- Opowiadanie: Ajzan - [Między pieśniami] Poczta do Jotunheimu

[Między pieśniami] Poczta do Jotunheimu

Hasła:  “Uwaga na smoki” i “Świat z kloc­ków”.

 

Po dość długiej przerwie, wracam z kolejnym opowiadaniem, przygodówką z serii “Między pieśniami”. :-)

Tym razem na warsz­tat wzię­łam Her­mo­da oraz Rind, choć ta druga w mojej wer­sji to wła­ści­wie zu­peł­na inna po­stać.

 

Serdecznie dziękuję oidrin za betowanie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy V, Finkla

Oceny

[Między pieśniami] Poczta do Jotunheimu

Jak każdego ranka, książę Hermod stanął przed dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego dębu. Pozłacana tabliczka na wysokości jego oczu informowała, że po drugiej stronie znajduje się biuro naczelnego poczmistrza. 

“To ja” – pomyślał ponuro, sięgając do kieszeni po klucz. W drugiej ręce trzymał plik dokumentów otrzymanych od asystentki. Musiał przejrzeć je w pierwszej kolejności, choć nie przepadał za tym, tak samo jak za spędzaniem długich godzin za biurkiem. Ile by dał, by zamiast tego znów znaleźć się na gościńcu.

Przekręcił klucz w zamku i wszedł do przestronnego pomieszczenia. Na parapecie za jednym z wysokich okien przycupnął kruk. Zaskoczony Hermod podszedł i otworzył je na oścież.

– Witaj, Muninie! – Powitał pierzastego gościa.

Ptak wleciał do środka. Podczas lądowania przemienił się w sługę w czarnej liberii. Ukłonił się nisko.

– Bądź pozdrowiony, książę Hermodzie – powiedział. – Król Odyn Wszechojciec chciałby z tobą pomówić o pilnym zadaniu. Prosi o możliwie jak najszybsze przybycie do pałacu Valaskjajf.

Serce poczmistrza zabiło szybciej. Czyżby Norny go wysłuchały?

– Dziękuję. Przekaż, że już jadę.

Munin odpowiedział kolejnym ukłonem, następnie przemienił na powrót w kruka i odleciał. 

Hermod wezwał asystentkę, której przekazał instrukcje. Upewniwszy się, że podczas jego nieobecności asgardzka poczta nie pogrąży się w chaosie, wybiegł do stajni. Jazda galopem przez miasto stanowiła zaledwie namiastkę tego, na co liczył po rozmowie z ojcem.

 

*

 

W swym gabinecie król Odyn wręczył Hermodowi kopertę. Wybita w wosku zaklęta pieczęć gwarantowała, że tylko adresat będzie w stanie poznać jej zawartość. Kimkolwiek był, na imię miał Rind, sądząc po jedynym słowie nakreślonym nad symbolem.

– Zdaję sobie sprawę, mój synu, jak czasem doskwiera ci stateczna rola poczmistrza. Jesteś przecież jednym z moich najlepszych posłańców. Z tego samego powodu ufam, że podołasz tej misji i dostarczysz list.

– Dziękuję za zaufanie, ojcze. – Hermod wziął kopertę. – Kim jest Rind i gdzie powinienem się udać?

Król podniósł na syna zimne jak stal oko.

– Wystarczy ci wiedzieć tyle, Hermodzie, że to moja dawna sojuszniczka. Jest jedną z Asów, ale od lat mieszka w Jotunheimie, w miejscu zwanym Białym Kotłem. To odległa i niegościnna okolica. Poradzisz sobie?

Książę dyskretnie przełknął ślinę.

– Nie zawiodę – zapewnił.

 

*

 

Przygotowany do dalekiej drogi Hermod opuścił Asgard jeszcze tego samego dnia. List schował do torby zapiętej trzema klamrami ze szczerego złota. Na Ragnarze, swym rumaku, pognał po tęczowym moście do Midgardu. Granicę Jotunheimu przekroczył czwartego dnia podróży. Mogły tu czyhać wszelkie zagrożenia, toteż zachowywał czujność. Przez góry jechał wolniej niż po równinach. Czasem dostrzegał w oddali maszerujących Jotunów. Oni na szczęście nie widzieli go. Szerokim łukiem omijał twierdze i osady, bo wiedział, że mieszkające w nich olbrzymy darzą Asów niechęcią.

Niestrudzony Ragnar brnął przez coraz głębsze zaspy. Z każdym kolejnym dniem wiatr mocniej zacinał. Dziesiątego Hermod zajechał pod wykutą w skale prostokątną bramę. Z powodu śnieżycy nie mógł spojrzeć na mapę, lecz i tak był pewien: pozostało mu jeszcze tylko pokonanie tego górskiego przejścia i oto będzie w Białym Kotle.

Skierował konia do wnętrza tunelu, gdzie zeskoczył na ziemię. Popatrzył w mrok przed sobą. Prawdopodobnie ze zmęczenia nie miał obaw przed tym, co mogło się w nim kryć. Otrzepał ze śniegu siebie i Ragnara. Uznał, że obaj zasługują na odpoczynek, dlatego zdjął z grzbietu kompana ciężkie torby, po czym dał mu jeść. 

Blask pochodni ukazał gładkie ściany tunelu. W paru miejscach widoczne były pęknięcia. Tuż przy ziemi Hermod znalazł szczelinę na tyle dużą, by wetknąć w nią pochodnię. Uwolniwszy się z grubego szalika i puchatej czapki, usiadł pod ścianą. Torbę z listem także odłożył na bok. Pogrążony w myślach, niemrawo żuł kawałki suszonego mięsa.

Nie zauważył, kiedy zasnął.

 

*

 

Kiedy otworzył oczy, z przerażeniem odkrył panującą wokół ciemność. Na zewnątrz zapadła noc. W panice rzucił się na poszukiwania pochodni. Wymacał ją na ziemi tuż przy szczelinie. Ręce tak mu drżały, że zdołał ją zapalić dopiero trzecią zapałką. 

Toboły leżały porozrzucane na całej szerokości kamiennego korytarza. Ani śladu Ragnara. Zacmokał, zagwizdał, zawołał rumaka po imieniu raz, drugi. Za każdym razem odpowiadała cisza. Równocześnie kolejna niepokojąca myśl zmroziła Hermodowi serce. Jak porażony zaczął gorączkowo przerzucać bałagan. Z rzeczy nic nie zniknęło, za wyjątkiem torby z listem. Uświadomiwszy sobie powagę strat, padł na kolana. Echo powtarzało rzucane przez niego przekleństwa. Wyklinał siebie a zwłaszcza swój mocny sen.

Gdy pierwsza fala gniewu minęła, wziął głęboki wdech. Nie mógł się jeszcze poddać. 

Dokładniej zbadał otoczenie. Po chwili kucnął, by lepiej się przyjrzeć rysom w skalnym podłożu. Jakoś wcześniej nie zwrócił na nie uwagi. Z całą pewnością były to ślady pazurów. Część wyglądała na całkiem świeże.

 

*

 

Im dalej Hermod szedł, tym tunel robił się coraz bardziej stromy. W jednej ręce trzymał pochodnię, w drugiej miecz. Najgorsze było, że nie wiedział, z czym miał do czynienia. Mógł to być smok albo coś jeszcze gorszego. W przeciwieństwie do swoich starszych braci, nie miał wielkiego doświadczenia z potworami, a wyglądało na to, że będzie musiał stanąć oko w oko z bestią, by odzyskać Ragnara i list. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuje strachu.

Przed wyjazdem dowiedział się tylko tyle o przejściu do Białego Kotła, że zostało zbudowane dawno temu przez olbrzymy. Nic więcej. Spoglądał najdalej, jak mu na to pozwalał płomień pochodni, gotów na możliwe niespodzianki.

W końcu dotarł do końca tunelu. Nie znalazł tam jednak kotliny Białego Kotła, tylko przytłaczającą zewsząd masę czerni. Z ogromnym wysiłkiem zmusił nogi do dalszej wędrówki. Podążał wzdłuż ściany, wyczulony na każdą anomalię. Po pewnym czasie na drodze stanął mu budynek wbudowany w skałę, na tyle duży, by mógł tam wejść Jotun niewiele większy od przeciętnego Asa. Wyglądał na stary i opuszczony. W wejściu brakowało drzwi.

Wewnątrz Hermod znalazł wśród śmieci kilka kilofów oraz kajdany. I te, i te nadawały się dla karłów. Zaintrygowany przeszedł do sąsiedniego pokoju. Tam, za wyłamaną kratą, tkwił w ścianie przycisk wielkości talerza. Przedstawiono na nim krąg, od którego odchodziły liczne promienie. Podobne symbole książę widział swego czasu w Svartalfheimie. 

Po dłuższej chwili namysłu postanowił zaryzykować. Stary mechanizm działał opornie, dlatego musiał włożyć w pchnięcie dużo siły.

Cały budynek zawibrował przy akompaniamencie przenikliwego dźwięku. Przewidziawszy coś takiego, Hermod rzucił się do ucieczki. Zatrzymał się dopiero, gdy dobiegł do tunelu, z którego przybył. Tutaj nie dotarło trzęsienie, więc mógł odetchnąć i spojrzeć za siebie.

Okropny dźwięk przycichł. Wysoko w oddali świecił coraz mocniej okrągły kryształ svartalfskiej latarni, chyba największej, jaka istniała. Mimo upływu kto wie, ilu zim, magii zaklętej w mechanizmie starczyło, by rozświetlić całą komorę przepastnego kamieniołomu.

 

*

 

W długiej historii dziewięciu światów był taki czas, gdy olbrzymy z Jotunheimu najeżdżały Svartalfheim. Porywały stamtąd karły, aby wykonywały dla nich najcięższe prace, na przykład w tym podziemnym kamieniołomie. Hermod mógł tylko zgadywać, czemu został opuszczony. Nie wykluczał buntu niewolników.

Dno zapełniały wysokie na kilka a czasem nawet kilkanaście jardów stosy bloków odłupanych ze ścian. Przypominały budowle z klocków stawiane przez dzieci. Nikt w tak niestabilny sposób nie powinien składować materiału. Wędrując przez ten dziwny skład, czy też raczej imitację miasta, natrafiał na gruzy oraz głębokie ślady pazurów wydrapane w kamieniach. Pod jednym z nich znalazł też skrawek łuskowatej skóry smoka.

Mimo strachu szedł dalej, o ile było to możliwe, wąskimi przejściami. Przeczucie podpowiadało mu, że torbę z listem odnajdzie w legowisku bestii. Powszechnie było wiadomo, że smoki są łase na wszelkie błyskotki, nawet tak drobne, jak złote klamry.

W gnieździe mógł być też Ragnar. Książę wolał nie myśleć, w jakim stanie.

Wysoko w górze svartalfska latarnia nie przestawała hałasować. Przywykł do tego dźwięku, choć pobolewała go od niego głowa. Samo światło, choć nie tak intensywne jak prawdziwe słońce, zapewniało na tyle dobrą widoczność, że nie potrzebował pochodni.

W pewnym momencie, gdzieś nie całkiem daleko, rozległ się pełen wściekłości ryk. Hermod akurat przechodził na drugą stronę szerokiej alei. Niewiele myśląc, wskoczył do wąskiej uliczki ukrytej w cieniu. Uderzył w coś, a raczej kogoś. Zanim zdołał to przetrawić, para rąk mocno go objęła. Sekundę później leżał przyciśnięty twarzą do ziemi, bez możliwości sięgnięcia po miecz.

– Puść mnie! – Starał się nadać swemu głosowi władczy ton.

– To ty włączyłeś latarnię? – zapytał surowo kobiecy głos.

– Czy to teraz ważne?! Tam szaleje smok!

– Boś go rozjuszył, kretynie. I nie krzycz tak.

Hermod był zbyt skonfundowany, by wziąć do siebie obelgę. Zaprzestał też walki o oswobodzenie dłoni. Wtedy nieznajoma uwolniła go. Wstał, zanim jednak zdołał zapytać o cokolwiek, pchnęła go ku wyjściu na drugim końcu uliczki. Chciała, by poszedł z nią i nie przyjmowała sprzeciwu.

Wyszli na aleję oblaną światłem latarni. Kobieta wyminęła Hermoda, zerkając na niego z ukosa. Mogłaby być jego matką. Surowe warunki Jotunheimu nie zdołały ukryć asgardzkiego pochodzenia. Jej potargane, krótkie włosy mieniły się białym złotem a ciemne oczy lśniły inteligencją. Miała na sobie gruby, wielokrotnie reperowany płaszcz oraz znoszone buty, do których wbiła nogawki spodni. Na plecach niosła poręczną kuszę i kołczan. 

Coś nietypowego było w jej kroku. Mimo to szła pewnie i szybko przez kamienne miasto, prowadząc ich jak najdalej od smoka. W ten sposób dotarli do placu otoczonego wysokimi ścianami z bloków, przypominającego dziedziniec. Ku wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większej radości Hermoda, czekał tam Ragnar. Pełen ulgi podbiegł do konia. Zwierzę było całe i zdrowe, tylko wystraszone. Je też cieszyło ponowne połączenie z właścicielem.

– Znalazłam go, jak się błąkał po okolicy – wyjaśniła kobieta – tuż zanim włączyłeś latarnię.

– Dziękuję – powiedział przez łzy Hermod, a ponieważ uznał, że to dobry moment, dodał: – Jak się pani nazywa?

Tym razem to ona została zbita z tropu. Przez moment wyglądała, jakby próbowała coś sobie przypomnieć.

– Rind. To moje imię.

Książę podszedł do niej i zdjąwszy czapkę, ukłonił się lekko.

– Hermod. Jestem niezmiernie pani wdzięczny za odnalezienie i zaopiekowanie Ragnarem.

Ledwie wypowiedział ostatnie słowo, oboje usłyszeli kolejny ryk.

– Musimy wyłączyć latarnię, Hermodzie – powiedziała stanowczo pani Rind.

Książę chwycił konia za wodze.

– Dlatego, że irytuje smoka?

– Między innymi. Ten tutaj nie lubi światła i ma wrażliwe uszy.

– Zna go pani?

Zdjęła z pleców kuszę i zaczęła naciągać na nią bełt.

– Często włazi do mojej nory i wykrada sprzęt. Wczoraj znowu przylazł.

– Mi też coś zabrał, proszę pani.

– Najpierw latarnia, potem legowisko. Mamy mało czasu.

 

*

 

Niebezpieczeństwo było coraz bliżej. Hermod wskoczył na Ragnara, za nim pani Rind.

– Wiesz, gdzie jechać? – zapytała.

– Mniej, więcej. – Ręką pokazał sklepienie. Od latarni do budynku z przyciskiem biegły przewody niosące magię.

Właśnie w tym momencie zza zakrętu wypełzł smok. Swym smukłym ciałem nie pozostawiał wiele miejsca w alejce. Z czerwonych oczu wyzierała czysta furia. W chwili, gdy otworzył paszczę, pani Rind wystrzeliła w jego stronę z kuszy. Czy trafiła, Hermod nie wiedział, bo ruszyli w kierunku prostopadłej ulicy. Miał sekundy na podjęcie decyzji. Kobieta znów go objęła mocno ramionami, tym razem żeby nie spaść.

Zmusił Ragnara do ostrego skrętu w lewo. Wybiegli na bardzo długą aleję, gdzie dalej ponaglał biednego rumaka.

“Jak wrócimy do Asgardu, mój drogi – obiecał mu w myślach – zamieszkasz w najpiękniejszej stajni, gdzie już zawsze będą ci sypać do złotego żłobu najsmaczniejsze siano.”

– Na jaja Ymira! – zawołała pani Rind. – Ten jaszczur jest szybki!

Mając prostą drogę przed sobą, Hermod mógł zaryzykować zerknięcie do tyłu. Smok gonił ich zaślepiony żądzą mordu. Jeszcze był daleko.

Cwałowali tak szybko, że kamienne bloki po bokach były tylko smugami. A przed nimi powoli wyrastała bodajże największa konstrukcja w kamieniołomie. Przypominała pałac z wieżą. Hermod patrzył na nią z rozpaczą. Próbował coś wymyślić, ale Ragnar nabrał takiego tempa, że następny zakręt skończyłby się fatalnie.

Wśród szarych kamieni dostrzegł czarny kształt wąskiej bramy a w niej drobny, jasny punkcik.

“Może jeszcze nie wszystko stracone?” – pomyślał i delikatnie pociągnął z wodze.

– Czy ty zwa… – Pani Rind urwała, kiedy zobaczyła pałac. – Szlag.

To był szalony pomysł, wymagający ogromnej precyzji. Jedna szansa na milion. Jeździec wydawał koniowi proste komendy, podczas gdy pasażerka obserwowała tyły.

– Dogania nas!

Ragnar zwolnił do szybkiego galopu. Tyle powinno wystarczyć. Hermod nakierował go tak, by wpadł w bramę pałacu. Za sobą słyszał nieludzkie sapanie.

– Przyspiesza! – krzyknęła pani Rind.

Na usta księcia wypełzł uśmiech.

– Świetnie! – Jego plan mógł się udać.

Z pochylonymi głowami wjechali do tunelu. Ledwie starczyło tu miejsca dla konia. Po obu stronach cale dzieliły kolana Asów od ścian. Kiedy tylko wyjechali na zewnątrz, po drugiej stronie smok uderzył w pałac. Nie obejrzeli się, aby popatrzeć. Wystarczyło im słuchanie rumoru walącej się za nimi konstrukcji oraz ryku zgniatanej bestii.

Zatrzymali się bezpiecznie dopiero poza granicami miasta. Ragnar parował jak wrzątek. Hermod prawie spadł z siodła przy schodzeniu. Choć bolały go wszystkie mięśnie, pomógł zejść pani Rind. Wspólnie popatrzyli na chmurę pyłu w oddali.

– Zabiłeś smoka, Hermodzie – powiedziała kobieta ze szczerym uznaniem.

Świadomość tego powoli do niego docierała. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Znów straciłby równowagę, gdyby pani Rind go nie przytrzymała zapatrzona gdzie indziej. Również spojrzał w tamtą stronę. Zamrugał parę razy, lecz to nie były zwidy ze zmęczenia: latarnia przygasła, by po chwili na powrót rozbłysnąć światłem jaśniejszym niż dotąd.

 

*

– To wielka, zaniedbana fuszerka – wyjaśniła pani Rind. – Skonstruowali ją ignoranci rękami niewolników. Wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli pozostanie włączona.

– Ja też nie – mruknął Hermod.

Jechali wzdłuż ściany komory aż dotarli do budynku z przyciskiem. Latarnia na przemian gasła i jaśniała w nierównych odstępach. Ponieważ światło nie docierało do pokoju w głębi, książę zapalił pochodnię. Wcześniej tego nie zauważył, ale w kącie były ciężkie, żelazne drzwi. Przez te wszystkie zimy niemal stopiły się ze ścianą.

– Tam jest cały mechanizm! – Pani Rind przekrzyczała wibrujący dźwięk. – Nie ma szans na wejście bez porządnych machin wojennych! Próbowałam!

Przycisk tkwił głęboko wciśnięty w ścianę, jak go Hermod pozostawił. Przyłożył czubek miecza do szczeliny między nimi. Drżenie dotarło do nadgarstka zanim cofnął rękę. Pani Rind odepchnęła go.

– Zwykła siła tu nie wystarczy, chłopcze!

Z kieszeni płaszcza wyjęła kawałek kredy. Nie bacząc na wibracje, zaczęła kreślić spiralnie wokół przycisku drobne runy. Jednocześnie wymawiała zaklęcia. Książę słuchał z podziwem, jak na przekór hałasowi jego nowa znajoma zachowuje własny rytm. Pisanie skończyła, kiedy musiała stanąć na palcach. Nie przerywając swej pieśni, położyła na ścianie dłonie.

Magia wokół gęstniała. Trzęsienie przybierało na sile. Mimo rosnącej paniki Hermod pozostał przy pani Rind. Nie mógł jej opuścić po tym, co przeszli z jego powodu. Zamknął jednak oczy. W samą porę, bo rytuał zakończył potężny błysk. Gdzieś przed nim coś gruchnęło o ziemię. Sam też upadł.

Musiał stracić przytomność, bo obudził go Ragnar trącając nosem. Stała też nad nim pani Rind z pochodnią. Czary wyraźnie ją wyczerpały, lecz uśmiechała się.

– Pobudka – powiedziała wesoło. – Wiesz? Bardzo trudno cię dobudzić.

Następną rzeczą, z której zdał sobie sprawę, była panująca wokół nich cisza.

 

*

 

Zanim wyruszyli do legowiska smoka, trochę czasu spędzili przy ognisku rozpalonym z nadających się do tego śmieci.

– Skąd pani tak dużo wie o tym miejscu? – spytał Hermod.

– Często chodzę tu grzebać. Kiedyś znalazłam dziennik jednego z niewolników. Zaledwie kilka wpisów zdołałam rozczytać.

Zachęcona przez księcia, wyjawiła, co wiedziała o kamieniołomie. Miejsce działało długo, aż w końcu doszło do konfliktu między właścicielami. To dało okazję karłom do wszczęcia buntu. Z nielicznych, czytelnych fragmentów nie poznała dokładnego przebiegu walk, ale jeszcze jakiś czas po powstaniu mieszkali tu dawni niewolnicy.

– Dlaczego postawili sztuczne miasto?

Pokręciła głową. Miała kilka teorii. Według najbardziej prawdopodobnej, karły chciały tutaj zbudować własną osadę. Z jakiegoś powodu jednak zrezygnowały, pozostawiając za sobą cudaczną makietę. Podejrzewała też, że smok zadomowił się tutaj długo po opustoszeniu komory.

O sobie samej nie mówiła już tak chętnie. Kiedy Hermod wspomniał króla Odyna, skrzywiła się. Z pewnych powodów po wojnie Asów z Wanami opuściła Asgard. Wędrowała po światach, szukając miejsca, gdzie mogłaby żyć spokojnie w samotności, aż dotarła do Białego Kotła.

– Tu mi dobrze – stwierdziła. – Poza smokiem nikt mi nie przeszkadzał.

Książę przytaknął ze zrozumieniem. Dobrze przyjął jej małomówność, bo nie musiał w zamian zdradzać nic o sobie i swojej misji. Wolał to zrobić, kiedy odnajdzie list.

 

*

 

Jak na ironię, spowite ciemnością miasto z dużych klocków wydawało się bezpieczniejsze, niż gdy oświetlała je latarnia. Pani Rind szła z pochodnią jako przewodniczka, za nią podążał Hermod prowadzący Ragnara. Nie zboczyli z trasy, aby zobaczyć martwego smoka.

Legowisko znajdowało się w samym centrum. W gnieździe ułożonym z pokruszonych bloków zalegał złom, niewątpliwie kiedyś lśniący. Blask ognia odbił się wyraźnie od dwóch przedmiotów. Asowie weszli głębiej.

Nie wierząc własnemu szczęściu, Hermod podniósł znajomą torbę. Miała przegryziony pasek, ale klamry pozostały nienaruszone. Koperta wewnątrz miała jedynie pogniecione rogi.

Podszedł do pani Rind. Trzymała drugi przedmiot, który okazał się metalową protezą nogi. Na widok miny księcia, kobieta zaśmiała się. Oddała mu pochodnię a sama usiadła na kawałku gruzu. Podciągnęła obie nogawki spodni, pokazując parę sztucznych kończyn. Kopnęła pogryzioną protezę.

– To miał być najnowszy model – powiedziała z westchnieniem. 

Hermod zakasłał, by ukryć zmieszanie. Po chwili wahania przedstawił się ponownie, tym razem ze wszystkimi tytułami. W pełni wyjawił powód swej podróży i wręczył kopertę zdumionej adresatce. Pod jej palcami pękła zaklęta pieczęć. Czekał z niepokojem, aż skończy czytać list.

– Ha! – zawołała. Trudno było ocenić, czy była bardziej rozbawiona, czy oburzona. – Wysłać własnego syna do dawnej miłości z prośbą o powrót na stare śmieci! Jakże to podobne do tego starego kruka! Dobrze wie, że gdyby przylazł osobiście, to bym mu na powitanie strzeliła bełtem w ostatnie oko! – Wzięła dwa głębokie oddechy, po których mówiła już spokojnie. – Pozwól mi, książę, zastanowić się nad odpowiedzią. W międzyczasie ugoszczę ciebie i Ragnara u siebie. Wszyscy troje potrzebujemy odpoczynku.

 

*

 

Nora pani Rind okazała się chatą zasłaniającą całkiem przestronną jaskinię w zboczu góry. Bardziej niż dom przypominała warsztat pełen przeróżnych mechanizmów. Hermod domyślał się przeznaczenia jedynie części z nich.

Gospodyni przygotowała na obiad pieczonego orła. W mięsie nadal był widoczny otwór po grocie kuszy.

– Poczmistrz, co? – zagadnęła przy posiłku. – Ciekawe zajęcie dla syna króla.

– Na tron mi się nie śpieszy, proszę pani – odparł Hermod. – Za długa kolejka.

– Mogę cię zapewnić, książę, że nikt z niej nie jest ode mnie. Tak daleko nie zaszliśmy.

– Jak… – zaczął Hermod, ale pani Rind weszła mu w słowo.

– W czasie wojny odpowiadałam za machiny oblężnicze. Potem się pokłóciliśmy. Powiedzmy, że nie lubię, kiedy ktoś uważa, że pozjadał wszystkie rozumy. A skoro chce, żebym wróciła, to raczej nie po to, aby rozpalić w starym piecu.

Hermod bez słowa zgodził się ze wszystkim, co powiedziała. Dobrze znał ojca i jego postępowanie z innymi. Najbardziej cenił sobie tych przydatnych.

Na tym pani Rind zakończyła temat. Dla niej odpoczynek zapewne oznaczał powrót do pracy, bo po obiedzie usiadła przy warsztacie. W pełnym skupieniu naprawiała uszkodzoną protezę. Książę wolał jej nie przeszkadzać.

Nałożył płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Z tarasu rozciągał się widok na kotlinę. Jak okiem sięgnąć, ze śnieżnej pokrywy wystawały jedynie czubki drzew. Niebo było szare, ale przynajmniej nie padało.

Ragnar stał przywiązany do płotu. Przed sobą miał paszę, ale jej nie jadł. Spał. Hermod usiadł obok niego. Zapatrzony w pozbawiony barw krajobraz Białego Kotła, rozmyślał o tym, przez co przeszli i co jeszcze ich czeka.

Po raz pierwszy w życiu zatęsknił za papierkową robotą.

Koniec

Komentarze

Cześć, Ajzan :) Mitologia nordycka jest mi dobrze znana, zresztą nazwałaś konia imieniem mojego awatara, więc muszę powiedzieć, że czytając tekst czułem się jak w domu :P Tylko że była to podróż czysto przygodowa. Zabrakło mi jakiejś głębi, emocji, mocniejszego sensu tego wszystkiego. Hasła konkursowe są tutaj w sumie tłem, wplecionym w historię, którą mogłabyś opowiedzieć i bez nich. Czytało mi się fajnie, bo sprawnie napisane i jak wspominałem, to moje klimaty, ale wiele więcej rzec nie mogę. Fajna opowiastka do obiadku, ale bez elementów, które sprawiłyby, że tekst zostanie w pamięci na dłużej. Pozdrawiam!

Cześć, Ajzan!

 

Motywy z mitologii nordyckiej przyciągają mnie jak magnez, więc nie mogłam do Ciebie nie zajrzeć. Fajnie, że opisałaś postaci spoza ścisłej czołówki, skłoniło mnie to do tego, żeby coś o nich doczytać. Piszesz lekko i zgrabnie, więc lektura była dla mnie przyjemnością.

Fabuła może rzeczywiście jest, jak wspomniał Realuc, „czysto przygodowa”. Ale z drugiej strony sagi i mity bywają również takie. Zarówno to, jak i inne Twoje opowiadania (na razie przeczytałam trzy, ale zamierzam poznać wszystkie) są tak napisane, że byłabym w stanie uwierzyć, że są kanoniczne :) 

Jedyne, co trochę zbiło mnie z tropu, to proteza Rind. Czy jest to jakaś aluzja do wątku z mitów? Myślę, że Tyr chętnie by skorzystał z takiej możliwości ;)

 

Powiedzmy, że nie lubię, kiedy ktoś uważa, że pozjadał wszystkie rozumy.

Zaśmiałam się przy tym zdaniu. Kto jak kto, ale akurat Odyn mógłby to o sobie powiedzieć :D 

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Realuc, dziękuję. ^^ Przyznam, że koń początkowo nie miał imienia, ale w miarę, jak z biegiem historii wyrastał na trzeciego ważnego bohatera, musiałam mu jakieś nadać. xD. Początkowo Ragnar był jedynie na zastępstwo, póty nie wymyślę czegoś lepszego, ale polubiłam je, więc zostało.

Kto wie, może w przyszło napiszę o jego potomstwie, źrebakach Ubbie, Ivarze i Hjalmarze. ;-)

Sama historia wiem, że jest prosta i głęboka jak kałuża. Aby się zmieścić w limicie, musiałam trochę przyciąć, m. in. radość Hermoda z ponownego znalezienia się na szlaku.

Tobie również dziękuję, nati. ^^ Miło poznać kogoś, kto również interesuje się mitologią skandynawską.

Protezy Rind to mój własny pomysł, wynikający po części z potrzeby dania jej powodu, dlaczego była w mieście z klocków.

Tak, Odyn to właśnie taki ktoś. xD

Witaj, Ajzan!

Ja bawiłem się bardzo dobrze :D Nie potrzebuję głębszych przemyśleń w każdym opowiadaniu, wystarczy dobra przygoda, fajny klimat (Nordycki, a takie lubię) i dobry warsztat. Ty masz to wszystko.

Na dodatek przez dłuższą część opowiadania nie mogłem się przyzwyczaić, że Ragnar to koń, a nie człowiek, więc kilka scen i opisów było dla mnie zabawnych ;)

Jak najbardziej przyjemna lektura, ciekawie wykorzystane hasła konkursowe. Ja od siebie polecę do biblioteki.

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć, Ajzan, z góry przepraszam za komentarz pisany z telefonu. Przeczytałem opko, poszło to płynnie i szybko, ale nie wiem do końca, co mam myśleć o tekście i czy pasuje mi taki retelling nordyckich podań. Nie czepiam się o to, że brakuje tu głębi, morału czy przesłania – wcale nie musi ich być, ale opowieść wydała mi się ciut bezemocjonalna. Ot, dostał zadanie, pojechał, koń mu zniknął. Smok też nie zrobił wrażenia, a miał być przecież gwoździem programu i jego pojawienie się powinno podekscytowany czytelnika ;) Mogę za to powiedzieć, że tekst jest bardzo lekki, czyta się go łatwo i nie męczyłem się w trakcie lektury. Tu i ówdzie brakuje przecinków, słówek czy jest niezręczny szyk, ale to drobnostki (i nie dam rady ich wskazać z telefonu xd).

Na początek garść uwag i subiektywnych wątpliwości natury technicznej ;)

Munin odpowiedział kolejnym ukłonem, następnie zmienił na powrót w kruka i odleciał. 

Dałbym “zmienił się”, albo, bez “się”, “przemienił”.

 

Czasem dostrzegał w oddali maszerujących Jotunów. Oni na szczęście nie widzieli jego.

A tutaj coś jest nie tak z tym drugim zdaniem. Te “jego” na końcu mi nie pasuje :/

 

Niestrudzony Ragnar brnął przez coraz głębsze zaspy. Z każdym kolejnym dniem wiatr zacinał coraz mocniej.

Powtórzenie.

 

Nie znalazł tam jednak kotliny Białego Kotła, tylko przytłaczają zewsząd masę czerni. Z ogromnym wysiłkiem zmusił nogi do dalszej wędrówki. Podążał wzdłuż ściany, wyczulony na każdą anomalię. Po pewnym czasie na drodze stanął mu budynek wbudowany w skałę, na tyle duży, by mógł tam wejść Jotun niewiele większy od przeciętnego Asa.

Kotlina Białego Kotla dziwnie brzmi. Słowo anomalia nie pasuje mi do narracji, no i wbudowany budynek też jakoś nie brzmi :/

 

Kolejna rzecz, która mi nie gra to wymiana zdań między Hermodem a Rind. Jakaś taka, mało naturalna się wydaje, przez tę formę grzecznościową “proszę pani”, “jak się pani”, która mi odstaje od tła i toku wydarzeń – przecież oni chowają się w kamieniołomie przed smokiem, gotowi do walki bądź ucieczki, a gadają ze sobą jak dwójka ludzi w poczekalni u lekarza. A przecież chwilę wcześniej ona go przyszpilała do gleby i zwracała się per “kretynie”.

 

I kolejna rzecz, która mi nie pasuje: Rind gada, że do mechanizmu latarni nie da rady wejść bez porządnych machin wojennych, bo ona już próbowała się tam dostać. A chwilę później runami i magią robi łubudu, które gasi latarnię, podejrzewam więc, że niszczy mechanizm.

 

Całość napisana jest lekko i bardzo przygodowo. Przez takie historie nie trzeba się przebijać, po prostu wystarczy dać ponieść i to jest całkiem fajne. Oprócz wcześniej wymienionych uwag, mam też problem z odbiorem, bo widać, że to jest “fragment z życia” Twojego cyklu. Nie widzę wyraźnej puenty, zostawiasz też pootwierane wątki, do których wcześniej dałaś niezłe zajawki. Słowem, a nawet kilkoma: nie sposób bym poczytał Twój tekst jako zamknięte opowiadanie, a raczej jako wstęp do czegoś większego. Skoro to część cyklu, to czy masz w planach te wątki kiedyś pociągnąć? Bo jeśli tak, to ja z chęcią przeczytam co dalej z panią Rind, czy wróciła z Hermodem, czy nie wróciła, a jak nie wróciła, to co na to Odyn i czemu mu była potrzebna specjalistka od machin wojennych? Czyżby na wojnę się jakąś szykował? To są te wątki, które zostawiły mnie w zawieszeniu po skończonej lekturze :)

Ale czytał się bardzo przyjemnie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Serwusik,

Pozłacana tabliczka na wysokości jego oczu informowała, że po drugiej stronie znajduje się biuro naczelnego poczmistrza. 

“To ja” – pomyślał ponuro, sięgając do kieszeni po klucz.

Bardzo rozbawiło, ale chyba nie powinno. Ja na przykład nie mówię w myślach “to ja” patrząc na swoje nazwisko na domofonie;)) ale to fraszka i bzdurka.

Tak serio, to przyjemne opowiadanie. Owszem nie ma wielkiej głębi, ale jest rozrywka, a to wartość. Nie znam niestety ani mitologii nordyckiej, ani innych Twoich opowiadań (to i to może kiedyś zmienię), więc smaczków, nawiązań , przekształceń nie wyłapałem, co jednak przesadnie nie przeszkadzało.

Co do hasła konkursowego, dobrze i zgrabnie wykorzystane, jak dla mnie. Bardzo mi się podobało to “miasto z klocków” jako sceneria wydarzeń.

 

Ukłony

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Fabuła raczej skromna w porównaniu do rozwlekłego początku. Zawiązanie akcji następuje dopiero gdzieś w połowie i daje apetyt na emocjonującą przygodę, nie do końca jednak zrealizowaną. Szukałam hasła konkursowego “świat z klocków”, ale jest ono tutaj pretekstowe, ani tego świata sobie nie wyobraziłam, ani nie wzbudził on żadnych emocji. Zastanawiam się, czy można to opowiadania potraktować jako zamkniętą całość, bo wielu rzeczy do końca nie zrozumiałam, a to z tego powodu, że mitologia nordycka jest mi zupełnie obca.

Pozdrawiam!

Przeczytane. Odczucia mam bardzo podobne do Chalbarczyk. Widzę ovydwa elementy tekstu, ale klocki pojawiają się jako dodatek a smok bardzo szybko ginie – są to rekwizyty, które w zasadzie nie mają znaczenia dla całej opowiastki. Sam motyw przewodni, to jest dostarczenie listu, nie porwał mnie. Tym bardziej, że powód jego wysłania okazał się prozaiczny, a w zasadzie nawet go nie poznaliśmy – ot, Rind ma wrócić do Asgardu. Ale po co? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to tylko fragment historii, a nie cała historia. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przygodowe i tylko tyle.

 

  Król podniósł na syna zimne jak stal oko.  Rozbawiło mnie podnoszenie oka zimnego jak stal :)

Przed wyjazdem dowiedział (się) tylko tyle o przejściu

Z góry przepraszam, że dopiero teraz odpisuję.

Bardzo wszystkim dziękuję za komentarze i uwagi.

 

DanielKurowski1, bardzo dziękuję również Tobie za klika. ^^ Nie sądziłam, że z konia wyjdzie taki element komiczny.

 

AmonRa, miło że wpadłeś. :-)

 

Outta Sewer, Hermoda kreowałam na gentlemana. Może, jak kiedyś będę przerabiała to opowiadanie, pracuję nad tymi formami grzecznościowymi. Tak samo jak tymi drzwiami, bo rzeczywiście tworzą błąd logiczny.

O Rind jeszcze kiedyś napiszę, ale na razie nie mam dobrego pomysłu. ;-)

 

TYRANOTYTAN 3000, cieszę się, że się podobało. :-)

 

Chalbarczyk, przyznaję, że w becie także poradzono mi skrócenie początku, ale uznałam, że nie dam rady bez szkody dla charakterystyki Hermoda.

 

Gekikara, masz rację. W przyszłych tekstach będę musiałam popracować nad wrażeniem, że to tylko fragment.

 

Koala75, i własnie takie opowiadanie miało być. :-(

Cześć!

 

Nordyckie, przygodowe fantasy. Miecz, rączy koń i kusza w starciu z rozszalałą bestią. A wszystko to w opustoszałym mieście pełnym wielkich bloków (klocków). Klasyczne fantasy, dzieje się, ale smoków i klocków nie było za wiele. O samym świecie bogów czy Odynie jest równie dużo jak o “hasłach”. Ale te oczywiście były, choć nawet nie dowiedziałem się jak ten smok wyglądał, nie mogę go sobie wyobrazić. Klocki też można by silniej zaakcentować, choćby w sposobie walenia się pałacu. Trochę takich elementów zabrakło imho. Ale to tylko moja opinia.

 

Z rzeczy edycyjnych, które mi się rzuciły:

Przed wyjazdem dowiedział tylko tyle o przejściu do Białego Kotła, → Przed wyjazdem dowiedział się tylko tyle o przejściu do Białego Kotła, 

Nie znalazł tam jednak kotliny Białego Kotła, tylko przytłaczają zewsząd masę czerni. → Nie znalazł tam jednak kotliny Białego Kotła, tylko przytłaczają zewsząd masę czerni.

Hermod bez słowa zgodził ze wszystkim, co powiedziała. → Hermod bez słowa zgodził się ze wszystkim, co powiedziała.

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przygodówka, którą lekko się czyta. Parę razy mi się uśmiechnęło podczas lektury. Z drugiej strony obawiam się, że na długo mi w głowie nie zostanie. Czegoś zabrakło, jakiegoś pazura.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Ajzan!

Twoje teksty czyta się lekko i przyjemnie, mają sporo ciekawych nawiązań mitologicznych i sympatycznych bohaterów. Problemem, o ile tak to się powinno nazywać, jest fakt, że widocznie tworzą część większej całość czyli zbiorku historii z Twojego autorskiego świata. W tej kwestii są gusta i guściki, mnie na przykład coś takiego nie przeszkadza, bo samej trudno byłoby mi wymyślać samodzielny świat do każdego kolejnego tekstu. Z drugiej strony w tego typu konstrukcji trudniej stworzyć wyraźną puentę, co przy krótkich tekstach bywa kłopotliwe. 

Niemniej jednak to opko czytało się i betowało bardzo przyjemnie.

Pozdrawiam

Cześć. Z góry przepraszam za tak późną odpowiedź.

Dziękuję krar85, Irko, za komentarze. Dziękuje również oidrin za klika. :-)

Do tekstu wprowadziłam ostatnie poprawki drobnych błędów wskazanych w komentarzach.

Nie będę ukrywać, że zdecydowanie wolę Ajzan od Melodyjki. “Między pieśniami” nie bardzo do mnie trafia typem retellingu, a kolejne opowiadanie w świecie Dziecka i Szczura chętnie bym przeczytała. Niemniej konkursowo przeczytałam cały tekst i to dokładnie, zamiast tylko zajrzeć.

Przeczytałam bezboleśnie, ale też całkowicie bez emocji – zarówno w odniesieniu do akcji czy bohaterów, jak i roboty literackiej. Fabuła idzie od A do Z, powoli i ociężale. Wszystko relacjonujesz, niczego nie pokazujesz. Podążasz leniwie za snującym się bohaterem, a potem bohaterka robi infodump, który streszczasz. Zero emocji, choć teoretycznie fabuła jest dynamiczna. Nic mnie w tym opowiadaniu nie zaskoczyło – a w retellingu chciałabym, żeby właśnie tak było. Cel wezwania Rind, a więc powód do opowiedzenia tego epizodu – niejasny, nie tłumaczy się w tekście.

Hasła konkursowe potraktowane bardzo dosłownie.

 

Czyta się niby gładko, ale technicznie bardzo dużo tu zgrzyta. Poniżej tylko częściowa łapanka, bo nie wypisywałam wszystkiego, tylko to, na czym się mocniej zawieszałam.

 

– Witaj, Muninie! – Ppowitał pierzastego gościa.

Z każdym kolejnym dniem wiatr mocniej zacinał.

Zacina deszcz albo śnieg, wiatr nie.

 

Wymacał na ziemi tuż przy szczelinie. Ręce tak mu drżały, że zdołał zapalić dopiero trzecią zapałką. 

 

Jak porażony zaczął gorączkowo przerzucać bałagan.

Bałagan nie bardzo da się przerzucać, bo bałagan to raczej stan, a nie przedmiot. Od biedy metonimicznie przejdzie, ale nie jest to najlepszy frazeologizm.

 

Im dalej Hermod szedł, tym tunel robił się coraz bardziej stromy stromszy. W jednej ręce trzymał pochodnię, w drugiej miecz.

Tunel miał dwie ręce, a w nich miecz i pochodnię?

 

W przeciwieństwie do swoich starszych braci[-,] nie miał wielkiego doświadczenia z potworami,

przytłaczającą zewsząd masę czerni

Uch. Po pierwsze nie można przytłaczać zewsząd. Po drugie czerń to tu coś nienamacalnego, mrok, ciemność, więc nie może być masą.

 

wyczulony na każdą anomalię

Zbyt nowocześnie mi to brzmi, nawet jak na ten świat z pogranicza steampunku i Avengersów.

 

Po pewnym czasie na drodze stanął mu budynek wbudowany w skałę

To sugeruje, że budynek stał sobie koło drogi, po czym wyszedł na jej środek. Z animizujących wyrażeń już lepsze byłoby “wyrósł przed nim budynek”

 

I te, i te nadawały się dla karłów.

Raczej “Jedne i drugie nadawały się”

 

Dno zapełniały wysokie na kilka[+,] a czasem nawet kilkanaście jardów stosy bloków odłupanych ze ścian. Przypominały budowle z klocków stawiane przez dzieci.

Nikt w tak niestabilny sposób nie powinien składować materiału.

Strasznie to technicznie brzmi jak na opowiadanie.

Wędrując przez ten dziwny skład, czy też raczej imitację miasta, natrafiał na gruzy oraz głębokie ślady pazurów wydrapane w kamieniach.

A tu by się przydał podmiot, bo po drodze miałaś mnóstwo innych podmiotów. Plus: zamiast imiesłowu na początku lepsze byłoby “w wędrówce…”

 

błyskotki, nawet tak drobne[-,] jak złote klamry

Klamra nie jest drobna.

 

Zaprzestał też walki o oswobodzenie dłoni.

Okropnie przekombinowane, prawie purpurowe. Zaniechał prób oswobodzenia dłoni?

 

Jej potargane, krótkie włosy mieniły się białym złotem[+,] a ciemne oczy lśniły inteligencją.

Pierwszy przecinek natomiast raczej do wyrzutki, opcjonalnie. Imho to raczej dookreślenie niż wyliczanie cech.

 

buty, do których wbiła nogawki spodni

Wsunęła, wcisnęła, raczej nie wbiła.

 

Surowe warunki Jotunheimu nie zdołały ukryć asgardzkiego pochodzenia.

To brzmi jakby warunki świadomie i celowo usiłowały to pochodzenie ukryć.

 

poręczną kuszę

Hmm. Jedną z cech kuszy jest to, że jest raczej nieporęczną bronią.

 

Ku wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większej radości Hermoda[-,] czekał tam Ragnar. Pełen ulgi podbiegł do konia.

Ragnar podbiegł do samego siebie?

 

– Wiesz, gdzie jechać?

Raczej: dokąd. Gdzie jest pytaniem o miejsce, dokąd – kierunek, cel.

 

“Jak wrócimy do Asgardu, mój drogi – obiecał mu w myślach – zamieszkasz w najpiękniejszej stajni, gdzie już zawsze będą ci sypać do złotego żłobu najsmaczniejsze siano[-.]”[+.]

Jeśli chodzi o zapis myśli, to póki jest konsekwentnie, może być taki zapis, choć w polskiej typografii raczej zamkniesz cudzysłów przed didaskalium i otworzysz go ponownie po pauzie.

 

Ragnar nabrał takiego tempa, że następny zakręt skończyłby się fatalnie.

Zakręt nie mógł skończyć się fatalnie. Skręt, wzięcie następnego zakrętu, manewr – wszystko, co robi koń. Zakręt to miejsce na drodze.

 

Jeździec wydawał koniowi proste komendy, podczas gdy pasażerka obserwowała tyły.

Znów brzmi mi to jakoś niepasująco do świata.

 

Na usta księcia wypełzł uśmiech.

– Świetnie! – Jego plan mógł się udać.

Plan uśmiechu?

 

Po obu stronach cale dzieliły kolana Asów od ścian.

To wyjątkowo niezgrabnie przekombinowane sformułowanie jak na to, że chcesz po prostu powiedzieć, że było wąsko. Tylko kolana były zagrożone zetknięciem ze ścianą? Oraz lepiej by było “tylko kilka cali” albo jakoś tak.

 

Ragnar parował jak wrzątek.

Hmm. Nie. Coś tu bardzo zdecydowanie nie gra.

 

Wspólnie popatrzyli na chmurę pyłu w oddali.

Znaczy wyprodukowali sobie wspólne oczy i nimi patrzyli? Oboje popatrzyli wystarczy.

 

Nie przerywając swej pieśni, położyła na ścianie dłonie.

To oczywiste, że chodzi o jej pieśń, więc zaimek-śmieć.

 

Trzęsienie przybierało na sile.

Może raczej wstrząsy przybierały?

 

Musiał stracić przytomność, bo obudził go Ragnar trącając nosem

Raczej trącaniem nosem. Imiesłów przysłówkowy współczesny ma dość konkretne zastosowanie, a ostatnio jest dramatycznie nadużywany błędnie.

 

Zachęcona przez księcia, wyjawiła, co wiedziała o kamieniołomie. Miejsce działało długo, aż w końcu doszło do konfliktu między właścicielami. To dało okazję karłom do wszczęcia buntu. Z nielicznych[-,] czytelnych fragmentów nie poznała dokładnego przebiegu walk, ale jeszcze jakiś czas po powstaniu mieszkali tu dawni niewolnicy.

“Miejsce działało” – niezgrabne jako wymiennik za kamieniołom, zbyt ogólne, bo miejsca zasadniczo nie działają.

 

Hermod podniósł znajomą torbę.

Znajomy jest raczej człowiek.

 

Na widok miny księcia[-,] kobieta zaśmiała się. Oddała mu pochodnię[+,] a sama usiadła na kawałku gruzu.

Trochę to “mu” tu nie pasuje, niezgrabne to zdanie.

 

– To miał być najnowszy model – powiedziała z westchnieniem. 

Miał? W sensie została oszukana?

 

Pod jej palcami pękła zaklęta pieczęć. Czekał z niepokojem, aż skończy czytać list.

Tu znów by się podmiot przydał, bo wygląda tak, jakby to pieczęć czytała list.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Ajzan,

całkiem przyjemna przygodówka, ale właśnie – zaledwie przygodówka. Lubię ten gatunek, ale tylko jeśli niesie ze sobą coś więcej niż akcję. Szczególnie że nie przepadam za mitologią, choć i tak fajnie ją ograłaś, ale tutaj pewnie pomogły wybrane hasła ;)

Czegoś mi zabrakło do pełnej przyjemności z lektury.

 

Pozłacana tabliczka na wysokości jego oczu informowała, że po drugiej stronie znajduje się biuro naczelnego poczmistrza. 

“To ja” – pomyślał ponuro, sięgając do kieszeni po klucz.

Okropna ekspozycja. Nawet jeśli podczas czytania swojego nazwiska przelatuje nam taka myśl, w prozie wygląda to źle.

 

Powodzenia w konkursie! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć, Ajzan.

 

Ogólnie mi się podobało (nie jestem fanem przygodówek, ale kilka przeczytałem :) ) Co do technikaliów nic się nie wypowiem, bo ekspertem nie jestem, ale kilka zauważyłem. Dodatkowo miałem wrażenie, że czytam część czegoś większego (sam mam też taki problem dużo zaczynam mało wyjaśniam) 

Pozdrawiam i życzę powodzenia.

Wybacz, ale nie napiszę chyba niczego oryginalnego – stworzyłaś lekki, przyjemny tekst, który czytało się bez potknięć, ale i który raczej nie zostanie ze mną na dłużej. Co nie zmienia faktu, że piszesz sprawnie i to fajne, że Twoje kolejne opowiadania (jak rozumiem) rozgrywają się w tym jedynym świecie. Muszę sięgnąć po jakieś inne opowiadanie z serii ,,między pieśniami”.

Pozdrawiam!

Zgodzę się z przedpiścami, że to przygodówka przyjemna w czytaniu.

Ciekawe jest, że konkursowe hasa dodatkowo pożeniłaś z nordycką mitologią. Mam jednak wrażenie, że tych klocków w tekście jest trochę mało. Smoka też nie za wiele, ale wystarczająco.

Ogólnie – limit raczej Cię uwierał.

Babska logika rządzi!

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. ^^

Sóźniony edit: Dziękuję również Tobie, Finklo, za klika. ^^

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka