Nim się weźmiesz za czytanie
wiedz, że dobrze Ci się stanie
gdy, nim łykniesz mej liryki,
wódki chlapniesz ze dwa łyki.
***
Beztlenowce z lewej strony,
z prawej prątki, jakieś priony,
zaś pośrodku są gronkowce,
paciorkowce, pakietowce.
Nieruchawe są wirusy,
tu i ówdzie krętek kusy.
Różnej maści mikre gady,
całe są ich tu miriady.
Oddychają i wchłaniają,
mnożą się i wydalają.
Mniej lub bardziej pożyteczne,
zgodne lub wzajemnie sprzeczne.
Wszystkie te żyjątka małe
żyły na bogato wcale
w biocenozie, co się zowie
homo sapiens, czyli człowiek.
***
Dnia pewnego coś się stało,
coś zadrżało, zakaszlało.
Zbladły wraz erytrocyty
trombocyty, leukocyty.
"Coś się dzieje niedobrego!"
wrzasnął jeden do drugiego.
"Armagedon!" woła trzeci.
"Brońcie żon, chowajcie dzieci!"
Pod paznokciem paciorkowce
(które strzygły – niczym owce –
z rzęsek bierne pantofelki)
rychło wrzask podniosły wielki.
Pantofelki zaś spłoszone
gnać poczęły przestraszone.
Wszystko w pędzie tratowały,
chaos zrobił się niemały.
Wirus w liczbie stu bilionów,
niczym armia mikro-klonów,
zwiał z komórkowego biura
i w wodniczkę już dał nura.
Na ten widok makrofagi
aż dostały kwaśnej zgagi,
i opasła też ameba
interwencji woła nieba.
Wnet utonął głos rozsądku
w oceanie nieporządku.
Wszędzie larum, wszędzie trwoga
i zniszczenie, i pożoga.
Tratowały się wzajemnie
klnąc i wrzeszcząc nieprzyjemnie
mikroorganizmy wszelkie,
czyniąc spustoszenie wielkie.
Tak minęła doba cała,
aż wątroba się poddała,
za nią nerki i śledziona;
każdy organ z wolna kona.
A na końcu, chociaż zdrowy
mięsień, co się zwie sercowy,
umęczony, wycieńczony,
wstrzymał rytm swój niestrudzony.
I choć wszystkie wydarzenia
się zaczęły od kaszlenia
niegroźnego całkowicie,
wnet w człowieku zgasło życie.
***
Morał bajki: dajcie siana
z tym straszeniem ludzi z rana
beletryści-fataliści,
bo się jeszcze, kurwa, ziści.