- Opowiadanie: Oleks24f - Zbrodnia Idealna

Zbrodnia Idealna

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zbrodnia Idealna

Noc z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

Siedział, wpatrując się obojętnie w szklankę Whisky z lodem. Jebane długi, jak ja mam, jej to powiedzieć! – nie zwracał uwagi, na głośną muzykę, ponętne Panie, tańczące na parkiecie, za nim.

– Whisky z lodem, proszę! – Usłyszał damski głos. Wzrok, spotkał się z jasno-zielonymi oczami, atrakcyjnej kobiety. Nie, nie, nie…nie myśl, o tym! W domu, czeka na ciebie, żona z synkiem – próbował odwrócić głowę, walcząc z pierwotnym instynktem. Miała kusą, czerwoną sukienkę z dużym dekoltem, niebieskie szpilki. Kurwa! Jeszcze jedna kolejka nie zaszkodzi – wzruszył ramionami. Wstał zabierając szklankę.

– Nie tańczy Pani, na parkiecie? Sama pije, przy barze? – Usiadł obok, uśmiechając się. – Barman, następna kolejka na mój koszt! Dla mnie i dla pięknej Pani! – Kobieta, odwzajemniła uśmiech…

Czternasty maj dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

Znudzony przerzucał, poranny dziennik.

– Znów to samo – mruknął.

„Chiny, znów straszą Indie: Zestrzelimy wasze F-35, gdy raz jeszcze, naruszą przestrzeń powietrzną naszego kraju!”

„Indyjski minister obrony, odpowiada: Jeśli chodź jeden samolot, zostanie zestrzelony, będzie to jawne wypowiedzenie wojny! W związku z napiętą sytuacją, nie zaprzestaniemy testów, nowej ponad-dźwiękowej kierowanej sztuczną inteligencją rakiety dalekiego zasięgu, klasy ziemia/woda-powietrze!”

„Prezydent USA: Jesteśmy zaniepokojeni sytuacją na Półwyspie Indyjskim. Zrobimy wszystko, by doszło do dyplomatycznego porozumienia stron!”

– Ta, jasne…Ta III Wojna Światowa, miała, wybuchnąć, już ze sto razy. Jak, nie więcej. Wedle tych wszystkich Nostradamusów, Bab Wang, im podobnych profetów – skomentował głośno. Przerzucając strony, natrafił na coś…co interesowało, go bardziej niż Geopolityka!

„Kuba Rozpruwacz dwa tysiące pięćdziesiątego piątego?!” Głosił tytuł artykułu. Zaczął czytać…Puk! Puk!

Rozległo się głośne pukanie do drzwi biura.

– Proszę wejść! – Odłożył gazetę, na blat biurka.

– Dzień Dobry, Panie Lanke, chciałabym porozmawiać. – Do biura, weszła czterdziestu-dwu-letnia, ubrana na czarno kobieta.

– Słucham? W czym mogę służyć? Proszę, sobie spocząć. – Odsunął krzesło by mogła usiąść. Dama zrobiła, krzywą minę, słysząc staromodny zwrot grzecznościowy.

– Jest, Pan policyjnym detektywem, prawda? Wdowa, Mac-Corrnic. – Podała dłoń, w czarnej koronkowej rękawiczce.

– Owszem, jestem detektywem, ale tylko współpracuje z policją. Christopher Lanke, do usług – uśmiechnął się.

– Podjął by się, Pan, ustalenia szczegółów śmierci męża? – Kobiecie, łamał się głos.

– Musiałbym zapoznać się, ze sprawą.

– Mąż, zaginął dwa tygodnie temu. Policja znalazła wczoraj ciało, w stanie daleko posuniętego rozkładu. – Kobieta nie wytrzymała, zaczęła płakać. – Proszę, sobie wyobrazić że, dali mi tylko zdjęcie. Nie chcieli, pokazać ciała. Powiedzieli, bym tak spróbowała go zidentyfikować.

– Hm, dziwne, nie spotkałem się nigdy z taką procedurą. – Zdziwił się. – Mogę zobaczyć?

– Proszę bardzo. – Kobieta, wyjęła zdjęcie z torebki.

– Boże! – W policyjnej karierze,wiele już widział i słyszał. Przeżył, niejedno w detektywistycznej branży. Poczuł, że cofa mu się treść żołądka. Na zdjęciu, widać było gnijące ciało mężczyzny, ułożone w prowizorycznej trumnie, zrobionej ze skrzyni starej kanapy. W serce, wbity miał osinowy kołek, w usta włożony kamień. Powbijane w ciało gwoździe, niczym u jeża, sprawiały makabryczny widok. Szyje obwiązaną głogową gałązką.

– Proszę przyjąć ode mnie kondolencje. – Musiał przez chwilę dojść do siebie, po tym co zobaczył.

– Dziękuję. Śmierć męża, była dla mnie strasznym, niespodziewanym ciosem.

– Postaram się coś znaleźć, choć ostrzegam, że to trochę potrwa.

– Byłabym, wdzięczna. Nie wróci mu to życia. Będę mogła spokojnie spać i żyć, wiedząc co się stało. Dlaczego, zginął. – Otarła łzy, chusteczką.

– Odezwę, się do Pani, gdy będę wiedział coś konkretnego. – Podał rękę, odprowadzając do drzwi.

Wychodząc minęła w drzwiach, atrakcyjną trzydziestu-pięciu-latke. Bez pukania, wślizgnęła do biura Chrisa. Wdowa, zmierzyła ją wzrokiem, z góry na dół.

– Słucham? W czym mogę Pani pomóc?

– Poszukuje Pan, asystenta, prawda? Widziałam ogłoszenie w internecie. Więc jestem! Zapewniam, że nie znajdzie Pan, lepszych kandydatów ode mnie – odpowiedziała obcesowo, pewna siebie. Usiadła, na krześle, zakładając nogę na nogę. Zaczęła bawić się, średnio-długimi, blond włosami, różowo ufarbowanymi na końcach. Uczesana na wzór Marilyn Monroe.

– Zaraz, sprawdzimy Pani, referencje – uśmiechnął się, bacznie ją obserwując.

– W tym czasie, się poczęstuje. – Sięgnęła, po stojące na biurku, słone paluszki.

– Studia matematyczno-fizyczne, ukończone z wyróżnieniem, doktorat z ekonomii, rozpoczęta podyplomówka z informatyki z ekonometrią. Udział w projektach badawczych, trzeba przyznać, że ma Pani, imponujące CV.

– No raczej, mówiłam, że nie znajdzie Pan, nikogo lepszego ode mnie.

CV pełne naukowych osiągnięć mocno kontrastowało, z żółto – pastelową bluzką z wyzywającym dekoltem, obcisłymi jeansami, wysokimi dwunasty centymetrowymi, pretensjonalnymi, czarnymi szpilkami. W oczy rzucały się pomalowane, na biało paznokcie, wyraziście, czerwone usta.

– Jest Pani, bardzo pewna siebie. Przebojowa wręcz!

– Heterochromia, zajebiste, nie? Niczym Huaski, Tureckie Angora. Mam tak od urodzenia. – Zaskoczony odpowiedzią, nie wiedział jak zareagować. Faktycznie, dostrzegł że ma różnobarwne, niebiesko-brązowe tęczówki.

– Mam tę pracę, Chris?

– Zaraz, zaraz! Muszę się zastanowić, przesłuchać innych kandydatów. Od kiedy, jesteśmy na ty?

– A widzisz, tu jeszcze kogoś? Bo ja nie. Darujmy sobie te staromodne Pan, Pani kurtuazje rodem z Polski.

– Dam ci… – Spojrzał do CV. – Łucja, odpowiedź do szesnastej trzydzieści, ok?

– Będę czekać, z niecierpliwością na telefon, Chris – powiedziała, zalotnie. Widział jak przygryza wargi.

Gdy wyszła, wstał. Chodził niespokojnie po biurze. Otworzył okno, by przewietrzyć duszną atmosferę. Był cały mokry. Nie, nie, nie! To niemożliwe! Nie znam, jej! Widzę pierwszy raz w życiu! Ale czuję…te same uczucia, co wtedy! Co z nią! – przez głowę, przeleciały mu, zakurzone ze starości wspomnienia byłej narzeczonej. Zostawiła go pięć lat temu. Oświadczył się. Roztrzaskała mu serce w drobny mak. Nie będę do tego wracał! Nie chcę! To przeszłość!

Wrócił do domu o siedemnastej. Przeszedł się, nad miejski staw, by przemyśleć parę spraw. Nie miał zupełnie głowy, by zadzwonić. Próbował się zdrzemnąć, dla zdrowia. W snach widział, to byłą, to znów Łucje, mówiąca do niego zalotnym głosem.

– Aa! – Obudził się, cały mokry. Szybko złapał za telefon, z nocnego biurka. – Łucja, słuchaj wybacz że dzwonię dopiero teraz. Wiem, że miałem dać, ci odpowiedź wcześniej…

– To jak zostaję, twoją asystentką?

– Na razie, przyjmę cię na okres próbny. Dalej, zobaczymy.

– Cieszę się, Chris. Nie wiesz, nawet jak bardzo! Zależy mi na zdobywaniu nowych doświadczeń zawodowych.

Siedemnasty maj dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

Na zegarze wybiła równo dwunasta.

– Czas, na przerwę. – Chris, przeciągnął się, niczym kot.

– Mamy ślady, w sprawie morderstwa tego faceta? – Łucja, usiadła, blisko niego, na brzegu biurka, jedząc kanapkę.

– Hę? Co? – Jej głos, wyrwał go z zamyślenia, chwilowej drzemki. – Możesz, nie siadać na biurku, nie lubię tego. – Otwierając jedno oko, zwrócił uwagę.

– Pf, czyżby nie podobało się, tobie, że usiadłam blisko ciebie? – Z pewnym siebie uśmiechem, puknęła, go w ramię. Telefon, zmusił go do ruchu.

– Tak, tak, Lanke. Czyli możemy wejść do mieszkania? Zabezpieczyliście ślady? Na pewno, nic nie zatrzemy? Ok, dziękuję, bardzo za telefon.

– Policja? – zapytała, popijając kanapkę, kawą.

– Masz odpowiedź. Jutro jedziemy do mieszkania, gdzie znaleziono ciało. Zobaczymy, jak sprawdzisz się w terenie – uśmiechnął się, przymykając oczy, by odpoczęły od ekranu laptopa.

– Ok, finito! Na dzisiaj mam dość. – Zamknął laptopa. – Łucja, czas, zbierać się do domu! – Słyszał stukanie obcasów szpilek o podłogę. Kręciła się po biurze. Hmm, nie to głupie… – do głowy, przyszły mu dziwne myśli. Nie, to się nie uda… – pokręcił, głową z dezaprobatą.

Wychodząc, zapalił Leningtona, z paczki schowanej w kieszeni, brązowego płaszcza.

– Nie mów, że palisz Leningtony, jak mój ojciec! – Łucja, zaśmiała się, podchodząc bliżej. Wyjęła mu papierosa z ust, sama biorąc bucha.

– Ej, co robisz? – Próbował go zabrać.

– No, co? Nigdy nie pozwalał mi spróbować jak smakują! – Mimo kobiecego wdzięku i urody, była na tyle silna, by trzymać trzydziestu-dziewięciu-latka, na odległość wyciągniętego ramienia.

– Papieros, jak papieros, nic specjalnego.

– Masz, masz, nałogowy palaczu. – Włożyła mu Leningtona z powrotem, do ust. – Nie płacz już! – zażartowała.

Ich oczy spotkały się na jednej linii. Stojąc w milczeniu, powoli zbliżali do siebie. Lenington wypadł Chrisowi z ust.

– Też, to czujesz? – Łucja, przerwała, trwającą ciszę.

– Trzeba, chyba iść do domu, co nie? – odpowiedział, z lekkim uśmiechem.

– Trzeba, trzeba. – Odwracając wzrok, poprawiała różowo-blond, włosy rozwiane, przez wiatr.

– Do jutra…

– Do jutra…

Nie mógł tej nocy spokojnie spać, targały nim różne niespokojne myśli. Nie mógł przestać, o niej myśleć.

– Hej. – Czekał, na nią przy samochodzie, pod biurem.

– Hej.

– Nosisz okulary? – Podniósł brwi, widząc w nich Łucje. Dzisiaj miała, granatową marynarkę, czarną krótką mini spódnicę, nieodzowne szpilki.

– Czasami. A co podobają się tobie? – Chris, tylko się uśmiechnął.

– Nie rozstajesz się z tymi szpilkami widzę? – zażartował, zmieniając temat.

– Dzięki nim, przynajmniej jestem, wyższa od ciebie – zripostowała go.

Mieszkanie, było zadbane, jeden pokój skrywał tajemnice mrocznej śmierci. Wszedł do środka, od razu uderzył go smród, gnijącego mięsa.

– Ptomainy: Putrescyna i Kadaweryna, popularnie nazywane Jadami Trupimi. Powstają, przy rozkładzie białek – Łucja, uśmiechając się tłumaczyła genezę smrodu.

– Ładna i mądra!

– Gdzieś, ty wyszukał taką asystentkę?

– Chcielibyśmy mieć, taką u nas! – Koledzy z czasów służby w policji, patrzyli na Łucje z pożądaniem.

– Nic się, nie zmieniliście, co? Seksiści, jedni! – Pokręcił głową z dezaprobatom.

Policja, dawno zabrała to co zostało z ciała mężczyzny, na sekcje. Na ścianach, nadal widoczne były smugi krwi. Obszedł skrzynie, z której zrobiono trumnę. Wyryto na niej sentencje po łacinie. „Secundum voluntatem tuam fac ad semper quod non est lex”.

– Cokolwiek, to znaczy? – Przekrzywił głowę, czytając na głos.

Nad nią, na ścianie namalowano, farbą, wielkie czerwone oczy, z pionową, czarną kocią źrenicą. „Ave Satan! Ciemność która była na początku. Widziała, jak wyrasta Drzewo Istnienia”. Głosił napis pod upiornym malunkiem.

– Mam ciarki, jak na to patrzę. Pomyśleć, że żyją wśród nas, pojeby, które się tym fascynują. Wierzą w takie rzeczy.

– Czasami lepiej, o tym, nie wiedzieć, Mark. Pamiętasz, ile pojebanych rzeczy, jak ta widzieliśmy, gdy byłem w policji.

– Im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz. – Mark, położył rękę, na ramieniu, Chrisa, smutno się uśmiechając. – Tak mawiają. W naszej pracy, nie ma na to szans, stary.

Młody policjant, dopiero co przyjęty na służbę, przyglądał się złowieszczemu malunkowi z krzywą miną. – Co to, za nielogiczne bzdury! Jak ciemność, może cokolwiek widzieć! To absurd, nonsens!

– Dla fanatyka, dopuszczającego mistycyzm, wszystko jest możliwe. Ktoś kto wierzy w obiektywne istnienie Szatana. Przeciwieństwo i antytezę Boga, nie zwraca uwagi na walentność z regułami logiki. – Kładąc ręcę na jego ramionach, Łucja mówiła mu do ucha. Różnokolorowe oczy, przyglądały się zza okularów. – Jesteś młody. Wiele nauki przed tobą o świecie. Tym co ludzie uznają za możliwe. Zapamiętaj chłopaku, ludzie głoszą, wierzą w tak cudaczne tezy, że zastanawia, czy aby na pewno żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku! Płaska ziemia, Niebocentryzm, końce świata. – Łucja,poklepała go, uśmiechnęła się, po czym podeszła do Chrisa.

Dwudziesty trzeci maj dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

Szukał w internecie, informacji na temat sekt satanistycznych. Był bardziej niż pewny, że to ich sprawka! „Terminem Satanizm, określa się różne nurty filozoficzne, quasi, para, po całkiem religijne. Istnieje Satanizm teistyczny, agnostyczny, ateistyczny. Najbardziej znanym współczesnym nurtem jest Laveyański, zapoczątkowany, przez Anton'a Szandor'a LaVey'a.”

– Co robisz? – zapytała, schylając po dokumenty.

– Szukam, informacji o Satanizimie – odpowiedział, mimowoli zerkając, na piersi, widoczne w dużym, dekolcie bluzki. Tego dnia, Łucja, miała okulary. Ich oczy, spotkały się na jednej linii, tak jak sześć dni temu. Czas, świat, zatrzymały się dla nich na ten jeden moment.

– Też, to czujesz? Prawda? Tak jak wtedy! – Zbliżyła do niego. Zalała go fala uczuć, których nie czuł od dobrych kilku lat! Jakby dotknięcie nieba! Raju! Wyraźnie czuł smak truskawek, gdy ich usta się spotkały.

– To…co…tam…znalazłeś, ciekawego? – Wstając, poprawiła włosy, okulary. Usiadła na brzegu, biurka.

– Ist…nieje, wiele sekt satanistycznych, całe spektrum, od bawiących się w magiczne rytuały, czarne msze, po uprawiające filozofię, drogę życia – mówił. Myśli, kłębiły dalej przy tym, co się właśnie stało.

– Myślisz, że ten facet, bawił się w takie coś? – Rękami, oparła się o blat.

– Niekoniecznie! Sataniści często wybierają losowe osoby, które chcą złożyć w ofierze. To bardzo niebezpieczne sekty!

Kolejny dzień, minął szybko niczym mrugnięcie okiem. Szykując się do domu, dalej rozpamiętywał poranne zdarzenie. Cholera, stary, zrób to! Za długo, byłeś sam! Dostałeś zielone światło. Sama daje ci znaki. Drugiej takiej szansy możesz, nie mieć! – mówił, do siebie w myślach. – Hej, Łucja, jesteś dzisiaj zajęta wieczorem?

– Czyżbyś miał na myśli, to co mi się wydaje? – uśmiechnęła się. – Teoretycznie, powinnam pisać, kolejny rozdział pracy dyplomowej.

Kurwa, wygłupiłem się!

– Z chęcią, pójdę z tobą na kawę, piwo, czy co tam wymyśliłeś ciekawego. – Zaskoczony, musiał przeanalizować przez chwilę to, co usłyszał.

– To, co, koło dwudziestej? – Łucja, uśmiechnęła się, bawiąc włosami. Zamknęli biuro, schodząc po schodach. zapalił Leningtona.

– Chcesz, jednego? – zapytał, wyciągając paczkę. Łucja, wzięła jednego.

– Do wieczora? – upewnił się, wsiadając do samochodu.

– Też, to czujesz? – odpowiedziała, odwracając głowę w jego kierunku.

Nie mógł się doczekać, dzisiejszego wieczoru. O dziwo, zawsze tak szybko mijający czas, dłużył mu się, niemiłosiernie.

– Coś się dzieje, synku? Jesteś, nieobecny. Nic, nie jesz, tylko się uśmiechasz. – Odwiedził mamę, u której dawno nie był, z racji obowiązków.

– Nie, nie…Wszystko ok, mamo. Jest nawet lepiej, niż ok. Po prostu, nie jestem głodny.

– Czyżby nowa kobieta? – Mama, popatrzyła na niego badawczo. – Powiedz, prawdę! Matki, nie oszukasz, Chris.

– Oj, mamo…na razie, nie chce mówić! Nic pewnego.

– Mam, nadzieję, że tym razem, lepiej ulukujesz uczucia, Chris. Nie, chciałabym, byś znowu przeżywał to samo, co z Elizabeth. – Smutno, pokręciła głową.

Jadąc włączył radio, by posłuchać wiadomości.

– Policja na razie nie ujawnia zbyt wielu informacji, wiadomo jedynie, że Prezes została znaleziona martwa w biurze. Samobójstwo potwierdza, znaleziony przy niej, bardzo nietypowy list pożegnalny…

– Co? Później, o tym posłucham. Teraz mam randkę!

Łucja, czekała na niego pod wskazanym adresem.

– Słyszałaś, że znana Prezes Banku, popełniła samobójstwo? – Odważył się, dać jej buziaka w policzek.

– Nie oglądam telewizji, coś tam słyszałam. Ponoć Wysoka szycha.

– Znana Biznes Woman?! Nie słyszy się, by kobiety na takich stanowiskach odważyły targnąć się, na życie. Ba, w ogóle, rzadko słyszy się, by kobiety popełniały samobójstwo. Statystycznie, częściej robią to mężczyźni!

– Mówisz? Pf, kto z nas jest, tu detektywem? Prezesi, często żyją w ciągłym stresie, napięciu. A to odbija się, negatywnie na ich zdrowiu psychicznym.

– Zejdź że mnie! Byłem u mamy, dowiedziałem się o tym z radia, jadąc do ciebie.

– A byłeś u mamy? – Łucja założyła ręce na tułowiu, uśmiechając się złośliwie.

– No co? Ty nie odwiedzasz rodziców?

– Moi rodzice mieszkają w Polsce. Jak mam ich odwiedzać, Einsteinie? – zaśmiała się ironicznie.

Zamówili kawę z lodami i ciastem. Długo rozmawiali o pierdołach, poważniej o życiu, pasjach.

– Zaczekaj na mnie, ok? Pójdę, tylko coś kupić.

– Ok? – Po piętnastu minutach, wrócił do samochodu. Odwiózł, pod dom.

– Do zobaczenia jutro w pracy? 

– …Dzień jak, co dzień, co nie? – Zapanowała, niezręczna cisza.

– Taa… – Zbliżyła do niego. Zaczęli się całować.

– Może, jednak zostaniesz? Wejdziesz na górę? Zrobię, dla nas kolację – przygryzała wargi. – Pójdziemy później, do pracy. Czekam na górze, mieszkanie dwadzieścia trzy, czwarte piętro, zapamiętaj. Byś przypadkiem, nie zaszedł do sąsiadki. Ucieszyła by się, ja trochę mniej – uśmiechnęła się, zawadiacko.

Wziął elegancką butelkę, chowając ją za pazuche płaszcza. Zakluczył auto.

– Więc, po to byłeś w sklepie, co? – powiedziała widząc, butelkę drogiego wina, z najwyższej półki.

– To miała być niespodzianka – uśmiechając się, położył wino, delikatnie na stół.

Ta noc, dla nich obojga była niezwykle upojna, gorąca i namiętna. Jeszcze nigdy w życiu, nie czuł się tak wspaniale. Nawet wtedy, gdy był w związku z Elizabeth.

Stał na środku kuchni. To co się w niej działo, było przerażające. Ciało dwudziestu ośmiu -letniej, rudej kobiety leżało pod oknem, tuż obok, obryzganej świeżą krwią ściany. Mężczyzna w płaszczu, trzymał wielki, rzeźnicki nóż, nad głową pięciu-letniej, dziewczynki, z ufarbowanymi na różowo włoskami. Krwistoczerwone oczy z pionową, czarną kocią źrenicą, wyrażały, nienawiść, czyste zło z najgłębszych odmętów piekieł.

– Nie! Nie! Przestań! Nie rób tego! Aa! – Obudził się zlany potem. – Te same oczy…te same…co te, namalowane na tej cholernej ścianie! – Była, dokładnie trzecia w nocy. Słynna godzina diabła. Symetryczna odwrotność godziny śmierci Jezusa na krzyżu. Łucja spała naga, przytulona do jego boku. Czuł, jej ciepłą, delikatną dłoń, położoną na klatce piersiowej.

Nie byli sami, obok łóżka, stała wysoka, zakapturzona postać mnicha. Przez jej policzek, od kącika ust, biegła, szeroka, długa blizna. Postać krzywo się uśmiechała.

– Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej.

– Co? Co? Kim, jesteś, do cholery?!

– Noszę wiele imion, pytanie, kim będę dla ciebie? – Mnich, przekrzywił głowę, w kapturze. – Czas i jego paradoksy. Podróżnik, zabija ojca, w przeszłości. Co się z nim wtedy stanie?

– Co? Co? – Nie wiedział co, się dzieje. Łucja, dalej spała, wyciągniętym ramieniem, obejmując, jego nagie ciało.

– Lily Evans – Collins…

– Kto, taki? Nie znam nikogo takiego?

– Szukaj odpowiedzi, Chris. Szukaj…– Nim zdążył się zorientować odpływał w krainę Morfeusza…

– Wstawaj śpiochu… – Obudziło, go delikatne muśnięcie w nos. Łucja, w szpilkach, czerwonej koszuli nocnej, usiadła na łóżku.

– Kupiłam ci dzisiejszy dziennik. Piszą tam o samobójstwie, tej Prezes.

– Zobaczmy " Samobójstwo Prezes Banku?" – przeczytał. Łucja przytuliła się do niego, jedząc kromke chleba.

„Policja, nie ma pewności, ale wszelkie zebrane dowody wskazują na samobójstwo. Strzał w głowę z policyjnego pistoletu, znalezionego obok ciała. Ustalono, że pistolet, należał do byłego "Łowcy Duchów", obecnie szanowanego policjanta Toma Harrisa…”.

– Boże, to, niemożliwe! Tom! W coś ty się wpakował, stary!

– Znasz, go? – zapytała, zdziwiona.

– Czy go znam? Był moim mentorem w policji. To dla mnie ważna osoba w życiu, wiele się od niego nauczyłem. „Pani Prezes, wdała się w romans, z Harrisem?” Ta, jasne, nie wypisujcie bzdur! Znam go! Po co mu kochanka, gdy ma, kochającą żonę Mary.

– Jesteś tego pewny? Facet to facet, czasami nie przeszkadza mu mieć kochankę na boku. Nawet przy jak najwspanialszej żonie.

– Ej, co to ma znaczyć, coś imputujesz? – obruszył się.

– Nic, nic… – Łucja, uśmiechnęła się, wymownie. – Czytaj, dalej.

„Przy ciele, znaleziono, bardzo nietypowy list pożegnalny. Zamieszczamy tu tylko jego najciekawsze fragmenty, które policja zgodziła się podać do publicznej wiadomości. Piąty wymiar, to klucz i brama, do tajemnic Boga. Kto w niego, wejdzie, zyska życie wieczne…”.

Przedruk, przedstawiał rysunek ognistej paszczy z zębiskami, pożerającej, schematyczną ludzką sylwetkę. „Odkryłam, prawdę o rzeczywistości, Bogu, o nas, jest ona przerażająca, nie jestem w stanie dalej żyć, ze świadomością tego wszystkiego!”

– Widzisz! Mówiłam ci! Kobieta zwariowała od nadmiaru obowiązków. Chris! Zróbmy sobie, dzisiaj wolne. Nie, idźmy do pracy! To w końcu, twoje… – odchrząknęła. – Nasze, biuro, prawda? – Łucja, namawiała go.

– No, nie wiem, nie wiem…

– Masz, siłę na więcej? Bo ja tak! – Zabrała mu gazetę, rozchylając nocną koszulę.

– Uważasz, że jestem już tak stary? Oj, ty niedobra kobieto!

– Jak, bardzo niedobra, Panie Detektywie?

Zupełnie, zapomniał o dzisiejszym, przedziwnym śnie, postaci mnicha, którą widział w nocy.

Popołudniu, wybrali się, na spacer po miejskim parku, nad ukochany staw, Chrisa. Wyciągnął się na ławce.

– Miałaś rację. Jeden dzień wolnego, dobrze nam zrobi. Wdowa, Mac-Corrnic, będzie musiała poczekać.

– A widzisz, kochanie, mówiłam ci, że wiele potrafię – zaśmiała się.

– Zauważyłem.

Tak się, złożyło, że tą samą parkową aleją, szedł właśnie Tom. Brudna brązowa kurtka, kilkudniowy gęsty zarost, ufajdane okulary, wskazywały, że nie był w najlepszej kondycji psycho-fizycznej.

– Tom, co za synchroniczność! – krzyknął.

– Jungowska…nie… – odbiło mu się. Był pijany. Wymienili przyjacielski uścisk. Tom, miał, dobrze po pięćdziesiątce.

– Mogę usiąść, czy przeszkadzam?

– Stary, jasne, siadaj! Kupę lat się nie widzieliśmy. Opowiadaj, co u ciebie?

– Daj, spokój młody. Słyszałeś, co nie? Skurwysyny z gazet, wrobiły mnie w romans z tą, dziunią z banku!

– Słyszałem. Wiem, że nie zdradził byś Mery, za bardzo ją kochasz – pocieszał dawnego mentora.

– Dzięki, młody – Tom, lekko się uśmiechnął. – Jeszcze romansu mi potrzeba, do problemów z tą jebaną bronią. Która za chuja, nie wiem, jak się u niej znalazła? W policji, na razie mnie zawiesili, póki sprawa się nie wyjaśni do końca. Wiesz jak jest, znalazłem się w kręgu podejrzanych. A to kto? Co to, za ptaszyna, młody? – Tom, pociągnął porządnego łyka z butelki piwa, którą miał schowaną, pod kurtką. Uważnie, przyglądał się, Łucji.

– Łucja Rosenberg – Wiśniewska, moja asystentka w biurze.

– Asystentka?! – Uderzyła, go w ramię, ze złością.

– Przepraszam, ktoś bliższy, niż asystentka.

– Rozumiem, nie musisz mi mówić, młody. Nikt z nas nie, ma piętnastu lat – Tom, pociągnął kolejny łyk. W szczególności, zainteresowały go niebiesko – brązowe tęczówki Łucji. – Łucja, tak? Piękne imię. Przypominasz, mi Lily.

– Czy Pan, mi coś imputuje? – Łucja, obruszyła się.

– Ależ skąd, Panienko. Jakże bym, mógł. Lily, Lily… – To imię, dźwięczało w głowie Chrisa.

– Tom, dzisiaj w nocy, śniło mi się to imię, Lily Evans-Collins!

– Heh, patrz cóż za synchroniczność! Mi też, młody. Ale, nie ma co grzebać w przeszłości – Tom, zaśmiał się smutno, dopijając piwo.

– Znasz kogoś, takiego, Tom? Bo ja nie.

– Czy znam, młody? Czy znam?! Tak, nazywała się moja chrześnica. Córka Phila i Emily, moich przyjaciół. Czasy zanim zacząłem pracować w policji.

– Phill Collins! Jak ten muzyk, co nie kochanie – Łucja, zażartowała, szturchając Chrisa, w ramię.

– Taa, czasy Łowców Duchów…po tym, co się stało, już jej więcej, nie widziałem. Trafiła do domu dziecka, czy tam sierocińca. Ktoś ją adoptował… – W oczach, Toma pojawiły się łzy. Chris i Łucja, słuchali nic nie mówiąc. – Też miała heterochromie, jak ty! Cóż, za synchroniczność, no nie? Ale coś jej kurewsko za dużo jak na jeden raz! Taa…za, bardzo się rozgadałem… – Tom, wstał. Chris, mocno uściskał Toma.

– Pamiętaj, będziesz coś potrzebował dzwoń, umówić się na piwo, pogadać.

– Jasne, młody. Muszę, wracać Mery, czeka na mnie w domu.

– Miło, było mi, cię poznać, Łucja. – Tom, popatrzył na nią, raz jeszcze.

– Mi Pana, również.

– Czas wracać, do domu, zrobić kolację. – Przeciągnął się, rozluźniając mięśnie. Łucja, pokiwała głową, przytakując.

Trzynasty sierpnia dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

– Dzień Dobry, Lanke, miałem zadzwonić do Pani gdy się czegoś dowiem.

– Tak! Tak! Słucham, czego Pan się dowiedział?

– Pani męża, z tego co udało mi się ustalić, złożono w ofierze, w trakcie satanistycznego rytuału.

– Boże Święty…co…Pan…mówi?! – Kobieta, łkała.

– Przykro, mi… – Chris, z trudem odpowiedział. – Do Widzenia, życzę Pani, wszystkiego dobrego.

Łucja, siedziała naprzeciw niego, popijając kawę.

– Eh, to było ciężkie – westchnął. Gdy już myślał, że będzie to kolejny rutynowy dzień. Jeden telefon, zmienił wszystko!

– Halo?

– Cześć, Chris…sama, nie wiem, jak to powiedzieć… – Mery, zadzwoniła, do starego przyjaciela męża.

– Co się stało?…Mery, tylko nie mów mi że?! – zaniepokojony, dopytywał.

– Tom, powiesił się dzisiaj w piwnicy, starego domu! Gdzie, kiedyś mieszkał Phil, Emily i ich córeczka Lily…Eh, nie ma co, wspominać przeszłości… Chciałam tylko, byś o tym wiedział. Pogrzeb, odbędzie się za dwa dni. Jak będziesz czuł się na siłach, przyjdź. Tom, na pewno by się ucieszył. No, nic, już ci nie przeszkadzam. Trzymaj się, młody.

– Jasne…będę…Pa… – Czuł, jak uginają się pod nim nogi. Były jak z waty. Telefon, wypadł mu bezwiednie z dłoni. Z oczu, zaczęły lecieć łzy.

– Kochanie, coś się stało? – Łucja, zapytała, widząc Chrisa, w nie najlepszym stanie.

– Nie chce o tym mówić! Kurwa! Muszę wyjść, nie mogę oddychać! – Wybiegł z biura, niczym porażony prądem. Nie wiedział, nawet ile przebiegł kilometrów, gdy upadł, na kolana, z wykończenia. – Tom, dlaczego?! – krzyknął. Spłoszył stadko krzyżówek. Osiadły na wodzie stawu parę metrów dalej.

– Masz, napij się. Wszystko, będzie dobrze, kochanie. Nie, martw się, zamknęłam biuro, poszłam cię szukać. Kupiłam ci, kawę. – Zobaczył, różnokolorowe, niebiesko – brązowe, oczy Łucji, jej przyjazny uśmiech, nad sobą.

– Był, moim najlepszym przyjacielem, mentorem, wspaniałym policjantem i człowiekiem. – Wtulił w jej pastelowo – żółtą, bluzkę. Cieszył, że ma ją, teraz przy sobie.

Piętnasty sierpnia dwa tysiące pięćdziesiątego piątego Anno Domini

W czasie pogrzebu Toma, padał deszcz. Mery, uważnie przyglądała się Łucji, tak jak wcześniej Tom.

– Dzięki, że przyszliście, młody. – Mery, podeszła do nich, po pogrzebie.

– Jak mógłbym, nie przyjść, Mery. – Objął, ją czule.

– Znalazłam to w jego notatkach. Zostawił tobie. Zrób z tym, co będziesz chciał, ja tego, nie chce – Mary, uśmiechnęła się smutno, wręczając, mu kopertę w dłonie.

– Co? Co? – Bezwiednie wsunął kopertę do kieszeni, płaszcza.

Łucja, przygotowywała kolację w kuchni. Chris, leżał na łóżku. Tom, dlaczego to zrobiłeś, stary? Koperta, była szczelnie zamknięta. Rozerwał ją gwałtownie.

„Młody, nie wiem jak zacząć…Jeśli to czytasz, najprawdopodobniej nie ma mnie, już wśród żywych. Nie da się uciec od przeszłości, własnych demonów. Bo choćbyś uciekł na drugi koniec świata, będą tam na ciebie czekać. Moja przeszłość, dawno zagrzebana, mnie dopadła. Phil, Emily, Lily ciągle przychodzą do mnie w snach.  Mała, słodka Lily Evans-Collins…Pamiętaj, młody pogódź się z przeszłością, ciesz się życiem, tu i teraz. Cieszę się, że odnalazłeś nową miłość, po Elizabeth. Proszę cię tylko o jedno, zaopiekuj się moją ukochaną Mery!” – Chris, czytał list zamyślony.

– Kochanie, chciałbym byś coś dla mnie zrobiła! – krzyknął.

– Czyżby coś cię, przerosło, mój detektywie? – zaśmiała się, przynosząc kolację.

– Znalazła byś mi informacje o Lily Evans-Collins? Słyszałem to imię w śnie! Tom o nim ciągle mówił! Chcę wiedzieć kto to do cholery jest!

– Teraz jemy, kochanie! – Lekceważąc, prośbę, usiadła obok niego. – Zobaczymy! – odpowiedziała, po chwili.

Lily…Lily…Lily! – to imię, chodziło Chrisowi, po głowie, od kilku tygodni. Łucji nie było, jeszcze w biurze.

– Mery?

– Tak, młody? – Nie, wytrzymał, zadzwonił.

– Mery, gdzie znajduję się ten dom?

– Co? Młody nie drąż tego! – westchnęła.

– Mery, proszę cię, powiedź! To wszystko nie daje mi spokoju wewnętrznego!

– Eh, młody…Avenure 56/8…

– Dziękuję Mery, dziękuję…

– Młody, co ty chcesz zrobić? Obiecaj, mi, że nic głupiego! – Chris, nie zdążył odpowiedzieć. Poderwał płaszcz z krzesła.

– Kochanie, dokąd? – Łucja, akurat wchodziła do biura.

– Zajmij się biurem, skarbie – dał jej buziaka w policzek. – Muszę coś załatwić!

Po siedmiu godzinach jazdy autem podjechał pod wskazany adres. Podniszczony dom, wymagający remontu, wzbudzał ponure wrażenie. Biła od niego aura smutku, ciemności. Gęstą, duszącą aurę wręcz się czuło. Spojrzał na dłoń, dostał gęsiej skórki.

– To ten dom! – Ledwie trzymająca się tynku tabliczka, wskazywała, że to dokładnie Avenure 56/8!

Drzwi zaskrzypiały, puszczając z zawiasów.

– Tom… – Wszedł do środka ze łzami w oczach. Całe ciało drżało z emocji. Wejście do piwnicy, wyglądało niczym dwuwymiarowe odwzorowanie Horyzontu Zdarzeń – Czarnej Dziury, Tunelu Czasoprzestrzennego. Zastanawiał się, czy zejść na dół. Światło latarki, rozbłysło. – Muszę wiedzieć! Cokolwiek bym tam nie znalazł na dole! – Schodząc po zniszczonych zębem czasu kamiennych schodach, słyszał skrzypienie własnych butów.

– Chris…Chris…

– Co jest, kurwa! – Reakcja była błyskawiczna, wyjął osobistą broń. Zawsze noszoną przy sobie, na wszelki wypadek. Ciche szepty,wołające po imieniu ustały tak nagle, jak się pojawiły. – To tylko moja wyobraźnia. – Uspokoił się.

Rozglądając po ciemnym pomieszczeniu, ujrzał w snopie światła latarki, coś co na nowo rozbudziło w nim nieprzyjemne uczucia. Lina, na której powiesił się Tom, zwisała, jak gdyby nigdy nic, z sufitu.

– Stary, czemu to zrobiłeś? Zostawiłeś samych…mnie, Mery. Tak bardzo cię kochała…

Światło słoneczne,oślepiło go, gdy wynurzył się z ciemności. Dom, posiadał trzy pokoje, będące w kompletnej ruinie. Kuchnie, łazienkę i przedpokój. Wszystkie ściany, pokryto wzorami matematycznymi, skomplikowanymi równaniami fizycznymi. Część z nich pamiętał ze szkoły, inne były mu kompletnie obce.

– Całki… ∫-∞+∞ δ(x) dx =1 – mruknął, przejeżdżając palcami po napisach. – Wydrapane głęboko nożem. Tego nie znam? – Zatrzymał wzrok, na rysunku jednostronnej wstęgi. Miejscami obróconej, wokół osi.

"Jestem niczym kwiatu pąk,

zwijam się, gdy nadchodzi zimy mrok.

Ze słońca pierwszym błyskiem,

ciemności rozgarniającym mgłę,

ukazuje wnętrze swe"

Głosił wiersz napisany na drzwiach żółto – białej szafy.

– Cóż za poetycko napisane. Poloniści, analizowali by go z każdej strony. Słynne co autor miał na myśli – uśmiechnął się, przekrzywił głowę, zakładając ręcę na tułowiu.

Dotknął drzwi szafy, wyczuwając, że dziwnie odstają, tak jakby coś za nimi było.

– Hę? – Otworzył je gwałtownie. – Kurwa! Kurwa! – rzucił głośno, gdy wypadły na niego dwa zmumifikowane ciała. – Co jest do chuja?! Wygląda na to, że przeleżały kilka lat! – Nachylił nad nimi, by lepiej się przyjrzeć.

Dzwoniący telefon o mało co nie wywołał u niego zawału.

– Szczęść Boże! Dzień Dobry, Pan Lanke?

– Tak…Z kim mam przyjemność rozmawiać? – Trzymał się za serce, które chciało wyskoczyć z piersi.

– Siostra Bernadetta, z Sierocińca dla Dziewcząt im. Św. Łucji. Łucji? – zdziwił się.

– Zapewne, nie uwierzy Pan w to co powiem. Trzy dni temu, dostaliśmy anonimowy list, w którym poproszono nas, abyśmy udzielili Panu, informacji o Lily Evans– Collins.

Poczuł dreszcze na całym ciele.

– Proszę…Proszę…Mówić…

– Początkowo byłam, temu przeciwna. Uznałam to za głupi żart. Modliłam się by dostać w tej sprawie odpowiedź, co mam zrobić. Bóg, często działa w nieprzewidziany sposób. Któż z nas zna boskie plany! Panie Lanke. Dziewczynka, trafiła do nas w wieku pięciu lat, wiedziałyśmy tylko tyle, że była świadkiem śmierci rodziców w kuchni. Zdiagnozowano u niej Zespół Aspergera, zaburzenie ze spektrum autyzmu. Praktycznie się nie odzywała, choć była niezwykła. Oj, Panie Jezu, jak niezwykła. Jej notatniki, wypełnione były samymi wzorami matematycznymi, rysunkami drzew. Na pytanie. „Co to jest?” Odpowiadała, że jedenastu– wymiarowa, Hiperprzestrzeń. A drzewo to rzut piątego wymiaru, na dwuwymiarową kartkę papieru.

-…– zaniemówił, na otwartych drzwiach szafy, ujrzał taki właśnie rysunek. U dołu tam gdzie wyrastał pień, znajdował się znak zapytania. Wszystko podsumowywał słynny wzór Schrodingera: iℏ dψ/dt=ℋ |ψ >. „Z twórczej myśli Boga, wyrosło nowe drzewo istnienia, ku jego wiecznej chwale!” Obok widniał napis.

– Halo? Panie Lanke? Słucha Pan?

– Mój Boże! Znów te czerwone oczy! – Nad rysunkiem drzewa, widniały wielkie, czerwone oczy z czarną, kocią źrenicą. Patrzyły wygłodniałe z nienawiścią, pogardą.

– Jestem, bardzo siostrę przepraszam. Niech siostra, kontynuuje.

– Bogu niech będą dzięki, przestraszyłam się, że coś się Panu stało złego. Dziewczynka, nie była lubiana. Inne dziewczynki, nie chciały się z nią bawić, mówiły że się jej boją. Po trzech latach, adoptowało ją polsko-niemieckie małżeństwo. Rosenbrot– Wiśniewscy. – Poczuł jak by ktoś, przywalił mu z całej siły w twarz. Opadł bezwiednie na kolana, rozgniatając głowę jednej z mumii. Nie! To niemożliwe! Ona…ona jak ona mogła mnie tak oszukiwać! – przez głowę przepływał mu istny nurt myśli. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Moja Łucja, reakcja Toma, gdy ją zobaczył!

– Proszę mi powiedzieć siostro. Dziewczynka miała może heterochromie? Różnobarwne tęczówki?

– Tak…niebiesko – brązowe…skąd Pan to wie? – Łzy, płynęły mu z oczu.

– Dziękuje siostrze za szczerość – odpowiedział smutno.

– Z Bogiem, Panie Lanke. Z Bogiem – siostra, odpowiedziała zmieszana.

– Mała Lily… – Usłyszał za sobą.

– To ty, widziałem cię w śnie!

– Człowiekowi śni się, że jest motylem. Pytanie, czy aby na pewno, to nie motylowi śni się, że jest człowiekiem? – Mnich z jego snu, przepłynął obok do drugiego pomieszczenia. Zapomniał o istnieniu drugiego pokoju. Wstał, otrzepując spodnie z kurzu i resztek mumii…

Pomieszczenie, wyglądało na dawny pokój dziecka – dziewczynki. Mnich stał na środku.

– Pod osłoną niewiedzy, syn człowieczy żyje.

– Co? Jesteś prawdziwy? Czy tylko projekcją mojego umysłu?

– Światło prawdy, nie ciebie pierwszego doprowadziło do obłędu. Przed tobą, było wielu innych – mnich uśmiechnął się upiornie.

Obszedł pokój, na ścianach widniały zdjęcia. Z każdym kolejnym robiło mu się niedobrze. Przedstawiały różnych ludzi. Torturowanych, zabitych w okrutny sposób. Wśród nich ujrzał męża wdowy Mac– Corrnic, Prezes Banku, trójkę dzieci przywiązanych do krzeseł w piwnicy. Tej samej w której powiesił się Tom.

– Nie! – krzyknął. Zobaczył ukochaną Łucję, trzymającą nóż na gardle jednego z dzieci.

– To żart, prawda? To wszystko, to tylko jeden wielki pierdolony żart!

– Co więc uczynisz, synu człowieczy, gdy padnie na ciebie światło wiedzy? Zatracisz się w obłędzie, czy staniesz do walki ze smokiem który wynurzył się z fal? – Mnich stał za plecami Chrisa. Jego znaczona długą, szeroką blizną twarz, ukryta pod kapturem, zwrócona była w jeden punkt ściany. Przyczepiony był do niej dziecięcy rysunek, zakapturzonej postaci. Rozmawiała z małą dziewczynką, o pomalowanych różową kredką włoskach. – Anioł, duch… – Dalej ktoś zamazał słowa. – Nosiłem wiele imion.

Moja kochana Łucja, moja kochana…Ona, nie może być…mordercą! Czy ktoś wyglądający jak Marlin Monroe? Chodzący w szpilkach, tak kobiecy, powabny, mógł by być zdolny do czegoś takiego! – Chris, był teraz w innym świecie, świecie myśli, tych najgorszych, upiornych z samej czeluści podświadomości…

Lily siedziała na blacie biurka. Jej nieodzowne, czarne szpilki, wydłużały, optycznie nogi. Ubrana w czerwoną bluzę z kapturem, niebieskie jeansy. Jedną ręką opierała się, za plecami z tyłu.

– Pisz! Piąty wymiar to klucz i brama, do tajemnic Boga, kto w niego wejdzie ten zyska życie wieczne – powiedziała władczym tonem. Białe rękawiczki, miały uniemożliwić zostawienie odcisków palców, w biurze Pani Prezes.

– Nie wymieniaj tego słowa! – Brunetka o długich, opadających na piersi włosach, odpowiedziała przez łzy. W leżącym przed nią smartphonie, widziała i słyszała krzyki trójki pociech.

– Niebawem sama, poznasz prawdę o Bogu. Obyś się tylko, nie zdziwiła tym co tam ujrzysz. – Lily, dała jej pstryczka w nos. – Chciałabym byś coś zobaczyła. – Przesunęła nagranie kawałek dalej. – Krzycz głośniej, tak by mamusia cię usłyszała!

– Wyłącz to, wyłącz! Nie chcę tego oglądać! – Na blacie, wylądował pistolet.

– Wiesz co masz zrobić. O ile nie chcesz, by ta dwójka słodkich aniołków spotkała niebiańskie światło. Tak jak ich braciszek. – Brunetka drżącą dłoniom, wzięła broń. Przyłożyła ją do skroni.

– Boże, miej mą duszę w opiece. Nie wódź ją na pokuszenie. Przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom. Nie wiedzą, bowiem co czynią. – Łzy, rozmazały jej makijaż. Patrzyła głęboko w niebiesko – brązowe oczy, oprawcy.

– Bla, bla, bla – Lily, zaśmiała się, szyderczo. – Zamiast gadać bzdury, zrób to, o ile masz odwagę.

Wystrzał z broni, rozpryskał gwałtownie krew wokół biurka, na blacie, krześle…

Mnich z Chrisem, stali w kącie pomieszczenia. Lily minęła ich bezwiednie, niczym duchy, kierując się ku drzwiom.

– To przeszłość? Podróżujemy w czasie, prawda?

– W wymiarze Plancka, czas przybiera postać klatek. Wprawione w ruch dają ułudę zmiany. Niczym film animowany, wiesz, że to dwuwymiarowe rysunki, choć postaci w nich poruszają się, żyją…

– Kupę lat, wujku. – Lily stanęła, za Tomem.

– Jope. Pamięć o tamtych wydarzeniach, jest nadal żywa. Tak jak by wszystko wydarzyło się wczoraj – westchnął.

– Jest sposób, by nie czuć bólu, zakończyć pasmo powracających znów i znów, każdego dnia i nocy cierpień – szepnęła mu do ucha, niczym biblijny wąż kusiciel.

– Lily! Słyszysz w ogóle co mówisz! Kurwa! Stałaś się potworem!

– Pf, powiedź mi lepiej coś czego nie wiem. – Przejechała dłoniom, po kilkudniowym zaroście na brodzie. – Ale najpierw chciałabym się z tobą zabawić wujku…wiesz jak. A potrafię dać ci seks, jak żadna inna. Jak nie wierzysz, spytaj tego swojego detektywa. – Wkładając mu rękę pod koszule, dotykała owłosionego torsu.

– Jestem twoim ojcem chrzestnym, do chuja! Z szacunku do pamięci Phila, nie mógłbym tego zrobić! – Odepchnął ją od siebie. – Poza tym, kocham tylko Mery! Będąc że mną! Z moim najlepszym przyjacielem! – Czuł jak narasta w nim wściekłość, nienawiść. Jak powoli pogrąża się w mroku…

Następna klatka rzeczywistości, przedstawiała Toma, siedzącego samego nad kartką papieru.

– Ironia losu, co? Moja własna chrześnica, mała Lily…Mery, kochanie, przepraszam za wszystko…muszę to zrobić. Kurwa! Poświęcić się, inaczej cię zabije! – pociągnął głębokiego łyka, czystej. – Młody, chciałbym napisać ci całą prawdę… Kurwa! Pojebane to wszystko! – zaśmiał się, biorąc kolejnego łyka wódki. – Phil, stary druhu, kompanie od duchów, gdybyś wiedział co wyrabia twoja córka, przewracał byś się w grobie!

Ten list…kurwa! Kurwa, ten jebany list, który dała mi Mery… – Chris, zacisnął pięści.

– Po co mi to wszystko pokazujesz? Kim ty, do cholery jesteś?!

– Prawda bowiem silniejsza jest od niewiedzy. Twoi poprzednicy, różnie na to reagowali – Mnich, uśmiechnął się złowieszczo. – Pytanie, kim nie jestem? Obserwując cząstkę w ruchu, nie jesteś w stanie opisać położenia, jest falą. Gdy cząstka się nie porusza, nie da się opisać pędu, znasz ściśle i dokładnie położenie. Czymże więc jest cząstka? Wszystko, zależy od obserwatora. Tym więc jestem Dualizmem Korpuskularno – Falowym…

Mnich, pokazał załamanemu Chrisowi, jeszcze jedną klatkę. Wszystko podsumowującą. Przyczyna i skutek. Noc Walpurgii, kiedy wszystko się zaczęło! Zostawił go potem sam na sam z myślami.

– Została jedna…

– Nie chcę już niczego widzieć! Widziałem dość!

Byli w łazience, Lily stroiła się przed lustrem. Jasnozielone soczewki, zasłoniły wrodzoną heterochromie. Zostawiła ślad szminki na lustrze.

– Ha ha ha! – zaśmiała się diabolicznie.

Usłyszał stukot obcasów jej szpilek o kafelki.

– Czyńcie zawsze wolę swoją, ona bowiem jest jedynym prawem. Sentencja Chris. Ciemność która była na początku, widziała jak wyrasta drzewo istnienia. Połącz punkty.

– Mąż wdowy Mac-Corrnic!

– Halo synku? Chris, tu mama! Nie dajesz znaku życia! Co się z tobą dzieje? Nie przyszedłeś wczoraj na obiad. Zawsze jak miałeś czas byłeś u mnie po pracy. Oddzwoń, martwię się. – Na domową sekretarkę, nagrała się wiadomość. Chrisa, nikt jednak nie widział od wielu tygodni. Biuro stało puste i głuche. Skrzynka pocztowa pełna reklam, listów od ludzi, których sprawy, stały w miejscu…

Pełnia księżyca, dawała romantyczną, acz niepokojąca atmosferę. Czarne audi, podjechało, pod najwyższy punkt widokowy miasta.

Chris, wyszedł wychudzony, blady z widocznymi workami pod oczami. W dłoni trzymał odbezpieczoną broń. Zrób to! Zrób to! Zrób to! – głosy w głowie powtarzały, niczym mantrę. Wspinał się na samą górę, po stromych schodach.

– Wiem wszystko, Lily! – krzyknął, celując w jej kierunku z broni.

Stała, tyłem do niego, w tych samych czarnych szpilkach, żółtej bluzce co zawsze. Odwróciła się, tego wieczora miała okulary. Odłożyła na poręcz balustrady jabłko, które jadła. Podeszła do niego z gracją i lekkością, obejmując lufę broni w dłonie. Przyłożyła ją sobie do piersi.

– Zrób to! Nie boję się śmierci! Raz już umarłam, byłam w niebie. Widziałam tą którą nazywasz Bogiem. – Przytuliła do niego, szepcząc do ucha. Sposób w jaki to robiła, sprawił że miał ciarki na ciele. Ręce się trzęsły, z czoła leciał pot. Oczy błądziły nerwowo. Wiedział co powinien zrobić. Była seryjnym mordercą! Oszukała go! Bawiła nim! Jego uczuciami! Z drugiej strony, kochał ją z całego serca. To uczucie, powstrzymywało go przed, pociągnięciem za spust.

– Ojciec, zabił mnie i matkę, Emily – Z ironicznym uśmieszkiem, Lily złapała za dłonie Chrisa, próbując pomóc mu, strzelić. – Pokażę ci – pocałowała go. Wyraźnie czuł malinowy smak szminki…

Reset świadomości!

– Zabijesz mnie, tatusiu, prawda? Tak, jak zabiłeś mamusie? – Jego oczy były nieludzkie, krwistoczerwone z upiorną, pionową, czarną, kocią, źrenicom. Dobrze je znałam. Ojciec roześmiał się szyderczo. Poczułam jak zimne, metalowe ostrze noża, zagłębia się w szyi. Osoba, która powinna mnie chronić, kochać właśnie zadźgała mnie z zimną krwią! W ciemności, widziałam nikły blask odległych gwiazd. Perspektywę z bliska zaginało w różne strony coś masywnego. Do środka wsysała potworna siła. Wraz z innymi, znalazłam się w pozawijanym cudacznie czarnym tunelu. Na końcu, promieniało światło, unoszące się w niewyobrażalnej wręcz hiperprzestrzeni o jedenastu wymiarach. Od zawsze ją rysowałam, opisywałam, widziałam w snach. Na jawie.

– Aniołku, zostaniesz tutaj ze mną. – Usłyszałam melodyjny dźwięk, bijący wprost ze światła.

– Tak – odpowiedziałam, chciałam tam z nią być! Być z Bogiem!

Rozedrganie, zaburzyło ten idylliczny obraz, czas się cofnął. Ujrzałam postać szatyna w okularach. To był on! Czasoprzestrzenny Ronin! Podróżujący po istnieniu, bez celu. Niczym fala przybijający od brzegu do brzegu…

– Lily, uciekaj! Słyszysz! – Ojciec, walczył ze sobą samym. Paradoks Dziadka. Dwóch Philów, w jednej klatce czasu! Nóż, wbił się w brzuch ojca.

– Aa! – Nieludzki, demoniczny ryk, doszedł moich uszu. Głośny, rozdzierający duszę, przeszywający ją na wskroś. Zasłoniłam je rączkami. Ojciec z czerwonymi oczami, rozmywał się, niczym obłok niesiony wiatrem po niebie…

Pstryk palcami! – Chris, ponownie był tu i teraz, widział różnobarwne oczy Lily, wpatrujące się w niego. Oblizywała usta.

– Będziesz w stanie, strzelić mi w pierś, kochanie? Tak, jak ojciec, był w stanie zadźgać! Niczym rzeźnik – powiedziała, bez cienia, strachu. – Elizabeth, nie dała ci tego co ja. Żadna nie da! Czuję, widzę, słyszę więcej, wiem więcej, od reszty ludzi, kochanie.

– Dlaczego? Dlaczego? Zabijasz? – zapytał.

– Dlaczego? Teoria Gier von Neumanna. Jesteśmy tylko pionkami w rękach potężnych bytów, które grają nami w grę, zwaną życiem. Ja, chcę stać się Mistrzem Gry, mam dość bycia pionkiem!

– Kurwa! Nie dam rady…nie dam… – Opuścił broń. – Kocham cię!

– Tak myślałam, że nie strzelisz. Nie masz jaj!

Lily, odwróciła się, kierując ku schodom. Raz jeszcze wycelował broń, w jej plecy. Wzrok zamazywał mu się od łez. – Kocham cię! Nie dam rady, tego zrobić! Kurwa…nie dam rady! – Lily ironicznie się uśmiechnęła. Przyłożył lufę broni do skroni…

Słychać było oddalające się stukanie obcasów szpilek, o kamienne schody. Mnich zagrodził drogę na dół.

– Mała Lily Collins – Evans…

– Jesteś tylko jego cieniem, echem, głuchym wspomnieniem oryginału. Duchu, aniele, powinnam powiedzieć, Aleksandrze. – Pewnie, włożyła dłonie, pod kaptur, zakrywający twarz. – Prawa natury, rządzące M – Wieloświatem, wymazały was z istnienia. Staliście się paradoksami, naruszającymi Zasadę Samospójności Nowikowa. – Kaptur opadł, odsłaniając oblicze. Blizna, ciągnąca się od kącika ust, kończyła pod okiem. Ciemnoblond włosy, układały się, kręciły tu i tam. Całość dopełniały, profesorskie okulary. – Ciebie, Rozalię, Marcela.

– A szkoda… – Zbliżyła do niego twarz, przygryzając wargi. Pocałowała namiętnie, prosto w usta… – Twórco osi czasu… – Lily, zostawiając mnicha samego, ruszyła w dalszą drogę…

Trzeci styczeń dwa tysiące pięćdziesiątego szóstego Anno Domini

Z pustym wzrokiem lalki, siedział nad talerzem rosołu.

– Chris, synku? Coś się stało? Gdzie byłeś przez ten czas? Nie odzywałeś się do nikogo. Różni ludzie tu wydzwaniali. Szukali cię.

– Nic się nie stało… – odpowiedział tępo.

– Coś z tą kobietą? Ostrzegałam cię, kochanie. – Położyła ręce na ramionach syna.

– Nie jestem głodny mamo… – Gwałtownie wstał, odsuwając talerz.

Zdjął płaszcz, wiszący na wieszaku. – Na razie, mamo…

– Zaczekaj synku…nic nie zjadłeś. Byłeś taki wesoły, a teraz…Mi możesz powiedzieć!

– Nie, trzeba, mamo… – dał jej suchego buziaka w policzek…

Dwadzieścia lat później…

Siedział w fotelu pijąc „do lustra” whisky. Biuro zamknął parę lat temu. Stracił motywację do pracy, chęć do dalszego życia. Nie golił się od wielu dni. Zaczął przypominać św. Mikołaja. Brakowało tylko wora z prezentami, czerwonego stroju, orszaku magicznych reniferów. Miał wiele adoratorek, nie związał się już z nikim więcej. Po Elizabeth, Lily zamknął bramy serca na cztery spusty. Uznawał tylko przygodny seks.

– Jebać to! – beknął głośno. Nieodzowny towarzysz – broń leżała na stoliku do kawy przed nim. W telewizji leciały wiadomości. – Tylko ty jedna mnie nie zdradziłaś – powiedział czule do pistoletu. Przyłożył broń do skroni. Zabawne, tyle razy próbował to zrobić. Strzelić, mieć ze wszystkim spokój. – Masz rację, nie mam jaj! – uśmiechnął się smutno.

Dryń!Dryń!Dryń!

– Ki chuj! Kogo diabli niosą? – warknął. Zataczając poszedł otworzyć drzwi. W progu stał dwudziestu-letni przystojny chłopak. O demonicznej urodzie, niczym Mefistofeles. Miał kruczoczarne włosy, oliwkową kurtkę, eleganckie brązowe lakierki. Pasowały bardziej do garnituru, niż jeansów.

– Czego? – odpowiedział nieprzyjemnie, lustrując intruza z góry na dół.

– Chris Lanke? Damien. – Chłopak wyciągnął dłoń. W drogich okularach przeciwsłonecznych chłopaka odbijała się jego zapuszczona morda.

– Zdaje się, że jesteś moim ojcem – uśmiechnął się, żując ostentacyjnie gumę…

Koniec

Komentarze

Straszna przecinkoloza jest pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy podczas czytania tego tekstu. Najlepiej zacząć od opanowania reguł interpunkcji. 

Dalej – zmianę sceny warto zasygnalizować odstępem między liniami, numerem lub gwiazdką. Jednolite bloki tekstu nie są czytelne. 

Po trzecie – oparcie narracji na niemalże wyłącznie dialogach jest ryzykownym zabiegiem. Akapity opisowe mają to do siebie, że pozwalają tak na uporządkowanie świata przedstawionego, jak i uspokojenie tempa opowieści. 

Przeczytałem ze dwadzieścia procent tekstu – no i niestety mnie nie wciągnęło. Opisane wyżej uchybienia powodują, że tekst jest nieco trudny w odbiorze od strony formalnej, a merytorycznie – z uwagi na brak indywidualizujących detali – zdaje się być raczej sztampowy. 

I po co to było?

No cóż, wdowa Mac-Cor­r­nic opuściła biuro detektywa, a ja opuszczam opowiadanie.

Przykro mi to pisać, ale Zbrodnia idealna, w obecnym kształcie, nie powinna ujrzeć światła dziennego. Masa wszelkich możliwych błędów i usterek, w tym kompletnie zlekceważona interpunkcja sprawiają, że lekturę opowiadania można porównać do katorgi. A ja na katorgę niczym nie zasłużyłam.

 

Noc z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­sze­go maja… ―> Noc z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­szy maja

 

Sie­dział, wpa­tru­jąc się obo­jęt­nie w szklan­kę Whi­sky z lodem. ―> Sie­dział, wpa­tru­jąc się obo­jęt­nie w szklan­kę whi­sky z lodem.

Nazwy trunków piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Je­ba­ne długi, jak ja mam, jej to po­wie­dzieć!nie zwra­cał uwagi, na gło­śną mu­zy­kę… ―> Je­ba­ne długi, jak ja mam jej to po­wie­dzieć!Nie zwra­cał uwagi, na gło­śną mu­zy­kę…

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

po­nęt­ne Panie, tań­czą­ce na par­kie­cie… ―> Dlaczego wielka litera?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

Wzrok, spo­tkał się z ja­sno-zie­lo­ny­mi ocza­mi, atrak­cyj­nej ko­bie­ty. ―> Wzrok spo­tkał się z ja­snozie­lo­ny­mi ocza­mi  atrak­cyj­nej ko­bie­ty.

 

Czter­na­sty maj dwa ty­sią­ce pięć­dzie­sią­te­go pią­te­go… ―>> Czter­na­sty maja dwa ty­sią­ce pięć­dzie­sią­te­go pią­te­go

 

Jeśli chodź jeden sa­mo­lot, zo­sta­nie ze­strze­lo­ny… ―> Jeśli choć jeden sa­mo­lot, zo­sta­nie ze­strze­lo­ny

Poznaj znaczenie słów chodźchoć.

 

nie za­prze­sta­nie­my te­stów, nowej po­nad-dźwię­ko­wej kie­ro­wa­nej sztucz­ną in­te­li­gen­cją ra­kie­ty da­le­kie­go za­się­gu, klasy zie­mia/wo­da-po­wie­trze!” ―> …nie za­prze­sta­nie­my te­stów nowej po­naddźwię­ko­wej kie­ro­wa­nej sztucz­ną in­te­li­gen­cją ra­kie­ty da­le­kie­go za­się­gu, klasy zie­mia-wo­da-po­wie­trze!”.

 

 – Ta, jasne…Ta III Wojna Świa­to­wa… ―> Brak spacji po wielokropku. Dlaczego wielkie litery?

 

na­tra­fił na cośco in­te­re­so­wa­ło, go bar­dziej niż Geo­po­li­ty­ka! ―> …na­tra­fił na coś, co in­te­re­so­wa­ło, go bar­dziej niż geo­po­li­ty­ka.

 

„Kuba Roz­pru­wacz dwa ty­sią­ce pięć­dzie­sią­te­go pią­te­go?!” Gło­sił tytuł ar­ty­ku­łu. ―> „Kuba Roz­pru­wacz dwa ty­sią­ce pięć­dzie­sią­te­go pią­te­go?!” gło­sił tytuł ar­ty­ku­łu.

 

Za­czął czy­tać…Puk! Puk!

Roz­le­gło się gło­śne pu­ka­nie do drzwi biura. ―> Brak spacji po wielokropku. Skoro piszesz, że rozległo się głośne pukanie, to wcześniejsze Puk! Puk! Jest zbędne – czytelnik zazwyczaj wie, jak brzmi pukanie do drzwi.

Proponuję: Zaczął czytać, gdy rozległo się głośnie pukanie do drzwi biura.

 

– Dzień Dobry, Panie Lanke, chcia­ła­bym po­roz­ma­wiać. ―> Dlaczego wielkie litery?

 

Do biura, we­szła czter­dzie­stu-dwu-let­nia… ―> Do biura we­szła czter­dzie­studwulet­nia

 

– Słu­cham? W czym mogę słu­żyć? ―> – Słu­cham? Czym mogę słu­żyć? Lub: – Słu­cham? W czym mogę pomóc?

 

Pro­szę, sobie spo­cząć. ―> Pro­szę spo­cząć.

 

– Ow­szem, je­stem de­tek­ty­wem, ale tylko współ­pra­cu­je z po­li­cją. ―> Literówka.

 

Pod­jął by się, Pan, usta­le­nia szcze­gó­łów śmier­ci męża? ―> Pod­jąłby się pan usta­le­nia szcze­gó­łów śmier­ci męża?

 

Po­wbi­ja­ne w ciało gwoź­dzie, ni­czym u jeża… ―> Czy jeże mają gwoździe powbijane w ciało???

 

Szyje ob­wią­za­ną gło­go­wą ga­łąz­ką. ―> Literówka.

 

Wy­cho­dząc mi­nę­ła w drzwiach, atrak­cyj­ną trzy­dzie­stu-pię­ciu-lat­ke. ―> Wy­cho­dząc, mi­nę­ła w drzwiach atrak­cyj­ną trzy­dzie­stopię­ciolat­kę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka