Stłumiony huk pękającego szkła za drzwiami laboratorium oznaczał, że Maksym wreszcie mógł się odprężyć. Madame zakończyła eksperymenty i albo położy się spać, albo w milczeniu wyjdzie z mieszkania. Tak czy owak, spokój do rana. Sięgnął po pilota i włączył Netfliksa – czas na tysiąc czterysta dwudziesty odcinek „Upadku gwiazdy” – kochał romanse z happy endem. Ściągnął buty i ułożył się na szezlongu. Ledwo przyłożył głowę do poduszki, gdy skrzypnęły zawiasy drzwi.
– Maksymie. – Ton głosu Madame nie zdradzał jej nastroju, co jest typowe dla osób nawykłych do wydawania poleceń.
Zerwał się na równe nogi i odruchowo ukrył pilota za plecami. Stał z miną nastolatka przyłapanego na oglądaniu filmów porno.
– Bądź tak miły – kontynuowała Madame – i zadzwoń do sekretariatu Lucjana. Przekaż, że proszę o rozmowę.
Odprowadził wzrokiem szefową, wyciągnął z szuflady sfatygowany notes, odszukał odpowiedni ciąg cyfr i po chwili liczył sygnały dźwiękowe w słuchawce. Połączenie uzyskał dopiero za trzecim podejściem. Pracownica sekretariatu wysłuchawszy prośby, rzuciła krótkie „oddzwonimy”, po czym przerywany sygnał oznajmił koniec rozmowy. Podrapał się za uchem i westchnął.
Zawiesił dłoń nad klamką drzwi laboratorium, zastanawiając się, jak przedstawić efekt powierzonego zadania. Dobrze wiedział, że Madame nie znosiła czekać – to na nią czekano. Osiągała wręcz spektakularne efekty w rozwiązywaniu przeróżnych problemów kobiet. Zatrzymywanie piętna czasu w wyglądzie (i to na długo), podnoszenie libido (popularne u sześćdziesięciolatek) i wiele wiele innych drobnych przysług sprawiały, że do gabinetu Madame ustawiały się kolejki. Spotykało się to naturalnie z dużą niechęcią konkurencji – w brukowej prasie pojawiały się oskarżenia o nieuczciwe praktyki oraz używanie szkodliwych substancji – niemniej, koncesja na produkcję wyrobów kosmetycznych była ważna i interes kręcił się doskonale. Maksym wiedział, że decydujące znaczenie miała przychylność Ministerstwa Aktywnego Gospodarowania Inicjatywami Alternatywnymi, głównie za sprawą pani minister, stałej klientki Madame.
Nacisnął klamkę.
Idąc w kierunku siedzącej za biurkiem szefowej, minął stół przeznaczony do testowania specyfików, sprzedawanych pod postacią eliksirów, kremów czy balsamów. Dostrzegł ślady niewielkiej eksplozji – niby widok częsty, ale przeczuwał, że tym razem problem jest poważniejszy.
Stanął dwa kroki przed biurkiem. Madame z wzrokiem utkwionym na przeciwległej ścianie, zdawała się starsza niż obraz przez lata wyryty w jego świadomości. Ze zdumieniem zauważył, że zmarszczki pogłębiły się, kąciki ust opadły a broda wysunęła się do przodu. Złapał się na tym, że nigdy wcześniej tego nie analizował. Zwykle atrakcyjna, czterdziestoletnia kobieta. A teraz? „Może to kwestia oświetlenia”, przemknęło mu przez myśl.
– Pan Lucjan chwilowo jest zajęty, oddzwonią.
Madame kiwnęła dłonią, co oznaczyło „odejdź”. Maksym skwapliwie wykonał polecenie. Skrzypnęły zawiasy drzwi i została sama.
Siedziała, rozważając sytuację, w której się znalazła. Na mocy wciąż obowiązującej umowy z Lucjanem, kontrasygnowanej przez jego bliskiego współpracownika Mieczysława, mogła bez ograniczeń korzystać z rozwiązań technologicznych i pewnej ilości składników nieznanych w przyrodzie, a tym samym niedostępnych dla konkurencji. Problem w tym, że świat się zmienił – na wszystko potrzebne są pozwolenia i koncesje. Tą ostatnią szybko mogła stracić. Minister zażądała usługi, której wykonanie wymaga dodatkowych składników, niezawartych w dotychczasowej umowie. Brak realizacji to strata koncesji. By dalej prowadzić działalność musiałaby wyprowadzić się do innego kraju. Ale którego? Ewidentnym mankamentem współczesnego świata było to, że informacje rozchodzą się szybko i docierają w najodleglejszy zakątek Ziemi w sekundę. Minister z pewnością zadba, by…
Rozległ się dzwonek telefonu. Numer zastrzeżony. Podniosła słuchawkę.
– Słucham. – Z głośnika wydobył się miękki baryton, można by przypuszczać, że należący do śpiewaka operowego, albo chociaż aktora. Nie słyszała tego głosu całe wieki, niemniej rozpoznała natychmiast. Lucjan.
– Możemy podpisać nową umowę – rzuciła jednym tchem.
Lucjan nie odpowiadał. Jednak Madame liczyła na to, że to tania sztuczka marketingowa i rozmówca aż się pali, by podpisać kontrakt. Znała swoją wartość – towar prima sort.
– Serio podjęłam decyzję.
Tym razem milczenie w słuchawce trwało tyle, ile potrzeba do, co najwyżej, dwóch siorbnięć czarnej jak smoła kawy.
– Dobrze. Przyślę Bruna. Niech rozpozna się w temacie. Ale niczego nie obiecuję.
– Bruna? No wiesz? – Madame nie kryła zaskoczenia a ton głosu w pełni oddawał rozczarowanie. – Nie możesz przysłać Miecia?
– Nie. Po waszym ostatnim spotkaniu w Rzymie, został odsunięty od obsługi klientów kluczowych. Bruno ma lepsze osiągnięcia w negocjacjach.
– Wielka szkoda. – Rozczarowanie osiągnęło stadium głębokiego rozgoryczenia. – Miecio jest taki słodki. A Bruno? – Teraz pozostawało jej udawać urażoną. – Żaden z niego partner do rozmowy. Nie mój poziom.
– To moje ostatnie słowo. – Usłyszała w odpowiedzi. W lot pojęła, że nie ma sensu kruszyć serca Lucjana. W głowie rodził się już inny plan.
– Niech będzie Bruno – prychnęła i odłożyła słuchawkę. Czuła wzbierającą złość. Pod ręką był tylko Maksym. Nacisnęła guzik interkomu, licząc w myślach uciekające sekundy. Dziesięć daje mocny argument do udzielenia nagany – … trzy, cztery.
– Tak, pani?
Przewróciła oczami zrezygnowana.
– Będziemy mieć gościa. Może przyjść w każdej chwili. Nie waż się zasnąć – dodała.
– Już ma pani gościa. – Z interkomu popłynął lekko zachrypnięty głos Maksyma.
– Tak szybko? – Zaskoczona Madame zerwała się z fotela, w kilku susach przebiegła pomieszczenie i pchnęła drzwi. Obok Maksyma pochylonego nad centralą telefoniczną, stał wysoki, szczupły młodzieniec. Przypominał księcia ze „Shreka”, nie tylko opadającymi na ramiona blond włosami, ale i dumną postawą – wysunięta do przodu prawa noga, lewa ręka zgięta za plecami, wciągnięty brzuch, wypięta pierś, uniesiona broda, wyzywające spojrzenie.
„Wygląda jak nowiutki asystent pani minister”, pomyślała, „tylko tego jeszcze dziś brakowało”. Pocieszała się w duchu, że to trzecia, zatem z całą pewnością ostatnia zła wiadomość w ciągu doby – taką przynajmniej zależność wskazywały dotychczasowe osiągnięcia nauki.
– W czym mogę pomóc? – Dopiero po grymasie na twarzy gościa zrozumiała, jak niefortunnie wybrzmiały jej słowa. Oboje doskonale wiedzieli w czym może pomóc i że umówiony termin udzielania tej pomocy minął… już jakiś czas temu.
– Pani minister. – Młodzieniec poruszył wysuniętą stopą, upewniając się, czy prezentuje postawę wystarczająco godną urzędu. – Pani minister przypomina o danej obietnicy.
– Proszę przekazać wiadomość, że jak będę gotowa… – Nie dokończyła, gdyż asystentowi nie sposób było odmówić pewności siebie.
– Pani minister jest gotowa cofnąć pani koncesję – mówił uniesionym tonem a pofalowane pukle włosów zdawały się stroszyć, jak ogon pawia – w trybie natychmiastowym. Dokładnie, jutro o północy.
Westchnęła.
– Niebawem podpisuję ważny kontakt i myślę, że wkrótce…
– Jutro – wszedł w słowo młodzieniec – wygaśnie koncesja. – Skinął głową i zwrócił się do Maksyma: – Znam drogę do wyjścia.
Wyszedł.
Milczeli, a Maksym przyglądał się Madame, która stała się taką, jaką pamiętał od piętnastu lat. Twarz nabrała kolorów, pełne usta, gładka, niezmącona zmarszczkami cera. I ten błysk w oczach. Dlaczego wcześniej tego nie zauważał?
– Połącz mnie z Lucjanem. Albo nie, sama zadzwonię na komórkę.
Pobiegła do laboratorium i chwyciła za telefon. Numer miała zapisany w pamięci urządzenia. To cecha jej charakteru – zachować na wszelki wypadek. Lucjan nie odebrał. Napisała SMSa: „no i gdzie ten Bruno?” Odpowiedź nadeszła po sekundzie: „Przepraszam, nie sądziłem, że to pilne”.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść!
Klamka opadła, skrzypienie zawiasów przeciągało się.
„Ach, jak oni uwielbiają celebrować”, przemknęło jej przez myśl. Czekała, a wystudiowany uśmiech miał przedstawiać mieszankę dostojnej pogardy z salonową uprzejmością.
– Lucjan przesyła pozdrowienia. – Otulona czarnym płaszczem postać, teraz wyraźnie widoczna w dobrze oświetlonym pomieszczeniu, zrzuciła z głowy kaptur, odsłaniając bladą twarz, o gładkich jak u anioła rysach. Madame musiała przyznać, że Bruno przewyższał atrakcyjnością Miecia, o ile dobrze zapisała w pamięci obraz tego ostatniego. Instynktownie zwilżyła usta, co nie umknęło uwadze przybysza. – Muszę pokornie przyznać rację Mieczysławowi, że nie ma w świecie drugiej tak pięknej istoty, jak pani. – Ukłonił się, nie odrywając spojrzenia od rozszerzonych źrenic Madame.
– Kawy? – zaproponowała.
– Jeśli można, to o tej porze wolałbym herbatkę, najlepiej czarną. Gorzką.
Madame używając interkomu, wydała stosowne polecenie Maksymowi i zaprosiła gościa do stolika w rogu laboratorium. Kiedy przechodzili obok stanowiska doświadczalnego, Bruno uśmiechnął się.
– Eksperyment nie wychodzi?
– Skądże – w tonie głosu westchnienie splatało się z irytacją.
Usiedli w fotelach.
– Nie zapytasz, co u Mieczysława?
– Co u Mieczysława? – Wpatrzona w Bruna zdawała się nie mrugać powiekami.
– Został przeniesiony do działu marketingu bezpośredniego.
– Dobry Boże – niemal krzyknęła, ale w gruncie rzeczy, niewiele ją interesował los sygnatariusza poprzedniej umowy.
Lewy kącik ust Bruna uniósł się w kierunku ucha.
– No niestety tak kończą się braki związane z umiejętnością negocjowania. Na waszym kontrakcie firma sporo straciła.
– Naprawdę? – Madame udała zaskoczenie.
Lewy kącik ust Bruna wrócił na naturalną pozycję.
– Wspomagamy twoją praktykę, ale przez kruczki wpisane do umowy, nie możemy wyegzekwować naszej należności.
– O jakich kruczkach mówisz? Wszystko było uczciwe.
– „Wymów w Rzymie moje imię”, majstersztyk. Gratuluję pomysłu. Ale niestety, Miecio za karę rozdaje teraz ulotki reklamowe przy windzie.
– Biedactwo. – Madame przypomniała sobie zakłopotanie na twarzy Mieczysława, gdy lata temu, zwabiwszy ją wreszcie do miasta Rzym, zdał sobie sprawę, że nie może wypełnić ostatniego zadania kontraktu. Nie znał jej imienia, zresztą do tej pory, jednej z najpilniej strzeżonych tajemnic. Dokumenty podpisuje wyłącznie nazwiskiem.
– Nie zmienia to faktu – kontynuował Bruno – że Lucjan nie jest specjalnie zadowolony z ogólnych efektów i nadal mamy ogromny deficyt żeńskich zasobów. Dlatego też zgodził się, abyśmy podpisali z tobą nową umowę. Tym razem bez wad prawnych. A przy okazji, jak masz na imię?
Madame nie odpowiedziała, krzywiąc usta w półuśmiechu.
– Przede wszystkim, okres trwania zobowiązań to warunek sine qua non. – Bruno udał, że nie poczuł się zlekceważony. – Gdybyś jakimś cudem znów nas oszukała, wygaśnięcie umowy odbiera ci wszystkie przyznane dotąd pakiety. Słowem, koniec z dostarczaniem rozwiązań technologicznych i patentów.
– Jak długi ten okres? – Spuściła wzrok i zauważyła drżenie dłoni. „Opanuj się, dziewczyno”, upomniała się w myślach, „to tylko facet”.
– Nie martw się, jesteśmy elastyczni. Czekaliśmy długo, więc cztery, pięć lat nas nie zbawi. – Zarechotał, wyraźnie ubawiony wypowiedzianymi słowami.
– Krótko.
– Czy ja wiem. Wykorzystałaś znacznie więcej czasu, niż pierwotne zakładała umowa. Poza tym, znajdziemy dla ciebie lepsze zajęcie, na przykład w dziale rekrutacji. Nie będziesz tęsknić. – Bruno sięgnął do kieszeni i wyciągnął tablet. – O datach jeszcze porozmawiamy, a teraz powiedz mi, czego potrzebujesz.
– Mam problem z… – Odchrząknęła. – Z Minister Aktywnego Gospodarowania Inicjatywami Alternatywnymi. Mąż od niej odszedł..
– Tak to jest, jak się z jednej strony pozwala żonie dbać o siebie, a z drugiej, jakby to ładnie ująć, zaniedbuje.
– Istotnie, moje kuracje mają silny wpływ na libido. Nie dawał rady i w końcu uciekł. Po namowach udało mi się zrobić im kilka czatów wideo, ale to nie to samo i zdecydowanie za mało, jak dla niej. Góra pięciominutowe sesje.
Twarz Bruna wyrażała zdziwienie.
– W czym zatem kłopot? Z tego co wiem, to wyjątkowo zadbana pięćdziesiątka i kreci się przy niej wielu Adonisów. Podrzućmy jej jeszcze paru.
– Ah, nie rozumiesz kobiet. Wiesz, jak to jest być porzuconą?
– Ten eksperyment… – Spojrzał na stół doświadczalny.
– Tak, to próba znalezienia środka na wzmocnienie możliwości tego biedaka. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że jak nie sprowadzę go z powrotem do jutra, to nie odnowią mi koncesji. Konkurencja mnie rozszarpie. Będę musiała uciekać na koniec świata. I jakie będzie moje życie? – Schowała twarz w dłoniach, z ust wypłynęły jęki rozpaczy.
Bruno zamyślił się.
– Jest u nas kilku zdolnych chemików.
Madame podniosła się z fotela, podeszła do biurka, chwyciła plik kartek i wróciła na miejsce.
– To nie takie proste jak przerobienie ołowiu w złoto. – Rzuciła notatki na stolik. – Miecio dużo mi pomógł w tej materii, ale od ciebie oczekuję czegoś więcej niż proste wzmocnienie sildenafilu efedryną.
– Jednym zdaniem, potrzebujesz czegoś w rodzaju super viagry?
– W zasadzie tak to można określić.
– Zdumiewa mnie łatwość tego zadania. Mamy pewne możliwości. Niechętnie dzielimy się tą wiedzą, ale tym razem zrobimy wyjątek.
– Nie doceniasz problemu. Potrzebny jest dodatek czegoś, co spowoduje, że będzie działać na feromony konkretnej osoby. Nie chcę zrobić z faceta seks maszyny, z której dedykowana klientka nie skorzysta, bo znajdą się mniej wyeksploatowane egzemplarze.
– Nie rozumiem. – Bruno pokręcił głową. Madame spojrzała w sufit i powiedziała niby do siebie:
– Faceci. Myślą, że kobiety są głupie. – Widząc autentyczny brak zrozumienia na twarzy rozmówcy, dodała, patrząc mu w oczy: – Jest takie powiedzenie, że przy jednej dziurze to i kot zdechnie. A co jeśli ma do tego duży apetyt?
– A tak, rzeczywiście, kojarzę – odparł Bruno z miną olśnionego.
– Cudownie. Czyli jutro… – zawiesiła głos, dając szansę Brunowi. Nie zawiodła się.
– Jutro nie. My, jako pracownicy jesteśmy odpowiednio wyposażeni, ale transfer na osobę niezatrudnioną potrwa z tydzień.
Madame la Dur ponownie ukryła twarz w dłoniach.
– No to na nic nasza umowa.
Bruno milczał. Madame spomiędzy palców dostrzegła jego zakłopotanie, więc dodała szlochając:
– Jestem stracona.
Bruno poruszył się tak, jakby ocknął się z drzemki.
– Postaram się przyspieszyć procedurę. Pojutrze.
Wybuchnęła płaczem. Odsłoniła twarz i pozwoliła, by dostrzegł makijaż spływający po policzkach.
– Uspokój się. Nic więcej nie mogę.
– Na pewno, możesz – łkała, dzieląc sylaby, jakby dusiły ją połykane łzy. – Tylko nie chcesz.
Ona płakała, a on milczał. Trwało to dość długo, w każdym razie na tyle długo, by Bruno postanowił przerwać impas.
– Przejdźmy do umowy.
Madame pociągnęła nosem. Podał chusteczkę.
– Wstępnie przygotowałem zapisy. – Przesunął dłonią po ekranie tabletu. – Umowę ustalamy na dziesięć lat. Lucjan mówił o maksymalnie pięciu, ale niech tam, biorę to na siebie. – Przesłał najbardziej współczujące spojrzenia, na jakie potrafił się zdobyć. – Sumując. Dostarczamy „Pakiet Power” twojemu klientowi, a ty w tym czasie korzystasz bez ograniczeń z „Pakietu VIP”. Po upływie wspomnianych już lat, mam czternaście dni na przedstawienie raportu z wykonania zlecenia. Tyle samo czasu masz na sporządzenie raportu rozbieżności.
– Bardzo dokładnie wszystko przemyślałeś. – Madame podparła dłonią podbródek i kiwała z uznaniem głową.
Bruno wciągnął ze świstem powietrze, napełniając i płuca, i dumę.
– Wybacz, jeśli zabrzmi to zuchwale, jednak różnica między mną a Mieciem jest taka, że ja nie popełniam błędów.
– Tak, to istotna różnica. – Uśmiechnęła się, mrużąc oko. – I nie brzmi zuchwale.
– Dajemy sobie dwadzieścia jeden dni na wnioski końcowe…
– Skomplikowane – przerwała, – nie zapamiętam.
– Nie musisz. Wszystko będzie w umowie. Na końcu składam podpis i…
– Jestem wasza – dokończyła Madame.
– Dokładnie. – Bruno klasnął dłońmi. – Chcesz coś dodać?
– Może tradycyjne trzy zadania.
Bruno pokręcił głową.
– Nie tym razem. Miecio już wykonał w poprzedniej umowie. Zaliczamy.
– Ale tylko dwa – rzuciła szybko.
– Posłuchaj. – Oparcie fotela skrzypnęło, gdy naparł na nie plecami. – Oszukałaś nas przy poprzedniej umowie. Uznaliśmy naszą porażkę. Mieczysław poniósł konsekwencje. Nie popełnimy tego samego błędu jeszcze raz. Teraz my stawiamy warunki.
– Rozumiem – odparła ale natychmiast dodała patrząc prosto w oczy Bruna: – A zrobisz coś dla mnie, tak poza umową? – Zatrzepotała rzęsami.
– Mogę spróbować. – Westchnął. – Nie obiecuję.
– Rzecz w tych dwóch dniach. Mówiłam ci. Koncesja wygasa jutro i właśnie jutro mam jej dostarczyć męża gotowego do działania. Jutro, nie pojutrze. Czy zechciałbyś, tymczasowo…
Położyła na stole fotografię przedstawiającą kobietę w bardzo artystycznej pozie. Spojrzał.
– Ty rzeczywiście potrafisz cuda.
– Oj, nie wszystkie cuda są od razu widoczne. – Puściła Brunowi oczko.
– Co musiałbym zrobić? – odpowiedział.
– Nic wielkiego. Dla ciebie to pewnie drobiazg. – Dosięgnęła dłoni Bruna i delikatnie masowała. – Na te dwa dni przybierzesz jego postać i pomieszkasz w domu pani minister. Po zakończonym transferze pakietu, zrobimy podmianę i wszystko będzie w porządku. – Przesunęła rękę i stuknęła palcem w fotografię. Spojrzał.
– Dobrze. Dwa dni.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się i nakłuła opuszkę palca wskazującego. – Gdzie mam podpisać?
Bruno zachichotał.
– To już nie te czasy, moja droga. Ludzie się wycwanili. Robią transfuzje, faszerują się chemikaliami i potem mówią, że to nie ich krew. A w sądach, to wiesz jak jest. – Podsunął tablet. – Odcisk linii papilarnych, skan siatkówki oka, a odręczny podpis na ołtarzyk biurokracji.
Maksym odskoczył od drzwi i stanął wyprostowany. Przypominał gruntownie wykształconego lokaja (brakowało tylko liberii i staromodnej peruki). Sekundę później spotkał się ze spojrzeniem Bruna.
– Madame prosiła, abyś mi podał prywatny adres pani minister.
– Oczywiście – odpowiedział asystent, podszedł do biurka, zapisał potrzebne dane i wyrwał kartkę z notatnika. Podał papier. Bruno ukłonił się i odszedł. W drzwiach laboratorium stała Madame.
– Bruno! – krzyknęła za odchodzącym. – Nie zapomnij wysłać umowy do Lucjana.
Bruno przystanął i wzruszył ramionami.
– Nie martw się.
– Właśnie, że się martwię. – Madame zatrzymała na moment obracanie między palcami fotografii i spojrzała wymownie, raz na zdjęcie, raz na gościa. – A co jeśli w najbliższym czasie, będziesz zbyt mocno zajęty?
– No dobrze. – Bruno wyciągnął z kieszeni tablet i chwilę manipulował na ekranie. – Gotowe. Możesz spać spokojnie.
Madame złożyła usta w dzióbek i przesłała całusa.
– Kochany jesteś. Zajrzyj kiedyś.
– Nie kiedyś, tylko dokładnie za dziesięć lat – odpowiedział, odwzajemnił całusa, dmuchając w otwartą dłoń i zatrzasnął za sobą drzwi. Madame zwróciła się do asystenta: – Połącz mnie z panią minister.
Maksym spojrzał na zegarek.
– Dochodzi pierwsza w nocy, proszę pani. Zapewne już śpi.
Roześmiała się.
– Nie sądzę.
Rzeczywiście. Minister nie tylko nie spała, ale sprawiała wrażenie, jakby czekała na ten telefon. Maksym przełączył rozmowę do gabinetu, nie odłożył jednak słuchawki. Trzymał ją przy uchu, starając się za bardzo nie sapać.
– Jak mija noc, kochana?
– Dziękuję, nawet przyjemnie. Udało się?
– Tak, mam dla ciebie dwie doskonałe wiadomości.
– Boże, jak się cieszę.
– Po pierwsze mąż właśnie do ciebie leci, założę się, że niemal dosłownie. Tylko pilnuj go mocno, najlepiej przywiąż, żeby ci znów nie uciekł.
Maksym odsunął słuchawkę – pisk był naprawdę przeraźliwy. Kiedy nieco zelżał, usłyszał dalszy ciąg wypowiedzi Madame:
– A druga wiadomość to taka, że niebawem przygotuję specjalny kremik. Udoskonalona formuła.
Tym razem pisk radości trwał góra sekundę.
– A co potrafi?
– Cuda, kochana, cuda. Możesz wyrzucić stare zdjęcia. Zrobisz sobie nowe.– Śmiech Madame drażnił ucho nie mniej niż pisk minister.
Maksym ostrożnie odłożył słuchawkę. Usiadł na leżance i odruchowo sięgnął po pilota. Po sekundzie odłożył go – stracił ochotę na nurzanie się w plątaninie uczuć serialowych bohaterów – umysłem zawładnął lęk, którego w żaden sposób nie tłumił podsłuchany entuzjazm szefowej. Dotarło do niego, że choć jeszcze odległy, ale koniec jednak nadejdzie. Przez wszystkie lata u boku Madame był całkowicie wolny od tego uczucia. ”Dziesięć lat” pomyślał, „i co dalej? Co pocznę jak mi ją odbiorą? Dziesięć lat, to tylko mgnienie”.
Dziesięć lat później
– Dzień dobry.
Maksym oderwał wzrok od ekranu i niechętnie spojrzał na dwudziestokilkuletniego bruneta. Co prawda, dzień pracy już się rozpoczął, ale przerwanie oglądania pięć tysięcy siedemdziesiątego czwartego odcinka „Upadku gwiazdy” mogło zdenerwować. Szczególnie w sytuacji, gdy to ostatni odcinek i pięćdziesiąta minuta, czyli moment, kiedy zawiązuje się akcja. „Nie mógł przyjść dziesięć minut później?” pomyślał z wyrzutem. Jednak klient nasz pan, więc odpowiedział uprzejmie:
– A dzień dobry, dzień dobry. Pan po zapas kremiku, jak sądzę?
– Tak, dokładnie.
Maksym wskazał ręką na stojący przy drzwiach wejściowych regał.
– Najwyższa półka, pierwsza paczka z lewej. Proszę sobie wziąć.
Nacisnął „play” na pilocie, nie zwracając uwagi na asystenta. Dwie minuty później, znów musiał wcisnąć pauzę. Skrzypiące zawiasy, to od lat skuteczny system powiadamiania, że Madame wchodzi do sekretariatu. Rozmawiała przez telefon.
– Oj, moja kochana. Nie musisz mi mówić nic więcej. Doskonale to rozumiem. Skontaktuje się z tobą bardzo dyskretny dżentelmen.
Maksym skrzywił usta w uśmiechu, który wywołała nie tyle podsłuchana rozmowa, co mimochodem nasuwające się wspomnienie sprzed dziesięciu lat. Kiedy leżał na szezlongu, pogrążony w fatalistycznych wizjach przyszłości, poczuł na policzku chłodną dłoń Madame. „Maksymie, wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi, to tylko facet” powiedziała wtedy.
I miała rację. Zgodnie z umową, po dwóch dniach prawdziwy mąż wrócił do pani minister, a Bruno stanął w drzwiach sekretariatu po tygodniu. Przypominał obitego kijem psa – spuszczony wzrok, niespokojne palce rąk, które splatając się, sprawiały wrażenie bliskich wyłamania ze stawów i pytanie wypowiedziane stłumionym głosem: „Myślisz, że Madame, mogłaby mnie przyjąć?”
Przyjęła.
Długo rozmawiali, po czym Bruno dosłownie wystrzelił z gabinetu z energią pobudzonego buhaja. Początkowo myślał, że Madame poczęstowała go jakimś odżywczym specyfikiem, ale nie. Prawdę odkrył, gdy do obowiązków dołączyło przekazywanie nowym klientkom tajnego numeru telefonu. Nigdy więcej nie widział Bruna.
– Maksymie. – Głos szefowej przywrócił go do tu i teraz.
– Tak, proszę pani?
– Połącz mnie z sekretariatem Lucjana.
Sięgnął do szuflady po notes.
Madame uśmiechnęła się do migającej czerwonej lampki linii numer jeden. Podniosła słuchawkę. Spodziewała się „słucham” łączącej rozmowę sekretarki, a tymczasem dobiegł do niej operowy baryton:
– Tak?
– Dziś twój wielki dzień, Lucjanie. – Odpowiedziała jej cisza, mówiła więc dalej: – Informuję, ze nie będę robić cyrków ze sporządzaniem raportu rozbieżności. Czekam tylko na sprawozdanie Bruna. Podpisujemy i jestem wasza. – Ciszę w głośniku zastąpiło sapanie. – Lucjanie, jesteś tam?
– Jestem.
– O, to dobrze, już się martwiłam, że coś nas rozłączyło. To kiedy Bruno przyjdzie z raportem? – Mogłaby przysiąc, że usłyszała po drugiej stronie trzask przypominający pękanie drewnianego ołówka.
– Problem w tym, że nadal nie odnaleźliśmy Bruna.
– Jak to nadal? – krzyknęła, dziękując w duchu, że to tylko rozmowa telefoniczna i Lucjan nie widzi jej twarzy. – Nie sądzisz chyba…
Musiała odsunąć słuchawkę od ucha. Lucjan podniósł głos:
– Nie udawaj idiotki. Myślisz, że uwierzyliśmy ci na słowo? Sprawdziliśmy. Wiemy, że go nie ukrywasz. Szukamy dalej.
Roześmiała się w duchu i powiedziała na głos:
– Chcesz mi powiedzieć, że uciekł wam szef działu rekrutacji i przez dziesięć lat go nie znaleźliście?
Sapanie w słuchawce stało się nieznośnie intensywne.
– Znajdziemy go.
„Akurat”, uśmiechnęła się. „Zmień politykę personalną w firmie, to nie będą uciekać”.
– Ale co z naszą umową?
– Do czasu podpisania aneksu, zgodnie z regulaminem, usługi świadczone są bezterminowo. Dobrze o tym wiesz.
– No tak, rzeczywiście. Zapomniałam. – W tej chwili pożałowała, że nie kazała Maksymowi wstawić do lodówki szampana. Oczyma wyobraźni widziała korek odbijający się od sufitu i strumień piany lejącej się na podłogę.
Milczeli.
Lucjan odezwał się pierwszy.
– Podeślę Andrzeja w sprawie aneksu.
– Świetny pomysł – odparła z entuzjazmem. – Zobaczmy. – Zaszeleściła kartkami kalendarza. – Poczekaj. Tutaj nie… tu też nie bardzo. Wiesz, mam pomysł. Odezwę się, jak znajdę chwilę. Może być?
Odpowiedział trzask odkładanej słuchawki.
„Nie wiem, kto ci kiedyś podpowiedział, by wprowadzić w firmie celibat, ale uwielbiam tego pożytecznego idiotę”, roześmiała się w głos a myśli przekierowały uwagę na Maksyma.
Wstała od biurka i przeszła do stanowiska doświadczalnego. Ponadczasowa retorta górowała nad ustawionymi w rzędach szklanymi zlewkami, kolbami i cylindrami. Otworzyła szufladę i wyciągnęła flakonik opatrzony czerwonym napisem: „Pakiet Power”.
– Maksymie!
Nie odczuwał zmęczenia. To prawda, napracował się i to bardzo – pot wciąż perlił się na jego piersi – ale miał wyśmienitą kondycję. Uwalnianie wulkanu endorfin wspomagało poczucie dumy. Kuracja Madame otworzyła nowy rozdział także i w jego życiu.
Obrócił się na bok i wsparł na łokciu. Dotknął włosów szefowej. Uśmiechnęła się przez sen.
„To tylko kobieta”, pomyślał.
Zasnął snem spełnionego człowieka.