- Opowiadanie: Suzuki M. - Droga na Pełcznicę

Droga na Pełcznicę

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Droga na Pełcznicę

– Idziecie może na Pełcznicę?

Tak. Chyba.

Szedł. A powinien jechać. Sarny jednak nie respektują przepisów drogowych. Nie respektują też zasad dobrego wychowania. Egzemplarz, który wymusił pierwszeństwo, nawet nie zaproponował pomocy w wyciągnięciu auta z bagnistego pola, w którym utkwiło w efekcie ostrego skrętu. Co prawda wystarczyłoby zadzwonić po pomoc drogową i pewnie by to zrobił, gdyby właśnie nie wiózł zepsutego telefonu do serwisu. I tyle w temacie ominięcia korka na autostradzie.

Najbliższa wieś powinna być może pięć kilometrów stąd. Nie liczył na podwózkę, droga była niemalże polna, rzadko uczęszczana przez okolicznych mieszkańców. Za wyjątkiem żniw, kiedy roiło się tu od kombajnów i ciągników. Czerwiec jednak dopiero się rozpoczął i szansa, że jakiś zbłąkany rolnik akurat zjawi się na inspekcję rozległych pól, była bardzo mała.

Na jego szczęście dzień był wart spaceru. Zboża błyszczały złotem w południowym słońcu, radosny dźwięk bzyczących owadów o nieznanej nazwie i przeznaczeniu zdawał się dobiegać zewsząd. Miła odmiana.

 

Uszedł może kilometr, kiedy dobiegający z pobocza głos niemal przyprawił go o zawał serca. Właścicielką głosu była drobna babcia. Strojem prawie zlewała się z wysoką trawą, w której siedziała. Gdyby się nie odezwała, z pewnością pozostałaby niezauważona.

– A daleko do tej Pełcznicy? – zapytał, przystając.

– A gdzie tam. Ze trzy pacierze będzie.

– No to mogę iść.

– Bogu niech będą dzięki – sapnęła babcia, złapała leżący u jej stóp gruby kij i podpierając się nim jak laską, zaczęła wstawać. – Zaniesiecie mnie, bo stare nogi już nie dają rady.

Zanim w pełni zrozumiał znaczenie jej słów, już była przy nim i z zaskakującą zręcznością wdrapała się na jego plecy. Ze zdziwieniem spostrzegł, że była wyjątkowo ciepło ubrana, jak na taką pogodę. Do tego prawie nie poczuł jej ciężaru. Kiedy dźgnęła go piętami, niczym konia, stwierdził, że im szybciej dojdą na miejsce, tym lepiej.

– Sarny, co? – zagadała po chwili milczenia.

– Słucham?

– Sarna wam na drogę wyskoczyła. A juści, to skurwysyny są, nienawidzą ludzi. Tylko patrzą, gdzie by jakiemu na złość zrobić.

– Sarna, sarna… Ale nie sądzę, żeby ona tak specjalnie, to tylko zwierzę.

Babcia zaśmiała się drwiąco, choć może lepsze byłoby określenie „zarechotała”.

– Oj, nie wiesz ty nic o życiu, synku.

Nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której babcia prawdopodobnie zaczęła coś podjadać, bo głośno mlaskała i co chwilę pluła mu nad uchem. Nie ciążyła mu nic a nic, jakby taszczył na plecach trochę większego pluszowego misia. I zaskakująco ładnie pachniała, jak nagrzana słońcem łąka.

– A lubicie wy śliwki?

Jej głos znowu nieprzyjemnie wyrwał go z zamyślenia.

– Śliwki?

– No śliwki. Fioletowe takie.

– W sumie lubię…

– To broń was panie boże, żebyście z tego drzewa jedli, co to przed nami.

Jakoś tak zupełnie nie zauważył, że faktycznie zbliżali się do rosnącego tuż przy drodze samotnego drzewa. Stare, powykręcane gałęzie były niemalże łyse. Tylko gdzieniegdzie zieleniły się kępki soczystych liści. Czy faktycznie była to śliwa? Nie potrafił powiedzieć, nie znał się na tym.

– To czorcie śliwki, bo w tym drzewie czorty mieszkają. Zjesz taką i sraczka, aż po grób.

Zaśmiał się odruchowo.

– To ja wiem, kogo bym chętnie taką śliwką poczęstował!

Cios w głowę od razu pozbawił go humoru.

– To nie żadne śmichy-chichy! Czorty usłyszą, żeś ty taki kawalarz i zaraz pokażą, co potrafią!

Zacisnął zęby i powstrzymał się przed zrzuceniem pasażerki z pleców. Poczekałaby sobie w cieniu śliwy na następnego jelenia. Mijając drzewo z ciekawości otaksował je spojrzeniem.

Nic specjalnego. Stara śliwa. Z dziuplą na wysokości jego głowy.

Tylko z tej dziupli coś jakby na niego zerkało.

Potrząsnął głową. Być może jednak czerwcowe słońce przygrzewało odrobinę za mocno.

Minęło może dziesięć minut, w trakcie których babcia przyśpiewywała cicho o rozmarynach, wrzecionach i wojenkach. Nawet przyjemnie mu się tego słuchało. Powoli odpływał, jakby cofał się znów do dzieciństwa, choć wakacje u własnej babci pamiętał jak przez mgłę. Zmarła, gdy miał pięć lat.

– W lewo!

Prawie się przewrócił, bezlitośnie wyrwany ze snu na jawie. Rozejrzał się i choć z oddali widać już było wieżę kościoła, to jednak droga nadal wiodła tylko i wyłącznie prosto.

– Ale tu pole jest – zaprotestował.

– Nie bój, skrótem pójdziemy.

Już po paru krokach „skrótem” pewien był, że drogą dotarliby szybciej. Rośliny, które pierwotnie wziął za buraki, wydawały się chwytać go za nogawki. Jakby nie podobało im się, że je nachodzi. Ich pokryte drobnymi, sztywnymi włoskami liście przyczepiały się do jeansów i adidasów jak rzepy. A włożył te ładniejsze, miastowe… Poczułby sporą ulgę, kiedy wyszli z pola na wąski pas zieleni, gdyby nie okazało się, że drogę przecina im rzeka. Może niespecjalnie imponująca, miała jakieś cztery, pięć metrów szerokości i nie wydawała się bardzo głęboka, ale pomyślał, że babci brakuje chyba kilku klepek, jeśli chce się przez nią przeprawiać. Próbował ściągnąć ją z pleców, aby na spokojnie, o ile to możliwe u kresu jego cierpliwości, przedyskutować dalszą taktykę.

Ale babcia wczepiła się w niego jak nietoperz.

– Tutaj w prawo – zakomenderowała.

– Nie ma bata, do rzeki nie wejdę! – prawie krzyknął, na co poczuł kolejne dźgnięcie piętami w boki.

– Suchą stopą przejdziesz, ja cię poprowadzę.

W głowie poleciała mu litania wszystkich przekleństw, jakie znał, ale stosunkowo szybko przeszedł do stanu pogodnej rezygnacji. Żeby to już się po prostu skończyło… Wyjął tylko z kieszeni spodni telefon i przycisnął go mocno do piersi. A babcia, niczym GPS, naprowadzała go:

– Jeszcze trochę w prawo, no jeszcze ciut. Teraz takie pół kroku do przodu…

Już przygotował się na chluśnięcie zimnej wody. W myślach analizował, czy nie byłoby szybciej po prostu skoczyć do rzeki i przejść, bez wysłuchiwania szczegółowych poleceń babciowego balastu. Przymknął oczy, wystawił prawą stopę i przechylił się w kierunku wody.

Nie było plusku. Nie było też wody. Stał na kamieniu, którego wcześniej zupełnie nie dostrzegł.

– Teraz większy krok, trochę w lewo. Jeszcze w lewo! – krzyknęła, kiedy już machał stopą nad taflą wody, licząc, że i tam też znajduje się coś, czego nie dostrzegł.

Dwie minuty później byli już na drugim brzegu. Nie musnęła ich nawet kropla wody. Zdumienie i niedowierzanie ostatecznie zamknęło mu usta. Gdyby udało się zrzucić pasażera z pleców, pewnie uciekłby w popłochu i nigdy nikomu nie opowiedział tej historii. Czuł, jak na całym ciele włosy stają mu dęba.

– No, to już prawie jesteśmy w domu. Teraz w lewo, wzdłuż siatki.

Kiedy otrząsnął się z osłupienia zauważył, że faktycznie ma przed sobą okolony siatką sad. Przełknął ślinę i skręcając w lewo modlił się po cichu, żeby nie czekało go już dzisiaj więcej niespodzianek.

Dziurę w ogrodzeniu, przez którą babcia kazała mu przejść, przyjął już z miarowym spokojem. W końcu to nie było jakoś strasznie dziwne. Choć kazała mu lawirować pomiędzy drzewami, to w prawo, to w lewo, starał się nie stracić resztek zimnej krwi. Z największą nadzieją uczepił się myśli, że dźwięki, które od czasu do czasu dobiegają jego uszu to silniki samochodów. I cywilizacja.

W końcu jego oczom ukazała się kolejna dziura w siatce, a za nią… asfaltowa ulica. Przyspieszył kroku i mocno postanowił, że tam jego przygoda z babcią się skończy. Jeszcze tylko wysłuchał jej polecenia: no to hop! i stał na prawdziwym, ręką człowieka położonym chodniku w Pełcznicy. Odetchnął z ulgą.

– Tam, na drugą stronę. – Usłyszał zza pleców i nie mógł się nadziwić, że nogi same, bez jego wiedzy, ruszyły przez ulicę, za którą znajdowało się gospodarstwo starego typu, mocno już podupadłe.

Babcia ni stąd ni zowąd zeskoczyła z jego pleców i bez słowa przeszła przez otwartą furtkę, mijając prawdopodobnie gospodarza, który gmerał coś przy samochodzie i zupełnie nie zwrócił na nią uwagi.

Widok innego człowieka sprawił, że w tragarza wstąpił nowy duch. Może te ostatnie pół godziny miało jakiś sens i zaraz ten cały horror się skończy.

– Dzień dobry – krzyknął zza bramy i gdy gospodarz podniósł głowę, kontynuował. – Przyprowadziłem starszą panią, mój samochód utknął w polu, a mam popsuty telefon. Czy mógłbym od pana zadzwonić po pomoc drogową?

Gospodarz wyprostował się, spojrzał na niego podejrzliwie i powoli podszedł w stronę bramy, wciąż trzymając w ręce wielki klucz.

– Dzień dobry – odpowiedział spokojnie. – Jaką starszą panią?

– No tę, co tu przed chwilą weszła. – Chciał wskazać babcię dłonią, ale najwyraźniej właśnie zamykały się za nią drzwi domu. – Spotkałem ją na polu. Prosiła, żeby jej pomóc, bo nogi ją bolą.

Mężczyzna przymrużył oczy, po czym głośno się roześmiał.

– Że niby polną babę spotkaliście? Mała, stara, przygarbiona, cała w sianie i pachnie łąką? I co, może jeszcze kazała się na plecach nosić?

Reakcja tubylca podziałała na niego jednocześnie jak alarm i jak płachta na byka. Musiał mu udowodnić, że to wszystko stało się naprawdę. Sobie musiał to udowodnić. Ruszył w stronę furtki, ale gospodarz zagrodził mu drogę.

– Weszła do domu, niech pan sprawdzi! – prawie krzyczał. Był bliski wejścia w rękoczyny z potężnym mężczyzną, ale ten spojrzał na niego z groźną miną i poważnym głosem powiedział:

– Kolego, bo zaraz sprawdzimy, jak szybko potrafi tu dojechać policja i pogotowie od czubków…

Otrzeźwiał i wycofał się. Ruszył w głąb wsi, zastanawiając się, gdzie tak właściwie ma teraz szukać pomocy. W zasięgu wzroku nie było żadnego sklepu, poczty, posterunku policji… Kościół. Tak, kościół może być odpowiednim miejscem. Może przy okazji uda mu się z kimś spokojnie porozmawiać o tym, co tu zaszło. Może ksiądz go zrozumie.

 

***

Mokra ścierka z nieprzyjemnym plaśnięciem owinęła się wokół karku Mariana.

– Ty gnoju, wszystko słyszałam! – krzyczała gospodyni, która dopiero co wybiegła z domu. Smagała gospodarza raz po raz, pod nosem cedząc co bardziej wymyślne wyzwiska.

Mężczyzna trochę się bronił, ale bardziej pękał ze śmiechu.

– Jadźka, no co ja poradzę! – próbował mówić pomiędzy atakami śmiechu. – Tyle pożytku z twojej matki, co się pośmiać czasem można…

Koniec

Komentarze

Tekst mi się spodobał, przyjemny tylko pytanie gdzie fantastyka?

Zakończenie genialne, miło się czytało.

(Pomijając nieścisłość że jeśli Babka była faktycznie teściową gospodarza to nie mogła być aż tak lekka jak pluszowy miś i pachnieć łąką)

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

– Idziecie może na Pełcznicę?

Tak. Chyba.

Myślnik Ci zjadło.

 

Twist na zakończenie faktycznie zabawny. Przyzwoicie napisany szorcik, fajna historia. dobrze się czytało. I tylko fantastyki brak.

Ode mnie kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Może i nie ma fantastyki, ale ja mało “fantastyczna” jestem :) Podobało mi się, więc klikam. Dobrze się czytało, dobre dialogi, najlepsze zakończenie.

Jeśli chodzi o warsztat, to też na plus.

Historia tyleż absurdalna, co niespecjalne fantastyczna. Przeczytałam bez przykrości, ale w pamięci raczej nie zachowam.

 

zła­pa­ła za le­żą­cy u jej stóp gruby kij… ―> …zła­pa­ła le­żą­cy u jej stóp gruby kij

 

Za­gryzł zęby i po­wstrzy­mał się… ―> Czy zęby można zagryźć?

Może: Zacisnął zęby i po­wstrzy­mał się

 

Z cie­ka­wo­ści , mi­ja­jąc drze­wo… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

przy­cze­pia­ły się do je­an­sów… ―> …przy­cze­pia­ły się do dżinsów

Używamy pisowni spolszczonej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No fantastyka wyłącznie w głowie bohatera, wiem, to trochę nie fair z mojej strony. Ale bardzo się cieszę, że tekst robi miłe wrażenie :)

 

aKuba139 – Takie stare zaszuszone babcie potrafią ważyć naprawdę niewiele. Dodatkowo nasz umysł oszukuje nas w ten sposób, że jeśli coś waży mniej, niż oceniliśmy “na oko”, to w związku z przyłożeniem zbyt dużej siły rzecz wydaje się jeszcze lżejsza, niż w rzecywistości. Naukowo potwierdzone ;) A jeśli wystarczająco długo posiedzisz w trawie, to też będziesz nią pachniał, to nie jest nic niezwykłego :)

 

Irka_Luz – Nie, nie zjadłam. To taki mały wgląd w głowę bohatera, czy raczej sugestia pseudonarratora :)

 

regulatorzy – no czułabym się niespełniona, gdybym nie doczekała się Twojego pogardliwego tonu pod moim tekstem :D Korektę biorę prawie w całości, z wyjątkiem ostatniego punku. No nie przejdzie mi to przez palce.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki, zachodzę w głowę, które słowa mojego komentarza uznałaś za pogardliwe i obawiam się, że samodzielnie sprawy nie rozgryzę. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taki żart :D Pamiętam, że gdzies tu kiedyś czytałam o Twoim “pogardliwym tonie” i tak mi to w głowie utkwiło :D 

www.portal.herbatkauheleny.pl

No, wiedziałam, że bez podpowiedzi się nie obejdzie. Dziękuję za włączenie światłą – teraz rzecz jej jasna. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst jak polski film. Wieś, błoto, zgrzebny, wulgarny, siano, ksiądz. Jeszcze kręcony po ciemku z niewyraźnymi dialogami. Cała Polska.

Taka codzienność. Aczkolwiek nie jestem na bieżąco z aktualną polską kinematografią, więc ciężko mi się ustosunkować do komentarza.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bez fantastyki, ale bardzo sympatyczne. Fajnie jest czasem podoszukiwać się trochę tajemniczych elementów w świecie wokół nas, zwłaszcza tak bliskim-odległym dla mieszczucha, jak wieś.

Przypomniał mi się też staruszek na plecach Sindbada Żeglarza i zastanawiałem się, czy twój bohater bez trudu uwolni się od swojej pasażerki : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękować, dziękować, bardzo mi miło :) Jeny, całkiem zapomniałam o tym motywie w przygodach Sindbada :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Czytałam kiedyś jakąś baśń ze staruszką wskakującą komuś na plecy.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Też mi się wydaje, że to nie jest mój patent, tylko gdzieś mi się z jakiejś bajki zasłyszanej w młodości wkręciło. Miło znów Cię widzieć :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

gospodarstwo starego typu

Nie gra mi to określenie, może sędziwe, albo starej daty? 

mijając prawdopodobnie gospodarza

Czyli minęła go w końcu, czy nie? :)

zmieniłbym na: mijając jakiegoś mężczyznę, prawdopodobnie gospodarza 

 

i zaraz ten cały horror się skończy

Czy to rzeczywiście był horror? Fakt, facet nam się trochę zdziwił, ale nawet zbyt się nie zmęczył, ani zbytnio nie przestraszył. 

 

Dobra, bez czepialstwa – bardzo mi się ten tekst podobał. 

Świetna narracja (zwłaszcza wstęp), humor, który do mnie przemawia, bardzo dobry opis wsi, wręcz widziałem naszego pechowca przedzierającego się przez pola. Twjst na końcu – złoto. :D

Zgłaszam do biblioteki i mam nadzieję, że ostatni głos szybko przyjdzie. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ładne ogranie znanej (nie tylko u nas) opowieści o demonicznych staruchach każących nosić się na plecach (patrz np. “Wij” Gogola, albo w wersji bardziej “pozytywnej” – grecki mit o tym, jak Jazon zdobył przychylność Hery) w humorystyczny sposób. Sympatyczne, choć, przyznam, czekałam na zakończenie raczej z gatunku niesamowitych niż na puentę trochę jak z dowcipu.  

ninedin.home.blog

Trochę mało fantastyki, ale niech Ci będzie. Sympatyczny tekst.

Ma facet poczucie humoru…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka