- Opowiadanie: Waldemar Kamiński - Połączenie

Połączenie

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Połączenie

 

– Tak. Panowie – zaczął dowódca i przerwał patrząc ponad naszymi głowami. Odwróciłem się. Drzwi śluzy rozsunęły się i do sterowni weszły Nikare i Oelia. Jak zwykle razem.

Nikare była naszym drugim pilotem i przyłączyła się do nas kilka lat temu. Nasz dowódca niemal natychmiast zainteresował się nią i po pewnym czasie tworzyli już parę. To był burzliwy związek. Nie zgadzali się we wszystkim i praktycznie rzecz biorąc nie było dnia by nie doszło między nimi do awantury. Kiedyś po takiej kłótni, zastałem ją w ładowni. Siedziała na jakiejś skrzyni i płakała.

– Czemu z nim jesteś? – spytałem gdy się już wypłakała.

– Nie wiem – odparła wycierając oczy.

Wszystko zmieniło się, gdy wśród załogi znalazła się Oelia. Miała zastąpić Renariego, naszego łącznościowca, który został ranny w czasie jakiejś przygodnej bójki.

W Nikare wstąpiło nowe życie. Coraz częściej widywaliśmy je razem i wśród załogi zaczęły krążyć pogłoski, że mają się ku sobie. Wkrótce zamieszkały razem i

były chyba szczęśliwe,

Dowódca skrzywił się na ich widok.

– Panie i panowie, jeśli zdołamy doprowadzić do szczęśliwego finału to, po co tu przylecieliśmy, będziemy bogaci. Obrzydliwie bogaci.

Przyglądał się nam badawczo, sprawdzając jakie wrażenie wywarły jago słowa. Czekaliśmy. Od niemal pięciu lat powtarzał nam, żebyśmy mu zaufali i nie zadawali żadnych pytań. Wszystkiego dowiecie się na miejscu – powtarzał nieustannie. No i byliśmy u celu. Przyszedł czas na wyjaśnienia.

Wystartowaliśmy z Ryfiany 4, zapyziałej planety na krańcach zamieszkałej przestrzeni. Tamtejszy port kosmiczny to właściwie gniazdo przemytników i złodziei. Ziemia wielokrotnie usiłowała zaprowadzić tam porządek i prawo, ale gdy tylko Flota opuszczała układ, wszystko wracało do normy. Przestępcy wyłazili z ukrycia i wracali do przerwanej działalności.

Oczywiście nie podaliśmy prawdziwego celu lotu, a później jeszcze kilka razy zmienialiśmy kurs. Dla niepoznaki odwiedziliśmy kilka planet, skąd zabieraliśmy ładunki, nie zawsze legalne. Dowódca obawiał się, że ktoś może podążać naszym śladem. Doszło nawet do tego, że odciął także łączność. Wielokrotnie obserwował przestrzeń wokół nas. Nikt za nami nie leciał.

Odetchnął głęboko z wyraźną ulgą i uśmiechając się, zaczął mówić.

– Tam w dole, pod nami, czeka na nas niewyobrażalne bogactwo. Nie pytajcie skąd to wiem, bo i tak nic nie powiem. Jesteśmy tu i to jest najważniejsze. Reszta nie powinna was obchodzić.  Na tej planecie kompletnie pozbawionej życia, pod kilku metrową warstwą pasku, zalegają złoża diamentów i czekają na nas. Wystarczy tylko się schylić i podnieść je. Są tam i należą tylko do nas.

Uśmiechał się wyraźnie zadowolony z siebie i wrażenia, jakie wywarły jego słowa. Pomyślałem o swojej przyszłości. Spłacę długi i wreszcie zacznę nowe życie. Może nawet kupię statek i wyruszę w daleką, niezbadaną jeszcze przestrzeń. Chętnie zabrałbym ze sobą Nikare, ale to chyba nie wchodziło w rachubę. Nie teraz. Chociaż ile razy ją widziałem, coś ściskało mnie za serce.

Nagle coś przykuło moją uwagę. Zza tarczy planety powoli wyłaniał się drugi statek.

– Mówił pan dowódco, że nikt nie wie o naszej obecności tutaj, to co oni tutaj robią? – spytałem powoli wskazując ekran.

Wszyscy spojrzeli w tę stronę.  Drugi statek znieruchomiał jakby zaskoczony naszą obecnością.

– No to mamy problem – odezwałem się cicho.

Ralkom odwrócił się gwałtownie i rzucił:

– Niech się pan zamknie panie Iktal. Nikogo nie interesuje pańska opinia, chyba że wie pan kim są i jak tu dotarli.

Był wściekły i klął cicho pod nosem. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do ekranu. Ten statek wydawał mi się jakiś dziwny. Był dwa razy większy od naszego, ale nie to zwróciło moją uwagę. Był nowiutki, jakby dopiero co opuścił stocznię i świecił delikatnym światłem. To nie jest żadna znana mi konstrukcja. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

– Pani Nikare, proszę powiększyć obraz statku – powiedziałem.

Zrobiła o co prosiłem i już wiedziałem.

– No to naprawdę mamy problem. To obcy statek.

– Jest pan pewien? – spytała z niedowierzaniem.

– Raczej tak, chyba, że w międzyczasie opracowano nową konstrukcję. To całkiem nieznana technologia. Zwróćcie uwagę, że jest nowiutki, jak spod igły.

– Bzdura – odezwał się dowódca. – To pewnie piraci. Śledzili nas, albo ktoś z was puścił farbę i coś powiedział. W Drodze Mlecznej nie ma innych cywilizacji.

– Panie Ralkom, gdyby to byli piraci, już by nas ostrzelali. Mogę nie znać się na dowodzeniu, ale rozpoznam każdą konstrukcję naszego pochodzenia i jestem pewien tego co mówię. Ponadto dotarliśmy do jakiejś jednej trzeciej Galaktyki, więc pańskie twierdzenie nie jest uzasadnione.

Pierwszy raz publicznie podważyłem jego zdanie i czekałem na reakcję, ale nie odezwał się do mnie lecz zwrócił się do Oelii:

– Niech pani zapyta ich kim są i po co tu przylecieli.

– Najpierw proszę odblokować pulpit łączności.

– No tak – mruknął.

Po kilku minutach Oelia wysłała wiadomość prosząc o identyfikację i cel przybycia. Niemal natychmiast sterownię wypełniły jakieś melodyjne dźwięki. Może miłe dla ucha, ale kompletnie niezrozumiałe. Patrzyliśmy po sobie wsłuchując się w dźwięki wydobywające się z głośników. Co to może być? Ich mowa? Porozumiewają się w ten sposób? Spojrzałem na Egnaro, naszego inżyniera napędu. Wzruszył ramionami i powiedział:

– Idę do maszynowni.

Cisza, która nagle zapadła aż dzwoniła w uszach.

– I co teraz? – spytał Mekto.

– Nic. Czekamy – odezwał się dowódca.

Usłyszałem w jego głosie niepewność. Nie wiedział co robić. Dotąd był pewien swego. Przylecimy tu, wydobędziemy diamenty i wrócimy do domu, a tu taka niespodzianka. Tym bardziej, że nie wiemy po co oni tu przybyli. Co się stanie, jeśli okaże się, że szukamy tego samego? Podzielą się z nami czy zechcą zabrać wszystko? Porozumiemy się czy dojdzie do konfliktu? Nie miałem wątpliwości. W takim przypadku stoimy na przegranej pozycji. Nasze miotacze laserowe nadawały się co najwyżej na złom lub do muzeum. Na pewno nikogo nimi nie postraszymy, nie mówiąc o zniszczeniu statku. Przekaźnik mocy naprawiałem już tyle razy, że oryginalna pozostała w nim tylko obudowa.

– Może pani rozszyfrować ich przekaz? – usłyszałem głos dowódcy.

– Z tym wyposażeniem? Nie ma mowy. Ten złom ma chyba ze dwadzieścia lat, a i to pracuje ledwie z połową mocy – odparła Oelia nie odrywając oczu od ekranu.

– Panie Iktal, może pan coś z tym zrobić?

Pokręciłem przecząco głową.

– Nie mamy nawet zapasowych części. Pokładowy komputer łączności nadaje się tylko do wymiany. Nic mu nie pomoże.

– Wiem o tym, panie Iktal, ale tu go nie kupię – odezwał się z nieukrywaną złością. Podszedł do mnie i powiedział cicho przez zaciśnięte zęby.

– Jeszcze raz zakwestionuje pan moje zdanie, a wyrzucę pana przez śluzę. Najchętniej zostawiłbym pana na tej planecie. Razem z tą lesbijką Oelią. Rozumiemy się?

– Tak, panie Ralkom.

Kątem oka dostrzegłem, że Nikare i Oelia uważnie się nam przyglądają. Dowódca też to zauważył. Chrząknął z zakłopotaniem i opuścił sterownię. Wzruszyłem ramionami i też wyszedłem. Moja obecność tutaj w niczym nie przyczyni się do rozwiązania problemu, z którym musimy się zmierzyć.

Szedłem do siebie. Nie miałem na razie nic do zrobienia. Na ile to możliwe, doprowadziłem statek do porządku. Ostatnią awarię usunąłem wczoraj, ale nie miałem wątpliwości, że wkrótce znowu coś nawali. To po prostu kupa złomu.

Wszedłem do swojej kabiny i wyciągnąłem się na koi. Wsunąłem ręce pod głowę i przymknąłem oczy.

Ralkom miał pełne prawo odezwać się do mnie w ten sposób. Statek był jego własnością od ponad dwudziestu lat. Został jego właścicielem przez przypadek w okolicznościach, o których nie chciał mówić. To była chyba jakaś ciemna sprawa.

Poszukiwał mechanika pokładowego i bez wahania przyjął mnie do załogi. To był dla mnie trudny okres. Po ukończeniu Akademii Inżynierii i Mechaniki Kosmicznej, jako świeżo upieczony inżynier, zaciągnąłem się na Nikaren. Statek badawczy dalekiego zasięgu. W trakcie próbnego lotu, na pokładzie doszło do wybuchu. Przeprowadzone wówczas śledztwo wykazało poważne zaniedbania dowódcy, ale też moje niedopatrzenie. Przeze mnie zginęły trzy osoby. Natychmiast wylano mnie z Floty z wilczym biletem. Nigdzie nie mogłem znaleźć zatrudnienia, nikt nie chciał latać z mechanikiem o takiej przeszłości. Uciekłem na krańce zamieszkanych obszarów i wtedy na mojej drodze stanął Ralkom. Nie obchodziła go moja przeszłość, tym bardziej, gdy zdołałem w dwa dni usunąć awarię komputera nawigacyjnego.

Byłem mu tak wdzięczny, że początkowo zgodziłem się pracować za darmo. Pragnąłem tylko latać i znaleźć się wśród ludzi, którzy mi ufają, nie patrzą na ręce i nie zastanawiają się, kiedy znowu popełnię błąd. Wiedziałem, że już nigdy nie polecę w daleką przestrzeń, co było moim największym marzeniem, ale przebolałem to jakoś i cieszyłem się z tego co mam. Życie prawie nigdy nie daje nam tego czego pragniemy.

Początkowo Ralkom był pełen energii i z optymizmem patrzył w przyszłość. Z upływem lat to się zmieniło. Gorzkniał i stawał się coraz bardziej rozczarowany tym co robi. Kilka nie trafionych przedsięwzięć, wpędziło go w długi i miał poważne kłopoty. Przylot tutaj, to miało być wybawienie, szansa na odwrócenie niekorzystnej sytuacji. Zaraził nas swoim entuzjazmem i marzeniami. Perspektywami, jakie przed nami roztoczył. Wierzył w to co mówi i my też uwierzyliśmy.

Nie wiem, kiedy zapadłem w sen. Całym sobą czułem, że gdzieś lecę, w całkowitych ciemnościach i kompletnej ciszy. Przeraziłem się. Panika wlewała się i wypełniała każdą komórkę mojego ciała, każdy nerw pulsował nią. Nagle znalazłem się gdzieś. Nie znałem tego miejsca i nigdy tu nie byłem. Ogarnął mnie niebywały spokój. Poczucie bezpieczeństwa, niemal błogości. Nadal nic nie słyszałem, ale nagle, jak na zawołanie, do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki. Wyglądało to tak, jakby mój słuch wracał do pełnej sprawności. Wokół mnie rozbrzmiewała jakaś cicha, ledwo słyszalna melodia. Nie wiem skąd, ale miałem wrażenie, że ją znam, że nie jest mi obca. Słyszałem ją kiedyś? Nie wiem.

Wciągnąłem głęboko powietrze w płuca. Było cudownie świeże i przesycone aromatyczną wonią. Miła odmiana po niezbyt świeżym powietrzu na pokładzie. Ponownie wziąłem głęboki oddech. Poczułem jakby wlewała się we mnie nowa ożywcza energia, która rozlewa się wewnątrz mnie, przenikając do każdej komórki. Spojrzałem pod nogi. Stałem pośród różnokolorowych kwiatów i to stąd ten zapach. Między nimi bezszelestnie uwijały się chmary owadów. Dziwne. Nigdy nie słyszałem o bezgłośnie latających stworzeniach. Jakichkolwiek. W tej samej chwili do mych uszu wdarło się bardzo głośne brzęczenie. Potrząsnąłem głową i dźwięk przycichł, stając się łagodnym i przyjemnym.

Rozejrzałem się wokół. Wszędzie, jak okiem sięgnąć rosły kwiaty. Wszystkie takie same. Czerwone duże kielichy na szczycie krótkiej, stosunkowo grubej łodydze, otoczone ośmioma zielonymi liśćmi. Już zamierzałem przyklęknąć by przyjrzeć się im bliżej, gdy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch.

Na horyzoncie pojawiło się miasto. Wyłaniało się z niebytu akurat w chwili, gdy tam spojrzałem. Byłem pewien, że przedtem niczego tam nie było, Obraz miasta, zrazu ledwo widoczny, jakby zamglony, stawał się coraz wyraźniejszy. Bardziej ostry i nasycony kolorami. Budowle nabrały prawdziwych kształtów. Jedno mnie zdziwiło. Miasto otaczał mur. Widziałem go nawet z tej odległości. Robił wrażenie bardzo solidnego i groźnego, a mimo to czułem płynące od miasta poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Dobroci. Z jego strony na pewno nic mi nie grozi.  Nie wiem skąd wzięło się we mnie to przekonania, ale byłem go pewien jak niczego innego. I jeszcze jedno. Miasto świeciło. Nie było to wewnętrzne światło, raczej odblask ścian oświetlanych przez słońce. Zapragnąłem pójść w jego stronę i wtedy wszystko nagle zafalowało i zniknęło. Ponownie otoczyła mnie ciemność.

Otworzyłem oczy.

– Ale miałem sen – powiedziałem na głos.

W tej samej chwili usłyszałem krzyki dobiegające z korytarza. Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z kabiny.

Pod drzwiami ambulatorium zgromadzili się wszyscy. Oelia waliła w nie pięściami i coś krzyczała, domagając się by wpuszczono ją do środka. Podszedłem i spytałem co się stało. Egnaro, bo to on stał przede mną, odwrócił się i powiedział:

– Nie wiem dokładnie. Z tego co wrzeszczy ta histeryczka wynika, że Nikare straciła nagle przytomność i zwaliła się na podłogę. Teraz koniecznie chce być przy niej.

Nagle drzwi ambulatorium otworzyły się i stanął w nich nasz lekarz.

– Już wszystko w porządku – powiedział uśmiechając się.

Oelia wyminęła go i biegiem ruszyła ku leżącej na łóżku Nikare. Chwyciła ją za ręce i zaczęła je całować.

– Już dobrze. Nic mi nie jest – powiedziała słabym głosem.

Uśmiechała się z trudem, a jej trupio blada twarz wskazywała, że chyba nie wszystko jest już dobrze.

– Co się pani stało? – spytał dowódca.

– Nie wiem. Nagle ujrzałam ciemność przed oczami i poczułam jakbym gdzieś leciała. Niczego nie pamiętam. Tylko jakieś mgliste wrażenie miasta. Stało, a właściwie to pojawiło się na skraju jakiejś równiny.

– Świeciło i było otoczone murem – powiedziałem.

– Chyba tak. Skąd pan wie?

Wszyscy przyglądali mi się z uwagą i czekali na wyjaśnienia. Chrząknąłem zakłopotany i powiedziałem:

– Przyśniło mi się dokładnie to samo. Równina porośnięta kwiatami i wyłaniające się jak z niebytu miasto. Czułem promieniujące z niego dobro i widziałem odblask, jakby świeciło.

– Nie wiem, ale co do tego dobra, to ma pan rację – powiedziała z wyraźnym ożywieniem.

W oczach przyglądającej mi się Oelii, dostrzegłem wrogość. Czemu? Zazdrościła, że doznałem tego samego co jej ukochana?

– Dobrze. Starczy już tego dobrego – odezwał się Mekto. – Pani może zostać, reszta wychodzi. Pani Nikare zostanie tu do jutra rana i będzie wypoczywać.

Wyszliśmy, kierując się do sterowni. Dowódca rozejrzał się wokół i powiedział z sarkazmem:

– Pięknie. Statek pozostawiony bez nadzoru.

Pierwszy pilot bez słowa usiadł za sterami. Ralkom podszedł do pulpitu łączności i chwilę przyglądał się wskazaniom. Nie wiem co z nich wyczytał, ale spytał niespodzianie:

– Panie Iktal. Czy wyrzutnia sond jest sprawna?

– Tak. Na stanowisku startowym jest załadowana sonda klasy trzeciej.

– Proszę wystrzelić ją na planetę. Zaznaczymy tam swoją obecność jako pierwsi.

Całą operację wykonałem z pulpitu operacyjnego. Zaprogramowałem kurs i miejsce lądowania oraz program badawczy i przesunąłem dźwignię startową. Statkiem lekko szarpnęło. Wkrótce na ekranie ukazała się lecąca powoli sonda i w miarę przebytej drogi nabierała prędkości. Popatrzyłem na obcy statek. Zrobili dokładnie to samo co my. Też wysłali sondę na planetę, ale ich będzie tam przed naszą. Podczas, gdy nasza musi wykonać pełne okrążenie  planety, ich ruszyła prosto ku powierzchni.

– Wyprzedzili nas – stwierdził dowódca. – Skąd wiedzieli, że zamierzamy wysłać sondę?

– Obserwują nas – odezwałem się powoli. – Zastanawiam się czy oni nie obawiają się nas tak samo jak my ich.

– To dlaczego nie próbują nawiązać z nami kontaktu?

– Może chcą, tylko ich nie rozumiemy.

Dowódca usiadł za pulpitem łączności i zaczął przeglądać rejestry.

– Wysłała do nich osiem różnych komunikatów a oni ciągle odsyłają to samo.

Wzruszyłem ramionami. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. Ralkom odwrócił się od pulpitu i patrząc na mnie, powiedział:

– Zastanawia mnie jedna sprawa. Co łączy pana z Nikare?

– Nie rozumiem – odezwałem się niepewnie.

– To dziwne, że nagle śni się wam to samo. Wygląda to tak, jakby powstała między wami jakaś więź.

Pierwszy pilot obejrzał się przez ramię rzucając mi dziwne spojrzenie. Tymczasem dowódca przyglądał mi się z zagadkowym wyrazem twarzy. Co on sobie wyobraża? Naprawdę sądzi, że coś mogło nas połączyć? Przecież to niedorzeczność. Owszem podobała mi się, ale nic poza tym. Nagle przyszła mi do głowy myśl. Jest zazdrosny! Zazdrosny o każdą myśl o niej. Zżera go zazdrość, że to nie on doznał tego co mi się przydarzyło, tego co przeżyliśmy oboje.

– Przypadek – powiedziałem obojętnie, jak tylko mogłem.

W jego oczach wyczytałem, że mi nie wierzy. Niewiele mnie to obeszło. Co innego zaprzątało teraz moje myśli. Rozważałem jak im o tym powiedzieć. Ten pomysł pojawił się w mojej głowie nagle, jak niespodziewany impuls. Wpatrywałem się w wiszący przed nami statek i doznałem olśnienia. Już otwierałem usta, gdy drzwi śluzy otworzyły się i do środka weszły Nikare i podtrzymująca ją Oelia. Za nimi pojawił się pokładowy lekarz z wyraźną dezaprobatą na twarzy.

– Kazałem jej leżeć – odezwał się Mekto widząc nasze pytające spojrzenia. – Uparła się, że to bardzo ważne.

Na twarzy Nikare malowało się cierpienie i ból. To było dla niej bardzo traumatyczne doświadczenie. Przyszło mi do głowy, że gdybym nie zapadł w drzemkę, mógłbym doznać tego samego co ona. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.

– Prześlijmy im obraz załogi – powiedziała szeptem.

W ciszy, jaka zaległa w sterowni, spojrzałem na nią. Nasze oczy spotkały się. Wyraźnie szukała mego wzroku, jakby oczekiwała u mnie aprobaty dla swoich myśli. Zawiązała się między nami delikatna nić porozumienia. Przez moment miałem wrażenie, graniczące niemal z pewnością, że nasze umysły połączyły się. Stanowią teraz jedność. Połączyła nas jakaś dziwna więź. Widziałem jej myśli, słyszałem je, ale nie chciałem tego.

Równie nagle jak się pojawiło, wrażenie połączenia rozwiało się. Odebrałem coś innego. Ktoś lub coś usiłowało narzucić nam tą jedność. Wymusić? Chyba nie. To była raczej delikatna sugestia.

– Skąd przyszło to pani do głowy? – spytał z wyrzutem dowódca.

– Nie wiem. Ta myśl pojawiła się w mojej głowie nagle – odparła zmęczonym głosem.

– To niedorzeczny pomysł. Dowiedzą się jak wyglądamy.

– Czyż nie tego właśnie chcemy? – postanowiłem wesprzeć ją. – Dotychczasowe próby porozumienia nie powiodły się. Oni nie rozumieją nas, my nie rozumiemy ich. Może jeśli się zobaczymy…

– Pan też zwariował? – przerwał mi Ralkom. – Co wy oboje kombinujecie?

– To nie jest taki zły pomysł – odezwał się pierwszy pilot nie odrywając oczu od ekranu.  

– No dobrze – zgodził się niespodziewanie Ralkom – ale beze mnie. Ja wychodzę.

Uruchomiłem wewnętrzne kamery sterowni i przez sieć łączności, wysłałem obraz w stronę obcego statku. Nie pozostało nam nic innego jak czekać. Miałem nadzieję, że to nie jest błąd. Rozejrzałem się. Obecni z niecierpliwością, ale też pewnymi obawami, wpatrywali się w ekran. Mijały kolejne minuty i nic się nie działo. Oelia trzymając w swoich dłonie Nikare, mówiła coś szeptem. Mekto przyglądał się im z lekkim uśmiechem.

– Coś się dzieje – usłyszałem nagle głos pierwszego pilota.

Rzeczywiście. Obraz na ekranie zmętniał i ujrzeliśmy jasno oświetlone pomieszczenie. Na pierwszym planie, za długim pulpitem siedział mężczyzna patrzący wprost na nas. Za nim stały jeszcze dwie osoby. Kobiety. To nie ulegało wątpliwości. Wszyscy mieli na sobie srebrzyste jednoczęściowe uniformy przylegające do ciała. Jakiś wewnętrzny przymus kazał mi skupić wzrok na postaci po prawej. Prześliczna – pomyślałem. Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Przypadek? Pewnie tak.

Jestem Alandila 07.094.

Przeraziłem się. Usłyszałem to w mojej głowie. To nie były słowa wypowiadane głosem. One pojawiły się, rozbłysły w mózgu. Czułem tam coś dziwnego. Jakąś obecność. Przyjazną. Życzliwą. Odniosłem wrażenie, że nie powinienem czuć strachu.

Jak brzmi twoje imię? – rozbłysło mi w myślach.

Errani. Errani Aktil – pomyślałem odruchowo.

Ładnie. To moja siostra Alandila 06.023. Za pulpitem siedzi Alandil 09.067. Jest moim bratem.

– Czemu nic nie mówią? – spytał Mekto.

– Właśnie – dodała Oelia. – Jeszcze długo będziemy tak gapić się na siebie?

– Przecież mówią – powiedziałem z wyrzutem.

– Pan ich słyszy? Jak to możliwe?

– Wy nie?

Zdumiony wpatrywałem się w nich. Wszyscy po kolei przecząco kręcili głowami. Spojrzałem pytająco na ekran.

Obawiam się, że tylko ty mnie słyszysz. Tylko z tobą zdołałam nawiązać połączenie. Próbowałam od pierwszego dnia. Bezskutecznie. Jesteście oporni na przekaz myśli. Przykro mi, ze sprawiłam ból twojej koleżance usiłując wniknąć w jej umysł. To wkrótce minie.

Czemu tylko ja?

Nasze umysły połączyły się. Nadajemy na tych samych falach, a im dłużej i częściej będziemy wymieniać myśli, tym kontakt między nami będzie łatwiejszy i przyjemniejszy.

Już miałem ochotę skomentować to w myślach, gdy poczułem chłód, rozlewający się najpierw w głowie, a potem spływający w dół. Rozchodził się po całym ciele. Zmroził serce i przerodził się w obezwładniający ziąb. Było mi tak potwornie zimno, że zacząłem drżeć na całym ciele. W tej samej chwili w głowie eksplodowało mi oślepiające, biało – niebieskie światło, któremu towarzyszył ból. Ból jakiego jeszcze nigdy nie doznałem. Rozsadzał mi czaszkę, oczy wychodziły z orbit. Pociemniało mi w oczach, przestałem cokolwiek widzieć i czułem, że zapadam się gdzieś w jakąś czarną otchłań. Ostatnie co do mnie dotarło do czyjś rozpaczliwy krzyk.

Otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem, to pochylających się nade mną ludzi i naszego lekarza, który pytał o coś.

– Wrócił pan do nas? Jak się pan czuje?

– Chyba dobrze – odezwałem się.

Z trudem podniosłem się i usiadłem w fotelu. Potrząsnąłem głową. Jeszcze gdzieś głęboko, wewnątrz niej, pozostało wrażenie bólu, które szybko zanikło. Pojawiło się uczucie ulgi, lekkości, odprężenia. Coś jakby słodycz, taka delikatna. Ledwie wyczuwalna.

– Co się z panem stało? – spytała Nikare.

– Nie bardzo wiem, ale to było straszne.

– Spójrzcie na ekran – odezwał się zdenerwowany pierwszy pilot.

Zrobiliśmy, jak mówił i już wiedzieliśmy co go zaniepokoiło. W przestrzeni w pobliżu orbitującego przed nami statku, hamował drugi. Jeszcze raz rozjarzyły się silniki hamujące i statek znieruchomiał. Co najmniej dwa razy większy i wyglądał groźnie. Rozbłysły światła pozycyjne. Otworzyły się pokrywy, spod których wysunęły się lufy miotaczy. Ekran sterowni zajaśniał i ukazało się stosunkowo duże pomieszczenie. Na pierwszym planie znajdował się długi pulpit, przy którym siedziało kilka osób płci obojga. Patrzyli prosto na nas. Niewątpliwie namierzali nas. Za nimi stało kilka kolejnych osób. Jedna z nich wysunęła się do przodu i twardym wzrokiem spoglądała na nas. Odniosłem wrażenie, że jest zła, jakaś zacięta i zdecydowana. W tej samej chwili, gdy to pojąłem, połączenie zostało zerwane.

Wpatrywaliśmy się w czarny ekran z rosnącym strachem. Nikt chyba nie miał wątpliwości, że to pokaz siły. Jak daleko są w stanie się posunąć?

– Słyszał pan co mówi? – spytał Mekto.

– Nie – pokręciłem przecząco głową.

– Przecież mówił pan, że ich rozumie – powiedziała nieoczekiwanie głośno Oelia.

– Nieprawda. Słyszałem tylko tę jedną osobę i obawiam się, że nadal będę rozumiał tylko ją. Tak przynajmniej wynika z tego, co mi przekazała.

– To co teraz zrobimy?

W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. W milczeniu patrzyliśmy w ekran. Byliśmy bezsilni i bezradni. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia co robić i jak się zachować. Lekarz, który cały czas uważnie mi się przyglądał, powiedział:

– Zapewniał pan, że czuje się dobrze, mimo to chcę pana przebadać.

Położył rękę na moim ramieniu i delikatnie skierował mnie do wyjścia.

– Pani – zwrócił się do Nikare – uda się do swojej kabiny i będzie odpoczywać. Pani partnerka – skłonił głowę przed Oelią – zapewni pani wszelką pomoc.

Całą drogę do ambulatorium milczeliśmy. Miał chyba rację. Czułem jakiś dziwny zamęt w głowie, szum, nieustanne pulsowanie. Raz słabsze raz mocniejsze. Czułem jak mój mózg bez przerwy usiłuje przyswoić i zapamiętać to czego doświadczył i jednocześnie wykasować, usunąć to z pamięci.

Na miejscu podłączył mnie do aparatury i długo obserwował wskazania ekranów.

– No cóż – westchnął – wygląda na to, że nic panu nie dolega. Przynajmniej z fizjologicznego punktu widzenia. Widzę tu co prawda pewne rozchwianie emocjonalne, ale to powinno wkrótce ustąpić. Nie mogę zalecić panu nic innego jak wypoczynek.

W tej samej chwili śluza otworzyła się i do środka wszedł dowódca.

– Co im pan powiedział? – spytał oskarżycielsko mierząc we mnie palcem.

– Nie zdążyłem nic powiedzieć – wzruszyłem ramionami. – Połączenie urwało się na chwilę przed przybyciem drugiego statku.

– Jak to?

– Odniosłem wrażenie, że to ktoś trzeci, z zewnątrz zablokował połączenie.

– Rozumiem – odezwał się po chwili. – Idę do sterowni.

Po jego minie widziałem jednak, że nie ma o tym zielonego pojęcia. Ja zresztą też.

– Nie wiedziałem, że jest pan telepatą – odezwał się Mekto.

– Niech mi pan wierzy, ale ja też nie.

Opuściłem ambulatorium i skierowałem się do siebie. Położyłem się na koi i wsunąwszy ręce pod głowę, zamknąłem oczy. Szum w głowie nasilił się. Pod powiekami pojawiły się jasne mrugające kręgi. Wydostawały się z centrum oka i powoli przesuwały w lewo i prawo. Każdemu zniknięciu z pola widzenia towarzyszył cichy trzask. Zaczęło mnie to irytować. Potrząsnąłem głową. Zniknęły. Odetchnąłem z ulgą i pomyślałem, że dobrze byłoby się zdrzemnąć. Niestety sen nie chciał jakoś przyjść. Zjawiło się coś innego. Szybko przelatujące kolorowe trójkąciki, kwadraciki i kółeczka. Ich ilość nieustannie rosła. Pojawiały się i znikały z rosnącą prędkością wypełniając sobą całe pole widzenia. Gdzieś w głębi oczu poczułem najpierw lekkie, a potem narastające kłucie. Zupełnie jakby ktoś wpychał tam rozgrzaną do czerwoności igłę. Ból narastał stając się trudny do zniesienia. Usiadłem i zacząłem trzeć powieki zaciśniętymi pięściami. Pomogło. Jeszcze tylko kilka słabiutkich błysków i zanikające kłucie.

Zastanawiałem się co robić. Chyba nic. Czułem jakąś dziwną niechęć do zajęcia się czymkolwiek. Chciało mi się tylko leżeć. Wyciągnąłem się ponownie i przymknąłem oczy. Ciekawe co się teraz pojawi – pomyślałem. Upłynęło kilka minut i nic. Pod powiekami była tylko ciemność. Otworzyłem szeroko oczy i oczywiście niczego nie zobaczyłem. Przecież wyłączyłem oświetlenie. I wtedy usłyszałem cichutką melodię, gdzieś na granicy słyszalności. Skupiłem się, usiłując  wydobyć ją z ciszy. Chyba już ją kiedyś słyszałem. Nie była mi obca. Tylko gdzie? Dźwięki rozbrzmiewające w głowie były przyjemne i miłe. Przynosiły ulgę i jakąś dziwną i nieznaną mi radość. Moje myśli bezwiednie skierowały się ku Alandili. Czemu akurat ku niej? Nie wiem, ale szukałem jej. Nagle zapragnąłem ją zobaczyć. Co mi chodzi po głowie? – pomyślałem.

Wyczułem czyjeś myśli. Czyżby to ona? Nie wiem. Dobiegały jakoś przytłumione, jakby dzieliła nas niewyobrażalna odległość. Skoncentrowałem się na niej i wkrótce ujrzałem ją i już wiedziałem. To nie odległość. Znajdowała się za jakąś niewidoczną barierą. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Rzeczywiście była bardzo ładna. Poczułem, że coś mnie ciągnie ku niej. Długie blond włosy spływały na piersi.

Na jej twarzy malował się wyraz skupienia i wysiłku. Co ona robi? – przyszło mi do głowy. Skierowałem moje myśli w jej stronę i po chwili wyczułem opór. Broni się przede mną? Wycofałem się zawiedziony i rozczarowany. Co tu dużo mówić. Było mi żal. Patrzyłem jej prosto w oczy, ale wydawało mi się, że nie dostrzegam w nich niechęci. O co więc chodzi? Jeszcze raz spróbowałem. Wkrótce zrozumiałem. Ta bariera, która nas oddzielała nie pochodziła od niej. Domyśliłem się, że od jakiegoś czasu usiłuje ją przełamać. Odetchnąłem głęboko i skoncentrowałem myśli usiłując przebić się do niej. Bariera wyraźnie ugięła się lecz nie ustąpiła. Jeszcze raz. Z całej siły. Usłyszałem brzęk, coś jak tłukące się szkło i czyjś krzyk, za którym krył się ból.

Rzuciliśmy się sobie w objęcia tuląc się do siebie. Zupełnie jak kochankowie, którzy bardzo długo się nie widzieli. Czułem tak dużą radość i szczęście, że aż sam się zdziwiłem. Promieniowała tym samym.

Naraz poczułem jakąś obecność, nieprzychylną. Emanowała z niej złość, ale też niewyobrażalne zdziwienie. Była silna i usiłowała nas rozdzielić.

Nie puszczaj mnie – usłyszałem jej myśli.

Gorączkowo w myślach szukałem ratunku. Co zrobić i jak przeciwstawić się temu czemuś. Będąc dzieckiem, gdy miałem jakieś kłopoty, z którymi nie mogłem sobie poradzić, wyobrażałem sobie, że mogę schronić się tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Będę niewidzialny. Nie dopadną mnie tu żadne kłopoty i zmartwienia. Żadne przykrości. Nazywałem to barierą zakrzywionej przestrzeni. Przywołałem tamto wspomnienie i spróbowałem. I nagle wszystko zginęło, rozpłynęło się gdzieś, chociaż czułem, że nadal z niepokojem i zaskoczeniem, poszukuje nas.

Chyba jesteśmy bezpieczni – pomyślałem.

Nie wypuszczając mnie z objęć, położyła głowę na mym ramieniu i spytała:

Jak to zrobiłeś?

Nie mam pojęcia. W ogóle nie myślałem, że coś takiego jest możliwe.

Jesteś bardzo silnym telepatą. Przełamałeś trzech naszych Strażników Myśli. Ten krzyk pochodził od nich. Przełamanie bariery sprawia ból.

Przepraszam. Nie wiedziałem. Pragnąłem tylko spotkać się z tobą. Do dzisiejszego dnia nawet nie podejrzewałem, że posiadam takie umiejętności. Wśród nas to bardzo rzadkie. Nie wymieniamy myśli między sobą. Porozumiewamy się głosem. Kim oni są?

Ich zadaniem jest ochrona przed wpływem innych istot, spoza naszej społeczności.

Bezwiednie zacząłem gładzić jej włosy.

Skąd wziął się ten drugi statek?

To przypadek. Przelatywali w pobliżu i usłyszeli nasze myśli. Postanowili sprawdzić co się dzieje.

Wygląda groźnie.

Bo to okręt wojenny. Chociaż otwarcie luków bojowych i wysunięcie głównych miotaczy to pozdrowienie i wyraz szacunku.

Przestraszyliśmy się.

Niepotrzebnie. Jednostką dowodzi moja siostra Alandila 01. 029. Niechętnie używa siły. Przestali nas szukać.

Będziesz miała kłopoty?

Nie wiem, a ty?

Nie. Nikt z załogi nie ma pojęcia, że w tej chwili jesteśmy razem.

Moje siostry i bracia wiedzą. Idą do mojej kabiny. Musimy się rozstać. Przynajmniej na razie. Do zobaczenia.

Mam nadzieję.

Jej obraz rozpływał się powoli, jakby z oporami. Przestawałem słyszeć jej myśli. Oddalaliśmy się od siebie.

Usiadłem na koi.

– Co jest? – powiedziałem głośno sam do siebie.

To jednak działo się naprawdę. Czułem dotyk jej ciała, jej zapach i ciepło. Miękkość jej włosów. Jak to możliwe? Nie ruszyłem się z miejsca leżąc cały czas na koi, a mimo to spotkaliśmy się. Ona była u siebie. Więc jak to możliwe? Czy to może być aż tak realne? Podniosłem prawą dłoń do twarzy i głęboko wciągnąłem powietrze. Poczułem jeszcze słodkawy zapach jej włosów. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Dziwne. To naprawdę ekscytujące.

Wyszedłem i skierowałem się do sterowni. Zastałem tam tylko dowódcę. Siedział w swoim fotelu i założywszy nogę na nogę, popijał drobnymi łyczkami kawę ze swojego ulubionego kubka. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Odzyskał dobre samopoczucie i humor, które gdzieś mu się zawieruszyły.

– Miał pan odpoczywać – powiedział.

– Nic mi nie jest. Czuję się dobrze i… – urwałem.

Wydawało mi się, że dostrzegam jakiś błysk w pobliżu statku obcych. Podszedłem do samego ekranu i wytężyłem wzrok. Nie myliłem się. Na powierzchni pierwszego z nich, zamykał się luk, który właśnie opuściła mała rakieta. Przypominała sondę jaką wysłali na planetę. Leciała zaskakująco wolno, kierując się w naszą stronę.

– Widzi pan to? – spytałem.

– Co? – usłyszałem zaniepokojony głos dowódcy.

Odwróciłem się i zorientowałem się, że zasłaniam mu cały widok. Odsunąłem się i powiedziałem:

– Coś leci w naszą stronę.

Zerwał się na równe nogi i podbiegł do ekranu.

– Wystrzelili pocisk?

– Wątpię. Porusza się zbyt wolno.

– Więc co to jest?

– Nie wiem. Poczekajmy aż dotrze do nas.

– Myśli pan, że to bezpieczne, że nic nam nie grozi?

– Tak – powiedziałem to z taką pewnością w głosie, że sam się zdziwiłem.

Tak naprawdę czułem lekki niepokój, ale coś podpowiadało mi, że nic złego się nie stanie. Nie musimy się obawiać.

Zawołałem ją w myślach, ale nic nie usłyszałem. W tych warunkach nie potrafiłem się skupić wystarczająco mocno. Tak to sobie tłumaczyłem, ale gdzieś we mnie, nie w głowie lecz w sercu, zalęgła się iskierka obawy. Trochę to dziwne, ale bałem się o nią. Może rzeczywiście ma kłopoty. Ponosi konsekwencje tego wszystkiego co zaszło między nami, a właściwie tego co ja zrobiłem?

– Naprawił pan skanery po ostatniej awarii? – usłyszałem.

– Tak.

– Co się z panem dzieje? Trzeba to prześwietlić.

– Przepraszam. Zamyśliłem się.

Lecący ku nam obiekt nieustannie zwalniał. Uruchomiłem analizatory i odczytywałem pojawiające się na ekranie wyniki. To zwykły pojemnik transportowy pozbawiony nawet silników. Nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Brak materiałów wybuchowych, promieniotwórczych czy biologicznych. Jest niemal sterylnie czysty. Zawierał jednak jakiś ładunek. Jaki? Skanery gubiły się. Fakt, że nie był to ostatni krzyk techniki, ale zdenerwowałem się. Co się dzieje do diabła? Raz pokazywał się wynik, że wewnątrz jest krzem, potem kwarc, a na koniec, że to najzwyklejszy piasek.

– Jakie wyniki? – spytał Ralkom.

– Nie uwierzy pan. To zwykły piasek. Takie przynajmniej są wyniki skanowania.

Z niedowierzaniem na twarzy podszedł bliżej i spojrzał na ekran analizatora.

– Rzeczywiście. Co to ma być? Wygłupiają się czy to jakiś test? Porozumiał się pan z nimi. Proszę ich zapytać o co tu chodzi?

– To wyszło od nich, a teraz niczego nie odbieram.

– Ufa im pan? – spytał.

Odruchowo skinąłem głową zaskoczony pytaniem.

– To dobrze. Będzie pan miał okazję tego dowieść. Pojemnik od nich znieruchomiał tuż przed śluzą do ładowni. Proszę wciągnąć go do środka i sprawdzić zawartość.

Idąc korytarzem powtarzałem sobie, że to nic. Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Nic mi się nie stanie. Ot, zwykły pojemnik zawierający piasek. O co tyle krzyku? Też coś. Otworzę go i zobaczę co jest wewnątrz. Wmawiałem to sobie, ale chyba czułem duszę na ramieniu.

Wszedłem do ładowni, po czym wyciągnąłem z kieszeni sterownik śluz. Po kilkunastu minutach miałem przed sobą najzwyklejszy pojemnik na próbki, jakiego i my używamy. Dwa zielone światełka pozycyjne z przodu i dwa czerwone z tyłu. Nasze są metalowe, ten w dotyku przypominał sztuczne tworzywo. Nasze dysponowały też napędem, a tu nie dostrzegłem nic takiego. Na wierzchu znajdowało się coś, co przypominało pokrywę. Wcisnąłem przycisk, wokół którego pulsował niebieski okrąg. Wewnątrz znajdował się przezroczysty pojemnik mogący zawierać mniej więcej kilogram czegoś. Odkręciłem zamykającą go pokrywkę i ostrożnie wziąłem sypki drobny pył między palce. Roztarłem, a następnie ostrożnie powąchałem. Teraz wysypałem większą ilość na dłoń i długo przyglądałem się zaskoczony. Uśmiechając się sam do siebie wsypałem go z powrotem.

Podszedłem do panelu łączności wewnętrznej i wcisnąwszy przycisk, rzuciłem:

– Sterownia?

– Tak. I co pan znalazł? – usłyszałem głos dowódcy.

– Nie uwierzy pan. To najnormalniejszy na świecie…piasek.

Cisza. Słyszałem tylko szum głośnika i jakieś chrobotanie.

– Jest pan tam? – spytałem zaniepokojony.

– Jestem, a gdzie miałbym być? Niech pan wraca.

W drodze powrotnej ogarnęła mnie nagle fala niespodziewanej radości. Byłem jakoś dziwnie zadowolony. Więcej. Radosny, wręcz szczęśliwy. Śmiałem się sam do siebie, do swoich myśli. Szedłem niemal podskakując i pogwizdywałem wesoło. Rozpierała mnie energia i zdawało mi się iż mogę wszystko. Góry przenosić. Zastanawiałem się skąd wzięła się ta nagła euforia. To nie zdarzyło się pierwszy raz, ale ostatnim razem było to tak dawno, że prawie o tym zapomniałem. W trakcie pierwszego roku nauki na Akademii. Czemu teraz? Czy to ma jakikolwiek związek z tym, co niedawno zaszło?

Ralkom popatrzył na mnie badawczo i spytał:

– A panu co tak wesoło?

– Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.

– Co pan sądzi o tym wszystkim?

– Ma pan na myśli ten pojemnik? Szczerze mówiąc, to nie wiem. Gubię się w domysłach. Zastanawiałem się nad tym idąc z ładowni. Może chcą nam pokazać po co tu przylecieli.

Dowódca spojrzał na mnie jak na wariata i machnął ręką. Podszedł do ekranu i stanąwszy do niego bokiem, powtórzył:

– O co im chodzi?

Stanąłem obok niego i patrzyłem na statki znajdujące się przed nami. Czyżby zmniejszyli dzielącą nas odległość? Jak udało im się to zrobić niepostrzeżenie? A może tylko mi się zdaje?

– Kontaktował się pan z nimi. Nie mówili czego chcą? – odezwał się Ralkom.

– Mówiłem już przecież… – urwałem i wsłuchałem się w siebie.

Poczułem słabiutki, bardzo odległy niepokój połączony z troską bliskiej osoby. Coś jak ostrzeżenie. Odruchowo zamknąłem swoje myśli. Okazało się, że w samą porę. Coś odepchnęło gwałtownie przyjazne mi uczucie i odebrałem niezadowolenie, gniew, złość. Zwaliło się to na mnie z taką siłą, że zachwiałem się.

– Co się z panem dzieje? – krzyknął dowódca.

Wyciągnąłem w jego stronę rękę w obronnym geście i pokręciłem głową. Potworny ból dosłownie rozsadzał mi czaszkę. Pociemniało mi w oczach i na moment straciłem zdolność widzenia. Słuch rejestrował dobiegający zewsząd jazgot, kakofonię pisków, trzasków i ryków. Jakaś siła zwaliła się na mnie usiłując wgnieść mnie w podłogę sterowni. Rozsmarować  i ostatecznie zniszczyć. Traciłem oddech. Serce waliło jak oszalałe. Czułem, że słabnę podczas gdy napór na moje myśli nasilał się. Ktoś za wszelką cenę usiłował wedrzeć się w mój umysł. Niewiele już brakowało by mu się udało.

Zacisnąłem pięści i wciągnąłem głęboko powietrze w płuca. Ostatnim wysiłkiem woli skoncentrowałem myśli na jednym punkcie. Tylko na nim. Nic innego poza nim nie istniało w całym Wszechświecie, a gdy poczułem, że może się udać, zastosowałem ten sam wybieg co poprzednio. Powiodło się, ale dopiero za drugim razem. Atakujące i napierające na mnie myśli, pozostały na zewnątrz bąbla, jaki zdołałem wytworzyć. Czułem wysiłki tego czegoś, aby przebić się do wnętrza i dopaść mnie ponownie. Nic z tego.

Poczułem się lepiej. Siły powoli wracały, oddech uspokoił się, a serce pracowało normalnie. Ogarnął mnie niebywały spokój i ulga, wracała pewność siebie. Mogłem chyba już coś zrobić. Powoli i ostrożnie zacząłem rozszerzać zasięg pola, które zdołałem wytworzyć. Odpychałem ich coraz bardziej, a im dalej byli ode mnie, tym lepiej się czułem. Wlewała się we mnie nowa energia i ponownie zacząłem odczuwać radość, jaka mną owładnęła.

Dowódca, który cały czas przyglądał mi się z uwagą, teraz spytał:

– Co to do cholery było?

– Nie wiem – skłamałem unikając patrzenia mu w oczy.

Widziałem, że mi nie wierzy. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Ja byłem w takiej samej sytuacji. Wiedziałem co to było. Nie wiedziałem tylko dlaczego i po co. Komu i czemu miało to służyć?  Domyślałem się kto może za tym stać.

Szumiało mi jeszcze w głowie i nie mogłem wystarczająco skupić myśli. Pokręciłem głową. Poczułem lekki ból i zamęt.

– Proszę wrócić do siebie i odpocząć – odezwał się Ralkom. – W dniu dzisiejszym nie będzie z pana żadnego pożytku.

 Spojrzałem na niego. Nie był zadowolony, ale ja byłem mu wdzięczny. Na razie nie mogłem zebrać się w sobie. Moje myśli płynęły tak wolno, że zgubiłem się i nie zdawałem sobie sprawy gdzie ani kiedy jestem. Rozkojarzony rozejrzałem się wokół i odruchowo skinąłem głową. Opuszczając sterownię, pomachałem dowódcy ręką co wprawiło go w osłupienie. Po chwili zdałem sobie sprawę, że wygłupiłem się, ale machnąłem tylko ręką, uśmiechając się sam do siebie.

Wszedłszy do swojej kabiny, odetchnąłem głęboko z ulgą i niemal w tej samej chwili odebrałem niecierpliwe i natarczywe wołanie. To była ona. Jej myśli były przyjazne i miłe i było w nich coś jeszcze, czego na razie nie potrafiłem nazwać.

Szukałam cię.

Byłem zajęty.

Zrobili to.

Odebrała moje rozkojarzone, rozbiegane i, co tu dużo mówić, zbolałe myśli.

Zrobili co? I kto?

Teraz to już nieważne. Nie mam zbyt wiele czasu. Moi bracia i siostry osłaniają mnie, ale to nie podziała zbyt długo, Spotkajmy się osobiście na powierzchni planety.

Jak to sobie wyobrażasz?

Zmniejszyliśmy odległość między naszymi statkami i zdołaliśmy zwiększyć moc i zasięg naszych transporterów.

Przecież atmosfera planety poniżej jest trująca. Przeżyjemy na niej kilka minut.

Nie dla nas. Nasza fizjologia pozwala na oddychanie w różnych atmosferach…

…ale nie moja – wpadłem w jej myśli.

Cierpliwości – uśmiechnęła się. – Przygotowałam dla ciebie specjalny szybko działający preparat, który przestroi twoją fizjologię.

Jak to sobie wyobrażasz? – zaniepokoiłem się nie na żarty.

Zaufaj mi proszę. Boisz się, ale obiecuję, że nic ci nie grozi.

Nie wiem czemu, ale czułem, że mogę jej wierzyć, że jej zamiary są uczciwe i pragnie mojego dobra. Za wszelką cenę chce doprowadzić do porozumienia między nami i nie tylko. Ukrywała jakieś pragnienie, marzenie. Liczyła na jego spełnienie, gdy spotkamy się twarzą w twarz. Spojrzymy sobie w oczy. Weźmiemy się za ręce. Nieoczekiwanie dla samego siebie stwierdziłem, że czuję do niej coś więcej niż tylko sympatię wynikającą ze wspólnoty polegającej na wymianie myśli.

Co postanowiłeś? – spytała z radością.

Słyszałaś moje myśli? – zreflektowałem się.

Później.

Tak.

Będę czekała na ciebie na powierzchni.  

Połączenie urwało się. Usiadłem na koi i bezradnie rozglądałem się wokół. Czekałem, ale nie wiedziałem na co. Nagle poczułem na całym ciele jakieś dziwne mrowienie, coś jak przebiegające po skórze słabe porażenie elektryczne. Spojrzałem na swoje ramię i widziałem przez nie przeciwległą ścianę. Nim zdążyłem się zdziwić czy przerazić, rozpłynąłem się. Nie czułem siebie, swojego ciała.

Przed moimi oczami nagle ukazało się nieznane mi jasno oświetlone pomieszczenie. Uśmiechnięty mężczyzna pomyślał do mnie:

Witaj i żegnaj.

Ponownie rozpłynąłem się w niebycie.

Pierwsze co wyłoniło się z tej dziwnej pustki, to twarz Alandili. Migotliwa, prześwitująca, stopniowo zyskiwała na wyrazistości i realności. Szybko podeszła do mnie i wstrzyknęła mi w szyję coś. Co? Przypomniałem sobie, co myślała. To chyba miało mi pomóc. Odruchowo wstrzymałem oddech. Atomy mojego ciała wróciły na swoje miejsce. Taką przynajmniej miałem nadzieję. Czułem ciepło i wiejący wiatr. Piaszczysty grunt pod stopami. Widziałem niebo nieokreślonego koloru.

Alandila patrzyła na mnie z niepokojem. Widziała, że staram się nie oddychać. Czułem, jak brakuje mi powietrza. Płuca domagają się powietrza. Przed oczami pojawiły się czarne plamy, których przybywało. Wirowały coraz szybciej. Zachwiałem się i osunąłem na kolana. Dłonie oparłem na piasku. Był ciepły i bardzo drobny. Zupełnie jak ten, który oglądałem w ładowni.

Oddychaj – usłyszałem w myślach.

Pokręciłem przecząco głową, ale wiedziałem, że długo nie wytrzymam.

Błagam! Zaufaj mi! Proszę! – krzyczała w mojej głowie.

Podniosłem na nią oczy.

Nie chcę cię utracić – usłyszałem myśli pełne uczucia.

I wtedy wziąłem głęboki wdech, jak pływak, który zbyt długo przebywa pod wodą. Ciepłe powietrze wtargnęło do płuc aż do ostatniego pęcherzyka. Pachniało nijak. Rozglądałem się zaskoczony. Oddychałem trującą atmosferą planety i nic. Czułem się wspaniałe. Miałem chyba więcej siły i energii życiowej w sobie niż dotychczas.

Podniosłem się z kolan i spojrzałem jej w oczy. Uśmiechała się. Całą sobą i myślami. Wyciągnęliśmy ramiona ku sobie i jednocześnie w naszych głowach pojawiła się ta sama myśl. Nasze dłonie zetknęły się. Poczuliśmy i zobaczyliśmy to samo. Przepływało między nami słabe, przyjemne złotawe światło. Nie czułem obawy czy przestrachu. Wręcz przeciwnie. Rozlewało się w środku, docierając do najdalszych zakątków ciała. Przynosiło ze sobą coś cudownego, wspaniałego, obezwładniającego. Coś, czego jeszcze nigdy nie przeżyłem.

Wiedziałem, że czuje dokładnie to samo i wziąłem ją w ramiona. Tuliła się mocno do mnie, a ilość przypływającej między nami energii gwałtownie urosła. Otaczała nas zewsząd tak, że zniknęliśmy wewnątrz niej. Otaczał nas pulsujący, migotliwy obłok złotej energii. Oddzielał nas od otoczenia. Więź miedzy nami przybierała na sile stając się nierozerwalną. Jej myśli stawały się moimi, a moje jej własnością. Stawaliśmy się jednością. I coś jeszcze. Wspaniała, cudowna miłość i bezgraniczne oddanie jedno drugiemu. Nasze usta odnalazły się i zaczęliśmy się całować. Z namiętnością, o jakiej nie miałem pojęcia.

Towarzyszące nam światełko stopniowo słabło i zanikało, pozostawiając za sobą to wszystko, co w się w nas dokonało. Patrzyliśmy sobie w oczy uśmiechając się radośnie. Byliśmy szczęśliwi i kochaliśmy się do szaleństwa. Byliśmy jednością i teraz nic nie mogło nas rozdzielić.

Wyczułem, iż wokół nas materializują się osoby. Rozejrzałem się. Widziałem ich po raz pierwszy.

Przybyliśmy za późno – usłyszałem rozczarowanie w myślach.

Przytuliliśmy się do siebie jeszcze mocniej.

Stało się.

Połączenie dokonało się – te myśli były przyjazne, wręcz życzliwe.

Nie zdołamy już ich rozdzielić.

Jedno nie przeżyje bez drugiego. Musielibyśmy ich zabić, a na to nie pozwolę.

Co więc zrobimy?

Zostawmy ich samych na planecie, a my w międzyczasie zastanowimy się co z nimi zrobić.

– Co to było? – spytałem nie zdając sobie sprawy, że odruchowo użyłem mowy.

Na jej twarzy dostrzegłem smutek.

Nie podoba ci się to co zaszło między nami.

Nie. Nie to mam na myśli. To co stało się między nami było… – szukałem odpowiedniego słowa – piękne i cudowne. Cudowne jak wybuch nowego życia na wiosnę na Gerianie 6. Nie widziałem nic wspanialszego. Chodzi mi o tych ludzi, którzy pojawili się wokół nas i po chwili zniknęli.

Od teraz nasze myśli są jednością i wiesz to co ja. Musisz tylko odnaleźć tę wiedzę w swojej głowie.

Osądzili nas?

Według naszego prawa.

Rozumiem, że mogą mieć zastrzeżenia do mojej osoby. Przecież jestem obcą istotą z planety, która ani historią, ani teraźniejszością nie może się pochwalić. Ale czego chcą od ciebie?

Nasze prawo zakazuje nam nawiązywania bliskich kontaktów z obcymi.

Jestem przecież przedstawicielem pierwszej rasy, jaką spotkaliście w kosmosie.

To prawda. Nie licząc dwóch, które nie wyszły poza stadium istot pierwotnych.

Co z nami zrobią?

Nie wiem. To stało się po raz pierwszy.

Staliśmy obok siebie, trzymając się za ręce i rozglądaliśmy się wokół. Przyklęknęła i zaczerpnęła w dłonie żółty piach, który pokrywał całą jak okiem sięgnąć powierzchnię.

Po to tu przylecieliśmy.

Żartujesz.

Spojrzała zdziwiona i zrozumiałem, że jest bardzo poważna i nie w głowie jej dowcipy. Czułem radość jaką daje jej kontakt z drobnym pyłem przesypującym się między palcami. To była niemal namacalna przyjemność. Zdawało się, że wystarczy wyciągnąć rękę by jej dotknąć. Przypomniałem sobie nasze obawy, gdy zobaczyliśmy ich statek. Czy nie przylecieli po nasze diamenty? Skąd o nich wiedzą? Zachciało mi się śmiać. Patrzyliśmy na nich poprzez nas samych. Byliśmy pewni, że pożądają tego samego co my. Bogactwa. Tylko tego pragną, bo czegóż innego? Bogactwa, które daje radość, niezależność, ale też wielką władzę. Wtedy wszyscy się z tobą liczą i szanują.

Patrzyła ze smutkiem w oczach odbierając moje myśli.

Kilkanaście metrów poniżej znajdują się bogate złoża diamentów.

To zwykły węgiel. Na naszych planetach wykorzystujemy go do dekoracji zewnętrznych ścian budowli.

Nie taki zwykły. To jego odmiana. Bardzo rzadka, a przez to bardzo cenna na naszych światach.

Żyjecie w smutnym społeczeństwie.

Masz rację. Niestety. Widzę też coś innego. To co dla was jest wartościowe, to zwykły związek krzemu, u nas tak powszechny, że nikt nie zwraca na niego uwagi.

Nagle zaczęły pojawiać się wokół nas kolejne osoby. Wyczułem jej radość.

To moi bracia i siostry.

Podchodzili do nas otaczając ciasnym kręgiem. Przez głowę przelatywał mi taki nawał myśli, że zgubiłem się po chwili i przestałem je rejestrować. Dominowała głównie radość, chociaż czułem też lęk i obawę, ale też ciekawość.

Boją się o ciebie – pomyślałem.

Zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze nie rozumieją. Nie wiedzą. Nie czują.

Patrzyła na mnie z miłością i dobrocią. W mojej duszy i w sercu zachodziła przemiana.  Towarzyszący mi wewnętrzny niepokój i jakiś dziwny smutek, gdzieś zniknęły. To niezwykłe, ale w jakiś sposób pozbyłem się wszystkich moich strachów i lęków. W ich miejsce pojawił się optymizm, pozytywne nastawienie do otaczającego mnie świata i taka wewnętrzna życiowa radość. Zupełnie tak, jakbym otrzymał impuls dodatniej energii życiowej.

Chcą cię bliżej poznać – odebrałem jej myśli.

Skinąłem głową.

Jeśli uznasz, że jesteś gotowy możesz otworzyć przed nimi swoje myśli. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji czy żalu, jeśli tego nie zrobisz.

Podchodzili pojedynczo. Zastanawiałem się jak to będzie wyglądać. Będą patrzeć mi w oczy?

Nic z tego. Każda z osób kładła mi prawą dłoń na sercu i na chwilę zamierała bez ruchu z przymkniętymi oczami. Pozwoliłem wszystkim zajrzeć w moje myśli i wspomnienia. Nie miałem nic do ukrycia. W pewnym momencie zachciało mi się śmiać. Nie wiem czemu, ale najbardziej ciekawiło ich moje życie uczuciowe, którego tak naprawdę nie było. Jakoś tak wyszło. Dwukrotnie przeżyłem coś co można nazwać uczuciem, chociaż wtedy to była dla mnie wielka miłość. Po raz pierwszy miało to miejsce jeszcze w szkole. Zadurzyłem się w koleżance, której imię pamiętam pomimo upływu wielu lat. Nie odstępowałem jej na krok, a ona wspaniałomyślnie tolerowała moją obecność. Uśmiechała się życzliwie i nic poza tym. Uczucie, które tak wówczas gloryfikowałem, rozwiało się z chwilą ukończenia edukacji. Rozjechaliśmy się w różne strony. Po raz drugi dopadło mnie to już na Akademii. Zapałałem wielkim gorącym uczuciem do Arielli  Aurory Lenti. Wykładała astronomię i nawigację kosmiczną. Była tak piękna, że uważałem ją za boginię. Nadprzyrodzoną, zjawiskową istotę. Po trosze zdawałem sobie sprawę, że to nie jest dobre, ale nie zauważałem tego. Nie chciałem zauważyć. Szybko zorientowała się w moich uczuciach i równie szybko mi je wyperswadowała, chociaż przyznała, że jej to schlebia. Przyjąłem to nadzwyczaj spokojnie, aż sam się sobie dziwiłem.

Odniosłem wrażenie, że zaakceptowali moją obecność w życiu Alandili.

Były to uczucia od przychylnej obojętności po pełną życzliwość.

Co nas czeka? To chyba nie zależało tylko od nas dwojga. Wyczuwałem to w ich myślach, chociaż starali się to przede mną ukryć. Jeżeli twardo będą trzymać się litery prawa, to nie pozwolą nam być razem, a już na pewno nie zezwolą bym zamieszkał na ich rodzinnej planecie.

Tutejsze słońce chyliło się ku zachodowi. Rodzeństwo Alandili wróciło na pokład, jednak po chwili tuż koło nas ponownie zmaterializował się Alandil 04.022 i pomyślał zdziwiony:

Transportery nie mogą was namierzyć. Nie wiemy co robić.  

W tej samym momencie pojawiło się wokół nas kilka osób.

Natychmiast wracaj na pokład – usłyszałem gniew w czyichś myślach.

Teraz przyjrzałem się im uważniej. Z wyglądu byli bardzo podobni do siebie, ale różnił ich kolor myśli. Wiedziałem już, że jest to zależne od przynależności rodzinnej. Wśród dziewięciorga przybyłych wyróżniłem trzy kolory. Po trzy osoby o czerwonej, zielonej i turkusowej barwie.

Postawiłaś nas siostro w trudnej sytuacji – odebrałem myśli.

To Alandila 01.029, która jest dowódcą tego drugiego statku. Nie była zadowolona z tego co się stało. Inni skutecznie skrywali swoje uczucia, szczególnie trzy kobiety o turkusowych myślach.

Zachowałaś się wyjątkowo nieodpowiedzialnie. Przecież znasz nasze prawo i wiesz czym grozi jego nieprzestrzeganie.

W moich myślach pojawił się obraz anihilacji. Odruchowo zasłoniłem ją swoim ciałem.

Spokojnie Errani  – usłyszałem. – To jej nie grozi.

Podeszła do mnie i stanąwszy tuż przede mną,  patrzyła mi w oczy. Jakby starała się prześwietlić moją duszę.

Jesteś ciekawym przypadkiem. Twoja rasa nie ma zdolności telepatycznych. Skąd one u ciebie i to tak silne.

Skąd to wiecie?

Uśmiechnęła się i pomyślała:

Z chwilą połączenia, jakie dokonało się między wami, twoje myśli stały się naszymi i odwrotnie. Odebraliśmy niezbyt przyjemny obraz świata, w którym żyjesz. Smutny i ponury. Zimne dreszcze przenikają duszę na samo wspomnienie. Społeczeństwo, w którym niewiele miłości i szczęścia. Przeważa smutek i rozpacz, rozgoryczenie i beznadzieja. Wzajemna wrogość, zawiść i nienawiść. Chęć dominacji za wszelką cenę i nie oglądanie się na konsekwencje i zniszczenia, a często tragedie, jakie zostawia się za sobą.

To niestety prawda – odsłoniłem się na jej myśli.  – Myślę, że pogubiliśmy się w trakcie naszej dotychczasowej egzystencji. Zagubiliśmy gdzieś to, co najważniejsze. Żeby być. Przeważyła chęć by mieć. Jak najwięcej i jak najszybciej, nie oglądając się na nic i na nikogo.

A ty gdzie jesteś?

Chciałbym znajdować się w miejscu, gdzie najważniejsze jest być, ale myślę, że jestem gdzieś pomiędzy.

Uśmiechnęła się i spojrzała w bok. Skinęła głową i przerwała połączenie.

Odsunęła się. Teraz podeszła do mnie jedna z tych osób, których myśli określiłem jako turkusowe. Starannie zamknęła swój umysł. Stanęła tak blisko mnie, że nasze ciała niemal się stykały. Podniosła dłonie i przyłożyła je do moich skroni. Były lodowato zimne. Czułem jak to zimno wnika do wnętrza mojej głowy. Niemal zamraża mózg i spowalnia bieg myśli.  Przymknęła oczy.

Nie interesowały jej moje myśli. Skupiła się na emocjach i uczuciach. Pominęła wszystkie myśli, jakie przyszły mi do głowy na temat każdego spotkanego przeze mnie. Od najwcześniejszego dzieciństwa. Zajmowały ją wyłącznie moje uczucia w stosunku do nich. Najbardziej zaś to, co my nazywamy pierwszym wejrzeniem. Analizowała tylko to i nic innego.

Skończyła. Uniosła powieki i długo patrzyła mi w oczy. Wzięła mnie za ręce. Teraz jej dłonie były przyjemnie ciepłe i lekko drżały. Jej myśli nadal były nieprzeniknione. Jakoś odebrałem jednak pewną zmianę. Niewielką, ale jednak. Pewną przychylność, a może tylko jej cień? Ale zawsze to coś. Wróciła do swojej grupy i natychmiast teleportowały się z powrotem.

Odczułem ulgę. Nie odebrałem tego myślami, a całym sobą. Wydawało się, że to cała planeta odetchnęła z radością, zrzucając z siebie przygniatające napięcie. Jakby wszystko wokół pojaśniało, nabrało żywszych, ciekawszych kolorów.

Pozostali uśmiechali się.

Nic nie powiedziały – odebrałem jednakowe myśli kilku osób.

Co jej zrobiłeś? – usłyszałem zdziwione myśli.

Nic. Przeczytała wszystkie moje emocjonalne przeżycia od najwcześniejszego dzieciństwa, od chwili kiedy po raz pierwszy otworzyłem oczy i usłyszałem pierwszy dźwięk czy poczułem pierwszy smak. Z wielu z nich nie zdaję sobie nawet sprawy, nie pamiętam ich. Nie wiem nawet… – urwałem.

Wpatrywałem się w ich twarze i już wiedziałem. Nie musieli nic mówić.  

W tej samej chwili usłyszałem metaliczny szum. Rozejrzałem się. Do lądowania podchodziły platformy ładunkowe z pierwszego statku. Każda z nich poruszała się na sześciokątnej podstawie, wyposażona we własne generatory grawitacji i autonomiczne sterowanie.

Każda z nich ma ładowność niecałe sto gametiłów. Dokładnie dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych – usłyszałem myśli Alandli.

Tylko ona została ze mną na powierzchni. Zobaczyłem w myślach jak platformy samoczynnie napełniają się i wracają na orbitę, gdzie łączą się ze statkiem. Ustawiają się w odpowiedniej kolejności wokół trzonu cumowniczego, który zarazem jest korytarzem centralnym łączącym przedział napędowy z modułem załogowym i sterującym.  

To prawie sto tysięcy ton. Statek wracający z pełnym ładunkiem na stu platformach, jest kilkukrotnie większy niż w chwili startu.

Wiedziałem, że jej myśli krążą wokół innego tematu. Moje też, chociaż nie chciałem się do tego przyznać. Patrzyliśmy sobie w oczy i wiedzieliśmy.

Nie wpuszczą mnie do siebie. Nie zezwolą bym stanął na powierzchni którejkolwiek ich planety. Więcej. Nie pozwolą mi nawet odwiedzić ich systemu planetarnego, a przez związek ze mną ona także stała się osobą niepożądaną wśród swoich. Pod tym względem ich prawo jest precyzyjne i jasne. Okrutne i nie uznające żadnych wyjątków. Zdawałem sobie sprawę jak trudne jest to dla niej. Zostaje odcięta od swoich korzeni. Od rodziny. Pozbawiona możliwości jakiegokolwiek kontaktu z najbliższymi.

Poczułem w sercu żal i smutek. Złość na siebie, że ja to spowodowałem. Moja głupia miłość. Podeszła do mnie i położywszy mi dłoń na policzku, pomyślała:

Miłość nigdy nie jest głupia.

Ale jaką cenę musisz za nią zapłacić?

A ty nie? Wiem przecież, że nie chcesz zabrać mnie do swojego świata ze strachu przed jego okrucieństwem. Jesteśmy oboje skazani na wygnanie.

Miała rację. Nie mogę zabrać jej na Ziemię. Jej delikatna, wrażliwa natura, nie przetrwa zderzenia z ludzką mentalnością. Bezwzględną i okrutną, nie znającą litości i współczucia oraz strachem. Strachem przed wszystkim co obce, inne, nie nasze. Wszystkim co nieznane i może ewentualnie stanowić zagrożenie. To smutne lecz prawdziwe. Tacy po prostu jesteśmy.

Powinienem się z nimi pożegnać – pomyślałem. – Jestem im to winien. Z niektórymi latałem kilka lat.

Skinęła głową i uśmiechnęła się.

Poczułem to samo dziwne mrowienie i zmaterializowałem się w sterowni. Nikare krzyknęła przeraźliwie na mój widok, a Oelia z okrzykiem – Och! – zamarła z ręką przy ustach.

– Co jest do cholery? – krzyknął dowódca odwracając się od pulpitu. Zamarł z otwartymi ustami i szeroko otwartymi oczami.

– Jak pan się tu znalazł i gdzie pan był? Przetrząsnęliśmy cały statek poszukując pana.

Na jego twarzy malowało się zdziwienie, a po chwili dostrzegłem cień czegoś co można nazwać radością, którą zastąpił strach.

– Na powierzchni planety – odparłem spokojnie.  

– Przecież to niemożliwe! – krzyknął lekarz.

– Nie przeżyłby pan tam nawet minuty.

Mina inżyniera napędu wskazywała, że wie o czym mówi.

Byli tu wszyscy. Bali się mnie. Czułem to. Widziałem ich myśli. Najmniejsze obawy miała Nikare. Za to dowódca był totalnie przerażony. Zastrzeliłby mnie bez wahania, gdyby miał broń przy sobie. Ledwo panował nad sobą.

– To pomińmy milczeniem. Ważne jest to, że wam nie zagrażają.

– Wam? – wtrącił pierwszy pilot.

– Później. Miałem rację. Rzeczywiście przylecieli tu po piasek. Ma dla nich taką samą wartość jak dla nas diamenty. Wkrótce skończą załadunek i pierwszy statek odleci. Drugi pozostanie jeszcze na orbicie do czasu przybycia statku zwiadowczego, którym odlecę wraz z Alandilą.

Na samo jej wspomnienie, moje myśli rozjarzyły się i uśmiechnąłem się. Poczułem, że promieniuję wprost szczęściem.

– Co pan taki cały w skowronkach? – spytał z wyrzutem dowódca oskarżycielsko celując we mnie palcem.

– To właśnie ona spowodowała te skowronki.

– Porozumiał się pan z nimi? – spytał Mekto. – Jak pan tego dokonał?

– Telepatycznie. To rasa telepatów. Utracili zdolność porozumiewania się głosem w trakcie ewolucji, wiele tysięcy lat temu.  

W jego myślach ujrzałem coś, co mnie zmroziło. Tajne laboratorium, w którym dokonuje eksperymentów na mnie i na niej. Widziałem też innych, chcących za wszelką cenę poznać tajemnice telepatii.

Ciarki przeszły mi po plecach. Poczułem gniew. Złość. Westchnąłem głęboko, z bólem i pokręciłem głową.

– Właśnie dlatego nie wracam z nią na Ziemię – powiedziałem patrząc na lekarza, który wyraźnie się zmieszał.

– Nikare, mam do pani prośbę.

– Słucham – odezwała się cicho.

– Proszę by zechciała pani po powrocie uregulować moje długi. Z pozostałą częścią mojego udziału, proszę postąpić wedle swojego uznania.

Zastanawiała się chwilę, przyglądając mi się uważnie szeroko otwartymi oczami, aż w końcu skinęła głową. Powinienem udostępnić jej kod do mojej kabiny oraz przekazać informacje o wierzycielach. We dwoje opuściliśmy sterownię i po chwili dotarliśmy na miejsce.

Po raz ostatni usiadłem na koi i rozglądałem się po kabinie. Przeżyłem tu wiele lat, zajmowałem ją od samego początku. Nagromadziło się sporo rzeczy, które były dla mnie cenne. Nie przez swoją wartość materialną lecz sentymentalną. Na przykład ten stojący na stoliku kryształowy wazon. Dostałem go na pamiątkę od Laury Enigma, która była oficerem operacyjnym frachtowca Selene J.L.H. W ciągu trzech dni, pracując bez wytchnienia, zdołaliśmy usunąć usterkę napędu. Po wszystkim nawet nie mieliśmy sił by się cieszyć. Pamiętam, że wzięliśmy prysznic, razem, a następnego dnia obudziliśmy się w jednej koi. Nadzy, jak nas Pan Bóg stworzył. Wiszący powyżej obraz, kupiłem na wyprzedaży w Urgałii, wielkim mieście na planecie Deliria. Ma niezwykłą  właściwość. Kolory namalowanych na nim kwiatów zmieniają się w zależności od nastroju patrzącego. Przeniosłem wzrok na półkę z książkami. Przez te lata zebrała się ich ponad setka. Wszystkie tradycyjnie wydane. Na normalnym, najprawdziwszym papierze. Wydałem na nie majątek, a teraz będę musiał je zostawić.

Nikare usiadła tuż obok mnie i spytała cicho:

– Jacy oni są?

– Jak by to powiedzieć, są – szukałem odpowiedniego słowa.

– Są dobrzy. Po prostu dobrzy. Emanuje od nich wielkie dobro i spokój. Od chwili połączenia wyczułem, że ich dusze są jasne i szczęśliwe. Radosne. Odnalazłem też jednak cień. To wspomnienie okrutnej wojny jaką stoczyli kilkaset lat temu z inną cywilizacją. Stąd wzięło się prawo zakazujące bliskich relacji z obcymi.

– To dlatego został pan zaatakowany? Dowódca opowiadał, co się wydarzyło w sterowni.

– Tak. To ich strażnicy. Jakimś cudem obroniłem się, a gdy doszło do połączenia między mną i Alandilą, zaakceptowali mnie. Chyba. 

– Chyba? – podchwyciła.

– Tak. Oboje zostaliśmy skazani na wygnanie. Proszę, by zachowała to pani tylko dla siebie.

Skinęła głową.

– Szkoda, że pan odchodzi od nas. Lubiłam pana. Może nawet za bardzo, ale czułam w panu obrońcę. Kogoś, kto akceptuje mnie bez zastrzeżeń. Taką, jaką jestem.

– Oelia kocha panią szczerze i bezgranicznie. Załodze nie przeszkadza wasz związek. Nawet kapitan pogodził się już z tym, że jesteście razem. Co do mnie, to lubię panią i nadal tak będzie.

Uśmiechnęła się patrząc mi w oczy i powiedziała:

– Dziękuję.

Wstałem i podszedłem do półki z książkami. Zastanawiałem się, którą powinienem zabrać ze sobą. Która jest dla mnie najważniejsza, z którą wiążą się najmilsze wspomnienia. Długo nie mogłem się zdecydować. Z chęcią zabrałbym wszystkie. W końcu sięgnąłem po opasły tom. Droga do science – fiction. Mający ponad trzy tysiące stron, bogato ilustrowany zbiór opowiadań fantastycznych, od najdawniejszych czasów po dzień dzisiejszy. Mój wzrok padł na kryształy pamięci. Nie mogłem ich zostawić. Nigdy bym sobie tego nie darował. Wziąłem dwa. Pierwszy zawiera wszystkie trzydzieści dwie płyty Enyi oraz całą muzykę, jakiej lubiłem słuchać. Drugi zawiera wszystkie ulubione przeze mnie filmy i seriale. Po chwili zastanowienia, dołożyłem jeszcze jeden. Były w nim zapisane wszystkie książki, jakie przeczytałem.

– Jeśli pani zechce, proszę zabrać stąd wszystko co się pani podoba.

– Najbardziej chciałam mieć muzykę.

– Proszę się nie martwić. Wszystko jest zapisane w pamięci komputera. Zaraz podam pani kod dostępu.

Odblokowałem urządzenie i natychmiast wnętrze kabiny wypełniła muzyka.

– Nigdy panu tego nie mówiłam, ale ta muzyka zawsze mi się podobała i teraz będę mogła słuchać jej do woli.

– Cieszę się. Na mnie już czas. Proszę pożegnać wszystkich ode mnie. Służba z nimi była przyjemnością.

Staliśmy naprzeciw siebie na środku kabiny.

– Chodź tu – powiedziałem nagle.

Objęliśmy się mocno. To było nasze pożegnanie. Puściłem ją i zrobiłem krok w tył. Znowu to mrowienie i ponownie byłem na powierzchni planety. Alandila czekała na mnie.

Jesteś – usłyszałem jej myśli.

Tak.

Patrzyła na mnie z miłością. Porwałem ją w ramiona i mocno przytuliłem do siebie. Promieniała szczęściem i dobrocią. Położyła głowę na mym ramieniu. Jesteśmy i będziemy razem i pokonamy wszelkie trudności. Razem znajdziemy sobie nowy dom, nową ojczyznę, nawet gdyby to miał być statek, który po nas leci. Znajdziemy swoje szczęście. Tego byłem pewien.

Usłyszałem czyjeś myśli. Nieznane. Nie wiedziałem, od kogo pochodzą. Odbierałem je pierwszy raz i ona też. Miałem wrażenie, że są przeznaczone tylko dla nas. Dobiegały z daleka. Ten ktoś bardzo się niecierpliwił. Krzyczał, że zaraz, za chwilę będzie na miejscu.

Rozejrzałem się. Ostatnia platforma transportowa właśnie startowała, by po kilku minutach połączyć się z macierzystym statkiem, który natychmiast opuścił orbitę. Śpieszyli się. Słyszałem ich myśli. Większość była przeznaczona dla Alandili. Nie powinienem chyba ich słuchać.

Nie – zaprzeczyła. – Jesteśmy jedno. Moje myśli są twoimi i twoje są moimi. To jest przeznaczone dla nas obojga.

Jej siostry i bracia żegnali się. Czułem jak silnie byli ze sobą związani, a teraz to uczucie zostało zerwane. Nieliczni smucili się i doskonale ich rozumiałem. Ich siostra wyrusza w nieznane z co tu dużo mówić, obcym człowiekiem. Pochodzącym z nieznanej i według niektórych barbarzyńskiej społeczności. Większość cieszyła się jej radością i akceptowała wybór nowej drogi. Przyjęli bez zastrzeżeń to, co zaszło miedzy nami, nasze połączenie, naszą miłość. Żałowali tylko jednego. Tego, że już nigdy się nie zobaczą.

Przybył wasz statek – usłyszałem myśl.

Leciał skrótami? – ktoś zdziwił się bardzo.

W przestrzeni kosmicznej nie ma skrótów – te myśli, konkretne i bardzo precyzyjne, znamionowały kogoś, rzeczowego aż do bólu.

W tej samej chwili znaleźliśmy się na pokładzie statku. W sterowni czekała na nas Alandoila 01. 029. Uśmiechała się. Szczerze i radośnie. W jej oczach dostrzegłem jednak cień smutku.

Ten statek należy do was i będzie waszym domem, chyba, że znajdziecie planetę nadającą się do życia i zechcecie się na niej osiedlić. Niedawno opuścił stocznię. Nie zakończył nawet  wszystkich prób technicznych. Jest doskonale wyposażony i uzbrojony i co jest zupełną nowością, sterowany myślami. Wszystkich nas zaskoczyło, że już zdążył nawiązać z wami łączność. Interesujące. To nie powinno się wydarzyć. To, co zdarzyło się między wami, jest niezwykłe. Nie mam na myśli uczucia, jakie się w was zrodziło, ale jedność, jaka stała się waszym udziałem. Taka jedność myśli, uczuć jest niezwykła. Nie spotyka się jej nawet wśród naszej społeczności. Nikt nie spotkał się z taką zgodnością. To wygląda jakby Wszechświat stworzył was i przeznaczył dla siebie. Musieliście się odnaleźć i połączyć, tworząc coś nowego i wspaniałego.

Przerwała na chwilę i spuściła oczy.

Teraz muszę przekazać wam to czego nie chcę robić, ale nie mam wyboru. Nie wolno wam w żaden sposób kontaktować się z kimkolwiek z naszej społeczności. Nie wolno wam też wrócić. Zostaliście wygnani nieodwołalnie. Może to się kiedyś zmieni, ale chyba nie prędko.

Uśmiechnęła się nagle i wyciągnęła ku nam ręce.

Widzę was po raz ostatni. Errani, stałeś się członkiem naszej rodziny, ale jednocześnie zabrałeś z niej naszą siostrę. Wierzę, że stworzycie związek cudowny i wspaniały, szczęśliwy i radosny, a Wszechświat będzie miał was w swojej opiece i będzie wam sprzyjał.

Objęła nas serdecznie, a po chwili już jej nie było. Zostaliśmy sami.

 

 

Koniec

Komentarze

Kiedy zza planety wyłonił się obcy statek, wiele sobie obiecywałam po tym zdarzeniu, albowiem załoga będąca tuż-tuż od zrealizowania życiowych planów, nagle stanęła w obliczu niespodziewanego i nieznanego. Byłam niezmiernie ciekawa co z tego spotkania wyniknie, ale w najśmielszych przewidywaniach nie pomyślałabym, że tę historię zdominuje uczucie. No cóż, miałam nadzieję na porządne opowiadanie SF, a dostałam kosmiczny romans. Nie ukrywam, że czuję się rozczarowana.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – lekturę utrudniają liczne powtórzenia, nadmiar zaimków, mało czytelnie zapisane dialogi telepatyczne, nie zawsze poprawnie złożone zdania, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

Ni­ka­re była na­szym dru­gim pi­lo­tem i przy­łą­czy­ła się do nas kilka lat temu. Nasz do­wód­ca… ―> Nadmiar zaimków.

 

wszyst­ko wra­ca­ło do normy. Prze­stęp­cy wy­ła­zi­li z ukry­cia i wra­ca­li do prze­rwa­nej dzia­łal­no­ści. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

jesz­cze kilka razy zmie­nia­li­śmy kurs. Dla nie­po­zna­ki od­wie­dzi­li­śmy kilka pla­net… ―> Powtórzenie.

 

pod kilku me­tro­wą war­stwą pasku… ―> …pod kilkume­tro­wą war­stwą pasku

 

Zza tar­czy pla­ne­ty po­wo­li wy­ła­niał się drugi sta­tek. ―> A kiedy wyłonił się pierwszy?

 

me­lo­dyj­ne dźwię­ki. Może miłe dla ucha, ale kom­plet­nie nie­zro­zu­mia­łe. Pa­trzy­li­śmy po sobie wsłu­chu­jąc się w dźwię­ki wy­do­by­wa­ją­ce… ―> Powtórzenie.

 

Sta­tek był jego wła­sno­ścią od ponad dwu­dzie­stu lat. Zo­stał jego wła­ści­cie­lem… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Po­czu­łem jakby wle­wa­ła się we mnie nowa ożyw­cza ener­gia, która roz­le­wa się we­wnątrz mnie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

duże kie­li­chy na szczy­cie krót­kiej, sto­sun­ko­wo gru­bej ło­dy­dze… ―> …duże kie­li­chy na szczy­cie krót­kiej, sto­sun­ko­wo gru­bej ło­dy­gi

 

Byłem pe­wien, że przed­tem ni­cze­go tam nie było, Obraz… ―> Powtórzenie. Zamiast drugiego przecinka powinna być kropka.

 

Bu­dow­le na­bra­ły praw­dzi­wych kształ­tów. ―> Jakie kształty są nieprawdziwe?

 

Mia­sto świe­ci­ło. Nie było to we­wnętrz­ne świa­tło, ra­czej od­blask ścian oświe­tla­nych przez słoń­ce. ―> Powtórzenia.

 

ru­szy­ła ku le­żą­cej na łóżku Ni­ka­re. Chwy­ci­ła ją za ręce i za­czę­ła je ca­ło­wać.

– Już do­brze. Nic mi nie jest – po­wie­dzia­ła sła­bym gło­sem. ―> Z tego wynika, że powiedziała to Oelia.

 

Za­pro­gra­mo­wa­łem kurs i miej­sce lą­do­wa­nia oraz pro­gram ba­daw­czy… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

W jego oczach wy­czy­ta­łem, że mi nie wie­rzy. Nie­wie­le mnie to obe­szło. Co in­ne­go za­przą­ta­ło teraz moje myśli. Roz­wa­ża­łem jak imtym po­wie­dzieć. Ten po­mysł po­ja­wił się w mojej gło­wie… ―> Nadmiar zaimków.

 

Już otwie­ra­łem usta, gdy drzwi śluzy otwo­rzy­ły się… ―> Brzmi to fatalnie.

 

umy­sły po­łą­czy­ły się. Sta­no­wią teraz jed­ność. Po­łą­czy­ła nas jakaś dziw­na więź. Wi­dzia­łem jej myśli, sły­sza­łem je, ale nie chcia­łem tego. Rów­nie nagle jak się po­ja­wi­ło, wra­że­nie po­łą­cze­nia… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

na­rzu­cić nam jed­ność. ―> …na­rzu­cić nam jed­ność.

 

Prze­ślicz­na – po­my­śla­łem. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Je­stem Alan­di­la 07.094. Prze­ra­zi­łem się. Usły­sza­łem to w mojej gło­wie. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialog telepatyczny: Głosy w głowie, telepatia

 

ośle­pia­ją­ce, biało – nie­bie­skie świa­tło… ―> …ośle­pia­ją­ce, biało-nie­bie­skie świa­tło

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy; bez spacji.

 

oczy wy­cho­dzi­ły z orbit. Po­ciem­nia­ło mi w oczach… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

W prze­strze­ni w po­bli­żu or­bi­tu­ją­ce­go przed nami stat­ku, ha­mo­wał drugi. Jesz­cze raz roz­ja­rzy­ły się sil­ni­ki ha­mu­ją­cesta­tek znie­ru­cho­miał. ―> Powtórzenia.

 

Pa­trzy­li pro­sto na nas. Nie­wąt­pli­wie na­mie­rza­li nas. Za nimi stało kilka ko­lej­nych osób. Jedna z nich wy­su­nę­ła się do przo­du i twar­dym wzro­kiem spo­glą­da­ła na nas. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Nie – po­krę­ci­łem prze­czą­co głową. ―> Masło maślane – czy mógł pokręcić potakująco?

 

Czu­łem jakiś dziw­ny zamęt w gło­wie, szum, nie­ustan­ne pul­so­wa­nie. Raz słab­sze raz moc­niej­sze. Czu­łem jak… ―> Powtórzenie.

 

nie­ustan­nie rosła. Po­ja­wia­ły się i zni­ka­ły z ro­sną­cą pręd­ko­ścią… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Do­my­śli­łem się, że od ja­kie­goś czasu usi­łu­je ją prze­ła­mać. Ode­tchną­łem głę­bo­ko i skon­cen­tro­wa­łem myśli usi­łu­jąc prze­bić się do niej. Ba­rie­ra wy­raź­nie ugię­ła się lecz nie ustą­pi­ła. Jesz­cze raz. Z całej siły. Usły­sza­łem brzęk, coś jak tłu­ką­ce się szkło i czyjś krzyk, za któ­rym krył się ból.

Rzu­ci­li­śmy się sobie w ob­ję­cia tuląc się do sie­bie. Zu­peł­nie jak ko­chan­ko­wie, któ­rzy bar­dzo długo się nie wi­dzie­li. Czu­łem tak dużą ra­dość i szczę­ście, że aż sam się zdzi­wi­łem. ―> Siękoza.

 

Wma­wia­łem to sobie, ale chyba czu­łem duszę na ra­mie­niu. ―> Wma­wia­łem to sobie, ale chyba miałem duszę na ra­mie­niu.

 

i wstrzyk­nę­ła mi w szyję coś. ―> …i wstrzyk­nę­ła mi coś w szyję.

 

Czu­łem, jak bra­ku­je mi po­wie­trza. ―> Czu­łem, że bra­ku­je mi po­wie­trza.

 

a ilość przy­pły­wa­ją­cej mię­dzy nami ener­gii… ―> Tu chyba miało być: …a ilość przepły­wa­ją­cej mię­dzy nami ener­gii

 

wszyst­ko, co się nas do­ko­na­ło. ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

To chyba nie za­le­ża­ło tylko od nas dwoj­ga. Wy­czu­wa­łem to w ich my­ślach, cho­ciaż sta­ra­li się to przede mną ukryć. Je­że­li twar­do będą trzy­mać się li­te­ry prawa, to nie… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

nie oglą­da­nie się na kon­se­kwen­cje… ―> …nieoglą­da­nie się na kon­se­kwen­cje

 

Okrut­ne i nie uzna­ją­ce żad­nych wy­jąt­ków. ―> Okrut­ne i nieuzna­ją­ce żad­nych wy­jąt­ków.

 

Jej de­li­kat­na, wraż­li­wa na­tu­ra, nie prze­trwa zde­rze­nia z ludz­ką men­tal­no­ścią. Bez­względ­ną i okrut­ną, nie zna­ją­cą li­to­ści i współ­czu­cia oraz stra­chem. ―> Czy to ostateczne brzmienie zdania?

A może miało być: Jej de­li­kat­na i wraż­li­wa na­tu­ra nie prze­trwa zde­rze­nia z ludz­ką men­tal­no­ścią – bez­względ­ną i okrut­ną, nie zna­ją­cą li­to­ści i współ­czu­cia, oraz ze stra­chem.

 

Ni­ka­re krzyk­nę­ła prze­raź­li­wie na mój widok, a Oelia z okrzy­kiem – Och! – za­mar­ła z ręką przy ustach.

– Co jest do cho­le­ry? – krzyk­nął do­wód­ca… ―> Powtórzenia.

Skoro dowódca krzyknął, to poza pytajnikiem powinien być wykrzyknik.

 

– Jak by to po­wie­dzieć, są – szu­ka­łem od­po­wied­nie­go słowa. ―> – Jak by to po­wie­dzieć, sąSzu­ka­łem od­po­wied­nie­go słowa.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Droga do scien­ce – fic­tion. ―> Droga do scien­ce-fic­tion.

 

Może to się kie­dyś zmie­ni, ale chyba nie pręd­ko. ―> Może to się kie­dyś zmie­ni, ale chyba niepręd­ko.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł. Skoro ta para jest tak zgodna, że aż Wszechświat jej sprzyja, może ma do wypełnienia jakąś misję? Kosmiczny wątek romansowy mi nie przeszkadzał. O dziwo, bo za romansami nie przepadam. Momentami było zbyt rozwlekle, momentami zbyt słodko, ale w sumie fajnie.

Problem w tym, że reszta jest niewiarygodna. Masz tu pirackiego kapitana, któremu niewiele wychodzi. A jednak zdołał przekonać załogę do podróży diabli wiedzą dokąd i po co. Postaw się na miejscu tych ludzi. Uwierzyłbyś, poszedłbyś za nim? Osobiście miałabym z tym problem.

Dalej, spotykają statek należący do obcej cywilizacji. Ludzkość jest w Twoim uniwersum przekonana, że obcych nie ma. A tu się nagle pojawiają. I co? Ano bohater idzie się zdrzemnąć. Kapitan siedzi i popija kawkę. Reszta załogi też nie okazuje jakiś specjalnych emocji. Na miłość boską, oni spotkali OBCYCH i to na wyższym poziomie rozwoju, za chwilę mogą zginąć. Tam powinno kipieć od emocji, pomysłów na to, co zrobić, wzajemnego obwiniania się, a kto wie, może i buntu. Tymczasem nie dzieje się nic, czekają pasywnie na to, co się stanie. Nawet próby kontaktu nie wybijają ich ze stagnacji.

I wreszcie, jakim cudem bohater dostał się na planetę. Dobra, jest telepatą, ale telepatia to nie to samo co teleportacja. Jeśli obcy dysponują techniką, która pozwala na przeniesienie materii samą tylko myślą, to fajnie byłoby coś więcej o tym napisać. I – skoro już dysponują taką technologią – to do zmiany organizmu bohatera potrzebują preparatu? A to nie mogli go po drodze przystosować do warunków planety?

Reasumując, za bardzo skupiłeś się na wątku romansowo-filozoficznym i ucierpiała na tym cała reszta. A szkoda, bo pomysł całkiem fajny i na dodatek ma potencjał na kolejne opka.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka