- Opowiadanie: Outta Sewer - Wstrząs

Wstrząs

Opowiadanie, które narosło wokół motywu podróży w czasie, który przyszedł mi do głowy dawno temu.

Podziękowania dla Oidrin za betowanie :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wstrząs

“There is no mercy

Just sweat, blood and steel

Leave do­ubts be­hind

Just aim, shoot and KILL”

 

Wy­ma­lo­wa­ne na po­ro­wa­tym be­to­nie strzał­ki wska­zy­wa­ły za­wod­ni­kom drogę we wnę­trzu sze­ro­kie­go ko­ry­ta­rza. Jego środ­kiem szła gę­sie­go piąt­ka pre­ten­den­tów, pro­wa­dzo­na przez ak­tu­al­ne­go mi­strza Time Trial To­ur­na­ment, ogo­rza­łe­go trzy­dzie­sto­pa­ro­lat­ka o su­ro­wych ry­sach, głę­bo­ko osa­dzo­nych oczach i ciele za­wo­do­we­go wre­stle­ra. Przed do­tar­ciem do celu po­pra­wia­li mo­co­wa­nia ekwi­pun­ku, za­gry­za­li nerwy gu­ma­mi ze sty­mem lub po­wta­rza­li w pa­mię­ci roz­kład obiek­tów na are­nie.

Idący na czele grup­ki męż­czy­zna miał zgoła inne po­dej­ście, bowiem pre­fe­ro­wał wy­ci­sza­nie się przed walką i towarzyszącą jej otoczką, po­przez – jak sam to okre­ślał w wy­wia­dach – “roz­my­śla­nie o ni­czym”. Tym razem za­uwa­żył, że bez sensu jest wska­zy­wanie kie­ru­nku w miej­scu po­zba­wio­nym bocz­nych przejść. Po­my­ślał o tych wszyst­kich ra­zach, kiedy zmie­rzał tędy do pierw­sze­go miej­sca po­dium – świe­cą­ce ja­skra­wo­zie­lo­nym ob­ry­sem pik­to­gra­my były czymś nowym. Ko­lej­ny ele­ment de­ko­ra­cyj­ny bez prak­tycz­ne­go za­sto­so­wa­nia, do­da­ny w celu wi­zu­al­ne­go pod­krę­ce­nia show. Efekt ko­lej­ne­go skoku po­pu­lar­no­ści roz­gry­wek, po za­le­ga­li­zo­wa­niu trans­mi­sji na żywo przez wła­dze Unii Pa­na­zja­tyc­kiej. Kwe­stią czasu było po­ja­wienie się za­wod­ni­ków bie­ga­ją­cych, ku ucie­sze sko­śno­okich fanów, w stro­jach bo­ha­te­rów z anime albo za­ku­rzo­nych lecz nadal kul­to­wych po­ke­mo­nów, czy cze­go­kol­wiek in­ne­go, wpa­so­wu­ją­ce­go się w azja­tyc­kie upodo­ba­nie dziw­no­ści.

Do­tar­li do końca i za­trzy­ma­li się, ocze­ku­jąc na wej­ście.

Gro­dzie roz­su­nę­ły się cicho, odsłaniając han­gar, na środ­ku któ­re­go stał krąg szkla­nych ko­mór chro­no­por­ta­cyj­nych. Każdy z sze­ściu dwu­me­tro­wych, wal­co­wa­tych po­jem­ni­ków za­czo­po­wa­ny był skom­pli­ko­wa­ną ma­szy­ne­rią, pod­pię­tą gru­by­mi war­ko­cza­mi kabli do ogrom­nych ge­ne­ra­to­rów pola TT. Ich wierz­choł­ki gi­nę­ły w ciem­no­ści ponad za­wie­szo­ny­mi pod su­fi­tem ha­lo­ge­na­mi.  Wokół stały pul­pi­ty ste­row­ni­cze, sta­no­wi­ska kon­tro­l­ne i mo­ni­to­ry, po­mię­dzy któ­ry­mi krą­ży­li lu­dzie w bia­łych ki­tlach i kom­bi­ne­zo­nach. Mru­ga­li za­baw­nie pod za­sło­na­mi pół­prze­zro­czy­stych in­ter­fej­sów sak­a­dycz­nych. Na każ­dym ro­bo­czym uni­for­mie wid­nia­ło czar­ne logo Fe­de­ra­cji TTT – okrąg, zło­żo­ny z dzie­się­ciu sty­ka­ją­cych się ze sobą mniej­szych okrę­gów. Uprosz­czo­ny sche­mat struk­tu­ry czasu.

Cy­pher, bro­nią­cy mi­strzow­skie­go ty­tu­łu w dzi­siej­szym fi­na­le, przy­po­mniał sobie dzień, w któ­rym zo­ba­czył te szkla­ne tuby po raz pierw­szy. Na po­cząt­ku ka­rie­ry na sam ich widok odczuwał pod­nie­ce­nie, wal­czą­ce ze stra­chem o pierw­sze miej­sce w wa­go­ni­ku emo­cjo­nal­ne­go rol­ler­coa­ste­ra. Jednak po la­tach spę­dzo­nych na are­nie nie czuł już ni­cze­go, oprócz po­trze­by ostat­nie­go zwy­cię­stwa.

By w chwale odejść na za­słu­żo­ną eme­ry­tu­rę nie­po­ko­na­nym. 

 

***

 

„Oto wasze ry­dwa­ny, które za­wio­zą was ku sławie i bo­gac­twu.”

Do­kład­nie ta­ki­mi pre­ten­sjo­nal­ny­mi sło­wa­mi Hen­dricks chciał prze­ko­nać przy­szłych za­wod­ni­ków do udzia­łu w swoim pro­jek­cie. Jego pulch­na, upier­ście­nio­na dłoń wska­zy­wa­ła na ko­mo­ry chro­no­por­ta­cyj­ne, a sztucz­ny uśmiech ma­lo­wał się na gru­bych, mię­si­stych ustach upo­dab­nia­ją­cych go do blob­fi­sha. Na­la­na twarz z kar­to­flo­wa­tym nosem i ga­la­re­to­wa­ty­mi po­licz­ka­mi tylko po­głę­bia­ła to po­do­bień­stwo.

To było tego sa­me­go dnia, kiedy Cypher zgło­sił się jako ochot­nik do ta­jem­ni­cze­go przed­się­wzię­cia o kryp­to­ni­mie „Respawn”, za­kła­da­ją­ce­go wy­ko­rzy­sta­nie tech­no­lo­gii te­le­por­ta­cji tem­po­ral­nej w ce­lach roz­ryw­ko­wych. Ale o tym do­wie­dział się do­pie­ro po pod­pi­sa­niu od­po­wied­nich pa­pier­ków.

Po­mysł wy­da­wał się sza­lo­ny, lecz jego twór­ca – mul­ti­mi­liar­der ze szczy­tu listy For­bes’a – wie­rzył,  że przy­nie­sie on nie­bo­tycz­ne zyski. I miał w tym wzglę­dzie cał­ko­wi­tą rację. Lu­dzie za­ko­cha­li się w nowym spo­rcie, choć nie obyło się bez kon­tro­wer­sji. Naj­po­waż­niej­sza do­ty­czy­ła etycz­no­ści krwa­wej roz­ryw­ki. Druga w ko­lej­no­ści – boj­ko­tu całej idei przez różne śro­do­wi­ska re­li­gij­ne.

„Hen­dricks – Nie je­steś Bo­giem!”  „TTT = 666”  „Ra­tuj­cie swoje dusze!”  

Ta­ki­mi slo­ga­na­mi krzy­cza­ły trans­pa­ren­ty pro­te­stu­ją­ce­go pod głów­nym bu­dyn­kiem firmy tłumu. A potem prze­sta­ły krzy­czeć, roz­ma­za­ne wodą z ar­ma­tek za­mon­to­wa­nych na po­li­cyj­nych gra­vi­por­te­rach. Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie spłu­ki­wa­nych sil­ny­mi stru­mie­nia­mi re­li­gij­nych fa­na­ty­ków, rze­ko­mo za­in­te­re­so­wa­nych losem jego duszy.

Byli też tacy, któ­rzy za­rzu­ca­li mar­no­traw­stwo po­ten­cja­łu prze­ło­mo­wej tech­no­lo­gii, za­przę­gnię­tej do kie­ra­tu show­biz­ne­su. Jed­nak to masy de­cy­do­wa­ły o tym, czego chcą i wy­bra­ły TTT, spy­cha­jąc za­rów­no aka­de­mic­kie dys­ku­sje, jak i joj­cze­nia przy­wód­ców re­li­gij­nych na mar­gi­ne­sy czasu an­te­no­we­go i świa­do­mo­ści spo­łecz­nej. Wnio­ski pły­ną­ce z bi­lan­su eko­no­micz­ne­go prze­pro­wa­dzo­ne­go po pierw­szym se­zo­nie po­kry­wa­ły się z upodo­ba­nia­mi tłu­mów. Bez spe­cjal­ne­go za­sko­cze­nia dla pre­ze­sa i ak­cjo­na­riu­szy.

 

***

 

Za­wod­ni­cy, po­słusz­ni wy­tycz­nym tech­ni­ków, skie­ro­wa­li się do przy­dzie­lo­nych komór.

Cy­pher przy­wo­łał ko­lej­ne wspo­mnie­nie z po­cząt­ków swo­jej ka­rie­ry: ni­skie­go czło­wiecz­ka w brud­nych, prze­tar­tych dżin­sach i po­pla­mio­nej fla­ne­lo­wej ko­szu­li, prowadzącego obo­wiąz­ko­wy dla re­kru­tów wy­kład z pod­staw chro­no­me­cha­ni­ki i struk­tu­ry cza­so­prze­strze­ni.

Pa­mię­tał, jakie ne­ga­tyw­ne wra­że­nie zro­bił na nim nie­chluj­ny wy­gląd pro­fe­so­ra Ka­re­lia­na, ge­nial­ne­go wy­na­laz­cy tech­no­lo­gii po­dró­ży w cza­sie, oraz to, jaką pasją roz­brzmie­wał jego głos w nie­wiel­kiej salce zaj­mo­wa­nej przez przy­szłych za­wod­ni­ków, znudzonych nim wybrzmiały pierwsze słowa starszego mężczyzny.

 

***

 

Dro­dzy pań­stwo, za­po­mnij­cie o tym, co wam mó­wio­no o cza­sie. Chyba, że ni­cze­go wam nie mó­wio­no, wtedy wy­star­czy że bę­dzie­cie słu­chać. – Po­cho­dzą­cy z Bał­ka­nów na­uko­wiec od­chrząk­nął w przy­ło­żo­ną do ust zwi­nię­tą pięść.

Ale do rze­czy. Kilka lat temu od­kry­to, że czas jest jak łań­cuch. – Od­wró­cił się do wi­szą­cej za nim ta­bli­cy. Szyb­ki­mi, ko­li­sty­mi po­cią­gnię­cia­mi na­kre­ślił sze­reg trzech sty­ka­ją­cych się okrę­gów. – Skła­da się z ogniw, bę­dą­cych pę­tla­mi. Każda z nich ma dłu­gość, żeby wam nie mie­szać podam w przy­bli­że­niu, trzech minut i czter­na­stu se­kund.

Każde z tych ogniw ma dwa punk­ty styku. Pa­syw­no – ak­tyw­ny, zwany po­ło­wicz­nym. – Na środ­ko­wym okrę­gu wska­zał punkt łą­czą­cy go z ko­lej­nym. – Przez który mo­że­my od­bie­rać ma­te­rię z prze­szło­ści.

Oraz ak­tyw­no-pa­syw­ny, na­zy­wa­ny cał­ko­wi­tym, któ­rym w prze­szłość może po­dró­żo­wać tylko in­for­ma­cja. – Ude­rzył w punkt prze­ciw­le­gły do pierw­sze­go, w któ­rym pętla łą­czy­ła się z po­przed­nią. Pod wpły­wem na­ci­sku trzy­ma­na w ręce kreda skru­szy­ła się  i biały pył ob­sy­pał zło­te­go neoro­le­xa, wy­sta­ją­ce­go spod kra­cia­ste­go man­kie­tu. Ten ga­dżet ewi­dent­nie kłó­cił się z resz­tą jego wi­ze­run­ku.

 Trans­port jest moż­li­wy tylko dla obiek­tu, który w prze­szło­ści mak­sy­mal­nie od­da­lo­nej od te­raź­niej­szo­ści o trzy­dzie­ści dwie mi­nu­ty i dwa­dzie­ścia se­kund, znaj­do­wał się w ko­mo­rze trans­la­cyj­nej. Póź­niej mo­że­my go za­bie­rać z ko­lej­nych prze­szłych pętli, prze­no­sząc z punk­tów styku cał­ko­wi­te­go, od­da­lo­nych od sie­bie o… Ile? – Uniósł czar­ną brew, naj­wy­raź­niej ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi. Jak można się było spo­dzie­wać, żadna nie na­de­szła. Po­tarł po­kry­te kil­ku­dnio­wym za­ro­stem po­licz­ki zo­sta­wia­jąc na nich py­li­ste smugi i sam od­po­wie­dział na za­da­nie py­ta­nie.

O trzy mi­nu­ty i czter­na­ście se­kund. Aż nie do­trze­my do puntu ze­ro­we­go, z któ­re­go le­piej ni­cze­go nie za­bie­rać. Ale o tym póź­niej. Trze­ba tra­fić w do­kład­nie wy­li­czo­ne miej­sce styku po­ło­wicz­ne­go danej pętli, by wy­sła­ny w prze­szłość sy­gnał au­to­ma­tycz­nie uru­cho­mił apa­ra­tu­rę, która ze styku cał­ko­wi­te­go po­sy­ła obiekt do przo­du, wzdłuż ko­lej­nych ogniw. Przy czym mo­ment wy­sła­nia sy­gna­łu i po­ja­wie­nia się du­pli­ka­tu w te­raź­niej­szo­ści nie jest de­ter­mi­no­wa­ny żad­nym cza­so­wym in­ter­wa­łem, bo­wiem w nowej, two­rzą­cej się do­pie­ro pętli, ma­szy­na pełni wy­łącz­nie funk­cję od­bior­ni­ka. – Pró­bo­wał skre­ślić środ­ko­wy krąg. Nad­wy­rę­żo­ny uło­mek kredy roz­padł się od razu po przy­ło­że­niu do black­bo­ar­du. Nie za­da­jąc sobie trudu ro­zej­rze­nia się za nowym, starł pętlę rę­ka­wem.

W tam­tym ogni­wie obiekt prze­sta­je ist­nieć. Więc nie­moż­li­we staje się za­bra­nie go z niego po­now­nie. Dzię­ki temu ja­ka­kol­wiek in­ge­ren­cja w prze­szło­ści nie ma wpły­wu na obiek­tyw­ną te­raź­niej­szość, po­nie­waż do­ko­ny­wa­ne zmia­ny nie obej­mu­ją ca­łe­go kon­ti­nu­um, a je­dy­nie po­je­dyn­cze ogni­wo czasu.

Wi­dzi­cie, że już na samym po­cząt­ku mamy kilka pa­ra­dok­sów. – Za­plótł ręce za ple­ca­mi i wy­su­nął łysą głowę w spo­sób, w jaki mógł­by to zro­bić gołąb. Jakby spraw­dzał, czy wi­dzi­my. Więk­szość z nas nie wi­dzia­ła. – Mo­gli­by­ście za­py­tać: skąd wiemy, że te­raź­niej­szość to te­raź­niej­szość?Roz­ło­żył bez­rad­nie ręce i załamał je gwał­tow­nie, ude­rza­jąc dłońmi o uda. 

Nie wiemy!  A teraz, dro­dzy pań­stwo, przej­dzie­my do trud­niej­szych za­gad­nień. Pa­ra­doks…

 

Cy­pher pa­mię­tał każdy gest i słowo, tak jakby wi­dział i sły­szał je w tej chwi­li. Tak szcze­gó­ło­we wspo­mnie­nia za­wdzię­czał ej­de­tycz­nej pa­mię­ci, która była jego cechą wro­dzo­ną. Dzię­ki niej był rów­nież mi­strzem, po­nie­waż po­zwa­la­ła mu z fo­to­gra­ficz­ną do­kład­no­ścią za­pa­mię­ty­wać układ tur­nie­jo­wych aren. To była jego naj­więk­sza prze­wa­ga, którą bez­li­to­śnie wy­ko­rzy­sty­wał pod­czas roz­gry­wek, kiedy inni zawodnicy dla po­dob­ne­go efek­tu ła­do­wa­li swoje or­ga­ni­zmy sty­mem – le­gal­nym środ­kiem do­pin­go­wym, zwięk­sza­ją­cym moż­li­wo­ści mózgu w za­kre­sie przy­swa­ja­nia i za­pa­mię­ty­wa­nia in­for­ma­cji.

 

***

 

Prze­szklo­ne włazy komór za­mknę­ły się z sy­kiem si­łow­ni­ków.

W środ­ku było na tyle miej­sca, by po­mie­ścić czło­wie­ka w peł­nym ekwi­pun­ku wyj­ścio­wym i nie­wy­god­ną ła­wecz­kę. Zawodnicy mówili o nich „cele śmier­ci”, lecz w wy­wia­dach i pod­czas pu­blicz­nych wy­stą­pień za­ka­za­no im uży­wać tego okre­śle­nia, aby dodatkowo nie gor­szyć opi­nii pu­blicz­nej.

Wszy­scy wier­ci­li się i obi­ja­li o ścian­ki, szu­ka­jąc w klau­stro­fo­bicz­nych wnę­trzach odro­bi­ny kom­for­tu. Nikt na razie się nie od­zy­wał. Tylko Ka­li­ban, ab­sur­dal­nie wiel­ki Szkot z rudą kitką na czub­ku głowy, mruk­nął coś stan­dar­do­wo o sar­dyn­kach w pusz­ce i ude­rzył pię­ścią w ledwo do­mknię­ty właz.

Przy­ga­sły świa­tła. Za­pach po­wie­trza wy­raź­nie się zmie­nił, mie­sza­jąc ze sobą nuty ozonu i elek­trycz­no­ści. Na ho­lo­gra­ficz­nych licz­ni­kach w każ­dej z komór za­mru­ga­ły po­zio­me kre­ski a przy­jem­ny ko­bie­cy głos wydał wyrok:

 

– Pro­to­kół Trans­por­tu Tem­po­ral­ne­go uru­cho­mio­ny. Roz­po­czy­na się od­li­cza­nie od punk­tu koń­co­we­go.

 

00:00

 

Na licz­ni­kach po­zio­me kre­ski za­mie­ni­ły się w cyfry.

Gra­czy nie prze­no­szo­no z progu ze­ro­we­go, który peł­nił rolę awa­ryj­ne­go. Mieli ponad trzy mi­nu­ty żeby umo­ścić się wy­god­nie przed pierw­szym, ewen­tu­al­nym trans­por­tem.

Ten czas spę­dza­no w ciszy, co było nie­pi­sa­ną, ale obo­wią­zu­ją­cą za­sa­dą, rów­nie zwy­czaj­ną jak póź­niej­sze prze­ko­ma­rza­nia.

 

03:15

 

– Ej, Cy­pher? Sły­sza­łeś nową płytę dziad­ków z D.I.T.C?  – Czar­no­skó­ry My­sti­kal, o bro­dzie za­ple­cio­nej w grube jak ludz­kie palce dredy, roz­po­czął roz­mo­wę na ka­na­le ogól­nym.

– Nie. Dobra jest?

– Nie­ee – prze­cią­gnął – Słaba jak twój skill.

– Hah. Dobre – za­dud­nił ja­sno­wło­sy Crom, gło­sem głę­bo­kim jak fior­dy jego ro­dzin­nej Skan­dy­na­wii i zu­peł­nie nie­pa­su­ją­cym do szczu­płej, wręcz ano­rek­tycz­nej, syl­wet­ki.

– Pew­nie my­śla­łeś nad tą od­zyw­ką od czasu ostat­nie­go tur­nie­ju, co My­sti­kal? Jest tak?

– Zo­ba­czy­my, mon, jak cien­ko bę­dziesz pisz­czał, kiedy się już za­cznie cyrk. Zo­ba­czy­my. – Mu­rzyn za­bęb­nił pal­ca­mi po heł­mie i pu­ścił oczko do mil­czą­cej Ve­rve­ny.

– Pa­mię­tasz ostat­ni mecz? Masz za­szczyt roz­ma­wiać z Cy­phe­rem z pierw­sze­go progu. I kto tu ma słaby skill? – Ostat­nie słowa mistrz ze zło­ścią wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te zęby, każdą sy­la­bę pod­kre­ślając ude­rze­niem otwar­tą dło­nią o szybę.

– Jedna śmierć. Fakt. Pa­mię­taj jed­nak, mon, kto w tam­tym meczu zabił twoją ba­zo­wą wer­sję. – My­sti­kal wy­ce­lo­wał w Cy­phe­ra rękę zło­żo­ną na kształt pi­sto­le­tu, z pal­ca­mi wska­zu­ją­cym i środ­ko­wym w roli lufy. Wy­szcze­rzył zęby i zło­żył palce. Za­mknię­tą pię­ścią ude­rzył się w becz­ko­wa­tą pierś. – No i przez to, że tylko raz do­sta­łeś kulę, nie pa­mię­tasz do­brych tek­stów z roz­mó­wek mię­dzy­pro­go­wych. A ga­da­li­śmy dużo o two­jej dziew­czy­nie i za­sta­na­wia­li­śmy się, dla­cze­go tak do­brze strze­la.

– Nie mam żad­nej dziew­czy­ny i do­brze o tym wiesz. A nawet gdy­bym miał, to nie po­zwo­lił­bym jej do­tknąć ja­kie­go­kol­wiek gnata.

– Oprócz swo­je­go – wy­pa­lił Crom. Prze­cze­sał pal­ca­mi krót­kie włosy w ko­lo­rze su­che­go siana, wes­tchnął cięż­ko i oparł czoło o szkla­ne drzwi.

Za­czął gło­śno po­wta­rzać jedną z ry­mo­wa­nek, które ukła­dał przed każdą roz­gryw­ką. Po­zwa­la­ło mu to le­piej za­pa­mię­tać układ areny, cho­ciaż na­ra­ża­ło na do­cin­ki ze stro­ny ko­le­gów. Nie dbał o to. Wie­dział że sto­so­wa­na mne­mo­tech­ni­ka jest jed­nym z czyn­ni­ków, które po­zwa­la­ją mu utrzy­my­wać się w ści­słej czo­łów­ce. W over­ne­cie ist­nia­ła nawet jego fa­now­ska stro­na, na któ­rej ktoś pu­bli­ko­wał te krót­kie wier­szy­ki na pod­sta­wie za­pi­sów z komór trans­la­cyj­nych.

– To dla­cze­go widzę, że twoja ko­bie­ta do­ty­ka teraz broni, mon? – My­sti­kal nie dawał za wy­gra­ną i cią­gnął roz­po­czę­tą za­czep­kę.

– Co ty pie­przysz, stary?

– Jemu cho­dzi o twoją prawą rękę. Tę w któ­rej trzy­masz ka­ra­bin. Serio, trze­ba ci to tłu­ma­czyć, ner­wu­sie? – Ubra­ny w zie­lo­ny mun­dur dry­blas o apa­ry­cji mo­de­la z pa­ry­skich wy­bie­gów był naj­młod­szym z za­wod­ni­ków uczest­ni­czą­cych w fi­na­le. Był ulu­bień­cem pu­blicz­no­ści i gwiaz­dą, od pod­staw wy­kre­owa­ną przez wir­tu­ozów mar­ke­tin­gu. Nawet jego pseu­do­nim, Shriek, był wy­ni­kiem prze­pro­wa­dzo­nej wśród fanów an­kie­ty.

– Ha! Ha! Ha! Ooo! Za­bo­la­ło, Cy? – Ka­li­ban za­rżał ra­do­śnie i się­gnął do kie­sze­ni po ba­to­nik.

– Cie­bie za­bo­li, Kal. Jak we­pchnę lufę w twoje grube dup­sko.

– Słabo to za­brzmia­ło. – Nisko opusz­czo­na głowa i czar­ne, opa­da­ją­ce na ra­mio­na włosy ukry­wa­ły po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skie po­cho­dze­nie Ve­rve­ny, ale nie jej głos. – A ty, Kal, nie bądź taki kozak, bo za­ła­pa­łeś do­pie­ro po wy­ja­śnie­niach mło­de­go.

 

06:29

 

– To mamy, mlask!, za sobą drugi – stwier­dził, po­mię­dzy kę­sa­mi ba­to­ni­ka, ledwo miesz­czą­cy się w tubie ol­brzym.

– Nie żryj tyle tych sło­dy­czy, mon. To cię za­bi­je – napomniał go Mystikal.

– To ja dzi­siaj za­bi­ję cie­bie. I to wiele razy.

– Wsze­dłeś z szó­ste­go, pa­ja­cu. Nie masz formy. Weź, kurwa, po­patrz na sie­bie. Jak ty wy­glą­dasz? Duży, gruby, nie­ru­cha­wy. W do­dat­ku usra­łeś się cze­ko­la­dą.

– Chcesz zli­zać? – za­py­tał gi­gant. Wy­cią­gnął język i prze­su­nął go od pra­we­go ką­ci­ka ust do le­we­go w dosyć jed­no­znacz­ny spo­sób.

– Pfff… Spier­da­laj. – My­sti­kal par­sk­nął śmie­chem, po­krę­cił głową i od­pa­lił pa­pie­ro­sa.

– Nie pal tyle, mon, bo to cię za­bi­je. –  Cy­pher spró­bo­wał prze­drzeź­niać czar­no­skó­re­go gra­cza, ale sam rów­nież wy­cią­gnął szlu­ga. Po na­my­śle uznał, że za­pa­li po prze­kro­cze­niu pią­te­go progu i wło­żył go sobie za ucho.

– To się wkła­da do ust i od­pa­la, de­bi­lu – rzucił krótko Shriek i strzyk­nął spo­mię­dzy zębów śliną. Ob­ser­wo­wał, jak spły­wa­ją­ca po szy­bie plwo­ci­na zo­sta­wia za sobą ró­żo­wy, śli­ma­ko­wa­ty ślad. Wy­cią­gnął z ust  gumę do żucia i spoj­rzał na swoje ręce. Drża­ły lekko, co po­dob­nie jak krew w śli­nie, było efek­tem prze­sa­dze­nia ze sty­mem. – No, mnie chyba wy­star­czy nar­ko­ty­ków na dzi­siaj. Ktoś z was chce? Tylko lekko prze­żu­ta, tro­chę do­pa­la­cza jesz­cze w niej pew­nie jest… Nikt?

Przy­kle­ił gumę obok wy­sy­cha­ją­ce­go za­cie­ku i za­czął na zmia­nę po­cie­rać dłoń­mi o ko­la­na i za­ci­skać je w pię­ści, chcąc po­zbyć się drże­nia.

Ve­rve­na wy­pro­sto­wa­ła się, bły­ska­jąc po­ma­rań­czo­wą szyb­ką przy­łbi­cy tak­tycz­nej. Wy­do­by­ła z ban­do­lie­ra jakiś nie­wiel­ki przed­miot, ukry­ła go za za­sło­ną pal­ców i znów po­chy­li­ła głowę.

 

09:43

 

– Cie­ka­we, ilu z nas bę­dzie pa­mię­ta­ło tę część po­mię­dzy pro­ga­mi – za­sta­na­wiał się gło­śno Cy­pher.

– Jest tu sama śmie­tan­ka, bra­chu. Duże szan­se, że więk­szość. Jak nie wszy­scy. – Crom prze­rwał na mo­ment ry­mo­wa­ne mam­ro­ta­nie.

– Mi­nę­li­śmy trze­ci próg.  – Shriek wstał i po­now­nie spraw­dził ekwi­pu­nek. Wszyst­ko było jak trze­ba. – Ja nie mam za­mia­ru tak dużo razy umie­rać.

– Ja nie mam za­mia­ru umie­rać w ogóle, więc za­pa­mię­tu­ję sobie te wasze gadki, żeby wam je potem rzu­cić w twarz z pierw­sze­go miej­sca po­dium. Mistrz Ka­li­ban! Do­brze brzmi…

– Mistrz My­sti­kal! To do­pie­ro brzmi do­brze. Ty, Ka­li­ban, do­sta­niesz co naj­wy­żej wagon cze­ko­la­dek jako na­gro­dę po­cie­sze­nia za za­ję­cie ostat­nie­go miej­sca.

Cy­pher spoj­rzał na Ve­rve­nę, kiedy kobieta pod­nio­sła głowę i zer­k­nę­ła na timer. Jeden rzut oka wy­star­czył, żeby stwier­dzić, że coś jest z nią nie w porządku. Mie­dzia­na skóra ko­bie­ty była teraz ziemista, co dało się za­uwa­żyć nawet w przy­tłu­mio­nym świe­tle han­ga­ru, a nad pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi kilka ko­smy­ków le­pi­ło się do mo­kre­go czoła. Przy­gry­zła suchą wargę i od­wza­jem­ni­ła spoj­rze­nie.

Pod du­ro­wę­gla­no­wą za­sło­ną wy­glą­da­ła jak pod­opiecz­na kli­ni­ki od­wy­ko­wej na he­ro­ino­wym gło­dzie.

 

12:57

 

– Finał jest mój, bra­chu.

– Mo­żesz po­ma­rzyć. To ja wsze­dłem z pierw­sze­go miej­sca, a ty z trze­cie­go. I na wię­cej jak trze­cie nie licz. Brąz. Jak gówno. Cie­ka­we, co po­wie­dzą twoi fani, kiedy ulubieniec publiczności, złoty chło­piec, do­sta­nie wciry.

– Masz żal, że moje fi­gur­ki le­piej się sprze­da­ją, Cypher? Wię­cej uśmie­chu na tej po­waż­nej twa­rzy by ci nie za­szko­dzi­ło. Twoim in­te­re­som też. A trze­cie bę­dzie w sam raz dla cie­bie. Ve­rve­nie bra­kło tylko jed­ne­go za­bój­stwa, żeby cię do­go­nić w kla­sy­fi­ka­cji przed­fi­na­ło­wej. Mnie trzech. Damy po­pa­lić sku­bań­co­wi, co Ve­rve­na?! – krzyk­nął do wo­jow­nicz­ki, ale ta nie za­re­ago­wa­ła –  Ej! Ver! Co ty taka mil­czą­ca? Nic ci nie jest?

– Mam złe prze­czu­cia… Czuję krew –  po­wie­dzia­ła tak cicho, że resz­ta le­d­wie ją usły­sza­ła.

– Ej, chło­pa­ki! Ve­rve­na ma dziś okres, albo coś!

Chwi­la głu­pa­wych śmie­chów nie wy­trą­ci­ła ko­bie­ty z za­du­my.

– Je­steś debil, Shriek. Nawet więk­szy niż twój brat – od­burk­nę­ła słabo.

 

14:33

 

Nieco ponad pół­to­rej mi­nu­ty to w sam raz, żeby za­pa­lić albo ze­żreć ostat­ni baton przed śmier­cią.

Cy­pher przypalił wyciągnięty zza ucha papieros i za­ssał dym głę­bo­ko w płuca. W pozostałych ko­mo­rach za­wod­ni­cy mu­sie­li po­my­śleć to samo. My­sti­kal i Crom również pa­li­li. Ve­rve­na sie­dzia­ła w ciszy, ze wzro­kiem wbi­tym w pod­ło­gę i chyba się mo­dli­ła. Ka­li­ban wpy­chał sobie do ust ko­lej­ną por­cję cze­ko­la­dy. Tylko Shriek stał w go­to­wo­ści, z ka­ra­bi­nem w rę­kach i wzro­kiem wle­pio­nym w licz­nik, tak jak po­win­no to, w teo­rii, wy­glą­dać od sa­me­go progu ze­ro­we­go.

– Dasz radę, Ver? Nie wy­glą­dasz naj­le­piej.

Ko­bie­ta ze­bra­ła się w sobie, sły­sząc py­ta­nie wy­po­wie­dzia­ne z au­ten­tycz­ną tro­ską w gło­sie.

– Dam, Cy. Już mi le­piej, nie mu­sisz się mar­twić.

– Skoro tak mó­wisz. A twoje wcze­śniej­sze wer­sje? Po­ra­dzą sobie, jeśli zaj­dzie po­trze­ba prze­trans­por­to­wa­nia ich na pole walki?

– Po­ra­dzą. – Po­wio­dła wzro­kiem po po­zo­sta­łych za­wod­ni­kach. – Uwa­żaj­cie na sie­bie.

– Kurde, Ver. Wiesz, że ta­kich rze­czy się nie mówi – za­pro­te­sto­wał Crom.

– Wiem. Ale czuję, że tym razem wy­pa­da. – Scho­wa­ła ta­jem­ni­czy przed­miot z po­wro­tem do kie­szon­ki ban­do­lie­ra i chwi­lę mo­co­wa­ła się z za­pię­ciem. – Zo­sta­ło dzie­sięć se­kund. Za­czniesz, Cy?

Obroń­ca ty­tu­łu za­cią­gnął się ostat­ni raz i za­czął ry­mo­wan­kę, uło­żo­ną kie­dyś przez ano­ni­mo­we­go fana. Obec­nie można ją było zna­leźć na każ­dym kroku: na­dru­ko­wa­ną na tur­nie­jo­wych ga­dże­tach, wy­po­wia­da­ną przez dro­gie jak nie­mo­dy­fi­ko­wa­na żyw­ność za­baw­ki z serii „TTT Ac­tion Fi­gu­res”, a nawet wpla­ta­ną w tek­sty pio­se­nek naj­więk­szych gwiazd mu­zy­ki em­pa­to­ko­ro­wej. Ry­mo­wan­ka nie była naj­wyż­szych lotów i pew­nie nie zdo­by­ła­by ta­kiej po­pu­lar­no­ści, gdyby nie to, że spodo­ba­ła się za­wod­ni­kom. Uży­wa­li jej jako swo­iste­go mo­ty­wa­to­ra, wy­po­wia­da­jąc jedno po dru­gim ko­lej­ne słowa, na mo­ment przed do­tar­ciem do puntu ze­ro­we­go.

– Nie ma li­to­ści…

-…jest pot…

-…krew…

-… i stal…

-… Nie ma wąt­pli­wo­ści…

-…wy­ce­luj…

-… I WAL!

 

Koń­ców­kę wy­krzyk­nę­li jed­no­cze­śnie.

 

16:10 Start!

 

Cy­pher po­czuł wstrząs. Na­stęp­nie uczu­cie, jakby coś  roz­ry­wa­ło go na czę­ści, a póź­niej pró­bo­wa­ło nie­udol­nie po­skła­dać na nowo.

Z wy­kła­dów pro­fe­so­ra Ka­re­lia­na wie­dział, że pierw­szy trans­port nie od­by­wał się w cza­sie, tylko w prze­strze­ni. Tym razem nie spro­wa­dza­no jego wcze­śniej­szej wer­sji z prze­szło­ści a je­dy­nie prze­miesz­cza­no, w ob­rę­bie punk­tu ze­ro­we­go, z han­ga­ru na arenę. Two­rzy­ło to mi­li­se­kun­do­wą wyrwę w cza­so­prze­strze­ni, krót­ki czas w któ­rym te­le­por­to­wa­ny obiekt nie ist­niał. Dzię­ki temu rze­czy­wi­stość nie bun­to­wa­ła się prze­ciw du­pli­ka­tom obiek­tu za­bra­nym z prze­szło­ści. Jak wy­glą­dał bunt rze­czy­wi­sto­ści Cy­pher nie do­cie­kał. Do niego na­le­ża­ło za­bi­ja­nie a nie chro­no­tech­ni­ka­lia.

Właz ko­mo­ry od­sko­czył. Stę­chłe po­wie­trze ude­rzy­ło w noz­drza.

Na ze­wnątrz, za­miast han­ga­ru i apa­ra­tu­ry było ce­gla­ne po­miesz­cze­nie o dwóch wyj­ściach. W ane­micz­nym świe­tle brud­ny­ch ja­rze­nió­wek nie­wie­le było widać. Tylko sar­ko­fag, jak na­zy­wa­no ko­mo­rę re­spaw­nu, od­ci­nał się ze­sta­lo­ną plamą czer­ni. Cypher zdo­łał jed­nak doj­rzeć le­żą­ce w kącie, na ubi­tej ziemi, za­pa­so­we ma­ga­zyn­ki. Wziął je, wy­biegł przez drzwi z pra­wej stro­ny i natra­fił na scho­dy.

Pro­wa­dziły na be­to­no­wą ga­le­rię, pod którą roz­cią­ga­ła się prze­strzeń wiel­ko­ści bo­iska pił­kar­skie­go. La­bi­rynt. Można w nim było zna­leźć lep­sze bro­nie i tar­cze, nie­ste­ty układ two­rzą­cych go be­to­no­wych, wy­so­kich na trzy metry ścian był zmien­ny. Gąszcz prze­gród re­kon­fi­gu­ro­wał co trzy­dzie­ści se­kund, co w znacz­nym stop­niu utrud­nia­ło walkę. Tylko no­wi­cjusz za­pu­ścił­by się tam na samym po­cząt­ku.

Le­piej być nie mogło – ucie­szył się w my­ślach i po­biegł. W po­ło­wie drogi zna­lazł wnękę. Za­brał z niej stru­mie­nio­wy ka­ra­bin pla­zmo­wy, w tur­nie­jo­wym żar­go­nie okre­śla­ny mia­nem skal­pe­la.  Do­biegł do końca bal­ko­nu trzy­ma­jąc się, mimo wszyst­ko, jak naj­da­lej od po­rę­czy. Ze­ska­ki­wał po sze­ro­kich stop­niach na końcu ga­le­rii, kiedy na wy­świe­tla­czu hełmu po­ja­wi­ła się in­for­ma­cja o ob­ję­ciu pro­wa­dze­nia przez Ve­rve­nę.

– Szlag! – za­klął krót­ko i wy­padł z bu­dyn­ku na otwar­tą prze­strzeń. Mo­dlił się w duchu, żeby nikt nie do­rwał jesz­cze snaj­per­ki. Gdzieś z bli­ska do­biegł go grzmot wy­bu­chu oznaczający, że w czy­ichś rę­kach mu­sia­ły zna­leźć się gra­nat­nik albo ba­zo­oka.

Prze­biegł całą sze­ro­kość nie­wiel­kie­go pla­cy­ku z wy­peł­nio­ną kwa­sem fon­tan­ną po­środ­ku. Wsko­czył do ob­łu­pa­ne­go i osma­lo­ne­go bun­kra po dru­giej stro­nie. Przy­kuc­nął w mrocz­nym ko­ry­ta­rzy­ku, wo­dząc lufą skal­pe­la w po­szu­ki­wa­niu ry­wa­li. Nie było ni­ko­go. Po­su­wa­jąc się wzdłuż ze­wnętrz­nej ścia­ny do­szedł do pierw­szych drzwi. Zna­lazł za nimi tar­czę ener­ge­tycz­ną.

Wpiął ją w slot przy pasie i uak­tyw­nił, aku­rat w mo­men­cie kiedy do po­miesz­cze­nia wpa­ro­wał Ka­li­ban. Gru­bas nie za­wa­hał się i z miej­sca opróż­nił w Cy­phe­ra oby­dwie lufy śru­tów­ki. Tar­cza wy­trzy­ma­ła. Na­tych­mia­sto­wa od­po­wiedź ze skal­pe­la wy­pa­li­ła czar­ną kre­skę na ciele ol­brzy­ma, od kro­cza aż po czu­bek głowy. Smród spa­lo­nych tka­nek krę­cił w nosie tym moc­niej, że sporą część ciała Szko­ta sta­no­wił tłuszcz, teraz za­go­to­wa­ny wy­so­ko­ener­ge­tycz­nym stru­mie­niem pla­zmy.

Wynik zo­stał zak­tu­ali­zo­wa­ny. Pierw­sze miej­sce ex aequo z la­ty­no­ską za­bój­czy­nią.

Wy­biegł ze środ­ka bo­gat­szy o punkt i tar­czę z dwudziesto­pro­cen­to­wym po­zio­mem mocy. Od­kaszl­nął, pró­bu­jąc po­zbyć się resz­tek smro­du z płuc.

Pierw­szy strzał z ka­ra­bin­ku snaj­per­skie­go znisz­czył nad­wy­rę­żo­ną osło­nę. Drugi spra­wił, że jego głowa za­mie­ni­ła się w chmu­rę krwi i tka­nek.

 

 

03:14 Wstrząs!

 

Prze­nie­sio­ny z pierw­sze­go progu cza­so­we­go Cy­pher re­spaw­no­wał  w innym miej­scu niż jego po­przed­nia wer­sja.

Długa, jasna sala po­prze­ci­na­na gru­by­mi ko­lum­na­mi się­ga­ją­cy­mi do wy­so­kie­go skle­pie­nia. W bocz­nych na­wach: łuski i śru­tów­ka. Nie lubił uży­wać tej broni. Ta­be­la in­for­mo­wa­ła, że był drugi, za Ve­rve­ną ma­ją­cą dwa punk­ty, a do końca meczu zo­sta­ło nie­ca­łe dwa­na­ście minut. Pu­ścił się bie­giem, wie­dząc że nie znaj­dzie tu ni­cze­go dla sie­bie. To miej­sce re­spaw­nu było naj­gor­szym z moż­li­wych – mnó­stwo za­ka­mar­ków i tylko jedna droga uciecz­ki. Klu­cząc mię­dzy fi­la­ra­mi usły­szał gło­śne strza­ły od stro­ny sze­ro­kie­go wej­ścia.

Przez otwar­ty por­tal do środ­ka wpadł Crom. Po­ru­szał się tyłem i strze­lał do nie­wi­docz­ne­go dla Cy­phe­ra prze­ciw­ni­ka. Nie miał szans uchy­lić się przed kulą, która tra­fi­ła go w skroń z nie­ca­łych ośmiu me­trów. Uła­mek se­kun­dy póź­niej upa­da­ją­ce­go ciała do­się­gnął po­cisk z ra­kiet­ni­cy. Nor­weg zmie­nił się w bu­ro-czer­wo­ną ka­ry­ka­tu­rę jednego z dzieł Pol­loc­ka, na­nie­sio­ną na spę­ka­ne kafle po­sadz­ki.

Cy­pher zaj­mo­wał teraz pierw­sze miej­sce, obok la­ty­no­ski. Nie wie­dział kto strze­lał z ra­kiet­ni­cy ale miał na­dzie­ję, że ten ktoś za chwi­lę wbie­gnie do środ­ka, zmy­lo­ny bra­kiem nie­na­li­czo­ne­go punk­tu.

– Skurw… – Sa­mot­ne, nie­wy­brzmia­łe do końca słowo, było je­dy­nym co zdo­łał po­wie­dzieć My­sti­kal. Potem za­war­tość opróż­nio­ne­go ma­ga­zyn­ka po­dziu­ra­wi­ła go jak sito.

Na ta­bli­cy wy­ni­ków obroń­ca ty­tu­łu opu­ścił to­wa­rzy­stwo Ve­rve­ny, spy­cha­jąc ją na dru­gie miej­sce.

Pod­niósł broń ry­wa­la i wy­szedł z sali na sze­ro­ki hol. Od­bie­ga­ły od niego dwa ko­ry­ta­rze. Stro­me scho­dy pięły się po oby­dwu stro­nach wyj­ścia. Wy­brał te z lewej.

Wspi­nał się po stop­niach pro­wa­dzą­cych na dach. Na jed­nym z pół­pię­ter zna­lazł ko­lej­ną tar­czę ener­ge­tycz­ną. Jej obec­ność świad­czy­ła o tym, że teren po­wi­nien być czy­sty, jed­nak prze­zor­nie ak­ty­wo­wał ją od razu i ru­szył dalej.  Miał na­dzie­ję, że bę­dzie mógł ostrze­lać z wy­so­ka cho­ciaż jed­ne­go nie­uważ­ne­go prze­ciw­ni­ka.

Kiedy był u szczy­tu, jasny pro­sto­kąt wyj­ścia prze­sło­nił wy­so­ki, chudy cień. Cy­pher usły­szał prze­cią­gły syk i po­czuł ból w klat­ce pier­sio­wej. W kla­sy­fi­ka­cji na­stą­pi­ło ko­lej­ne prze­ta­so­wa­nie.

Ostat­nim co zo­ba­czył, była uśmiech­nię­ta twarz Shrie­ka trzy­ma­ją­ce­go w rę­kach kuszę na bełty mo­no­mo­le­ku­lar­ne, któ­rych nie po­wstrzy­my­wa­ły nawet tar­cze.

 

06:28 Wstrząs!

 

Mi­nę­ło sie­dem minut od po­cząt­ku tur­nie­ju. Zo­sta­ło jesz­cze osiem. Był pierw­szy z trze­ma za­bój­stwa­mi na kon­cie. Nie­źle, zwa­ża­jąc na po­ziom uczest­ni­ków. Go­ni­li go Shriek z Ve­rve­ną ma­ją­cy po dwa punk­ty. Wy­szedł z sar­ko­fa­gu i od razu roz­po­znał oko­li­cę.

Skie­ro­wał się do wy­so­kie­go, me­ta­lo­we­go szybu. Na jego we­wnętrz­nym ob­wo­dzie wy­sta­wa­ły spi­ral­nie wą­skie rampy, pro­wa­dzące na wyż­sze pię­tra. Za­czął prze­ska­ki­wać z jed­nej na drugą, próbując do­stać się wyżej, do po­miesz­cze­nia z bro­nią.

W po­ło­wie drogi do­się­gnął go wystrzelony z góry granat.

Część tego co jesz­cze przed chwi­lą było Cy­phe­rem, chlap­nę­ła na po­rdze­wia­łe ścia­ny mo­zai­ką wnętrz­no­ści. Resz­ta spa­dła na dół w for­mie bez­kształt­nych, czer­wo­nych strzęp­ków.

 

09:42 Wstrząs!

 

Trze­ci re­spawn, trzy punk­ty i sześć minut do końca. Nie szło mu do­brze. Ale przy­naj­mniej wie­dział, gdzie jest. Nie­da­le­ko znaj­do­wa­ła się kom­na­ta ci­śnie­nio­wa z mo­no­ku­szą. Ru­szył w tamtą stro­nę.

W po­miesz­cze­niu, zamiast broni, le­ża­ła zbro­ja My­sti­ka­la, zmiaż­dżo­na do roz­mia­rów piłki fut­bo­lo­wej. Wy­glą­da­ła jak po­gnie­cio­na pusz­ka pepsi wy­peł­nio­na krwi­stym mię­sem. Je­dy­ny ro­dzaj śmier­ci, który jesz­cze robił na nim wra­że­nie i bu­dził uśpio­ny, dawno ze­pchnię­ty w głę­bi­ny świa­do­mo­ści lęk. Żo­łą­dek pod­szedł mu do gar­dła ale zdo­łał nad nim za­pa­no­wać.

Brak broni i obec­ność ciała, a ra­czej jego resz­tek, ozna­cza­ły, że w mo­men­cie kiedy mu­rzyn pró­bo­wał szczę­ścia, ktoś prze­łą­czył dźwi­gnię uru­cha­mia­ją­cą po­trzask. Po krót­kim, wy­wra­ca­ją­cym wnętrzności na lewą stro­nę przed­sta­wie­niu, ów ktoś od­szedł i za­brał ze sobą kuszę – broń podobną w przeznaczeniu do karabinu snajperskiego, ale o lepszych parametrach. A snaj­per­ka naj­le­piej speł­nia swoją rolę, kiedy strze­la się z niej z wy­so­ka.

Po­dą­ża­jąc tą ścież­ką de­duk­cji po­biegł wą­ski­mi, krę­ty­mi przej­ścia­mi do naj­wyż­sze­go bu­dyn­ku areny. Chciał do­stać się na jego pła­ski dach. Prze­czu­wał, że znaj­dzie tam ak­tu­al­ne­go wła­ści­cie­la śmier­cio­no­śnej broni.

Do­tarł do celu, ostroż­nie wszedł do środ­ka i skie­ro­wał się ku scho­dom. Cały czas na­słu­chi­wał, czy gdzieś nie czai się prze­ciw­nik. W bu­dyn­ku czuć było pro­chem, krwią i py­li­stą za­wie­si­ną odłu­pa­ne­go tynku. Były też ślady walki, które prze­ja­wia­ły się w po­sta­ci świe­żych dziur po ku­lach oraz pa­ru­ją­cych, or­ga­nicz­nych resz­tek mar­twych za­wod­ni­ków. Na od­cin­ku po­mię­dzy da­chem a ostat­nią plat­for­mą pół­pię­tra leżał trup – zwło­ki po­przed­nie­go Cy­phe­ra.

Choć na ciele nie było widać żad­nych ob­ra­żeń, po­przed­nik z pew­no­ścią był mar­twy. Mu­siał być, skoro on zo­stał prze­nie­sio­ny z prze­szło­ści aby go za­stą­pić. Brak śla­dów krwi wska­zy­wał na śmierć od tra­fie­nia mo­no­mo­le­ku­lar­nym beł­tem.

Męż­czy­zna ze zdzi­wie­niem za­uwa­żył, że za­bój­ca po­gar­dził na­ła­do­wa­ną ra­kiet­ni­cą. Wziął ją i wy­chy­nął z klat­ki przy­kuc­nię­ty.

Ve­rve­na zdo­by­ła czwar­ty punkt.

 

***

 

Shriek klę­czał przy oka­la­ją­cym dach murku. Ce­lo­wał do kogoś w dole i chwi­lo­wo nie zwra­cał uwagi na swoje oto­cze­nie. Na­ci­snął spust, a po chwi­li na ta­bli­cy wy­ni­ków na­stąpiła zmia­na: Shriek i Cy­pher po trzy punk­ty.

Mistrz po­cią­gnął za cyn­giel pół se­kun­dy póź­niej, po­zwa­la­jąc ra­kie­cie po­le­cieć snaj­pe­ro­wi na spo­tka­nie.

Trafienie nie było czyste z po­wo­du pod­ję­tej przez Shrie­ka próby uniku. Młodzik za­uwa­żył zmie­rza­ją­cy w jego kie­run­ku szrap­nel, ale nie zdą­żył od­sko­czyć do­sta­tecz­nie szyb­ko. Po­cisk tra­fił obok niego i eks­plo­do­wał. Od­rzu­ciło go o kilka me­trów. Chło­pak żył, kiedy Cy­pher pod­biegł i wy­ce­lo­wał mu w pierś lufę ka­ra­bi­nu.

– Po­wi­nie­neś bar­dziej się roz­glą­dać, młody.

– A ty… się po­wi­nie­neś… jebać…heh – po­wie­dział z uśmie­chem, po­mi­mo tego, że umie­rał. Gęsta, śmier­dzą­ca sty­mem krew ob­fi­cie wy­le­wa­ła się spo­mię­dzy nad­pa­lo­nych wy­bu­chem warg po każ­dym, z tru­dem wy­po­wia­da­nym sło­wie.

Ve­rve­na zdo­by­ła piąty punkt.

– Ja pier­do­lę! A taka chora była, suka. – Cypher otarł twarz przed­ra­mie­niem. Usta­wił ję­zy­czek prze­łącz­ni­ka ka­ra­bi­nu na serię trzy­po­ci­sko­wą. – Cie­ka­we, czy bę­dzie mi dane to za­pa­mię­tać, bra­cisz­ku. Dobra. Zo­sta­ły trzy mi­nu­ty, czyli naj­wyż­szy czas żebyś prze­stał się mę­czyć i spró­bo­wał jesz­cze po­wal­czyć. Ale ze mną i tak nie wy­grasz. Do­bra­noc.

– Why… so se­rio­us?

– Co?

– Nic. Stary…film… – Shriek kon­wul­syj­nie wcią­gnął po­wie­trze, za­mknął oczy i uśmiech­nął się gro­te­sko­wo uma­za­ny­mi krwią usta­mi. – Do…bra­noc…

Trzy po­ci­ski wy­mie­rzo­ne pro­sto w serce za­koń­czy­ły mę­czar­nie chło­pa­ka i dały Cy­phe­ro­wi awans na dru­gie miej­sce.

Mistrz pod­niósł zdo­bycz­ną mo­no­ku­szę i zbli­żył się do kra­wę­dzi dachu. Przy­ło­żył oko do lu­ne­ty w poszukiwaniu celu, kiedy in­ter­fejs wy­świe­tlił mru­ga­ją­cy na­tar­czy­wie ko­mu­ni­kat o za­koń­czo­nym fi­na­le. Chwi­lę póź­niej usły­szał nie zno­szą­cy sprze­ci­wu głos na pa­śmie ogól­nym.

– Na­tych­miast udać się do Sali Chwa­ły! – Brzmia­ły słowa po­le­ce­nia.

– Co jest, kurwa!? – za­klął i kop­nął le­żą­cy mu pod no­ga­mi, po­gnie­cio­ny hełm ostat­nie­go po­ko­na­ne­go ry­wa­la. – Jaki ko­niec meczu? Jesz­cze nie­ca­łe trzy mi­nu­ty. Nie­moż­li­we, żeby wszy­scy zgi­nę­li już po czte­ry razy! – Krzy­czał, wy­gra­ża­jąc pię­ścią niebu. Jakby spo­dzie­wał się, że rów­nież tam, w górze, za­in­sta­lo­wa­na zo­sta­ła jedna z setek nie­wi­docz­nych na­no­ka­mer.

Zszedł na dół. Był wście­kły, że mecz skoń­czył się przed­wcze­śnie i za­wie­dzio­ny, że za­miast niego na pierw­szym skoń­czy­ła Ve­rve­na.

Wrota pro­wa­dzą­ce do Sali Chwa­ły znaj­do­wa­ły się na dru­gim końcu areny. Zanim tam do­truch­tał, zdą­żył ty­siąc razy prze­kląć cho­ler­nych or­ga­ni­za­to­rów tur­nie­ju, ich ro­dzi­ny, przy­ja­ciół i całą za­smar­ka­ną tech­no­lo­gię trans­por­tu tem­po­ral­ne­go.

 

***

 

Do­tarł do otwar­tej na oścież bramy, za którą mie­ści­ła się prze­stron­na, wy­peł­nio­na bogatymi de­ko­ra­cja­mi sala. Złote po­są­gi wo­jow­ni­ków, te­le­bi­my od­twa­rza­ją­ce w pętli naj­cie­kaw­sze frag­men­ty roz­gry­wek i ho­lo­gra­ficz­ne ani­ma­cje pochylały się nad po­dium, u stóp któ­re­go stali pół­ko­lem po­zo­sta­li gra­cze. Ota­cza­li Hen­drick­sa, który z gro­bo­wą miną tłu­ma­czył im coś, czego Cy­pher nie był w sta­nie do­sły­szeć.

– Co jest grane!? Czemu prze­ry­wa­cie, kiedy do końca zo­sta­ło w cho­le­rę czasu!? – wy­pa­lił ze zło­ścią, do­ska­ku­jąc do grubego męż­czy­zny.

– Bar­dzo mi przy­kro, panie Kane, ale ko­mo­ra trans­la­cyj­na pań­skie­go brata ule­gła uszko­dze­niu. – Pre­zes za­wie­sił głos, dając Cy­phe­ro­wi czas na prze­tra­wie­nie in­for­ma­cji. Po chwi­li pod­jął tonem, jakim skła­da się kon­do­len­cje ża­łob­ni­kom. – Nie­ste­ty, awa­ria na­stą­pi­ła na chwi­lę przed jego trze­cią śmier­cią, co ozna­cza że pań­ski brat jest osta­tecz­nie mar­twy w te­raź­niej­szo­ści.

Do­pie­ro teraz Cypher za­uwa­żył, że wśród nich bra­ku­je Shrie­ka. Zro­zu­mie­nie tego co wła­śnie usły­szał ude­rzy­ło w niego jak obuch ko­wal­skie­go młota. Za­to­czył się dwa kroki w tył, ale nie upadł, pod­trzy­ma­ny silną ręką Ka­li­ba­na.

Spoj­rzał na timer i za­czął go­rącz­ko­wo li­czyć.

– Zo­sta­ło jesz­cze osiem­na­ście minut do ostat­niej moż­li­wej chro­no­por­ta­cji w punk­cie 16:10. Musi być szan­sa żeby go prze­nieść . – Głos za­ła­mał się na ostat­nich sło­wach.

– Awa­ria jest zbyt po­waż­na. Nie damy rady jej na­pra­wić w tak krót­kim cza­sie, panie Kane. Poza tym, w kwe­stii for­mal­nej, zo­sta­ło czter­na­ście minut i trzy­dzie­ści osiem se­kund. – Hen­dricks tłu­ma­czył z tak­tem god­nym mordercy odczytującego epitafium swojej ofia­ry. – Wie pan, że chro­no­por­ta­cja z punk­tu koń­co­we­go nie­sie za sobą ry­zy­ko in­ter­fe­ren­cji z prze­pro­wa­dzo­ną tam wcze­śniej te­le­por­ta­cją. A to może do­pro­wa­dzić do pa­ra­dok­su cza­so­prze­strzen­ne­go.  – Twarz Cy­phe­ra tę­ża­ła z każ­dym, wy­po­wia­da­nym przez męż­czy­znę, sło­wem. – Wiemy, ile…

– Kto go zabił ostat­ni? – Wy­rwał się z uści­sku Ka­li­ba­na, za­ci­snął pię­ści na kuszy i prze­rwał mi­liar­de­ro­wi pod­nie­sio­nym gło­sem – Kto!?

Nie­ru­cho­my­mi, peł­ny­mi łez ocza­mi prze­biegł po twa­rzach wszyst­kich przy­ja­ciół.

Ve­rve­na ści­ska­ła w przy­ło­żo­nych do pier­si dło­niach nie­wiel­ki drew­nia­ny ró­ża­niec i pła­ka­ła. Ka­li­ban i My­sti­kal opu­ści­li głowy nie chcąc skrzy­żo­wać z nim wzro­ku, a w oczach zwy­kle bez­na­mięt­ne­go Croma do­strzegł nie­śmia­łe ślady współ­czu­cia.

Cie­ka­we, czy bę­dzie mi dane to za­pa­mię­tać, bra­cisz­ku.”

Wy­po­wie­dzia­ne na dachu słowa brzę­cza­ły mu w gło­wie, uzu­peł­nia­ne wy­pa­lo­nym pod po­wie­ka­mi jak sło­necz­ny po­wi­dok, ob­ra­zem krztu­szą­ce­go się krwią Shrie­ka.

 

32:10

 

Sie­dział w mil­cze­niu na ławce w szat­ni, blady, nadal w ekwi­pun­ku, z kuszą w rę­kach i heł­mem na gło­wie. Kazał resz­cie spier­da­lać i zo­sta­wić go sa­me­mu. Od­li­czał ostat­nie upły­wa­ją­ce se­kun­dy, nie­uchron­nie zmie­rza­ją­ce do punk­tu ze­ro­we­go, po prze­kro­cze­niu któ­re­go zga­śnie wszel­ka na­dzie­ja. 

Zo­sta­ło pięć se­kund, kiedy do­tar­ło do niego, że ikon­ki pętli znaj­du­ją­ce się obok imion gra­czy nadal są zie­lo­ne. W za­mie­sza­niu spo­wo­do­wa­nym awa­rią i śmier­cią jego brata, ktoś za­po­mniał wy­łą­czyć mo­ni­to­ry funk­cji ży­cio­wych sprzę­żo­ne z ge­ne­ra­to­ra­mi te­le­por­ta­cji tem­po­ral­nej. Apa­ra­tu­ra nadal mogła za­dzia­łać au­to­ma­tycz­nie w razie śmier­ci za­wod­ni­ka i prze­nieść jego naj­star­szą moż­li­wą wer­sję do te­raź­niej­szo­ści. Dla Cy­phe­ra naj­star­sza sta­wa­ła się wła­śnie ostat­nią.

Czas miał za chwi­lę włą­czyć opcję „Save game” i za­pi­sać stan w ko­lej­nym slo­cie.

Zo­sta­ły dwie se­kun­dy. Zro­zu­miał, że nie musi żyć z wy­rzu­ta­mi su­mie­nia. Uniósł kuszę i przy­ło­żył wylot pro­wad­ni­cy bełtu do pod­bród­ka.

Se­kun­da. Po­my­ślał, że warto za­ry­zy­ko­wać.

– Pie­przyć pa­ra­dok­sy. – Po­cią­gnął za spust.

 

16:10 ???

Koniec

Komentarze

Bardzo fajny pomysł na fantastyczną grę. Szalony, nienormalny, ale, cholera, prawdopodobny. To znaczy, jak już da się ogarnąć podróże w czasie.

Niby zwyczajna naparzanka komputerowa z wypasioną bronią, ale jest tu głębsze przesłanie.

Ujęła mnie brawurowo wyprowadzona puenta.

Bohaterowie trochę mi się zlewali. Ale nie wiem, jak temu zaradzić. To raczej nie jest sytuacja na spokojne przedstawianie każdego po kolei. I to w akcji, żeby nabrali indywidualnych cech, a nie wyliczanki.

Nieco ponad półtora minuty

Półtorej minuty. Chyba że chcesz pokazać, jaki to myślący te słowa jest niedouczony.

Babska logika rządzi!

Cześc Finkla, fajnie że wpadłaś :)

 

Bardzo fajny pomysł na fantastyczną grę. Szalony, nienormalny, ale, cholera, prawdopodobny. To znaczy, jak już da się ogarnąć podróże w czasie.

To próba urealnienia tego co się dzieje w grach typu Quake: Arena. Oczywiście trzeba było dodać skoki w czasie, żeby to się kleiło logicznie.

 

Bohaterowie trochę mi się zlewali. Ale nie wiem, jak temu zaradzić.

Mea culpa. Początkowo nie było niczego o Cromie, Mystikalu i zaledwie jedna wzmianka o Kalibanie. Pomyślałem jednak, że warto trochę uwypuklić postacie drugoplanowe, żeby nie były tylko bezosobowymi dronami. Może nie do końca wyszło tak jak chciałem.

 

To raczej nie jest sytuacja na spokojne przedstawianie każdego po kolei. I to w akcji, żeby nabrali indywidualnych cech, a nie wyliczanki.

No nie chciałem każdego po kolei opisywać. Dlatego te rozmówki międzyprogowe wprowadziłem przed akcją właściwą.

 

Półtorej minuty. Chyba że chcesz pokazać, jaki to myślący te słowa jest niedouczony.

Mea culpa raz jeszcze. Wychodzi, że to ja jestem niedouczony :) Ale obiecuję poprawę i systematyczne douczanie się :)

 

Pozdrawiam serdecznie, dziękując za klika oraz czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie tekstu.

Q

Known some call is air am

Obawiam się, że gdyby takie skoki w czasie, jak opisałeś byłyby możliwe, prędzej czy później ktoś wpadłby na to, żeby je w ten sposób wykorzystać. Co nie świadczy o nas (ludzkości) najlepiej ;)

Czyta się nieźle, choć trochę się w którymś momencie nawalanki pogubiłam w bohaterach. Zakończenie mi się spodobało.

Przeczytałam za jednych zamachem, a jestem osobą, która nie lubi gier, ani tych komputerowych, ani sportowych, ani rzeczy w styli Big brother. Więc było dobrze :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka_Luz :)

 

Cieszę się, że opowiadanie się podobało. Chciałem spróbować akcyjniaka napisać, ale akcja bez fabuły jest fuj. Przypomniała mi się stara koncepcja i napisałem toto, dodając sporo poza akcją.

Czyta się nieźle, choć trochę się w którymś momencie nawalanki pogubiłam w bohaterach. Zakończenie mi się spodobało.

Tak, rozumiem. Najmocniej obawiałem się tej ilości postaci w tak krótkim tekście. Ale sześciu zawodników to optymalna liczba w takich grach jak Quake: Arena albo Unreal Tournament, na których bazowałem, jeśli chodzi o samą specyfikę sportu. Na początku były tylko wzmianki o Kalibanie, Vervenie, Cromie i Mystikalu, ale pomyślałem, że opisuję finał. A w finale muszą być już konkretni gracze, więc nie mogę ich potraktować po macoszemu. I wyszedł trochę chaos.

 

Przeczytałam za jednych zamachem, a jestem osobą, która nie lubi gier, ani tych komputerowych, ani sportowych, ani rzeczy w styli Big brother. Więc było dobrze :)

Reality Show też nie lubię, ze sportu tylko koszykówka. A niektóre gry mają naprawdę cudne fabuły :)

 

Dzięki za czas poświęcony na przeczytanie, skomentowanie i kliknięcie

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Całkiem niezłe. Kilka elementów pewnie można było przemyśleć lepiej, ale jako typowo rozrywkowy tekst czytało się przyjemnie.

Z minusów: nie do końca kupuję, że akurat wybitny fizyk i odkrywca „podróży w czasie” tłumaczy mało zainteresowanym zawodnikom zawiłości techniczne – przecież mogło to zrobić tysiąc innych osób. Jego wykład trochę mi nie pasuje do wielkiego profesora. Rozmowy bohaterów też wydały mi się w kilku miejscach dziecinne, a żarty na poziomie nastolatków. Wiem, taki był zamysł, ale czasami trochę mnie to raziło.

Ale poza tym sam pomysł naprawdę fajny. Nie sądziłem, że „opis gry wideo” może okazać się przyjemną lekturą. A jednak – dynamiczna akcja, ciekawa koncepcja respawnu i zabawy z czasem, do tego żywe postacie i całkiem niezła końcówka. Całość na plus!

Mam tylko wątpliwości co do zakończenia (SPOILER ALERT): czy po reswapnie bohater nie zobaczyłby na nagraniach, co tak naprawdę się wydarzyło i tym samym wyrzuty sumienia by wróciły? No bo rozumiem, że oni później oglądają przebieg walki, dzięki czemu (mimo „skoku w przeszłość”) wiedzą, co się stało. Czy coś źle rozumiem?

Siema Perrux :)

 

nie do końca kupuję, że akurat wybitny fizyk i odkrywca „podróży w czasie” tłumaczy mało zainteresowanym zawodnikom zawiłości techniczne – przecież mogło to zrobić tysiąc innych osób.

To miało na celu pokazanie ile kasy ma Hendricks, który wymyślił ten sport. Było go stać nawet na wielkiego naukowca, tylko po to by wytłumaczyć kilku zawodnikom o co kaman.

Jego wykład trochę mi nie pasuje do wielkiego profesora.

A mnie pasuje. Poznałem kilku naukowców czy profesorów, którzy zazwyczaj są wysoce ekscentryczni. A jak już muszą tłumaczyć coś bandzie ignorantów, tylko po to by dostać trochę kasy na dalsze badania, to niespecjalnie się angażują w tłumaczenia i tylko odwalają robotę.

 

Rozmowy bohaterów też wydały mi się w kilku miejscach dziecinne, a żarty na poziomie nastolatków. Wiem, taki był zamysł, ale czasami trochę mnie to raziło.

Taki mamy klimat. Odpal sobie Quake Online, to zobaczysz na jakim poziomie są tam rozmowy. Poza tym, te postacie to w większości zwykli siepacze, zabójcy i świry. Raczej nie podejrzewałbym ich o wysublimowane poczucie humoru :)

 

czy po reswapnie bohater nie zobaczyłby na nagraniach, co tak naprawdę się wydarzyło i tym samym wyrzuty sumienia by wróciły? No bo rozumiem, że oni później oglądają przebieg walki, dzięki czemu (mimo „skoku w przeszłość”) wiedzą, co się stało. Czy coś źle rozumiem?

Rozumiesz wszystko dobrze. Shrieka zabił Cypher, ale po swojej śmierci na końcu, do teraźniejszości zostanie przeniesiony inny Cypher. Ten który nie zabił brata. Więc ten inny nie będzie pamiętał jak pociągał za spust i tego co wtedy czuł gdy ostatecznie kończył życie swojego brata. Jasne, może to zobaczyć na nagraniu, ale ze świadomością, że to nie on pociągnął za spust. W jego przypadku to bardzo ważne, dlatego że ejdetyczna pamięć podsuwałaby mu obraz zabijania brata o wiele bardziej żywy i wyraźny, niż w przypadku ludzi pozbawionych tego rodzaju pamięci.

 

Fajnie, że się podobało :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dzięki za wyjaśnienia.

 

Było go stać nawet na wielkiego naukowca, tylko po to by wytłumaczyć kilku zawodnikom o co kaman.

Pytanie po co :) Jeśli chodziło chwyt marketingowy, to jeszcze mogę zaakceptować taką decyzję.

 

A mnie pasuje. Poznałem kilku naukowców czy profesorów, którzy zazwyczaj są wysoce ekscentryczni.

Swego czasu oglądałem na youtube wykłady tych bardziej znanych fizyków i trochę inaczej to widziałem, ale w sumie możemy mieć po prostu inne doświadczenia ;)

 

Taki mamy klimat. Odpal sobie Quake Online, to zobaczysz na jakim poziomie są tam rozmowy.

Doceniam odwzorowanie klimatów, ale to niestety nie oznacza, że przyjemnie się czytało rozmowy na takim poziomie.

 

Co do zakończenia, kupuję Twoje wyjaśnienie.

Siema :)

 

Pytanie po co :) Jeśli chodziło chwyt marketingowy, to jeszcze mogę zaakceptować taką decyzję.

No, na przykład ;)

 

Swego czasu oglądałem na youtube wykłady tych bardziej znanych fizyków i trochę inaczej to widziałem, ale w sumie możemy mieć po prostu inne doświadczenia ;)

Jasne. Po prostu taką miałem wizję. Zresztą, mam jeszcze w planach jedno opowiadanie w tym świecie i powiedzmy, że miejscami trochę przygotowywałem sobie grunt pod główne postacie.

 

Doceniam odwzorowanie klimatów, ale to niestety nie oznacza, że przyjemnie się czytało rozmowy na takim poziomie.

OK. Ja czasem lubię, jak jest nieco rubasznie. Bo to oznacza, że nie jest wtedy śmiertelnie poważnie.

 

Co do zakończenia, kupuję Twoje wyjaśnienie.

Spoko, oddaję za darmo ;)

 

Pozdrawiam

Q

 

Known some call is air am

Dzien dobry Outta Sewer (BTW, fajny nick :)

 

Bardzo ciekawe opowiadanie. Świetny koncept, wręcz brawurowy. Fajnie to zrobiłeś. Zdążyłeś zbudować postaciom charaktery, przedstawić uniwersum w formie infodumpów zrobionych tak, że nie przeszkadzają i jeszcze wcisnąć tu niezłą jatkę. Fajne pisanie, super robota.

 

Poniżej kilka rzeczy, na które zwróciłem uwagę. 

– Struktura. Nie wiem, czy tekst nie zyskałby na tym, gdybyś poprzeplatał przedstawienie świata i mechanizmu podróży w czasie z główną akcją. Teraz mamy część pierwszą – przedstawienie świata i część druga – akcja. To bardzo prosta struktura, ale ma swoje wady – czekałem aż się ta pierwsza częśc skończy i zacznie akcja. 

 

– Coś mi nie leży w miejscach gdzie kończysz zdania kropą, a ja intuicyjnie widziałbym tu przecinek albo średnik. Potem uzupełniasz równoważnikiem zdania albo kolejnym zdaniem, które ma funkcję dopełniającą, wydaje mi się, że to szkodzi płynności tekściwa ;) Nie bałbym się długich zdań, jak je łądnie poskłądasz, będzie się dobrze czytało. 

 

(…) środkiem szła gęsiego piątka pretendentów, prowadzona przez aktualnego mistrza Time Trial Tournament. Ogorzałego trzydziestoparolatka o surowych rysach, głęboko osadzonych oczach i ciele zawodowego wrestlera.

 

Jednak to masy decydowały o tym czego chcą i wybrały TTT. Spychając zarówno akademickie dyskusje, jak i jojczenia przywódców religijnych na marginesy czasu antenowego i świadomości społecznej.

 

Pamiętał, jakie negatywne wrażenie zrobił na nim niechlujny wygląd profesora Kareliana, genialnego wynalazcy technologii podróży w czasie. Oraz to, jaką pasją rozbrzmiewał jego głos w niewielkiej salce zajmowanej przez przyszłych zawodników. Słuchających naukowca bez większego zainteresowania . (uwaga na spację przed kropką)

 

pozdrawiam!

 

 

Cześć Łosiot (też fajny nick :))

 

Świetny koncept, wręcz brawurowy. Fajnie to zrobiłeś.

Dziękuję bardzo. Cieszę się, że się spodobało :)

Struktura. Nie wiem, czy tekst nie zyskałby na tym, gdybyś poprzeplatał przedstawienie świata i mechanizmu podróży w czasie z główną akcją. Teraz mamy część pierwszą – przedstawienie świata i część druga – akcja. To bardzo prosta struktura, ale ma swoje wady – czekałem aż się ta pierwsza częśc skończy i zacznie akcja. 

Też o tym myślałem, ale doszedłem do wniosku, że mam jeszcze za małe doświadczenie w pisaniu, żeby porywać się na coś takiego i nie zepsuć całości. W przyszłości postaram się robić tak, jak sugerujesz. Ale wiem, że będzie mnie to kosztowało sporo nerwów ;)

 

Coś mi nie leży w miejscach gdzie kończysz zdania kropą, a ja intuicyjnie widziałbym tu przecinek albo średnik. Potem uzupełniasz równoważnikiem zdania albo kolejnym zdaniem, które ma funkcję dopełniającą, wydaje mi się, że to szkodzi płynności tekściwa ;) Nie bałbym się długich zdań, jak je łądnie poskłądasz, będzie się dobrze czytało. 

O, widzisz! Bo mnie rugają, że za długie zdania piszę, zbyt rozbudowane i zawierające zbyt wiele informacji. A Ty z kolei odwrotnie, piszesz żeby się długich zdań nie bać. Te miejsca które wskazałeś, były wcześniej poprzecinkowane – serio :) A potem je porozbijałem, żeby były krótsze, jak w opowiadaniach w których ważna jest akcja.

 

Dziękuję raz jeszcze za miłe słowa, czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie mojego tekstu oraz sugestie co do mojej dalszej pisaniny :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ogólnie, to ja też piszę krótkimi zdaniami, bo tak jest bezpieczniej. Tyle, że warto urozmaicać. Moim zdaniem, należy krótkie zdania przełamywać dłuższymi, żeby rytm w tekście nie wyszedł jak bit w techno :P W podanym przeze mnie wcześniej przykładach chyba poszedłeś za daleko, bo (znowu – w oparciu o intuicję, nie jestem ekspertem) ciachnąłeś nie zmieniając zależności między zdaniami. Te kawałki po kropce (równoważniki zdań, bo chyba imiesłów nie jest orzeczeniem) nadal są częściami zdania złożonego, tylko że rozdzieliłeś je kropką. 

 

Bardzo fajnie buduje długie długie zdania na przykład Jaca Dehnel, zerknij see tutaj: https://przekroj.pl/kultura/czterech-czwartek-jacek-dehnel

 

Dzięki za sugestie. Postaram się podszlifować warsztat w tym kierunku.

Przeczytałem podlinkowany tekst. Rzeczywiście, zdania są niesamowicie poskładane. Choć, nie powiem, kilka razy się zatrzymałem, żeby ogarnąć. Wcześniej z takimi molochami miałem do czynienia, czytając Prousta. A raczej próbując czytać Prousta, bo “W stronę Swanna” pokonało mnie gdzieś tak w połowie książki ;)

Known some call is air am

Cześć Q,

zajrzałam i tutaj:-)

nie jestem fanką gier komputerowych, więc byłam pewna, że Twoje opowiadanie mnie w ogóle nie zaciekawi. Jakże się myliłam! Przede wszystkich świetny pomysł. Zabawy w strzelanki i podróże w czasie. Początkowo zastanawiał mnie wykład profesora, ale rzeczywiście jest on konieczny dla zbudowania całości. 

Świetne dialogi, riposty. Konkretna akcja, bez żadnych dłużyzn. Podoba mi się Twój styl:-) Dokładnie wiesz, co chcesz wyrazić. 

Dodatkowy plus za emocje w końcowej scenie.

polecam do biblioteki i pozdrawiam

 

Niezłe opowiadanie. Nie jestem wielbicielką strzelanin i krwawych pulp, ale wciągnęło mnie prowadzone odliczanie. Trochę tak jakby “umieraj na czas”. Podobało mi się zakończenie.

Pozdrawiam

 

Nigdy się nie poddawać

Dobra, wróciłem z urlopu, mam dostęp do kompa, mogę pisać, komentować i odpowiadać :)

 

@olciatka – fajnie, że i tutaj zajrzałaś.

Jeśli chodzi o wykład, to jest on konieczny do zrozumienia koncepcji struktury czasu jaką wymyśliłem. Bez niej całość leżałaby i kwiczała, nie mając większego sensu.

Cieszę się, że Ci się podobało i dziękuję za polecenie do biblio :)

@Zielonka – z Twojej wizyty również się cieszę :) Fajnie, że Ci się podobało, tym bardziej, że nie jesteś fanką krwawych pulp :) Ta krwistość ma jednak tutaj zastosowanie i jest ważna dla fabuły, bo sam gore dla gore’u też mnie nie bawi.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Długo się zabierałem do przeczytania, bo na hasło "sport przyszłości" od razu mam flashbacki do filmów z lat 80' 90', których nie trawiłem, w ogóle nie trawię filmów o sporcie:) na szczęście się przemogłem. Jest akcja, jest klimat, no i zakończenie. Finał sprawia, że nie jest to zwykły opis nawalanki. Koncepcję czasu, jako łańcucha muszę jeszcze raz przeczytać, bo chyba nie do końca zrozumiałem. Wszyscy cofają się w przeszłość i co 3,14m zapisuje się kolejna kopia zawodnika?

Yo!

@Anet – wylewna jak zawsze. Dzięki za czas poświęcony na przeczytanie opka :)

@Lanied – Dzięki że wpadłeś :) I cieszę się, że Ci się podobało pomimo awersji do sportowych wytworów popkultury :) Na priv wysłałem Ci wiadomość, w której, mam nadzieję, nieco rozjaśniam koncepcję czasu, jako łańcucha.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q :)

Known some call is air am

Hejo! Outta, Jutro (w sumie to dzisiaj), pojawi się tu komentarz, bo senność słabych dopadła, jednak doczytałem do końca! A czy żałuję? Datę werdyktu już podałem ;p

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Chyba wpadam tu pierwszy tak oficjalnie, nie na becie. Co tu dużo gadać – ciekawy pomysł obronił się sam. I cieszy mnie, że troszkę pomogłam, ale nie ukrywajmy, że sam zrobiłeś lwią część roboty światotwórstwem i zgrabnym skrojeniem głównego bohatera. Pozdro!

Już jestem, Q, nareszcie! I bardzo ciekawam, cóżeś w tej hetce-pętelce wymyślił. :-)

 

Więc po pierwsze, uważaj na słowa czasowe – „już”, trochę ich jest, niekiedy niepotrzebnie się pojawiają, np. tutaj:

,Na początku kariery już na sam ich widok czuł podniecenie, walczące ze strachem o pierwsze miejsce w wagoniku emocjonalnego rollercostera. Po latach spędzonych na arenie nie czuł już jednak niczego, oprócz potrzeby ostatniego zwycięstwa.

Oba „już” zbędne i pomyślałabym, czy pisać przez zaprzeczenie (podkreślone), czy podkreślić-uwydatnić myśl z ostatniego zdania, swego rodzaju znużenie – chciał tylko szybkiego zwycięstwa. Zastanawiałam się też, dlaczego „ostatnie”, choć po ostatnim zdaniu z fragmentu stało się zrozumiałe. W każdym razie akapit – dla mnie do lekkiego przeformułowania, aby podkreślić „ostatnią walkę”. Nie wprowadzaj, nie dawkuj, niech się dzieje. :-)

Po drugie, wrócę do początku – po co Ci anglojęzyczna cytata na początku? po polskiemu nie można? Czy anglo tak wiele wnosi do interpretacji tej myśli właśnie? Nie sądzę. :DDD

 

Q, a teraz uwaga, bo będę punktowała w trakcie czytania, czyli gorzej – dla Ciebie, bo dla mnie wygodnictwo, ale pod koniec napiszę, jak całość dla mnie brzmi.

,Każdy z sześciu dwumetrowych, walcowatych pojemników zaczopowany był skomplikowaną maszynerią, podpiętą grubymi warkoczami kabli do ogromnych generatorów pola TT.

Czop to czop, czopuje – może zawierać maszynerię, ale maszyneria nie czopuje, lita masa być musi, dopasowana kształtem do otworu, aby funkcję zaczopowania spełniła, a co w środku ma ten czop, to już inna para kaloszy. A pola TT – misię. xd

,By odejść na zasłużoną emeryturę niepokonanym. 

Emerytura, czyż ją ma – emeryturę? Jeśli sport zawodowy, a na to wygląda – niekoniecznie, chyba że sobie odkłada, ale wtedy nie mówiłby o tym – emerytura. No dobrze, dobrze, skrót myślowy. ;-)

,To było tego samego dnia, kiedy Cypher zgłosił się jako ochotnik do tajemniczego przedsięwzięcia o kryptonimie „Respawn”. Zakładającego wykorzystanie technologii teleportacji temporalnej w celach rozrywkowych. Ale o tym dowiedział się dopiero po podpisaniu odpowiednich papierków.

Aż się prosi połączenie pierwszego zdania z drugim, nawet trzecim, ale jeśli za dużo, bo długie, to leciutkie przeformułowanie.

,Jednak to masy decydowały o tym(+,) czego chcą i wybrały TTT. Spychając zarówno akademickie dyskusje, jak i jojczenia przywódców religijnych na marginesy czasu antenowego i świadomości społecznej.

Hmm, tu podobnie, oba zdania proszą się o połączenie.

,Oraz to, jaką pasją rozbrzmiewał jego głos w niewielkiej salce zajmowanej przez przyszłych zawodników. Słuchających naukowca bez większego zainteresowania .

Tutaj też, jw. Co jest? Czyżby celowe?

,– Drodzy państwo, zapomnijcie o tym(+,) co wam mówiono o czasie

,Jakby sprawdzał(+,) czy widzimy.

,Tylko Kaliban, absurdalnie wielki szkot

Szkot, dużą literą.

,-Hah. Dobre – zadudnił jasnowłosy Crom, głosem głębokim jak fiordy jego rodzinnej Skandynawii. I zupełnie niepasującym do szczupłej, wręcz anorektycznej, sylwetki.

Hmm, nie wiem, to kolejne zdania, które są podzielone, a chyba lepiej by im zrobiło połączenie. Nie wszystkie podobne momenty wypisuję, kilka wcześniejszych opuściłam.

,na której ktoś publikował te krótkie wierszyki,(-,) na podstawie zapisów z komór translacyjnych.

Ten chyba niepotrzebny.

,Był gwiazdą i ulubieńcem publiczności. Od podstaw wykreowaną przez wirtuozów marketingu.

Chyba „-y” i znowu napiera na mnie chęć połączenia, chyba żeby lekko coś zmienić.

 

W dialogu po 6.29 – zgubiłam się.

 

,Gąszcz przegród rekonfigurował co trzydzieści sekund. A to w znacznym stopniu utrudniało walkę.

Może połączyć przez „co”

,Modlił się w duchu(+,) żeby nikt nie dorwał jeszcze snajperki.

,sporą część ciała szkota

Też, dużą.

,Ostatnim co zobaczył, była uśmiechnięta twarz Shrieka trzymającego w rękach kuszę na bełty monomolekularne. Których nie powstrzymywały nawet tarcze

Hola, hola, przecież tarczę miał już rozładowaną – po strzale Verveny, a wtedy miał 20%. Hmm i znowu zastanawiam się nad połączeniem zdań?

,Żołądek podszedł mu do gardła(+,) ale zdołał nad nim zapanować.

,Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.

Tu, coś nie gra.

 

Fajnie „złożone”, struktura dla mnie ok. Gdyby była przeplatanka łatwiej byłoby się pogubić i straciłbyś chyba szybką akcję. Zatrzymywały mnie niepołączone zdania. Zakończenie ciekawe. Pomysł też! :-) Rozumiem już, skąd się wzięła angielska cytata w motcie, ale cóż szkodziłoby, gdyby była po polsku?

A w ogóle i w szczególe podobało mi się. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No to po kolei:

 

ND – Gdzie ten właściwy komentarz? :)

Oidrin – dzięki wielkie za betowanie tego tekstu. Twój wkład wcale nie był taki mały :)

 

Asylum – tutaj będzie dłużej :)

 

Oba „już” zbędne i pomyślałabym, czy pisać przez zaprzeczenie (podkreślone), czy podkreślić-uwydatnić myśl z ostatniego zdania, swego rodzaju znużenie – chciał tylko szybkiego zwycięstwa. Zastanawiałam się też, dlaczego „ostatnie”, choć po ostatnim zdaniu z fragmentu stało się zrozumiałe. W każdym razie akapit – dla mnie do lekkiego przeformułowania, aby podkreślić „ostatnią walkę”. Nie wprowadzaj, nie dawkuj, niech się dzieje. :-)

Po drugie, wrócę do początku – po co Ci anglojęzyczna cytata na początku? po polskiemu nie można? Czy anglo tak wiele wnosi do interpretacji tej myśli właśnie? Nie sądzę. :DDD

Z tym “już” powalczę. I pewnie zacznę teraz zwracać uwagę na to w innych tekstach :)

Cytata anglojęzyczna nie jest cytatą :) Wymyśliłem tę formułkę po polskiemu a potem zastanawiałem się, jak by to brzmiało po angielskiemu, żeby sens był ten sam. No i wymyśliłem. A że szkoda mi było owoc półgodzinnych rozmyślań zostawić na pastwę niepamięci, to wrzuciłem to w tekst, a w zasadzie na początek, jako swego rodzaju motto.

 

,Każdy z sześciu dwumetrowych, walcowatych pojemników zaczopowany był skomplikowaną maszynerią, podpiętą grubymi warkoczami kabli do ogromnych generatorów pola TT.

Czop to czop, czopuje – może zawierać maszynerię, ale maszyneria nie czopuje, lita masa być musi, dopasowana kształtem do otworu, aby funkcję zaczopowania spełniła, a co w środku ma ten czop, to już inna para kaloszy. A pola TT – misię. xd

Czop, znaczenie numer cztery. Część maszyny dołączona do innej części maszyny. A generatory TT mają jeszcze ten fajny feature, że ich nazwa “TT” przypomina “Pi”, które przewija się w fabule kilka razy :)

 

Emerytura, czyż ją ma – emeryturę? Jeśli sport zawodowy, a na to wygląda – niekoniecznie, chyba że sobie odkłada, ale wtedy nie mówiłby o tym – emerytura. No dobrze, dobrze, skrót myślowy. ;-)

Emerytura, aye. Nawet w sporcie zawodowym mówi się o zawodnikach, że przeszli na np. “piłkarską emeryturę”, “bokserską emeryturę” itd.

 

Aż się prosi połączenie pierwszego zdania z drugim, nawet trzecim, ale jeśli za dużo, bo długie, to leciutkie przeformułowanie.

Wiem, wiem :) Kiedy czytałem to wczoraj po raz kolejny, to mnie te krótkie zdania zatrzymywały. Przeredaguję to w najbliższym czasie. Dzięki za zwrócenie uwagi :)

 

W dialogu po 6.29 – zgubiłam się.

Aha. Muszę to też lekko rozjaśnić.

 

Hola, hola, przecież tarczę miał już rozładowaną – po strzale Verveny, a wtedy miał 20%. Hmm i znowu zastanawiam się nad połączeniem zdań?

Nie. Tarcza na 20% była u jego pierwszej wersji, która oberwała od Kalibana, a potem dwoma strzałami ze snajperki ktoś ją zabił (w domyśle Vervena). Tę tarczę, którą pokonał bełt monomolekularny znalazł chwilę wcześniej, kiedy wchodził po schodach na górę.

 

,Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.

Tu, coś nie gra.

Wyjaśnisz co? Bo chyba tego nie widzę, ale w sumie jest późno i mało co już widzę :)

 

Dzięki Asylum za odwiedziny, łapankę i poświęcony czas. No i za obszerny komentarz również :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

A że szkoda mi było owoc półgodzinnych rozmyślań zostawić na pastwę niepamięci, to wrzuciłem to w tekst

Czyli sprawa jasna, owocu też bym nie porzucała, tylko do koszyka włożyła. :D

Część maszyny dołączona do innej części maszyny.

Sam czop – ok, ale w zestawieniu z „maszynerią” u mnie się pogryzł. Czop dla mnie jest częścią maszynerii, oprzyrządowania. Końcówką. ;-)

Nie. Tarcza na 20% była u jego pierwszej wersji

Racja, czyli został skopiowany z chwili, gdy miał naładowaną. Logiczne. xd

Tu ciężko się uwolnić od automatycznego myślenia, że dalej musi być więcej, nie mniej, tj. wraz z upływem czasu.

Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.

Dla mnie z odmianą czy uzgodnieniem, patrz (w uproszczeniu), i plącze tu chyba „z niej”.

„Zabrał ze sobą kuszę, której właściwości (x, i y) czyniły z niej bardziej śmiercionośną broń.”

„Której właściwości” jest dopełnieniem do kuszy, lecz kiedy je wyrzucimy, zdanie nie ma sensu. 

 

Zabrał ze sobą kuszę, z której właściwości x i y czyniły najbardziej śmiercionośną odmianę broni. 

Zabrał ze sobą kuszę. Właściwości x i y czyniły ją (lub z niej) najbardziej śmiercionośną odmianą (-ę) broni.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sam czop – ok, ale w zestawieniu z „maszynerią” u mnie się pogryzł. Czop dla mnie jest częścią maszynerii, oprzyrządowania. Końcówką. ;-)

Chyba jednak zostawię jak jest, bo pasuje mi to określenie do tego co podsuwa wyobraźnia.

 

Dla mnie z odmianą czy uzgodnieniem, patrz (w uproszczeniu), i plącze tu chyba „z niej”.

„Zabrał ze sobą kuszę, której właściwości (x, i y) czyniły z niej bardziej śmiercionośną broń.”

„Której właściwości” jest dopełnieniem do kuszy, lecz kiedy je wyrzucimy, zdanie nie ma sensu. 

 

Zabrał ze sobą kuszę, z której właściwości x i y czyniły najbardziej śmiercionośną odmianę broni. 

Zabrał ze sobą kuszę. Właściwości x i y czyniły ją (lub z niej) najbardziej śmiercionośną odmianą (-ę) broni.

No racja. Dziś wieczorem (chyba) do tego zasiądę i spróbuję poprawić całość opowiadania.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q :)

Known some call is air am

Chyba jednak zostawię jak jest, bo pasuje mi to określenie do tego co podsuwa wyobraźnia.

Jak Ci pasuje “machina”, to oki-doki, sam przecież wiesz, do kogo należy ostatnie słowo. :DDD

srd:-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No dzień doberek, srogo po terminie, ale jestem! (Ostatnio masakra z czasem). Ale jestem! 

No był to wstrząs. Dużo akcji, dużo się działo. 

Z takich największych plusów, to do nich należały dialogi – te dogryzki nawet zabawne ;D Me gusta. 

To miejsce respawnu było najgorszym z możliwych…

→ Wiesz co to jest najgorsze miejsce respawnu? – kiedy w szalonej Call of Duty dopiero co powstałeś, a już jakiś kamper Cię rozstrzela – no szlag człowieka trafia i krew nagła zalewa! ;p 

 

Z innej beczki → czasami problemy tekst ma z przecinkami (moje też mają, bo kładę je na łapu, capu)

Dowody w sprawie:

Musiał być, skoro on został przeniesiony z przeszłości (,)aby go zastąpić.

Drugi, tuż obok, tyci wyżej.

 

Na odcinku pomiędzy dachem (,)a ostatnią platformą półpiętra leżał trup – zwłoki poprzedniego Cyphera.

Tekst fajnie podzielony, czytelnie napisany – tu mamy cacy. 

Oj nie ukrywam, że gdy zobaczyłem tag gry komputerowe, to już miałem wątpliwości, bo ja jedynie co ogarnia to wspomniane wyżej Call of Duty, czy Fifę. 

Przyznaję, że tekst przeczytałem dwa razy, bo raz to było jakiś czas temu, no ale by sobie wszystko przypomnieć, machnąłem ręką i czytam. I miałem jak Lanied. Spodziewałem się z początku napierdzielanki (no bo gry), a tu myślenie mi włączyłeś. 

Tutaj Twój cytat do jednego z użytkowników:

Shrieka zabił Cypher, ale po swojej śmierci na końcu, do teraźniejszości zostanie przeniesiony inny Cypher. Ten który nie zabił brata. Więc ten inny nie będzie pamiętał jak pociągał za spust i tego co wtedy czuł gdy ostatecznie kończył życie swojego brata. Jasne, może to zobaczyć na nagraniu, ale ze świadomością, że to nie on pociągnął za spust.

→ No jak widzisz trochę musiałem do zakończenia przysiąść, bo myślałem że pamięć może zostać ;p 

 

Dobra, ogarnięte. No to ogólnie jest w porządku. Nie do końca mój klimat, bo wolę grać niż czytać o tym, ale wrażenia pozostają pozytywne. 

Plusy wymieniałem, ale ta niejasność do tej pętli i wcześniej przytoczonych ilości bohaterów mnie gubiła. 

Pozdro!

BTW: Jezu, przez chwilę myślałem, że zamknąłem okno przeglądarki, a to tylko minimalizacja – Ufff. Wtedy byś na komenta do Świąt czekał ;D

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Yo!

Dzięki za pamięć i komentarz właściwy ;)

 

Z takich największych plusów, to do nich należały dialogi – te dogryzki nawet zabawne ;D Me gusta. 

No widzisz, de gustibus non i tak dalej, bo Tobie się podobały, a kilku osobom się właśnie nie podobały.

 

Wiesz co to jest najgorsze miejsce respawnu? – kiedy w szalonej Call of Duty dopiero co powstałeś, a już jakiś kamper Cię rozstrzela – no szlag człowieka trafia i krew nagła zalewa! ;p 

Najgorsze miejsce respawnu to takie, w którym respawnujesz, a ułamek sekundy w tym samym miejscu respawnuje ktoś inny i rozrywa cię na kawałki. W Q3 Arena i UT to tak zwany telefrag, przeciwnik dostaje punkt, ty punkt tracisz.

 

Spodziewałem się z początku napierdzielanki (no bo gry), a tu myślenie mi włączyłeś. 

Bo miała być naparzanka, ale coś po drodze się pokomplikowało i wyszło z tego coś więcej.

 

Plusy wymieniałem, ale ta niejasność do tej pętli i wcześniej przytoczonych ilości bohaterów mnie gubiła. 

Zdaję sobie sprawę z technicznych problemów ze zrozumieniem koncepcji czasu jako łańcucha. To mój wymysł, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałem, więc czego nie wytłumaczyłem, tego sobie nie doczytasz gdzieś po sieci. Z kolei ilość bohaterów, no cóż, mea culpa. Może rzeczywiście przeszarżowałem z tą szóstką, mogąc zostawić czwórkę, albo zamienić to na duel między Shriekiem a Cypherem.

 

Dzięki i pozdrawiam :)

Q

Known some call is air am

Przeczytałem , chociaż nie lubię 'strzelanek'. Wciągnęło, ale trochę się gubiłem, jak kilku przedpiscow. Całość interesująca, bo niestety może nadejść taki czas.

Wybacz, Koalo, ale nie zauważyłem jakoś, że i tutaj dotarłeś. A cieszy mnie to podwójnie, bo odgrzebałeś stary tekst, a do tego mogę Ci szepnąć na misiowe uszko, że na dniach mam zamiar opublikować coś, co jest niejako dalszym ciągiem, tylko w postapokaliptycznym sztafażu :)

 

Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nowa Fantastyka