Cicha noc.
Słyszała tylko wściekłe bicie jego serca.
Święta noc.
W końcu czekał na ten dzień cały rok.
Pokój niesie ludziom wszem.
Tak mówili. Ale cena była wysoka.
Zieleń i czerwień nigdy nie wyglądały razem dobrze i nie należało ich łączyć.
– Tego dnia należy. – Słyszała pełne emfazy słowa.
Tris wolała sobie wyobrażać, że krew, którą przesiąknięte było wszystko dokoła, ma jednak inny kolor. Piękna żółć, morski błękit… Chociaż nie. Nie chciała ich również znienawidzić.
Uniosła wzrok na Magnusa, z którego dłoni wytryskał zielony zwój magii. Pierwsza osoba zwaliła się na posadzkę. Nikt jej nie powiedział, że moc, potrafiąca czynić cuda, potrafi być tak krwawa.
Nikt jej nie powiedział, że za zapachem krwi można w pewnym momencie zatęsknić.
– Następny! – zawołał humanoidalny konsjerż.
Pieróg wyglądał pięknie. Po prostu… pięknie. Niczym bryłka złota w złotej polewie. Wyobrażała sobie, że jak pociąga nosem, to buchająca nad potrawą para wędruje do niej niczym w bajkach. Nie mogła jednak wystarczająco mocno się zaciągnąć, bo stała za daleko i dolatywały do niej jedynie te mniej przyjemne zapachy.
Wychudzony mężczyzna z implantem w oku wysunął drżącą dłoń i chwycił widelec. Żeby przekroić pieroga na pół potrzebował, drugiej dłoni, aby przytrzymać tę pierwszą. W końcu kawałek zaczął wędrować do jego ust i Tris obserwowała go łapczywym wzrokiem, nie zdając sobie sprawy, że stoi z otwartymi ustami.
Magnus również tkwił zaabsorbowany, lecz skupiał się na klatce piersiowej Pasterza. Czuł bicie serca tak mocno, że knykcie zbielały mu zaciśnięte na podłokietnikach. Spod nich wyłaniał się mały zielony obłok gotowy do uczty.
Mężczyzna wreszcie wsadził kęs do ust i zamknął oczy w niewysłowionej rozkoszy. Wszyscy zgromadzeni przeżywali to razem z nim, bo nigdy nie mieli prawdziwego jedzenia w ustach.
– Kapusta i… – zaczął Pasterz, ledwo wymawiając słowa – grzyby.
Po sali rozległo się westchnienie.
– Tak jak powinno być – wyszeptała siwowłosa kobieta. Nieśpiesznie otarła łzę rąbkiem sukni.
– Grzyby. – Tris lubiła powtarzać to słowo. Dziwnie układało się w ustach. Nigdy nie widziała grzyba w pierwotnej postaci i była ciekawa, czy Pasterz wiedział, jak smakują, czy jedynie udawał.
Stała odeń kilka metrów, ale usłyszała przełknięcie. Ten dźwięk działał jak budzik. Od razu wyrywał z zamyślenia, po nim rozległ się bowiem huk i kolejny Pasterz upadał na podłogę, uderzając ciężką czaszką o marmurowe płytki. Przynajmniej ten nie miał stalowych wzmocnień, bo Magnus narzekał na tworzące się wyżłobienia, a i ciężej się je myło.
W miejscu uczty opadały zielone linie, które powoli oplatały całe pomieszczenie, po czym wracały do właściciela. Niegdyś uważała, że są niesamowite i należy ich dotknąć, ale za ciekawość zapłaciła spaloną skórą. Teraz czuła fantomowy ból za każdym razem, gdy mag rzucał zaklęcia.
Na Ceremonię zawsze zakładał białą pelerynę spływającą na prawe ramię – przy czarnym stroju i implantach na twarzy wyglądał przerażająco, ale całość wpasowywała się w pomieszczenie w tym samym stylu. Jednak po śmierci trzeciego Pasterza czerwień i zieleń w końcu tworzyły świąteczną atmosferę, jak niegdyś powiedziała jej matka.
Miała wtedy sześć lat i trzęsła się ze strachu, lecz mama płakała rzewnymi łzami, z cicha podśpiewując. W następne święta została drugim Pasterzem.
Ubolewała, że jednak nie trzecim, najważniejszym, ale od zawsze chciała spróbować zupy grzybowej. Tris zachowała sobie w pamięci widok jej wniebowziętej miny podczas posiłku. Wolała zapomnieć chłód krwi, którą później musiała zmywać. W święta najgorsze było sprzątanie.
Droidy zaczęły ciągnąć ciało po posadzce, specjalnie znacząc trasę bordowym pasmem. Każdy Pasterz zmierzał do innych drzwi – pierwszy do pierwszych po prawej, drugi do tych naprzeciwko, trzeci do drugich po prawej i tak dalej. Jedenasty prowadzony był do drzwi na środku.
Magnus oblizał usta, wykrzywił się, jakby wypił wódkę, po czym oparł się mocniej lewą ręką na krześle. Drugą położył na udzie, a nogi wystawił naprzód. Miał piękne lśniące buty, opinające łydki.
Tris nie pierwszy raz zastanawiała się, jak wiele zostało w nim z człowieka, a ile z maszyny. Magowie nie szczędzili sobie ulepszeń. Ona sama nie miała żadnego, co sytuowało ją w tym, a nie innym zawodzie.
Magnus machnął dłonią opancerzoną w czteropalcowy pierścień i do komnaty wszedł czwarty Pasterz – babinka z pomarańczowymi włosami. Tylko starsi zgłaszali się do tej pozycji, bo z wiekiem narastała potrzeba spróbowania kapusty z grochem. Tris, jak i wielu innych, zmarszczyła się podczas jej podawania.
Babuszka zamlaskała.
– Kapkę więcej majeranku – powiedziała, mrugając do Magnusa.
Ten skinął poważnie głową, bo rady Pasterzy należały do niezwykle cennych, po czym uwolnił zielone jęzory. Pomarańczowe włosy ułożyły się na ziemi niczym aureola.
Dziadek dziewczyny również zgłosił się kiedyś na czwartego Pasterza.
– Pamiętaj, Tris, żeby zapisać się za jakiś czas. Kiszona kapusta ma bardzo cenne wartości odżywcze – mawiał, unosząc przerdzewiały palec.
Wcześniej uważała to za bardzo ważne, ale teraz nie mogła przestać myśleć o bezsensowności tego zdania. Chociaż…
„Może te wartości nazywają się tak, bo ożywiają po śmierci? Czy dlatego im człowiek starszy, tym bardziej nie potrafi przestać o nich mówić?”, pomyślała.
„Ludzie powtarzają to, czego ich nauczono. Teraz skup się, dziewczyno”.
W jej głowie rozbrzmiał mocny głos Magnusa i choć wiedziała, że na nią patrzył, nie była zdolna się obrócić. Pokiwała więc głową. Jak głupia zapomniała, że magowie potrafią wszystko.
Kolejni Pasterze i kolejne dania mijały dla Tris zbyt wolno. Ledwo mogła oddychać od nagromadzonej magii, której szczątki nie zdołały prawidłowo ulecieć z zamkniętej przestrzeni. Zieleń szczypała w oczy, a czerwień wlatywała do nosa i gardła. Uczestnicy musieli zacząć przytrzymywać się filarów i ścian. Mimo to wiedziała, że kochali Wigilię i nie mogli doczekać się finału – Tris wręcz przeciwnie.
Jedynie Magnus wydawał się z każdą chwilą silniejszy, ale dziewczyna dobrze wiedziała, że przez następne miesiące będzie rozrzutnie korzystał z nagromadzonej mocy, aby w drugiej połowie roku coraz bardziej zrzędzić i przygasać. W końcu, w dniu Wigilii, będzie chodził rozochocony i niecierpliwie wiercić się na krześle.
Gdy padł siódmy Pasterz, ten od śledzia w śmietanie, Tris przełknęła ślinę. Nadchodziły słodkości, a wiadomo, kogo kuszą najbardziej.
Ósmy Pasterz miał jeszcze dziurawy uśmiech i wielkie świecące oczy, gdy na salę wniesiono kluski z makiem.
– Pycha. – Zamlaskał. – Następnym razem poproszę więcej.
Tris nie mogła na to patrzeć. Była oswojona ze śmiercią, rola Pasterza wydawała jej się oczywistym następstwem życia, ale nigdy nie mogła przyzwyczaić się do głupoty.
Nie winiła małego i nie do końca wiedziała, gdzie umiejscowić swój gniew. Tradycja jednak nigdy nie należała do jej przyjaciół.
– Samo założenie jest proste – przemawiała zawsze nadęta Chloe. – Dzięki Świętom nasi czcigodni magowie założyciele zadowalają się jedynie dwunastoma energiami życiowymi. Chyba nie chcemy wrócić do tego, co panowało wcześniej, hm? Totalny chaos, to było żałosne. Totalnie żałosne.
Mogła sobie tak gadać, bo tylko Tris ją słuchała, gdy przygotowywały salę na Ceremonię.
– I wcześniej nikt nie miał wyboru, a teraz? Luuuksus i to all inclusive. Bajecznie – sapnęła podczas wyżymania ścierki – po prostu bajecznie.
– Przymknij się, Chloe – przerwała jej, bo gdy tak pucowała podłogę kolejną godzinę z rzędu, już psychicznie czyściła ją po raz drugi. – Może sama się zgłosisz?
– Ja? – prychnęła. – Miałabym jeść jakieś śmietany i kapusty? Ja, moja droga, mam przed sobą przyszłość, to tutaj to tylko przejściowe. – Odgarnęła włosy z czoła. – Uzbieram tylko na pierwszy wszczep i się wynoszę.
Tris przewróciła oczami. Każdy tak mówił. Sama… tak mówiła.
– Ale ty na pewno się zgłosisz. W końcu to u was rodzinne.
Zmierzyły się wzrokiem. Długo. Chloe zawsze wiedziała, gdzie uderzyć. Tris jako jedyna z rodziny nie poświęciła się jeszcze Świętom.
Makowiec. Piernik. Kompot. Dwunastolatka. Jedenastolatek. Piętnastolatek. Ich krew nie znaczyła podłogi aż tak bardzo.
– A ty, panie? – usłyszała niegdyś pytanie skierowane do Magnusa. – Nie marzysz czasem o spróbowaniu Świętych Potraw?
– Nikt nie powiedział, że bycie magiem założycielem jest proste, Marianne – mówiły jego usta. – Prawdziwe jedzenie to pragnienie głupich – mówiły oczy.
Dłonią sięgnął po syntetyczne pieczywo i nałożył na widelec tekturowe mięso.
„Postęp nie gwarantuje lepszego życia”, pomyślała Tris, przeżuwając gumowy makaron. „Szczególnie gdy się za nim nie nadąża”.
Prawdziwego jedzenia starczało tylko na małe porcje dla Pasterzy. Pokój wymagał wielu wyrzeczeń.
Jedynie magowie tacy jak Magnus pamiętali czasy sprzed przywrócenia Wigilii. Tylko im nie usunięto wspomnień. Podobno ludzie odeszli od Świąt w imię postępu, dzięki temu cywilizacja miała bowiem w końcu szansę na pełny rozwój.
Słyszała, że kiedyś Święta były barbarzyńskie – poświęcano najcenniejszy surowiec po to, żeby przystroić go w najtańszy. Marnowano prawdziwe jedzenie przez spożywanie go aż do bólu brzucha. Oczekiwano, że zwierzęta będą mówić. Podobno zmuszano jednego człowieka, zawsze u kresu życia, do nadludzkiej, wręcz niemożliwej pracy, pojąc go jedynie wydzieliną krowy. Nietrudno było się wzdrygnąć.
Postęp poprowadzono początkowo źle. Wraz z wynalezieniem magii doszło do chaosu, bo obdarzeni nią ludzie wysysali bezkarnie energię z każdego, kto im się nie spodobał. Walki klanów, przekupstwa, załamanie gospodarki, głód, nędza. Tris cieszyła się, że pozbawiono ją wspomnień o tych mrocznych czasach. Jednak w Wigilię, podczas uczty dwunastego Pasterza, nie mogła przestać o tym myśleć.
Dwunasty Pasterz miał zawsze siedem lat. Wśród magów założycieli panował spór, aby obniżyć wiek do pięciu, skoro tyle jest dni w tygodniu, lecz tradycja stała się nowym hasłem cywilizacji i nie należało niczego zmieniać.
Tym razem była to dziewczynka. Tris szybko odwróciła wzrok. Jej złota skóra, oczy, włosy i ubranie, ten pył, lecący z niej, gdy się poruszała, przypominał dziewczynie o Arii, którą zabroniono Tris nazywać siostrą. Dwunasty Pasterz zyskiwał dużo bardziej wartościowe miano.
Teraz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przypomina Chloe.
– Podejdź, Pasterzu – przemówił Magnus po raz pierwszy. Kolejny z wielu zaszczytów.
Dziewczynka spróbowała kutii, jej twarz rozjaśnił uśmiech, oczy zawilgotniały i pokryły złoto złotem.
– Co nam ofiarujesz? – Tris miała tak sucho w gardle, że nie mogła połknąć śliny, ale głos Magnusa niósł się echem po sali, w magiczny sposób przedzierając się przez zielone opary, przez które ledwo było cokolwiek widać.
Ból opanowywał każdy kawałek jej ciała. Miała ochotę położyć się i zasnąć. Ale nie mogła pierwsza opuścić ostatniego z Pasterzy.
Dziewczynka jeszcze raz uśmiechnęła się, błyszcząc złotymi zębami, i rozłożyła ręce.
„Brakuje jej skrzydeł. Powinna… mieć… skrzydła…”
– Pokój – powiedziała bez wahania, po czym poleciała do tyłu.
Magnus postarał się, aby jej piękna krew utworzyła pięciokątną figurę. Wielkie szczypce uniosły gwiazdę do nieba.
Wtem mężczyzna zawirował dłońmi, poskramiając okropne zielone jęzory. Rozszczepił je, po czym pozbawił magii. Znieruchomiały w powietrzu – srebrne, małe kropki szczypały w rozgrzane twarze. Niektóre przybrały inne kolory i opadły na posadzkę.
– Drodzy państwo, choinka ubrana. Wesołych Świąt!
Wybuchły płacze i radosny jazgot. Wszyscy tulili się i całowali. Podarowywali sobie drobne prezenty. Tris nie ruszyła się z miejsca, nie chcąc patrzeć na krwawą choinkę, wiedziała bowiem, że zdąży jeszcze dokładnie wyryć ją sobie w pamięci i w opuszkach palców.
Spojrzała na Chloe, stojącą po przeciwległej ścianie. Miała czerwone, puste oczy, lekko otwarte usta. Widziała to wcześniej. Ludzi, zdających sobie sprawę, że poświęcenie w imię pokoju jest konieczne, dopóki nie dosięga ich samych.
– Pieprzę was! – wybuchła Chloe. Miała dziką twarz. – Ciebie, ciebie i… ciebie! – wysyczała, wskazując na Magnusa.
Tris przymknęła oczy. Już wiedziała, że następnego dnia będzie sama rozbierać krwawą choinkę, jak co roku. Zanuci wtedy wymyśloną przez siebie piosenkę i wyżymając ścierkę po raz kolejny, zatrzyma się na przedostatniej zwrotce.
Pan Wielkiego majestatu
Niesie dziś całemu światu
Odkupienie win.