- Opowiadanie: Fasoletti - Skrzydła (Krótka bajka ku przestrodze...)

Skrzydła (Krótka bajka ku przestrodze...)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Skrzydła (Krótka bajka ku przestrodze...)

…by mądrze korzystać z otrzymanych darów.

 

I

Wpadające przez okno promienie słońca oświetliły twarz Kazika. Mężczyzna przetarł palcami posklejane ropą powieki i z trudem je otworzył. Usiadł na podziurawionym materacu i chwycił się za skronie.

– Ja pierdolę… – wymamrotał, po czym spróbował powoli wstać.

Resztki płynącego jeszcze we krwi alkoholu w połączeniu z nieludzkim bólem głowy sprawiły, że zachwiał się niebezpiecznie. Począł wymachiwać rękami, w desperackiej próbie utrzymania równowagi. Udało się. Stał prosto. Lekko wysunął prawa nogę w przód, potrącając niechcący niedopitego jabcoka.

– Kurwa! – mruknął , gdy resztki cennego płynu chlusnęły na zacheftowaną podłogę.

Padł na kolana i jął zlizywać trunek. Nie przejmował się zaschniętymi resztkami wczorajszej kolacji, oblepiającymi gęsto do drewnianą posadzkę. Wino i tak smakowało jak rzygi, więc było mu bez różnicy. Gdy skończył, spróbował się wyprostować. Poczuł na plecach dziwny ciężar. Z ledwością podniósł się do pionu i sięgnął drgającą ręką za plecy. Poczuł coś miękkiego i puchowego.

– Ki chuj? – zapytał nie wiadomo kogo i podszedł do pękniętego lustra.

Pierwsze co zobaczył, to nieogolona, poorana zmarszczkami i opuchnięta od przepicia morda, oraz zaropiałe, przekrwione oczy. Raczej nie jego. Z całą pewnością nie jego.

– Tak se tłumacz – bąknął i ponownie chwycił tajemniczą rzecz tkwiącą w okolicy łopatek.

Pociągnął ją mocno, by wyjrzała zza ramienia i zemdlał, gdy zobaczył co to jest.

Kiedy odzyskał przytomność, wiszący na ścianie, przedwojenny zegar – pamiątka po dziadku – bił dwunastą. Kazek wstał i z nadzieją w sercu, że wszystko tylko mu się przyśniło, spojrzał znów w lustro. I ku swemu przerażeniu stwierdził, iż one ciągle tam były. Najprawdziwsze skrzydła. Takie, jakie mają aniołki na tych wszystkich obrazkach, pokryte pięknym, białym, błyszczącym pierzem. Z wrażenia usiadł na taborecie. Jego przeżarty tanimi winami mózg musiał na spokojnie przetrawić ten fakt. Impulsy nerwowe z trudem pokonywały labirynt zniszczonych neuronów. W końcu, po kilku chwilach, wywołały reakcje. Kazik zwymiotował. Bełtał długo i obficie, aż jego żołądek został całkowicie opróżniony, a on sam odzyskał jako taką jasność umysłu. Otarł usta rękawem i począł chodzić niespokojnie po pokoju. Pierwsze co przyszło mu na myśl, to telefon na policję. Podbiegł do aparatu i podniósł słuchawkę, wykręcając jednocześnie numer.

– Komenda rejonowa policji, słucham – rzekł beznamiętnym głosem jakiś mundurowy po drugiej stronie linii.

– Przepraszam, pomyłka – mruknął Kazik i rozłączył się. – Przecież mnie kurwa wyśmieją… Albo zamkną w wariatkowie.

Ponownie posadził tyłek na taborecie. W fotelu się bał, żeby nie połamać skrzydeł. Miał je krótko, fakt, ale poczuł do nich jakieś takie dziwne przywiązanie. Tak samo miał, gdy wycinali mu wyrostek robaczkowy. Kupę lat trzymał go później w słoiku, oglądając w każdej wolnej chwili. Aż w końcu mama, podczas porządków, wyrzuciła ów narząd do śmieci. Mężczyzna długo nie mógł przeboleć tej straty. Ale wyrostek był już przeszłością. Teraz najważniejsze były skrzydła. Pomacał je jeszcze raz, aby upewnić się, że nie zniknęły i spróbował rozłożyć. Te posłusznie rozczapirzyły się szeroko, sięgając od ściany do ściany.

– No kurwa orzeł normalnie! – krzyknął Kazik i zatrzepotał nimi.

Jakieś kartki papieru pofrunęły w powietrze, kilka pustych butelek po wódce poturlało się po podłodze, a dziadkowy zegar z głośnym trzaskiem łupnął o ziemię, kończąc swój prawie stuletni żywot. Oniemiały Kazek aż zaniemówił.

– Boże, uczyniłeś mnie aniołem… – wystękał w końcu. – Ale kurwa, zaraz. Przecież ja jestem ateistą. U chrztu nawet nie byłem, bo matka z ojcem byli tak pijani, że zapomnieli – przypomniał sobie.

Jednak inna możliwość nie przychodziła mu do głowy. W końcu dał spokój tym rozważaniom. Stwierdził za to, że pasowałoby wypróbować swój nowy nabytek. Narzucił na siebie obszerny, sięgający prawie do ziemi płaszcz i wybiegł z mieszkania.

 

II

Stał na niewielkiej polance. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zrzucił płaszcz i rozpostarł skrzydła. Pomachał nimi powoli by rozgrzać mięśnie, stopniowo przechodząc do coraz szybszych i energiczniejszych ruchów. W końcu poczuł, jak jego stopy tracą kontakt z podłożem. Wzniósł się pół metra nad ziemię. Spanikował i opadł. Serce waliło mu jak oszalałe. Żałował, że po drodze nie kupił sobie chociaż butelki piwa.

– Jebać to – mruknął.

Za drugim razem spróbował pofrunąć trochę wyżej. Stopniowo zwiększał pułap, by po chwili oglądać polanę z perspektywy szybujących po niebie ptaków. Wirował w powietrzu niby mały samolot, wykonując najróżniejsze akrobacje. Stwierdził, że nareszcie jest wolny. Wolny, niczym Orzeł Królewski, którego widział kiedyś w jakimś programie przyrodniczym. Z poczuciem spełnienia w sercu wleciał w sporą, pchaną podmuchami delikatnego wiatru chmurę. Kropelki wody osiadły na skromnych resztach jego bujnej niegdyś czupryny, orzeźwiając lepiej niż zimny prysznic.

– Tak – pomyślał. – Spotkała mnie niewątpliwie wspaniała rzecz.

Był tak pochłonięty swoim nowym zajęciem, że zapomniał całkowicie o jednej, ważnej rzeczy. Latający człowiek nie jest widokiem normalnym. Gdy sobie to uświadomił, było już za późno. Ujrzał w dole grupkę ludzi, którzy coś krzyczeli i pokazywali go palcami. Na moment spanikował i już miał zawracać, gdy nagle wpadła mu do głowy pewna myśl. Zniżył lot i niczym ważka zawisł kilka metrów nad głowami gapiów. Następnie opuścił spodnie i nasrał jednemu z nich na łeb. Pozostali zaczęli wrzeszczeć i przeklinać, ale Kazik nie zwracał na to uwagi. Błyskawicznie poleciał na swoja polanę, okrył ciało płaszczem i uciekł do domu. Gdy wpadł do mieszkania, prawie popuścił ze śmiechu. Oddałby wszystko, by tylko zobaczyć minę tego gościa, któremu wzorem gołębi zafajdał czuprynę.

Dumny niczym paw wyciągnął z lodówki butelkę gorzały i opróżnił ją kilkoma potężnymi łykami. Po chwili leżał na ziemi chrapiąc głośno.

 

III

Gdy rano wstał z łóżka, szybko wdział płaszcz i pobiegł do kiosku. Ledwo powstrzymał się od ryknięcia śmiechem, gdy zobaczył okładkę jednego z popularnych brukowców. „Obesrał mnie anioł – czy to początek końca?” – głosił ogromny, czerwony napis na pierwszej stronie. Pod nim widniało niewyraźne zdjęcie jakiejś skrzydlatej postaci, zrobione telefonem komórkowym. Kazik z ulgą stwierdził, że mało co na nim widać, więc na razie jest bezpieczny. Na gazetę szkoda mu było pieniędzy, zresztą pewnie i tak artykuł był kiepski, a teorie w nim zawarte w większości wyssane z palca. Oderwał wzrok od wystawy i postanowił zrobić sobie spacer. Śmierdział przepiciem i stęchłym moczem, więc ludzie omijali go szerokim łukiem, ale on miał to gdzieś. Oczami wyobraźni widział już, jak szybuje w przestworzach, jak ściga się z polującym na gryzonie myszołowem. Przepełniony radością skręcił na drogę wiodąca do lasu.

 

Tym razem poszukał bardziej wyludnionej okolicy. Co prawda ryzyko kolejnej wpadki nadal było duże, ale już nie tak, jak na tamtej polanie, sąsiadującej z uczęszczanymi przez spacerowiczów pagórkami. Zrzucił odzienie i pofrunął. Pod sobą miał zielony ocean drzew. Delektował się każdą chwilą podniebnej wędrówki. W końcu jednak poczuł zmęczenie i postanowił chwilę odsapnąć. Wylądował na niewielkiej górce i usadowił się na spróchniałym pniu. Przeżył szok, gdy zobaczył niskiego, krępego mężczyznę wpatrzonego w niego oniemiałymi oczyma. Gość był zarośnięty jak małpa, przypominał z wyglądu skarlałego tarzana, albo Robinsona Crusoe. Stał na drgających intensywnie nogach, by po chwili paść na kolana.

– Panie! Me modły zostały wysłuchane! Przysłałeś swego posłańca, by umocnił mnie w wierze i pomógł przezwyciężyć kryzys! – zaczął krzyczeć, wznosząc dłonie ku niebu.

Kazik widząc go, chciał wzbić się w powietrze i uciec. Koleś nie wyglądał na normalnego i pewnie nikt by mu nie uwierzył, gdyby zaczął opowiadać co widział. Ale mężczyzna przylgnął do nóg wymodlonego gościa i jął całować je z nabożną czcią

– Coś ty za jeden!? – wrzasnął zszokowany Kazik. Odczep się ode mnie!

Mini Tarzan przerwał oralne pieszczoty i wstał.

– Jak to kto? Jestem Jacek Habaś, były ksiądz… Mieszkam w leżącej nieopodal pustelni, mając nadzieję, że życie pustelnika przywróci mi wiarę.– powiedział spokojnie, jednak wyraz twarzy miał taki, jakby trafił szóstkę w totolotka. – A ty którym archaniołem jesteś? Michał ? Gabriel?

– Eeee… Kazik. – odpowiedział Kazek zgodnie z prawdą.

– Nie słyszałem o takim. – tym razem małpolud zrobił podejrzliwą minę.

Kazik przybrał poważny wyraz twarzy, jednak w głębi duszy miał niezły ubaw z tego stukniętego dziada.

– Bo nie dawno awansowałem w hierarchii. – rzekł pewnie. – I przybywam do ciebie, by na nowo zaszczepić w tobie chrześcijańskie wartości niewierny psie! Masz wino mszalne?

Jacek pokiwał głową.

– Więc prowadź!

 

To była ciężka noc. W pustelni alkohol lał się strumieniami. Kazik wykładał Habasiowi najróżniejsze fakty dotyczące tajemnic życia i stworzenia, w których było tyle prawdy, ile trunku w stosie opróżnionych przez pijących butelek. Gdy rankiem fałszywy anioł wstał, przeżył szok. Towarzysz jego pijackiej eskapady nie żył. Leżał cały siny, z ustami zapchanymi wymiocinami, które cienką strużką ściekały mu po policzku.

– Kurwa zajebana mać! – ryknął Kaziu.

Alkohol ciągle jeszcze szumiał mu w głowie. Podbiegł do trupa i zaczął tłuc pięściami w jego klatkę piersiową. Widział to w którymś z odcinków „Ostrego Dyżuru”. Efektu jednak nie było, po za tym, że szczęknęło kilka żeber, a mostek dziwnie wniknął w głąb ciała.

– Obudź się jebany skurwysynu! – łkał Kaziu. – Ja pierdolę! Zabiłem człowieka!

Poczuł się okropnie. Żołądek podchodził mu do gardła, a serce waliło jak oszalałe. Wbiegł na wzgórze, na którym wczoraj wylądował i chciał wzbić się w powietrze. Niestety, tym razem nie pofrunął. Przerażony, jął macać się dłonią po plecach.

– Zniknęły! – wrzasnął na całe gardło. – Kurwa, normalnie zniknęły.

Wrócił z powrotem do pustelni i spojrzał w niewielkie, należące do byłego klechy lusterko. Gdy zobaczył swoje odbicie, o mało nie zemdlał. Z czoła wyrastały mu dwa, sporej wielkości rogi.

 

 

Koniec

Komentarze

Jak zwykle w Twoim przypadku czytało się szybko i przyjemnie, choć momentami za dużo było dla mnie "poezji ulicznej" w ustach Kazika ;). Jakby nie patrzeć, nawet ukrytą prawdę udało Ci się zawrzeć w tym opowiadaniu :P. Mi się podobało, ode mnie 4. Pozdrawiam!

" Nie przejmował się zaschniętymi resztkami wczorajszej kolacji, oblepiającymi gęsto do drewnianą posadzkę." 'do' zbędne.
Pomysł ciekawy, ale wykonanie moim zdaniem już gorsze. W wielu miejscach zdania są jakby niedopracowane, stąd ich brzmienie dalekie jest od ideału. Język, jakim się posługujesz w samej nawet narracji też jakoś nie bardzo mi pasuje, lecz pewnie tak miało to wyglądać. Trójka ode mnie.

Podobało mi się. Styl nie pierwszych lotów, ale też nie jest zły. Gdzieś pośrodku :) Oceniam 3+/4-

Przaśny styl ala Wędrowycz. Początek wciągający, zakończnie... trochę zgrzyta. Generalnie dobry tekst. Mnie się tam podoba Twój styl, Po zdaniach trudno się ślizgać.

Po pierwszych Twoich opowiadaniach byłam Twoją fanką, po tym już trochę mniej - coraz mniej mnie to bawi, wiem już czego się spodziewać. Świetnie prowadzisz narrację w tak krótkich opowiadaniach, ale jestem ciekawa, jak by ci to wyszło w dłuższych... w powieści na przykład. Bo sztuką jest napisać fajne i dowcipne opko na parę stron, to ci wychodzi, ale pytanie - czy humoru i pomysłów starczyłoby na 200?

Pewnie by starczyło... ale kto by czytął teksty dłuższe niż 10 stron :P

Nowa Fantastyka