- Opowiadanie: Jastek Telica - Pokrzywiona muzyczka

Pokrzywiona muzyczka

Prezent sobie robię, choć już po sobótce, kiedy uchodzi więcej.

 

16.11.2021

Zmiana nieistotna fabularnie, ale językowo tak, to sobie na nią pozwalam, choć nikt tego nie zauważy.

Lecz ma to dla mnie znaczenie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pokrzywiona muzyczka

Przyciągnął ją do siebie czerwoną i lepką.

Za bardzo się nie wzbraniała. Ot dla zasady, kto doceni to, co łatwo przyszło? Pewnie dlatego kiedy usiłował pocałować jej odsłonięty dekolt, odepchnęła go. Nie ze wszystkich sił, lecz zauważalnie.

Ona władczyni.

– Nie, mój panie…

Wiedział, że to jednak nie ostateczna odmowa.

Gorąca była.

Więc spróbował ponownie.

– Pozwól, Tanika.

– Co za wiele…

– Tyś taka słodka.

Roześmiała się figlarnie i pochyliła ku niemu, napierając biustem i niby ust szukając.

Zwiodła pożądliwego głupca.

Dygotał cały.

Łatwo wyswobodziła się z więżących rąk.

Teraz niedosięgła. Da wszystko, o ile zechce.

Pani!

– Zostań ze mną – zamruczał. Teraz on czerwony.

Zmrużyła oczy.

Zawahała widocznie.

– Praca nie poczeka – oświadczyła.

Więc zaraz chwyciła, tylko na chwilę porzucony dzban z winem i rzuciła się do gości, by wśród pląsów i ochoczego klaskania, kręcić się między nimi, roniąc od czasu do czasu kilka kropel trunku, które osiadając rosą na jej ciele, sprawiały że wyglądała krwawo, a przy tym smakowała upojnie i słodko.

Na podest zatoczono wielką beczkę, trwały przygotowania, lecz goście nie zwracali na nie uwagi, jakby nie z myślą o nich zorganizowano to całe przedsięwzięcie. Znacznie bardziej ciekawiła ich zmysłowa szynkareczka kręcąca się po gospodzie. Wyciągali do niej ręce. Umykała śmigła i roześmiana. Pełna życia i czarująca, ale nieuchwytna. Nie można jej dotknąć, a jedynie podziwiać. Paść tylko wzrok i żywić złudne nadzieje, podsycać nieziszczalne mary. Zatem nie przytulić.

Co nie do końca było prawda, bo jednakże niektórym się udawało.

Na jakiś czas.

W istocie była jak płatek śniegu, jeśli go poczujesz na dłoni, stopi się, wtedy go posmakujesz jako kroplę wody, lecz już nie w jego pełnej krasie.

Tymczasem na podwyższeniu trwały prace. Po zatoczeniu beczki przyszła pora na resztę wystroju, równie siermiężnego.

– Co tam się dzieje? – zaburczał jakiś gość, na chwilę odrywając rozochocone oczy od winnej panienki.

– Toć grać ma taka jedna.

– Aha. Zapomniałem.

– Przygotowania w toku. Głowa od nich boli – skrzywił się.

Tak zapowiedziano w okolicy. Sława przybyła, największa pieśniarka. Zwabiła nieco więcej gości niż zwykle, choć bez przesady. Podobno niesłychana sztukmistrzyni, że duszę zatracano przez jej muzykę. Przesada z pewnością, jak wszystko na tym miałkim łez padole.

Tymczasem obecni zerkali na prawdziwe dziwo, ciesząc się Taniką Marą, która przestrzeń czarowała i zmysły. Oczywiście zbierając czułe słówka.

– Można się w tobie zakochać – usłyszała.

– Ty? Nie umiesz przecież.

– Godnaś tego.

– Czyżby? – odpowiedziała, trzepocząc rzęsami.

– Przecież sama wiesz.

– A skąd!

– To dla kogo tańczysz?

Roześmiała się szczęśliwa trzpiotka.

– Artysty nie porusza jego sztuka, nie wiesz? Jej uroki przeznaczone dla nieświadomych, on zna ją od strony spodniej, sznurków, fastrygi, połamanych paznokci i zdartych podeszew. Ale cieszy mnie, że cię zaczarowałam. Czyż nie potężna ze mnie zwodzicielka?

– Chętnie ci pokażę, jak mnie omamiłaś.

Ale ona uciekła. Czary cierpią, kiedy chwytać je łapami, jak nie przymierzając liść na wietrze. Cudny, kiedy w powietrzu tańczy. Na ziemi zeschłe barachło.

Tylne drzwi, wykorzystywane przez oberżystę i jego pomocników dla spraw szynkarskich, zaskrzypiały okrutnie, jakby otwierając podwoje na gorszy ze światów. Ale uwaga bywalców, o ile została zaprzęgnięta, to jedynie na chwilę tak krótką, jak mgnienie oka. Mieli przecież przed oczyma ciekawszy obrazek i jemu się poświęcali z zapałem. Urocza Tanika Mara Ki krążyła z upojnym winem pośród bywalców. Choć kto wie, czy jednak nie bardziej kusiła samą sobą.

Na beczce w międzyczasie posadowiono atrakcję wieczoru. Ze dwóch widzów może ją dostrzegło.

Cóż za uwaga!

Lecz zaprawdę nie było czemu się przyglądać.

– Toż to maszkara – mruknął pierwszy.

– Zaiste – westchnął drugi. – Oczu nie syci.

– Nie chciałbym na taką natknąć się w nocy. Do rana bym nie zasnął.

Więcej nie gadali, woleli przypatrzeć się uroczej winnej pannie. Przyciągała wszystkie spojrzenia.

Pieśniarce w istocie wiele brakowało. Nos za duży, twarz niesymetryczna, z jedną brwią wyciągniętą ku górze, jakaś srebrzysta blaszka wrośnięta w ciało pod brodą, jedna ręka wyraźnie krótsza. To znaczy w istocie wcale nie tyle krótsza, choć takie wrażenie robiąca przy drugiej, co nieludzka, przypominająca odnóże modliszki, i z dodatkowym stawem. Pokrywały ją żółtawe, kostne narośle ni to szpony, ni kły. Muzykantka ręką objęła instrument z wieloma strunami, niektórymi błyszczącymi metalicznie, innymi postrzępionymi. Jej kończyna jakby wkomponowała się w sprzęt. Nie wiadomo gdzie ona się kończyła, a on zaczynał. Pokrywające skórę tatuaże, róża, sztylet i czaszka łączyły się w jedno z odpowiednikami na muzycznym rynsztunku.

Dopełnienie!

Ruch posługaczy wokół zaproszonej pieśniarki wciąż się odbywał, co nie przeszkodziło jej rozpocząć występ.

Widać jej cudza mitręga nie wadziła. Albo swego muzykowania nie ceniła. Odbębniając, jako rzecz pospolitą.

Sobie przygrywała.

Z początku nie zwróciła niczyjej uwagi. Nie zagłuszała własnym graniem toczącego się życia karczmy, tylko mu towarzyszyła, gdzieniegdzie dodając subtelną frazę.

Ale ktoś zauważył.

– Dość ładnie jej się udaje – pochwalił.

– Że co? – spytał jego towarzysz, spoglądający na uroczą panienkę z winem i samemu z dzbana pociągający. Smakowało mu wszystko.

– No, ta zaproszona pieśniarka.

Tamten jakby ze snu się obudził.

Choć wciąż śnił.

– Przecież nie śpiewa? Ledwie ją słychać. Szemrze w istocie.

Pierwszy szukał właściwych słów, by wypowiedzieć, co mu w sercu grało.

Żadnych nie znalazł.

Drugi tymczasem się zasłuchał.

– Rzeczywiście, zgrabnie jej idzie – przytaknął umiarkowanie, jakby sam umiał lepiej. To i tak niezwykle docenienie z jego strony, należał wszak do tych cyników, których nic nie zachwyci, w ideale wykryje usterkę.

W oberży nie oni jedni zaczynali słuchać. Choć większość jeszcze gadała między sobą. Ale ciszej i z rzadka, zapominając przy tym o temacie jeszcze przed chwilą z zapałem tołkowanym nieświadomemu kpowi. Muzyka odnalazła drogę do głęboko zagrzebanej potrzeby poezji.

A przede wszystkim zadomowiła się w sercach.

 

* * *

 

– Jak pięknie – westchnęli, gdy mistrzyni skończyła.

– Graj dalej! – zażądali natychmiast.

Rozejrzała się po sali. Już nad sobą nie panowali, zaczarowani, oddaliby jej wszystko, czego by tylko od nich zażądała. Zwątpili w znane skarby. Blaszka pod jej brodą zadrgała. Zdawała się brzęczeć, ona chciała podążać dalej. Grać wszystkiemu, na nic się nie oglądając.

Doskonałość!

Nieubłagana!

Pieśniarka utkwiła wzrok w dziewczynie roznoszącej wino.

Muzykantkę chwycił trudny do opisania żal. Ni kropli krwi na twarzy szynkareczki. Bladość posągu, tylko kilka czerwonych kropli po trunku przypominających krwawy pot.

– Nie powinnam – mistrzyni rzekła do bywalców. Budzili w niej litość, w każdym razie w tej chwili, kiedy panowała nad sobą samą, trzymając ręce z dala od strun, potrafiących poplątać ludzkie życie. – To zawsze źle się kończy.

Uważali inaczej.

Tacy mądrzy!

Nie wiedzieli nic.

Oczy, uszy, dusze, a już serca najbardziej.

Wszystko pomieszane.

– Graj, błagamy.

– I śpiewaj!

Kręciła głową.

– Czy to nie twoje powołanie? – pytali, kąsając słowami.

Gryźli zwyczajowo. Żądze zawsze najmocniejsze.

Ale nie chciała muzykować więcej.

Po co?

Nie życzyła nikomu źle.

W to jedno nie powinni wątpić.

Lecz nastawali.

– Najlepszego nam żałujesz!?

W skroniach krew pulsowała. Serce kłuło. Dech dławił.

Jej ciało – to ból.

Co innego było jednak gorsze.

Odmowa.

Tatuaże i instrument to jedno.

Wszystko zespolone.

Strach życie niweczący.

– Niech tak się stanie – skończyła z uporem.

Ona też pożądała poddać się wszechmocnej sile.

Ludzka natura to słabość.

– Skoro chcecie.

Zatem potoczyła się despotyczna melodia, wraz z jej śpiewem tak nieziemskim, że podobne piękno po prostu nie istnieje. Nieopisana maestria brała sobie od nich wszystko, a oni w zamian otrzymywali jej sztukę, krążącą po ich żyłach jak krew, wraz z myślami i marzeniami kierującymi ich wprost ku doskonałości, a nie zgadzającymi się na nic mniej.

Wiedzieli co to oznacza.

Trudno nie czuć narastającego chłodu. Widać go jako parę, wydobywającą się z marznących ust.

Co każdy zrozumie.

Nie miało to znaczenia.

Więc zamykali oczy, bo chcieli tylko słuchać. Odrzucali wszystko, co temu się sprzeciwiało, łącznie z biciem własnych serc, ono wszak zagłuszałoby najcudowniejszą muzykę. Lepiej niech zamilkną.

Ciała jak lód.

A nawet powietrze.

Pojmowali, że umierają.

– Graj dalej! – żądali mimo to.

Więc posłuszna własnej naturze w śmiertelnej ciszy dokończyła ostatnią frazę.

Nikt nie przeżył, oczywiście.

Poza nią.

Jak zawsze.

Artystka, a głucha na własną sztukę. Nie dlatego, że brakło jej poczucia rytmu, umiejętności śpiewu, czy wyobraźni. Wszystkiego dostawało aż w nadmiarze i słuchem cieszyła się tak wybornym, że w trzepocie motyla rozpoznawała odwieczną tajemnicę natury.

Przeżyła, o ile tak można powiedzieć, bo w środku od dawna pozostawała martwa.

Koniec

Komentarze

Paść zwodniczy wzrok, żywić złudne nadzieje, podsycać nieziszczalne mary.

Mara «w buddyzmie: symbol śmierci»

mara

1. «widzenie senne»

2. «w wierzeniach ludowych: duch zmarłego»

mary

1. «nosze dla zmarłych»

2. «podwyższenie, na którym ustawia się trumnę ze zwłokami; też: trumna ze zwłokami stojąca na podwyższeniu»

 

Tymczasem na podwyższeniu trwały prace. Po zatoczeniu beczki przyszła pora na resztę wystroju, równie siermiężnego.

wystrój «elementy architektoniczne, rzeźbiarskie, malarskie i inne dekoracje trwale związane z budowlą lub jej wnętrzem»

 

Przesada z pewnością, jak wszystko na tym miałkim łez padole.

Jakoś mi tak nie pasuje:

miałki

1. «składający się z bardzo drobnych ziarenek»

2. «nieposiadający głębszych wartości»

 

Tylne drzwi, wykorzystywane przez oberżystę i jego pomocników dla spraw szynkarskich, zaskrzypiały okrutnie, jakby otwierając podwoje na gorszy ze światów.

podwoje «okazałe, dwuskrzydłowe drzwi»

 

Mam wrażenie, że używasz słów na granicy ich znaczenia, a często to znaczenie przekraczasz. Mnie to trochę wybija z rytmu.

Przeciwstawienie karczmareczki i muzyczki interesujące, choć przypuszczam, że można było je mocniej wykorzystać.

O muzyczce piszesz, że jest sławna, więc jakim cudem nikt nie wiem, jak się kończą te koncerty?

Mam mieszane uczucia, z jednej strony widać tu dbałość o tekst, choćby o to, by słowa się nie powtarzały, ale z drugiej, jak pisałam wcześniej czasem te słowa są nie do końca trafne, wybijają z rytmu. Z jednej strony jest tu jakaś lekkość, ale z drugiej są fragmenty, które dość ciężko się czyta, na przykład opis pieśniarki i jej przygotowań do występu.

Ciekawa jestem kolejnych opek :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Prawda, wiele określeń na granicy ich znaczenia. Wyjaśnię o co mi szło na przykładzie mary. Wydarzenie kończy się śmiercią, więc mara lepsza niż inne określenie. Tu w znaczeniu, że złudzenie. Ale złudzenie brzmi słabiej.

Chyba nie każdy występ kończy się śmiercią, tylko wtedy kiedy muzyczka bardziej się wczuje. W tekście znajduje się odniesienie, że porywa ją despotyczna siła. Uznałem, że nie trzeba dodawać nic więcej.

Szynkareczka i muzyczka były budowane na zasadzie kontrastu, trochę. Zresztą kontrast jest tu ważny, kiedy panna od wina najpierw czerwona, a później blada jak śmierć.

Wiesz, dla mnie ten drobiazg to prezent, nie spodziewam się kolejnego zbyt szybko.

Dzięki za uwagi po lekturze.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Jastku, nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale muzyczkę zobaczyłam jako całkiem nowe wyobrażenie/ wcielenie śmierci, która zbiera żniwo wśród ludzi pomarłych z zachwytu.

Bywa, że jedni umierają a przejedzenia, inni z przepicia, są tacy, co z przepracowania, a grono opisanych przez Ciebie słuchaczy umarło w ekstazie, słuchając muzyki.

Przeczytałam z przyjemnością. Klikam, mając nadzieję, że poprawisz usterki. ;)

 

tylko na chwi­lę po­rzu­co­ny dzban z winem i rzu­ci­ła się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

z za­pa­łem toł­ko­wa­nym nie­świa­do­me­mu kpowi. ―> Co to znaczy tołkować? A może miałeś na myśli tokowanie?

 

Bramu raju się otwo­rzy­ły. ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione.

Gdzie indziej wyszło mi, że muzyczka gra nie śmierć, a ostateczność. Tak mi się ułożyło, że jej udaje się doskonałość, a wtedy krzyczy się chwilo trwaj, no i koniec.

Tołkowania, wybacz, ale nie ruszę. Babcia tak mówiła, kiedy ktoś plótł natrętnie, z gorliwością tego niewartą. Pewnie wzięła to z okolic, w których obrastała w nawyki językowe, bo też zamiast ocknąć, mówiła przetrzchnąć. Zaprzyjaźniłem się z tymi słowami.

Dzięki.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Jastku, bardzo dziękuję za wyjaśnienie. ;)

Nie mam Ci czego wybaczać, zwłaszcza że bardzo rozumiem Twoją przyjaźń ze słowami, które darzysz szczególnym sentymentem, bo wiele dla Ciebie znaczą, a i pewnie przywołują dobre wspomnienia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ależ to się świetnie czytało. Odebrałam Twój tekst wszystkimi zmysłami. Niby taka prosta historia, obrazek z karczmy, ale napisane z wprawą, lekkością, obrazowo, dynamicznie.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dzięki. Szukałem sposobu, by to nie wyszło pretensjonalnie. Długo gryzły mnie wątpliwości.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Fajny pomysł na niezwykłą muzyczkę. Robi z tekstu nietuzinkowe fantasy. Ładnie opisane.

Tołkowanie mnie kojarzy się z rosyjskim i chyba znaczy “tłumaczyć”. W sensie wyjaśniać.

Babska logika rządzi!

Dzięki.

W takim sensie użyłem tołkowania. Możliwe, że to wyrażenie ma coś wspólnego z rosyjskim pochodzeniem. Ale może nie. W okolicy nie znalazłoby się żadnego Rosjanina, a w tamtym czasie nawet Białorusina, sami Polacy o niepolskich nazwiskach, choć było żydowskie miasteczko Wasiliszki, no i żyła jakaś Litewka, która w czasie wojny donosiła Niemcom, za co ją partyzanci ubili, a w odwecie rozpirzono wieś. W nazwach okolicznych w ogóle taka dziwaczność, że źródłosłowu nie dojdziesz.

Być może pochodzi to od innego tolk. W okolicy mogły mieszać się wpływy pruskie, znaczy niemieckie, ale może nawet staropruskie i litewskie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Jastku,

jestem przyciągnięta Twoim adwentowym drabelkiem:-)

Bardzo podoba mi się Twoja opowieść. Piszesz bardzo obrazowo, zmysłowo:-)

Świetna końcówka, gdzie czują, że umierają, a mimo to w dalszym ciągu są zachwyceni, godzą się na śmierć. Świetne! Podoba mi się też zestawienie piękna i brzydoty. 

Te zdania podobają mi się najbardziej:

Trudno nie czuć narastającego chłodu. Widać go jako parę, wydobywającą się z marznących ust.

 

Czytałam z przyjemnością. Twoje opowiadanie z pewnością jest warte biblioteki, więc polecam i wrzucaj kolejne:-)

pozdrawiam

Drab okazał się piękną przynętą.

Przytoczone zdania były mi potrzebne ze względu na przylegające doń. Tamte miały spory ładunek emocjonalny, treściwe, o śmierci, na zasadzie kontrastu potrzebowałem innych, opisowych i mniej bezpośrednich. Same tak się napisały.

To miłe, że Ci się podobało.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Życie i śmierć, pożądanie i jego brak. Fajne, Jastku. Misię słowa i frazy, zmysły!:-)

Dobra scena, obrazowa, plastyczna.

Gdybym miała się czepiać to jedynie do podziału na dwie części i niezbyt wyraźnego połączenia między nimi, tylko miejsce.

Skarżę czym prędzej, bo nie wiem, czemu jeszcze nie jest w biblio. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

To ciekawe jak bardzo inaczej można patrzeć na ten sam fragment.

On był mi potrzebny dla kontrastu. Zestawić obok siebie piękno – to w części pierwszej, z tym do czego wiedzie, w części drugiej. Gdybym użył stopniowego przejścia, nie dość, że mógłbym popłynąć na opisywaniu muzyki, a byłoby to łatwe, to jeszcze oddaliłbym od siebie to, na czym najbardziej mi zależało, czyli nieustannym ustawianiu przeciwieństw obok siebie.

Twoja uwaga dała mi wiele do myślenia, dzięki za nią.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nowa Fantastyka