- Opowiadanie: Koimeoda - Dopóki nie nauczą się kochać

Dopóki nie nauczą się kochać

Razem z Herą za­pra­szam na Ta­sma­nię w 1642r.

 

Silva, Sa­gitt – dzię­ku­ję Wam bar­dzo za betę i wszyst­kie roz­mo­wy, które się przy niej wy­wią­za­ły :)

 

 

Spis wy­ko­rzy­sta­nych ob­ra­zów:

1.Peter Mung­ku­ri “Ngu­ra-co­un­try”

2.Damien Marks Tjan­ga­la and Yilpi Marks Atira Kun­tja­na “Kun­tja­nu”

3.Wallace Nun­ga­ri “Dre­am­ti­me Si­sters”

4.Alma Nun­n­ga­rayi "Seven Si­sters Dre­aming"

5.Malowidło z ja­ski­ni Wan­dji­na + Jack Dale “Arbi Wan­dji­nas”

6. Lola Na­mpi­jin­pa Brown “Ngapa Ju­kur­r­pa”

7.Tammy Mat­thews no­na­me

8.Alma Nun­gar­rayi Gra­ni­tes “Seven Si­sters Dre­aming”

9.Gabriella Po­ssum Nun­gur­rayi  “Grand­mo­ther's Co­un­try”

10.Mavies Darki  “Minna Minna”

 

Dzien­ni­czek zmian: 15.02.2021, ko­rek­ty sty­li­stycz­ne, do­szło tro­chę opisów i kolorytu, a przez to i zna­ków. Fabuła bez zmian, kilka zdań więcej rozwijających epilog. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dopóki nie nauczą się kochać

– Je­steś z sie­bie za­do­wo­lo­ny?

Hera sta­nę­ła w wej­ściu do ja­ski­ni. W środ­ku pa­no­wał pół­mrok, ciem­na syl­wet­ka ko­bie­ty ry­so­wa­ła się na tle po­ma­rań­czo­we­go nieba.

Zeus wes­tchnął cięż­ko.

Nie mu­siał wi­dzieć wy­ra­zu twa­rzy żony, żeby do­sko­na­le wie­dzieć, o co cho­dzi. Po pierw­sze – Hera mó­wi­ła tym pre­ten­sjo­nal­nym tonem, nie­zmien­nie iry­tu­ją­cym od setek lat. Po dru­gie – czuł wy­raź­nie za­pach krwi.

 

 

Chciał móc ją zi­gno­ro­wać.

Nie wstał z po­sła­nia wy­ście­lo­ne­go śmier­dzą­cy­mi, kan­gu­rzy­mi skó­ra­mi, tylko prze­cią­gnął się le­ni­wie i prawą dło­nią prze­sło­nił oczy, chro­niąc je przed wpa­da­ją­cy­mi z ze­wnątrz pro­mie­nia­mi za­cho­dzą­ce­go słoń­ca.

Hera znowu mu prze­szka­dza­ła, a prze­cież po całym dniu spę­dzo­nym na po­lo­wa­niu z bez­na­dziej­nie sła­by­mi ludź­mi z ich ple­mie­nia, od­po­czy­nek chyba mu się na­le­żał.

Odkąd przy­by­li na znaj­du­ją­cą się na końcu świa­ta wyspę, którą za lo­kal­ny­mi na­zy­wa­li Lu­tru­wi­tą, Zeus zmie­niał śmier­tel­ne ciało już kil­ku­krot­nie. Ak­tu­al­ne, młode i jurne, na­le­ża­ło do naj­lep­sze­go łowcy wśród ludów Pa­la­wa. Był naj­lep­szy, nikt mu nie do­rów­ny­wał i żadna zwie­rzy­na nie miała z nim szans. Żadna. Nie­wie­le wię­cej mógł tu osią­gnąć.

Nie­gdy­siej­szy wład­ca Olim­pu, w za­mierz­chłych cza­sach pia­stu­ją­cy tytuł Pana Nieba i Ziemi, dawno prze­stał być ojcem wszyst­kich bogów, a już na pewno ludzi. Gro­mo­wład­ny był kosz­mar­nie znu­dzo­ny Lu­tru­wi­tą, tym czar­nym cia­łem i wszyst­ki­mi Pa­la­wa.

– Zeu­sie, na­praw­dę mu­sisz mi to robić?

I żoną.

Py­ta­nie za­wi­sło w po­wie­trzu, jesz­cze bar­dziej za­gęsz­cza­jąc lepką i dusz­ną at­mos­fe­rę.

Zeus nie drgnął.

Po chwi­li nie­zno­śnie prze­dłu­ża­ją­cej się ciszy, Hera wy­pu­ści­ła gło­śno po­wie­trze i skie­ro­wa­ła kroki w stro­nę męża. Już nie miała tej cier­pli­wo­ści, co kie­dyś. Z bie­giem lat i wraz z przyj­mo­wa­niem ko­lej­nych wcie­leń, tra­ci­ła bo­skie przy­mio­ty i sta­wa­ła się coraz bar­dziej po­dob­na śmier­tel­ni­kom.

Sta­nę­ła nad le­żą­cym męż­czy­zną, na mo­ment za­sty­gła w ocze­ki­wa­niu. Nie za­re­ago­wał, nawet na nią nie spoj­rzał.

Schy­li­ła się i po­ło­ży­ła prze­siąk­nię­te krwią za­wi­niąt­ko zaraz obok twa­rzy Zeusa.

– Coś ci ostat­nio nie wy­cho­dzą he­ro­si. – Głos Hery miał barwę zim­nej zło­śli­wo­ści, ale było w nim i współ­czu­cie, choć zde­cy­do­wa­nie nie wobec męża.

Kie­dyś by­ło­by jej to obo­jęt­ne, może nawet by się ucie­szy­ła. Jed­nak po ty­sią­cach lat pa­trze­nia na cier­pie­nie nie­win­nych, zro­zu­mia­ła do kogo po­win­na kie­ro­wać swój gniew. 

Zeus ob­ró­cił się nie­chęt­nie i przez le­d­wie roz­su­nię­te palce spoj­rzał w bok.

Na skale, owi­nię­te w za­pla­mio­ne szma­ty, le­ża­ło ma­leń­kie i czar­ne jak sam wę­giel ciał­ko. Nie do końca ufor­mo­wa­ne, za wcze­śnie wy­plu­te przez łono matki.

Od­wró­cił wzrok. Mało go to ob­cho­dzi­ło.

– Jej brzuch nie wy­trzy­mał two­je­go bo­skie­go daru – Hera wy­sy­cza­ła przez za­ci­śnię­te zęby. – Ko­lej­ne dziec­ko ska­za­łeś na śmierć, a tę dziew­czy­nę na wiel­kie cier­pie­nie.

Zeus na­brał po­wie­trza, wy­pu­ścił ze świ­stem przez nos. Czuł na­ra­sta­ją­cą szyb­ko iry­ta­cję.

– O mnie, od­bie­ra­ją­cej po­ro­dy two­ich bę­kar­tów – ko­bie­ta nie od­pusz­cza­ła – już nawet nie wspo­mnę.

– Sama chcia­łaś bawić się w ich sza­man­kę! – Zeus nie wy­trzy­mał. –  To nie moja wina, że ciała tych ludzi są tak słabe – spoj­rzał z obrzy­dze­niem na mar­twe­go no­wo­rod­ka – i pa­skud­ne.

– Trak­tu­jesz ich jak za­baw­ki! – Wark­nę­ła Hera. Męż­czy­zna uniósł się na łok­ciach i po­pa­trzył na nią spode łba. – Uży­wasz, zu­ży­wasz i wy­rzu­casz, za nic mając ludz­kie życie!

Szturch­nę­ła mocno w po­tęż­ne, umię­śnio­ne ramię zmu­sza­jąc męża do ruchu. Wstał, gó­ro­wał nad nią. Bo­gi­ni wbiła w niego spoj­rze­nie pełne łez i gnie­wu.

– Dla­cze­go tak ich trak­tu­jesz? Dla­cze­go tak nie­na­wi­dzisz śmier­tel­ni­ków?

– Bo się nudzę – od­po­wie­dział Zeus obo­jęt­nym tonem, a jego pusty wzrok po­twier­dzał te słowa. – To ty upar­łaś się, żeby tu zo­stać.

– To miej­sce jest teraz na­szym domem, a ci lu­dzie są na­szym kla­nem – po­wie­dzia­ła Hera. – Na­le­ży­my do ich ple­mie­nia, współ­two­rzy­my ich toż­sa­mość i dbamy o tę zie­mię. Je­ste­śmy od­po­wie­dzial­ni za Lu­tru­wi­tę.

Zeus prych­nął gło­śno, jasno dając do zro­zu­mie­nia, co myśli o sło­wach mał­żon­ki.

– Nasz klan, nasza zie­mia?! To nigdy nie bę­dzie mój dom! Co ty tu wi­dzisz? W tym pa­skud­nym miej­scu, gdzie nie liczy się nic wię­cej niż drew­nia­na dzida i ohyd­ne mięso kan­gu­rze! Jaki masz tu dom za­miast mar­mu­ro­wych świą­tyń oraz pa­ła­ców peł­nych rzeźb i pięk­na? Śmier­dzą­cy sza­łas z kijów i peł­za­ją­cy ro­bac­twem busz! Nie ma praw­dzi­wej sztu­ki, tylko te pry­mi­tyw­ne… mazy w ja­ski­niach, a nasze hi­sto­rie za­miast wy­brzmie­wać w po­ema­tach za­pi­su­je się tępym ostrzem na skó­rze! – mó­wiąc to do­tknął blizn ry­tu­al­nych po­kry­wa­ją­cych ra­mio­na Hery. – To ty wy­bra­łaś nam takie wstręt­ne miej­sce. Z tych wszyst­kich wspa­nia­łych krain i kul­tur, gdzie by­li­śmy od upad­ku El­la­dy…

– …wy­ga­nia­ła nas obca re­li­gia i ludz­ka nie­wia­ra – do­koń­czy­ła za niego.

Po­iry­to­wa­ny bóg skoń­czył roz­mo­wę. Ode­pchną ko­bie­tę i skie­ro­wał się w stro­nę wyj­ścia z ja­ski­ni. Hera za­trzy­ma­ła go tonem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu.

– Po­sprzą­taj to, co na­ro­bi­łeś.

Le­d­wie ski­nął dło­nią w stro­nę zwłok nie­mow­lę­cia, a ciał­ko za­ję­ło się błę­kit­nym ogniem. Mi­nę­ła chwi­la krót­sza niż kilka od­de­chów i dziec­ka nie zo­sta­ło nic poza gar­ścią si­ne­go pyłu. 

Dawny oj­ciec bogów i ludzi nawet nie spoj­rzał za sie­bie.

– Chyba na­praw­dę wraz z każ­dym ko­lej­nym wcie­le­niem za­tra­casz cząst­kę swo­jej bo­sko­ści – po­wie­dzia­ła smut­no Hera. Do­ga­sa­ją­cy blask nie­biań­skie­go ognia za­mi­go­tał w jej oczach.

– Może. – Zeus wzru­szył ra­mio­na­mi.

Bo­gi­ni schy­li­ła się nad pro­cha­mi i wy­mru­cza­ła kilka słów w oj­czy­stym, śpiew­nym ję­zy­ku. Pod je pal­ca­mi po­piół ukształ­to­wał się w ma­leń­ką fi­gur­kę pa­pu­gi. Totem. Przy­da się matce. Wzię­ła go i wy­szła za mężem.

Stali w progu ja­ski­ni, twa­rze mieli skie­ro­wa­ne w stro­nę słoń­ca, im zna­ne­go pod imie­niem He­lios, tutaj na­zy­wa­ne­go Buga Nu­bra­na, które po­wo­li cho­wa­ło się za ho­ry­zont wy­zna­czo­ny równą linią oce­anu. Dłu­gie pro­mie­nie mu­ska­ły cie­płem ich skórę w ko­lo­rze mo­krej ziemi wy­mie­sza­nej ze świe­żym po­pio­łem.

Zeus prze­biegł spoj­rze­niem po ciele bo­gi­ni, z góry na dół, oce­nia­jąc co widzi.

Sze­ro­kie bio­dra, ma­syw­ne nogi, duże pier­si, za­okrą­glo­ny brzuch, umię­śnio­ne ra­mio­na. Kłę­bo­wi­sko czar­nych, ma­to­wych i po­skrę­ca­nych wło­sów. Skóra nóg i rąk po­kry­ta za­bliź­nio­ny­mi cię­cia­mi, za­czy­na­ją­ca się marsz­czyć i prze­bar­wiać.

Skrzy­wił się.

– Ty też sta­jesz się coraz bar­dziej ludz­ka. Sta­rze­jesz się, zbrzy­dłaś. Po­win­naś zmie­nić to ciało.

– Po­rzu­ca­jąc je, tak jak ty kilka po­przed­nich? – ob­ró­ci­ła twarz i spoj­rza­ła na niego hardo.

Teraz Zeus pa­trzył pro­sto w jej wiel­kie, brą­zo­we oczy z dłu­gi­mi rzę­sa­mi. Ostat­nia rzecz, która przy­po­mi­na­ła mu dawną Herę.

– I za­brać potem komuś córkę, tylko po to żebyś ty miał świe­żą ko­chan­kę u boku, którą zaraz bę­dziesz zdra­dzał? Nie, mężu. – Hera po­krę­ci­ła ener­gicz­nie głową, trzę­sąc przy tym buj­ny­mi lo­ka­mi. – Skoro przy­ję­łam to ciało, na­da­jąc mu toż­sa­mość i ważną rolę w kla­nie, nie po­rzu­cę go tylko dla­te­go, że tobie obrzy­dło.

Szyderczy pół­u­śmiech wpły­nął na usta Zeusa. Nie bę­dzie jej prze­ko­ny­wać. Skoro chce, niech sobie trwa w tym głu­pim, na­iw­nym upo­rze.

– Rób, jak uwa­żasz – rzekł bóg. – Ja nie za­mie­rzam przej­mo­wać się ta­ki­mi bła­host­ka­mi. Będę zmie­niał ciała, jak mi się po­do­ba. Za­rów­no swoje, jak i te które ze­chcę po­siąść.

– Za­wsze mo­żesz wró­cić do swo­jej pier­wot­nej po­sta­ci. – Hera nawet nie pró­bo­wa­ła ukryć kpiny w gło­sie. – Cie­ka­we, jak szyb­ko znu­dzi ci się bycie pio­ru­nem…

Prze­rwał jej dzwon.

Dzwon?

Jak to… dzwon?!

Dźwięk, który wpraw­dzie znali, ale któ­re­go dawno, bar­dzo dawno nie sły­sze­li.

Boski mąż i boska żona spoj­rze­li na sie­bie. Oboje za­sko­cze­ni, każdy ina­czej. W oczach Hery mo­men­tal­nie po­ja­wił się nie­po­kój, a wzrok Zeusa za­świe­cił pod­nie­ce­niem.

 

 

*

 

– Era­thi­pa, pręd­ko! Sły­sze­li­ście już?

– Wiel­ki Nama Burag, co o tym my­ślisz?

Pod­eks­cy­to­wa­ne głosy współ­ple­mień­ców przy­wi­ta­ły Herę i Zeusa, gdy scho­dzi­li z góry po­kry­tej szarą trawą, która fa­lu­jąc na wie­trze nada­wa­ła zbo­czu mięk­ki wy­gląd.

Wszy­scy człon­ko­wie klanu ze­bra­li się na wy­dep­ta­nej po­la­nie słu­żą­cej im od ostat­niej pełni za obo­zo­wi­sko. Z tej stro­ny, gdzie teren wzno­sił się ku szczy­to­wi łąka oto­czo­na była wiel­ki­mi gła­za­mi przy­po­mi­na­ją­cy­mi głowy ostro­dzio­bych pta­ków. Dalej za­czy­nał się gęsty las, a w nim znaj­do­wa­ło się nie­wiel­kie, ale bar­dzo głę­bo­kie je­zior­ko z ciem­ną wodą. Za dnia czer­pa­li z niego, ale nikt o zdro­wych zmy­słach nie śmiał się do niego zbli­żyć po zmro­ku. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że miesz­ka tam zło­śli­wy bu­ny­ip – demon nie­wi­dzial­ny w świe­tle słoń­ca, ale za­bój­czy w nocy. Tu, gdzie grzbiet wzgó­rza opa­dał ła­god­nie w stro­nę oce­anu prze­strzeń po­la­ny po­zo­sta­wa­ła otwar­ta. Stąd wła­śnie roz­po­ście­rał się naj­lep­szy widok i w tym kie­run­ku ob­ra­ca­ły się teraz wszyst­kie głowy.

– Czy to praw­da, że to Przod­ko­wie? – po­wie­dzia­ła młoda ko­bie­ta o dłu­gich wło­sach i pięk­nie brzmią­cym imie­niu Ar­ra­ma­ida.

Hera ujęła wy­cią­gnię­tą ku niej dłoń.

– Sły­sze­li­śmy… – bo­gi­ni prze­rwa­ła szu­ka­jąc słowa, któ­rym mo­gła­by za­stą­pić nie­zna­ną Pa­la­wa nazwę dzwo­nu – dźwięk, jak dziw­ny bęben. Co wi­dzie­li­ście?

– Dwa… wiel­kie, uno­szą się na wo­dzie, jak nasze kory do ło­wie­nia ryb, ale kształt mają ko­szy­ków z wo­do­ro­stów, co w nich musz­le no­si­my i ogrom­ne są jak góry! – Dziew­czy­na ewi­dent­nie miała pro­blem z wy­ja­śnie­niem, co wi­dzia­ła. – Całe po­kry­te pro­sty­mi, ły­sy­mi drze­wa­mi i gęstą mgłą. Z tym ude­rze­niem gło­śnym wy­ło­ni­ły się z oce­anu i za­trzy­ma­ły przy fo­czym brze­gu. Sama zo­bacz, szyb­ko, zanim ciem­ność wszyst­ko scho­wa…

Ar­ra­ma­ida po­cią­gnę­ła za sobą Herę, tak aby ta miała lep­szy widok.

– Co nas czeka?!

– Przod­ko­wie wró­ci­li!

Ko­bie­ty prze­py­cha­ły się przez tłum. Ze wszyst­kich stron do­cho­dzi­ły roz­go­rącz­ko­wa­ne głosy. Nie­pew­ne, cha­otycz­ne, pełne emo­cji, głów­nie stra­chu.

– Znów na­sta­nie Czas Snu!

– To nie Przod­ko­wie, to Maian Ginja! To zło i wiel­ka zguba!

Ktoś krzy­czał.

– To na­praw­dę Stwo­rzy­cie­le Mo­inee i Dro­emer­de­ne?

– To kara! Za zła­ma­nie kie­run­ku Ścież­ki, ostrze­ga­łem, żeby tam nie iść…

Ktoś za­pła­kał.

– Lu­dzie, opa­mię­taj­cie się, lu­dzie!

– Tam są lu­dzie?!

– Par­le­var po­wró­cił! Chwa­ła Pa­la­wa!

Ktoś się śmiał.

– Co z nami bę­dzie…?

Za­trzy­ma­ły się. Hera za­chły­snę­ła się po­wie­trzem i ze­sztyw­nia­ła.

Stat­ki.

Dwa wiel­kie stat­ki.

Do­brze wie­dzia­ła, że stat­ka­mi były tylko dla niej i Zeusa. Dla Pa­la­wa były to ma­je­sta­tycz­ne ol­brzy­my, które po­ja­wi­ły się zni­kąd i nagle za­sty­gły nie­ru­cho­me u bram do ich świa­ta. Cze­ka­ły? Spały? Czego chcia­ły? Wy­tę­ży­ła wzrok. Nie były może dłuż­sze, ale za to zde­cy­do­wa­nie wyż­sze od tak do­brze zna­nych jej triēreis. Nagie, przy­po­mi­na­ją­ce bez­list­ne szkie­le­ty drzew masz­ty, zda­wa­ły się piąć w nie­bio­sa. Na jed­nym dało się jesz­cze do­strzec frag­ment zni­ka­ją­ce­go szyb­ko ma­te­ria­łu w ko­lo­rze kości. Wła­śnie zwi­ja­li żagle.

Oni.

Obcy.

– Era­thi­pa? – De­li­kat­ny głos Ar­ra­ma­idy zda­wał się do­bie­gać z bar­dzo da­le­ka, choć dziew­czy­na stała zaraz obok. Wciąż trzy­ma­ła Herę za dłoń; po­trzą­snę­ła nią lekko. – Era­thi­pa, co z nami bę­dzie?

Bo­gi­ni nie od­po­wie­dzia­ła.

 

 

*

– Spal je.

Zeus podniósł wzrok na żonę, nie przestając żuć słonego liścia truganini, w którym pokładał dużą nadzieję na zabicie smaku przełkniętej przed chwilą tłustej larwy. Płomienie ogniska, wokół którego siedzieli, zatańczyły złowrogo w jego oczach. 

– Spal je – powtórzyła Hera.

Eumarrah, jeden ze Starszych okrążał zgromadzonych wokół ognia Palawa, okadzając wszystkich sinym dymem tlącej się wiązki ziół i liści. Intensywny zapach świeżego eukaliptusa i cierpkiego mirtu wdzierał się świdrująco w nozdrza. Hera zniżyła głos, gdy mężczyzna mijał ich płynnym krokiem zgranym z rytmicznymi uderzeniami bębnów. Pogrążony w transie raczej by jej nie usłyszał, ale nie chciała ryzykować.

– Nie wiem kim są – kontynuowała, odprowadzając wzrokiem szamana – nie rozpoznaję statków, ani flagi, ale mam przeczucie, że stanowią zagrożenie. Ty też je masz. – Obróciła twarz do Zeusa. – Więc spal je, spal, zanim wydarzy się coś złego.

Młody, pomalowany czerwoną ochrą w pasiaste wzory chłopak kucał przy ognisku. Zwinnie rozpalił kilka węgielków oplecionych korą, powiększając już całkiem duże palenisko. Głodny ogień wspiął się w górę, zachłannie wylizując ciemność z nocy i dając coraz więcej ciepła. Ludzie, jakby w odpowiedzi na wezwanie żywiołu, mocniej uderzyli w dłonie. Tłum zafalował, kolejne głosy dołączały do wspólnej pieśni. Zaszeleściły grzechotki, w tle nieustająco wirowały drewniane czuryngi.

– Nie. – Głos Zeusa wybrzmiał fałszywą nutą w spójnej melodii rytuału.

Hera wbiła w niego ostre spojrzenie.

– Przecież możesz to zrobić.

– Mogę – uśmiechnął się okrutnie – ale nie zrobię.

Nie wierzyła, że Zeus tak zobojętniał na ludzki los. Albo nadal nie chciała w to uwierzyć.

– Dlaczego?

– Mówiłem Ci. Nudzę się. A statki… zwiastują zabawę. Szczególnie takie.

Równocześnie wzrastały w niej wściekłość, strach i ciekawość. Chwilowo to ostatnie wzięło górę.

– Co masz na myśli?

– To biali, to Europejczycy. Ładownie mają wypchane śmiercią, a głowy pychą. To – wskazał na pogrążonych w tańcu Palawa i nawet ten prosty gest był w stanie wypełnić pogardą – nie ma szans.

– Jak możesz?! – Ciekawość została szybko wyparta przez gniew, który zapłonął w bogini z całą mocą. – Jak możesz tak mówić?! To nasi ludzie!

– Tamci są nasi. I właśnie prosiłaś, żebym ich zabił.

– Są tu obcy, to najeźdźcy! Przyniosą zgubę, kolejny świat upadnie jak Ellada! Lutruwita należy do Palawa!

– Chyba już niedługo.

Hera poczuła, jak lęk kradnie jej oddech, jakby niewidzialna ręka wdarła jej się do gardła i wydłubywała z niej resztki powietrza, robiąc miejsce dławiącym dymom ceremonialnych ziół.

– Głupia – parsknął paskudnie Zeus – naprawdę myślisz, że zniszczenie dwóch statków coś da? Zaraz przybędą następne. To koniec.

– Skąd wiesz?! – żachnęła się Hera, drżały jej wargi, prawie płakała.

Roześmiał się.

– Jak to powiedziałaś przed chwilą? Przeczucie. – chwycił ją za podbródek, przyciągnął blisko do swojej twarzy i przewiercił przerażającym spojrzeniem – Hero, ja nie mam przeczuć. Ja wiem.

Po tych słowach Zeus wstał i zniknął w ciemności.

Jeszcze długo wpatrywała się w pustkę, którą po sobie pozostawił.

Taniec ludzi z nocą nabierał tempa. Wszystko przyspieszało, muzyka była coraz głośniejsza, a nawoływania przyzywające Przodków coraz donioślejsze. Bogini miała wrażenie, że obserwuje modlących się Palawa zza szczelnej zasłony. Bała się.

Zadzierali głowy, śpiewając do mieszkających wśród gwiazd Siedmiu Sióstr Karatgurk, by podarowały im światło mądrości. Ramiona przystrojone w czarne pióra prosiły kruczego Waa o poradę. Dłonie z rozczapierzonymi palcami wyciągali do Balayanga o błoniastych skrzydłach, prosząc o wiedzę.

Przybądźcie Wielcy Przodkowie!

O Moinee, Wielki Stwórco i ty gibki Parlevarze, ojcze wszystkich Palawa!

Śniący Przodkowie! Usłyszcie nas i odpowiedzcie: co z nami będzie?

 

 

*

 

– Hypnosie, co z nimi będzie?

Hera skończyła układać okrąg z kości oposa, białych muszli oraz igliwia sosny. Dookoła rozsypała oleiste listki, którym kazała stale płonąć, ale powoli, tak by nie zgasły dopóki bogini się nie zbudzi. Do tego czasu miały okrywać ją bezpieczną kołdrą swojego mistycznego zapachu. Specjalnie wybrała to miejsce – nagą skałę naznaczoną śladem Śnienia. W szerokim, podłużnym wgłębieniu Palawa rozpoznali odcisk stopy Przodka. Nie pytała którego, wystarczyło jej wiedzieć, że to miejsce święte będące tropem prowadzącym na Ścieżkę Snu.

Położyła się w środku okręgu. Zanim zamknęła oczy, spojrzała jeszcze w gwiazdy, migoczące pomiędzy poskręcanymi, jakby zastygłymi w bólu, gałęziami eukaliptusa. Schodząca z drzewa szarawa kora zwisała długimi płatami nad głową bogini, jak węże wijące się żwawo, by czym prędzej zrzucić skórę. A może to naprawdę były węże?

– Hypnosie, proszę, ześlij mi sen – wyszeptała bogini. – Pokaż prawdę.

Zamknęła oczy. Wciągnęła głęboko wonne powietrze i pozwoliła gęstniejącym oparom zawładnąć swoimi zmysłami.

– Przodkowie Palawa, wpuście mnie na Ścieżkę, otwórzcie drogę Duchom, Które Nadejdą.

Nie była pewna, którzy bogowie ją lepiej usłyszą. Mogła mieć tylko nadzieję, że jeszcze nie wszyscy opuścili tę wyspę.

Że nie została całkiem sama.

 

*

 

– Witaj Hero.

Zadrżała. Ten głos nie należał do melancholijnego Hypnosa, ale nie był też obcy. Była zbyt doświadczoną boginią, żeby nie rozpoznać Thanatosa i wiedziała, że brat władcy snu może zwiastować tylko jedno.

– Chciałaś zobaczyć, co czeka ludzi Palawa. Chronos wzruszony twoją troską, pozwolił nam zajrzeć do komnat przyszłości tego lądu, lecz… nawet ja nie patrzę na to z przyjemnością. Dalej chcesz wiedzieć?

– Tak.

Szarpnęło.

Bez ostrzeżenia Thanatos pociągnął ją za sobą głębiej w śnienie. Czuła jak szybko i chaotycznie opada w dół, osuwa się, niżej i niżej, przedzierając się przez kolejne warstwy bezkształtnej ciemności. Gdy tylko jej senna świadomość rozpaczliwie próbowała się zatrzymać na jakimkolwiek poziomie, który zdawał się stabilny, potężna obecność Thanatosa natychmiast rozrywała ów grunt na strzępy i popychała ją w głąb niekończącej się otchłani czasu.

Nagle – cisza.

Ciemność ustępuje szarej mgle, mgła pustce. Rozbłysk jaskrawego światła i pustkę zaczynają zalewać obrazy, wypełniać głosy.

Niesiemy cywilizacje.

Białe ręce. Czarne głowy. Oczy walczące. Usta z bólu krzywe. Jeszcze żywe? Może.

Nauczymy was. Zaufajcie nam.

Przeszywający ból upodlenia i zmiażdżonej dumy. Strach paraliżujący najsilniejszych i dławiący posmak oszukanej nadziei.

Jesteśmy przyszłością.

Statki, coraz więcej statków. Nowi ludzie, zwierzęta, słowa, wszystko nowe i wszystko bez znaczenia. Skrzyżowana biel, granat i karmazyn łopoczą łagodnie nad ugiętymi czarnymi karkami.

Zaufajcie.

Swoje Ścieżki malują krwią, huk wystrzału wyśpiewuje ich Pieśni.

To jest nasze, to wasze, a to płot. Nie, nie – wy po naszej stronie. Wy też jesteście nasi. W imię Boga i Króla.

Boga?

Głowy w łańcuchach. Ręce w łańcuchach. Nogi, szyje, brzuchy, dzieci, Pieśni, Przodkowie i Sny – wszystko w łańcuchach.

Jeść. Jesteśmy głodni.

Torsje i konwulsje, choroby i ból, na które nie działają sine dymy eukaliptusa, ani sól truganini. Umieramy. Nawet nie wiemy na co.

Jeść. Pić.

Zabrali nasze kobiety, Biali Bogowie swoich nie mają. A chcą, więc biorą.

Nie mamy gdzie żyć, nie mamy jak żyć. Nie mamy żyć.

Podnosimy więc kamienie.

Białe ręce żegnają się śmiertelnie – w imię Boga, i Syna, i Króla – i pociągają za spusty.

Wasze ataki sztuczną błyskawicą rozpruwają noc, nasze tłuczonym szkłem budzą was o świcie.

Dzida na krzyż, kamień na strzelbę, łowiecka nulla rozłupuje czaszkę.

Tubylcy wypowiedzieli nam wojnę eksterminacji…

My?

… wojnę eksterminacji białym osadnikom.

Wam?

Powietrze jeszcze niedawno pachniało lawendą, a teraz śmierdzi prochem, czarną krwią i białym tryumfem.

Ci żałośni ludzie…

Dwa funty za dziecko, pięć funtów za dorosłego.

…to nie są ludzie.

Czarny samiec wisi na powykręcanych gałęziach, czarne łono rozszarpane, czarne młode zabrane. Z ostrych klifów czarne ciała lecą prosto w ryczącą otchłań.

Ścieżki Snu zagrodzono płotem. Drutem zasznurowano słowa Pieśni. Pomylono kierunki Ścieżki. Skruszono święte kamienie, zasypano święte strumienie, wymazano ślady Przodków. Pewnie przez to nie mogą nas znaleźć. Tak, to na pewno dlatego jesteśmy sami. Przecież by nas nie zostawili.

Prawda?

Skrzyżowana biel, granat i karmazyn na wietrze łopoczą łagodnie.

Białe ręce. Czarne głowy.

Czerwieni krwi jest wszystko jedno.

 

 

*

 

Hery nawet nie zdziwiło, gdy następnego dnia znalazła ciało, jeszcze niedawno noszące boskiego Zeusa, martwe nad brzegiem stawu. Zostawił ją. Wiedział, co czeka wyspę i nie oglądając się ani na Palawa, ani na żonę, odszedł. Była teraz całkiem sama.

Była?

Z tym pytaniem ciągle pobrzmiewającym w umyśle, bez większego żalu wepchnęła ciało Zeusa do wody. Niech bunyip zabierze je z powrotem do trzewi ziemi i odda Przodkom.

Przez cały dzień wraz z plemieniem obserwowała poczynania białych – zeszli na ląd, zbierali rośliny, badali teren – i w milczeniu słuchała kłócących się Palawa. Jedni w krążących nad statkami jastrzębiach widzieli przestrogę od duchów opiekuńczych i ostrzegali przed obcymi. Inni, powołując się na te same znaki, uważali przybycie białych za dobrą wróżbę. 

Bogini nie zamierzała czekać na wynik tego sporu. Za dobrze wiedziała, że niezależnie od decyzji – odeprzeć czy przyjąć białych – Palawa są bez szans. Ich kłótnie nie miały też wpływu na to, co ostatecznie zrobi ona.

Hera podjęła decyzję. Nie pozwoli Lutruwicie upaść.

I nie była sama.

Uśmiechnęła się do tej myśli. Przecież już nie raz zastanawiała się czy, aby na pewno wybrała dobrego brata.

 

 

*

 

Świat powoli układał się do snu, gdy Hera znalazła się nad brzegiem oceanu. Dzień niespiesznie ustępował miejsca nocy, wszystko zdawało się leniwie rozpływać w pastelowych barwach zapadającego zmierzchu.

Stanęła na miękkim piasku. Małą zatoczkę otaczały zaokrąglone skały, które wyłaniając się łagodnie z morza, przypominały grzbiety śpiących wielorybów. Całe kamiennie wybrzeże pokrywały ogniście czerwone porosty, co wyglądało jakby sam Buga Nubrana musnął je dłonią przed zaśnięciem w odmętach oceanu i zostawił na lądzie swój rdzawy ślad.

Bogini zrzuciła z siebie trawiastą spódnice i okrycie ze skóry młodej walabii. Nie licząc naszyjnika z opalizujących muszelek i białych smug gliny, którymi wymalowała wijące się wzory na skórze, była naga. Wbiła stopy w mokry piasek, rozłożyła szeroko ręce i krzyknęła, tak głośno, jak tylko potrafiła:

– Oceanie! Oceanie! Usłysz mnie! Posejdonie!

Wiatr połknął jej słowa. Wobec potęgi żywiołów były ledwie słyszalnym szeptem.

A jednak – fale zaczęły mruczeć. Jeszcze nie wyrazy, jeszcze nie odpowiedź, ale zdradzały obecność.

Słuchał.

Wokół stóp kobiety delikatnie zapieniła się woda, co połaskotało ją przyjemnie. Hera zachłysnęła się powietrzem, które niosło mroźny oddech dalekich, skutych lodem krain i zawołała ponownie:

– Posejdonie! – Uśmiechnęła się i spojrzała zalotnie na coraz mocniej buzującą taflę. Dotknęła swoich piersi. – Pragniesz mnie jeszcze? W tym ciele?

Natychmiast w odpowiedzi poziom wody podniósł się nienaturalnie i o skałę rozbiła się wysoka fala. W ostatnich promieniach słońca zamigotały miliony drobnych kropli – drobnych pocałunków, rozkosznie zimnych na ciepłej skórze bogini. Jej ponętne usta same wygięły się w szerokim uśmiechu.

– A czego ty pragniesz, droga Hero? – Głos Posejdona otulił ją łagodnością ciepłych mórz.

Nabrała powietrza, które rozpłynęło się po jej ciele rozkosznym poczuciem ulgi.

Wiedziała, że nie została sama.

– Chcę ochronić to miejsce. Grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, biali…

– Wiem – bóg zaszumiał niespokojnie – wody są tłoczne, a wojny liczne.

– Pomóż mi, bracie. Razem możemy ich jeszcze powstrzymać i uratować ten świat.

Ocean odetchnął pulsującą falą. Wdech, odpływ, wydech, przypływ. 

Bogini czekała cierpliwie i oczarowana przyglądała się falującemu żywiołowi.

– Aż tak ukochałaś to miejsce? – odezwał się Posejdon, głaszcząc ją po łydkach cienkimi strużkami wody. – Dlaczego akurat ci ludzie i ten skrawek ziemi, Hero?

– Zawsze lubiliśmy wyspy – odpowiedziała ze wzruszeniem w głosie.

Wyczuła, jak spokojny uśmiech marszczy taflę oceanu.

– Nadal tęsknisz.

– I nadal wierzę, że jeszcze gdzieś można zatrzymać ten dobry, dziewiczy świat. Że nie wszystko jest stracone… – Głos Hery się załamał na wspomnienie migoczącego złotą miką piasku ojczystych plaż. – Posejdonie, tylko ty nadal jesteś w stanie ją odwiedzać. Co dziś z Elladą?

Głęboka czerń oceanu zawirowała groźnie kłębiącym się gniewem.

– Nadal uciemiężona pod rozdwojonym ostrzem Zulfikaru.

Dłonie Hery same zacisnęły się w pięści. Z każdą chwilą była coraz bardziej zdeterminowana, żeby bronić Lutruwity. Nie da jej umrzeć. Nie straci kolejnego domu.

– Pomożesz mi?

Mokry piasek wysunął się spod stóp bogini, fala objęła ją w pasie i położyła delikatnie na miękkim posłaniu plaży. Hera poczuła dreszcz przyjemności, gdy spieniona woda obmyła ją całą, a słony pocałunek musnął wargi.

– Pomogę. – Słowa Posejdona prześlizgały się po ciele kobiety pieszczącym strumieniem. – Dam ci wielką siłę, dzięki której będziesz sprawować władzę nad tymi wodami. A gdy ta moc będzie w tobie dojrzewać, przez najbliższe dziewięć pełni sam będę was pilnował i nie pozwolę żadnemu statkowi zbliżyć się ku tym lądom. Obiecuję.

– Dziękuję – wyszeptała jeszcze, po czym westchnęła głęboko czując, jak ocean bierze ją w objęcia i wypełnia jej ciało potęgą wszystkich mórz świata.

 

 

*

 

Kapitan Abel Tasman z samego rana zarządził podniesienie kotwicy. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, w końcu sama wyrwie się z dna morza. Dawno nie widział takiego sztormu, a w swoim marynarskim życiu przeszedł już naprawdę wiele.

– Odpływamy! – Tasman musiał się wysilać, żeby przekrzyczeć huk oceanu. Nie był człowiekiem zabobonnym, ale teraz mógłby przysiąc, że przychylny jeszcze wczoraj żywioł, oszalał nagle i zwrócił wszystkie diabły przeciwko ich wyprawie. – Dajcie znać załodze Zeehaen, że nie czekamy dłużej!

– Kapitanie, a flaga? – odezwał się jeden z marynarzy. – Wczoraj jej nie wbiliśmy, oficjalnie nie zajęliśmy ziemi…

Statkiem zarzuciło potężnie. Poirytowany Tasman zadarł głowę i spojrzał na szczyt chyboczącego się masztu. Flaga. Symbol. Naprawdę w tej chwili miał ważniejsze zmartwienia. Jednak symbol jest ważny – dla marynarzy, dla gubernatora, dla potomnych i dla jego kariery.

– Kapitanie – z tłumu wystąpił cieśla o imieniu Peter – ja popłynę.

Szalejące niebo rozdarła błyskawica.

– Wpław, w ten sztorm?! – Tasman spojrzał na marynarza z niedowierzaniem. Czy ten człowiek oszalał?

Mężczyzna już stał na nadburciu, gotowy do skoku, ze zwiniętą flagą w ręce i szaleńczym uśmiechem na twarzy. Zdawał się w ogóle nie przejmować wyjącym w dole oceanem ani rozsierdzonymi chmurami nad głową.

– Nie boje się burzy. – Cieśla pokręcił głową, w jego oczach zaświecił płomień błyskawicy. – Ani piorunów.

 

*

 

 

Stojąca na szczycie klifu Hera obserwowała ze złością, jak holenderski marynarz Peter Jacobson walczy z przykrywającymi go co chwilę dzikimi falami i mimo wściekłości wody, udaje mu się dopłynąć do lądu.

Wbił trójkolorową flagę w ziemię Lutruwity z pasją i dumą godną kochanka rozdziewiczającego młodą pannę. Bogini syknęła.

– Twoje niedoczekanie, mężu. 

 

 

*

 

Skurcz był tak silny, że upadła.

Hera zawyła z bólu, zacisnęła powieki i łyknęła zachłannie powietrze. Z trudem otworzyła oczy, spojrzała przed siebie. Od brzegu morza dzieliło ją już niewiele, tak niewiele!

Jeszcze trochę. Wytrzymaj!

Posejdon dotrzymał swojej obietnicy, przez dziewięć pełni księżyca nie pojawił się żaden statek. Zapewnił im bezpieczeństwo.

Teraz jej kolej.

Zacisnęła zęby i ruszyła. Zaczęła się czołgać, szurając kolanami i dłońmi po suchej ziemi.

Droga stawała się coraz trudniejsza. Nocne niebo, jeszcze przed chwilą czyste i dające wiele światła, teraz gwałtowanie ciemniało. Gęste, ciężkie chmury zbierały się w nienaturalnie szybkim tempie, jakby wszystkie burze świata ściągały właśnie nad wyspę.

Kolejny skurcz i potężny ból wycisnęły z niej łzy. Niecierpliwy zbawiciel rwał się na świat.

W końcu po omacku Hera trafiła na plażę. Wzywana przez huk oceanu nie zatrzymała się, dopóki nie poczuła na sobie niosących ulgę lodowatych fal.

Chodź, Synu.

Już czas.

Ledwie łapała oddech, zmuszając swoje ciało do wysiłku zdecydowanie wykraczającego poza jego możliwości. Zbyt słabe, zbyt ludzkie, zbyt śmiertelne.

Skłębione chmury zawrzały. Z całych sił zaciskała powieki, ale mimo to widziała, jak co chwilę boleśnie jaskrawa biel piorunów przecina mrok nocy.

Trzask, grzmot i błyskawica. Jest tu. Jest wściekły.

Patrzy.

I dobrze, niech patrzy.

Choć bogini krzyczała głośno, jej głos ginął w mieszaninie dźwięków rozsierdzonych żywiołów. Wiatr sztormu siłował się z huraganem znad lądu, pioruny atakujące ocean znikały łykane przez potężne gejzery, wystrzeliwujące w górę z oszalałego morza.

Bracia walczą. Bóg się rodzi. A świat zachłannie wyciąga po niego ręce.

Ciało Hery pękło i w tym samym momencie otworzyło się niebo.

Wiszące nad nią chmury rozerwały się i uwolniły całą zgromadzoną w nich wściekłość. Słona woda oceanu trzymała kobietę w objęciach, nie pozwalając ulewie ją porwać. Bogini wydała z siebie krótki, przeraźliwie donośny wrzask bólu i nagle ponad wszechobecny chaos wzniosło się kwilenie. Płacz życia i zagłady.

– Synu!!! Tajfunie! – Hera zawyła, wiedząc, że zużywa ostatnie tchnienia, jakie w niej pozostały – nie wpuszczaj tu ich, nigdy, nikogo! Niech ten świat przetrwa!

Wypchnięte prosto w objęcia ojca czarne niemowlę otworzyło brązowe oczy i spojrzało mądrze na Herę.

– Nigdy, matko?

– Dopóki nie nauczą się kochać.

Dziecko skinęło głową i zanim wypłynęło z krwawej piany, przemieniło się w węża o kolorowej skórze.

– Idź, Tęczowy Wężu i śpiewaj swoją Pieśń. – Z każdym słowem głos Hery słabł. – Wyznacz własną Ścieżkę Snu. – Zamknęła oczy. – Chroń nas.

Bogini opuściła umęczone ciało, które momentalnie przemieniło się w świętą skałę płodności, od tej pory znaną wszystkim Palawa pod nazwą Erathipa.

W tej samej chwili, po drugiej stronie wyspy młoda matka powiła córkę o wielkich oczach i długich rzęsach.

Hera nie zamierzała opuszczać Lutruwity. 

 

 

*

 

Mijały lata.

Hera-kapłanka błogosławiła domy Palawa, rozrastające się bujnie wśród pachnących eukaliptusem dolin, gdy deszcze przyniosły wieści o pierwszych białych osadach na pobliskim Wielkim Czerwonym Kontynencie.

Jeszcze się nie nauczyli.

Bogini słuchała. Lutruwita była bezpieczna.

Mijały lata, Sny, Pieśni i ciała. 

 

Hera-mała dziewczynka, grubymi paluszkami wydłubywała tłuste larwy atnyematye spośród korzeni drzewa akis, gdy od wędrownych ptaków usłyszała o żelaznych łańcuchach i ogniu spychającym czarnych mieszkańców Kontynentu na jałowe pustkowia.

Czyli nadal nie.

Bogini zadrżała. Lutruwita była syta.

Czas płynął. Ciało za ciałem.

 

Hera-starsza klanu śpiewała wraz z innymi Pieśń Śnienia, gdy wplótł się w nią smutny głos i zawył, że Wielki Czerwony Kontynent, mimo swojego ogromu, okazał się za ciasny, by pomieścić całą chciwość świata.

Nadal.

Bogini czuwała. Lutruwita kwitła.

Mijały lata, pokolenie za pokoleniem.

 

Hera-szamanka odbierała poród, gdy wzburzone fale morskie zawodziły o tysiącach rozbitych rodzin, porwanych kobiet i dzieci. Łzy bogini spłynęły po główce nowonarodzonego.

Nadal nie.

Bogini współczuła. Palawa rozmnażali się w spokoju.

Mijały lata.

 

Hera-staruszka z obwisłymi piersiami i siwymi włosami, chwytała delikatnie miodowe mrówki yerrampe, gdy poczuła wiatr, niosący rozgrzany piasek znad świętej Uluru. Pędził schłodzić się na południe, do krainy Wiecznej Zimy. Złapała go zaplątanego w gęstwinie mulgi, chciała zapytać:

Nadal?

Lecz wiatr tylko milczał uparcie i uciekł od niej zawstydzony. Nie umiał, nie chciał przekazywać jej przerażających wieści o tym, co spotkało Kontynent.

Nadal.

Bogini zapłakała, a srebrzyste listki truganini wchłonęły sól.

Mijały lata.

 

Mijają lata.

 

Koniec

Komentarze

To opowiadanie ma wszystkie elementy potencjalnie kuszące dla czepialskiego odbiorcy, więc oto jestem.smiley

 

Pochwalę bardzo opisy ładne, oddające atmosferę plemiennego życia na Tasmanii i przyrodę w nienachalny, trafiający do czytelnika sposób. Równowaga pomiędzy narracją w stylu lektora z National Geographic i kreatywnym wykorzystaniem elementów świata przedstawionego jest zachowana śpiewająco.

 

Co do samego motywu swój-obcy/najeźdźca-tubylcy, mamy tu podręcznikowe, przewidywalne postawy od strachu i niepokoju, poprzez radość z przybycia boskich wysłanników i niejako kumulację powyższych w finalnym starciu człowiek-ocean. Ten motyw urzeka zdecydowanie mniej, zwłaszcza we fragmencie o proroczej wizji ze względu na przyciężki patos. Z drugiej strony, Hera to grecka bogini, więc bez tego straciłaby na autentyczności, bo ach ta ich skłonność do dramy.smiley

 

Wreszcie doturlaliśmy się do tego, czym tekst stoi– mianowicie do kreacji bohaterki. Kłótnie z Zeusem, niezwykła więź z mieszkańcami Tasmanii i otwartość na ich odmienność, siła potrzebna, by sprzeciwić się "nieuchronnemu" końcowi ukochanego przez nią świata… Hera, chociaż w mitologii na ogół wydawała mi się dość antypatyczna i wyniosła, jest w tym tekście nie tylko interesującą siłą sprawczą w przełomie akcji, ale też kobietą z krwi i kości, a nie tylko jakąś tam marmurową boginią. I to się chwali.

 

Tyle z mojej strony i oby wystarczyło na polecenie do biblioteki. Pozdrawiam.

Hejka!

 

– Może. – wzruszył ramionami. 

→ Z dużej litery.

 

Twarze mieli skierowane w stronę słońca, im znanego pod imieniem Helios, tutaj nazywanego Buga Nubrana,

→ Może nic wielkiego, ale zamieniłbym kolejność, bo brzmi trochę dziwnie.

 

Gdy tylko jej senna świadomość rozpaczliwie próbowała się zatrzymać na jakimkolwiek zdającym się stabilnym poziomie, silna obecność Thanatosa natychmiast rozrywała ów grunt na strzępy i popychała ją w głąb niekończącej się otchłani czasu.

→ Jedno zdanie, trzy “się” ;p 

 

Całe kamiennie wybrzeże pokrywały ogniście czerwone porosty…

→ kamienne wybrzeże

 

 

Ogólnie pomysł całkiem ciekawy. Jak na osobę, która kompletnie nie interesuje się mitologią, przyznam, że nawet mi się podobało. 

Bardzo wiele słów w tekście jest napisanych wielką literą ( z konkursowych, to chyba padł rekord) i tak wiem, nazwy tego wymagają, ale niekiedy piszesz:

otwórzcie drogę Duchom, Które Nadejdą.

→ Ale dlaczego “Które Nadejdą” z dużej? To ich nazwa? A jakby nadeszły, to też by tak na te duchy wołali? ;D

A np:

 

świętej Uluru 

→ To tu już świętej z małej… no może czegoś nie łapię, ale po prostu niekiedy dziwnie mi to wyglądało ;p 

 

Fanem bogatych opisów to nie jestem… tutaj co prawda nie ma ich dostatecznie tyle, abym wyłączył przeglądarkę, więc potraktuj to jako plus. 

Ale z obrazkami to poszalałaś… to też rekord, przynajmniej z tych tekstów, które miałem okazję tutaj czytać xD 

No cóż… napisane całkiem ładnie, fabularnie też okej, hasło konkursowe wydaje się być fajnie zrealizowane.

Ode mnie również wkrótce będzie klik. 

Niezły debiucik. 

 

 

 

 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

oidrin, NearDeath – bardzo dziękuję za odwiedziny, Waszą uwagę, poświęcony czas i komentarze :)

 

oidrin:

Pochwalę bardzo opisy ładne, oddające atmosferę plemiennego życia na Tasmanii i przyrodę w nienachalny, trafiający do czytelnika sposób. Równowaga pomiędzy narracją w stylu lektora z National Geographic i kreatywnym wykorzystaniem elementów świata przedstawionego jest zachowana śpiewająco.

 

dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć.

 

Co do samego motywu swój-obcy/najeźdźca-tubylcy, mamy tu podręcznikowe, przewidywalne postawy od strachu i niepokoju, poprzez radość z przybycia boskich wysłanników i niejako kumulację powyższych w finalnym starciu człowiek-ocean. 

→ tak, zgadzam się, motywy strachu podręcznikowe uważam za wystarczająco straszne wiec ich nie udziwniałam dodatkowo :D A mówiąc finalne starcie człowiek-ocean, masz na myśli jedyną scenę z perspektywy białych czy końcówkę z porodem? 

 

Ten motyw urzeka zdecydowanie mniej, zwłaszcza we fragmencie o proroczej wizji ze względu na przyciężki patos. Z drugiej strony, Hera to grecka bogini, więc bez tego straciłaby na autentyczności, bo ach ta ich skłonność do dramy.smiley

→ przyjmuję :) scena celowo jest patetyczna, ale akceptuję, że dla Ciebie to jest przyciężkawe. 

 

Wreszcie doturlaliśmy się do tego, czym tekst stoi– mianowicie do kreacji bohaterki. Kłótnie z Zeusem, niezwykła więź z mieszkańcami Tasmanii i otwartość na ich odmienność, siła potrzebna, by sprzeciwić się "nieuchronnemu" końcowi ukochanego przez nią świata… Hera, chociaż w mitologii na ogół wydawała mi się dość antypatyczna i wyniosła, jest w tym tekście nie tylko interesującą siłą sprawczą w przełomie akcji, ale też kobietą z krwi i kości, a nie tylko jakąś tam marmurową boginią. I to się chwali.

→ bardzo dziękuję za ten komentarz i ciesze się niezmiernie, że tak odebrałaś postać. Wiem, jak kojarzy się klasycznie mitologiczna Hera, celowo skupiłam się na innych, mam wrażenie przez wszystkich zapomnianych, rolach (opiekunka ogniska domowego, bogini płodności, macierzyństwa, rodziny) niż tylko najbardziej popularna wersja zazdrosnej żony. Jestem w pełni świadoma, że nie każdemu to siądzie, tym bardziej się cieszę, że odebrałaś to jako interesującą kreację. 

(a Twoje opowiadanie o Cu Culhainn czeka na mnie właśnie pierwsze w kolejce, bo przestałam czytać opka mitologiczne zajęta edycją swojego, zaraz nadrobię :D) 

 

 

NearDeath:

 

No hejka! :) 

 

Potknięcia już poprawiam, dziękuję za wskazanie.

 

Ogólnie pomysł całkiem ciekawy. Jak na osobę, która kompletnie nie interesuje się mitologią, przyznam, że nawet mi się podobało. 

→ ciesze się :) 

 

Bardzo wiele słów w tekście jest napisanych wielką literą ( z konkursowych, to chyba padł rekord) i tak wiem, nazwy tego wymagają, ale niekiedy piszesz:

otwórzcie drogę Duchom, Które Nadejdą.

→ Ale dlaczego “Które Nadejdą” z dużej? To ich nazwa? A jakby nadeszły, to też by tak na te duchy wołali? ;D A np:

świętej Uluru 

→ To tu już świętej z małej… no może czegoś nie łapię, ale po prostu niekiedy dziwnie mi to wyglądało ;p 

 

→ tak, z Duchami chodziło o pełną nazwę własną, ale rozumiem, że to może brzmieć niejasno, może poprawię. A w przypadku Uluru tylko Uluru jest nazwą własną, “święta” jest tylko określeniem. 

 

Fanem bogatych opisów to nie jestem… tutaj co prawda nie ma ich dostatecznie tyle, abym wyłączył przeglądarkę, więc potraktuj to jako plus. 

→ hahaha zapisuję na przyszłość: “po napisaniu opisu przyrody sprawdzić czy NearDeath wyłączył przeglądarkę” ;) 

Ale z obrazkami to poszalałaś… to też rekord, przynajmniej z tych tekstów, które miałem okazję tutaj czytać xD 

→ przypuszczam, że to kwestia preferencji, wiadomo, że obrazki są tylko ilustracją, ja lubię ilustracje więc je chciałam dać. Rozumiem, że dla kogoś jest to zbędne. I nie bardzo mam odniesienie do innych tekstów, czytam ostatnio sporo nowych, ale to jest kropla w morzu, wiec nie wiem serio jaka jest norma.

 

No cóż… napisane całkiem ładnie, fabularnie też okej, hasło konkursowe wydaje się być fajnie zrealizowane. Ode mnie również wkrótce będzie klik. Niezły debiucik. 

→ dziękuję! Mnie z tego najbardziej cieszy, że się dobrze czytało.

mówiąc finalne starcie człowiek-ocean, masz na myśli jedyną scenę z perspektywy białych czy końcówkę z porodem? 

Chodziło mi o to i o to, bo fajne powiązanie. Grecka bogini w sumie pochodzi z kraju związanych mistycznie z morzem żeglarzy, a potem znajduje schronienie u innego ludu żyjącego z wodą za pan brat. Sporo ciekawych analogii i parafraz dało by tu radę pociągnąć. 

Dziękuję :) Chciałam pokazać powiązanie Hery z morzem i umiłowaniem wysp, fajnie, że to wybrzmiało. 

Opowiadanie tak barwne jak dołączone do niego obrazki :) Podoba mi się :) Przede wszystkim właśnie za wyjątkowo plastyczne opisy Tasmanii i porządną kreację głównej bohaterki. Z pewnością nie jest to “typowa” Hera, ale przez to tekst dodatkowo nabiera na oryginalności. 

I mimo zdaniem mimo tej modyfikacji postaci mitologicznej, bardzo dobrze poradziłaś sobie z wybranym hasłem. Powodzenia w konkursie, a ode mnie kolejny biblioteczny kliczek :)

katia72 – dziękuję bardzo! :))) Miło mi, że wyszło plastycznie. Cieszy mnie taki odbiór Hery i co najważniejsze – że się podobało :) To Twoje opowiadanie zainspirowało mnie do dodania ilustracji, także kłaniam się z wdzięcznością. 

Ogólnie Twoje opowiadanie jest bardzo dobre. Jest to dobrze poprowadzona, przemyślana historia. Zabieg pokazania losów Hery w egzotycznym dla niej miejscu uważam za udany i podoba mi się to, że nie wzięła się ona tam znikąd. :P Dobrze zarysowane postacie i klimat miejsca, co chyba szczególnie cenię. Ponadto kilka scen szczególnie mi się podobało i zapadło w pamięć – opis statku w ustach tubylców, spotkanie Hery z Posejdonem czy też scena finałowa.

 

Z racji, że moje betowanie miało charakter czysto szlifierski i nie ma dużej różnicy pomiędzy wersją beta a 1.0, to daję klik do biblioteki. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt – dziękuję za Twoje słowa, bardzo doceniam poświęcony czas, szlify betowe i zaangażowanie w moje pierwsze opko! :)

Kurczę, mi nie przypadło do gustu.

Jako pisarka nie masz się czego wstydzić – styl sympatyczny, żadnych zacięć, żadnych rażących niezręczności. Pomysł na opowiadanie niesztampowy.

Ale jakoś nie czerpałem przyjemności z czytania.

Myślę, że to przez moje zamiłowanie do mitologii greckiej. Obraz Hery i Zeusa, jaki trzymam w swojej głowie, zupełnie nie korespondował z charakterami stworzonych przez Ciebie bohaterów. Mitologiczny Zeus to była potęga, a jednocześnie wobec swojej żony był niezłym pantoflem. Na pewno nie pasowało do niego afiszowanie się z kochankami. Czyż nie zamienił swojej kochanki Io w krowę, aby Hera się nie dowiedziała o zdradzie? On się z tym krył! To nie był cynik, który mówił do żony: “Hej, idę cię zdradzić, elo!”. Jego zainteresowanie kobietami miało w sobie coś impulsywnego, były wadą, a nie powodem do dumy, jego romanse kwitły powodowane niepowstrzymanym, zwierzęcym wręcz pożądaniem, zauroczeniem – a nie podejściem: “kurde, czas znaleźć se jakąś kochankę!”. 

Także Hera – siostra, żona, prawa ręka Zeusa – była tutaj zupełnie niewyraźna. Zeus był głową bogów, Hera – szyją. Poważną, dominującą, łaskawą (do czasu aż się wnerwi), mądrą… tymczasem Twoja Hera była pozbawiona tego majestatu, pozbawiona tych wszystkich “herowych” cech, które czyniły ją wyjątkową boginią i kobietą. 

Także całe typowe dla mitologii greckiej intryganctwo, spryt, kapryśność losu i bogów – to wszystko pasowało mi do dzikich plemion jak pięść do nosa. 

I przez te wszystkie moje wyobrażenia nie byłem w stanie czerpać przyjemności z tego opowiadania. A szkoda, bo czytając komentarze wyżej widzę, że można było odebrać je zupełnie pozytywnie – i żadnemu z moich przedmówców w ogóle się nie dziwię.

 

Niemniej, mam Cię na oku, z zaciekawieniem przeczytam Twoje kolejne opowiadania :)

Pliszko-Czajko! Bardzo dziękuję za odwiedziny, przeczytanie opowiadania i komentarz. 

Powiedziałabym – wzorowy przykład tego, jak można powiedzieć, że coś się nie podoba, nie sprawiając przy tym żadnej przykrości :) Przyjmuję w pełni Twoje zdanie, nie widzę potrzeby, ani powodu żebym miała Cię namawiać do mojej wizji. Powołujesz się na zamiłowanie do mitologii greckiej, co szanuję bardzo i wiem, że dla takiego miłośnika moje przedstawienie Hery i Zeusa może być nieprzekonywujące, nudne, czy irytujące. Także jak najbardziej akceptuję brak akceptacji mojej wersji :D

 

Powiem tylko, jak to się w mojej głowie wydarzyło: mitologie od zawsze były odzwierciedleniem zmieniającego się świata i ewoluowały wraz ze zmianami społecznymi, politycznymi, gospodarczymi. Idąc tym tropem przyjęłam sobie, że nie przenoszę dosłownie postaci z mitów, takimi jakimi były w czasach starożytnych, nie przetransportowałam ich magicznie nagle do innej czasoprzestrzeni w niezmienionej formie. Założyłam ciągłość czasu – mijały wieki, dawny świat upadł, zmieniała się rzeczywistość, więc zmienić się musieli i sami bogowie. W mojej wersji lata tułaczki i uciekania przed światem zdominowanym przez inne religie, tak odbiły się na charakterach Zeusa (tu głównie frustracja i poczucie utraconej władzy) i Hery (tu lekka fiksacja na punkcie znalezienia nowego domu ;)). 

Jako pisarka nie masz się czego wstydzić – styl sympatyczny, żadnych zacięć, żadnych rażących niezręczności. Pomysł na opowiadanie niesztampowy.

(…)

Niemniej, mam Cię na oku, z zaciekawieniem przeczytam Twoje kolejne opowiadania :)

→ bardzo dziękuję! To dla mnie najważniejsze :) 

Nie jestem ekspertem od Tasmanii, więc dla mnie to opowiadanie było jak krajoznawcza wycieczka i wszelkie wstawki o Aborygenach Tasmańskich bardzo mi się podobały. Podobnie sama fabuła, konflikt tubylcy-najeźdźcy i zakończenie: Hera wiedziała, że nie wygra tej walki, ale chciała dać tym ludziom jak najwięcej czasu. To było fajne.

Zastanawia mnie tylko czemu akurat Hera i Zeus musieli tak uciekać po świecie, bo inni bogowie nie wypadali tak żałośnie.

Samo wykorzystanie postaci mitologicznych… nie pasuje mi. To znaczy mało było w tej Herze z Hery i mało Zeusa w Zeusie < na tyle mało, że równie dobrze można byłoby ich podmienić na jakiekolwiek inne boskie małżeństwo i historia nic a nic by się nie zmieniła. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Sympatycznie opisałaś boskie małżeństwo. Może aż za sympatycznie, ale w sumie czemu przez millenia nie mieliby się trochę zmienić?

Chociaż z Zeusa jest kawał sukinkota.

Obrazki ładnie dopełniają opowieść.

W ogóle jestem pod wrażeniem tasmańskiej strony historii.

O mnie, odbierającej porody twoich bękartów, już nie wspomnę.

No to się dużo pozmieniało. Czy od odbierania porodów nie była Artemida? BTW, zmuszona do błyskawicznego opanowania sztuki położnictwa po tym, jak właśnie Hera zrobiła wszystko, żeby utrudnić poród jej matce…

Babska logika rządzi!

Gekikara, Finkla – bardzo dziękuję za odwiedziny, Wasze słowa i poświęcony czas :)

 

Gekikara:

Nie jestem ekspertem od Tasmanii, więc dla mnie to opowiadanie było jak krajoznawcza wycieczka i wszelkie wstawki o Aborygenach Tasmańskich bardzo mi się podobały. Podobnie sama fabuła, konflikt tubylcy-najeźdźcy i zakończenie: Hera wiedziała, że nie wygra tej walki, ale chciała dać tym ludziom jak najwięcej czasu. To było fajne.

→ bardzo mi miło! Ciesze się, że udało mi się wykreować ten świat na tyle namacalnie i plastycznie, że wycieczka krajoznawcza się podobała. Usłyszałam już od jednego czytelnika, że zrobiłam klimat trochę pomieszanego Apocalypto z Pocahontas i choć nie miałam takich intencji, muszę przyznać, że coś w tym jest :D 

Zastanawia mnie tylko czemu akurat Hera i Zeus musieli tak uciekać po świecie, bo inni bogowie nie wypadali tak żałośnie.

→ daj mi więcej znaków to Ci chętnie opowiem ;D

 

Samo wykorzystanie postaci mitologicznych… nie pasuje mi. To znaczy mało było w tej Herze z Hery i mało Zeusa w Zeusie < na tyle mało, że równie dobrze można byłoby ich podmienić na jakiekolwiek inne boskie małżeństwo i historia nic a nic by się nie zmieniła. 

→ przyjmuję w pełni i rozumiem, chyba się już oswoiłam z takim odbiorem :) 

 

 

Finkla:

Sympatycznie opisałaś boskie małżeństwo. Może aż za sympatycznie, ale w sumie czemu przez millenia nie mieliby się trochę zmienić?

→ dokładnie takie samo pytanie sobie zadałam i szukając odpowiedzi na nie doszłam do tego punktu, w którym ich Wam przedstawiam. 

 

Chociaż z Zeusa jest kawał sukinkota.

→ no wiem. Usłyszałam już, że “fajny zły”, ale i “brzmi jakbyś nienawidziła mężczyzn” [od razu odpowiadam: absolutnie nie]. Więc… tak, ciesze się, że budzi emocje. Choć jak już ustaliliśmy – za bardzo mu się pozmieniało przez lata ;)

Obrazki ładnie dopełniają opowieść.

W ogóle jestem pod wrażeniem tasmańskiej strony historii.

→ bardzo dziękuję! Wiem, że obrazki to dodatek, ale ciesze się, że niektórym nie tylko nie przeszkadzają, ale są przyjemnym uzupełnieniem wizualnym. Zanurzając się w świat mitologii aborygeńskiej znalazłam takie piękne cuda, że przynajmniej kilka chciałam tu wpleść. 

 

O mnie, odbierającej porody twoich bękartów, już nie wspomnę.

No to się dużo pozmieniało. Czy od odbierania porodów nie była Artemida? BTW, zmuszona do błyskawicznego opanowania sztuki położnictwa po tym, jak właśnie Hera zrobiła wszystko, żeby utrudnić poród jej matce…

→ Hera musiała opanować szybki multi-tasking, gdyż Artemida była zajęta po drugiej stronie świata, – jak donoszą moi informatorzy – przygotowywała się w tym czasie do odebrania, jakże ważnego z naszej perspektywy, porodu angielskiego dzieciaczka o imieniu Isaac Newton :D 

A tak serio – inaczej tego nie wybronię :D 

 

Dziękuję Wam jeszcze raz, bardzo mi miło, że przeczytaliście i podzieliliście się swoimi wrażeniami! 

(Finkla: dziękuję za ostatni kliczek do biblioteki!!!) 

No, skoro Artemida była zajęta z Isaakiem, to faktycznie Hera nie miała innego wyjścia… ;-)

Babska logika rządzi!

Tym bardziej, że to poród przedwczesny :( więc ciężko było przewidzieć termin. 

Na plus zdecydowanie klimat. Czuć tą pierwotną, nienaruszoną kolonizacją, dziką cywilizację. Warsztatowo, (biorąc pod uwagę, że słaby w tym jestem) czytało mi się lekko i dobrze, wszystko logiczne i jakichś zgrzytów nie było. Scena z porodem super.

 Tak jak wspomniano, zachowanie Zeusa też mnie dziwiło. Mity czytałem dawno, ale tu był jakiś taki nie-zeusowaty. Nie przeszkadzało to jednak w odbiorze tekstu.

O ile zawsze nie cierpiałem Hery, to tutaj naprawdę można ją było polubić.

Dla mnie bardzo dobre opowiadanie.

Zanais – bardzo dziękuję za odwiedziny, przeczytanie i komentarz! :) 

Dziękuję za miłe słowa, naprawdę ciesze się, że Ci się podobało i że czuć klimat! Zależało mi na tym, żeby tekst działał na wyobraźnie i emocje. “Scena z porodem super” → też ją lubię, dzięki! :D 

Zeus, Hera – wiem ;) nie będę powtarzać tego, co już pisałam wcześniej, ale w sumie fajnie się obserwuje, jak każdy czytelnik taką zmianę inaczej odbiera. Ciesze się, że Tobie ta odmienność nie przeszkadzała, a w przypadku Hery nawet przekonała Cię do samej bohaterki.

Fanem klimatów egzotycznych nie jestem, może dlatego opowieść mi się trochę dłużyła. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo ładnie i obrazowo opisałaś mi Tasmanię. Podobał mi się też sposób przedstawienia Hery (którą, w przeciwieństwie do Zanaisa, uwielbiam) i stosunku do ludzi, z którymi przyszło jej żyć. A Zeus to… no każdy chyba wie, jaki jest ;)

Kasjopejatales! Bardzo dziękuję za odwiedziny, Twój czas i opinię :) Bardzo mi miło!

 

Myślę, że z klimatem tak to już jest – kwestia preferencji, w wakacje też nie wszyscy jeżdżą w to samo miejsce :D (i dobrze, uf!). Fakt, że przy tekście tej długości lepiej zanurzyć się w atmosferze, w której czujemy się dobrze, bo inaczej taka wycieczka może trochę zmęczyć. Tym bardziej doceniam, że doczytałaś do końca i uważasz moje przedstawienie Tasmanii za ładne :) W ogóle kolejna osoba zwraca uwagę na tę kreację miejsca – i bardzo mnie to cieszy! Wygląda na to, że udało mi się wymalować odpowiedni obraz w wyobraźni czytelników, nie przeginając przy tym ilością opisów przyrody (a mam fiksia na punkcie przyrody więc istniało takie ryzyko;)).

Hera, moja Hera – dobrze, że budzi emocje, nawet jeśli sprzeczne ;) 

Zeus – no tu już nie ma miejsca na wątpliwości, tu sprawa jest prosta ;D

 

Dziękuję jeszcze raz! 

Ładne.

Zacznę od obrazów. Ja lubię inwencję, pewną niekonwencjonalność w tekście, więc bardzo mi się ten element w opowiadaniu spodobał.

Połączenie bóstw z plemionami zawsze ma duży potencjał, więc to bezwzględnie na plus. Zwłaszcza, że dzięki temu w tekście możemy się zetknąć zarówno z fantastyką jak i z obcą dla nas kulturą, więc to trochę taka oferta dwa w jednym.

Tekst ciekawy. Przy tworzeniu bohaterów grasz takimi jednoznacznymi kontrastami. Jedno jest ewidentnie dobre, drugie wręcz przeciwnie. Trochę to czarno-białe, wolałbym więcej kolorów. Mniej takiej zero-jedynkowości.

Natomiast, mimo czarno-białości, ogólnie pomysł na bohaterów bardzo fajny. Taka wariacja na temat możliwych reakcji i zachowań bogów, znajdujących się poza swoim światem. Nie ma jednego wspólnego, narzuconego przez Autorkę spojrzenia. Każde patrzy na ten świat ze swojej perspektywy, w oparciu o swoje oczekiwania i pragnienia. Jest w porządku.

Plemienia w tym tekście trochę mało. A może lepiej napisać, że nienachalnie narzuca się czytelnikowi? Ono jest jakby w tle. To nie jest bezpośredni zarzut do opowiadania. Ja w pełni zdaję sobie sprawę, że musisz to realizować konkretne założenia związane z warunkami konkursu. Piszę to więc raczej na marginesie, żebyś miała świadomość, że to fajny element, który warto jak najszerzej wykorzystywać w opowiadaniach, jeśli pojawi się taka sposobność.

Na plus też fakt, że nie wymagasz od czytelnika dogłębnej znajomości bogów. Tutaj co prawda mamy bogów powszechnie znanych, tym nie mniej nie jest dobrze, przynajmniej w mojej opinii, jeśli opowiadanie próbuje czegoś od czytelnika wymagać.

To czytający są od wymagań.

Słowem, dobre opowiadanie. Sporo elementów na plus, pewne elementy mogły jeszcze podnieść wartość tego tekstu (mniej czarno-białości, więcej Palawa na pierwszym planie, nie tylko w tle), ale tak czy inaczej z lektury jestem kontent.

Tyle.

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

ninedin.home.blog

ninedin – dziękuję za odwiedziny! Mam nadzieję, że ta piękna, klasyczna Hera nie ciska w moją soczystymi przekleństwami widząc, jak bardzo przez lata pozmieniało się jej alter-ego :D 

 

CM – bardzo dziękuję za poświęcony czas, zarówno na czytanie i komentarz :) Jest mi niezmiernie miło, że się podobało i ogólnie odbiór na plus!

 

Ładne.

→ heart Jak opinia zaczyna się od takiego pierwszego słowa, to serce rośnie :))) 

Zacznę od obrazów. Ja lubię inwencję, pewną niekonwencjonalność w tekście, więc bardzo mi się ten element w opowiadaniu spodobał.

→ ciesze się! Widzę, że to mało popularny motyw, niewiele opowiadań ma ilustracje, wiec zastanawiało mnie czy to będzie się podobać, czy nie. Fajnie, że są osoby, które zwracają na to większą uwagę. Skorzystałam też z okazji żeby przemycić sztukę aborygeńską. Ich mitologia i historia są bardzo mało znane, a mnie kręcą, więc wykorzystuję każdą możliwość do popularyzacji ;) 

 

Połączenie bóstw z plemionami zawsze ma duży potencjał, więc to bezwzględnie na plus. Zwłaszcza, że dzięki temu w tekście możemy się zetknąć zarówno z fantastyką jak i z obcą dla nas kulturą, więc to trochę taka oferta dwa w jednym.

→ w gruncie rzeczy o to mi chodziło, skoro gryzę jabłko konkursowe z dwóch stron, to chcę pokazać i jedną, i drugą. Dobrze, że dwupak wyszedł :) 

 

Tekst ciekawy. Przy tworzeniu bohaterów grasz takimi jednoznacznymi kontrastami. Jedno jest ewidentnie dobre, drugie wręcz przeciwnie. Trochę to czarno-białe, wolałbym więcej kolorów. Mniej takiej zero-jedynkowości. Natomiast, mimo czarno-białości, ogólnie pomysł na bohaterów bardzo fajny. Taka wariacja na temat możliwych reakcji i zachowań bogów, znajdujących się poza swoim światem. Nie ma jednego wspólnego, narzuconego przez Autorkę spojrzenia. Każde patrzy na ten świat ze swojej perspektywy, w oparciu o swoje oczekiwania i pragnienia. Jest w porządku.

→ a tak, wiem o co chodzi, to prawda, że przedstawiam tu dobrą bohaterkę i złego bohatera. Rozumiem i przyjmuję jak najbardziej, że wolałbyś bardziej kolorowe postacie, ba, sama bardzo lubię złożonych i skonfliktowanych bohaterów! :) Przy czym powiem, że tutaj celowo zdecydowałam się na takie podejście: czarno-białość kojarzy mi się z baśniami, czy mitami, gdzie często-gęsto stosuje się takie uproszczenia, a postacie są symbolem, pewnym archetypem. 

Na marginesie, cieszy mnie, że tak jak piszesz dalej, mimo tej zero-jedynkowości, ich zachowania można interpretować na wiele sposób, w zależności od przyjętej perspektywy. Ku własnemu zaskoczeniu słuchałam jak niektórzy czytający interpretują poszczególne wybory bohaterów czy przedstawione sceny. Jest to ciekawa obserwacja, mówiąca dużo o odbiorcach, o tym jak wpływa na nich ich własny kapitał doświadczeń i wyobraźnia, wrażliwość, kultura, z którą są związani itd. 

 

Plemienia w tym tekście trochę mało. A może lepiej napisać, że nienachalnie narzuca się czytelnikowi? Ono jest jakby w tle. To nie jest bezpośredni zarzut do opowiadania. Ja w pełni zdaję sobie sprawę, że musisz to realizować konkretne założenia związane z warunkami konkursu. Piszę to więc raczej na marginesie, żebyś miała świadomość, że to fajny element, który warto jak najszerzej wykorzystywać w opowiadaniach, jeśli pojawi się taka sposobność.

→ samych Palawa może faktycznie, ale wydaje mi się, że właśnie mocny akcent kładę na stronę tasmańską, wręcz bałam się, żeby to nie zdominowało reszty. Owszem, bohaterowie to bezsprzecznie Zeus i Hera, jednak Tasmania i problemy plemienia są tam osią, wokół której się wszystko kręci. Zależało mi, żeby Tasmania nie była przypadkowym settingiem, tylko lokalne wydarzenia dyktowały fabułę. 

 

Na plus też fakt, że nie wymagasz od czytelnika dogłębnej znajomości bogów. Tutaj co prawda mamy bogów powszechnie znanych, tym nie mniej nie jest dobrze, przynajmniej w mojej opinii, jeśli opowiadanie próbuje czegoś od czytelnika wymagać. To czytający są od wymagań.

→ zgadzam się ;) Sama jak czytam opowiadania, to mam z tym różnie. Ciesze się, że nie przytłoczyłam. 

 

Słowem, dobre opowiadanie. Sporo elementów na plus, pewne elementy mogły jeszcze podnieść wartość tego tekstu (mniej czarno-białości, więcej Palawa na pierwszym planie, nie tylko w tle), ale tak czy inaczej z lektury jestem kontent.

→ Bardzo dziękuję! Za opinię, za sugestie, co poprawić (wierzcie lub nie, wszystko zapisuję! :D) i za dobre słowo. 

 

Pozdrawiam i idę! :) 

 

 

 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

 Ładny warsztat, mocny ładunek emocjonalny. Szczególnie tasmańskie wątki pięknie opisane, może dlatego, że takie egzotyczna ;) Fajnie połączyłaś miejscowe legendy z europejską mitologią. Jedyny czep – jakoś mi Hera w tej roli nie pasuje. Zbyt mocno odbiega od oryginału. To prawda mogła się zmienić, ale do takiej zmiany o 180 stopni czegoś potrzeba, a tego czegoś tu nie ma.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 Anet: bardzo dziękuję za odwiedziny, przeczytanie i miłe słowo :) 

 

Irka_Luz: dziękuję za poświęcony czas i pozytywną opinię! 

 Ładny warsztat, mocny ładunek emocjonalny.

→ dziękuję bardzo! Nie ukrywam, że jedno i drugie jest dla mnie bardzo ważne. 

Jedyny czep – jakoś mi Hera w tej roli nie pasuje.

→ przyjmuję pokornie ten czep, przyzwyczajam się już do niego, to taki mój czep-rzep u psiego ogona ;)

Szczególnie tasmańskie wątki pięknie opisane, może dlatego, że takie egzotyczna ;) 

→ super mi miło, że to wyszło ładnie! Mam słabość do wszystkich kultur rodzimych i autochtonów, wylała mi się tu ta miłość dość obficie i taki efekt ;) 

 

Dziękuję! 

Opowiadanie warte biblioteki. Począwszy od pomysłowego połączenia losów Hery z aborygenami (tak, że byłam ciekawa co będzie dalej), poprzez po prostu świetnie opowiedzianą historię (bardzo podobała mi się scena snu, rozmowy z Posejdonem, oraz walki braci – bardzo plastyczne opisy), skończywszy na niesamowitych obrazach pomagających jeszcze lepiej wczuć się w klimat Tasmanii. Do tego poruszasz ważne kwestie. Owszem, może są już wyeksploatowane i widać tu pewne klisze, lecz nie da się ukryć, że po prostu opisałaś prawdę – właśnie tak okrutnie postępuje człowiek (nie tylko biały).

Jedynie na początku obraz Hery rzeczywiście trochę mi się kłócił z pierwowzorem, lecz szybko to zniknęło. No i myślałam, że Hera i Zeus staną na przeciwko siebie bardziej dosłownie.

Czy te wszystkie nazwy i bogowie są zaczerpnięci z rzeczywistości? Bogactwo opisów sprawiło, że próbowałam na szybko poczytać o nich, lecz nie znalazłam nic wyczerpującego.

 

Ulubione zdanie (choć podobało mi się kilka):

W ostatnich promieniach słońca zamigotały miliony drobnych kropli – drobnych pocałunków, rozkosznie zimnych na ciepłej skórze bogini.

Monique M. heart Dziękuję za tak ładny komentarz! Bardzo miło mi się zrobiło :) Ciesze się, że dobrze czytało Ci się mój tekst i odebrałaś go właśnie w ten sposób.

Co do typowego przedstawienia kolonializmu – tak, zrobiłam to celowo. Opisane tragedie są dla współczesnego czytelnika oczywiste, łatwo domyślić się, jak to wyglądało, bo – na szczęście! – jesteśmy coraz bardziej świadomi prawdy historycznej. Niezależnie od tego, czy mówimy o Azji, Afryce czy Australii, wyglądało to podobnie (oczywiście masz rację, nie mówimy tylko o “białych” zbrodniach). Równocześnie, obserwując współczesny świat, wydaje mi się, że warto sobie, od czasu do czasu, przypominać dokąd prowadzi dyskryminacja i pogarda. Ot, choćby prostym opowiadankiem. 

Ze smutkiem mogę tylko dodać, że mało co z opisu snu zmyśliłam :( Ceny za ludzi są prawdzie, sposoby egzekucji też, większość cytatów itd. Moja fantazja włączyła się na końcu – że udało im się tego uniknąć. W rzeczywistości się nie udało, Palawa wycięto w pień (dziś próbuje się odtworzyć ich język oraz kulturę, szacuje się, że mieszanych potomków istnieje kilka tysięcy). Odsyłam do historii ludobójstwa na Tasmanii, znanego pod nazwą “Czarnej Wojny” (1820-1832). Przerażająca, ale ciekawa historia, warto przeczytać, jak ktoś ma siłę.

 

Uf, wracając do przyjemniejszych tematów: 

Czy te wszystkie nazwy i bogowie są zaczerpnięci z rzeczywistości?

→ tak! :))) Aborygeńska mitologia jest oparta głównie na motywie Śnienia (znanego jako Czas Snu/Alchera/i wiele innych nazw) i astronomii, wszystkie słowa są prawdziwe. Bóstwa różnią się mocno imionami i historiami, w zależności od regionu. Stricte Tasmańskich mitów nie przetrwało tak dużo [z przyczyn: patrz wyżej], więc opierałam się na panaustralijskich legendach lub takich pochodzących z poszczególnych rejonów. Np. motyw Tęczowego Węża jest jednym z popularniejszych, pojawia się na malowidłach i w pieśniach w całej Australii :) 

Co do źródeł, przyznaję, że jest kiepskawo, głównie odsyłam do stron po angielsku, choćby sama wikipedia ma tutaj ciekawe wpisy (tu jest lista) .

Polecam też zanurkować w pinteresta ;) Głównym nośnikiem kultury aborygenów jest ich malarstwo, języki przetrwały szczątkowo, a w obrazach udało im się zatrzymać najważniejsze dla nich motywy. Choćby jeden z popularniejszych – Siedem Sióstr przedstawianych jako gwiazdy pojawia się na co drugim obrazie (są i w wybranych przeze mnie ilustracjach). 

Naprawdę polecam zgłębić temat, jak ktoś lubi kultury związane mocno z przyrodą i bardzo pierwotnym mistycyzmem, to można się zakochać :))) A kultura Aborygenów jest u nas (i nie tylko u nas) nadal mało znana. 

Mnie za młodu bardziej wciągnął Egipt i Chiny (choć przy pisaniu mojego opowiadania na ten konkurs mój zachwyt znacznie osłabł z przyczyn okrucieństwa i głupoty ludzkiej). Czuję natomiast, że dla Ciebie jest to bardzo ważny temat, który udało Ci się ładnie i przekonująco zawrzeć w tekście (zwłaszcza napomknienia o ich wierzeniach i kulturze:). Niestety mój angielski nie jest na tyle dobry bym wszystko odpowiednio zrozumiała, natomiast po Twoim opowiadaniu natknęłam się właśnie na ich przerażającą historię.

Powiedz mi jeszcze, czy te obrazy są malowane przez współczesnych artystów inspirowanych malowidłami? Z braku czasu niestety nie posprawdzałam tego, a ty możesz mi szybko odpowiedzieć:).

Tak, to współczesne obrazy (i jedno malowidło z jaskini), w opisie opka podałam artystów – nie wiem czy inspirowali się malowidłami, niekoniecznie, bardziej to ich interpretacja mitów :) I styl jest charakterystyczny dla sztuki aborygeńskiej: zdecydowanie więcej abstrakcji i symboli, niż przedstawień figuratywnych, metoda “dot-painting” czyli tego malowania kropkami itd.

Co do tematyki, poza mitologią w obrazach bardzo często występuje przedstawienie “jedzenia buszu” – np. ja mam zakładkę z obrazem, na której są wymalowane wspomniane przeze mnie w końcówce opka larwy i miodowe mrówki :) Oczywiście wszystko jest takie symboliczne, fajnie się dopatrywać tych drobiazgów pomiędzy kropkami i kreskami, którymi są wymalowane.

 

Niestety mój angielski nie jest na tyle dobry bym wszystko odpowiednio zrozumiała, natomiast po Twoim opowiadaniu natknęłam się właśnie na ich przerażającą historię. → znajdę coś po polsku, to Ci podrzucę :) 

 

Mnie za młodu bardziej wciągnął Egipt i Chiny → do Egiptu muszę się jakoś przekonać, ale wszystko przede mną :D A o Chinach wiem mało, ale ciągnie mnie w tę stronę, pewnie z racji fiksacji, którą mam na Japonię (która, jak wiemy, przekopiowała z Chin masę rzeczy). 

 

Czuję natomiast, że dla Ciebie jest to bardzo ważny temat, który udało Ci się ładnie i przekonująco zawrzeć w tekście (zwłaszcza napomknienia o ich wierzeniach i kulturze:) → tak jest! I bardzo się cieszę, że to wybrzmiało. Fakt, że wzbudziło to Twoje zainteresowanie aborygeńską kulturą, odbieram za sukces :) 

 

Dziękuję jeszcze raz! 

Ja również dziękuję smiley

 

http://altronapoleone.home.blog

Witajcie, Drakaino i Hero! :)

O – i to jest bardzo udane. Nie dość, że bardzo ciekawe żonglowanie przemijającymi bogami, to jeszcze wkradło się nawiązanie do Tęczowego Węża. Poczatkowo bałem się, że trafię na kolejną opowieść-legendę, jednak właściwa opowieść gdy się już zaczęła, okazała się mocna i nieźle kopiąca po micie cywilizacji.

Wilku! :) Bardzo dziękuję, ogromnie się ciesze, że opowiadanie czuć, tak jak trzeba. A Tęczowy Wąż musiał być, lubię ich mitologię, no i lubię tęczę ;)

Takie ładne to opko, malownicze. Aż chciałoby się tam płynąć, choćby wpław ;)

Ciekawa jest postać Hery, silnej, mądrej, pięknej kobiety. Może trochę stereotypowe to podejście do kobiecości, zwłaszcza w konfrontacji z ambitnym i hedonistycznie nastawionym do życia Zeusem, jednak mnie się podoba. Historia jest w gruncie rzeczy dość prosta, nie ma tutaj szalonych twistów fabularnych czy jednoznacznie negatywnych postaci. I tak jest właśnie dobrze. Czytelnik płynie powoli przez ten świat jeszcze wolny od cywilizacji i rozkoszuje się naturą oraz atmosferą plemiennej i mitycznej magii.

 

Drobne uwagi:

 

Czuła jak szybko i chaotycznie opada w dół

– opada się tylko w dół (pleonazm).

 

Bracia walczą. Bóg się rodzi. A świat zachłannie wyciąga po niego ręce.

– Bóg się rodzi, moc truchleje? Świadome nawiązanie, czy nie? ;)

 

Che mi sento di morir

BasementKey – ciesze się, że wpadłeś, dziękuję bardzo za przeczytanie i podzielenie się opinią, szczególnie taką przyjemną! :)

 

Zacznę od końca – dzięki za drobne uwagi, poprawkę naniosę!

 

Bóg się rodzi jest jak najbardziej zamierzonym skojarzeniem ;) Lubię wplatać takie drobiazgi, niekoniecznie znaczące wiele dla fabuły, ale dodające smaku, choć potem czasem myślę, że tylko dla mnie są zrozumiałe. Mówię sobie wtedy – “trudno, sobie doprawiam tekst takimi przyprawami, jakie lubię, w końcu ja też jestem swoim czytelnikiem, a innych to nie struje, skoro nawet nie zauważą”. Radość, gdy ktoś poza mną wychwyci w daniu konkretną przyprawę, tym większa ;) 

 

Fabuła celowo jest prosta i, jak już było wspominane w kilku komentarzach wyżej, jestem w pełni świadoma, że zbudowałam przewidywalny kontrast na nieśmiertelnych przeciwieństwach: najeźdźca/tubylec, dobry/zły, stary świat/nowy świat itd. Mity są pełne uproszczeń, stosują pewne kalki, co wg. mnie służy przekazaniu głównego morału i tym tropem tutaj szłam. 

Podobnie z postaciami, ale to też nieprzypadkowe rozwiązanie – opowiadanie jest ograniem bohaterów mitologicznych, takich trochę “zadanych”, nie są to urodzone przez mnie postacie, w których psychologię na pewno wlazłabym głębiej – bo uwielbiam to robić :D Plus nie zapominajmy o ograniczeniach znaków! Ja tak bardzo lubię gadać z moimi bohaterami… Założę się, że gdybym dłużej posiedziała nawet z tym paskudnym Zeusem przy ognisku, to by zaraz wyszło, że jest znudzony i zmęczony, bo Hera go wytyrała przez ostatnie 248 lat tułaczki po Azji południowo-wschodniej, a od ciężkiej przeprawy przez Indie i zmagania z tamtymi bogami, cierpi na bezsenność. Już mi go żal :( 

 

 Wracając na ziemię: cieszy mnie, że mimo tego, że odbierasz fabułę za dość prostą, nie widzisz jednoznacznie negatywnych postaci. Czyli pomimo stosowanych uproszczeń, wyszło realistycznie i wyraziście :) 

 

Oj Hero, moja Hero! Cóżem ci ja uczyniła, czem żem… dobra, dość, bo jeszcze kogoś urażę, a nie taki mój cel ;)

Czyli jeszcze słów kilka do kreacji głównej bohaterki: 

Bardzo mi miło, że jej postać jest wyraźna i odbierasz ją jako silną, mądrą i piękną – ta ostatnia obserwacja jest fajnie zaskakująca, bo w tekście jasno sygnalizuję, że jej ciało się starzeje, ma blizny, zbrzydła. Wydaje mi się też, że wygląd aborygeńskiej kobiety nie kojarzy się z typowym pięknem, przynajmniej wedle naszego zachodniego wyobrażenia. Tym bardziej fajnie, że jej fizyczność została tak odebrana. A jak wiemy, nie tylko w tym się piękno objawia :) 

Zaskoczyło mnie tylko, że mówisz o stereotypowym przedstawieniu kobiecości – pociągnęłabym temat, bo zbyt wiele takich stereotypów istnieje.

Jeśli mówimy o stereotypie kobiety matki, opiekunki, troskliwej, gotowej do poświęceń dla rodziny (tutaj takiej przybranej), to się zgodzę. Równocześnie moja Hera jest odważna, wyemancypowała się i wzięła sprawy w swoje ręce. To jest stereotypowa kobiecość? Szczerze życzę sobie, żeby taki stereotyp panował ;) 

 

Na koniec z początku czyli: 

Takie ładne to opko, malownicze. Aż chciałoby się tam płynąć, choćby wpław ;)

→ zawsze chciałam rysować. Nie nauczyłam się jeszcze, cieszy mnie, że nadrabiam słowami :D

 

Dziękuję jeszcze raz! (i wybacz, że tyle czytania, powinni mi też nakładać limity znaków w komentarzach) 

 

To ja również zacznę od końca:

 

Dziękuję jeszcze raz! (i wybacz, że tyle czytania, powinni mi też nakładać limity znaków w komentarzach)

Nie ma czego wybaczać, to ja przepraszam, że mój komentarz jest taki krótki. Twoja odpowiedź onieśmiela.

 

Jeśli mówimy o stereotypie kobiety matki, opiekunki, troskliwej, gotowej do poświęceń dla rodziny (tutaj takiej przybranej), to się zgodzę.

Tak, taki stereotyp miałem na myśli. Zwłaszcza skonfrotowany z męskim odpowiednikiem, któremu tylko przyjemności w głowie.

 

Równocześnie moja Hera jest odważna, wyemancypowała się i wzięła sprawy w swoje ręce. To jest stereotypowa kobiecość? Szczerze życzę sobie, żeby taki stereotyp panował ;) 

Nie wiem, czy stereotypowa, ale na pewno istnieje w kulturze. Wiedząca, kapłanka, królowa – strażniczka wspólnoty, dziedzictwa, broniąca zastanego ładu przed obcymi wpływami. Często sprytnie manipulująca mężczyznami dla własnych celów (tak odczytuję udział Posejdona w Twojej historii). Czy wzięła sprawy w swoje ręce? W moim przekonaniu nie do końca, nie rzuciła się z mieczem na hordy wrogów, tylko działała pośrednio i dośc stereotypowo właśnie, przez Posejdona (oddając mu się za moc władania morzem), przez swojego syna (rodząc go i polecając obronie swój lud). Czy kobieta może liczyć tylko na to, że jakiś mężczyzna udzieli jej swojej mocy, lub obroni ją własny syn?

 

A jak wiemy, nie tylko w tym się piękno objawia :)

 

Dokładnie tak, piękno wypływa gdzieś z wewnątrz, pewność siebie i akceptacja własnego ciała – chyba to mnie w Twojej Herze najbardziej pociąga ;)

 

Wracając na ziemię: cieszy mnie, że mimo tego, że odbierasz fabułę za dość prostą, nie widzisz jednoznacznie negatywnych postaci. Czyli pomimo stosowanych uproszczeń, wyszło realistycznie i wyraziście :)

 

Nie myślałem o tym w ten sposób. Powiedziałbym, że i tak i nie. Nie nazwałbym świata z historii realistycznym, bo realizm kojarzy mi się z brudem, smrodem i szarością moralną. A tutaj jest, malowniczo i bajkowo. A jednak, jak słusznie zauważyłaś, nie dostrzegam jednoznacznie czarnych charakterów, więc jakaś odmiana tej szarości występuje. Nieźle :)

 

Założę się, że gdybym dłużej posiedziała nawet z tym paskudnym Zeusem przy ognisku, to by zaraz wyszło, że jest znudzony i zmęczony, bo Hera go wytyrała przez ostatnie 248 lat tułaczki po Azji południowo-wschodniej, a od ciężkiej przeprawy przez Indie i zmagania z tamtymi bogami, cierpi na bezsenność. Już mi go żal :(

 

Ja nie potępiam Zeusa, dlatego też napisałem, że nie widzę jednoznacznie złych charakterów. Choć jak na setki przeżytych lat wydaje mi się dość "dziecinny", z tą pogonią za młodymi kobietami i nieposkromioną ambicją. Cóż może to boski kryzys wieku średniego ;)

 

Bóg się rodzi jest jak najbardziej zamierzonym skojarzeniem ;) Lubię wplatać takie drobiazgi, niekoniecznie znaczące wiele dla fabuły, ale dodające smaku, choć potem czasem myślę, że tylko dla mnie są zrozumiałe. Mówię sobie wtedy – “trudno, sobie doprawiam tekst takimi przyprawami, jakie lubię, w końcu ja też jestem swoim czytelnikiem, a innych to nie struje, skoro nawet nie zauważą”. Radość, gdy ktoś poza mną wychwyci w daniu konkretną przyprawę, tym większa ;)

 

To cudownie! Odkryłem, to byłem ja :D

 

Che mi sento di morir

Twoja odpowiedź onieśmiela.

→ oj, nie chciałam, piszę dużo, bo nie ukrywam, że jaram się mocno, gdy ktoś chce ze mną rozmawiać o moim tekście haha 

 

Cieszą mnie też te dumania z kategorii “i tak, i nie”, czyli np. ta rozmowa o stereotypie! Szczególnie gdy w 99% się zgadzamy, i można sobie przyjemnie podywagować nad drobnymi różnicami interpretacyjnymi. 

Odniosę się tylko do: 

Czy wzięła sprawy w swoje ręce? W moim przekonaniu nie do końca, nie rzuciła się z mieczem na hordy wrogów, tylko działała pośrednio i dośc stereotypowo właśnie, przez Posejdona (oddając mu się za moc władania morzem), przez swojego syna (rodząc go i polecając obronie swój lud). 

Otóż ja to widzę trochę w innym świetle: Hera wzięła sprawy w swoje ręce, na tyle, na ile mogła – nie bardzo miała jak zrobić wszystko sama, “rzucić się z mieczem na hordy wrogów” – czy tylko takie “zosiosamosiowanie” jest wyznacznikiem silnej kobiety? (na marginesie dorzucam charakterystykę postaci: to nie wojowniczka Atena czy Artemida z łukiem, nie chciałam zrobić z niej zbyt mocnej “madafaki”;)

Nie uważam, żeby skorzystanie z pomocy innych ujmowało jej tutaj na sile, raczej widziałabym w tym mądrość – przedłożyła dobro sprawy nad swój upór czy przesadną dumę, nie tracąc przy tym nic – co w tym złego, że korzysta z pomocy syna? A scenę z Posejdonem celowo chciałam pokazać tak, że Hera, pomimo głównego celu, czerpie też z seksu przyjemność, że nie jest to cierpiętnicze poświęcenie. A emancypację głównie widziałam w postawieniu się Zeusowi, który jakby na to nie patrzeć jest jej mężem, któremu Hera przez wieki była wierna, a tu decyduje się na pójście z nim na otwartą wojnę. 

Czy kobieta może liczyć tylko na to, że jakiś mężczyzna udzieli jej swojej mocy, lub obroni ją własny syn?

→ absolutnie nie :) I cieszą, bardzo mnie cieszą takie słowa, szczególnie ze strony mężczyzn :)

A czy jeśli pomocy udzieliłaby jej potężna bogini oceanu lub urodziłaby córkę, to Hera wychodzi na bardziej samodzielną i zaradną? Pomoc, to pomoc. Sama by nie dała rady. Dla mnie płeć nie ma tutaj większego znaczenia. (Nie tylko tutaj, ale to temat na długą rozmowę :D)

 

Co do bajkowości i realizmu świata – wiem i zgadzam się w pełni. To jest malownicza baja, tak miało być :D 

 

I moje ulubione na koniec, nic nie dodam, tylko się zacieszam cała heart

Dokładnie tak, piękno wypływa gdzieś z wewnątrz, pewność siebie i akceptacja własnego ciała – chyba to mnie w Twojej Herze najbardziej pociąga ;)

 

Dzięki raz jeszcze! 

 

No to jestem. :-)

Naprawdę ciekawa opowieść i pomysł. Najmocniejsza scena z oceanem, zapadająca w pamięć. Podoba mi się sposób, w jaki snujesz tę historię. Pięknie opowiadasz, tak na pograniczu jawy i snu, spróbowałabym ten efekt jeszcze wzmocnić, czyli miejscami bardzie uporetycznić, tam byłyby mity i bogowie, a miejscami schodzić na tasmańską ziemię, czyli przyrodę, zwierzęta, życie plemienia, przybycie statków. Jednak i tak wiele wyspiarskich klimatów przemyciłaś, miejscowych wierzeń, klimatu, a to zachwyca, przynajmniej mnie. 

Przeczytałam szybko i z zainteresowaniem, niektóre miejsca były piękne, inne wymagałyby jeszcze dopracowania. Chcę przez to powiedzieć/napisać, że zapis zdaje mi się nierówny. Czasami chodzi o szyk zdania, o jego brzmienie, czasami niepotrzebnie przedłużasz (tu chodzi mi o wykreślenie niektórych słów, broń boże fragmentów, gdyż nawet odnoszę wrażenie, że przydałoby się więcej znaków, naturalnie pod warunkiem wprowadzenia nowych wątków lub rozszerzenia istniejących). 

Sama postać Hery jako bogini wcielonej w ciało kobiety jest ok, natomiast rzeczywiście lekko gryzie się z wizją typowej Hery. Przyjęłam, że przemianę-zmianę wywołało tak długie życie w skórze człowieka, członka plemienia, ale żałuję, że nie pokazałaś ją przy pracy, współpracy z plemieniem i w jej roli. Zeusa z kolei odebrałam jako bezużytecznego, takiego który nie odnalazł się w Tasmani, pomimo bycia najlepszym myśliwym. Ich spór jest ważny, gdyż to echa z przeszłości, natomiast trudno go umocować w rzeczywistości opka, gdyż nie pokazujesz tego. Przedstawiasz ich w pierwszej scenie z „grubej rury”, niejako gotowych. Fajnie byłoby poznać kontekst przemiany, czyli relacje Hery z plemieniem i Zeusa. Sam dialog pomiędzy nimi jest lekko drętwy, ale przez lekkie zmiany łatwo byłoby podnieść jego temperaturę, zwłaszcza że powód był.

Zastanawiałam się też nad tytułem i jego przesłaniem, dla mnie za mało go w tekście, tzn. jest, ale przejście nie do końca zrozumiałe, dlaczego tak, a nie inaczej. I kto tak pisze, niejasna i zipująca wszystko, co się rusza osoba. ;-) Łatwo oceniać gotowe, Koi, gorzej napisać, ponieważ zawsze dokonuje się wyborów. U Ciebie mamy postawienie na relację bogów z Olimpu, więc Tasmania przymglona i wtedy prosiłoby się o silniejsze umotywowanie ich zachowań, które wpłynęły na bieg zdarzeń. Umotywowania, chyba najłatwiej, można byłoby poszukać w ich byciu członkami plemienia, codziennym życiu, w którym Zeus doznawał rozczarowania, Hera wręcz przeciwnie.

 

Jako całość jest bardzo dobrze, w szczegółach dla mnie i tak, i czasami nie. Biblio klikałabym bez wahania, piórko nie – przez  “ale”. Jeśli chodzi o konkurs – życzę powodzenia! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum!

 

Witaj i bardzo dziękuję za wizytę, przeczytanie i komentarz.

Jest mi naprawdę miło, że tak wnikliwie analizujesz tekst, odniosę się do Twoich uwag, strasznie się cieszę, że to piszesz wszystko :))) 

 

O fabule:

Naprawdę ciekawa opowieść i pomysł. (…) Podoba mi się sposób, w jaki snujesz tę historię. (…) Przeczytałam szybko i z zainteresowaniem.

→ nie ukrywam, że taka opinia mnie jara, bo to znaczy, że mimo długości (*wrócę do tego) nie ma nudy i fabuła wciąga. 

 

O stylu:

Pięknie opowiadasz, tak na pograniczu jawy i snu (…) to zachwyca, przynajmniej mnie. “

→ dziękuję! I cieszę się, że podoba Ci się taki styl, sugerujesz nawet żeby wzmocnić to pomieszanie poetyki ze “schodzeniem na ziemię” jak to ładnie nazwałaś. Ciekawa opinia, bardzo trafiająca do mnie, bo ja uwielbiam to całe nurzanie się w klimacie, malowanie obrazków i budowanie wizji w wyobraźni własnej i czytelnika. Lubię to zarówno u siebie, jak i czytając cudze teksty. Chcę żeby mnie autor zabierał do tego swojego świata i pokazywał jak tam u niego pięknie. Oczywiście jeśli mi napisze tylko krótko “była to góra porośnięta lasem”, to moja wyobraźnia dorobi sobie do tego resztę krajobrazu, ale ja bym wolała gęstszy opis – oczywiście trzeba umieć to zrobić ładnie i zachować równowagę. Coś pomiędzy jednym zdaniem, a opisami przyrody na 10 str. ;) 

Tym bardziej się cieszę, że ten mój styl, a raczej jego poszukiwanie, przypadło Ci do gustu. 

 

Przyjmuję opinię, że niektóre zdania dla Ciebie są zbyt przedłużone, jakieś słowa w nich zbędne, przyjrzę się temu. 

 

Bardzo długi komentarz o długości, którego pewnie nikt nie przeczyta, bo jest za długi :D 

gdyż nawet odnoszę wrażenie, że przydałoby się więcej znaków

Oj, tak. Tak bardzo tak! :D

Jeśli dobrze rozumiem, to właściwie wszystkie Twoje uwagi rozbijają się o nadmierną skrótowość i brak wyjaśnienia pewnych kwestii (motywacje bohaterów, przyczyny ich przemiany, głębsze zanurzenie w problemach lokalnej ludności, odrętwienie dialogu itd.) i… nawet nie wiesz jak mnie cieszy, że tak mówisz! Bo to znaczy, że ktoś chciałby wnikliwiej. Borze gęsty, czyli jest nadzieja, że ktokolwiek poza mną lubi długo!

Serio.

Sama bym chciała żeby tego było więcej, rozpakowałabym wszystkie mniejsze czy większe “zipy” ;). Nie robiłam tego z dwóch powodów – limit, który i tak przekroczyłam to raz, a dwa to lęk przed przynudzeniem i przegadaniem.

Nawet nie wiesz jak mi przykro, gdy z każdej strony słyszę o “za długich” tekstach, o tym, że nikt nie będzie czytał czegoś, co ma “tyle znaków”, “grubasy na 50 tys. i więcej” itd.

Wszędzie drabbelki, szorty i inne kompaktowe teksty, co nie jest moim światem, przy czym podkreślam – w tym absolutnie nie żadnej kpiny z mojej strony. Sama czytam takie teksty i z podziwem widzę, jak ludzie często potrafią w krótkich formach zmieścić ciekawą treść. 

Ze swoimi pomysłami nie bardzo umiem się w krótkich formach odnaleźć, a gdy sobie na to ponarzekam, to wychodzę na zbyt pewną siebie “przechwałkę”, która chce tyyyyle gadać i zbytnio wierzy w swoje teksty (uwierz mi: tak nie jest. Bardzo nie jest.). Albo wychodzi na to, że nie umiem wybrać najważniejszych treści i niepotrzebnie przedłużam. W to akurat mogę uwierzyć, bo mam świadomość, że autor zbytnio przywiązuje się do czegoś, co dla czytelnika będzie zbyt długie i wiem, że umiejętność selekcji jest istotna – dlatego tak ważna jest dla mnie opinia zwrotna, czy coś było nudne czy mimo długości wciągające.

Jako całość jest bardzo dobrze, w szczegółach dla mnie i tak, i czasami nie. Biblio klikałabym bez wahania, piórko nie – przez  “ale”. 

→ dziękuję Ci bardzo za takie słowa! Haha i nie pisz mi tu o żadnych piórkowych dywagacjach nawet, w ogóle się nie postrzegam w takich kategoriach. Mnie cieszy najbardziej to, że mówisz, że jako całość jest bardzo dobrze :))) i punktujesz to, co można poprawić. To cenię.

 

Jeśli chodzi o konkurs – życzę powodzenia! :-)

→ a dziękuję, poszło bardzo dobrze :) 

 

Dziękuję Ci jeszcze raz Asylum!

Moi ukochani Aborygeni!  A tak na serio, to piękne opisy, uwielbiam takie, nie mówiąc o tzw.drobnych smaczkach pt. zjadanie mrówek miodowych itd. Z ciekawości – jesteś fanką ich mitologii i historii czy tak ostro przysiadłaś  przed pisaniem opowiadania? Powiem szczerze, że chętnie był jeszcze takie klimaty aborygeńskie poczytała, nawet i bez Hery ( chociaż świetna historia), bo świetnie Ci to wyszło! Ps// jestem fanką Bruca Chatwina. Pieśni stworzenia – cudowna sprawa. No, to wracając do opowiadania, jestem pod wrażeniem – bardzo oryginalne. I styl. Ładnie operujesz słowem. Ach! I te kości oposa (nie mówiąc o Śnieniu) mnie zauroczyły. Takie detale tworzą klimat. 

Cześć Czarna Adelajdo! 

 

Bardzo się cieszę, że wpadłaś, przeczytałaś i jeszcze się podobało :))) Mega mi miło, że doceniasz styl, słowa i te wszystkie detale – tak, uwielbiam przyozdabiać swoje teksty (tu na razie jest jeden :P ale tak w ogóle) drobnymi smaczkami, jak te mrówki czy oposy. 

 

To co, mały soundtrack do którego pisałam ;) ? [tu wprawdzie Maorysi, ale wierzę, że się nie obrażą!]

 

Skąd u mnie Aborygeni?

 Kręcą mnie wszystkie lokalne kultury, te najstarsze najbardziej, im pierwotniej i bliżej natury, tym lepiej. Wybór padł trochę przez lokalizację konkursową – dołączyłam do konkursu rzutem na taśmę, mało miejsc już było do wyboru i w sumie… dobrze wyszło, bo pewnie wzięłabym Japonię czy Szkocję, a tak wylądowałam na tej Tasmanii, co było super przygodą. 

Nie znam mitologii Aborygenów na tyle, żeby móc nazwać się specjalistką ;) Trochę czytałam, trochę zrobiłam riserczu przed opowiadaniem i – ojej – jaka przyjemna podróż to była! Mam rodzinę w Australii i miałam szczęście zetknąć się z tym światem, wprawdzie nie z samymi Aborygenami (widziałam raptem kilka osób) ale z tą przyrodą, w której nadal czuć Duchów Przodków :)

Wstyd się przyznać, ale Chatwina nie czytałam… Motyw Pieśni i Muzyki, jako metody stworzenia rzeczywistości zawsze mi się podobał – od różnych mitologii po Tolkiena :) 

 

Powiem szczerze, że chętnie był jeszcze takie klimaty aborygeńskie poczytała, nawet i bez Hery ( chociaż świetna historia), bo świetnie Ci to wyszło!

→ heart nie ma większej radochy, niż jak ktoś ci powie, że stworzyłaś coś, co chciałby czytać dalej. Ty powinnaś to rozumieć, nie ? :D 

 

Dziękuję!!! 

 

Ale Ci zazdroszczę Australii! Moje dwa marzenia – Australia i Nowa Zelandia:)

Nowa Zelandia u mnie nadal na liście :) Nie ukrywam – gdyby nie rodzina, nie trafilabym tam. Chyba nie ma droższych lotów niż na ten koniec świata :P Ale polecam każdemu, kto może, było cudnie. 

W ramach prokrastynacji postanowiłam popisać trochę komentarzy.

 

I tu właściwie mogłabym się zatrzymać na takim stwierdzeniu: ojej, jakie to ładne :)

 

Piękną historię napisałaś, Koimeodo, taką szalenie ludzką, a zarazem prawdziwie mityczną. Realiów akurat tu dobrze nie znam, ale przekonałaś mnie kreacją świata, nic nie zazgrzytało. Zresztą opisujesz lud, który wciąż żyje mitem, więc znajomość realiów, dopóki nie ma czegoś, co wyraźnie by się odcinało jako nieprawdopodobne, nie przeszkadza. Pięknie potraktowałaś Herę, która w większości mitów i opowieści literackich jest tą złą, wredną – dałaś jej ludzkie oblicze, nie odbierając jej boskości. Dałaś jej motywację i uczucia. Znakomity tekst, także w warstwie literackiej, z tą powolną narracją, z ładnym nienarzucającym się językiem. Brawo.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję bardzo Drakaino

 

Piękną historię napisałaś, Koimeodo, taką szalenie ludzką, a zarazem prawdziwie mityczną.

heart 

 

Pięknie potraktowałaś Herę, która w większości mitów i opowieści literackich jest tą złą, wredną – dałaś jej ludzkie oblicze, nie odbierając jej boskości. Dałaś jej motywację i uczucia.

→ To mnie tak cieszy!!! Nie wiem czy widziałaś poprzednie komentarze, czy nie, ale sama kreacja Hery budziła skrajne opinie. Miałam obawy jak Wy, jurorki, podejdziecie do takiego przedstawienia, ale im więcej z tą Herą gadałam, tym bardziej się żaliła, że wcale nie jest taka zła i nie chce wchodzić w role, które odgrywała już po tysiąckroć. Uparta. O, upór jej został. No to co ja mogłam? :D 

 

Co do realiów – myślę, że są wiarygodne :) Starałam się pogrzebać gdzie się dało, a że czytanie o faunie i florze zawsze sprawia mi przyjemność, to wsiąkłam. Ewentualnie mogą być drobne różnice typu, że jakieś zwierzątko żyje w Australii, a nie na Tasmanii, ale w takich przypadkach przyjmuję założenie, że w XVI wieku jakiś opos był też na wyspie :P Chyba tylko lawenda została przywieziona przez kolonizatorów później na Tasmanię, chociaż głowy nie dam. Za to teraz jest bardzo charakterystycznym elementem krajobrazu wyspy, więc ją wplotłam. 

Z mitami podobnie – o samych Palawa jest tak mało, że posiłkowałam się mitologią pan-australijską lub regionalną. Zakładam, że Aborygeni z Queensland albo Australii Zachodniej się nie obrażą, jeśli przeniosłam ich Pieśni na Tasmanię. Ale Tęczowy Wąż jest znany wszystkim Aborygenom, to jeden z ważniejszych motywów :))) 

Realia historyczne – cieśla okrętowy z ekipy Tasmana serio skoczył i surfował (tak, australijskie źródła podają takie słowo i moja wyobraźnia widzi XVI wiecznego surfera :D) w sztorm tylko po to żeby wbić flagę :x 

 

Znakomity tekst, także w warstwie literackiej, z tą powolną narracją, z ładnym nienarzucającym się językiem. Brawo.

→ crying to wzruszenie jest. 

 

Dziękuję!

 

W ogóle to dziękuję, że przywołałaś mnie tu teraz, przypomniały mi się wszystkie zdjęcia, ryciny, mity i muzyka, w których się zanurzałam pisząc ten tekst i, ojej, tak bardzo było mi to teraz potrzebne <3 

Chyba tylko lawenda została przywieziona przez kolonizatorów później na Tasmanię, chociaż głowy nie dam. Za to teraz jest bardzo charakterystycznym elementem krajobrazu wyspy, więc ją wplotłam. 

Możemy przyjąć, że przywiozła ją tam Hera, która wcześniej odwiedziła Massalię – grecką kolonię, dzisiejszą Marsylię – i jej lawendowe okolice ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ooo jak mi się podoba ta wersja! :D Tak, widzę to: Hera z naręczem lawendy, która ma zapachem przypominać jej o rodzinnych stronach w nowym świecie <3 

Cześć.

Miałem to od jakiegoś czasu zakolejkowane… a dopiero teraz, po napisaniu inżynierki, mam wreszcie czas czytać. Więc jestem :)

 

Na pewno nie jest to Hera, którą pamiętam z mitologii Parandowskiego – nienawistna i mściwa. Poczytałem trochę historii pod wpływem tego tekstu… to prawda, że przez jakieś 150 lat od odkrycia Tasmania pozostała w zasadzie nietknięta przez Europejczyków, ale też i na Australii kolonizacja zaczęła się w podobnym czasie. Czyli albo Tajfun chronił cały kontynent, albo niewiele jego ochrona zmieniła :P

 

Niemniej, opko jest porządnie napisane i całkiem przyjemnie się czytało.

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Cześć Niebieski_kosmito, dziękuję za opinię! :)

 

Rozumiem, że dołączasz do teamu zwolenników klasycznej Hery. Wśród moich czytelników jest chyba równo pół na pół. Jak już często odpowiadałam w komentarzach – mam świadomość, że wielu osób takie odmienne przedstawienie bogini nie przekona, ale pogodziłam się z tym, ja wiem po co to zrobiłam i jestem z takiej postaci zadowolona :)

 

Poczytałem trochę historii pod wpływem tego tekstu…

→ to jest bardzo miłe i cieszę się, że Cię na tyle zainteresowałam tematem.

 

to prawda, że przez jakieś 150 lat od odkrycia Tasmania pozostała w zasadzie nietknięta przez Europejczyków, ale też i na Australii kolonizacja zaczęła się w podobnym czasie. Czyli albo Tajfun chronił cały kontynent, albo niewiele jego ochrona zmieniła :P

 

…jego ochrona wszystko zmieniła, tylko teraz kwestia tego, czy pytasz mnie historycznie czy fantastycznie? ;) Historycznie oczywiście Tasmania dostała w kość w tym samym czasie co Australia (powiedzmy gwoli uproszczenia). W mojej wersji, fantastycznej, Tajfun ochronił Tasmanię – tylko Tasmanię – w momencie gdy pojawiło się zagrożenie. Nie musiało się to dziać zaraz po wydarzeniach z opowiadania, bogowie naprawdę nie muszą się spieszyć, czas płynie dla nich inaczej i swoje działania planują na dużo, dużo do przodu; widzą dalej i więcej niż ludzie – dlatego są bóstwami opiekuńczymi ;) Jeśli kolonizatorzy sami z siebie nie przypływali przez wiele lat, to nikt nie musiał Tasmanii chronić, także te 150 lat pokoju, o których mówisz, nie wynikały z działalności Tajfuna. Po prostu nie było zagrożenia. Ale gdy później kolonizacja się zaczęła, to Tasmania miała opiekuna, a Australia już nie. 

I o tym jest ostatni fragment tekstu, gdzie celowo podkreślam, że to długo trwało przeplatanym i powtórzonym kilkukrotnie zwrotem: “mijały lata” / “mijają lata”. W końcówce też widać odmienność mojej wersji od prawdy historycznej oraz skutek ochrony Tajfuna – w czasie gdy Australia cierpi (bez znaczenia czy to jest sto, dwieście czy będzie siedemset lat później ;)), Tasmania jest bezpieczna i rozkwita. 

 

Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam serdecznie! :) 

Już od dawna ciekawiło mnie, w jaki sposób udało się połączyć mitologię grecką z rdzenną Australią, i cieszę się, że w końcu tutaj dotarłam. :)

Mieszanka jest unikalna i dość eklektyczna, ale w pokonaniu tego progu wejścia bardzo pomagają plastyczne, szczegółowe opisy wzbogacone ilustracjami. Zetknęłam się już wcześniej (choć w ograniczonym stopniu) z malarstwem aborygeńskim, więc było to przyjemne dopełnienie lektury. Interesująco nakreślony jest też konflikt na linii natura–cywilizacja – a jeszcze ciekawsza okazuje się postawa, jaką przyjmuje w tym konflikcie Hera.

Co do samego przedstawienia postaci Hery i Zeusa, to nadal trochę się waham – z jednej strony nie mogę się do końca przekonać do tego, jak trafili na Tasmanię/Lutruwitę i jak bardzo się zmienili, ale z drugiej strony doceniam cały wątek związany z tym, jak odnajdują się już na miejscu. Na uznanie zasługuje tutaj zwłaszcza końcowa sekwencja, ukazująca więź Hery z wyspą i jej mieszkańcami (a zarazem wieloaspektowość bogini).

Jedyne, czego mi nieco zabrakło w opowiadaniu, to perspektywa samych Aborygenów, bo jednak Australię oglądamy tutaj głównie oczami greckich bóstw. Rozumiem, że taki był zamysł, niemniej ciekawie byłoby też poznać bliżej jakąś “zwykłą”, ludzką postać, tym bardziej że miejsce akcji zostało tak barwnie namalowane. :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Nowa Fantastyka