- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Numer sto trzydzieści

Numer sto trzydzieści

Uprzejmie proszę o opinie.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Numer sto trzydzieści

 

 – Adam, która godzina? Jak długo już tu siedzimy? – Anna przeciągnęła się i pytająco spojrzała na młodego, postawnego mężczyznę, który siedział naprzeciw. 

 – Nie wiem, straciłem rachubę, ale wlecze się to wszystko niemiłosiernie. – Mężczyzna rozpiął kołnierzyk koszuli i zaczął wachlować się trzymaną w dłoni teczką. – Duszno tu jak diabli. Czy w tych urzędach zainstalują kiedyś klimatyzację?

 – Który mamy numereeekkk? – ziewnęła przeciągle. – Ktoś jest przed nami? Boże, niech ta męka się już skończy. 

Wsparła głowę na dłoni i leniwie omiotła wzrokiem poczekalnię. Był to w zasadzie długi, wysoki i dość wąski korytarz zamknięty z jednej strony dwuskrzydłowymi drzwiami. Przy drugich, masywnych i wytłumionych gąbką, właśnie siedzieli. Obite skajem krzesła opierały się o ściany, od których tu i ówdzie odchodziła farba. Wisiały na nich wyblakłe tablice, informujące o zmianach przepisów i kolejnych, dawno już nieaktualnych ministerialnych rozporządzeniach. Sufit w kilku miejscach był upstrzony zielonkawymi wykwitami wilgoci. Mętne słoneczne światło wpadało przez brudne szyby świetlika.

Przymknęła ciążące powieki i przez chwilę je masowała. Gdy ponownie otworzyła oczy, spostrzegła, że siedzący w głębi pomieszczenia mężczyzna wstał i powolnym krokiem przechadzał się po korytarzu. Ocierał chustką pot z delikatnej, niemal kobiecej twarzy, wertował nerwowo trzymane w dłoniach zapiski i raz po raz powtarzał coś cicho, jakby ucząc się tego na pamięć. Ściemniały parkiet trzeszczał przy każdym jego kroku. Anna obserwowała go dyskretnie, a gdy się zbliżył, wytężyła słuch.

 – Od kwietnia do października moja produktywność wzrosła o 35% – szeptał. – W zeszłym kwartale obroty firmy, w której pracuję, wzrosły o 20%. Zaznaczam, że dokonano tego dzięki moim i tylko moim staraniom…

Masywne drzwi otworzyły się z cichym jękiem. Stanął w nich urzędnik w spranym, staroświeckim garniturze. Poprawił rogowe okulary i zerknął do trzymanego w dłoni grubego zeszytu.

 – Numer sto dwadzieścia osiem – jego głos był wysoki, niemal piskliwy. 

Szepczący mężczyzna odłożył notatki na najbliższe krzesło i niespiesznie podszedł do wywołującego.

 – Ja… ja mam numer sto dwadzieścia osiem – wydukał.

– Zatem zapraszam do środka. Komisja czeka – urzędnik wskazał ręką wnętrze pokoju. Na jego twarzy pojawił się grymas nieudolnie naśladujący uśmiech.

– Ale, ale… ja nie jestem chyba… nie jestem jeszcze gotów – mężczyzna utkwił wzrok w wytartych klepkach parkietu.  

 – Szanowny panie, komisji nie obchodzą pańskie wahania. Za późno teraz na nie. Niech pan nie będzie zresztą dzieckiem. I tak musi pan zostać przeegzaminowany – palce biuralisty niecierpliwie uderzały w twardą okładkę brulionu, wzrok wwiercał się w delikatną twarz rozmówcy. – Zapraszam do środka.

 – Dobrze, dobrze… ale ja tylko… – wywołany obrócił się w stronę krzesła, na którym leżały jego notatki.

 – To nie będzie panu potrzebne. Proszę do środka – urzędnik złapał mężczyznę za rękaw koszuli i bezceremonialnie wciągnął do wnętrza gabinetu. Drzwi zamknęły się z impetem, wzniecając tuman kurzu. Wirował on przez chwilę w strumieniach jarzeniowego światła. W ciszy, która zapadła, słychać było tylko brzęczenie świetlówek.

– Przyjemniaczek, nie ma co – Anna wstała, przeciągnęła się i podeszła do drzwi, za którymi zniknęli obaj mężczyźni. Wisiała na nich miedziana tabliczka z enigmatyczną inskrypcją “Komisja komputacyjno-ewaluacyjna”. – Adam, o co tu właściwie chodzi? Rano powiedziałeś mi, że musisz załatwić sprawę w urzędzie. I zapytałeś, czy przypadkiem nie chcę iść z tobą. Zgodziłam się, choć, jak chyba każdy zdrowy na umyśle człowiek, nie cierpię urzędów. Nie powiedziałeś jednak, po co się tu fatygujemy. Więc? Na co właściwie czekamy?

 – Szczerze powiedziawszy Aniu, to nie wiem. Dostałem kwit poleconym. Miałem się tu dzisiaj stawić – Adam także wstał, ściągnął marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła. – Czy tobie też jest tak gorąco? Zaraz mnie cholera weźmie.

 – Nie zmieniaj tematu. Tam musi być coś napisane. W jakimś przecież celu cię tu wezwali – podeszła do niego i wyciągnęła rękę. – Masz ten druk? Pokaż, chcę rzucić na niego okiem. 

 – Anka, daj spokój. To jakaś rutynowa rozmowa. Zapytają, gdzie pracuję, ile zarabiam, czy mam żonę, dzieci. Z pewnością chodzi o jakąś kolejną ewidencję. Wiesz chyba, w jakim świecie żyjesz.

 – I nie podano żadnych szczegółów? Naprawdę mam uwierzyć, że…

– Zrozum – przerwał jej – urząd chce wiedzieć o mnie wszystko. Nie ma się czym przejmować. Za chwilę będzie po sprawie. A wieczorem możemy skoczyć do “Aldousa”, zmyć z siebie brud i nudę dnia powszedniego. Czuj się zaproszona.

Skrzydła wahadłowych drzwi uderzyły z hukiem o ściany. Młody mężczyzna, który z nich wypadł, rozejrzał się gorączkowo i drgającymi dłońmi przeszukał kieszenie modnie skrojonego garnituru. Z jednej z nich wydobył druk urzędowy i omiótł go wzrokiem. Niemal doskoczył do drzwi.

 – Ej, wołali już sto dwadzieścia dziewięć ? – wysapał. – Wołali, czy nie?!

 – Nie wołali – Anna spojrzała na niego, pogardliwie wydymając wargi.

 – O fuck, zdążyłem – młodzieniec, wyraźnie rozluźniony, opadł na najbliższe krzesło i rozparł się w nim, szeroko rozstawiając nogi. Anna i Adam także usiedli. – Tak pędziłem, że o mało się nie posrałem. Taryfa się spóźniła, potem korek na Piłsudskiego. Uuuhhh… – westchnął głośno. – Długo czekacie? Gryzipióry zamulają? To norma. Ostatnio myślałem, że zdechnę tu z nudów.

 – Pan wygląda… ty wyglądasz na dość zdenerwowanego. A tu przecież chodzi tylko o wpis do ewidencji, nieprawdaż? – Anna zaakcentowała ostatnie słowa i spojrzała wymownie na Adama.

 – Co?! Jakiej ewidencji?! Słuchaj, tu o życie chodzi. Jak umoczysz, to koniec z tobą. Szlus! Po zabawie. Wiecie, co ja zrobiłem, jak rok temu dali mi D2? Wyłożyłem kupę hajsu i kupiłem sobie dyplom. Fakt, że jakiegoś ukraińskiego uniwerku, chyba w Iwano-Frankowsku, ale zawsze. Teraz jestem doktor, kurwa jego mać! Doktor nauk humanistycznych. Haha. Jaja, co nie? Ale tu żartów nie ma, bo za doktorat są dodatkowe punkty. A za punkty awansik – z wyraźną satysfakcją zatarł ręce. – Mierzę co najmniej w C1. W moim teamie chcą na dniach zwolnić supervisora, strasznego kutasa zresztą, więc mi zależy. 

Młodzieniec skrzyżował nogi, przymknął nieco oczy, zamyślił się. Po chwili na jego twarzy zagościł błogi uśmiech. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wydobył telefon, uniósł go do twarzy i poprawił starannie wypomadowane włosy.

– No, teraz jestem gotów. Te gnidy z komisji mogą mi skoczyć. Dzisiaj jest mój dzień. Dupeczki z HR-u z krzeseł pospadają, jak zobaczą, ile punktów dziś zgarnę. Ja, chłopak z Przasnysza – ostatnie słowa niemal wysyczał. Po chwili wstał i zaczął energicznie przechadzać się po korytarzu.

 – Adam, możesz mi wreszcie powiedzieć o co tu, do jasnej cholery, chodzi? – Anna nachyliła się i konfidencjonalnie ściszyła głos. – Tylko nie próbuj, proszę, po raz kolejny mnie okłamać.

 – Aniu, zrozum, ja naprawdę nie wiem. Nigdy wcześniej mnie tu nie wzywano…

– Kotku, nie kręć – tym razem ona mu przerwała. – Z pewnością czegoś się dowiedziałeś. Coś czytałeś, z kimś rozmawiałeś. Wyjaśnij mi wszystko, bezzwłocznie.

Jęknęły zawiasy i drzwi do gabinetu otworzyły się po raz kolejny. Ponownie pojawił się w nich mężczyzna w rogowych okularach. Zerknął do kajetu, odchrząknął.

 – Numer sto dwadzieścia dziewięć – zapiszczał.

Młodzieniec, studiujący akurat z zainteresowaniem treść tablicy z numerami alarmowymi, odwrócił się gwałtownie i w dwóch susach doskoczył do urzędnika.

 – To ja! Ja mam sto dwadzieścia dziewięć!

 – Zatem proszę za mną.

Wywołany obciągnął marynarkę, jeszcze raz przygładził włosy.

 – Dobra, panie okularnik, prowadź pan. W horoskopie wyczytałem, że przytrafi mi się dzisiaj coś niezwykłego. YOLO!

Twarz urzędnika stężała. Opuścił okulary i zmierzył mężczyznę chłodnym wzrokiem. Ten, nic sobie z tego nie robiąc, wsunął się do wnętrza gabinetu. Biuralista westchnął głośno i także wszedł do środka. Drzwi trzasnęły, kurz zawirował.

– Taak… – Anna wyprostowała się na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi. – Jaki egzamin? Jakie punkty? Powiesz mi wreszcie, o co tu chodzi?

Wzrok Adama utkwiony był w przeciwnym krańcu korytarza. Jego prawa powieka lekko drżała. Kłykcie palców, które zaciskały się na oparciach krzesła, zbielały.

– Ja naprawdę niewiele z tego rozumiem. Nie wiem, czego ode mnie chcą – mówił ściszonym głosem, nieco nieskładnie. – To znaczy nie wiem dokładnie. Tu chodzi o ocenę o oszacowanie, czy… czy jestem wystarczająco produktywny, pożyteczny dla społeczeństwa. Czy coś do niego wnoszę i tak dalej. Ta komisja ma przyjrzeć się całemu mojemu dorosłemu życiu, rozumiesz? Wszystkiemu, co robiłem. Mają tam dziesiątki tabelek i wykresów, wszystko jest rozpisane, całe ludzkie życie. Od kołyski, po grób. Za wszystko dostaje się punkty. Za ukończone szkoły, kursy, za języki, za certyfikaty i dyplomy. Za posady, za firmy dla których się pracowało, za projekty, w których się uczestniczyło. Wyobraź sobie, że oni z góry określili, ile mógłby zdobyć ktoś, kto ma intelektualny potencjał na danym poziomie. Stworzyli obraz idealnego, w ich mniemaniu, życia. I będą porównywać moje osiągnięcia do osiągnięć tego idealnego gościa, tego spreparowanego nadczłowieka. Przyłożą mi ten wymyślony przez siebie papierek lakmusowy do języka i zobaczą na jaki kolor się zabarwi. Jak na niewłaściwy, to…

 – To co? Co ci zrobią? Odbiorą obywatelstwo? Wtrącą do więzienia? Ześlą na galery? – parsknęła. Sięgnęła po torebkę, przez chwilę mocowała się z zamkiem. W końcu udało się jej wydobyć z wnętrza paczkę papierosów.

 – Schowaj to! Tu przecież nie wolno palić – syknął i rozejrzał się po korytarzu. Anna włożyła trzymanego w dłoniach papierosa z powrotem do paczki, zamknęła ją i wsunęła do kieszeni spodni. – W zasadzie, to… nie wiem, co mi zrobią. Ale sprawa jest dość poważna. Rok temu dostałem ostrzeżenie. Według komisji byłem za mało wydajny. Za dużo czasu zmarnotrawiłem. Wyliczyli, że już dawno powinienem znaleźć lepszą pracę, więcej zarabiać i, przede wszystkim, więcej wydawać. Dla tych tam – kiwnięciem głowy wskazał drzwi – to wszystko jest niezmiernie ważne. To sprawa wagi państwowej. Uważają, że to dzięki dyscyplinie społecznej i konsumpcji na wysokim poziomie Chiny są dziś światowym mocarstwem. Najwyraźniej chcą, byśmy poszli w ich ślady. Obżarstwo stało się więc patriotycznym obowiązkiem i geopolitycznym imperatywem…

– Ale to przecież czyste szaleństwo! I tak żyjemy już w tym Sybaris, w tym nowym Babilonie. Czy to za mało? Kurwa, muszę zapalić.

Milczeli. Deszcz zaczął bębnić o szyby świetlika.

 – Adam, co ci właściwie grozi? Teraz pytam poważnie. Co mogą ci zrobić? I dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wszystkim wcześniej? Nie uprzedziłeś?

Mężczyzna oderwał wzrok od brudnej szyby i spojrzał na nią. Po jego czole spływały pojedyncze stróżki potu.

 – Bałem się. I może tego po mnie nie widać, staram się nie tracić zimnej krwi, ale nadal się boję. Widzisz, ci wszyscy socjoinżynierowie traktują całą tę sprawę bardzo serio. Oni naprawdę wierzą w te wszystkie tabele i wykresy. Są przekonani, że dzięki obliczeniom, racjonalnym planom, prognozom i grze na masowych emocjach da się efektywnie zarządzać społeczeństwem. I że to właśnie oni wiedzą, jaki kształt temu społeczeństwu nadać. Są jak Prokrustes. Chcą wszystko przyciąć do właściwych rozmiarów. A ja, niestety, jestem dla nich dość nieforemny. Długo studiowałem. Nie obroniłem doktoratu. Wiele lat nie pracowałem, później dostawałem nisko płatne posady. Nie ukończyłem w swoim życiu żadnego kursu, a całe to szaleństwo ciągłego zwiększania kwalifikacji miałem w dupie. Innymi słowy, jestem nygusem, podstarzałym niebieskim ptakiem, któremu trzeba przytrzeć uszu. Tak antyspołecznej postawy nie można przecież tolerować.

Przerwał i sięgnął do marynarki po chusteczkę. Rozłożył ją i otarł pot z czoła oraz dłoni.

 – Pocę się jak mysz. To chyba z nerwów. Nie masz przypadkiem wody? Zaschło mi w gardle.

Anna pokręciła przecząco głową. Nie odrywała wzroku od twarzy Adama.

 – Kochanie, nie odpowiedziałeś. Co ci grozi? Co oni mogą ci zrobić?

 – Nie sądzę, aby skończyło się na pogrożeniu palcem. Na pewno przez dłuższy czas nie dostanę kredytu, ani nie będę mógł skorzystać z żadnego programu pomocowego. Jeśli ocena komisji będzie niska, będę mieć spore problemy ze znalezieniem dobrej pracy i, tym samym, ze zdobyciem większej ilości punktów. I tak oto koło się zamknie, a pętla na szyi zaciśnie – westchnął głośno i spojrzał jej w oczy. – Mogą mnie też zapuszkować. Ale nie to jest najgorsze. Ten system jest bardziej perfidny. Za moje grzechy zapłacisz i ty. Będą cię szykanować w nadziei, że mnie zostawisz. Że uciekniesz od nieudacznika, na którego czole wypalono kainowe piętno. Chcą, by wszyscy się od mnie odwrócili, bym stał się niewidzialny, niedotykalny. Liczą, że skłoni mnie to do powrotu na zdrowe łono społeczeństwa, pod ich ojcowską pieczę. 

 – Adaś, chodźmy stąd – dotknęła dłonią jego twarzy, otarła spływającą po niej kroplę potu. – Proszę, wyjdźmy. Choćby na chwilę. Strasznie tu duszno. Chcę odetchnąć świeżym powietrzem.

Adam odwrócił głowę i spojrzał na drzwi. Na wytartą klamkę oraz na łuszczącą się olejną farbę, którą pomalowane były futryny. Uśmiechnął się gorzko. Milczeli. Anna oddychała coraz szybciej i płycej, wierciła się na krześle. Sprawiała wrażenie, że za moment gwałtownie zerwie się i wybiegnie. Dopiero po dłuższej chwili uspokoiła się. Sięgnęła po torebkę i wyciągnęła z niej niewielki notes.

– Adaś… Adaś posłuchaj… – kartkowała go pośpiesznie, prześlizgując się wzrokiem po każdej ze stron. – Gdzie ja mam ten pieprzony adres… O, jest. Możemy pojechać do Krakowa, do Karola i Martyny. Zapraszali nas, pamiętasz? Spędzimy u nich kilka dni, może tydzień. Potem wyjedziemy za granicę, do Dublina. Albo do Porto, nad ocean. Na tym krańcu świata nas nie znajdą, ich macki nie mogą sięgać tak daleko – machinalnym ruchem wsunęła notes z powrotem do torebki. – Kochanie, proszę, ucieknijmy stąd. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy. Po prostu wyjedźmy.

Wzrok Adama nadal utkwiony był w drzwiach. Słuchał, co chwilę kręcąc lekko głową. Milczał długo, patrząc na spływające po szybie krople.

– Zrozum, że na ucieczkę jest już od dawna za późno. W Irlandii i Portugalii, we Włoszech i Macedonii, na Wyspach Wielkanocnych i Malajach zapanował lub niebawem zapanuje ten sam społeczno-polityczny system. Z tej matni nie można się tak po prostu wydostać. Wszelkie próby muszą okazać się daremne, za tym wszystkim stoją zbyt potężne, globalne siły i ich libido dominandi. Wielkie korporacje i rządy, które siedzą im w kieszeni. Naukowcy, którzy sprzedają wiedzę o behawioralnych i neurologicznych mechanizmach rządzących ludzkim zachowaniem. Dziennikarze i ich kuglarskie sztuczki hipnotyzujące masy. Pozostaje nam tylko uczestnictwo w niekończącym się, ogłupiającym karnawale lub wegetacja, gnicie na peryferiach tego wydrążonego świata.

Zamek szczęknął metalicznie i po raz trzeci tego dnia w progu gabinetu stanął urzędnik w staroświeckim garniturze. Był gotowy do odegrania powierzonej mu roli. Zakasłał, poprawił okulary, spojrzał w swoje notatki.

– Numer sto trzydzieści.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy urywek z życia ludzi, żyjących w kraju pełzającej dystopii.

 

Nie sądzę, aby skończyło się na pogrożeniu palcem. Na pewno przez dłuższy czas nie dostanę kredytu, ani nie będę mógł skorzystać z żadnego programu pomocowego. Jeśli ocena komisji będzie niska, będę mieć spore problemy ze znalezieniem dobrej pracy i, tym samym, ze zdobyciem większej ilości punktów.

Na początku pomyślałem sobie “ale to głupie! jeżeli zależy im (państwu) na produktywności jednostek, to przecież to jest bez sensu!” – i wtedy mnie uderzyło, wtedy zdałem sobie sprawę i… śmiechłem. Za to, drogi panie, masz pan u mnie piwo.

Cześć Anonim,

mam problem z Twoim opowiadaniem, bo wygląda raczej na fragment większej całości. Przedstawiasz jedną sytuację, której tak naprawdę nie wyjaśniasz, tylko urywasz w pewnym momencie. Zbudowałeś napięcie, byłam ciekawa co dzieje się z osobami znikającymi za drzwiami urzędu. Rozumiem element tajemniczości, niepewności, ale chciałabym się dowiedzieć, co stało się z bohaterem, gdy wyczytano jego numerek. 

klika uwag ode mnie:

 

 – Nie wiem, straciłem rachubę, ale wlecze się to wszystko niemiłosiernie – mężczyzna rozpiął kołnierzyk koszuli i zaczął wachlować się trzymaną w dłoni teczką.

problem z zapisem dialogów: niemiłosiernie. – Mężczyzna…

tutaj znajdziesz wskazówkihttps://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Sufit w kilku miejscach upstrzony był zielonkawymi wykwitami wilgoci.

szyk był upstrzony

 

Przymknęła ciążące powieki i przez chwilę masowała je.

tu także szyk przez chwilę je masowała

 

powodzenia i pozdrawiam

 

 

 

Dziękuję za oba komentarze. I za piwo. ;) 

Olciatka, cieszę się, że Cię zaintrygowałem. To stare opowiadanie konkursowe i limit znaków nie pozwolił mi na kontynuowanie opowieści. Zresztą mam też chyba skłonność do takich, otwartych, zakończeń. Twoje szykowne uwagi uwzględnię. 

 Hej, Anonimie.

Zgadzam się z Olciatką, że tekst wydaje się fragmentem. Byłam bardzo zaskoczona, że doszłam nagle do końca (właściwie w momencie, w którym zaczęło się coś dziać). Rozumiem, że kierowałeś się wcześniej limitem znaków, ale nie jest to dobre opowiadanie pod względem… strukturalnym?

Jednak czytało się świetnie, dlatego właśnie jest mi tym bardziej smutno. Ciekawy świat, bardzo realistyczny. Podoba mi się, że akcja dzieje się w jednym miejscu i zdecydowanie dobrze dobrany tytuł. Od razu wiedząc już, że bohater ma numer sto trzydzieści, doznałam takiego uczucia, że o nie, to już za chwilę.

Językowo też nie najgorzej, choć źle zapisujesz niekiedy dialogi. Pokażę ci to poniżej.

 

 

– Szanowny panie, komisji nie obchodzą pańskie wahania. Za późno teraz na nie. Niech pan nie będzie zresztą dzieckiem. I tak musi pan zostać przeegzaminowany – palce biuralisty niecierpliwie uderzały w twardą okładkę brulionu, wzrok wwiercał się w delikatną twarz rozmówcy.

Powinna być kropka i “palce” powinny być już z dużej litery. Czynności gębowe (np. powiedział, rzekł itp.) zapisujemy małą literą, a resztę dużą, chyba że to wtrącenie. Myślę, że ten poradnik dobrze to opisuje.

 

 

– Dobrze, dobrze… ale ja tylko… – wywołany obrócił się w stronę krzesła, na którym leżały jego notatki.

Tutaj kolejny taki przykład. Jest ich więcej.

 

Jakby zapisać je tutaj wszystkie, błędów wyszłoby mnóstwo. Jednak oprócz dialogów ja nie zauważyłam nic więcej :)

 

Mam jeszcze takie zastrzeżenie co do tego, że bohaterowie gadają tak bez skrępowania. Świat przedstawiony wydaje się dosyć dyktatorski, więc w takim miejscu ktoś spokojnie mógłby ich podsłuchać. Poza tym ten Adam najpierw nic nie wie, potem coś tam wie, a nagle wygłasza taki monolog. Jakoś za szybko poszło.

 

Jednak podobało mi się, przeczytałam całe i szybko minęło. Powodzenia w dalszym pisaniu!

Nowa Fantastyka