew pozorom proste, chociaż prawdopodobnie nie zdołałem tego dobrze wytłumaczyć. Za każdym razem, gdy Marek zasypia przechodzi do następnego “poziomu” snu. Kolejne poziomy są nie tyle straszniejsze, co bardziej “osobiste”. Za pierwszym razem doświadcza dwóch strasznych wydarzeń – napadu i zniszczenia/okradzenia mieszkania. Zasypia i przechodzi na kolejny “level”, który jest już bardziej osobisty niż pierwszy – Michał nie wyda jego książki. Jest to lęk, który może mieć tylko on i inni pisarze, a nie każdy człowiek.
Następnie zasypia i budzi się znowu. Na trzecim poziomie pierwszym niepokojącym wydarzeniem jest brak kawy. We wcześniejszych i późniejszych fazach tekstu mogłaś zauważyć, że Marek zażywa ten napój bardzo chętnie i bardzo często, jest wręcz od niego uzależniony. To jeszcze bardziej osobisty lęk, który nie dotyczy wszystkich. Gdy Marek spotyka się z wydawcą ten mówi mu, że nie wyda jego książki ze względu na jego nikłe wartości artystyczne – aby mieć taki lęk trzeba nie tylko być pisarzem, ale również być wrażliwym na krytykę. Po spotkaniu Marek spotyka się z przyjaciółką, zasypia i przechodzi na czwarty poziom snu.
Pierwszy lęk w czwartym śnie – bycie zapomnianym przez znajomych. Lęk nierozerwalnie związany z głównym bohaterem. Potem pojawia się brak weny, głosy w głowie, natrętne myśli i, ostatecznie, bezsenność.
Nie wiem jak interpretujesz bezsenność. W założeniu ma być to strach Marka przed nieobudzeniem się z koszmaru, bo do przejścia na następny “poziom” koszmaru niezbędny jest sen. Pytanie, co się stanie, gdy zasnąć nie można. Śmierć? Utknięcie na ZAWSZE w koszmarze? A jeśli to pierwsze, to co się dzieje potem? Umiera się naprawdę, czy budzi ze snu? Jestem ciekawy jak to interpretujesz.
Dzięki za dużo uwag technicznych, jednak nie mogę zgodzić się z nimi wszystkimi.
Książka. Leżała przy koszu na śmieci, pozostawiona przez byłego właściciela… ―> Skąd wiadomo, że położył ją tam były właściciel, a nie ktoś całkiem przypadkowy?
Jeśli ta osoba pozostawiła książkę, musiała mieć do niej dostęp, czyli formalnie była właścicielem.
…i przewracał okładkę na lewą stronę. ―> Czy okładka ma lewą stronę?
Tak. Właściwie czemu miałaby nie mieć?
…kwestie finansowe były drugorzędne. Niektórzy mogli to uważać za wielkie ego… ―> Jaki jest związek między finansami, a wielkim ego?
Jeśli bardziej tobie zależy na samym wydaniu książki, niż kwestiach finansowych to jak najbardziej możesz (ale NIE MUSISZ) mieć wielkie ego.
Nie dowierzał w to, co się wydarzyło. ―> Nie wierzył w to, co się wydarzyło.
Co jest nie tak z tym zdaniem?
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Obawiałem się, że nie zdołam dobrze wytłumaczyć, co mam na myśli.
No cóż, Simeone, Twoje obawy okazały się uzasadnione. Jakkolwiek objaśnienia rzuciły nieco światła na to, czego doświadczał Marek, to nie mogę powiedzieć, że zdołałeś mnie przekonać do swojego pomysłu. Mam wrażenie, że błędnie założyłeś, iż czytelnik domyśli się tego, co miałeś w głowie, kiedy pisałeś opowiadanie. Ja się nie domyśliłam. Wolałabym, aby to, co znalazło się w wyjaśnieniach, dało się przeczytać w opowiadaniu. Jednakowoż dziękuję za wyjaśnienie.
Jeśli ta osoba pozostawiła książkę, musiała mieć do niej dostęp, czyli formalnie była właścicielem.
Niekoniecznie. Ktoś mógł zgubić książkę, a całkiem ktoś inny ją znaleźć i położyć przy koszu.
Tak. Właściwie czemu miałaby nie mieć?
Zapytałam, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, aby drugą, wewnętrzną stronę okładki nazywać lewą stroną.
Jeśli bardziej tobie zależy na samym wydaniu książki, niż kwestiach finansowych to jak najbardziej możesz (ale NIE MUSISZ) mieć wielkie ego.
To także nie była uwaga, a tylko pytanie o rzeczoną zależność.
Co jest nie tak z tym zdaniem?
Nie dowierzać to nie mieć zaufania, a nie wydaje mi się, by można nie mieć zaufania do tego, co się wydarzyło.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Interesujący horror.
Fajnie narasta koszmar, chociaż nie wszystkie rzeczy do mnie przemawiają. OK, facet lubi kawę. Ale naprawdę jej brak to taka straszna rzecz? Wydaje mi się, że bywają gorsze nieszczęścia.
Dlaczego nikt mu nie umarł? Taki egoista?
Zgodzę się z Reg, że sporo zostało w Twojej głowie. IMO, warto by podkreślić związek między książką a strachami. I lepiej pokazać, że każdy kolejny etap jest gorszy.
Babska logika rządzi!
Wielkie dzięki za komentarz, Finklo.
All in all, it was all just bricks in the wall
Cześć, Simeone,
intrygujące opowiadanie, pomysł świetny, szkoda jednak, że niewykorzystany :( Jakby zabrakło mu trochę znaków. Czytelnik powinien poznać trochę bardziej tę tajemniczą książkę, bo w końcu przez nią bohater miał problemy. Od niej się zaczęło, sama w sobie intrygowała, ale bohater nawet nie kapnął się, że to przez nią. Przez to poczułam zawód. Fajnie, jakby próbował się jej pozbyć, ale i tak nic by to nie pomogło. Mogło się okazać, że to, co czytał, było spisem katastrof poprzedniego posiadacza. Tak przynajmniej myślałam, że poprowadzisz fabułę :)
– Czy ty ze mnie żartujesz? – Na twarzy pisarza pojawił się ironiczny uśmiech. Nie dowierzał w absurd doświadczanej sytuacji.
Zaznaczone zdanie wydaje się kompletnie niepotrzebne, wręcz źle wygląda. Już samo “Czy ty ze mnie żartujesz?” nakreśla to, że bohater nie dowierza. Osobiście skreśliłabym całe to didaskalia i napisała po prostu: “Nie dowierzał” albo” żachnął się”.
Chciałem tobie dać jeszcze jedną szansę, ale wiesz… Jesteś po prostu beztalenciem.
“ci”
“Nie umiesz pisać”, mówiły, “nikt tobie nie pomógł”, powtarzały.
To samo.
Więc ogólnie mi się podobało, nie powiem, żebym źle spędziła czas. Byłam cały czas zaintrygowana, ale koniec po prostu rozbił je w mak. Powodzenia w dalszym pisaniu! :)
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Dzięki za komentarz, LanaVallen. Już wprowadziłem zaproponowane przez Ciebie zmiany.
Pozdrawiam :)
All in all, it was all just bricks in the wall
Pomysł fajny, ale chyba za dużo zostało w Twojej głowie. Rozumiem, że czytanie znalezionej książki rozpoczęło koszmar bohatera, rozumiem, że bohater przeżywał wszystkie sytuacji, których jakoś podświadomie się obawiał. Nie rozumiem jednak, co takiego było w książce, albo czym była książka, że spowodowała takie konsekwencje.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dzięki za komentarz, Irka_Luz!
All in all, it was all just bricks in the wall
Horror osobliwy. Fajnie budujesz napięcie i wkręcasz bohatera w coraz gorsze zachowania. Kolejne koszmary narastają miarowo, dając mi czas na przetrawienie treści.
Jednak w tej historii jest trochę rzeczy, które nie wiem, po co były. Naczelna z nich – książka. Bardzo mocno ją naświetliłeś, czyniąc ją tym samym istotnym wydarzeniem fabularnym. Tymczasem nic z tego nie wynikło. Nie wiem, czy to był fałszywy trop czy może związek był dużo bardziej subtelny, ale jeśli tak – nie odgadłem tego.
Technicznie tekst dobry, czytałem płynnie, choć czasem coś zachrzęściło.
Podsumowując: dobry horror, jednak pewne kwestie wymagałyby dogrania od strony wykonawczej lub fabularnej.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Dzięki za komentarz, NoWhereMan!
Jednak w tej historii jest trochę rzeczy, które nie wiem, po co były. Naczelna z nich – książka.
Książka miała mieć początkowo trochę większą rolę, ale niezbyt wiedziałem jak to rozwinąć, więc uczyniłem ją zwykłym przedmiotem paranormalnym. Chyba trochę zabrakło mi zdecydowania, co zrobić z tym elementem.
All in all, it was all just bricks in the wall
Mam problem, aby wyrazić zdanie na temat tego opowiadania. Mamy tutaj horror, całkiem przyzwoicie napisany i zaczynający się dość interesująco. W miarę czytania jednak, kiedy jasnym już było, że to książka wprowadziła Marka w tę przerażającą pętlę czasową, całość zaczęła się nieco dłużyć. Scenki niespecjalnie różniły się od siebie i choć rozumiem, że to zabieg fabularny, to jednak zrobiły na mnie wrażenie po prostu dość nudnych.
Z uwag technicznych, nazwa kontaktu “MAGDA PRZYJACIÓŁKA” nieco mnie rozbawiła, co na moment zepsuło całkiem nieźle trzymany klimat. Zapisywanie w ten sposób kontaktu do przyjaciół wydało mi się dość dziwne. :p
Podoba mi się za to zakończenie – mroczne, gęste, niby otwarte, ale jednak w jakiś sposób wskazujące na to, jak historia się zakończy.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Dzięki za przeczytanie i komentarz, Verus!
All in all, it was all just bricks in the wall