- Opowiadanie: Simeone - Przybysz

Przybysz

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przybysz

***

Apollo 11 wraz z załogą wylądował na Księżycu. Cały świat śledził to legendarne wydarzenie nie zdając sobie sprawy ze skazy przyniesionej przez kosmonautów na Ziemię latem 1969 roku.

 W próbce przywiezionej z Księżyca odkryto prymitywną formę życia. Oczywiście już wtedy popularne były różnorakie historie na temat kosmitów, ale raczej uważano je za wymysły ludzi z wybujałą wyobraźnią.

 Jednak odkrycie z lipca 1969 roku skłoniło badaczy do głębszej refleksji nad tym, czy, aby na pewno przebywamy we wszechświecie sami. Czy aby na pewno eksplorujemy puste miejsce pozbawione jakichkolwiek przejawów istnienia obcych.

 Uznano jednak, że ludzie są zbyt głupi, aby powierzyć im informacje na temat pozaziemskiej formy życia. Z tego powodu dane jak i obiekt badań pozostały zamknięte w laboratorium. A tylko nieliczni dowiedzieli się o istnieniu czegoś takiego. Powołano również zespół, który miał zająć się badaniem organizmu przypominającego uschłą gałąź.

***

 Doktor Stephen Nicholson dołączył do zespołu w 1979 roku i niemal od razu zaczął posuwać badania na przód. Ale dopiero w 1991 roku zapisał się złotymi zgłoskami w historii nauki dokonując rewolucyjnego odkrycia. Odkrycia, które miało zmienić medycynę.

 Naukowiec dowiódł, że odpowiednio spreparowana krew Przybysza może pozytywnie wpływać na zdrowie. Lekarstwo okazało się skuteczne na niesłychanie popularne wśród szczurów choroby dróg oddechowych. Zaskoczony wynikami amerykański rząd, niedługo później zezwolił na przeprowadzanie eksperymentów na ludziach.

 Jednak przez tyle lat nie udało się odnaleźć preparatu z krwią Przybysza nie mającego efektów ubocznych na zdrowie człowieka.

***

 Na stole operacyjnym leżał mężczyzna w średnim wieku z rozległymi i niezwykle mocnymi gałęziami zamiast ramion, rąk i dłoni. Był pod wpływem specjalistycznej narkozy, aby ułatwić badaczowi przeprowadzanie eksperymentów na żywym organizmie.

 Osoba leżąca na stole stała się żywicielem Przybysza. Nie byłoby w tym nic niezwykłego – od dawna w biologii można spotkać żywicieli i pasożyty, ale sposób w jaki mężczyzna i obcy organizm weszły w symbiozę ze sobą był do czasu wyprawy na Księżyc czymś niespotykanym w parazytologii.

 Pasożyt opanował człowieka stając się od niego w pełni zależny, a żywiciel stał się zależny od swojego gościa, który odwiedził jego organizm i nigdy go nie opuścił. Ta, wydawałoby się nieszkodliwa sucha gałąź zrosła się z kośćmi żywiciela, a nawet zastąpiła mięśnie czymś własnym – galaretowatą chrząstką. Taka chrząstka, owszem od zawsze była jednym z części składowych ludzkiej kości, ale elastyczna, bardzo zwinna chrząstka A147-B2 znacząco różniła się od tego, co naukowcy zbadali na Ziemi.

Przybysz czerpał energię z żywiciela wprost wysysając z niego siły. A to oznaczało, że na Księżycu istniała jeszcze jakaś forma życia. Niestety nie udało się jej rozpoznać, bo została w całości przejęta przez pasożyta.

 Mężczyzna w białym kitlu podszedł do bezwładnie leżącego ciała, przytwierdzonego do stołu i obejrzał je dokładnie robiąc podstawowe pomiary: temperatura, tętno i tak dalej… Nawet tak proste zaniedbania jak niezmierzenie temperatury mogły doprowadzić do śmierci jedynego obiektu badań.

 Od kiedy rząd przestał wysyłać więźniów do doświadczeń, naukowcy z TNINiB stali się bezsilni. Bo czym była teoria bez praktyki? Wprowadzenie jakiegokolwiek z przygotowanych preparatów było niemożliwe bez odpowiednich testów na ludziach, a badania na zwierzętach nie były tak efektywne i pewne. W skrócie: badacze dalej opracowywali mieszaniny z krwią Przybysza, ale robili to tylko na pokaz. Żaden z przełożonych, a nawet amerykański rząd nie chcieli zamknąć projektu, w który zostało wpakowane tyle pieniędzy. Wszyscy badacze pracujący przy projekcie odeszli. Poza jednym.

 Tym razem Stephen Nicholson dodał do preparatu trochę więcej soli zabijającej drobnoustroje odpowiedzialne za transformację organizmu w coś, co nazwano A147-B2. Mieszaninę rozlał do kilku malutkich próbówek wołając jednocześnie swojego asystenta – Billa, który co prawda nie był badaczem, ale mógł się nim stać. I przejąć projekt od starego, schorowanego i wyłysiałego Stephena Nicholsona.

 Bill szybko się zjawił wychodząc z długiego korytarza. Pomógł Stephenowi przenieść próbówki do małego pomieszczenia po lewo gdzie mieszkały szczury poddawane badaniom.

– Dobra szczury, nie zawiedźcie mnie – powiedział na głos Stephen Nicholson.

 Przekonywał siebie, że gra nadal jest warta świeczki i na pewno uda się doprowadzić badania do końca. Poświęcił na krew Przybysza za dużą część swojego życia, aby twierdzić inaczej.

***

– Szybciej! Każdy z was musi być w idealnej formie fizycznej. Nigdy nie wiadomo do czego może dojść – powiedział donośnym, rozkazującym tonem generał do żołnierzy. – Nie ma obijania się! W służbie dla kraju jest miejsce tylko dla najlepszych!

 Bojownicy robili pompki w tempie godnym najlepszego sportowca. Każdy znalazł się w tym miejscu z innego powodu, ale każdy czuł respekt do swojego przełożonego.

– Dwie minuty przerwy i robicie kolejną serie – ubrany w prosty i obszyty emblematami strój, dowódca udał się do rozłożonego kilka metrów dalej namiotu.

 Na niebie wisiało bezlitosne słońce dotykające swoimi promieniami wszystkich – bez względu na to kto to był. Ogromny żar owładał tą porą roku całe koszary, w których się znajdowali. Jedyny świat jaki znali.

– Aaron, daj wodę – powiedział nieprzytomnie Ben jakby znajdował się na skraju wyczerpania. I możliwe, że tak było.

 Aaron nic nie mówiąc podał przyjacielowi bidon ze schłodzoną wodą, którą specjalnie trzymał pod plecakiem, aby nie stała się gorąca. Cooper spoglądał na nich popijając wodę. Żołnierz wnioskował po jego minie, że woda nie była przyjemnie chłodna.

 Ben łapczywie wypił napój i ochlapał swoją twarz – czuł ciepło, pomimo bezrękawnika. Podszedł do małego magazynku, na którego ścianie wisiał termometr. Wskazywał 43°C. Żołnierz nie zdziwił się – pod tym względem Arizona była bezwzględna.

 Wtem głośniki znajdujące się na rogu każdego budynku i na środku placu zagrzmiały donośnym sygnałem. Sygnałem zagrożenia.

 Generał miał obsesję na punkcie tego sygnału i co dwa tygodnie przeprowadzał testową ewakuację. Jednak tym razem zamiast informacji, aby się pośpieszyć powiedział:

– To nie jest test! Wszyscy przygotować się! Ben, Aaron, Cooper i cały oddział A do mnie!

 Aaron wstał z miejsca – odkąd wstąpił do armii w wieku osiemnastu lat tylko kilka razy przez dziesięć lat służby opuścił koszary. Nie znał innego świata, a teraz jego jedyny azyl był zagrożony. Żołnierz powiedział do siebie w myślach, że będzie walczyć za to miejsce. Każdy walczyłby za swój jedyny dom.

– Generale jestem gotowy – zameldowali jednocześnie trzej przyjaciele.

– Doskonale. Czekamy jeszcze na oddział A, to znaczy grupę specjalistyczną – powiedział generał Brandon. – Za chwilę wytłumaczę wam, co się tutaj dzieje. W tym czasie możecie pójść po broń. Powiedzcie, że schodzicie do podziemi, kwatermistrz będzie wiedział o co chodzi.

 Aaron oraz Ben odeszli nie zadając pytań. Spojrzeli na plac, na którym zawsze rano odbywały się zbiórki. Niby taki pusty kwadrat z wetkniętą na samym środku flagą Stanów Zjednoczonych, a jednak niosący ze sobą tyle wspomnień. Nie wszystkie były przyjemne, ale tak działa nostalgia – wypycha wszystko co złe, aby przeszłość kojarzona była z samym dobrem.

 Kwadratowy plac otaczały cztery budowle – naprzeciw siebie stały dwa budynki mieszkalne i dwa bardziej techniczne. Zmierzali właśnie bokiem placu – tak jak ich uczył generał Brandon – w stronę jednego z takich budynków. Znajdowała się tam między innymi zbrojownia. A żołnierz bez broni to jak pisarz bez pióra.

 Doszli do celu bez słów – nie potrzebowali ich, aby się zrozumieć. Nie chcieli rozprawiać na temat tego, po co ich wezwał generał – słowa przełożonego były dla nich świętością.

– My schodzimy do podziemi – powiedział Aaron do kwatermistrza.

– Już, moment – odpowiedział starszy mężczyzna, aby po chwili zawołać ich gdzieś z otchłani magazynu.

– To? – zapytał tym razem Ben.

– Oczywiście. A wy nie w temacie? – kwatermistrz wydawał się zdziwiony.

– Nie. Nigdy nie widziałem takiej broni – tym razem mówił Aaron. Cooper milczał.

– No nic. Brandon na pewno wam wytłumaczy. Szybko, pojawiają się kolejni żołnierze. Muszę ich obsłużyć.

 Aaron i Ben pożegnali się taszcząc u swego boku wyjątkowo ciężkie ubranie zapakowane w worek oraz niemniej ciężki automat o nieznajomym wyglądzie.

***

– Doskonale, że już jesteście – powiedział generał Brandon. – Wejdźcie do budynku – pokazał gestem na konstrukcję znajdującą się naprzeciw zbrojowni.

 Dziwne, rozmyślał Aaron, nigdy tu nie wchodziliśmy. Jeden z członków oddziału A ubrany w letnią koszulę moro przytrzymywał drzwi pilnując czy wszyscy zdążyli wejść. Aaron z Benem szybko ruszyli do środka.

 To było dziwne uczucie – gdy po latach chodzenia po swoich śladach, zataczania kółek po całej bazie, bez wycieczek poza własne podwórko dwójka żołnierzy odkryła nieznany wcześniej budynek. Chociaż nieznany to za dużo powiedziane – zarówno Aaron jak i Ben wiedzieli o istnieniu tejże budowli, ale nigdy nie zwiedzili jej wnętrza.

 Przez chwilę poczuli przyjemne podniecenie – nie takie nerwowe, jak wtedy, kiedy usłyszeli sygnał alarmowy. Ale po chwili podniecenie umilkło, bo żaden z pozytywnych bodźców nie był na tyle mocny. Ot, jakiś nowy budyneczek, niezbyt różniący się od pozostałych. Ten sam budulec, taka sama olbrzymia klatka schodowa, taka sama podłoga i rozkład pomieszczeń.

– No już przebierać się! – powiedział generał wkraczając do środka. – Jak skończycie to prosto i w prawo, duże żelazne drzwi. Omówimy tam taktykę i dowiecie się na czym polega wasza misja.

 Aaron i Ben szybko zmienili swoje lekkie bezramienniki i wygodne spodnie na wojskowe mundury oraz ciężkie kamizelki.

 Kiedy weszli do pokoju skrytego za żelaznymi drzwiami czekał na nich już nie tylko generał, ale również reszta zespołu – cały oddział A. W sumie było ich (nie licząc dowódcy) dwanaście osób.

– Siadajcie, zaczynamy omawianie planu – powiedział Brandon.

 Aaron dalej zastanawiał się po co tutaj jest, ale nie pytał się o to. Uważał, że żołnierze wykonywali rozkazy, a nie zadawali pytania.

– Tak więc wytłumaczę moim podopiecznym o co chodzi – generał obiegł wzrokiem Aarona, Bena i Coopera. Najwyraźniej tylko oni nie byli wtajemniczeni. – Głęboko, setki metrów pod nami znajduje się tajne laboratorium rządowe – powiedział Brandon. – Właśnie dlatego nie możecie opuszczać bazy, a zamiast imion macie pseudonimy. Lokalizacja tej bazy jest ściśle tajna i naprawdę niewiele osób wie o jej istnieniu.

– Podziemna baza podzielona jest na trzy strefy. Każda strefa składa się z trzech pięter. Niestety nie pokażę wam żadnej mapy, bo takowa nie istnieje – generał wydawał się zestresowany. – Znajdują się tam głównie magazyny oraz pokoje personelu. To jest druga strefa, która znajduje się jeszcze głębiej niż poprzednie, czterysta pięćdziesiąt metrów pod ziemią. Na tym piętrze przeprowadza się różne proste eksperymenty. A przynajmniej nie takie, które są nielegalne – twarze Aarona, Bena oraz Coopera wygięte były w dziwnym grymasie niedowierzania. Jednak nic nie mówili. – To jest trzecia strefa, miejsce, o którym krążą legendy. Ale właściwie nikt poza bardzo zamkniętym gronem szeroko pojętego personelu nie wie, co tam właściwie jest. Dlatego ta misja jest taka trudna – skończył Brandon.

 Aaron nerwowo się uśmiechnął, to był swoisty tik towarzyszący mu już od dzieciństwa. Pojawiał się zawsze, gdy sytuacja wymykała się mu spod kontroli.

– Przejdźmy do celu misji. Oddział A zapewne wie o co mniej więcej chodzi, ale świeżaków trzeba wprowadzić w zagadnienia – powiedział generał. – Dostałem informację od szefa ochrony trzeciej strefy, że obiekt badań wydostał się z sali doświadczeń. Naszym głównym celem jest ewakuacja pracowników, a celem pobocznym – likwidacja obiektu badań. Dodatkowo likwidację celu może ułatwić znalezienie doktora Stephena Nicholsona, który pracuje nad nim od końcówki lat 70. – dowódca pokazał zdjęcie doktora. – Aby informacje o prowadzonych tutaj badaniach nie rozeszły się po całym… yyy… świecie, zastosowano szereg zabezpieczeń. Jednym z nim jest utrudniony dostęp do zdjęć obiektu A147-B2, ale o nim za chwilę.

 Brandon zastanowił się nad tym co mówić dalej i kontynuował:

 – Musicie pamiętać, że obiekt badań jest bardzo potężny – generał popatrzył się na Aarona, Bena i Coopera, aby sprawdzić czy są świadomi zagrożenia. Z ich min wywnioskował, że nie do końca wierzyli w to, co się działo. – Zrozumiano? – spytał podniesionym głosem.

– Tak! – odpowiedzieli chórem wszyscy żołnierze.

– Tam, gdzie zejdziecie nic nie jest takie oczywiste. Dlatego proponuję wam skupić się tylko na głównym zadaniu, bo to ono jest najważniejsze. Na każdym piętrze pierwszej oraz drugiej strefy znajdują się wejścia do schronu. W trzeciej strefie jest winda prowadząca do tego samego miejsca. Macie zabrać tam wszystkich ludzi, których napotkacie i wrócić do poszukiwania następnych dopiero wtedy, gdy znalezione wcześniej osoby znajdą się w schronie – generał mówił śmiertelnie poważnym głosem, ale Aaron w duchu się zaśmiał. Sam nie wiedział czy to reakcja na stres czy może niedowierzanie w to, co go teraz spotkało.

– Za chwilę zrobię skan waszych siatkówek, bo to one oraz sześciocyfrowy kod otworzą wam wszystkie drzwi w każdej strefie.

 Dowódca wziął łyk wody.

– No, więc. Nie widziałem tego czegoś na żywo, ale spróbuję wam na podstawie mojej rozmowy z jednym z naukowców przekazać na ten temat jak najwięcej informacji – powiedział generał. – To jest obiekt badań A147-B2, chociaż dla ułatwienia przekazu będę nazywał go Przybyszem. Dlaczego Przybyszem? Bo przybył z kosmosu, a raczej myśmy go z kosmosu przywieźli – powiedział i choć tekst brzmiał jak żart, to żartem nie był. – Najważniejszą sprawą, o której musicie wiedzieć jest to, że wygląda podobnie do człowieka. Potrzebuje żywiciela, więc znalazł go i teraz wykorzystuje jego siły opanowując wszystkie narządy. To już nie jest człowiek, to jest żywiciel opanowany przez pasożyta. Kluczowy jest fakt, iż ten pasożyt nie przestaje szukać nowych żywicieli. Kiedy tylko znajdzie jakiś cel próbuje przenieść swoje komórki na kolejny organizm, niezależnie od tego czy to człowiek, kaczka lub ryba. Niestety nie wiem jak wygląda przenoszenie komórek Przybysza na inne stworzenia, ale domyślacie się jak ważne jest powstrzymanie zagrożenia. Gdyby to coś wydostało się z trzeciej strefy wszyscy ludzie zamieniliby się w żywiciela Przybysza, co doprowadziłoby do zagłady naszego gatunku. Dlatego po wkroczeniu do laboratorium zamknę wszystkie wejścia i wyjścia tak, aby to coś nie zdołało się wykaraskać i uciec na wolność – powiedział ostro generał kończąc odprawę.

 Aaron zamyślił się. „W co ja się wpakowałem”.

***

 Wszyscy żołnierze byli już w pełni przygotowani na misję. Jedynie Aaron, Ben i Cooper słuchali wyjaśnienia działania nowej broni.

– Widzicie trochę podobny do CAR 15, ale o dużo większej sile rażenia – wyjaśniał generał Brandon. – Ma zamontowany celownik laserowy, zresztą nie będę tego wyjaśniał, raczej takie podstawy znacie. To co ważne to ten przycisk – dowódca wskazał na biały guzik, dobrze widoczny na tle czarnego karabinu. – Naciśnięcie przycisku to zamiana typu amunicji. Dlatego w tej broni znajdują się dwa magazynki. Niebieski ma amunicję wykonaną z, między innymi, soli zabijającej część komórek w krwi Przybysza – powiedział. – W drugim magazynku znajduje się zwykła amunicja, ale zaskakująco dużego kalibru, aż 7,62 mm. Możecie tymi nabojami strzelać do innych różności napotkanych w laboratorium.

Przyjaciele – Aaron i Ben wyruszyli na swoją pierwszą pełnoprawną misję. I być może ostatnią.

***

 Aaron (jak i reszta żołnierzy) wszedł przez duże stalowe wrota prowadzące do laboratorium w pełnym rynsztunku. Mundur i broń były tylko szczytem góry lodowej. Poza nią, wszyscy założyli kamizelkę bojową zabezpieczającą przed ciosami i z dobrze umiejscowionymi załadowanymi magazynkami, hełm z noktowizorem, gdyby padł prąd, a nawet specjalne, wygodne buty produkowane tylko na potrzeby amerykańskiej armii.

 Wszyscy byli absolutnie cicho. To już nie było szkolenie, gdzie każdy szedł walczyć z uśmiechem na ustach, bo wiedział, że nic nikomu się nie stanie. To była prawdziwa wojna i chociaż Aaron, Ben i cała reszta nie walczyli z innymi ludźmi to konsekwencje walki były dokładnie takie same. Ból, cierpienie, a na samym końcu bezlitosna śmierć.

 Jednak stres zaczynał motywować Aarona. Organizm zaczął dostarczać mu adrenalinę.

– Uwaga, wchodzimy do windy! – krzyknął jeden z członków oddziału A o pseudonimie Jason, który był dowódcą podczas tej misji. Generał Brandon nie zdecydował się na zejście.

Winda była na tyle duża, że pomieściła dwunastu żołnierzy w pełnym rynsztunku. Teraz tylko jazda na dół i ewakuacja po kolei wszystkich stref, pomyślał Aaron.

 Zjechali na dół. Ich oczom ukazał się bardzo jasny korytarz, aż zmrużyli oczy. Ściany były sterylnie białe, a zapach, który unosił się w powietrzu przynosił na myśl wizyty u lekarza. Ledwie zrobili kilkanaście kroków, a już pojawili się w przestronnym holu o równie dużym stopniu natężenia światła i białymi, sterylnymi ścianami. Powitała ich ubrana w fartuch kobieta:

– Nazywam się Andrea, w czym mogę pomóc? – zapytała.

– Musimy przeprowadzić ewakuację – powiedział stanowczo Jason. – Cooper, Ben, Aaron! Zbierzcie wszystkie osoby z holu i zaprowadźcie je do schronu. Potem zajmijcie się ewakuacją reszty pierwszej strefy. Ja i mój oddział udamy się do drugiej strefy – powiedział dowódca oblatując wzrokiem wszystkich członków misji.

 Aaron rozejrzał się po holu, aby zdobyć lepsze rozeznanie w sytuacji. W tej części podziemnej konstrukcji nie znajdowało się zbyt wiele osób: tu i ówdzie pojawiały się osoby w białych kitlach, ale nie był to ogrom biorąc pod uwagę rozmiar pomieszczenia

 Żołnierz zauważył, że wprost przed nim, przy schodach oraz windach znajduje się coś przypominającego recepcję obsługiwaną przez dwie osoby – kobietę i mężczyznę.

– Przepraszam, czy macie tu jakiś system nagłośnienia? – zapytał Aaron, za nim szedł Ben i Cooper.

– Tak. Obsługuje dwie strefy – powiedział mężczyzna o jasnych włosach.

– Moglibyśmy skorzystać na potrzeby… ewakuacji? – tym razem wyraził się Ben.

– Jasne.

 Mężczyzna szepnął coś do kobiety, a ta sięgnęła do szafki pod ladą wyjmując mikrofon.

– Szefie! – krzyknął Aaron. – Proszę podejść!

 Jason przyśpieszył kroku jakby zdenerwował się.

– Tak? Tylko proszę mów szybko, bo mamy zadanie do wykonania.

– W ten sposób uwinie się pan szybciej. To system nagłośnienia. Poinformuje dowódca wszystkie osoby naraz o ewakuacji.

– Ja… Jasne. Zwijaj się, zmiana planów – powiedział Jason swoim ostrym tonem. Aaron już się do niego przyzwyczajał. – Uwaga do wszystkich zmiana planów! Za chwilę poinformuję poprzez system nagłośnienia wszystkie strefy…

– Nie dotrze do trzeciej – powiedział Cooper przerywając przełożonemu.

– Jasne. Więc plan jest taki – Jason zatrzymał na chwilę wypowiedź. Aaronowi wydawało się, że, w odróżnieniu od Brandona, szef oddziału A jest dużo mniej doświadczony. Jakby nie znał się na rzeczy. – Podam informację o ewakuacji do dwóch stref, a następnie cały oddział A poza Danem sprawdzi czy ktoś został w drugiej strefie. Jako, że pierwsza strefa nie jest tak ogromna Aaron, Ben, Cooper i Dan przejrzą pierwszą strefę. Macie na to cztery godziny, ale wolałbym, żebyście uwinęli się szybciej. Po czterech godzinach schodzimy do trzeciej strefy, niezależnie od tego czy mam do dyspozycji cały zespół, czy jedną osobę. Zrozumiano?! – krzyknął groźnie Jason.

– Tak jest! – odpowiedzieli chórem podwładni dowódcy.

 Żołnierze rozeszli się. Teraz mieli przejść do głównego celu misji.

***

 Żołnierze szli w szyku bojowym – Aaron z przodu, Dan z tyłu, Ben z lewej, a Cooper z prawej. Poruszali się niezbyt szybko, ale za to bezpiecznie. Wchodzili do każdego pomieszczenia. Następnie przeszukiwali je, a znalezione osoby eskortowali do schronu. Nie było to łatwe zadanie – pilnowanie kogoś niezaprawionego w boju to największa udręka żołnierza, ale pomimo tego nie czuli już początkowej beznadziei. Jakby zagrożenie odeszło, chociaż tak naprawdę gdzieś czyhało, być może już planując zakończenie żywota swojej nowej ofiary.

 Weszli do kolejnego pomieszczenia – magazynu wypełnionego po brzegi narzędziami niezbędnymi przy pracy w laboratorium.

– Jest tu ktoś? – zapytał Aaron, ale nikt nie odpowiadał.

– Dobra, zawracamy, nikogo nie ma – powiedział stanowczo Dan, który dowodził tym bardzo małym, zaledwie czteroosobowym oddziałem.

 Aaron nie protestował, spojrzał jeszcze tylko na zegarek. Pozostała ostatnia godzina.

***

 Urządzenie zamontowane na ścianie zeskanowało siatkówkę Aarona otwierając kolejne drzwi.

– Według mapy w holu to ostatnie pomieszczenie – oznajmił Dan.

 Weszli powoli, po cichu. Teraz wydawało się to zbędne, ale cóż, takie rozkazy. Pokój, w którym aktualnie byli wyróżniał się wielkością na tle innych – zamiast malutkich 30-40 m2 ten zajmował przynajmniej trzy razy tyle. Jeśli nie więcej. Do tego było dobrze uporządkowany, jakby do sprzątania tego magazynu przydzielono lepszych pracowników albo starających się o awans, przeszło przez myśl Aaronowi.

 Magazyn podzielony był przez trzy długie szafy, każda innego koloru. Jedna była biała, druga czarna, a trzecia niebieska. Aaron zaczął się zastanawiać, dlaczego szafy podzielone są kolorystycznie, ale z przemyśleń wyrwał go dowódca:

– Żołnierze, skupić się! Musicie pamiętać, że to teren, po którym przemieszcza się wróg!

 Aaron skarcił się w myślach za brak skupienia i kontynuował razem z resztą szukanie kolejnych pracowników. Obecnie nie przebywał z nimi żaden, bo wszystkich znalezionych odstawili do schronu.

 Kiedy żołnierze znaleźli się w połowie drogi usłyszeli dziwny odgłos biegnący z szybu wentylacyjnego po lewej.

– W lewo zwrot! Ktoś znajduje się w szybie! – powiedział Dan, siląc się na ton dowódcy, którym zdecydowanie nie był.

 Drużyna odwróciła się do ściany po lewo, ale tylko Aaron wpatrywał się w szyb. Reszta osłaniała go z każdej ze stron.

– Proszę powiedzieć „jeden” jeśli mnie słyszysz – rozkazał mężczyzna celując z broni w szyb.

 Przez chwilę nic nie dobiegało z szybu, stali tak w ciszy, którą po jakimś czasie przeciął męski głos:

– Jeden.

– Dobrze. Szefie, co robimy? Szyb jest zdecydowanie za wysoko, aby skok był bezpieczny.

– Poszukaj drabiny razem z… Benem – Dan wydał rozkaz.

 Przyjaciele poszli szukać drabiny wśród ton gratów znajdujących się w magazynie.

 Wrócili pięć minut później, jeden z drugim trzymali dużych rozmiarów, składaną drabinę. We dwójkę rozstawili ją, a następnie powiedzieli osobie z szybu, aby wyszła.

 Ich oczom ukazał się starszy mężczyzna, na oko miał przynajmniej sześćdziesiąt, a może nawet około siedemdziesiąt lat. Ubrany był dokładnie tak samo, jak wszyscy inni naukowcy znajdujący się w tym budynku. Wydawał się przerażony. Aaron chciał zapytać go co się stało. Może zobaczył monstrum z laboratorium? W końcu ukrył się w szybie. Ale mężczyzna w kitlu nie wydawał się skory do odpowiedzi. Na razie trzeba było się skupić na głównym zadaniu misji – odeskortowaniu ludzi do schronu.

– Pójdzie pan z nami. Odprowadzimy pana do schronu – powiedział Dan.

– Jasne – wydukał z siebie w odpowiedzi ocalony.

 Nikt go nie pytał dlaczego ukrył się w szybie.

***

 Gdy wrócili do schronu zostało jeszcze dwadzieścia minut. Jednak udało się – część celu zostało wypełnione. Ale w bunkrze brakowało grupy złożonej tylko z członków oddziału A – co prawda zostało jeszcze trochę czasu, lecz w głowie Aarona pojawiły się niepokojące myśli. „Pomyśl o tym później” – powiedział do siebie w myślach. Trochę się poprawiło.

 Dwadzieścia minut nerwowego czekania, wreszcie nadeszli, niczym synowie marnotrawni po wielu, wielu latach oczekiwania. Aaron szybko przeliczył członków grupy – brakowało jednej osoby! W tamtej chwili mężczyzna poczuł jak umysł przestaje działać w dokładnie zaplanowany sposób. Zamiast tego pogrążył się w myślach o Przybyszu. Starał się zachować przytomność fizyczną i psychiczną zbliżając się do oddziału A z zapytaniem, gdzie zgubili jednego kolegę.

 Spojrzał jeszcze raz na nadchodząca grupę – wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale jeden z żołnierzy był niesiony przez dwóch kompanów, a to oznaczało, że wszyscy przeżyli. Podszedł do grupki i spojrzał prosto na żołnierza niesionego przez pozostałych członków wyprawy. Najpierw nie zauważył żadnych urazów fizycznych, jednak po dłuższym przyjrzeniu się zwrócił na to uwagę – mężczyźnie brakowało ucha. Zamiast niego miał ogromny opatrunek.

 Aaron upadł na kolana zwracając na podłogę ostatnio zjedzony posiłek. Kiedy poczuł bliżej nieokreśloną pustkę w żołądku wiedział, że to już koniec wymiotów. Poczuł lekkie zawroty głowy, przy czymś takim trudno było zachować jakąkolwiek przytomność. Jednak walczył dalej, poczuł jak przytrzymuje go Ben. Pomimo trudności sytuacji w jakiej się znajdował poczuł większą siłę. Usiadł na kanapie, nie stracił przytomności.

 Obydwaj milczeli. Nie potrzebowali słów, aby się zrozumieć. Jedyną osobą, która powiedziała coś do Aarona był, o dziwo, Dan:

– Już wszystko dobrze?

– Tak. Czuję się lepiej – odpowiedział żołnierz.

– Wiesz, gdybym miał coś tobie poradzić to… Po prostu postaraj się o tym nie myśleć.

 Aaron niespodziewanie roześmiał się. Gdyby nie myślenie o tym było takie łatwe!

***

 Chwilę później pojawił się Jason, dowódca oddziału A.

– Za kilka minut ruszamy do trzeciej strefy. Muszę wiedzieć czy czujesz się na siłach, aby tam iść. Jeśli nie, proszę nie idź – Jason walił prosto z mostu. – Niesprawny żołnierz przeszkadza bardziej niż jego brak.

– Już czuję się dobrze, mogę wyruszyć nawet w tej chwili – powiedział Aaron.

– Doskonale. Zatem za kilka minut przy wyjściu.

 Dowódca odszedł. Aaron nie czuł się w pełni dobrze, ale był pewien, że skupienie na zadaniu wymaże nieprzyjemne wspomnienie z głowy. Poza tym nie warto się tym przejmować, prawda? – powiedział w myślach. Jednak cały czas w głowie znajdował się świeży obraz rannego żołnierza.

 Podszedł do Bena i Coopera. Oboje jedli kanapki przygotowane przez nieznaną dobrą duszę w schronie. Ben pokazał palcem gdzie są kanapki, ale przyjaciel odpowiedział:

– Chyba nie dam rady czegoś przełknąć. Może już wyjdziemy na korytarz?

– Jasne – odpowiedział Ben. Cooper również wstał i udał się na zewnątrz.

 Na korytarzu poza nimi byli tylko dwaj żołnierze. Ben chcąc przerwać nieznośną ciszę zapytał jednego z nich:

– Do czego doszło w drugiej strefie? Wiesz, widziałem…

– Przybysz zaatakował – odparł beztroskim tonem mężczyzna, jakby był największym cynikiem na świecie.

 Ben już nie pytał.

Aarona przeszedł lekki dreszcz. Poczuł, że to teraz on może stać się kolejną ofiarą monstrum, tak tajemniczego, że nic o nim nie wie. Być może właśnie przemierzającego szyby wentylacyjne w poszukiwaniu specyficznego zapachu… Zapachu strachu wydzielanego przez bojaźliwych żołnierzy.

– Uwaga! Ruszamy do trzeciej strefy. Przybysz zaatakował nas w drugiej strefie, ale nie ma co się martwić. Arnold trafił już do skrzydła szpitalnego. Na pewno nie umrze – powiedział Jason. – Będzie przebywać na kwarantannie, bo nie wiemy, czy nie został zarażony przez obiekt badań. A teraz ruszamy dalej!

***

Ostatnia strefa, prawdopodobnie przez mniejszą ilość osób mających do niej dostęp nie była tak sterylnie czysta jak pozostałe miejsca podziemnej konstrukcji. Owszem, było czysto na tyle, aby spełnić warunki CDC, ale przykładano tu mniejszą wagę do porządku. Butelki z płynem do odkażania, zamiast leżeć bezpiecznie w schowku, walały się to tu, to tam, po całym korytarzu. Owszem, ściany wykonane z płytek nie były brudne, ale do idealnego połysku znanego z wyższych pięter wiele im brakowało. Niektóre były nawet połamane. Jedno się nie zmieniło – jarzeniówki świeciły światłem tak mocnym, aż można było dostać od nich migreny.

– Wchodzimy po kolei do każdego pomieszczenia. Drzwi otwieram ja – powiedział dowódca Jason. – Następnie dwie pierwsze osoby z kolumny. Jeśli pomieszczenie jest małe, reszta zostaje osłaniając nas. Jeśli pomieszczenie jest duże, wchodzą wszyscy poza dwoma ostatnimi osobami. One będą nas osłaniać. Zrozumiano?

– Tak – powiedzieli żołnierze niepewnym tonem. Najwyraźniej nie tylko Aaron był przerażony.

 Jason otworzył pierwsze drzwi. Za nim weszły dwie osoby. Po zaledwie króciutkiej chwili dowódca niespodziewanie wrzasnął.

– To coś tu jest – powiedział jeden z żołnierzy.

 Coś zatrzeszczało, a głos Jasona ucichł. Aaron mocno zacisnął ręce na broni, wiedząc, że trzymany przez niego przedmiot może okazać się ostatnią deską ratunku. Zauważył, że zbliża się do niego Dan, mówiący:

– Osłaniaj mnie, muszę zablokować wejście metalowymi drzwiami.

 Żołnierz zaczął naciskać przyciski w błyskawicznym tempie, Aaron zauważył jeszcze w dobrze oświetlonym pokoju zwłoki Dana, nad którymi stał Przybysz.

 Wyglądał jak człowiek, pomyślał, gdyby nie te ręce nie odróżniłbym go od zwykłej osoby.

– Ustawiamy poprzedni szyk! Aaron, Ben i Cooper idą naprzód – krzyknął Dan przejmując dowodzenie. Nikt nie zakwestionował jego nowej pozycji. Wszyscy potrzebowali dowódcy, aby się odnaleźć.

 Ustawili się na pozycjach w mgnieniu oka. Niektórzy ludzie tacy byli: rozumieli tylko rozkazy.

 Aaron czuł nie tyle przerażenie, co niepewność. Ta niepewność błyskawicznie rozlazła się po całym jego ciele: kończynach, kręgosłupie, mózgu. Wszystko wydawało się takie bezsensu, kiedy nie wiadomo było, co cię spotka! Spróbował skupić się bardziej, ale jego umysł odmawiał posłuszeństwa. Spróbował uspokoić drganie rąk, ale ręce odmawiały. Spróbował uspokoić drżenie nóg, ale nogi odmawiały. Jakby był w obcym ciele, a nie tym dobrze mu znanym.

 Coś uderzyło w metalowe drzwi, które pojawiły się po włączeniu przez Dana trybu awaryjnego. Po kilku sekundach dźwięk ustał. Jednak Aaron zamiast poczuć się rozluźnionym, odczuł jeszcze większy strach i niepewność. Teraz już nie wiedział skąd może zaatakować owo tajemnicze monstrum.

***

 Grupa dotarła do kolejnego wejścia.

 Skaner zeskanował siatkówkę oka Dana. Drzwi stanęły otworem pokazując nieoświetlone pomieszczenie. I zdawało się, że nigdzie nie znajdował się włącznik lamp. Dlatego też nowy dowódca zarządził, że on sam razem z Aaronem, Benem i Cooperem wejdą do środka korzystając z noktowizorów. Wszyscy żołnierze, nie tylko ci wybrani do przeszukania laboratoria, byli zdziwieni. Wymienieni żołnierze nie mieli zbyt dużego doświadczenia i nie wydawali się odpowiednimi osobami do takiej operacji. Po prostu lepiej było wziąć kogoś innego. A jednak dowódca wybrał tę dwójkę, nawet nie uzasadniając swojej decyzji.

 Weszli do laboratorium – na przodzie Aaron, po bokach Ben z Cooperem, a z tyłu Dan. Żołnierze mogli z łatwością zauważyć każdy szczegół otoczenia dzięki założonym noktowizorom. Włączyli celowniki laserowe i powoli szli przez nieoświetlone pomieszczenie. Ujrzeli szklany klosz z tablicą cyfrową wyświetlającą napis:

Pod żadnym pozorem nie zapalać światła ani nie dotykać klosza!

 Zbici z tropu ruszyli dalej. Brak jakichkolwiek osób niepokoił ich. Jednak dalej brnęli celując laserem po kątach, a nuż znajdą jakiegoś zbłąkanego naukowca w białym kitlu. Dotarli na koniec pomieszczenia zauważając, że jest tam szafa z noktowizorami. Czyli tutaj nie ma możliwości zapalenia światła, pomyślał Aaron.

 Z szafy wyszedł mężczyzna w czarnej kamizelce bojowej. Wyglądał na ochroniarza. Poruszał się przechylając ciało na boki, jakby był pijany.

– Kim jesteś? – zapytał Ben.

– Ja, ja… – mężczyzna miał wyraźne problemy z dobraniem właściwych słów. Albo w ogóle z mówieniem. – Ja… – upadł na podłogę i już nic nie powiedział.

– Osłaniajcie mnie, muszę się mu przyjrzeć – wydał rozkaz Dan.

 Żołnierze otoczyli dowódcę wypatrując zagrożenia.

– Cholera, z klatki piersiowej wystają mu te gałęzie jak u Przybysza… Może, może… został zarażony?

– Więc co robimy? – zapytał Cooper.

– Zastrzelę go. Nie możemy sobie pozwolić na kolejnego Przybysza goniącego nas po laboratoriach – powiedział Dan. Tym razem Aaron wyczuł w nim chłodny profesjonalizm dowódcy, który zrobi wszystko, aby wypełnić misję.

***

 W następnych pracowniach znaleźli wielu pracowników laboratorium. I nie było to specjalnie trudne – nikt nie chował się w jakiś trudno dostępnych miejscach, bo było to niemożliwe. Jednak tym razem członkowie misji mieli problem ze znalezieniem kogokolwiek.

 Pomieszczenie, w którym się znajdowali podzielone było na trzy podrzędne pokoje oddzielone od siebie kotarą – jedynie ostatni pokoik oddzielony był ścianą i drzwiami.

 I to może tam kryli się jacyś żyjący ludzie.

 Jednak zamknięty pokój oznaczał, że może się tam kryć coś jeszcze. Jakiś obiekt badań.

 Weszli do środka. Po chwili ich wzrok utkwił w stworzeniach siedzących w prawym dalszym kącie pokoju. To na pewno nie byli ludzie. Stworzenia wyglądały z przodu jak pospolite zwierzęta pokroju psa – dwie silne łapy, długi pysk i sierść. Jednak tył nie przypominał niczego, co ujrzeć można by w jakiejkolwiek encyklopedii dotyczącej zwierzaków. Cały ciężar musiał opierać się na dwóch przednich łapach, gdyż tylna część ciała była lepką mazią jaką można zauważyć pod paznokciem, a nie prawdziwym ciałem. Przez maź widoczne były organy wewnętrzne – serce, wątroba, nerki, jelita.

 Zniesmaczony Aaron znowu poczuł jak robi mu się niedobrze, ale opamiętał się w porę.

 Czterej towarzysze wystrzelili naraz szybką serią zwykłej amunicji. Broń faktycznie miała dużą siłę rażenia, bo stworzenia upadły na ziemię, zanim zdążyli opróżnili po choć jednym magazynku. Strach, który opanował Aarona powodując natychmiastowy wyrzut adrenaliny zaczął opadać, aż wreszcie poczuł się względnie bezpiecznie.

 Ciśnienie trochę mu podskoczyło, kiedy usłyszał dziwny dźwięk. Dźwięk ten zdawał się nie przypominać niczego, co kiedykolwiek usłyszał. Był to swoisty pisk wymieszany z odgłosem formowania w ręce żelu.

 Aaron spojrzał na miejsce, gdzie znajdowały się stworzenia i zauważył, że stoją tam znowu. Głośno powiedział o tym towarzyszą, a następnie we troje wypalili potężną serię z poręcznego karabinu. Stworzenia zdawały się pamiętać wcześniejsze wydarzenia. Z oszałamiającą zwinnością jak na coś, co cały ciężar ciała opiera na dwóch nogach, ruszyły uciekając z laboratorium. Żołnierze rzucili się w pościg.

 Kiedy opuścili trzeci pokoik osobliwe zwierzęta były tuż przed kotarą. Stały wpatrzone w żołnierzy, zaledwie dwa zamiast trzech. Gdzie on jest – pomyślał Aaron i przerwał myśl, gdy coś świsnęło obok niego rzucając się na Bena.

 Ben zamarł przerażony, ale towarzysze szybko strzelili do monstrum masakrującego twarz i noktowizor wojskowego.

 Bestia upadła, pozostała dwójka uciekła. Na ziemi leżał Ben. Nieżywy. Aaron popatrzył na swojego przyjaciela i rozpłakał się.

***

 Aaron zanosił się płaczem. Poza smutkiem czuł niedowierzanie. Niedowierzanie, że osoba, z którą przed chwilą rozmawiał nie żyje. Leży tutaj pokonana przez tą dziwną galaretę. Ben.

– Aaron uciekamy – odezwał się Dan.

 Powiedział tylko tyle. Nie „rozumiem twój ból”, nie „wiem, że to trudne”. I dobrze, pomyślał żołnierz, osoby, które tak mówią najczęściej nic na ten temat nie wiedzą.

 Aaron powoli wstał, czując jak wszystko go boli. Łącznie z duszą. I nie miał siły na nic, również na dalszą wędrówkę. Trochę nieświadomie udał się za głosem majaczącym mu w głowie. Za Danem. Wiedział, że to prawdziwy dźwięk, ale wydawał się taki nieobecny.

Dan powiedział do towarzyszy, że Ben nie żyje. Jeden z żołnierzy zapytał się Aarona czy może jakoś pomóc, wskazał na apteczkę.

– Nie – odpowiedział mężczyzna. – Nie ma lekarstwa na to, czego doznałem.

 Przepełniony smutkiem udał się dalej.

***

 Zostało jeszcze tylko jedno pomieszczenie, rozważał Aaron. Powiedział dowódcy, że nie da rady towarzyszyć mu w następnych pomieszczeniach, ale o dziwo przed wejściem do ostatniego z nich Dan rozkazał:

– Tym razem wszyscy wchodzimy do środka. To ostatnie pomieszczenie i to tutaj rozwijał się Przybysz. Może znajdziemy doktora Stephena Nicholsona.

 Żołnierze jedynie pokiwali głowami wątpiąc, że jakiś naukowiec przeżył spotkanie tą bestią.

 Dan i Cooper szli na czele, z tyłu dwóch innych wojaków, a reszta ustawiła się po bokach. W środku od razu znaleźli mężczyznę w białym kitlu. O dziwo żywego. Wydawał się nawet rozbawiony sytuacją w jakiej się znalazł.

– Jak się pan nazywa? – zapytał Dan.

– Stephen Nicholson – odpowiedział. Aaron mógłby przysiąc, że końcówki ust naukowca podniosły się do góry.

– Pracował pan nad Przybyszem, zgadza się? – dowódca nie wierzył, że naukowcowi udało się przeżyć ucieczkę obiektu badań.

– Oczywiście – odpowiedział. Dalej był ucieszony, jakby właśnie osiągnął życiowy sukces.

W krótkofalówce znajdującej się w kieszeni kamizelki Dana rozbrzmiał znany wszystkim w koszarach głos:

– Jak tam sytuacja? Odbiór.

– Spotkaliśmy Stephena Nicholsona, Jason i Ben nie żyją. Odbiór.

– A więc z kim rozmawiam. Odbiór.

– Z Danem. Odbiór.

 Generał Brandon przez moment nie odpowiadał, lecz wreszcie rzekł:

– Zapytajcie go, jak poradzić sobie z Przybyszem. Odbiór.

– Zrozumiano. Bez odbioru.

 Co prawda wszystkie wyjścia zostały zamknięte, ale to nie wykluczało ucieczki obiektu badań na zewnątrz. Choćby przez szyb.

– Wiesz jak pokonać, to, to, to… To coś? – zapytał Dan. Aaron zauważył, że dowódca zrobił się bardziej poirytowany. Jakby obecna sytuacja nie tyle go niepokoiła, co męczyła.

 Aarona też męczyła. Czuł również inne emocje. I wydało mu się niezwykłe, że odnalazł w sobie złość w stosunku do Dana. Tej osoby, która była winna śmierci Bena. Nie wiedział czy ma rację w tej kwestii, ale czuł gniew. Chęć zniszczenia winnego epatowała w nim przykrywając pozostałe uczucia. Także smutek.

– Tak – odpowiedział naukowiec. – Ale wam nie powiem.

 Dowódcy nie udało się opanować przepełniającego go gniewu i ze wściekłością w oczach uderzył Stephena Nicholsona w twarz, aż ten upadł.

– Czy nie możesz mi tego po prostu powiedzieć?! – wydarł się. – Nie po to dwóch żołnierzy poświęciło życie, abyś teraz nie mówił mi o sposobie na zabicie Przybysza!

 Aaron wyczuł, że atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Nie było to nic odkrywczego, ale przez cały czas trwania misji nie widział Dana niekontrolującego swoich emocji. Reszta żołnierzy również nie reagowała przyzwyczajona do tego, że słowo dowódcy jest święte. Pojawiły się pojedyncze głosy sprzeciwu, ale szybko ucichły.

 Dan wyjął z kabury pistolet Glock 21 i wycelował w czoło naukowca.

-Liczę do trzech i strzelam. Ty decydujesz. Raz… dwa…

 Doktor Stephen Nicholson uśmiechnął się jeszcze szerzej, powiedział:

– Nigdy nic nie osiągnąłem w życiu. Pozwól mi cieszyć się tą chwilą!

– …trzy – dokończył odliczanie nowy dowódca oddziału A.

 Pistolet wystrzelił, Aaron był przekonany, że gdyby nie hełm z zabezpieczeniem już nie miałby słuchu. Spojrzał na ziemię i ujrzał martwego Stephena Nicholsona. Wciąż uśmiechniętego.

***

 Dan schował pistolet do kabury na piersi, z miną tak obojętną, że mógłby jej używać podczas kupowania proszku do prania.

– Przeszukajcie dokładnie pomieszczenie – powiedział dowódca.

 Wszyscy ruszyli do pracy, poza jednym wyjątkiem. Żołnierz, który nie wykonał polecenia patrzył się prosto w oczy swojego przełożonego:

– Nie, nie biorę udziału w misji z takim dowódcą. Nie wiesz nic o tym człowieku. Po prostu do niego strzeliłeś.

– To jest rozkaz. Ruszaj się! – wykrzyknął Dan.

 Wydawał się zniszczony przez przeżycia z laboratorium. Jakby wcześniej starał się utrzymać świadomość psychiczną, a teraz nie wytrzymał i zaczął kierować się instynktami. Instynktami, które gdzieś w nim już wcześniej były, ale nie ujawniały się.

– Nie, to nie. Wychodź stąd, już! – dowódca wyciągnął Glocka i pogroził nim.

 W odpowiedzi podwładny Dana wyciągnął swój pistolet zachowując się tak samo, jak przełożony.

– Ej, spokój! – do dwójki podszedł ktoś inny. – Naprawdę nie potrzebujemy takich trudności w tej sytuacji.

 Pozostałe osoby poparły pacyfistę.

 Dan podszedł do mężczyzny:

– Ty też? Mam rozstrzelać was wszystkich?

 Aaron zastanowił się co w tej sytuacji zrobić. Jasne było, że nie można poprzeć Dana. Nie tylko przez jego oczywiste szaleństwo, ale też przez śmierć Bena, do której by doszło, gdyby nie wejście w tamto miejsce. Do pomieszczenia. Do laboratorium. Gdyby nie on…

– Aaron chodź do mnie! – wykrzyknął szaleńczo dowódca. Mężczyzna podszedł.

– Tak? – zapytał.

– Strzelaj do kogo chcesz. Zacząłbym od Daniela – pokazała palcem na mężczyznę z czarną brodą.

 Aaron powoli sięgnął po Glocka, odbezpieczył broń, a następnie wyciągnął ją przed siebie. Wahał się. Zawsze kazano mu wykonywać rozkazy dowódcy, choćby nie wiadomo jak szalone były. Nie wiedział co zrobić, nie myślał, że podczas tej misji stanie przed dylematem testującym jego moralność.

 I znów pojawił się w nim gniew. Gniew, który oddziaływał najmocniej i przeważył szalę – Aaron obrócił się i wypalił prosto w twarz Dana.

***

 Żołnierze byli zdziwieni. Aaron również był zdziwiony. Pomimo zabójstwa czuł się… lepiej. Jakby nieprzyjemna aura opadła, a zagrożenie ulotniło się tylnym szybem wentylacyjnym. Ale rzeczywistość była dużo bardziej brutalna.

– Ruszamy! Przeszukać pomieszczenie! – krzyknął.

 Żołnierze zaczęli przetrząsać szafy i zaglądać pod biurka w poszukiwaniu pozostałych przy życiu albo dokumentów opisujących zachowanie Przybysza. Aaronowi trudno było pojąć do czego właśnie doszło. Ich wyprawa do wnętrza laboratorium mogłaby służyć za przykład w pracy naukowej o tym, jak bardzo ludzie ulegają podstawowym, zwierzęcym instynktom. Przerażające. Niczym w watasze, zdobył status dowódcy prawem silniejszego. I nikt tego nie podważał. Dla żołnierzy liczyło się, że jest ktoś za kim można podążać. A to czy jest kompetentny? Nie ważne, nie trzeba zwracać uwagi na takie szczegóły.

 Po kilku minutach członkowie misji ustawili się przed swoim nowym dowódcą ogłaszając przez Daniela:

– Szefie, nie znaleźliśmy żadnych ocalałych. Nie udało się nam również zauważyć żadnych istotnych notatek czy dokumentów.

– Dobrze. Teraz udamy się prosto do schronu. Do najbliższej windy jest dwieście metrów. Szyk taki jak wcześniej. Tylko uważnie, kiedy byłem z Benem w innym laboratorium coś stamtąd uciekło.

 Po przebyciu stu metrów Aaron usłyszał niepokojący odgłos. Brzmiał trochę jak stawianie kroków przez człowieka, ale dużo głośniej. Skojarzenie pojawiło się natychmiast.

– To tylko sto metrów. Cicho, ale biegniemy.

 Przebycie takiej odległości mogło zająć nie dłużej niż dwanaście sekund, jednak potwór pojawił się szybciej. Aaron krzyknął:

– Wyjąć karabiny! To cholerstwo nie może dostać się do windy!

 Sam jednak nie wyjął broni. Tak jak wtedy, podczas spotkania z Danem, tak teraz owładnęły nim najbardziej zwierzęce instynkty, jakie można spotkać w ludziach. Tym razem była to chęć przetrwania.

 Krok, krok, krok… Potwór był tuż za rogiem. Za chwilę będę w windzie, pomyślał Aaron. Oddech, oddech, oddech… Przybysz oddychał bardzo głośno. A Aaron bardzo szybko.

– Gdzie ty biegniesz?! – tylko jeden żołnierz zauważył, że dowódca ucieka. Reszta była zajęta walką.

 Tak szef nakazał. 

 Potwór ryknął, a odgłosy jego stóp sugerowały, że biegł. Koniecznie chciał znaleźć kolejnych żywicieli. Podobnie do człowieka, pomyślał Aaron wbiegając do windy i naciskając jedyny przycisk.

 Wreszcie był bezpieczny.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jest jakiś pomysł, ale słabo sprzedany. Mnóstwo szczegółów mnie nie przekonuje. Żołnierze zachowują się jak harcerki w ciemnym lesie – trochę się boją, trochę kłócą, trochę strzelają fochami, jeden zobaczył lekko rannego i się porzygał z wrażenia… Główną rolę wydają się odgrywać świeżaki, które nic nie kumają. Ewakuacja przeprowadzona dziwacznie. Dlaczego żołnierze mają odprowadzać każdą osobę do schronu? To strasznie przedłuża operację. Dlaczego ludzie nie uciekają sami? To trochę tak, jakby na początku pożaru ludzie nie wychodzili z budynku, tylko czekali, aż ich strażacy wyprowadzą. A brygadę przysłano totalnie zieloną, dotychczas trenowała wyłącznie na sucho, bez wody w sikawkach. Do tego pali się w cholernie ważnym obiekcie. Całość sprawia wrażenie gry komputerowej nie dopracowanej w szczegółach.

IMO, rozwodzisz się nad nieistotnymi detalami. Ile zdań potrzebowałeś, żeby przekazać, że jest gorąco? A wystarczy jedno słowo – Arizona. Potem okazuje się, że ta temperatura nie ma żadnego znaczenia…

 Aaron i Ben szybko zmienili swoje lekkie bezramienniki i wygodne spodnie na wojskowy mundur oraz ciężką kamizelkę.

Jeden mundur? Czy “bezramiennik” to synonim bezrękawnika?

W sumie było ich (nie licząc dowódcy) 12 osób.

W beletrystyce liczby raczej podajemy słownie.

 Oboje milczeli.

Oboje to para mieszana.

Babska logika rządzi!

Błędy czysto techniczne poprawione. Dzięki za komentarz.

A fabuła i błędy logiczne? Już tłumaczę. 

Żołnierze zachowują się jak harcerki w ciemnym lesie – trochę się boją, trochę kłócą, trochę strzelają fochami, jeden zobaczył lekko rannego i się porzygał z wrażenia…

Wyobraź sobie, że schodzisz w głąb tajnego laboratorium, po którym grasuje jakiś potwór mogący zarazić kogo zechce. Czy nie byłoby to lekko stresujące? Chociaż przyznaję, trochę z tym przesadziłem.

Dlaczego żołnierze mają odprowadzać każdą osobę do schronu? To strasznie przedłuża operację.

Raczej większość osób z pierwszej i drugiej strefy uciekła do schronu. A ludzie z trzeciej strefy zbyt bardzo się bali wychylić czubek swojej szanownej głowy z sal badawczych, co by ich jakiś Przybysz nie zaraził.

All in all, it was all just bricks in the wall

Byłoby stresujące, ale czy szkolenia żołnierzy nie uwzględniają tego elementu?

Jeszcze zapomniałam wspomnieć, że zaskoczył mnie generał bezpośrednio zajmujący się prostymi żołnierzami. To tak, jakby prezes wielkiej fabryki pokazywał pracownikom na hali produkcyjnej, jak się obsługuje maszynę. Niby mógłby, ale ma od tego ludzi, którzy to zrobią lepiej.

I pospieszne ewakuowanie wszystkich do jednego schronu też jest dziwne. Wystarczy jeden zarażony i po ptakach. Ja bym raczej hermetycznie zamykała poszczególne laboratoria.

Babska logika rządzi!

Cześć :)

 

Myślę, że jest potencjał w tej historii, jest kilka zdań, pomysłów, które mi się spodobały. Ten potencjał jednak nie został w pełni wykorzystany, a wykonanie jest najeżone licznymi błędami. Bardzo wiele aspektów historii jest nielogicznych, o czym niżej. Widać też, że porządnej łapanki tutaj nie było, służę zatem.

 

Uwagi do tekstu:

czy oby na pewno przebywamy we wszechświecie samemu

“Aby”; “sami”.

 

Czy oby na pewno

“Aby”.

posuwać badania na przód

“Naprzód”.

 

Ale dopiero w 1991 roku zapisał się złotymi zgłoskami dokonując rewolucyjnego odkrycia.

IMO, powinno być jeszcze info w jakim “miejscu”, np. zapisał się złotymi zgłoskami w historii badań, zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach, itp.

 

krew Przybysza może nie tylko mieć pozytywny wpływ na zdrowie, ale również leczyć choroby.

Czy wyleczenie choroby nie jest także pozytywnym wpływem na zdrowie? ;)

 

na nieszczytnie popularne wśród szczurów choroby dróg oddechowych.

“Niesłychanie” może?

 

Zaskoczony wynikami amerykański rząd[+,] niedługo później zezwolił na przeprowadzanie eksperymentów na ludziach.

Jednak przez tyle lat nie udało się odnaleźć preparatu z krwią Przybysza mogącego uleczyć człowieka bez efektów ubocznych.

Szyk – brzmi jakby człowiek miał efekty uboczone ;)

 

Osoba leżąca na stole stała się żywicielem Przybysza. Nie byłoby w tym nic niezwykłego – od dawna w biologii można spotkać żywicieli i pasożyty, ale sposób w jaki mężczyzna i obcy organizm weszły w symbiozę ze sobą był do czasu wyprawy na Księżyc czymś niespotykanym w parazytologii.

 

Od początku miałem mocne skojarzenia z Venomem, ten opis jeszcze bardziej budzi moje skojarzenia. Inspirowałeś się?

 

Przybysz czerpał energię z żywiciela wprost wysysając z niego siły. A to oznaczało, że na Księżycu istniała jeszcze jakaś forma życia. Niestety nie udało się jej rozpoznać, bo została w całości przejęta przez pasożyta.

Fajne to, dwie formy życia yes

 

 

Mężczyzna w białym kitlu podszedł do bezwiednie leżącego ciała [+,] przytwierdzonego do stołu

“Bezwładnie”.

 

Od kiedy rząd przestał wysyłać więźniów do doświadczeń[+,] naukowcy z TNINiB stali się bezsilni.

Nie ma obijania!

“Obijania się”.

 

odkąd wszedł do armii

“Wstąpił”, “dołączył”.

 

odkąd wszedł do armii w wieku osiemnastu lat tylko kilka razy przez dziesięć lat służby opuścił koszary.

Co on latryny czyścił w tych koszarach? Nie mieli wyjazdów choćby na poligon przez 10 lat? A wyjazdy na przepustki? No, nie wierzę.

 

Za chwilę wytłumaczę wam[+,] co się tutaj dzieje.

 

pusty kwadrat z powtykaną na samym środku flagą Stanów Zjednoczonych

“Wetkniętą”.

 

– Już[+,] moment

dowiedzie się na czym polega wasza misja.

“Dowiecie”.

 

Aaron i Ben szybko zmienili swoje lekkie bezramienniki i wygodne spodnie na wojskowy mundur oraz ciężką kamizelkę.

A tego nie poprawiłeś, mimo, że Finkla już zgłaszała :( Do zamiany na liczbę mnogą.

 

Właśnie dlatego nie możecie opuszczać bazy, a zamiast imion macie pseudonimy.

Co? Siedzieli przez 10 lat w tej bazie dlatego? Nie kupuję tego.

 

450 metrów pod ziemią

Jako już się rzekło ustami, czy raczej dłońmi Finkli (zabawnie to brzmi) – cyfry zapisujemy słownie ;)

Proponuję zamienić w całym tekście.

 

 Aaron nerwowo się uśmiechnął, to był swoisty tik towarzyszący mu już od dzieciństwa. Pojawiał się zawsze, gdy jego umysł przesiąknięty był nerwami.

Nerwowo się uśmiechnął, bo miał umysł przesiąknięty nerwami ;)

 

Oddział A zapewne wie o co mniej więcej chodzi, ale świeżaków trzeba wprowadzić w zagadnienia

Jacy z nich świeżacy, jeżeli siedzą 10 lat w koszarach, to tamci ile siedzą, 20 lat?

 

Naszym głównym celem jest ewakuacja pracowników, a celem pobocznym – likwidacja obiektu badań.

Ja bym odwrotnie rozłożył priorytety dla misji ;) Po co mają ewakuować pracowników? To obiekt badań stanowi realne zagrożenie.

 

Niestety nie wiem jak wygląda przenoszenie komórek Przybysza na inne stworzenia, ale domyślacie się jak ważne jest powstrzymanie zagrożenia. Gdyby to coś wydostało się z trzeciej strefy wszyscy ludzie zamieniliby się w żywiciela Przybysza, co doprowadziłoby do zagłady naszego gatunku.

Do zastanowienia zatem, czy priorytety dla misji nie powinny się rozłożyć jak napisałem wyżej. A generalnie, gdyby dowodził tą bazą, to przygotowałbym system zamykania podziemi i zamknął je w cholerę w przypadku alarmu. Grupę uderzeniową wysłałbym po upływie czasu, w trakcie którego pasożyt zużyłby wszystkie dostępne zasoby i zdechł z głodu. Dla bezpieczeństwa dodałbym + 10% do tego czasu.

 

Niebieski ma amunicję wykonaną z[+,] między innymi[+,] soli zabijającej część komórek w krwi Przybysza – powiedział.

– Uwaga[+,] wchodzimy do windy!

ale było to nie był to ogrom biorąc pod uwagę rozmiar pomieszczenia [+.]

Coś tutaj się popsuło.

 

Powitała ich ubrana w fartuch kobieta:

– Nazywam się Andrea, w czym mogę pomóc? – zapytała.

Okej – nie mogli po prostu zdalnie ewakuować pięter? Dlaczego Andrea niczego nie jest świadoma? Powinna mieć info o awarii, ucieczce Przybysza, żeby mogła zarządzić ewakuację. Jeżeli systemy łączności lub monitoringu padły – procedury również w tym wypadku powinny zakładać ewakuację.

Coś dało znać żołnierzom, że konieczna jest ewakuacja, dlaczego ludzie wewnątrz nie byli tego świadomi?

 

Podam informację o ewakuacji do dwóch stref, a następnie cały oddział A poza Danem sprawdzi czy ktoś został w drugiej strefie. Jako, że pierwsza strefa nie jest tak ogromna Aaron, Ben, Cooper i Dan przejrzą pierwszą strefę. Macie na to cztery godziny, ale wolałbym, żebyście uwinęli się szybciej.

A ilu ich tam jest w oddziale A? Brakuje mi tych informacji. Nie ma tam żadnej kobiety? IMO, powinna być kobieta, w każdej szanującej się historii tego typu jest kobieta – np. Alien, Na skraju jutra, Resident evil ;)

 

Ich oczom ukazał się starszy mężczyzna, na oko miał przynajmniej 65, a może nawet około 70 lat. Ubrany był dokładnie tak samo, jak wszyscy inni naukowcy znajdujący się w tym budynku.

Czy to jest Nicholson? Czy nie powinni go poznać, dzięki zdjęciu pokazanym im wcześniej przez generała?

 

Pomyśli o tym później” – powiedział do siebie w myślach.

 

“Pomyśl”.

 

noszonego przez pozostałych członków wyprawy.

“Niesionego”.

 

mężczyźnie brakowało ucha. Zamiast niego miał ogromny opatrunek.

Aaron upadł na kolana zwracając na podłogę ostatnio zjedzony posiłek.

Seeerio? Może chociaż ten opatrunek zdejmij ;)

 

Owszem, było czysto na tyle, aby spełnić warunki sanepidu,

W Stanach chyba inaczej się to nazywa ;) Chyba, że nasz sanepid ich kontroluje, a to przepraszam…

 

– Osłaniaj mnie, muszę zablokować wejście metalowymi drzwiami.

A jak będą uciekać?

 

– Ustawiamy poprzedni szyk! Aaron, Ben i Cooper idą na przód

Poprzedni, jakiś wcześniej ustawili? Albo później?

 

przechwytując dowodzenie.

“Przejmując”.

 

Ta niepewność błyskawicznie rozlazła się po całym jego ciele: kończynach, kręgosłupie, mózgu. Wszystko wydawało się takie bezsensu, kiedy nie wiadomo było, co cię spotka!

Ładnie opisane.

 

Coś uderzyło w metalowe drzwi, które pojawiły się po włączeniu przez Dana trybu awaryjnego.

Czyli oni byli na korytarzu? Bo ja myślałem, że weszli do środka. Zupełnie tego nie widzę.

 

znaleźli wiele pracowników laboratorium.

“Wielu”

 

była lepką mazią jaką można zauważyć pod paznokciem, a nie prawdziwym ciałem.

Co jest niby pod paznokciem za maź?

 

zanim zdążyli wypalić po choć jednym magazynku.

“Opróżnić”. Nie można wypalić magazynku, chyba że mieli w nich ukryte jakieś fajki ;)

 

 Kiedy opuścili osobliwe zwierzęta były tuż przed kotarą.

Czegoś tutaj brakuje.

 

ze wściekłością w oczach, niepełną premedytacją uderzył Stephena Nicholsona w twarz, aż ten upadł.

Jak to “niepełną”?

 

W odpowiedzi podwładny Dana wyciągnął swój pistolet nie tyle grożąc, co celując nim.

A celując nie groził?

 

Niczym w watasze[+,] zdobył status dowódcy prawem silniejszego.

 

Do najbliższej windy jest dwieście metrów. Szyk taki jak wcześniej.

Czyli jaki? Kolejny raz w fabule mamy takie stwierdzenie.

 

Che mi sento di morir

Cześć BasementKey, dzięki za komentarz. Cieszę się, że zdecydowałeś się w tak obszerny sposób omówić moje opowiadanie.

Od początku miałem mocne skojarzenia z Venomem, ten opis jeszcze bardziej budzi moje skojarzenia. Inspirowałeś się?

Szczerze? Nie pamiętam, kiedy wpadł mi do głowy ten pomysł, ale nie myślałem o nim jak o Venomie. Jednak po twoim komentarzu zauważyłem, że faktycznie Przybysz przypomina to stworzenie.

Co on latryny czyścił w tych koszarach? Nie mieli wyjazdów choćby na poligon przez 10 lat? A wyjazdy na przepustki? No, nie wierzę.

Wydaję mi się, że rząd raczej nie chciałby, aby nieuprawnione osoby otrzymały informacje (choćby bliscy żołnierzy) na temat bazy, w której odbywają się nie do końca legalne eksperymenty.

Jacy z nich świeżacy, jeżeli siedzą 10 lat w koszarach, to tamci ile siedzą, 20 lat?

Miałem na myśli żołnierzy wiedzących o tym, co znajduje się pod bazą wojskową.

Okej – nie mogli po prostu zdalnie ewakuować pięter? Dlaczego Andrea niczego nie jest świadoma? Powinna mieć info o awarii, ucieczce Przybysza, żeby mogła zarządzić ewakuację. Jeżeli systemy łączności lub monitoringu padły – procedury również w tym wypadku powinny zakładać ewakuację.

Coś dało znać żołnierzom, że konieczna jest ewakuacja, dlaczego ludzie wewnątrz nie byli tego świadomi?

W tekście można znaleźć informację, że jedynie nieliczni ludzie wiedzą o istnieniu Przybysza.

A ilu ich tam jest w oddziale A? Brakuje mi tych informacji. 

W tekście pada zdanie:

 Kiedy weszli do pokoju skrytego za żelaznymi drzwiami czekał na nich już nie tylko generał, ale również reszta zespołu – cały oddział A. W sumie było ich (nie licząc dowódcy) dwanaście osób.

Trzy osoby “dołączone” do misji (Aaron, Ben i Cooper) minus dwanaście daje nam dziewięciu żołnierzy z oddziału A.

Czy to jest Nicholson? Czy nie powinni go poznać, dzięki zdjęciu pokazanym im wcześniej przez generała?

Nicholson pojawia się później, więc naukowiec spotkany w szybie jest kimś innym.

Poprzedni, jakiś wcześniej ustawili? Albo później?

Dużo szybciej można powiedzieć, aby ustawić poprzedni szyk, zamiast instruować żołnierzy na zasadzie “ty ustaw się po lewo, ty po prawo, a ty chodź, osłaniaj nas z tyłu”.

Błędy językowe/literówki poprawiłem. Cieszę się, że znalazłeś dobre aspekty w przeczytanym opowiadaniu, ale dziękuję również za poświęcenie czasu na znalezienie wielu niedociągnięć i błędów.

 

 

All in all, it was all just bricks in the wall

Fabularnie to takie jakby „Archiwum X”, „Żona astronauty” i "Venom" w jednym, plus jakieś przebitki z filmów klasy B z lat 80.tych o misjach wojskowych w laboratorium, gdzie pomyka jakiś groźny obcy. To pierwsze wrażenia, bo przyznam szczerze, że nie zdołałem doczytać opowiadania do końca.

Jakiś tam (strasznie oklepany) pomysł miałeś (chyba), ale wykonanie rozłożyło go na łopatki. Podobnie jak mnie.

Naiwności fabuły, błędy merytoryczne, błędy językowe, powtórzenia, babole gramatyczne, zły zapis dialogów, błędy interpunkcyjne, kolokwializmy w narracji itd. spowodowały, że zwyczajnie odpadłem.

Nie chcę się pastwić nad tekstem (oj kusiło mnie, kusiło), ale powiem tylko, że to, jak sobie wyobrażasz działanie laboratorium pracującego nad obcą formą życia, to, jak wyobrażasz sobie funkcjonowanie armii… to są zwyczajnie jakieś jaja. 

I jeszcze obcy organizm kompatybilny z ziemskimi, do tego pasożyt przypominający gałęzie, ale posiadający krew… 

Nie mam siły (i chęci) rozkładać tekst na czynniki pierwsze i przeprowadzać dokładną analizę, bo tutaj niemal każde zdanie trzeba by napisać od nowa. Naprawdę każde. Bo opowiadanie ociera się w wielu miejscach o grafomanię. Ale nie ma co się zniechęcać wrednymi uwagami marasa, trzeba poprawiać, ćwiczyć, pisać, czytać itd. i będzie coraz lepiej.

Poniżej kilka przykładów i uwag:

 

A tylko nieliczni dowiedzieli się o istnieniu czegoś takiego.

 

– koloklwializmy w narracji nie wyglądają dobrze. Piszemy inaczej, niż mówimy. 

 

Lekarstwo okazało się skuteczne na niesłychanie popularne wśród szczurów choroby dróg oddechowych.

 

– czy szczury prowadziły jakieś listy przebojów tych popularnych chorób?

 

Jednak przez tyle lat nie udało się odnaleźć preparatu z krwią Przybysza nie mającego efektów ubocznych na zdrowie człowieka. 

 

– chyba wynaleźć. Ktos je ukrywał lub zgubił?

 

Osoba leżąca na stole stała się żywicielem Przybysza. Nie byłoby w tym nic niezwykłego – od dawna w biologii można spotkać żywicieli i pasożyty, ale sposób w jaki mężczyzna i obcy organizm weszły w symbiozę ze sobą był do czasu wyprawy na Księżyc czymś niespotykanym w parazytologii. 

 

– w biologii można spotkać? Biologia mogła znać takie przypadki. Spotkać można było w np. naturze , biosferze itp.

 

Mężczyzna w białym kitlu podszedł do bezwładnie leżącego ciała, przytwierdzonego do stołu i obejrzał je dokładnie robiąc podstawowe pomiary: temperatura, tętno i tak dalej…

 

– i tak dalej? Znów kolokwializmy jakieś.

 

Tym razem Stephen Nicholson dodał do preparatu trochę więcej soli zabijającej drobnoustroje odpowiedzialne za transformację organizmu w coś, co nazwano A147-B2. Mieszaninę rozlał do kilku malutkich próbówek wołając jednocześnie swojego asystenta – Billa, który co prawda nie był badaczem, ale mógł się nim stać. I przejąć projekt od starego, schorowanego i wyłysiałego Stephena Nicholsona.

 

– nie wnikam w merytoryczne kwestie (sól). Ale ten asystent, który mógł się stac "badaczem" mnie rozwalił.

 

Bill szybko się zjawił wychodząc z długiego korytarza. Pomógł Stephenowi przenieść próbówki do małego pomieszczenia po lewo gdzie mieszkały szczury poddawane badaniom.

 

– po lewo??? to po polsku?

 

Bojownicy robili pompki w tempie godnym najlepszego sportowca. Każdy znalazł się w tym miejscu z innego powodu, ale każdy czuł respekt do swojego przełożonego.

 

– żołnierze to nie bojownicy.

 

Ogromny żar […]

 

– w sensie wielki?

 

– Aaron, daj wodę – powiedział nieprzytomnie Ben jakby znajdował się na skraju wyczerpania.

 

– WTF?

 

– Aaron, daj wodę – powiedział nieprzytomnie Ben jakby znajdował się na skraju wyczerpania. I możliwe, że tak było.

Aaron nic nie mówiąc podał przyjacielowi bidon ze schłodzoną wodą, którą specjalnie trzymał pod plecakiem, aby nie stała się gorąca. Cooper spoglądał na nich popijając wodę. Żołnierz wnioskował po jego minie, że woda nie była przyjemnie chłodna.

 

– ile razy można powtórzyć słowo "woda" w kilku zdaniach?

 

Ben łapczywie wypił napój i ochlapał swoją twarz – czuł ciepło, pomimo bezrękawnika.

 

– woda to napój???

 

Wskazywał 43°C. Żołnierz nie zdziwił się – pod tym względem Arizona była bezwzględna.

 

– względem bezwględna? Pod jakim względem? Zadziwiania żołnierzy? Domyślam się, że chodzi o temperaturę, ale tutaj tego nie widać.

 

Wtem głośniki znajdujące się na rogu każdego budynku i na środku placu zagrzmiały donośnym sygnałem. Sygnałem zagrożenia. Generał miał obsesję na punkcie tego sygnału i co dwa tygodnie przeprowadzał testową ewakuację. 

– syganł, sygnał, sygnał. Po co właściwie głośniki do sygnału, nie lepsze syreny?

 

Jednak tym razem zamiast informacji, aby się pośpieszyć powiedział:

 

– zamiast informacji, aby się pospieszyć powiedział????

 

– Generale jestem gotowy – zameldowali jednocześnie trzej przyjaciele.

 

– to mi przypomina mój żart z tekstu na Grafomanię 2018. 

 

Kwadratowy plac otaczały cztery budowle – naprzeciw siebie stały dwa budynki mieszkalne i dwa bardziej techniczne.

 

– dwa mieszkalne i dwa bardziej techniczne. Czyli te mieszkalne były mniej techniczne?

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

No cóż… Pierwszy akapit i pierwsze rozczarowanie. Serwując tak wiele znaków trzeba czytelnika zachęcić w pierwszych zdaniach. To taka złota chwila, w której możesz złowić czytelnika. Utrzymać go na dłużej przy opowiadaniu. Tutaj pakujesz malo interesujace wprowadzenie popełniają dziwny błąd logiczny…. Badacze zastanawiają się nad istnieniem życia pozaziemskiego mając dowód w postaci organizmów pozaziemskich ;) Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny:)

Nowa Fantastyka