- Opowiadanie: szklany10 - Nathanieł. Czas zemsty cz. 6

Nathanieł. Czas zemsty cz. 6

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nathanieł. Czas zemsty cz. 6

Rozdział 6 Test Zaufania Jack siedział w swojej chacie myśląc o kapitanie. Magowie nadal naradzali się w sprawie testu zaufania, który prawdopodobnie miał się odbyć, i w którym zarówno on, prosty marynarz jak i Maria, alchemik mieli wziąć udział. Jego przyjaciółka nie miała jednak czasu na rozmyślanie, ponieważ alchemik Medicar, u którego pracowała dostał nowe zamówienie na sześćset wywarów z dziurawca. Natomiast elfiej kobiety nie było w klasztorze od pogrzebu, bo wyruszyła do lasu Farth z ważną wiadomością dla druidów. W dodatku za dwadzieścia dni mieli wyruszyć do Merlonu. Siedział tak zamyślony, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal. Nie zauważył nawet mężczyzny zbliżającego się do jego chaty. Dopiero gdy ten stanął w progu, Jack rozpoznał znajomą twarz. – Witaj Tom! Skąd się tutaj wziąłeś? – powitał właściciela karczmy. – Ahoj! Przyjechałem na wozie z towarami . Kupiec podróżujący do klasztoru zabrał mnie ze sobą. W ten sposób zaoszczędziłem sporo czasu, i prześlizgnąłem się koło orkowych patroli. – A co z karczmą? Przecież jak orkowie zobaczą, że stoi zamknięta, to będą cię szukać, a w konsekwencji zabiją, bo pomyślą, że pomagasz paladynom! – Spokojnie. Jeden z marynarzy zatrudnił się u mnie. Ja w tej chwili leżę chory w swojej chacie na środku morza – uśmiechnął się Tom. – Szukam Cię od świtu. – Mnie? – zdziwił się Jack. – Tak. Pierwszym powodem jest to, że chciałem ci powiedzieć, iż bardzo mi żal Whinsleya, i że gdybyś potrzebował wsparcia, to możesz na mnie liczyć – na te słowa, Jack poczuł, jak ostry ból przekłuwa mu pierś. Wspomnienia o kapitanie nadal wywoływały na nim takie samo uczucie. – Dziękuje, jednak na razie nie potrzeba mi pomocy – odpowiedział powstrzymując łzy. – A ta druga sprawa? – zapytał próbując jak najszybciej zmienić temat. – Ach, tak. Arcykapłan Ferukar poprosił mnie, żebym Ci przekazał, że oczekuje na Ciebie i twoją towarzyszkę w swoim gabinecie – powiedział Tom. Jack zerwał się na nogi i wybiegł z chaty w kierunku laboratorium, niechcący trącając przy tym Toma łokciem. – Dziękuję za wiadomość! Do zobaczenia! – krzyknął znikając za domkiem naprzeciwko. – Nie ma sprawy – szepnął Tom ze zdziwioną miną, po czym udał się w przeciwnym kierunku. Tymczasem Jack dotarł już do laboratorium, w którym, jak się spodziewał, zastał Marię ważącą jakąś dziwną substancję. – Mario chodź! Ferukar nas wzywa! – krzyknął wbiegając do środka. Maria spojrzała na niego, uśmiechnęła się i wyszła za mężczyzną. Skierowali się w stronę wieży klasztornej. Idąc nie odezwali się do siebie ani słowem. Wrota otworzył im znajomy już starszy mag. Dalej prosto wąskim korytarzem, po czym Jack zastukał w drzwi. Te prawie natychmiast się otworzyły. – Proszę – powiedział Ferukar wskazując dwa wolne miejsca przy stoliku. – A więc już wiecie… – Tak – przerwał zniecierpliwiony Jack. – I chcemy dowiedzieć się szczegółów – Arcykapłan nie był zdziwiony tym, że mężczyzna przerywa mu w taki sposób, ponieważ nie po raz pierwszy mu się to zdarzyło. – Otóż, dostaniecie pewnego rodzaju zadanie, które będziecie musieli wykonać w ciągu trzech dni… – Co to będzie? Co trzeba zrobić?! Im dłużej czekamy, tym bardziej narażamy się orkom! – dopytywał się Jack, jednak Maria zatrzymała jego dalszą wypowiedź celnym ciosem łokciem pod żebra. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas bólu i powstrzymał go od dalszej lawiny pytań. Ferukar zamknął oczy, uśmiechnął kącikiem ust i powiedział: – Waszym zadaniem będzie odszukać w lesie chatkę pewnego starca i przekazać mu ten list. Treść jest ściśle tajna, więc jeśli go otworzycie, marny wasz los… Przez moment panowała cisza. Chwilę później, Jack znów się odezwał: – To będzie pestka… Ruszamy jak najszybciej! – po czym wstał i odwrócił się w stronę drzwi. Zatrzymały go dopiero słowa Marii: – Którą część lasu przyjdzie nam przeczesać w poszukiwaniu starca? – zapytała Ferukara z pełnym niepokoju tonem. – Tą na północy. Ostatnią część, która dzieli nas od Sal Krasnoludów… – Dlaczego akurat tam… – mruknęła Maria. Jack nie wiedział, co kryje się w tamtych lasach, jednak coś mu podpowiadało, że lepiej będzie jeśli pozostanie to tajemnicą. – Najlepiej, jeśli wyruszycie już dzisiaj. Rada przygotowała dla was niezbędne rzeczy. Resztę możecie zostawić w chatach. Chyba, że nie macie już zamiaru tutaj wracać… – powiedział kapłan, po czym usiadł wygodnie w czerwonym fotelu wbijając w nich podejrzliwe spojrzenie. – Wrócimy… Na pewno… – rzucił Jack odwrócony plecami do maga, po czym opuścił salę. Maria zabrała list, ekwipunek i również ruszyła w ślady przyjaciela. Ferukar zaśmiał się rozbawiony nadmierną pewnością mężczyzny. *** Jack siedział przy fontannie, czekając na swoją towarzyszkę. Nie musiał czekać długo, ponieważ już po chwili także ona tu dotarła. – Kiedy będziesz gotowa? – zapytał, jak tylko kobieta podeszła do niego. – Myślę, że za kilka chwil. A ty? – odpowiedziała Maria. – Choćby zaraz. – W takim razie bądź tutaj jak tylko spakujesz rzeczy. Ruszamy od razu – powiedziała wręczając bagaż przyjacielowi. Jack kiwnął głową i skierował się w stronę swojej chaty. Maria ruszyła w kierunku laboratorium, gdzie miała powiedzieć Medicarowi o zaistniałej sytuacji. Niedługo potem, oboje spotkali się w umówionym miejscu. Mieli ze sobą torby podróżne, oraz całe uzbrojenie. – Bierzemy konie? – spytał Jack, jak tylko stanęli naprzeciwko siebie. – Też nad tym myślałam. Jednak uważam, że lepiej będzie jeśli konie zostaną tutaj. Ruszamy pieszo. – Jak chcesz – westchnął mężczyzna, po czym oboje ruszyli w kierunku bramy. Droga była dość długa i monotonna, a jedynym pocieszeniem i motywacją był fakt że jeśli się uda, magowie pozwolą im się spotkać z następcą tronu, a to już połowa sukcesu. Przez całą drogę Jack i Maria prowadzili ożywioną dyskusję, na przeróżne tematy. Najczęściej jednak, wspominali kapitana, który pewnie w takich chwilach umilałby im drogę zabawnymi dowcipami lub powiedzonkami. Kiedy dotarli na skraj lasu, Maria chwyciła towarzysza za ramię. – Jack. Posłuchaj… – zaczęła skupiając w ten sposób uwagę mężczyzny na sobie. – Uważam, że nie przygotowałam Cię jeszcze zbyt dobrze do walki z takimi potworami, jakie na nas czekają w tym lesie. Więc jeśli nie czujesz się na siłach, zostań.– dodała, kiedy przyjaciel na nią spojrzał. – Martw się lepiej o siebie – odpowiedział z uśmiechem Jack. – Tym razem mam zamiar rozbić więcej wrogów niż ty – dodał. „Skąd u niego taki zapał do walki?” Pomyślała Maria patrząc z niedowierzaniem na mężczyznę. Do niedawna uważała go za zwykłego marynarza, jednak teraz zrozumiała, że talent odziedziczył po Whinsleyu. Weszli do lasu. Był on bardzo gęsty, więc kiedy tylko minęli pierwsze drzewa, zapanował półmrok. Słońce przedzierało się tylko przez nieliczne odstępy między liśćmi drzew. Pnie były tak grube, że nawet Troll nie objąłby całego drzewa. Przedzierając się przez gęsty las, przyjaciele szli tuż obok siebie z wyciągniętymi mieczami. Chwilę potem doszli do wąskiej ścieżki wydeptanej w ziemi. – Widocznie ktoś tędy dość często spaceruje. Ta droga musi prowadzić do chaty dziadka. Idziemy! – podekscytowana Maria zaczęła biec wzdłuż ścieżki. Jednak cały czas zastanawiała się, dlaczego dostali na to zadanie aż trzy dni, skoro ścieżkę znaleźli po zaledwie kilku stopach od wejścia do lasu. „ Coś jest nie tak…” Pomyślała. Wtem coś rusza się w krzakach tuż obok Jacka. Ten jak poparzony odskakuje w bok, czekając na atak. – JACK UWAŻAJ!!! – krzyczy Maria rzucając się w jego stronę. Mężczyzna zdezorientowany, odruchowo pada na ziemię a ostrze miecza przeszywa powietrze tuż nad jego głową! Marii udaje się dobiec, zanim przeciwnik zamachuje się, by wyprowadzić kolejny atak. Jednym celnym pchnięciem, przebija brzuch wroga. Ten pada na ziemię. Dopiero teraz Jack dostrzega, jak wygląda nieprzyjaciel. Cała jego twarz owinięta była czarną chustą, a na głowie nosił turban tego samego koloru. Napierśnik, koszulka i spodnie również były w kolorze mroku. Tylko na stopach miał lekkie sandały o barwie piasku. – Mroczny Jeździec? – zapytał zdziwiony Jack. – Nie. To Asasyn – odpowiedziała Maria podchodząc do ciała. – Co?! Asasyn?! Znowu?! – zawołał Jack a echo odbiło się od drzew. Kilka ptaków uciekło z pobliskich drzew. Maria puknęła się w czoło. – Też mnie to dziwi. Widocznie coś się szykuje. Coś, w czym palce maczali orkowie. Musimy jak najszybciej wrócić do klasztoru i powiedzieć o wszystkim Ferukarowi. Chodź! – dodała sprawdzając, czy przeciwnik na pewno nie żyje. Jack, który nadal siedział na ziemi, kiwnął głową, wstał i udał się za towarzyszką. Tym razem jednak nie mieli zamiaru cieszyć się zbyt szybko… Po całym dniu podróży ścieżką, nadal nie było widać jej końca. Na rozkaz Marii, Jack rozpalił ognisko i przygotował jedzenie. kobieta natomiast, zajęła się miejscami do spania. – Jednak pomyliłam się co do długości tej ścieżki – powiedziała, kiedy usiadła przy ognisku. – Miałam nadzieję, że dotrzemy do chaty w jeden dzień. Już wiem, dlaczego Magowie dali nam tyle czasu. – I w dodatku nic szczególnego się nie wydarzyło, a ja jestem wykończony… – dodał Jack, zapychając sobie usta chlebem i pieczoną szynką. Po posiłku, oboje położyli się wokół ogniska, gdzie Maria rozłożyła posłania. Kobieta zanotowała coś jeszcze w dzienniku, po czym odwróciła się na bok. „ Kapitanie. Tak mija dzień pierwszy, a my nadal nic nie mamy. Ale nie martw się. Znajdziemy dziadka prędzej czy później.” Pomyślał Jack, po czym i on zamknął oczy. *** Mniej więcej w środku nocy, Marię obudził jakiś szelest niedaleko przygaśniętego już ogniska. W lesie panowała w tej chwili absolutna ciemność. Kobieta wytężyła wzrok, jednak nadal nie mogła niczego dostrzec. Podeszła do Jacka i nie opuszczając miecza szturchnęła go nogą. Ten otworzył oczy, a widząc stojącą nad nim sylwetkę zerwał się na równe nogi. – Spokojnie to ja! – szepnęła Maria. – Podnieś miecz i osłaniaj moje plecy – Jack natychmiast zrobił, co kazała jego towarzyszka. Nie wiedział jednak co się dzieje i był trochę zaspany. Gdzieś w oddali dało się słyszeć lekkie pohukiwanie sowy. Wiatr poruszał czubkami drzew, które szeleściły, przyprawiając o dreszcze. Między drzewami widać było blask księżyca. – O nie! – jęknęła z przerażeniem Maria. – Co się stało?! – zawołał zdenerwowany Jack. – Jest pełnia! A my jesteśmy w lesie pełnym wilkołaków! – powiedziała zrezygnowanym tonem. – Co?! – krzyknął Jack. – Magowie nas wystawili! – Nie! Pamiętasz co mówili inni o tym teście?! Tylko z pomocą Bożą można przez niego przejść. Z tego słynie las graniczny! Dlatego rada tak długo zwlekała z decyzją! Mamy dwa wyjścia… – Maria miała przerażoną minę. – Albo uciekamy i giniemy po drodze, albo tutaj. Co wybierasz? – spojrzała na Jacka, który w tej chwili wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Jednak kiedy tylko zderzył się ze wzrokiem kobiety, jego wyraz zmienił się na pełen zdecydowania. – Wybieram życie! – krzyknął, po czym usłyszeli wilczy skowyt za plecami. Oboje gwałtownie się odwrócili i ujrzeli cztery bestie, kierujące się w ich kierunku. Wilkołaki miały białą sierść, przez co świeciły w mroku nocy niczym widmo. Pędząc na czterech łapach, były wielkości przeciętnego, nastoletniego dziecka. Ich oczy płonęły złowieszczą czerwienią. Dwa z nich rzucają się na Marię. Kobieta strąca jednego mieczem, drugiego wybija z rytmu celnym kopniakiem w brzuch. Miecz przecina sierść bestii, jednak nie czyni jej większych obrażeń. Oba potwory wycofują się, szykując do następnego natarcia. Jack tymczasem uparcie broni się przed ostrymi jak brzytwa kłami, stojącego nad nim wilkołaka. Potwór rzucił się na niego, powalając ciężarem ciała. Teraz mężczyzna leżał i unikał potężnych łap i kłów bestii. Czwarty wilkołak został z tyłu, jakby czekając na okazję do ataku. Kolejny atak Maria również odpiera z łatwością. Pięknym piruetem przeskakuje pomiędzy dwoma napierającymi potworami, które wpadają na siebie z łoskotem. Kiedy kobieta ma zamiar dobić leżącą bestię, ta potężną łapą odrzuca ją od siebie. Maria Odbija się plecami od drzewa, wypuszcza miecz i pada na ziemię. Przeraźliwe wycie, i dwa potwory tym razem wolnym, pewnym zwycięstwa krokiem ruszają w jej kierunku. Wilkołak, który atakował Jacka również rusza w tamtą stronę, zostawiając wijącego się jak robak mężczyznę. Marynarz wstaje, podnosi miecz i dopiero teraz widzi całą sytuację. Rzuca miecz w kierunku najbliżej stojącego potwora. Ku zaskoczeniu trafia w bok, a bestia ze skowytem ucieka w las, obficie krwawiąc. Broń nie wbiła się w ciało, dlatego leży teraz na ziemi. Maria cofa się przerażona, jednak napotyka opór drzewa. – Mówiłem, że tym razem z tobą nie przegram! – mówi zdecydowanie podróżnik, a jego towarzyszka widzi uśmiech na kąciku jego ust. Mężczyzna ustawia się pod takim kątem, by nie zranić przyjaciółki. Rozkłada ręce… W prawej zaczyna formować się czerwona kula, płonąca żywym ogniem! Kiedy już się uformowała, Jack z całej siły wysuwa dłoń w kierunku zbliżających się potworów… Wielka kula ognia rusza w ich kierunku! Kobieta mruży oczy, ponieważ kula oddaje taki blask, że jedno spojrzenie mogłoby pozbawić wzroku. Słyszy tylko przeraźliwy skowyt palących się bestii i czuje nieprzyjemny zapach palonej sierści. Wszystkie trzy wilkołaki padają spopielone na ziemię. Kula kieruje się w las, paląc drzewa. – Jack! Coś ty narobił?! Spalisz cały las! – krzyknęła przerażona kobieta, jednak ten wiedział, co robić. Klasnął w dłonie, a kula rozpłynęła się w powietrzu. – Ty jednego, ja czterech – uśmiechnął się mężczyzna kładąc się jak gdyby nigdy nic z powrotem na koc. Maria usiadła z otwartymi ustami. Wilki doszły do siebie, lecz tym razem zamiast atakować, rozbiegły się w las bez zamiaru powrotu. – Skąd Ty… – Za dużo gadania. Ferukar się spisał – przerwał jej Jack, po czym odwrócił się i zamknął oczy. Jednak, podobnie jak kobieta, nie mógł tej nocy jeszcze długo zasnąć. *** Marię obudził zapach smażonego mięsa. Kiedy tylko otworzyła oczy, przypomniała sobie przygodę nocną. Zerwała się na równe nogi, podniosła miecz i odwróciła w kierunku, gdzie ostatni raz widziała bestie. Jack siedział przy ognisku, smażąc mięso. Za jego plecami widać było ślady po nocnej walce. Dwa spalone i przewrócone drzewa, wokół których spopielone ślady trawy widniały w świetle przedzierającym się przez knieje. Maria odłożyła broń, usiadła przy ognisku i wzięła jedzenie od towarzysza. – Mieliśmy duże szczęście… – zaczęła, kiedy tylko odgryzła kawał mięsa z kości. – Kula ognia, którą wyczarowałeś, nie powstrzymałaby dorosłych wilkołaków. Jedyne co, mogłaby je przewrócić. – W takim razie to były młode?! – spytał Jack krztusząc się jedzeniem. – I Już były prawie większe od człowieka?! To ja w takim razie nigdy nie chcę spotkać się z dorosłym… – Masz rację. Sama też widziałam takie bestie po raz pierwszy. Z tego, co czytałam, dorosły wilkołak jest rozmiaru dziecka trolla… – Co? – tym razem z wrażenia, Jack upuścił kawałek mięsa na ziemię. – Przecież dzieci trolli są przynajmniej dwa razy większe od przeciętnego człowieka! – I w dodatku aby zabić wilkołaka, trzeba wbić mu srebro w serce… – ciągnęła Maria. Jack wyobraził sobie w tej chwili siebie, próbującego dosięgnąć serca wilkołaka, który stoi spokojnie i patrzy, jak mała, ludzka istota skacze przed nim niczym małpa. – Tak czy inaczej, musimy jak najszybciej znaleźć tego starca, ponieważ na powrót, mamy już tylko dwa dni. Po posiłku, podróżnicy spakowali się, po czym opuścili miejsce noclegu udając się w głąb lasu. Przez duży odcinek trasy, nie wydarzyło się nic konkretnego. Słońce dawało się we znaki, dlatego co kilkadziesiąt stóp, podróżnicy przystawali, aby napić się wody. Mimo, że światła było tutaj jak na lekarstwo, to jednak sam żar, lejący się z porannego nieba, mógłby wykończyć. Pierwsza oznaka życia w lesie, dała się dostrzec, kiedy oboje wyszli na dziwny trakt handlowy. – Ten trakt jest nieczynny od ponad tysiąca lat – powiedziała Maria. – Dlaczego? Co jest na końcu? – dopytywał się Jack. – Obecnie na końcu tego traktu jest wielki klif, spadający do morza. Ale kiedyś, była tam twierdza paladynów. – Jak to? Dlaczego jej już nie ma? – Maria uśmiechnęła się słysząc, że mimo tylu wydarzeń, charakter jej towarzysza nie zmienił się ani trochę. – Kiedy ludzie osiedlali się w Skaleronie, zbudowali twierdzę, która miałaby ich chronić w razie wojny. Wybudowali ją na klifie, ponieważ myśleli, że jest to trudne do zdobycia miejsce. Nie pomyśleli jednak, że klify z czasem się obsuwają. I pewnego dnia wszystko runęło do morza. Później twierdza została odbudowana, i nazwana Merlon. To właśnie tą twierdzę mijaliśmy w drodze do klasztoru. – Jack wysłuchał z zaciekawieniem słów przyjaciółki. Jakieś trzysta stóp od traktu, podróżnicy odkryli coś niezwykłego… Spośród kilku drzew dało się dostrzec płonący dom. Ogień wzniecał się z każdym podmuchem wiatru. Przyjaciele nie zważając na siebie i na konsekwencje rzucili się w kierunku chaty. Kiedy dotarli na miejsce, ujrzeli duszącego się starca leżącego tuż obok chaty. – Co tu się stało?! – krzyknęła Maria podbiegając do mężczyzny i pomagając mu wstać. – Wszystko w porządku?! – Tak, dziękuję – odparł mężczyzna. – Przeprowadzałem pewien eksperyment, a oto jego skutki – po tych słowach wyraźnie zdenerwowany mężczyzna wstał, otrzepał się z ziemi, podszedł możliwie blisko chaty, podniósł ręce ku niebu, wymamrotał kilka niezrozumiałych słów, i ogień zgasł. – Niesamowite! – Jack był pod wrażeniem. – Wygląda na to, że znaleźliśmy właściwą osobę… – powiedziała Maria z wyrazem zadowolenia, malującym się na jej twarzy. – Przybywamy z polecenia Magów Ognia. Mamy dostarczyć panu tą wiadomość – wyciągnęła przed siebie rękę, w której trzymała zapieczętowaną kopertę. – A więc to wy szukacie sposobu na kontakt z Nathanielem? -Jakim Nathanielem? – zapytał zdziwiony Jack. Starzec spojrzał podejrzliwie na mężczyznę, po czym machnął ręką w ich kierunku. Nagle spod ziemi wyłoniły się stalowe kraty i dwójka przyjaciół została zamknięta! – Hej, co jest?! – wrzeszczał Jack. – Starcze, to jakieś nieporozumienie! O co chodzi?! – Maria również wyglądała na przerażoną. Jednak starzec wykonał kolejny gest i stalowe kraty stanęły w płomieniach. – Jak stal może się palić?! – zaskoczony mężczyzna w klatce odskoczył od prętów, za które jeszcze przed chwilą szarpał. – Durniu! To jest magia! Tym możesz zdziałać wszystko! – odpowiedziała mu Maria. – Kim Jesteście?! – przerwał ich kłótnię starzec. – Już mówiliśmy… – zaczął Jack, jednak starzec przerwał jego wypowiedź wskazując nań palcem. – To jest kłamstwo! Skąd macie ten list? Co zrobiliście z prawdziwymi podróżnikami?! – po tych słowach Maria doznała olśnienia. – Magowie nie powiedzieli nam, jak ma na imię książę! Mówili tylko, że mamy doręczyć ten list, a wtedy nam go przedstawią! – starzec spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Hmm… no cóż… Zobaczmy! – na twarzy mężczyzny pojawiło się głębokie zakłopotanie. Kiedy spojrzał na pieczęć, uśmiechnął się jakby z ulgą. Otworzył i przeczytał: Szanowny Talasie. Bardzo przepraszam, że przeszkadzam Ci w twojej samotni, jednak kompletnie nie mam pomysłu na test zaufania. A ten musi być wyjątkowo niebezpieczny, ponieważ ludzie, którzy przybyli do klasztoru, chcą się widzieć z księciem. A ja oczywiście wolę dmuchać na zimne i nie pozwalam im na to. Czasy są burzliwe, każdy człowiek może okazać się szpiegiem. Dlatego właśnie wysyłam dwójkę podróżników do Ciebie. Oni myślą, że niosą jakąś strasznie ważną wiadomość, i niech tak lepiej zostanie aż do powrotu. Ponieważ raczej nie mogę uwierzyć im na słowo, proszę, abyś przybył ten ostatni raz do klasztoru. Prawdopodobnie jest już drugi dzień, odkąd wyruszyli, więc gdybyś się zdecydował przybyć, proszę o zwiększone tempo, ponieważ dałem im trzy dni na ukończenie. Sami nie dadzą rady wrócić w kilka godzin. To by było na tyle. Pozdrawiam Ferukar P.S: I jeszcze jedno… Nie wiedzą, jak nazywa się książę, więc nie pytaj ich o to… Po przeczytaniu listu, Talas lekko się skrzywił, a jego policzki oblał silny rumieniec. – Ja… Bardzo was przepraszam… – powiedział, po czym ponownie machnął ręką, a płonąca klatka rozpłynęła się w powietrzu niczym dym. – Nic nie szkodzi – skłamała Maria. – W nagrodę chciałbym was poczęstować sokiem z dyni i… – Nie mamy na to czasu! – krzyknął Jack, przerywając magowi. – Jack… – szepnęła kobieta wpatrując się podejrzliwie w twarz staruszkowi, jednak osoba, do której mówiła, nie słuchała jej w ogóle. – Posłuchaj staruchu! Przez orków zginął mój ojciec oraz najwspanialszy człowiek, jaki po tej ziemi chodził! Jeśli zaraz nie wyruszymy z powrotem… – Jack! – przerwała mu Maria, mówiąc teraz trochę głośniej i ostrzej niż przed chwilą. – Co?! – rzucił w jej kierunku mężczyzna. – Zamilcz, ponieważ nawet nie wiesz do kogo mówisz… – Co masz na myśli? – na te słowa marynarz uspokoił się automatycznie. Z jego twarzy spełzł wyraz zdenerwowania, a zastąpiła go ciekawość. – To jest Talas. Legendarny Mag, który w pojedynkę zabił jednego z dwunastu potworów Alun – Jack spoglądał teraz ze zdziwieniem raz na Marię, raz na starca. – Bystra z pani kobieta… Po czym pani poznała? – spytał mag. – Po odznace na szacie – kobieta wskazała na pierś Talasa, na której widniał Medalion Odwagi.– Tylko osoby, które zabiją jedno z takich stworzeń, zasługują na taki wisiorek – artefakt, na który wskazywała Maria wyglądał zupełnie, jak odznaka, jaką wręcza się kapitanom oddziałów paladynów, którzy zwyciężyli jakieś ważne pojedynki. Tylko jedna rzecz wyróżniała owy przedmiot. Nad złotym okręgiem z wygrawerowanym symbolem oznaczającym osiągnięcie, widniał kawałek materiału, mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Paladyni w to miejsce mają zwyczajny materiał w kolorze zależącym od rangi wykonanego zadania. Mag spojrzał na symbol i puknął się w czoło przypominając sobie, że przypiął medalion do piersi. – Niesamowite! – tym razem Jack nie krył zachwytu. – To jeszcze nic – wtrąciła kobieta. – Słyszałeś już o jakimś potworze? – Jack zawahał się przez chwilę, jednak przypomniał sobie rozmowę z Tomem w karczmie. – Tom wspominał coś o jedenastym demonie z kręgu Alun. Niejaki Adaman. – Otóż to. Adaman jest prawie najsłabszy, ponieważ jest jedenasty. Jak do tej pory tylko dwa Demony zostały zabite… – Jeden. Elfom odebrano laur po tym, jak orkowie wysłali pismo, że na ich wodach grasuje wspomniany przez kolegę Demon. Adaman nadal żyje, mimo że orkowi szamani urwali mu łeb. Jego zdolność regeneracji jest niesamowita… – przerwał jej starzec. – Mniejsza o to. Tak czy inaczej, ten starzec, który stoi przed nami zabił Barakana – czwartego w randze Demonów Alun! – Czwartego?! – powtórzył z niedowierzaniem Jack. – Kiedy?! Jak?! – z podekscytowania, mężczyzna prawie zapomniał, po co tutaj przybył. – Wejdźmy do środka, to wszystko wam opowiem – uśmiechnął się Talas, po czym ruszył w stronę drzwi. Wnętrze domu było dość skromne. Jednak nie to zszokowało przybyłych najbardziej. Najdziwniejszy był fakt, że dom, który jeszcze nie tak dawno stał w płomieniach, nie ma żadnego śladu, jakby nigdy do tego wypadku nie doszło. Chatka miała dwa pomieszczenia. W jednym z nich Talas kazał rozgościć się podróżnikom, a sam poszedł do drugiego przygotować coś do picia. Wrócił z trzema kubkami gorącego dyniowego soku. – Ostrożnie bo gorący i bardzo mocny – uśmiechnął się wręczając wszystkim po kubku. – Skąd w środku lasu sok z dyni? – spytał zdziwiony Jack. – Od czasu do czasu nawet ja jeżdżę do miasta – odpowiedział, po czym odchrząknął i nadał swojej twarzy poważniejszy ton. – Przede wszystkim chłopcze – zwrócił się w kierunku Jacka – wiem, co czujesz po utracie najbliższych. Cała moja rodzina zginęła w Wielkiej Wojnie Demonów kilkadziesiąt lat temu. Byłem taki sam jak Ty. Również chciałem zemścić się na potworze, który zabił mi rodziców, zniszczył rodzinny dom. Przygarnęli mnie wtedy Magowie Ognia. Tym potworem był Barakan… – mężczyzna urwał na chwilę. – Zemsta przyszła około trzydzieści lat temu, jednak nadal nie odczuwam, że cokolwiek się zmieniło. Dlatego ciebie również postanawiam odwieźć od tej decyzji. Zemsta nie przywróci życia zmarłym… – Przestań… – przerwał agresywnym tonem Jack. – Nie chcę się zemścić tylko z powodu śmierci moich najbliższych… Owszem. Kiedy dowiedziałem się, że zginął mój ojciec, chciałem odrąbać łeb temu, kto to zrobił. Ale po śmierci kapitana, chcę jak najszybciej zakończyć tą wojnę. Wszystko dlatego, że nie wiem, kto będzie następny… Ja, Maria może jeszcze ktoś inny… Nie zniosę utraty kolejnej bliskiej mi osoby! – marynarz był głęboko zamyślony, a po oczach można było wywnioskować, że mówi prosto z serca. – Właśnie dlatego chcę spotkać się z księciem. Właśnie dlatego chcę wyruszyć do Merlonu. Właśnie dlatego chcę zabić Ur-Korscha! – To bardzo szlachetne. Niewielu byłoby w stanie wypowiedzieć tak wielkie słowa… – Podobnie jak niewielu odrzuciłoby propozycję zostania Arcymagiem kręgu ognia – przerwała Maria cały czas przysłuchująca się rozmowie. Na te słowa Jack znów podniósł głowę z zaciekawieniem. – Widzę, że sporo o mnie wiesz… – No cóż… Do tej pory twój życiorys jest pełen sprzeczności. – Więc pewnie wiesz także, dlaczego opuściłem klasztor? – zgadywał starzec. – Niestety tego chciałabym się dowiedzieć. – Otóż po zabiciu Barakana, każdy chciał dowiedzieć się, jak tego dokonałem. Zostałbym powieszony, gdyby świat dowiedział się, że korzystałem z połączenia czarnej magii nekromantów i run krasnoludów… – Co?! – wykrzyknęli jednocześnie Jack i Maria. – Maczałeś palce w czarnej magii?! – dodał marynarz. – Tak. Oczywiście teraz to już nie jest żadna tajemnica, ponieważ odmawiając stanowiska Arcymaga musiałem podać powód, a to w zupełności wystarczało. – Już rozumiem – przerwała Maria. – Czyli kiedy przyznałeś się, że zabiłeś Demona niedozwolonym zaklęciem, magowie wpadli w szał i wygnali Cię z klasztoru! – Niezupełnie. Oczywiście chcieli mnie powiesić za zdradę zakonu, ale wtedy pojawił się Ferukar. Jego już znacie. Stwierdził on, że przeszukując zapiski na temat Barakana natknął się na wzmiankę, że tylko potężny mag znający tajniki wszelkiego rodzaju magii, po połączeniu odpowiednich zaklęć zamknięciu ich w jednej runie może bestię pokonać. Dlatego znowu pojawiła się propozycja, abym został Arcykapłanem i wszystkie „grzechy” zostały mi natychmiast odpuszczone. Jednak ja wolałem samotny tryb życia i wytypowałem mojego wybawcę na Arcymaga. Od tamtej pory mieszkam sobie tutaj sam. – Ale nadal nie wiemy, jak udało ci się pokonać tego Demona… – zasugerowała Maria. – Otóż… – zaczął Talas. – Wymyśliłem zaklęcie, które można rzucić tylko na bardzo silną istotę magiczną. Jak na przykład Barakan. Zaklęcie to polega na otoczeniu potwora gigantycznym murem szkieletów, które następnie wybuchają tworząc ognistą kulę o rozmiarach przynajmniej dwanaście razy większych, niż normalna, palącą wszystko w obrębie kilku tysięcy stóp! Niestety osoba rzucająca czar musi stać dość blisko celu, więc szanse na przeżycie ma tylko mag odporny na ogień. Czyli ten czar może rzucić jedynie mag kręgu ognia, albo wody. Oczywiście nawet, jeśli jest się odpornym na magię ognia, płomienie powinny spalić także maga. W tym przypadku również pomogła mi czarna magia. Nie chciałem umierać razem z bestią, więc opracowałem przydatne zaklęcie. W zamian za duszę, mogłem oszukać śmierć. Mogłem wywinąć się i przeżyć nawet tak potężny wybuch… – Zabiłeś kogoś dla własnych korzyści? – spytała kręcąc głową z niedowierzaniem Maria, przerywając magowi. – Nie do końca. Mówiąc duszę, nie miałem na myśli ludzkiej duszy. Przynajmniej nie „świeżo wyjętej z ciała”. Przywołałem zjawę, którą później oddałem śmierci. Tam w płomieniach nawet kostucha nie dostrzeże różnicy. Tak myślałem. Nie myliłem się – słuchacze odetchnęli z ulgą i znów patrzyli z podziwem na maga, który tak wiele zrobił, by wygnać ze świata jedną z najpotężniejszych bestii. – W ten sposób Demon padł pokonany, a właściwie to runął z wysoka, bo w końcu była to istota przypominająca smoka… – urwał swoją wypowiedź Talas, aby napić się soku. – Podobna… do smoka? – powtórzył Jack. – Tak. Barakan to ognisty ptak. Dlatego tak ciężko z nim wygrać – odpowiedział mężczyzna. – No ale cóż. Pora ruszać w drogę. Czas nas goni… – dodał, po czym wstał i ruszył w kierunku drzwi. – Jeszcze jedno… – powiedziała kobieta, gdy mag był już jedną nogą za progiem pokoju. Odwrócił się. – Skąd wiedziałeś, że przychodzimy do ciebie w sprawie księcia? Nie widziałam cię w klasztorze, a twoje powitanie brzmiało dość jednoznacznie. Jesteś podstawiony przez magów? – spojrzała podejrzliwie na starca. Ten uśmiechnął się i odpowiedział: – Nie jestem podstawiony. Ferukar w liście wszystko mi wytłumaczył. Wcześniej wiedziałem o tym z innych źródeł… Jakby to ująć… Magiem zostaje się na całe życie. A jako mag muszę wiedzieć, co dzieje się w klasztorze nawet, jeśli mnie tam nie ma… – Masz tam swojego człowieka? – dociekała kobieta, jednak mag odwrócił się i skierował do drugiego pomieszczenia bez słowa. Kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust. Razem z Jackiem dopili sok, a następnie wyszli przed dom. Żar słoneczny wciąż przedzierał się przez liście drzew zalewając las. – Zapowiada się upalnie – powiedziała kobieta. Chwilę później z domku wyszedł starzec w szacie maga ognia. W ręku trzymał białą laskę. – Następny przystanek – Klasztor – rzucił, po czym uderzył kijem w ziemię. Z początku nic się nie stało, jednak po dwóch kolejnych, rytmicznych uderzeniach, dał się słyszeć głos. Coś wyraźnie leciało w ich kierunku. Nagle przed nimi wylądowały trzy ogromne ptaki. Przerażony Jack cofnął się dwa kroki i upadł na ziemię. – Co to jest?! – wykrzyknął. – To są Roki. Ptaki – przewoźniki. – uśmiechnął się Talas.– Wskakujcie i nic się nie martwcie. Roki w powietrzu szybują bardzo ostrożnie. – Ale dlaczego mamy tym lecieć? – bronił się Jack. – Była pełnia. W tej chwili czyha w lesie wiele niebezpieczeństw. Głodne wilki, wściekłe ogry i takie tam… – wtrąciła Maria wsiadając na grzbiet ptaka. – A teraz skończ narzekać i wsiadaj, jeśli chcesz zdążyć na czas – Jack miał jeszcze wiele wątpliwości, jednak postanowił nie mówić ich na głos. Przełknął ślinę, po czym wsiadł na grzbiet trzeciego ptaka. Wszyscy unieśli się w powietrze… CDN.

Koniec
Nowa Fantastyka