- Opowiadanie: filipele - Magia zidiocenia

Magia zidiocenia

Krótka opowieść o magii i głupocie, z odrobiną humoru :)

Zapraszam do zerknięcia okiem.

 

Przypomniała mi się ta strona i stare nieopublikowane opowiadania.

Dziękuję NearDeath za wstępne wyłapywanie błędów! Pewnie jeszcze jakieś przeoczyłem.

 

Może mi sie uda kogoś choć trochę rozbawić czerstwym humorem :)

 

Pozdrawiam :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Magia zidiocenia

 

W zacofanym państewku Kijogradzie, mieszkańcy wiedli biedne, spokojne życie. Większa część ludności była rolnikami. Siali zboże, paśli krowy i zmagali się z codziennymi trudnościami, by wiązać koniec z końcem. Nie istniała technologia mogąca poprawić poziom ich życia.

W krainie tej nieliczni przejawiali talent czarodziejski. Magowie ponad wszystko cenili postęp i inteligencję. Byli biegli nie tylko w posługiwaniu się magią, ale i rozumem. Właśnie oni postanowili dążyć do zmian, by ludziom w krainie żyło się lepiej. Garstka z nich zebrała się w stolicy, Deszczyńcu, i utworzyli Wielką Akademię Sztuk Magicznych i Rozwoju. Za cel obrano wzajemne szkolenie się członków i opracowywanie wymyślnych wynalazków. Przez lata funkcjonowania instytutu wypuszczono z warsztatu wiele machin i gadżetów. Pełzające pojazdy napędzane magicznymi rdzeniami, ułatwiające wieśniakom pracę w polu; kryształy komunikacyjne; samoczyszczące się latryny; a nawet tabletki na syndrom dnia poprzedniego – to tylko kilka z wielu wynalazków wprowadzonych do użytku publicznego. Akademia cieszyła się ogromnym szacunkiem i poparciem ludności.

W małej osadzie na prowincji Kijogradu Bazyl wracał z pola po ciężkiej robocie. Uważany był przez wieśniaków za miejscowego głupka, nie bez przyczyny. Dzień jak co dzień – pomyślał, przekraczając próg drewnianej chaty. Matka już czekała.

– Synek! Jakieś dziwne chłopy do nas przylazły. Ponoć ciebie szukają, w kuchni siedzą!

Słowa dotarły do Bazyla, jakby z opóźnieniem.

– Matulu, przecie ja nikomu nie dłużen, pewno chałupy pomylili!

– Chodź no, sam im powiedz.

Zaprowadziła syna do kuchni. Przy koślawym stoliku stało dwóch mężczyzn w purpurowych szatach. Głowy odziali w szpiczaste kapelusze, a na twarzach widniały poważne miny. Tęższy z nich nosił okulary. Chudszy trzymał w ręku świecący, bladoniebieski kryształ. Spojrzał na ów przedmiot, zmierzył Bazyla wzrokiem, po czym szepnął do towarzysza.

– To on. – Tęgi skinął głową w odpowiedzi.

– Witejcie panowie – powitał przybyszy Bazyl. – Co was sprowadza do naszej chałupy?

Unieśli nakrycia głowy w geście powitania. 

– Nazywam się Ryszard – odezwał się chudszy – a dżentelmen u mego boku to Zbigniew. Jesteśmy członkami Wielkiej Akademii Sztuk Magicznych i Rozwoju w Deszczyńcu.

Zaskoczona matka zakryła ręką usta. Chłopak wydawał się zmieszany.

– Magi… Magikademii? A co to? – wydukał tępo.

Zbigniew nachylił głowę ku towarzyszowi i szepnął.

– To na pewno on Rysiu?

Zmieszany Ryszard potrząsnął kryształem i sprawdził jeszcze raz.

– Bez wątpienia – odparł szeptem, a następnie kontynuował. – Należymy do działu rekrutacyjnego. Przybywamy, ponieważ poszukujemy ludzi obdarzonych talentem, chcących dołączyć do Akademii, panie…

– B-Bazyl – rzekł, jakby przez chwilę zapomniał własnego imienia.

– Panie Bazylu. Kryształ Sensoryczny wyczuwa źródła silnej magii. Dzięki temu się tutaj znaleźliśmy, a zatem, czy interesowałoby pana członkostwo w Akademii?

– Synuś, to te magiki ze stolnicy! Chcą byś razem z nimi magii się uczał, wynalazki robił! – wtrąciła podekscytowana matka.

– Gdzie ja tam do czarów, prosty chłop jestem! – odparł młodzieniec.

Tęższy mag przemówił basem.

– Na pewno przejawiał pan w przeszłości jakieś nadzwyczajne umiejętności.

– Noo… w sumie ze dwa razy w karczmie żem wójta w karty ograł… ale gdzie ja tam do miasta pójdę, z wami myśliwcami siedzieć i czarami się parać. Nie pasuję tam. Krówki mam zostawić? Kto się polem zajmie jak mnie braknie?

– Bije od pana niezwykle intensywna aura, mości Bazylu – odezwał się Ryszard. – Jesteśmy w stanie pana nauczyć wszystkiego, co potrzeba. Z takim potencjałem na pewno dokona pan wielkich rzeczy.

Zbigniew nie wydawał się być przekonany.

– Bazyl, idź z nimi – zachęcała matka – magikiem cię zrobią, to zaszczyt! Nie martwij się, wujka Janka na pole zagonię, bo tylko siedzi żłop w karczmie przy kielichu. Damy se radę!

Chłopak postukał palcem po głowie.

– A co mi tam, pójdę. Może wynajdę jakie ustrojstwo i będziem w dostatku żyli matulu.

Magowie skinęli z aprobatą głowami.

– Chcielibyśmy wyruszyć niezwłocznie – rzekł Zbigniew.

– Niezwło… co?

– Natychmiast… – skwitował zażenowany mężczyzna.

– Ahaaa, to dejta mnie się spakować i możem wybywać.

 

Zza pleców Bazyla, opuszczającego rodzinny dom, dobiegły słowa matki stojącej w progu.

– Niech no ja tylko sąsiadkom rozpowiem, że mam syna uczonego! W Akademii!

 

***

 

Bazyl siedział na miękkim, skórzanym fotelu. Błądził wzrokiem po ekstrawaganckim gabinecie, który był wypełniony przeróżnymi bibelotami. Półki regałów po lewej stronie uginały się pod ciężarem opasłych tomów ksiąg magicznych. Ściany po prawej pokrywały liczne mapy, zwoje ze schematami skomplikowanych maszyn i inne niezidentyfikowane przedmioty. Znajdowała się tam również czarna tablica, na której kredą zapisano przedziwny wzór naukowy. Przed młodzieńcem, za solidnym dębowym blatem biurka, zasiadał Arcymag Rufus, rektor Wielkiej Akademii Sztuk Magicznych i Rozwoju. Siwy mężczyzna z długą, potarganą brodą.

– Mości Bazylu, a zatem jakim magiem chciałbyś zostać?

– Yyy… no… – wydukał. – No to jak wystawię ręce, to żeby płomienie buchały. Jak tupał będę, to żeby ziemia pękała. Krowy chce czarować, by zawsze mleka dawały. O i latać jeszcze, zawsze zazdrościłem ptaszyskom, że one mogą, a ja nie.

Brwi rektora uniosły się wysoko. Zsunął palcem okulary na czubek nosa i spojrzał na młodzieńca znad szkieł. Powiódł wzrokiem na Zbigniewa, siedzącego obok Bazyla. Ten wzruszył ramionami, kręcąc głową oniemiały. Rufus zanurzył stalówkę pióra w kałamarzu i zaczął skrobać po arkuszu pergaminu, mrucząc pod nosem:

– Ambitny… Jakim projektem chcesz się zająć? Aby zdobyć stopień czeladnika, musisz zaprezentować swoją pracę kadrze profesorskiej pod koniec semestru. Może coś z rytuałów zaklinania stali? Mechaniki kryształów? Masz wiele opcji do wyboru.

Wyraz twarzy Bazyla był nieskalany myślą.

– To ten… Zajmę się czymś dużym i takim… co szumu wprowadzi na świecie.

Rufus znów zaczął pisać, burcząc pod nosem:

– Wizjoner… Ostatnie pytanie. Co jest twoją motywacją, dlaczego chcesz dokonać tego, co powiedziałeś?

– Matula moja się starzeje. Może wyczaruje kiego wynalazka, by lepszy żywot miała. O, i wieśniakom w osadzie też pomogę!

Pióro kreśliło staranne litery na powierzchni pergaminu.

– Zdeterminowany… Altruista… Wyśmienicie! To już wszystko. Gratuluję, zostajesz przyjęty na adepta Akademii.

 

***

 

Przez kolejne tygodnie nauka nie szła Bazylowi zbyt dobrze. W ogóle nie szła. Adepci zaczynali semestr głównie od zajęć z zakresu podstaw magii, mechaniki i alchemii. Na lekcjach teoretycznych młodzieniec nic nie pojmował. Skomplikowane wzory na tablicach zlewały się w zbitą masę tajemniczych symboli, które nic mu nie mówiły. Wykłady profesorów wpadały jednym uchem, drugim wypadały. Podczas ćwiczeń praktycznych nie mógł wykrzesać z siebie żadnego zaklęcia. Na alchemii z kolei udało mu się wywołać imponującą eksplozję, poprzez zmieszanie nie tych preparatów co trzeba. Od czasu incydentu profesor Ernest kazał mu sprzątać salę codziennie.

Minęły dwa miesiące. Wieczorem, po zajęciach, Bazyl zaszedł do biblioteki w poszukiwaniu pomysłu na projekt. Przeleciało już pół semestru, a on nadal nic nie miał. Dostrzegł profesora Ernesta, siedzącego przy stoliku między regałami. Przeglądał właśnie grube tomiszcze w misternej, złotej oprawie.

– Witam, panie psorze – przywitał młodzieniec.

– Bazyl. – Skinął głową Ernest. – Co cię tu sprowadza? Myślałem, że omijasz to miejsce szerokim łukiem.

– A wie pan, szukam jakiej inspiracyji do projektu.

– Oho, to może przyłóż się do alchemii. W soboty udzielam korepetycji, przecież wiesz. Mogę ci w tym pomóc.

Nagle Bazylowi rzuciła się w oczy czarna, zakurzona księga z krwistoczerwonymi runami na grzbiecie, znajdująca się na najdalszym regale biblioteki.

– Cóż to tam? – Wskazał palcem.

Profesor spojrzał przez ramię i się zaśmiał.

– Na twoim miejscu nie czytałbym jej. Nikt tego nie studiuje. To herezje.

– A skąd ją przywiało? – spytał zaciekawiony młodzian.

– Nie wiem, zawsze tam była. Nie trać na to czasu – burknął Ernest.

Bazyl zignorował słowa profesora i ruszył w stronę regału. Sięgnął po tom – tytuł brzmiał ,,Nauki Tkacza Ciemnoty”. Otworzył księgę. Spisana była niedbale i pełna błędów ortograficznych. Tak, to nie treść wiedzy zawartej między okładkami była herezją, a sposób zapisu. Każdy szanujący się mag akademii gardził błędami ortograficznymi, dlatego nikt nigdy owego dzieła nie studiował. Bazylowi to nie przeszkadzało – i tak nie najlepiej czytał. Na szczęście dla niego, strony były pełne instrukcji rysunkowych. Zaintrygowany wypożyczył księgę, wrócił do swojego pokoju i pogrążył się w lekturze.

Następnego ranka, przed zajęciami, wymknął się do parku za Akademią. Otworzył tom na środku i przygotował wszystko według podanych ilustracji. Nakreślił patykiem na ziemi prosty wzór. Rozciął wnętrze dłoni nożem, następnie przyłożył ją w centrum symbolu. Skierował uwagę do wewnątrz, szukając subtelnej nici energii magicznej, tak, jak uczono go na zajęciach. Sięgnął po nią i poczuł nagły odpływ sił. Wokół niego rozszedł się podmuch powietrza. Nic więcej się nie wydarzyło.

– Dziwota. Przecie żem zrobił wszystko według instrukcyji! – rzucił zirytowany młodzieniec.

 

***

 

Od tamtej pory Bazyl wracał w to samo miejsce, ćwicząc niezmordowanie rytuały z księgi. Choć nie wiedział, co właściwie robi, dążył, by opanować je do perfekcji. Dodawał co nieco od siebie, chcąc czary udoskonalić. Modyfikował runy w kręgu, zmieniał proporcje użytej krwi i regulował poziom użytej mocy. Miał nadzieję, że uda mu się wyczarować cokolwiek. Było tak przez kolejne dwa miesiące, aż nadszedł czas egzaminu na czeladnika.

Profesor Ernest dostrzegł chłopaka, siedzącego w bibliotece z twarzą wciśniętą w księgę.

– Bazyl! Co ty tu jeszcze robisz? Egzamin zaczyna się za dziesięć minut!

– Oż cholercia, dzięki panie psorze! Straciłem rachubę czasu. – Zerwał się na równe nogi i popędził z tomem pod pachą do głównej auli Akademii.

Gdy bocznym wejściem wbiegł do środka, usłyszał głos rektora:

– …Niestety, adepcie Antoni, ale perpetuum mobile wykorzystujące kryształy dysonansowe już zostało skonstruowane przez jednego z naszych uczonych. Nie posądzam cię o plagiat, lecz mogłeś skonsultować się z profesorami, czy takowa machina jest opatentowana. Przystąp do egzaminu na czeladnika w przyszłym semestrze. – Antoni zszedł ze sceny, ze zwieszoną głową, dźwigając w rękach przedziwną machinę. – Dobrze, teraz następny uczeń, adept Bazyl!

– Obecny! – krzyknął.

Ruszył na scenę, mijając przygnębionego rówieśnika. Stanął na środku i jego oczom ukazała się ogromna widownia. Trzysta miejsc było zajętych przez adeptów, czeladników i ekspertów – wszystkich uczniów instytutu – młodą krew i nadzieję postępu nauki i magii. Przed widownią naprzeciwko sceny, przy niezwykle długim stole, zasiadało kilkudziesięciu magów poziomu mistrzowskiego – profesorów Akademii. Wśród nich, Bazyl dostrzegł Ryszarda i Zbigniewa. Profesor Ernest zajmował właśnie swoje miejsce. Zauważył również samego mistrza Ignacego – konstruktora samoczyszczącej się latryny – prawdziwego wirtuoza w swej dziedzinie. Pośrodku zasiadał rektor Rufus.

– Bazylu, podaj charakter projektu – przemówił siwy mężczyzna.

– Eee, rytuał panie redaktorze… znaczy rektorze.

– Zaprezentuj nam go zatem. – Wykonał gest, oddając scenę adeptowi.

Młodzieniec przystąpił do przygotowań. Nakreślił mistyczne symbole kredą na deskach. Wyciągnął nóż, kalecząc wierzch dłoni, w której trzymał księgę. Stanął w centrum kręgu, skropił go świeżą posoką i zamknął oczy, skupiając się. Dawniej subtelna nić mocy w jego wnętrzu, teraz była wyraźna niczym rwąca rzeka. Wskoczył w nią, gdy porwał go nurt energii, przyłożył dłoń do kręgu. Aulę ogarnął silny podmuch. Nie dało się jednak zaobserwować żadnego efektu, poza opadającym na podłogę tupecikiem, który zwiało z głowy profesora Ernesta.

Wszyscy zgromadzeni milczeli, a chwila ciszy przeciągała się nieznośnie. Zdenerwowany Bazyl podrapał się po głowie.

Urwał nać – zaklął w duchu. – Miał żem nadzieję, dzięki tym praktykom, iż coś wyczaruję w końcu, a tu nic!

– Panie doktorze… znaczy rektorze, przyłożę się w następnym semestrze!

Cisza.

Spojrzał na rektora. Miał otępiały wyraz twarzy, z otwartych ust leciała ślina, kapiąc w gąszcz brody. Minę miał jak ryba – całkiem głupia ryba. Młodzieniec powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Każdy wyglądał tak samo bezmyślnie. Bazyl wypuścił z ręki księgę. Upadając, otworzyła się na rozdziale czarów, które tak pieczołowicie ćwiczył i rozwijał. Nagłówek głosił: ,,Rytuały Odmóżdżające szkoły Magii Zidiocenia”.

Po chwili siedzący w loży profesorskiej tęgi Zbigniew, wstał, wskoczył na plecy Ryszardowi i krzyknął gromkim głosem.

– Wio koniku!

Rumak zarżał i pogalopował przez aulę, wybiegając frontowymi drzwiami. Zaraz po tym na stół wdrapał się mistrz Ignacy, ściągnął spodnie i dumnie wygłosił:

– Jestem królem latryn! – Zeskoczył i ruszył w ślad za rumakiem i jego jeźdźcem, potykając się po drodze o własną bieliznę. Profesor Ernest czołgał się gdzieś pod stołem, udając ślimaka. Rektorowi opadła głowa, uderzył czołem w blat. Nadal śliniąc się intensywnie, utworzył imponującą kałużę.

Podobnie szalone sceny zaczęły się dziać również w całej auli. Ludzie stracili rozum – kompletnie zidiocieli.

Bazyl stał przez moment oniemiały, obserwując dziwaczne przedstawienie. Założył ręce za sobą. Zakołysał się na nogach, zagwizdał… i zerwał się biegiem w kierunku bocznego wyjścia. Uciekając z akademii, poprzysiągł sobie, że już nigdy jego noga tam nie postanie – ani w Akademii, ani w Deszczyńcu. Więcej nie weźmie do ręki żadnej książki – nawet z obrazkami – to nie dla niego.

 

***

 

Bazylowi ukazał się znajomy widok spokojnej wsi. Rolnicy pracowali w polu. Inni gnali krowy drogą. Zapach łajna wypełniał nozdrza. Przekupki na bazarze jazgotały jak zawsze. Młodzian w końcu dotarł do drewnianej chaty. Nie ma to, jak wrócić do chałupy – pomyślał, otwierając drzwi. Poczuł znajomy, smakowity zapach – matka gotowała bigos. Wszedł do kuchni.

– Witejcie matulu!

– Synuś! – Mocno go objęła. – Co to tak bez zapowiedzi? Ukończyłeś już semestr? Nauczyli cię czego te magiki w tej stolnicy?

Bazyl podszedł do garnka, nałożył sobie solidną porcję bigosu na półmisek i zasiadł na taborecie, przy koślawym stoliku. Wsunął do ust pełną łychę strawy i zagryzł chlebem.

– Aj matulu szkoda gadać! – rzekł z pełnymi ustami.

Machnął ręką.

– Żem się nauczył tylko jednej rzeczy. – Przełknął. – Głupota jest zaraźliwa.

 

Koniec

Komentarze

Oprócz kwestii wrzucania trzech tekstów na raz, kolejna uwaga techniczna: to, co umieszczasz w pierwszych komentarzach, powinno raczej znaleźć się w przedmowie.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za informację Drakaina :)

 

 

 

.

Cześć!

 

Nie powiem, żeby mnie ta historia wciągnęła i właściwie już sam tytuł zdradza wszystko. Było jednak kilka zabawnych elementów, jak na przykład tytuł księgi. Z jednej strony starasz się stylizować dialogi, ale nie wypada to dobrze, nie wystarczy poprzekręcać parę słów. Opowiadasz tę historię bardzo statycznie, raczej ją streszczasz. Technicznie jest sporo do poprawy, są problemy z przecinkami np.:

W małej osadzie na prowincji Kijogradu, Bazyl wracał z pola po ciężkiej robocie. Uważany był przez wieśniaków za miejscowego głupka, nie bez przyczyny. 

Choć nie wiedział, co właściwie robi, dążył[+,] by opanować je do perfekcji.

Zdarza Ci się źle zapisywać dialogi np.:

– To na pewno on Rysiu? – Zmieszany Ryszard potrząsnął kryształem i sprawdził jeszcze raz. – Bez wątpienia – odparł.

W narracji opisujesz co robi Ryszard, a to nie on się wypowiada.

 

– To na pewno on Rysiu?

Zmieszany Ryszard potrząsnął kryształem i sprawdził jeszcze raz.

– Bez wątpienia – odparł.

Po środku stołu zasiadał rektor Rufus.

pośrodku

Chłopak wydawał się być zmieszany.

Alicella, dziękuję za komentarz!

Błędy postaram się poprawić, a co do skrótowości, nie chciałem sie rozpisywać i jeszcze bardziej zanudzać czytelników. Miał to być short, ale nie wyszło :d (chyyba 14tys. znaków nie zalicza się już jako short)

 

Wyróżnione błędy poprawione. Dzięki jeszcze raz :D

.

Ot, taka sobie historyjka. Ani specjalnie kształcąca, ani szczególnie zabawna. Przeczytałam bez przykrości, ale pamięć jej chyba nie przechowa.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane. ;)

 

Magia Zidiocenia → Dlaczego wielka litera?

 

– Magi… Ma­gi­ka­de­mii? A co to?– wy­du­kał tępo. → Brak spacji po drugim pytajniku.

 

chcą­cych do­łą­czyć do Aka­de­mii, mości panie… → Nikt nie zwróciłby się do chłopa mości panie. Tak zwracano się do wielmożów.

 

Nie mar­twij się, wujka Ryśka na pole za­go­nię… → Czy wujek przypadkiem nosi to samo imię, co mag?

 

Półki mno­gich re­ga­łów ugi­na­ły się pod cię­ża­rem opa­słych tomów ksiąg ma­gicz­nych. Ścia­ny po­kry­wa­ły licz­ne mapy, zwoje ze sche­ma­ta­mi prze­dziw­nych ma­szyn i inne nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne przed­mio­ty. → Regały w gabinecie zazwyczaj stoją pod ścianami – skoro jednak ściany były obwieszone wymienionymi przedmiotami, zastanawiam się, gdzie stały rzeczone regały.

 

– Yyy… no… – za­du­kał. – Yyy… no… – wydukał.

 

Rufus za­nu­rzył sta­lów­kę pióra w ka­ła­ma­rzu i za­czął skro­bać po ar­ku­szu per­ga­mi­nu, mru­cząc pod nosem – Am­bit­ny…

– Jakim pro­jek­tem chcesz się zająć? Aby zdo­być sto­pień cze­lad­ni­ka, mu­sisz za­pre­zen­to­wać swoją pracę ka­drze pro­fe­sor­skiej pod ko­niec se­me­stru. Może coś z ry­tu­ałów za­kli­na­nia stali? Me­cha­ni­ki krysz­ta­łów? Masz wiele opcji do wy­bo­ru. → Wypowiedź dialogową rozpoczynamy od nowego wiersza. Nie ma potrzeby wypowiedzi tej samej osoby zaczynać dwa razy. Winno być:

Rufus za­nu­rzył sta­lów­kę pióra w ka­ła­ma­rzu i za­czął skro­bać po ar­ku­szu per­ga­mi­nu, mru­cząc pod nosem:

– Am­bit­ny… Jakim pro­jek­tem chcesz się zająć? Aby zdo­być sto­pień cze­lad­ni­ka, mu­sisz za­pre­zen­to­wać swoją pracę ka­drze pro­fe­sor­skiej pod ko­niec se­me­stru. Może coś z ry­tu­ałów za­kli­na­nia stali? Me­cha­ni­ki krysz­ta­łów? Masz wiele opcji do wy­bo­ru.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Mogę ci tym pomóc.→ Mogę ci w tym pomóc.

 

Spi­sa­na była nie­dba­łym pi­smem… → Nie brzmi to najlepiej.

 

dla­te­go nikt nigdy ów dzie­ła nie stu­dio­wał. → …dla­te­go nikt nigdy owego dzie­ła nie stu­dio­wał.

 

– …Nie­ste­ty adep­cie An­to­ni→ – …nie­ste­ty, adep­cie An­to­ni

 

Po środ­ku stołu za­sia­dał rek­tor Rufus. → Pośrodku stołu może stać np.: wazon z kwiatami, ale nikt nie zasiądzie pośrodku stołu.

Za SJP PWN: pośrodku «w środkowym punkcie czegoś»

 

Wy­ko­nał gest ręką, od­da­jąc scenę adep­to­wi. → Zbędne dopowiedzenie – gesty wykonuje się rękami.

 

Mło­dzie­niec po­wiódł wzro­kiem wśród zgro­ma­dzo­nych. → Mło­dzie­niec po­wiódł wzro­kiem po zgro­ma­dzo­nych.

 

na­ło­żył sobie so­lid­ną por­cję bi­go­su do pół­mi­ska… → …na­ło­żył sobie so­lid­ną por­cję bi­go­su na półmisek/ do miski

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarz! Biorę się za poprawianie błędów :D

 

.

Bardzo proszę, Filipele. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Błędy poprawione! Chyba nic nie pominąłem…

Dzięki jeszcze raz. :D

 

.

Początek mocno infodumpowy i nudny, ale potem udało Ci się mnie zainteresować. Zastanawiałem się, co wywinie Bazyl i to trzymało mnie głównie przy lekturze. Nieco się na koniec rozczarowałem, bo stało się to, co zapowiadał tytuł – tego niby oczekiwałem, ale zbyt prosto to podałeś, bez zaskoczenia, bez zakręcenia tej historii przy finale, bez jakiegoś mocno zaskakującego motywu, który dodałby historii pazura, nieoczywistego twistu, po którym uśmiechnąłbym się i pokiwał głową, że to dobre było. Bo było takie sobie, w środku całkiem niezłe, jednak pozostawiające niedosyt. Dialogi wyszły IMHO całkiem nieźle, nie są mocno nienaturalne, stylizacja jest moim zdaniem w porządku, pasuje do wiejskiego matołka. To, co najbardzie mnie uwierało, to kanciaste jeszcze zdania,, brak płynności i wiele błędów początkującego. Ale to jest do wypracowania, wystarczy nieco samozaparcia i się nauczysz, a wtedy będzie lepiej. Poniżej wrzucam kilka uwag, nie wypisaywałem wszystkich, bo musiałbym Twojemu tekstowi poświęcić o wiele więcej czasu, niż mam na zbyciu :)

 

 

W zacofanym państewku Kijogradzie, mieszkańcy wiedli biedne, spokojne życie. Większa część ludności była rolnikami. Siali zboże, paśli krowy i zmagali się z codziennymi trudnościami, by wiązać koniec z końcem. Nie istniała technologia mogąca poprawić poziom ich życia. Nikt nawet nie próbował zmienić porządku rzeczy.

Raz, że ta końcówka niepotrzebna, bo niczego nie mówi, a dwa, że już kilka zdań później okazuje się, że jednak byli tacy – czyli magowie – co próbowali zmienić ten porządek rzeczy.

 

W krainie tej tylko nieliczni przejawiali talent czarodziejski. Magowie ponad wszystko cenili postęp i inteligencję. Byli biegli nie tylko w posługiwaniu się magią, ale i rozumem. Tylko oni postanowili dążyć do zmian, by ludziom w krainie żyło się lepiej.

Za dużo tego “tylko”.

 

Uważany był przez wieśniaków za miejscowego głupka, nie bez przyczyny. Inteligencja bowiem nie należała do zalet młodego mężczyzny.

Wykreślone to tylko powtórzenie informacji z poprzedzającego zdania, w dodatku niczego konkretnego nie mówi. Mógłbyś się tutaj pokusić o jakiś przykład głupoty Bazyla, a zamiast tego dałeś ogólnik. Możesz też przerobić te dwa zdania w taki sposób mniej więcej → Nie bez przyczyny był uważany przez pozostałych wieśniaków za głupka, bowiem inteligencja nie należało do jego mocnych stron.

Tylko, że to nadal powtórzenie ogólnikowej informacji, więc nie ma chyba sensu.

 

– Nazywam się Ryszard – odezwał się chudszy – a dżentelmen u mego boku to Zbigniew. Jesteśmy członkami Wielkiej Akademii Sztuk Magicznych i Rozwoju w Deszczyńcu.

Zaskoczona matka zakryła ręką usta. Chłopak wydawał się zmieszany.

Wysoce nielogiczne. Skoro magowie łażą w purpurowych szatach, noszą spiczaste kapelusze i wszyscy o nich słyszeli, bo Akademia wymyśliła wiele przydatnych narzędzi, to skąd to zaskoczenie matki, że to magowie? Jest jeszcze głupsza od Bazyla, niedomyślna i nieogarnięta?

 

Bazyl siedział na miękkim, skórzanym fotelu. Błądził wzrokiem po ekstrawaganckim gabinecie. Był wypełniony przeróżnymi bibelotami.

Tutaj jest coś nie teges z podmiotem. Wychodzi na to, że Bazyl był wypełniony przeróznymi bibelotami.

 

Ściany po prawej pokrywały liczne mapy, zwoje ze schematami przedziwnych maszyn i inne niezidentyfikowane przedmioty. Znajdowała się tam również czarna tablica, na której kredą zapisano przedziwny wzór fizyczny.

Oprócz powtórzenia problemem jest słowo “fizyczny”. Znają fizykę i mają na nią wzory? A jeśli nawet, to nie tylko nie pasuje to do opowieści o magii, ale opisujesz to niejako z perspektywy Bazyla, który pewnie o fizyce nawet nie słyszał, więc słowo “fizyczny” usunąłbym.

 

Tak na szybko, to tyle.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

 

Known some call is air am

Dzięki Outta Sewer za komentarz! :D

 

Biorę się za poprawę zauważonych błędów ^^

 

Edit: Wymienione błędy poprawione, a co do matki Bazyla, to po kimś musiał inteligencję odziedziczyć xD

 

 

.

Spoko. Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą lepsze :) Trzymam kciuki.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nie wiem, czy mnie weźmie znowu na pisanie, to był raczej kaprys spróbowania czegoś nowego. Początki bywają najtrudniejsze, jak we wszystkim. Szczególnie jak się nie wykazuje jakichś predyspozycji w danej dziedzinie. ^^

Ale przyznam, że przyjemnie było mieć jakiś wstępny pomysł na historyjkę i usiłować przelać ją w literki.

Szczególnie ciekawe, gdy masa ludzi wyłapała tyle błędów technicznych i logicznych, na które kompletnie nie zwróciłem uwagi. Aż czoło boli od licznych facepalmów ze zdziwienia ,,jak mogłem się tak wyłożyć tyle razy” albo ,,jak mogłem przegapić coś tak głupiego”. :DD

 

Również pozdrawiam :D

.

Szczególnie ciekawe, gdy masa ludzi wyłapała tyle błędów technicznych i logicznych, na które kompletnie nie zwróciłem uwagi. Aż czoło boli od licznych facepalmów ze zdziwienia ,,jak mogłem się tak wyłożyć tyle razy” albo ,,jak mogłem przegapić coś tak głupiego”. :DD

Been there, done that ;) Ale z czasem jest lepiej :)

Known some call is air am

– Nazywam się Ryszard – odezwał się chudszy – a dżentelmen u mego boku to Zbigniew. ← nie pasuje, zmieniłbym, albo usunął

Uśmiechnęło, lekko, ale jednak. Nie był do końca głupi ten Bazyl, skoro taką mądrą sentencję na końcu wygłosił. Urządzenie nie myliło się, miał w sobie potencjał. :)

Nowa Fantastyka