- Opowiadanie: Ostafi - Inwazja

Inwazja

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Inwazja

Rufiański statek bojowy był olbrzymi, mroczny i groźny. Pancerz pokrywający okręt lśnił i opalizował w świetle pobliskich gwiazd, zlewając się z czarną głębią kosmosu, podczas gdy ten mroczny wytwór odległej technologii dokował na orbicie planety Badaam w układzie podwójnym Hipparcos. Nie miał czekać tam długo. W jego wnętrzu trwały ostatnie, gorączkowe przygotowania. Czuć było podniecenie załogi, przemieszane ze strachem tych weteranów, którzy wiedzieli, że podbój kolejnej planety będzie z pewnością kosztować życie wielu z nich i ich  kolegów.

Badator pierwszego stopnia Shankh stał na mostku kapitańskim i przez panoramiczną szybę przyglądał się głównemu pokładowi ładunkowemu, na którym trwała gorąca krzątanina milionów Rufianów i sprzymierzonych z nimi bezmyślnych, wszystkożernych Katrydów. Mrównice, które tworzyły najniższą klasę w każdej termitierze, kończyły załadunek na pokład, tocząc z mozołem po rampach ostatnie kule pełne zapasów i broni.

Badator spojrzał na stojącego obok niego midibadatora, którego przydzielono mu do załogi w ostatniej chwili, co zdecydowanie mu się nie podobało. Nie miał okazji poznać go wcześniej, więc nieufnie obserwował go w milczeniu, zwłaszcza że nowy podoficer nie miał jeszcze czarnego pancerza. Jego chitynowe ciało pięknie wprawdzie opalizowało w półmroku, świadcząc o wysokim rodzie młodszego oficera, niemniej głęboki fiolet daleki był jeszcze od dojrzałej czerni, co oznaczało że nowy członek załogi nie przeszedł jeszcze ostatniej wylinki, która pozwalałaby mu założyć własną termitierę i stawać w szranki na zgromadzeniu badatorów.

– Dam mu szansę – Pomyślał kapitan – Ale jeśli się nie sprawdzi, zjem jego głowę, przejmę jego termitierę i jego samice. Jeśli zrobi cokolwiek wbrew moim rozkazom, jeśli choć cieniem niekompetencji lub niesubordynacji zagrozi naszej misji, nie obroni go nawet wielka Neer, ani nawet potężny Mulitog. Oderwę mu wszystkie odnóża, każde po kolei połamię i rozedrę, a głowę zjem!

Badator pierwszego stopnia Shankh był bardzo odpowiedzialny i poważny i nigdy nie rzucał słów na wiatr. Nie bez powodu powierzono mu tak ważną misję. Podlegał mu cały Marak Akh Garum – największy rufiański statek bojowy, nazywany czasem gwiazdą śmierci ze względu na swoje niewyobrażalne rozmiary i moc pozwalającą unicestwiać nie tylko obce floty kosmiczne, ale i całe planety. Dlatego teraz stał na mostku i doglądał załadunku. Niczego nie mógł już zmienić, ani tym bardziej nie chciał. Kolejne transportery dowoziły rzesze Rufianów na pokład. Ich długie, czarne szeregi wylewały się na pokład i niknęły sprawnie w czeluściach statku. Tępi acz silni Katrydzi, kierowani przez rufiańskich nadzorców, przetaczali swoje ciężkie cielska i ruszali nerwowo czułkami na wszystkie strony, próbując wyczuć ślad jedzenia. W tym miejscu nie mogli go jednak znaleźć, bo cały pokład zapełniony był wyłącznie bronią.

Shankh spojrzał z dumą na olbrzymie blastery, z których był zwłaszcza dumny i od których oczekiwał największej skuteczności w zbliżającej się wojnie. Fascynowała go ich technologia, której do końca nie rozumiał. Kiedyś sam z ciekawości pofatygował się nawet do termitiery, która je produkowała, by zobaczyć jak ładowano je porcją gazu będącego w stanie ciekłym, następnie skupiano światło za pomocą specjalnych soczewek, by zmagazynować energię we wnętrzu broni. Naładowany blaster strzela z olbrzymią prędkością wiązką, która jest mieszaniną sprężonego gazu i światła. Shankh nie rozumiał do końca mechanizmów zamiany energii fotonicznej na kinetyczną, niemniej widział jaką siłę rażenia miała ta broń. Tym bardziej nie rozumiał też działania maserów. Wiedział ze szkolenia, jeszcze w pierwszej termitierze wojskowej, że urządzenia te wzmacniają mikrofale przez zjawisko emisji wymuszonej w atomach i wytwarzają wiązkę spójnych mikrofal o kierunkowym ładunku energii. Nie musiał tego wszystkiego jednak wiedzieć. Po wylądowaniu nie weźmie nawet udziału w inwazji. Jego zadaniem było bezpiecznie poprowadzić statek kosmiczny przez mrok nadrzeczywistości i zmaterializować go u celu. Do tego, prawdę mówiąc, nie potrzebował żadnej wiedzy.

Badatorem pierwszego stopnia, prowadzącym statek taki jak Marak Akh Garum, mógł być tylko osobnik wyjątkowy, który nie musiał posiadać żadnego szczególnego wykształcenia. Niezbędna za to była iskra, którą wielka Neer dawała wybranym, dzięki czemu w całkowitej ciemności, w której pogrążona jest nadrzeczywistość i w której wszyscy inni członkowie załogi spoczywają w całkowitym śnie, z którego budzą się rozkojarzeni i z bólem głowy, on badator pierwszego stopnia prowadzi statek pewną ręką dzięki wrodzonej intuicji i parapsychicznym zdolnościom, których nikt nie próbował i nie potrafił wytłumaczyć.

Dzięki takim wyjątkowym osobnikom podróż przez nadrzeczywistość jest zaledwie chwilą, choć zdarzało się na samym początku podboju wszechświata, że chwila ta dla niektórych stawała się wiecznością. Każdy Rufianin wie, że nigdy nie odnaleziono wielu zaginionych statków z pierwszego okresu podboju kosmosu. Można przypuszczać że ówcześni badatorzy budzili się z transu, w którym prowadzili statek, albo wręcz przeciwnie zasypiali snem, który spowijał pozostałych członków załogi. Jedno i drugie prowadziło do nieuchronnej katastrofy, która nie pozostawiała żadnych świadków. W przypadku najnowocześniejszej rufiańskiej gwiazdy śmierci nikt nie mógł pozwolić sobie na taki błąd, dlatego wybór musiał paść na Shankha, który był najlepszym badatorem pierwszego stopnia w całej flocie. Czuł na sobie tę odpowiedzialność i wiedział, że w jego osobie skupia się jak w soczewce nadzieja imperialnej floty, a tym bardziej obawy milionów członków załogi na pokładzie, zwłaszcza że czekająca ich tym razem podróż była naprawdę długa i pełna niewiadomych.

Planeta, która była celem inwazji znajdowała się w bardzo odległym układzie planetarnym na skraju Drogi Mlecznej, składającym się z niedużej gwiazdy i powiązanych z nią grawitacyjnie ośmiu planet. Na trzeciej planecie od małej, żółtej gwiazdy rozwinęło się życie, a wraz z nim cywilizacja. Jak tylko mieszkańcy planety Badaam odebrali pierwsze sygnały radiowe i elektromagnetyczne, dobiegające z nieznanej im niebieskiej planety, rozpoczęli przygotowania do jej podboju. Strategia przetrwania ich płodnego gatunku była bardzo brutalna i prosta. Musieli zniszczyć każdą napotkaną cywilizację w zarodku, by na podbitej planecie stawiać kolejne termitiery i rozwijać nowe roje swojego gatunku, którego liczebność szła już w setki miliardów. Rufianie nie znosili konkurencji w kosmosie. Dlatego i tym razem, jak wiele razy wcześniej, bez zbędnego namysłu, rezygnując z wcześniejszego wysłania misji badawczej, przygotowali armię inwazyjną i swój największy statek bojowy.

– Niechaj chroni cię wielka Neer! – Rozmyślania przerwał mu Kaneer Ka Chank, kapłan bogini Neer. Shankh nie przepadał za nim. Wprawdzie kapłan mógł pochwalić się czarnym, chitynowym pancerzem, jednak sposób w jaki splatał przednie odnóża chwytne, a może sposób w jaki kolebał się idąc na czterech tylnych odnóżach krocznych, a może dźwięk jaki wydawały jego szczękoczułki po prostu irytowały Szankha.

– Chwała wielkiej Neer – Odpowiedział, licząc że kapłan nie będzie chciał kontynuować rozmowy. Rzeczywiście, ten nie zdążył nawet odpowiedzieć, bowiem w tym momencie na mostek wszedł Kamul Ka Chank, kapłan potężnego i okrutnego Mulitoga. Co oczywiste, kapłani obu bogów się nienawidzili i gdyby tylko mogli zachować się jak młodzi Rufianie w szkolnych termitierach, powyrywaliby sobie odnóża, skrzydełka czy czółki w bezpośredniej walce. Nie mogąc sobie na to pozwolić, zwalczali się jednak intrygami, kopiąc pod sobą dołki, donosząc na siebie wzajemnie do dowództwa floty czy po prostu obgadując obrzydliwie w swoich rojach. Wiedząc z doświadczenia jak wygląda rywalizacja kapłanów zwaśnionych religii, admiralicja zdecydowała ostatecznie, że na każdą z misji bojowych może lecieć albo kapłan wielkiej Neer albo też kapłan potężnego Mulitoga. W przypadku tej misji odstąpiono jednak od tej zasad, powierzając los jednostki i święty spokój Badatora obu kapłanom na raz. Shankh lubił wprawdzie nie tylko walczyć, ale i patrzeć na każdą walkę, jednak w tym momencie nie ona mu była w głowie, skłonił więc odwłok w uprzejmym geście w stronę obu kapłanów i pozdrowił ich wszystkimi czterema wolnymi odnóżami.

Kaneer Ka Chank schylił głowę przed Kamul Ka Chankiem z pozornym szacunkiem, jednak podniósł ją w górę tak szybko, że tamten musiał ze zgrzytem odnóży odskoczyć, by nie zostać uderzonym w dolne szczękoczułki. Stracił przy tym równowagę i musiał podeprzeć się o chitynową ścianę kabiny. Już miał złożyć głośny protest wobec tak jawnego ataku na majestat swojego boga, gdy kolejny midibadator wszedł na mostek z meldunkiem.

– Badatorze Schankh, ładunek zakończony! Informuję też, że ostatnią partię laserów, która nie zmieściła się w magazynach, rozlokowałem na pustym pokładzie medycznym!

– Dobrze – Krótko skwitował kapitan i z widoczną wdzięcznością spojrzał na podoficera. Ten nie wiedział, że sympatię zwierzchnika wzbudziła nie jego inicjatywa logistyczna, lecz prosty fakt zażegnania kłótni pomiędzy kapłanami.

– Wszystko gotowe, zatem ruszajmy i poczynajmy z sukcesem w imię wielkiej Neer i potężnego Mulitoga! – Badator Shankh skłonił się raz jeszcze w stronę obu kapłanów, po czym odwrócił się z chrzęstem swojego pancerza do przyrządów nawigacyjnych. Ujął swoimi czterema kończynami pałąki sterownicze i ścisnął je mocno, pewny swoich możliwości, siły i kompetencji, po czym zamknął oczy i nie uprzedzając nikogo choćby najmniejszym gestem, ruszył wraz całym statkiem w mrok. Gdy tylko zamknął oczy i mocą swojej woli poruszył olbrzymim statkiem, wszyscy zapadli w trans, a on – nawigator, kapitan i pan życia i śmierci, samotny w swym zadaniu i sam wobec głębi kosmosu, rozpoczął swoją misję.

Nie czuł niczego wokół siebie, nie czuł też głodu ani pragnienia. Sam nie wiedział jak długo trwał lot przez nadrzeczywistość. Nawigując z zamkniętymi oczami nie widział gwiazd, mgławic, planet, komet czy galaktyk, które mijali. Nie widział lodowych asteroid, kosmicznej zorzy, gazowych olbrzymów, czarnych dziur i wszystkich innych cudów wszechświata, które rufiański statek mijał w swym cichym locie. Doskonale czuł je za to wszystkie swoją podświadomością, która idealnie zgrana z nadrzeczywistością pozwalała mu bezpiecznie prowadzić statek przez bezkresną otchłań, unikając zderzenia z mijanymi ciałami niebieskimi czy innymi pułapkami czyhającymi w ciemnościach.

Po jakimś czasie, którego nikt nie potrafił zmierzyć, poczuł intuicyjnie, że statek zbliża się do celu. Widział oczami swojej podświadomości planetę, która była ich celem, jednak w otaczającej ich nadrzeczywistości była ona tylko zamazanym cieniem. Widząc zaledwie zarysy lądów i szczyty gór, licząc że nie wylądują na wodzie, bagnach czy w czynnym wulkanie, zmaterializował stację bojową na powierzchni planety. Z charakterystycznym błyskiem i cichym gwizdem wypychanego powietrza kulisty statek kosmiczny pojawił się tuż nad powierzchnią ziemi.

I w tej samej chwili został doszczętnie zniszczony. W jednej chwili został cały zgnieciony i zdruzgotany, po czym olbrzymią siłą odrzucony na bok. Milionowa armia Rufianów i sprzymierzonych z nimi Katrydów zginęła równie szybko jak badator pierwszego stopnia Shankh, który nie usłyszał już nawet głosu dobiegającego gdzieś z góry.

– Fredzio, zostaw to! Wypluj! Co to jest? Jakaś oślizgła kulka! A fe! Niedobry piesek! – Uwagę drobnej blondynki też przed chwilą zwrócił dziwny błysk w trawie, ale to jej młody cocker spaniel był szybszy i nieupilnowany chapnął zębami tę małą kulkę, która teraz rozgryziona przez niego i wypluta, ociekająca ciemną mazią i śmierdząca, leżała bez ruchu w trawie. Dziewczyna wzruszyła ramionami i pociągnęła smycz. To było gorące popołudnie, a ona miała ochotę na lody, poszła więc szybkim krokiem w stronę najbliższe budki, a Fredzio podreptał za nią, radośnie machając ogonem.

Koniec

Komentarze

Według mnie dobre opowiadanie. Fajne opisy obcych form życia. Dobrze się czytało :) No a zakończenie super!!!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Jakiś pomysł jest. Końcówka nawet zaskoczyła, choć mam spore wątpliwości, jeśli chodzi o dziury logiczne. Powiedz mi, jak to jest możliwe, że mała kuleczka pełna mikroskopijnych istot była w stanie niszczyć całe planety? To w zasadzie jeszcze przełknąłbym, ale brak świadomości skali u rozwiniętych istot jest naiwny do bólu. Jakie oni planety wcześniej podbijali? Jakieś kuleczki wielkości, powiedzmy piłki do koszykówki? Więc to nie były planety. Chyba, że statek po dotarciu na Ziemię w jakiś niezrozumiały sposób skurczył się i stąd jego zagłada. Ale z tekstu nie wynika nic podobnego.

Czytając zauważyłem kilka odniesień do Star Warsów, trochę Starcraft mi się momentami przypominał, trochę – ze względu na naturę obcych – “Wyjście z cienia” Zajdla i w jednym momencie “Drugie odkrycie ludzkości” Cordwainera Smitha.

Jednak te dziury logiczne, kilka literówek oraz dziwne sformułowania (ruszajmy i poczynajmy z sukcesem, albo: z których był zwłaszcza dumny i od których oczekiwał największej skuteczności w zbliżającej się wojnie) przeszkadzały w odbiorze.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Hejka!

Przede wszystkim – mi lepiej czytałoby się, gdybyś podzielił ten tekst na mniejsze akapity. Naprawdę niekiedy oczy się męczą ;p 

Kolejna techniczna uwaga:

Niezbędna za to była iskra, którą wielka Neer dawała wybranym, dzięki czemu w całkowitej ciemności, w której pogrążona jest nadrzeczywistość i w której wszyscy inni członkowie załogi spoczywają w całkowitym śnie, z którego budzą się rozkojarzeni i z bólem głowy, on badator pierwszego stopnia prowadzi statek pewną ręką dzięki wrodzonej intuicji i parapsychicznym zdolnościom, których nikt nie próbował i nie potrafił wytłumaczyć.

→ To jest jedno zdanie.

Cały tekst bazuje na przydługich zdaniach. Również zalecałbym budować je w sposób krótszy, przez co unikniesz powtórzeń. 

Kolejna sprawa: Dialogi. 

– Chwała wielkiej Neer – Odpowiedział, licząc że kapłan nie będzie chciał kontynuować rozmowy.

→ odpowiedział

To chociażby przykład. Musisz nad nimi popracować, a będzie tylko lepiej. 

Fabularnie niestety mnie nie porwało, ale pewnie znajdą się ludziska co w tym gatunku znajdą coś dla siebie. Jednak aby tak było, musi być równowaga ze stylistyką. 

Pozdro! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Ciekawe zakończenie i pomysł na bohaterów. Nie obraziłbym się na więcej fabuły w pierwszej części tekstu.

Nowa Fantastyka