- Opowiadanie: Glyneth7 - Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Jest to początkowy rozdział z pierwszego tomu – “Pani detektyw. Podróże w czasie”. Opowiada o policjantkach, które podróżują w czasie i przestrzeni, aby odnaleźć trójkę zaginionych. Powieść inspirowana jest “Pozytonowym detektywem”  Isaaca Asimova.

Oceny

Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Londyn, 2238 r.

 

Wszyscy wiedzieli, jak używa się materializatory Przetrzeni i Czasu. Nawet dzieci. Wybierało się datę i miejsce. Następnie czekało, aż sprzęt załaduje się. I fiuu! Byliśmy w innych czasach. Gdy już trafiło się na miejsce, to aktywowane były: translator (wkładany do ucha), materializator niewidzialności, holoubiór, pole siłowe, chroniący przed zimnem i gorącem oraz zagłuszacz, który powoduje, że nie było słychać, co mówiło się. Aby dwie osoby przenoszące się w czasie mogły się porozumieć, to wkładano im do uszów słuchawki. Trzeba było pamiętać, że nie można pozwolić sobie na żadne nadużywania. To było karalne! Już jeden taki próbował i dostał dożywocie…

Ktoś pomyślałby – jak to, tylko dwa materializatory na posterunek policji? Ale prawda była prosta. Były bardzo drogie, droższe od statków kosmicznych. Zazwyczaj policji nie było stać na kupno tak drogiego produktu. A państwo było zajęte innymi sprawami, żeby wydawać kolejne pieniądze. Na szczęście, w tamtym roku, a był to rok 2237, rząd podarował im dwa.

Każdy zawsze miał po jednym mPiC. Oczywiście, zdarzało się, że dwie, a nawet trzy osoby podróżowało na jednym, ale to zdarzało się rzadko.

I było niebezpieczne.

Do teraz nie wiadomo, co by się stało, gdyby osoba z materializatorem puściła tę bez niego. Naukowcy przepowiadają cztery warianty: zostałaby na miejscu, przeniosła się do punktu docelowego, utknęła na zawsze między światami albo przedostała się do innej rzeczywistości.

A co do broni? Nie wolno było jej wziąć ze sobą, ani zabrać komukolwiek z innych czasów. Tak samo były zabronione wszelkie inne działania, które mogłyby spowodować czyjąś śmierć. Można było tylko bronić się za pomocą systemu walki opracowanym do samoobrony. Boksu. Ju Jitsu. Judo. I innych sztuk walki. Ale oczywiście tak, żeby nikogo nie zabić. A wszystko, to dlatego żeby nie powstała anomalia czasowa.

O tym, wszystkim wiedziała Alison i Laura.

Laura była blondynką z grzywką opadającą na oczy, niczym kotary na okna. Miały kolor nieba bez chmur. Z szarymi kropkami, jakby deszcz tam napadał. Włosy były ścięte na modną aktualnie fryzurę – boba, co nadawało jej wygląd chochlika. Miała mały i zgrabny nosek, przypominający takie, co posiadają niemowlęta. Podbródek układał się w szczyt do góry nogami, jakby siły natury chciały wpisać tam trójkąt równoboczny. Jej figura przypominała ciało lolity,  była bardzo szczupła, a ona sama wyglądała jak osoba, która dobrała ubrania nie do swojego wieku. Natomiast Alison była jej przeciwieństwem: jej włosy były koloru gorącej czekolady, których końce układały się w fale. Można by pomyśleć, że kręcą piruety, chcąc wyrwać się z jej czupryny. A oczy były zielone jak trochę nawilżony mech. Miała owalne rysy (czyli idealne pod względem kanonu piękna), z wysokimi kośćmi policzkowymi, jakby to były wzniesienia na ziemi. Do tego miała pełne usta, idealne do składania pocałunków. Natomiast to, co łączyło policjantki, to była bladość skóry w odcieniu zsiadłego mleka.

Dla Alison, rano wszystko wydawało się normalne. Na przykład, jak obudziła się obok Laury. To jak sztuczne inteligencje przyrządziły jej śniadanie. I również to, jak stała w niekończących się korkach. Dopiero w pracy zrozumiała, że coś jest nie tak. Było coś w powietrzu. Czuła to napięcie. Policjanci oglądali się na wszystkie strony w komisaracie, jakby czegoś tam szukali. I szeptali.

– O co chodzi? – zapytała komisarza.

– Jak to o co? Jeszcze tego nie wiesz?

– Czego mam nie wiedzieć?

– Zaginął archeolog – odpowiedział, jakby to wszystko wyjaśniało. W jego tonie słychać było smutek i czegoś w rodzaju niedowierzania. A były, to dwa słowa, nierównoważne wobec wielu pytań, które pojawiły się w głowie Alison.

– I co w tym dziwnego? – zapytała Alison, bo nie rozumiała tego całego rozgardiaszu. Jakby co najmniej ktoś miał rzucić bombę na Londyn. A oni nie mieli czasu, jak się wydostać.  – Codziennie ktoś znika, żeby potem się odnaleźć. Na jakiś alkoholowych imprezach. Dzieciaki uciekają od rodziców. Takich spraw jest tysiące.

– Tak, ale to wyjątkowy przypadek. Użył mPiC. – W końcu postanowił ją poinformować. Może obawiał się, tego jak zareaguje? Ale dlaczego?

– I nie wrócił? Już rozumiem… – Podniosła jedną brew do góry, co nadało kształt mewy w locie.

– Miał wczoraj zwrócić materializator. Do godziny piętnastej. Ale nie przyszedł.

– Kto zgłosił zaginięcie?

– Żona. Dzisiaj rano.

– A nie przyszło wam na myśl, że może zabalował w łóżku jakiejś kobiety? – odparła Alison, która nie obawiała się, że przekroczy jakąkolwiek granicę tabu.

– Kobiety? – powiedział komisarz, jakby nie znał tego słowa.

– I tak szybko zajęliście się tą sprawą? – Laura przerwała jemu bezceremonialnie, która ciągle stała obok Alison i przesłuchiwała się rozmowie. Najwyraźniej dziś nie chciała słuchać bezczelności swojej dziewczyny. Ani dezorientacji komisarza.

– Zaginiony to profesor Jonathan Harrison. Znany popularyzator nauki. – Postanowił zająć się drugim pytaniem.

– A, rozumiem. Wielce szanowni mędrcy tego nie robią. – Alison przewróciła oczami, a potem mrugnęła porozumiewawczo do swojej dziewczyny.

– Naprawdę? – zaczęła mówić Laura, ignorując to, co powiedziała brunetka. – Jestem jego wielką fanką. Czytałam wszystkie napisane przez niego książki.

– Czy ktoś jeszcze był z profesorem? – wtrąciła się Alison.

– Tak. Z doktorem Williamem Bellem i androidem.

– Co to za model?

– A–30.

– Czyli obronny?

Choć broń, czyli pistolety i inne rzeczy tego typu były zabronione, to nie androidy. Androidy miały za zadanie chronić podróżników w czasie. Nie zabijając, oczywiście, nikogo. Mogło to być słabe uderzenie. Przetrzymanie osobnika. Albo po prostu wstrzyknięcie mu dawki nasennej. Taka, która szybko znikała, żeby żaden ślad nie pozostał. W końcu, co stałoby z przyszłością, gdyby jakiś lekarz odkrył specyfik, który wstrzyknięto?

– Tak, czy ty znasz wszystkie androidy na pamięć?

– Może tak, a może nie? Któż to wie?

– A jak wyglądają doktor William Bell i android? – Tym razem odezwała się Laura.

 – O, tu masz ich holowizyjne zdjęcia.

Pokazał jej, to o czym mówił. Przedstawiona była dwójka zaginionych. Profesora nie pokazał, bo wszyscy wiedzieli, jak wygląda.

– William Bell. Średniego wzrostu. Blondyn. Nosi okulary. Android – wysoki, ciemne włosy i oczy, blada cera. Zapamiętamy.

Komisarz sięgnął po coś do torby.

– A co to takiego? – zapytała Laura.

– Zdjęcia. A przynajmniej tak wyglądały w XXI w. – odpowiedziała Alison, która kiedyś studiowała historię.

– To dziwne. Nie ruszają się.

Laura obracała je na wszystkie strony, jakby myślała, że w końcu się uruchomią.

– Przezorny zawsze ubezpieczony.

– Czyli, te zdjęcia, to tak na wszelki wypadek, gdyby zawiodła nas pamięć? Widać, jak w nas wierzysz…

– Zaraz przyniesiemy wam androida – powiedział komisarz.

– W żadnym wypadku! Dobrze wiesz, że alergicznie reaguje na nie! Poradzimy sobie same.

– To przeciw procedurze.

– Dobrze wiesz, jak nagiąć procedury.

Po czym odwróciła się i poszła z Laurą po materializatory.

Uruchomiły mPiC i przeniosły się do przeszłości. W jednej chwili były w komisariacie, a w drugiej gdzie indziej.

I tak właśnie znalazły się w XX w. A dokładniej w Polsce.

– Jesteś cała? – zapytała brunetka, która rzadko kiedy była troskliwa.

Wiedziały, że znajdują się w Warszawie, bo tak było napisane na ich materializatorach. Ale nie wiedziały w jakim są konkretnie miejscu.

Materializatory były stosunkowo nowym wynalazkiem i nigdy do końca nie było wiadomo, jak zareagują. Gdy jeszcze nie był dokończony, jeden z naukowców użył go i rozerwało go na strzępy. Później musiano zbierać to, co z niego zostało…

– Tak – sapnęła Laura.

– I jak przeżycia? – zapytała Alison.

– Myślałam…

– Że poczujesz się wyjątkowa?

Nie wszyscy mogli podróżować w czasie i przestrzeni. Było to zarezerwowane dla nielicznych.

– Właśnie.

To był pierwszy raz, gdy użyły materializatora. Wiele osób opisywało doznania, jakie się odczuwa. Strach. Zniesmaczenie. Drażliwość na bodźce. Choć wiele z nich, nigdy nie widzieli go na oczy. Chyba że liczyła się holograficza telewizja, MPiC były pilnie strzeżone, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Nie mogłyby ich użyć, gdyby się niczym nie wykazały. Ale zrobiły to. Jako zespół złapały stu dziesięciu przestępców. Było to w poprzednim roku.

– I co teraz?

– Gdzieś tu powinno być stanowisko archeologiczne.

– Może zapytamy kogoś? – odparła na to Laura, rozglądając się po okolicy.

Materializatory powodowały przesunięcie nie tylko w czasie, ale i przestrzeni, dlatego istniało też ryzyko, że mogłyby wylądować pośrodku oceanu, gdyby wprowadziły odpowiednie hasło. Poza tym można było wybrać dzień i godzinę. Można było wylądować w zimie o poranku lub w jesieni o zachodzie słońca. Ale działał z lekkim opóźnieniem, czasami była to minuta, a czasami trzy godziny. Niektóre z mPiC były skorelowany innymi. Tak właśnie było z sprzętem profesora Harrisona. Co oznaczało, że trafiały tam, gdzie był najpierw, w danej epoce. A potem przemieszczały się ku miejscom późniejszym. Tam, gdzie przeniósł się w następnej kolejności. O ile, gdzieś przenieśli się.

– Pytanie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwilę nad tym myślała, a potem zdecydowała: – Dobrze, zróbmy to.

Ukryły się za budynkami tak, żeby nie było ich widać, a potem wyłączyły pole niewidzialności i włączyły holoubiór. Gdy wyszły za róg, zobaczyły mężczyznę w garniturze. Trzymał w ręce teczkę, kołyszącą się w takt jego kroków.

– Przepraszam, gdzie jesteśmy? – spytała policjantka.

– Na Mokotowie.

– A dokładniej? – dopytywała Alison.

– Są panie pijane? – Spojrzał na nie podejrzliwie.

– Co pan?! My…

– Nie, nie. Tylko się zgubiłyśmy… – wtrąciła się Laura. Zrobiła minę słodkiego szczeniaka, która wychodziła jej bardzo dobrze.

– W Warszawie? – odparł mężczyzna. – No tak. Czasami się zdarza. To wielkie miasto i…

– A, czyli tak nazywa się to miasto. Dziękujemy. A wie pan może, gdzie znajduje się najbliższe stanowisko archeologiczne?

– Tam za tymi budynkami, idzie się przez park.

Przeszły obok dumnie wznoszących się budynków, wyprostowanych jak na defiladę. Potem skierowały się ku polu, gdzie pachniało świeżo skoszoną trawą. Po drodze napotkały zbiornik wodny, w którym, niczym w lustrze, odbijały się chmury. Minęły wierzby z rozwianym włosem, soczyście zielone buki, śnieguliczki upstrzone owocami, derenie niczym krew i forsycje w kolorze cytrynowym, wiotkie topole i spiczaste jałowce. Wielobarwne motyle fruwały, robiąc piruety i salta. Świerszcze grały swoją symfonię, prawie dorównując Vivaldiemu. Psy merdały ogonami, idąc obok swoich właścicieli. W końcu dotarły na miejsce, na poboczu, gdzie teren był obramowany linkami. Na znaku było napisane: „Wstęp wzbroniony”. Przeszły przez ten teren, gdzie pracowali tylko Jonathan Harrison i William Bell, a android ich pilnował. A tych, oczywiście nie było. I zobaczyły, że w środku jest dół. W środku znajdowały się kości jakiegoś człowieka. Trzecia zasada podróżowania: wtop się w tłum. Nikogo w XX wieku nie dziwiły badania archeologiczne, a więc równie dobrze podróżnicy z XXIII wieku mogą je wykonywać bez żadnych podejrzeń. Nie to, co wtedy, gdyby przenieśli się do średniowiecza…

– Nic tu nie ma. – Alison kopnęła grudkę ziemi.

– Będziemy musiały ich poszukać.

Zajrzały za wszystkie drzewa i krzewy, spojrzały na ławki ustawione w parku, wypytywały ludzi idących w tym czy w tamtym kierunku, ale nie znalazły żadnych poszlak. W końcu postanowiły zajrzeć do pubu Zielona gęś. Gdy weszły, uderzył je zapach grzanego piwa. Zalała je zielona poświata. Brudne stoły były ustawione w trzech rzędach, tak jak w szkołach, na nich postawiono solniczki i pieprzniczki oraz kolorowe menu.

– Kto zamawiał ruskie? – powiedział kelner.

– Nikt, sami weszli – odpowiedział mu jeden z mężczyzn.

W pomieszczeniu rozległ się śmiech.

– Co to są ruskie? – Zapytała Laura Alison, cicho, aby nie było jej słyszeć.

– Inaczej pierogi. Takie coś, nadziewane serem. Teraz już takich nie robią.

Podeszły do barmana i pokazały zdjęcia.

– Czy byli tutaj ci mężczyźni? – zapytała Alison.

– A właściwie to, dlaczego o to pytacie? – Zmarszczył brwi i spojrzał na nie podejrzliwie.

– To nasi członkowie rodziny. Zgubili się.

– Ach, rozumiem. Biedactwa – Naiwnie uwierzył im. No, bo przecież, co takiego dwie panienki mogły zrobić trzem facetom? Postanowił więc odpowiedzieć na pytanie:

 – Chyba tak, o ile pamiętam. Mieli dziwny akcent, podobny do waszego.

– I co mówili?

– Nic takiego. Wypili po piwie i poszli – powiedział, czyszcząc szklankę.

– Czy może mówili, dokąd idą?

– Nie przypominam sobie.

– Dziękujemy – rzekła Laura miękkim jak jedwab głosem.

Wyszły z pubu, a następnie skierowały się tam, gdzie były widoczne budynki, aby wyjść z parku. Tam powitał je szum miasta i gwar rozmów. Po drodze zobaczyły ludzi, którzy stali wężykiem przed jakimś sklepem.

– Za czym ci ludzie tak się ustawili? – zapytała zawsze ciekawska Laura.

– Za jedzeniem – odparła jakaś kobieta o kręconych włosach.

– Za mięsem?

– Dziewczyno, skąd ty się urwałaś? Mięsa nie ma od kilku godzin…

– Synowi kupię gumę Donald. Ale to w Peweksie – powiedziała platynowa blondyna, która stała w pobliżu.

– Mój syn też ją lubi. Zbiera te wszystkie obrazkowe historyjki z kreskówkami wytwórni Disneya – dodała kobieta, która miała wałki tłuszczu, a bluzka i spódnica ciasno opinały jej ciało.

Po czym zaczęli odzywać się inni ludzie.

– A mnie potrzebne jest mleko Bebiko.

– Chciałabym zjeść owoce cytrusowe. Ale ich nigdzie nie ma.

– Od czegoś jest handel zagraniczny.

– Czy widziały panie może tych mężczyzn? – Laura wyjęła ze spodni zdjęcia i zaczęła pokazywać im po kolei.

– Nie.

– Na pewno nie.

– Chyba… A nie, nie widziałam.

Odeszły od kobiet na bezpieczną odległość. Tak, żeby ich nie usłyszały. A potem i tak rozmawiały po cichu.

– Co robimy? – zapytała Laura, choć znała odpowiedź.

– Użyjemy mPiC. Zobaczymy, gdzie wylądujemy.

Wybrały odpowiednią kombinację cyfr i…

… przeniosły się.

Koniec

Komentarze

 

Witaj Glyneth7!

Ciekawy pomysł na opowiadanie, podoba mi się motyw podróży w czasie. Według mnie musisz jeszcze popracować nad tym tekstem. Dokładnie nie powiem ci co jest nie tak, bo sam dopiero zaczynam przygodę z pisaniem, niemniej jednak znalazłem kilka drobnych błędów w pisowni: 

 

jakby deszcze deszcz tam napadał 

 

jej włosy były koloru gorącej czekolady, której których końce układały się w fale

 

żeby nie były było ich widać

 

cytrynowe forsycję forsycje

Na znaku pisało: było napisane:

 

 

Pozdrawiam!

Those who tell stories rule society.

Cześć, matprz99.

Dziękuje za poprawienie błędów. Wiem, że muszę poprawić jeszcze książkę, dlatego dzisiaj zaczęłam ponownie przerabiać tekst.

 

Pozdrawiam!

Cześć.

 

Kilka uwag:

 

 

A co do broni? Nie można było jej zabierać, żeby nie stworzyć anomalii, gdyby się jej użyło…

Rozumiem, że chodzi o klasyczny paradoks podróży w czasie w przeszłość.

No dobra. Broni użyć nie można, ale nie mogę jej zdobyć w przeszłości, żeby kogoś zabić?

Nie mogę kogoś udusić? Zakaz zabierania broni w ogóle nie neguje istnienia tego paradoksu.

 

 

– I co w tym dziwnego? Codziennie ktoś znika, żeby potem odnaleźć się.

“… się odnaleźć”. Nie zostawiamy “się” na końcu, jeśli inaczej się nie da.

 

 

– Miał wczoraj zwrócić materalizator. Do godziny piętnastej. Ale nie przyszedł

Brakło kropki.

 

 

– I tak szybko zajęliście się tą sprawą? – Laura przerwała jej bezceremonialnie, najwyraźniej dziś nie chciała słuchać jej ciętych ripost.

To drugie “jej” usunąłbym.

 

 

– Zaginiony to prof. Jonathan Harrison.

– Tak, z dr Williamem Bellem i androidem.

Nie wiem, czy w tekście pisanym używanie skrótów jest prawidłowe.

 

 

– Czy profesor Jonathan Harrison jest z kimś jeszcze? – wtrąciła się Alison.

Wiadomo, o jakiego profesora chodzi, więc chyba imię i nazwisko usunąłbym.

Poza tym, naturalniej zadać to jakoś w czasie przeszłym (moja subiektywna opinia :)). Coś w stylu: – Czy profesor zniknął / poszedł / wyruszył z kimś jeszcze?” Albo “– Czy ktoś jeszcze był z profesorem?”.

 

 

– A jak wygląda dr William Bell i android? – Tym razem odezwała się Laura.

Hm. Skoro “odezwała” – czyli wyraz “gębowy”, to chyba po półpauzie małą literą?

 

 

Laura była blondynką z grzywką wpadającą na oczy, niczym kotary na okna, które miały kolor nieba bez chmur, z szarymi kropkami, jakby deszcz tam napadał.

Trochę przebudowałbym to zdanie. Miały kolor nieba bez chmur, ale co? Okna, czy kotary? A może oczy? Odrobinę nie wiadomo, do czego się co odnosi. Tak samo, szare kropki.

 

 

Jej włosy były ścięte na modną właśnie fryzurę – boba, co nadawało jej wygląd chochlika.

Napisałbym “…modną aktualnie…”.

 

 

Jej włosy były ścięte na modną właśnie fryzurę – boba, co nadawało jej wygląd chochlika. Miała mały i zgrabny nosek, odznaczający się tyle, co nos niemowlęcia. Jej podbródek układał się w szpic, jakby siły natury chciały wpisać tam trójkąt równoboczny. Jej ciało przypominało ciało lolity, z drobnym szczegółem – mianowicie jej piersi były znacznie bardziej pełne niż powinny przy tej posturze, choć nie było w niej ingerencji operacji plastycznych. Natomiast Alison była jej przeciwieństwem: jej włosy były koloru gorącej czekolady, których końce układały się w fale, można by pomyśleć, że kręcą piruety, chcąc wyrwać się z jej czupryny, a oczy zielone jak zeschły mech. Jej twarz miała owalne rysy (czyli idealne pod względem kanonu piękna), z policzkami wysoko położonymi, jakby to były wzniesienia na ziemi.

 

Że tak powiem: OJEJ ;)

Trochę chyba tego zbyt wiele :)

Większość z nich można wyrzucić. Wiadomo, kogo opisujesz, więc nie trzeba tego za każdym razem przypominać.

Poza tym najpierw piszesz, że podbródek ma trójkątny, a później, że twarz ma owalną. Brakuje tam także kilku przecinków.

 

Natomiast to, co je łączyło, to była bladość skóry w odcieniu zsiadłego mleka.

A tu już nie wiadomo, kogo z kim łączyła bladość.

Wydaje mi się, że cały ten opis w tym miejscu (w takim rozbudowanym stopniu) jest nieco zbędny i mógłby być skrócony.

 

– O, tu masz ich holowizje. – Pokazał jej swój sprzęt na którym przedstawione były dwie zaginione istoty.

Przecinek po “sprzęt”?

I czy robota można nazwać istotą?

 

 

przynajmniej tak wyglądały w XXI w.

I tak właśnie znalazły się w XX w.

Znowu skrót.

 

 

Wiedziały, że znajdują się w Warszawie, bo tak pisało na ich materalizatorach,

A nie: “… było napisane…”?

 

 

Później musiano zbierać to, co z niego zostało…

Czy to zdanie rzeczywiście jest potrzebne?

 

 

Wiele osób opisywało doznania, jakie się przeżywa, gdy się ich używa, choć niektórzy z nich nigdy nie widziało ich na żywo.

Coś bym tu pozmieniał :)

 

 

Nie mogłyby go użyć, gdyby nie to, że jako zespół złapały w tamtym roku sto dziesięć przestępców.

A nie “stu dziesięciu”?

 

 

Może zapytamy się kogoś? – zapytała Laura, przypatrując się okolicy w której wylądowały.

Zmieniłbym jedno ze słów.

Poza tym nie wiem, czy to “się” jest potrzebne.

 

 

Materalizatory powodowały przesunięcie nie tylko w czasie, ale też przestrzeni, dlatego istniało też ryzyko, że mogłyby wylądować pośrodku oceanu, gdyby wprowadziły odpowiednie hasło.

Zamień pierwsze też na “i”. Albo wyrzuć drugie “też”.

Poza tym brzmi to dziwnie. Ja bym napisał, że “istniało ryzyko, że mogłyby wylądować pośrodku oceanu, gdyby popełniły błąd przy wprowadzaniu hasła”.

Inaczej zdanie ma wydźwięk: “Mógłbym się zabić w samochodzie, gdybym rozpędzony skręcił w drzewo.”

 

 

Dodatkowo, materalizator losował dzień i porę. Tak że można było wylądować w zimie o poranki lub w jesieni o zachodzie słońca.

Także – to po pierwsze.

O poranku.

A teraz sens – lub nieco jego brak. Skoro urządzenie losuje porę i w ogóle, to jaka jest szansa na znalezienie kogoś? Jeśli ktoś wylądował w jesieni danego roku, a ja wyląduję tam wiosną danego roku. Albo – ktoś wylądował gdzieś wczesną wiosną, a ja dostaję się tam pół roku po nim. I szukaj wiatru w polu.

To się nie trzyma, niestety, logicznej kupy. Później piszesz:

 

Normalnie wybierano miejsce i czas

To wybierano, czy urządzenie losowało? Dalej dodajesz o korelowaniu urządzeń – ale jak, skoro profesor ze swoim urządzeniem zniknęli i są poszukiwani?

 

 

Natomiast ich MPiC był skorelowany ze sprzętem profesora Harrisona, co oznaczało, że trafiały tam, gdzie był najpierw, w danej epoce, a potem przemieszczały się ku miejscom późniejszym czasom

To miejscom, czy czasom?

Cały ten akapit przeredagowałbym – a przede wszystkim nieco przemyślał.

 

– Pytanie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwilę myślała nad tym, a potem zdecydowała:

– Dobrze, zróbmy to.

Ten dialog powinien być zapisany, jako kontynuacja (a nie nowy akapit):

– Pytanie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwilę myślała nad tym, a potem zdecydowała: – Dobrze, zróbmy to.

 

 

Przeszły obok dumnie wznoszących się budynków, wyprostowanych jak na defiladę. Potem weszły na pole, gdzie pachniało świeżo skoszoną trawą.

Może coś zmienić?

 

 

W końcu, dotarły na miejsce, na poboczu, gdzie teren był obramowany linkami. Na znaku było napisane: „Wstęp wzbroniony”. Przeszły przez to miejsce i zobaczyły, że w środku jest dół.

Wydaje mi się, że pierwsze dwa przecinki zbędne.

I powtórzenie.

 

 

W końcu postanowiły zajrzeć do pubu Zielona gęś.

Wyróżniłbym nazwę albo cudzysłowem, albo kursywą.

 

 

Gdy weszły uderzył je zapach grzanego piwa. Zalała je zielona poświata.

Po “weszły” przecinek.

Dodatkowo zamiast kropki połączyłbym zdania “i”.

 

 

– Czy może mówili dokąd idą?

– Nie przypominam sobie.

Bardzo zabrakło mi amerykańskiego akcentu:

– Nie przypominam sobie, ale kilka dolarów odświeży mi pamięć :DDD

 

 

Wyszły z pubu, a następnie skierowały się w kierunku budynków, aby wyjść z parku.

Zmieniłbym.

 

 

Zbiera te wszystkie obrazkowe historyjki z kreskówkami wytwórni The Walt Disney Company

Nie brzmi to naturalnie. Raczej powiedziałaby “z kreskówkami wytwórni Disneya”. No chyba, że chciała zaszpanować.

 

 

Ehh, no i… koniec. Voille!

Przeczytałem i nic. Jak to z fragmentami bywa.

Jestem rozczarowany, gdyż niczego się nie dowiedziałem.

Właśnie dlatego fragmenty nie są tu zbyt chodliwe.

 

Pozdrawiam!

Cześć, silvan.

Bardzo dziękuję za poprawienie tekstu, teraz wszystko wydaje się oczywiste, a przedtem takie nie było. Był jeden fragment w którym się pomyliłeś, to że niby napisałam, że bohaterka ma zarazem trójkątną brodę i owalną twarz. To nieprawda – Laura ma trójkątną brodę, a Alison – owalną twarz. A co tekstu, że jest krótki – wydawało mi się, że nikt nie będzie chciał czytać czegoś dłuższego. Następnym razem wstawię więcej tekstu książki.

 

Pozdrawiam!

Że tak powiem: to tylko ja. Ja sam się uczę i jestem początkujący. Mam nadzieję, że moje wskazówki są rzeczywiście prawidłowe ;)

W kolejce widzę jeszcze dwie baaaaaaardzo doświadczone i mądre osoby, więc dużo się dowiesz :)

 

Masz rację z opisem – gdzieś mi się zagubiło to, że to druga osoba.

 

Natomiast to, co łączyło policjantki, to była bladość skóry w odcieniu zsiadłego mleka.

Usunąłbym to “była”.

 

Nie chodzi o to, że tekst jest krótki / za krótki.

Chodzi o to, że to fragment.

Fragmenty na portalu nie są zbyt chodliwe właśnie dlatego, że kończą się jak u Ciebie – bez puenty, wyjaśnienia, sedna, twistu, itd.

Fragmenty nie należą do obowiązku dyżurnych (podobnie jak opowiadania powyżej 80 k znaków) więc nikt z nich (bardziej ode mnie doświadczonych) nie ma obowiązku ich czytać i komentować – to już tylko dobra wola użytkowników portalu.

Czy wrzucisz fragment 4 tysiące znaków, czy 30 tysięcy znaków – bez znaczenia :)

 

PS.

Bardzo dziękuję za poprawienie tekstu, teraz wszystko wydaje się oczywiste, a przedtem takie nie było.

Wiem, o co chodzi, miałem tak samo ;)

Zawsze możesz też wrzucać tekst na betalistę.

 

 

PS2.

Choć nowa nie jesteś, podrzucam poradnik przetrwania :)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

 

Pozdrawiam :)

Czyżbym widziała piękne słowa "podróż w czasie"?

 Rozdział 1

Nie trzeba powtarzać tytułu w treści. Nawet tytułu rozdziału.

 Tu macie materializatory Przetrzeni i Czasu.

Literówka. Dlaczego czas i przestrzeń mają być "materializowane" i co to znaczy właściwie? I czemu są pisane wielkimi literami?

 Ale wam przypomnę.

Maid-and-butler dialogue, jak to nazywają Jankesi, wyrywa z zawieszenia niewiary. Bo czemu szef, który powierza naszym bohaterkom odpowiedzialne zadanie, traktuje je przy tym, jakby nie miały o niczym pojęcia? Lepiej pokazać, jak coś działa, w opisie. To dotyczy całego akapitu, czyli wyliczenia gadżetów.

 Następnie czekacie aż się załaduje

Czekacie, aż. I – co się załaduje?

 ochraniacz, broniący przed zimnem i gorącem

Problem z prozodią semantyczną. Ze zwykłą w sumie też.

zagłuszacz, który powoduje, że nie będzie słychać, co mówicie

Znaczy, panny mają być w pełnym kamuflażu, rozumiem, ale jak się będą porozumiewały ze sobą?

 Pamiętajcie, żadnego nadużywania – to karalne! Już jeden taki próbował i dostał dożywocie…

Really. I co to jest "nadużywanie" w tym przypadku? To bardzo niekonkretne słowo.

 jak to tylko dwa

Jak to, tylko dwa.

Ale prawda była taka, że one były bardzo drogie

Dwa "być" obok siebie – to fatalna, choć coraz powszechniejsza maniera retoryczna. Nie ulegaj jej.

 Zazwyczaj policji nie było stać na kupno tak drogiego produktu.

A nie finansuje jej aby państwo? Stylistycznie – niezręczne.

 Na szczęście, w tamtym roku, rząd podarował im dwa.

To nie jest wtrącenie. I – w którym roku?

 Każdy zawsze ma po jednym mPiC. Oczywiście, zdarzało się, że dwójka, a nawet trójka osób podróżowała na jednym, ale to zdarzało się rzadko. I było niebezpieczne. Do teraz nie wiadomo, co by się stało, gdyby osoba z materializatorem puściła tę bez niego.

Bardzo mało stylistyczne (dwie, nawet trzy osoby!), poza tym – teraz czytelnik oczekuje, że się tego dowie, prędzej czy później.

 Naukowcy przepowiadają cztery warianty: zostałaby na miejscu, przeniosła się do punktu docelowego, utknęła na zawsze między światami albo przedostała się do innej rzeczywistości.

Po co to?

 A co do jakiekolwiek broni? Nie można było jej wziąć ze sobą, ani zabrać komukolwiek z innych czasów. Tak samo były zabronione wszelkie inne działania, które mogłyby spowodować czyjąś śmierć.

Nie można – czy nie wolno? A jak poleci ktoś znający krav magę i zabije gołymi rękami? I po co "jakiejkolwiek"? Przewleczone to.

 A wszystko, to dlatego żeby nie stworzyć anomalii czasowej.

A wszystko to po to, żeby nie powstała anomalia czasowa.

 To jest jasne, jak cholera

Przecinek zbędny.

 Wszystko wydawało się rano normalne

Dziwny szyk.

To jak

To, jak. Ale w sumie mało zgrabne.

sztuczne inteligencje przyrządziły jej śniadanie

Streszczasz. A mógłby to być ciekawy szczegół.

 Wszystko buzowało w powietrzu.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/buzować.html

Policjanci oglądali się na wszystkie strony jakby czegoś tam szukali.

Gdzie? I – przed "jakby" przecinek.

 – O co chodzi? – zapytała komisarza.

Który wiedział, o co Alison chce spytać, ponieważ czytał scenariusz. Takie rzeczy naprawdę przeszkadzają w odbiorze.

 , jakby to wszystko wyjaśniało.

Czegoś tu nie rozumiem?

Codziennie ktoś znika, żeby potem się odnaleźć.

Serio? Co ona robi w policji, skoro ma takie rzeczy w nosie?

 Tak, ale to wyjątkowy przypadek. Użył mPiC.

I nie można było zacząć od tego, co ważne? Że ktoś gwizdnął moduł i poszedł w tango, prawdopodobnie w celach niecnych? Przecież to sensacja pierwszej wody, a Ty ją wydzielasz jak racje wody w forcie Legii Cudzoziemskiej. Puść bombę, niech wybuchnie.

 Podniosła jedną brew do góry, co nadało jej kształt mewy w locie.

Dlaczego Alison przybrała kształt mewy? Ta metafora jest dość parodystyczna.

Miał wczoraj zwrócić materializator. Do godziny piętnastej. Ale nie przyszedł.

To użył, czy nie użył? Bo zrozumiałam, że użył, żeby nawiać, a tu się okazuje, że może jednak jest w to zamieszany ktoś trzeci.

 która nie obawiała się, że przekroczy jakąkolwiek granicę tabu.

Primo – tu jest policja, tu się rozważa takie ewentualności. Secundo – nie mów nam, co myśleć, tylko to pokaż. Po samym dialogu widać, że Alison ma gdzieś delikatność.

– I tak szybko zajęliście się tą sprawą? – Laura przerwała jej bezceremonialnie, najwyraźniej dziś nie chciała słuchać ciętych ripost.

Jakiej jej? Przecież mówił komisarz, chyba facet? I sprawa wyraźnie jest z tych, co to lepiej dmuchać na zimne. Poza tym – jakich ripost?

 prof. Jonathan Harrison

Bez skrótów w tekstach literackich!

 Postanowił zająć się drugim pytaniem.

Doskonale zbędne, nawet mylące.

 Alison przewróciła oczami, a potem mrugnęła porozumiewawczo do swojej dziewczyny.

Po co? To znaczy, do czego Ci to potrzebne w tekście? W filmie miałoby miejsce, ale tutaj tylko spowalnia dialog. Ponadto – czy im wolno się umawiać z kolegami z pracy? Bo w większości (para)militarnych organizacji nie wolno, i ma to swoje powody.

 – Naprawdę? – zaczęła mówić Laura.

O, właśnie. Teraz wygląda, jakby Laura reagowała na wypowiedź Alison, nie komisarza.

 Jestem jego wielką fanką. Czytałam wszystkie napisane przez niego książki.

Niestylistyczne i nienaturalne.

 – Czy ktoś jeszcze był z profesorem? – wtrąciła się Alison.

– Tak, z dr Williamem Bellem i androidem.

To z profesorem, czy z doktorem?

 – Czyli obronny?

Ale broni zabierać nie wolno, hmm? A robot obronny nikogo nie zrani (co zawsze może się skończyć śmiercią)?

 – Może tak, a może nie? Któż to wie?

Rym. Czemu ona z nim flirtuje?

A jak wygląda dr William Bell i android?

Jak wyglądają. Ich jest dwóch.

 tym razem odezwała się Laura.

Dużą literą, skonsultuj się z podręcznikiem formatowania dialogów.

 Laura była blondynką…

Ale miejsce na jej opis było wcześniej. Każdy opis spowalnia akcję.

 grzywką wpadającą na oczy

Opadającą.

 Miały kolor nieba bez chmur.

Skąd nagle poezja?

 Z szarymi kropkami, jakby deszcz tam napadał.

Mało prawdopodobne. Ale, co ważniejsze, ton jest chwiejny.

 Włosy były ścięte na modną aktualnie fryzurę – boba, co nadawało jej wygląd chochlika.

Bardzo niechlujne i niestylistyczne. Weź też pod uwagę, że czytają Cię faceci, którzy mogą nie wiedzieć, że fryzura na pazia nazywa się w USA "bob". Opis bohaterki w ogóle lepiej wpleść w jakąś akcję, a nie wydzielać, bo tak wygląda na doklejony sztucznie. Poza tym – wydzielone opisy szybko robią się nudne. Mogłaś bohaterki opisać, na przykład, w scenie, w której wstają rano i szykują się do roboty – mogłyby rozmawiać o tym, co je różni ("chciałabym mieć takie włosy, jak ty" przy daremnych próbach ich ułożenia, na przykład). Wyszłoby to o niebo bardziej naturalnie. Zresztą – szczegółowe opisy jak dla policji śledczej są zbędne. Czytelnikowi wystarczy parę słów – kluczy, resztę sobie dośpiewa. Nie kręcisz filmu!

 Miała mały i zgrabny nosek, odznaczający się tyle, co nos niemowlęcia.

Wut. I w ogóle – po co nam to wiedzieć?

 Podbródek układał się w szpic

Nie wiem, mój jest raczej sztywny…

 Ciało przypominało ciało

Tak, wyrywam z kontekstu. Bo w ten sposób można zobaczyć tego typu nonsensy i rymy.

 ciało lolity

Czyli?

z drobnym szczegółem – mianowicie jej piersi były znacznie bardziej pełne niż powinny przy tej posturze, choć nie było w niej ingerencji operacji plastycznych.

Straszliwie niestylistyczne i wręcz wrzeszczy "Mary Sue!" Duży biust, tak nawiasem, jest niepraktyczny, a u babki wysportowanej (policjantki) i ogólnie szczupłej – nieprawdopodobny (najpierw chudnie się w cyckach).

 jej włosy były koloru gorącej czekolady, których końce układały się w fale, można by pomyśleć, że kręcą piruety, chcąc wyrwać się z jej czupryny

Sweet Lord, jeszcze większa Mary Sue. Mary Sue squared? Te metafory mogą przyprawić o oczopląs, a potem o śmiech.

 oczy zielone jak zeschły mech

Z czym Ci się kojarzy "zeschły"? Hmm?

 Twarz miała owalne rysy (czyli idealne pod względem kanonu piękna)

Owalny może być kształt, ale nie rysy. Wtrącenie tylko mnie upewnia, że mamy tu do czynienia z Marią Zuzanną.

 z policzkami wysoko położonymi

Masz na myśli wysokie kości policzkowe?

 jakby to były wzniesienia na ziemi

 Do tego miała pełne usta, idealne do składania pocałunków.

A co to ma do jej pracy? W domu, w sytuacji, w której myśli się o całowaniu, mogłabyś o tym powiedzieć, ale tutaj jest upchnięte kolanem.

 Natomiast to, co łączyło policjantki, to była bladość skóry w odcieniu zsiadłego mleka.

Zeschły mech, zsiadłe mleko… czyżby straszliwe moralne zepsucie? Słowa mają konotacje, pamiętaj. Całość niezgrabna, zresztą Amerykanie raczej zsiadłego nie używają – nie znając go, nie porównują do niego rzeczy.

 – O, tu masz ich holowizje.

I oto dalszy ciąg programu. "Holowizja" zwykle jest w SF odpowiednikiem telewizji, nie fotografii.

 Pokazał jej swój sprzęt

?

 na którym przedstawione była dwójka zaginionych

Niegramatyczne i semantycznie dziwne, ale trzeba przekonstruować całe zdanie: Na ekranie swojego tabletu pokazał im zdjęcia zaginionych.

 Profesora nie pokazał, bo wszyscy wiedzieli, jak wygląda.

… seriously?

 – William Bell. Średniego wzrostu. Blondyn. Nosi okulary. Android – wysoki, ciemne włosy i oczy, blada cera. Zapamiętamy.

Ale zupełnie nieistotne dla fabuły opisy głównych bohaterek zajęły cały – długi!- akapit? I nie mogą sobie fotek załadować na własne tablety, czy co tam mają?

 sięgnął po coś do torby i wyciągnął.

Sięgnął po coś do torby. Kropka.

 Nie ruszają się.

Bo pojawienie się filmu położyło kres nieruchomej fotografii?

jakby myślała ze w końcu się uruchomią.

Jakby myślała, że w końcu się uruchomią.

 Przezorny, zawsze ubezpieczony.

Bez przecinka.

 Czyli, te zdjęcia to tak na wszelki wypadek, gdyby zawiodła nas pamięć? Widać jak w nas wierzysz…

Czyli te zdjęcia, to tak na wszelki wypadek, gdyby zawiodła nas pamięć? Widać, jak w nas wierzysz…

 I tak właśnie znalazły się w XX w.

Tak znienacka, nawet bez światła?

 która rzadko kiedy była troskliwa.

To mogłaś pokazać, zamiast zapewniać.

 Wiedziały, że znajdują się w Warszawie, bo tak było napisane na ich materializatorach, ale nie wiedziały w jakim są konkretnie miejscu.

Wiedziały, że znajdują się w Warszawie, bo tak było napisane na ich materializatorach, ale nie wiedziały, gdzie konkretnie. Nie ma to, jak briefing…

Gdy jeszcze nie był dokończony, jeden z naukowców użył go i rozerwało go na strzępy. Później musiano zbierać to, co z niego zostało…

– Tak – sapnęła Laura.

Raz, to wygląda, jakby Laura rozmawiała z narratorem. Dwa – klisze, klisze, klisze. No, i na informacje, które tu przekazujesz, było miejsce w dialogu z komisarzem.

 – Że poczujesz się wyjątkowa?

Dlaczego?

 Wiele osób opisywało doznania, jakie się odczuwa, gdy się ich używa, choć niektórzy z nich nigdy nie widziało, poza holograficzym telewizorem.

To nie po polsku. Gramatycznie nie po polsku.

 MPiC były pilnie strzeżone, żeby nie wpadły w niepowołane ręce.

Really.

 Nie mogłyby go użyć, gdyby nie to, że jako zespół złapały w tamtym roku stu dziesięciu przestępców.

Słaba łączność logiczna.

 Może zapytamy się kogoś?

"Się" nie powinno się używać w tym kontekście.

 odparła na to Laura, przypatrując się okolicy w której wylądowały.

Skróć: odparła Laura, rozglądając się po okolicy.

 dlatego istniało też ryzyko, że mogłyby wylądować pośrodku oceanu, gdyby wprowadziły odpowiednie hasło.

Ryzyko? Skoro lądują tam, gdzie chcą (wprowadzają przecież hasło?), to nie ryzyko. Chyba.

 Dodatkowo, można było wybrać dzień i godzinę.

Poza tym można było wybrać.

 Także można było wylądować w zimie o poranku lub w jesieni o zachodzie słońca.

Można było także wylądować w zimie o poranku lub jesienią o zachodzie słońca. Ale to mało konkretne (jakby nie było tablic wschodów i zachodów słońca…)

 Ale działał z lekkim opóźnieniem, czasami była to minuta, a czasami trzy godziny. Niektóre z MPiC były skorelowany innymi.

Nic już nie rozumiem.

 co oznaczało, że trafiały tam, gdzie był najpierw, w danej epoce, a potem przemieszczały się ku miejscom późniejszym. O ile gdzieś przenieśli się.

To nie po polsku!

 czy to nam dużo powie?

"To" czyli ktoś, kogo spytają? Hmm?

 Przez chwilę myślała nad tym, a potem zdecydowała: – Dobrze, zróbmy to.

Nagle zmieniasz format dialogu, czemu? Przez chwilę nad tym myślała, a potem zdecydowała – Dobrze.

 Skryły się za budynkami tak, żeby nie było ich widać

Ukryły się za budynkami, tak, żeby nie było ich widać. Nie byłaś w Warszawie, co? Szczęściaro…

 Gdy wyszły za róg, zobaczyły mężczyznę w garniturze, który trzymał w ręce teczkę, kołyszącą się w takt jego kroków.

Hmmmm.

 – To dzielnica Mokotowa.

Mokotów nie ma dzielnic… Facet mógłby powiedzieć – Na Mokotowie; a najprędzej – Nie mam czasu.

 – Są panie pijane? – Spojrzał na nich podejrzliwie.

Spojrzał na nie. To kobiety. I skąd od razu takie podejrzenie? Poza tym – byłam w tej dzikiej krainie, i tam mają tabliczki z nazwami ulic. Czemu facet nie pokaże im tabliczki?

 Tylko zgubiłyśmy się…

Nienaturalny szyk: Tylko się zgubiłyśmy…

 wychodziła jej nad wyraz dobrze

Źle to brzmi.

 Z niedowierzaniem odparł mężczyzna.

Mało naturalne.

 A, czyli tak nazywa się to miasto.

Przecież o tym akurat wiedziały od początku. I co, nie powiedzieli im dosłownie nic więcej? Zero przygotowania? To czego szefostwo od nich oczekuje? Cudów chyba.

 A wie pan może, gdzie znajduje się stanowisko archeologiczne?

Bo jest tylko jedno w całej Warszawie…

 idzie się przez pola

… W Warszawie? No, dobra, Mokotowa akurat nie znam, może tam się coś uchowało. Ale na przemyślane to nie wygląda.

 Przeszły obok dumnie wznoszących się budynków, wyprostowanych jak na defiladę. Potem skierowały się ku polu, gdzie pachniało świeżo skoszoną trawą.

Na pewno nie chodzi Ci o Pola Mokotowskie, czyli park?

 derenie niczym krew

Co chcesz osiągnąć tym opisem? Pokazać, że bohaterki rozpoznają gatunki roślin? Purpurowy jest.

 motyle fruwały, tworząc piruety i salta

Robiąc, nie tworząc. Piruety nie są materialne.

 Świerszcze grały swoją symfonię, prawie dorównując Vivaldiemu

Purpura, czyli patos – ale wychodzi raczej śmiesznie.

 W końcu, dotarły na miejsce

Bez przecinka.

 Przeszły przez ten teren

Nie niepokojone przez żadnego zbłąkanego archeologa…

W środku znajdowały się kości jakiegoś człowieka

I nikt się nimi nie zajmował?

 Trzecia zasada podróżowania: wtop się w tłum.

A jaka jest pierwsza?

 więc równie dobrze podróżnicy z XXIII wieku mogą je wykonywać bez żadnych podejrzeń.

… what.

 spojrzały na ławki ustawione w niektórych miejscach

W innych nie?

 idących w tym, czy w tamtym kierunku

Streszczasz. Przecinek zbędny.

 Gdy weszły, uderzył je zapach grzanego piwa. Zalała je zielona poświata.

Mało obrazowe i stylistycznie nieładne.

 Hebanowe stoły

Wątpię.

tak jak w szkołach

Po co ta uwaga? I czy szkoły w przyszłości są ciągle takie, jak teraz?

 Laura zapytała się Alison tak cicho, aby nie było jej słyszeć.

Zapytała Laura Alison, cicho, żeby nie było jej słychać.

 Teraz już takich nie robią.

Czemu?

 – Chyba tak, o ile pamiętam. Mieli dziwny akcent, podobny do waszego.

Welcome to Corneria. Ale serio, facet śmierdzi NPCem. Tchnij w niego odrobinkę życia, co? Czemu nie spyta, czego niunia chce, co ją to obchodzi?

 Czy może mówili dokąd idą?

Czy może mówili, dokąd idą?

 powiedział, czyszcząc szklankę

https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/ObsessiveCompulsiveBarkeeping

 rzekła Laura swoim miękkim jak jedwab głosem.

Nie mogła powiedzieć, jak normalni ludzie? I czyim głosem miała to zrobić?

 Wyszły z pubu, a następnie skierowały się tam, gdzie były budynki, aby wyjść z parku.

Źle się to parsuje.

 Tam powitał ich szum miasta i gwar rozmów.

Powitał je. To dziewczyny. Mówimy o nich w rodzaju żeńskim.

 – Za czym ta kolejka?

Amerykanka z przyszłości używa idiomu, który w Polsce już powoli staje się przestarzały?

 kobieta w kręconych włosach.

Kobieta o kręconych włosach. Albo z kręconymi włosami.

 – Dziewczyno, skąd ty się urwałaś? Mięsa nie ma od kilku godzin…

Ale stoimy do ostatniej paróweczki… Oj, coś mi się zdaje, że PRLu nie pamiętasz (pub?) – a w takim razie niezbędny jest research.

 – Synowi kupię gumę Donald. Ale to w Peweksie – powiedziała platynowa blondyna, która stała w pobliżu.

I opowiem o tym wszystkim dookoła?

 bluzka i spódnica ciasno opinały jej ciało. Do tego tercetu dołączyły inne głosy.

Tercetu bluzki, spódnicy i wałków?

 – A mi potrzebne jest mleko Bebiko.

Mnie. Zaimek na pozycji akcentowanej ma był długi.

 – Chciałabym zjeść owoce cytrusowe. Ale ich nigdzie nie ma.

Nie, nie znasz PRL. Dialogi w ogóle są tu bardzo nienaturalne.

Laura wyjęła, że spodni zdjęcia i zaczęła pokazywać im po kolei.

Autokorekta nie zaszkodzi, ale nie wyłapie takich literówek. Nie ufaj jej za bardzo.

 Odeszły od kobiet na bezpieczną odległość.

Raz opisujesz prawie, że łuski na skrzydłach motylka, raz załatwiasz całą scenę jednym zdaniem. To nie robi dobrego wrażenia.

 znała na to odpowiedź.

Wystarczy: znała odpowiedź.

 Zobaczymy, gdzie przeniesiemy się.

Bardzo nienaturalne. Zobaczymy, gdzie wylądujemy.

 … voille!

Nie używaj obcych słów, nie sprawdziwszy, jak je zapisać: https://www.thoughtco.com/voila-vocabulary-1371436

Nie jest dobrze. Nie przekonałaś mnie, po pierwsze, że wiesz, o czym chcesz opowiedzieć – mam raczej wrażenie luźnej notatki, pisanej, żeby sobie dopiero wyklarować fabułę. Nieprzemyślane to wszystko, prowizoryczne, nieporządne. Szczegóły już wypisałam.

Nie spiesz się. Masz tyle czasu, ile tylko chcesz (i nawet jego wehikuł ;D)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Tarnino.

Bardzo dziękuje za poprawienie tekstu. Co do pisania z dużych liter: ''materializatory Przestrzeni i Czasu'', to myślałam, że to podobnie, jak z TARDIS, czyli, jak sama pewnie dobrze wiesz – Time And Relative Dimension In Space. A te materializatory, to po prostu kojarzy mi się z tym, że coś nie ma, a później pojawia się. Jak podróżnik w czasie, nie było go w średniowieczu i nagle jest.

Jeszcze raz dziękuję!

Pozdrawiam!

Nie, nie, TARDIS to skrótowiec, czyli akronim.

A te materializatory, to po prostu kojarzy mi się z tym, że coś nie ma, a później pojawia się.

Coś jest, czegoś nie ma, ale nie czasu przecież?

Jeszcze raz dziękuję!

Proszę bardzo.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka