- Opowiadanie: Neurolog1# - Ordalia

Ordalia

Ordalia / tekst nr.2, poprawiony/ 

regulatorzy, Dalekopatrzący, Mytrix, NoWhereMan, swymi komentarzami, za które dziękuję, skłonili mnie do przemyśleń i nieco zmieniłem tekst.

Może budzić kontrowersje

Amen

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ordalia

 

 

Kiedy anihilacji doznał jeden z pracowników ochrony, tworzącej kordon przed Obiektem, co stało się na oczach wielu świadków, kamer i smartfonów, zjawisko uzyskało swoją wagę i zainteresowanie. Wcześniej zniknął pies wyprowadzony o poranku na spacer i jego właściciel, lokalny myśliwy wzywający bez skutku swego rozbrykanego wyżła. A także znany, wioskowy cyklista wracający do domu skrótem przez pole z nocnej libacji. 

Obiekt stanął niezauważenie na polu gminnym w Górnej Wierchówce w nocy z ósmego na dziewiąty stycznia. Trójkątny, wysoki na jakieś cztery metry, lśniący w słońcu, matowy w nocy. Jego nagłe pojawienie się w Górnej Wierchówce nie wzbudziło wśród mieszkańców szczególnego zainteresowania. Nie takie rzeczy już tam widziano. Dopiero znikanie ludzi, w tym wielu parafian, zwierząt przydomowych, przyciągnęło media, łowców przygód, ale także wzbudziło ciekawość ludzi nauki z różnych ośrodków badawczych.

Wieś się zaludniła. Z braku miejsc noclegowych postawiono namioty. Kordon wokół Obiektu wytyczono taśmą, oddaloną od niego na bezpieczną odległość pięćdziesięciu metrów.

Metaliczny trójkąt nie wykazywał żadnej dostrzegalnej aktywności. Rozstawiona wokół niego różnoraka, specjalistyczna aparatura pomiarowa, przez amatorów, członków UFO Fan Klubu z Łęk Dolnych i krótkofalowców z Wielkiej Puszczy, nie rejestrowała żadnych artefaktów. Tylko ptaki i owady znikały w okamgnieniu wlatując w strefę, jak ją nazwano.

 Miejscowe chłopaki wrzucały dla zabawy w strefę, różne przedmioty. Od pomarańczy, po walkie-talkie od syna właściciela tartaku. Od poświęconego krzyżyka ministranta, po koktajle Mołotowa, miotane w stronę Obiektu, dzięki pomocy traktorzysty, spuszczającego paliwo z baku maszyny. Kamyki wystrzeliwane ze szlojdra z głuchym dźwiękiem odbijały się od trójkąta.

Wszystkie te akty wandalizmu, tchórzostwa, czy fanu, pozostały bez reakcji strefy, czy Obiektu.

Łobuzeria rozpierzchła się, gdy nadjechały z pompą służby mundurowe. Saperzy, specjaliści od skażeń chemicznych, biologicznych i antyterroryści. Podprowadzono zdalnie do Obiektu jezdny robot, stosowany przez służby policyjne i antyterrorystyczne. I nie uzyskano żadnych przydatnych informacji.

Kretowisko nie ułatwiało pracy operatorom. Gzy cięły przed strefą, jak opętane. Robiło się nerwowo. Zdetonowano więc, przy Obiekcie, niewielki ładunek wybuchowy i gdy przebrzmiał huk i rozwiał się siwy dym, ujrzano nietknięty, zagadkowy trójkąt, lśniący jak przedtem. 

Drony latały w strefie bez przeszkód, bez zakłóceń w sferze elektroniki. Robiły zdjęcia, pomiary w zakresie całego spektrum promieniowania elektromagnetycznego. I dalej nic. Przyjechała ekipa badaczy amerykańsko-japońskich ze swymi supernowoczesnymi robotami kroczącymi, pełzającymi, wyposażonymi w cudeńka techniki eksploracyjnej, penetrującej, diagnostycznej i też bez rewelacji, poza zidentyfikowaniem śladu itru i taenitu na Obiekcie, co sugerowało pośrednio, kosmiczne pochodzenie Obiektu. Ale nic poza tym. Próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z nim spełzły na niczym. 

Próbowano więc umieszczać w strefie organizmy żywe, mimo protestów obrońców praw zwierząt. Znikały w ułamku sekundy koty, psy i myszy. Nawet najwytrwalsze niesporczaki. Potem przyszła kolej na specjalne próbniki z różnymi formami endospor, przetrwalników bakterii, roślin, plechowców. Dalej riketsje, wirusy, priony. Pełna biologiczna zagłada i dekompozycja do pojedynczych, niewiążących się w cząsteczki atomów.

Z czasem zainteresowanie Górną Wierchowką nieco spadło. Entuzjazm wygasał. Zaczynało brakować pomysłów. Niewzruszony trójkąt Obiektu irytował.

Spora grupa badaczy spakowała sprzęt i opuściła wioskę. 

Został co prawda najeżony antenami kamper, międzynarodowej ekipy naukowców, kilku ochroniarzy, garstka różnych filozofujących dziwaków. Doszła za to bileterka z Krótkiej 19, która za przejście przez swoją posesję pobierała opłaty, parkingowy pilnujący błotnistego, rozjechanego placu na polu i kałboj, emerytowany zdun, pilnujący kilku toi toi.

Pństwo Polskie odcięło się od problemu Obiektu. Obcy, skoro już tu był, stał się nasz.

I władze straciły zainteresowanie. Jak Czeczenami, Wietnamczykami. Górna Wierchówka ma problem rozwiązać. Zasymilować. Sołtys dostał upoważnienie.

Do wsi powrócił spokój i równowaga. Było tylko mniej ptaków, kotów i bezpańskich psów. Lśniący trójkąt stał się częścią architektury małej, dotychczas wyludniającej się wioski. Ale do czasu. Miejscowemu wikaremu Obiekt był drzazgą w oku. Zaczął studiować pisma święte, co mu się rzadko zdarzało, radził się pryncypałów, odprawiał nabożeństwa przy wysokim krzyżu, postawionym na granicy strefy. Wreszcie, w każdy piątek odbywały się modły i inkantacje. Tak zwane piątnice. Zorganizował się ruch pielgrzymkowy, zrzeszający wcale niemało wiernych. Za nimi pojawili się medalikarze. I znowu był ruch w Górnej Wierchowce. Zaplanowano powstanie gigantycznego sanktuarium, zdolnego unieść największy dzwon, jaki ludzkość widziała i słyszała. By grzmiał w imię Boga Jedynego, sprowadzającego wędrowców do górskiej, nawiedzonej wioseczki.

A po drugiej stronie trójkąta niezmordowany klikon, ochryple czytał na głos dla garstki słuchaczy, lub nawet bez nich, wybrane przez siebie fragmenty z dzieł Marka Aureliusza. Niektóre były naprawdę dobre.

Obiekt uparcie stał, z otaczającą go groźną strefą, pochłaniającą incydentalnie samobójców, popaprańców odurzonych dragami, natchnionych wizjonerów, pijanych twardzieli, forsujących dziurawy kordon, z dzikim, urwanym szybko krzykiem (co ciekawe, bez echa), co poskutkowało postawieniem cynkowo-aluminiowych barierek i wzmożeniem ochrony.

Ale pewnego dnia, w niedzielę, ani barierki, ani gęsto rozstawieni, emerytowani ochroniarze nie zdołali zatrzymać kilkuletniej dziewczynki, która pobiegła w strefę za szybującym i pląsającym przy martwej ziemi, czerwonym balonikiem. Złapała go tuż przy Obiekcie.

Rodzicom, ochroniarzom i innym przypadkowym widzom uwiązł krzyk w gardle. Przez chwilę zapadła pełna grozy i oczekiwania cisza. Wszyscy skupili wzrok na dziecku. Wieść o dziewczynce w strefie lotem błyskawicy rozeszła się w całej Górnej Wierchówce. Ludzie szturchali się i przepychali, by to zobaczyć. A dziewczynka cała i zdrowa, nieświadoma niebezpieczeństwa, beztrosko biegała wokół trójkąta ciągnąc za sobą czerwony balonik. Ale wnet coś wyczuła, może zobaczyła przerażonych ludzi, ciasno zgromadzonych za barierką i stanęła niepewnie, przestraszona.

– Tato! Mama!? – zawołała szukając wzrokiem rodziców w tłumie.

– Dziecko… Zuziu, nie ruszaj się! – krzyknął rozemocjonowany ojciec. – Albo chodź do nas, tylko powoli myszko… – Tata nie umiał opanować drżenia głosu.

Dziewczynka na dobre się przestraszyła. Stanęła jak wmurowana przed polem minowym.

– Boję się tatuś, co się stało? Przyjdź po mnie, proszę, boję się. – Głos dziewczynki się załamał.

– Zuziu, skarbie – tata chwycił rękami głowę i ściskał – Zuziu…ja nie… nie mogę tam iść. Podejdź kochana powolutku. Pamiętasz jak byliśmy nad rzeką i szłaś przez kładkę? Jaka byłaś dzielna? Spróbuj tak krok za kroczkiem dziecko…

– A co tu jest? Dlaczego nie możesz po mnie przyjść? Tatuś? – Zuzia była bliska płaczu.

– Jaaa… niee – nie dokończył, gdy rozległ się zgrzyt barierek, przez które przepychała się mama dziewczynki. Ktoś próbował ją zatrzymać, ale wyszarpnęła rękę i kroczyła ku Zuzi jak somnabulik. Przez zabójczą dotąd strefę.

Gdy dotarła do dziewczynki objęły się mocno chlipiąc. – Mama? – Zuzia podniosła głowę. – Dziecko najdroższe, moje kochane. – Kobieta przylgnęła do małej. – Mama co się stało? Dlaczego tatuś mnie nie uratował?

Kobieta jakby nie słyszała, trochę nieobecna, skupiona tylko na dziecku

– Wracamy? – Szepnęła uśmiechając się do Zuzi i wzięła ją za rękę.

Dotarły za barierki bezpiecznie. Rozległy się nieśmiałe oklaski. W żądnym sensacji tłumie wrzało.

Kobieta nadal nieobecna, ściskając dziewczynkę szła wolno przez rozstępujących się gapiów. Jej mąż już otwierał dla nich samochód, gdy zatrzymał go młody pracownik naukowy z Instytutu Astronomii z Torunia. Tomasz Galas rezydujący obecnie w kamperze.

– Co to było? Co się tam wydarzyło? – Wykrzykiwał podniecony.

– Aaa, nic, żona miewa takie eee, stany. W dużym stresie, proszę pana. Raz, czy dwa się zdarzyło. Proszę mnie przepuścić! Ona nic panu nie powie. Nic nie pamięta. Taka przemijająca amnezja. Jej pamięć jest kompletnie wymazana, jakby zaczynała od nowa. Puść pan te drzwi! Jakiś psychiatra nazwał to, wie pan, fuga dysocjacyjna. Wyobraża pan sobie? Fuga! Teraz żegnam. Ona wymaga spokoju. – Mężczyzna w końcu ulokował się w samochodzie wraz z rodziną i odjechał trąbiąc na ludzi.

Naukowiec odprowadził wzrokiem znikający samochód i podszedł do barierek odgradzających go od strefy. Czuł przed nią lęk. Walające się przy Obiekcie, nawrzucane tam śmieci błyskały w świetle lamp, rozjaśniających trójkąt. Elektroniczne gadżety, w tym wymyślne czujki, kamerki, pulsowały różnokolorowymi punkcikami diod.

Bez zakłóceń.

Każdą jednak, żywą, czy ożywioną strukturę, organizm, strefa pochłaniała bezpowrotnie, natychmiast. Pełna absorpcja i nieme, ślepe detektory cząstek. Bardzo frustrująca sytuacja. 

 Dziewczynkę jednak, oraz kobietę z czasową utratą własnej, dotychczasowej tożsamości i pamięci strefa oszczędziła. Dlaczego?

Po kilku pracowitych dniach projektowań i przygotowań, młody asystent był gotów na realizację swego szalonego z pozoru, pomysłu. 

Zamierzał wejść w strefę w specjalnym hełmie na głowie, będącym w istocie szczelną Klatką Faradaya, odcinającą elektryczną aktywność jego mózgu. By stać się niedostrzegalny dla Obiektu jak… pomarańcza.

Bał się, jak diabli. Zrobił niepewny krok w strefę, potem drugi. Nie czuł nic. Stał jak kołek, nietknięty w śmiertelnym dotąd obszarze. Obserwujący go ludzie wstrzymywali oddech.

Podszedł wolno do Obiektu i dotknął go nieśmiało opuszkami palców. Poczuł chłód metalu. Nic się nie wydarzyło. Pokazał widzom kciuk, że jest ok.

Wycofywał się powoli, tyłem, aż opuścił strefę. Z ulgą zrzucił hełm z głowy. Był cały spocony. Ale w głowie miał pustkę. Głęboką, ciemną studnię. Zmęczony, powlókł się do kampera i zwalił na łóżko, nie reagując na radosne poklepywanie kolegów.

Gdy Tomasz pogrążał się we własnych myślach i refleksjach, w każdym prawie garażu wioski, majstrowano i klecono Klatki Faradaya w kaskach budowlanych, rowerowych, motocyklowych, narciarskich i także pojedynczych, wojskowych z demobilu.

Najpierw wioskowi śmiałkowie, a potem całe grupy, penetrowały bezkarnie strefę. Palili tam ogniska, smażyli kiełbaski, grillowali i pili wódkę. Były śpiewy, tańce, wiwaty. Puszczali fajerwerki. Kiedy jednemu z biesiadników spadł z głowy kask i wręcz wyparował, sołtys się wkurzył i wygonił wszystkich ze strefy. Ustanowiono nowy porządek.

Postawiono szpetne, chybotliwe, pleksiglasowe osłony wokół strefy z popaćkanymi szablonami jastrzębia, które miały odstraszać ptaki, by nie wlatywały do śmiertelnej przestrzeni przed trójkątem. Zorganizowano regularne wycieczki dla turystów do strefy z przewodnikiem. Dziesięcioosobowe grupy w kaskach, w nabożnym skupieniu obchodziły Obiekt, słuchając opowieści przewodnika. Trochę później, doszły translatory dla turystów z zagranicy.

Tymczasem, Tomasz Galas, nie bez trudu odszukał i skontaktował się z kobietą, która wyprowadziła dziewczynkę ze strefy. Panie miały się nadzwyczaj dobrze. Kobietę nie opuścił stan fugi, odeszła natomiast od męża i z córką ułożyły sobie własne życie.

Wtedy po raz pierwszy przeszło mu przez myśl:

– Co w nich jest, czego inni nie mają. Niewinność?

Nie dawało mu spokoju, że będąc w strefie i później, nie odczuł żadnej satysfakcji, jakiegoś feedbacku. Tylko niepokojącą go pustkę i smutek. Podskórnie czuł, w którym kierunku powinien iść.

Znowu pogrążył się w metafizycznych rozmyślaniach i w końcu podjął wyzwanie. Wejdzie do strefy, bez chroniącego głowy hełmu. Nie mógł jednak zrobić tego, tak z drogi. Nie był niewinny. Chociaż uważał się za przyzwoitego człowieka, to jednak miał na sumieniu rzeczy, z których nie był dumny. Których się wstydził, które by wymazał z pamięci, żeby sobą nie gardził. Umysł miał wiecznie niespokojny, nienasycony nauką, wiedzą, poznawaniem nieznanego, ale też nachalnie indoktrynowany religią, załganym światem polityki, obrazem okrutnych wojen, spowszedniałymi fejkami. Oo, nie był niewinny. Gdy nie męczył go smutek, czuł nie mający ujścia gniew. Przypomniał sobie tekst, który gdzieś usłyszał:

– We must reach the valley of very bad things and thoughts.

I on tam był.

Zaczął czytać o transgresji, przebrnął przez religijny akt oczyszczenia, katharsis Arystotelesa, wreszcie total act Grotowskiego, z wielki trudem intelektualnym. I na końcu złe myśli, według Ewagriusza z Pontu. Filozofa z pustyni. Osiem złych myśli.

Czytał, medytował, odciął się od znudzonych kolegów z kampera i wioski przeżywającej swój okres prosperity. Błądząc bez celu po górach, widział w dole nabożeństwa różańcowe odprawiane przy Obiekcie. Wszyscy zgromadzeni wraz z kapłanem, byli w kaskach lub hełmach. 

Liście drzew powoli żółkły, temperatura w nocy spadała. W końcu październik. A on sypiał, gdzie go noc podczas tych wędrówek zastała. Schudł. Zarósł. Uspokoił się. Osiągnął swoiste plateau.

Czy był gotów? Nie wiedział. Opuściły go jednak lęki i wyrzuty sumienia za swoje przewinienia. Wybaczył sobie i innym. Cierpienie odeszło. Czy tak wygląda nirwana? Tego nie mógł wiedzieć, ale nadszedł czas, aby to sprawdzić. Tym bardziej, że cyrk w Górnej Wierchówce hulał na potęgę.

O poranku pierwszego listopada, stanął na pograniczu strefy. Bosy, niemal nagi, poza przepasanymi biodrami kawałkiem prześcieradła i sznurkowym triskelionem zawiązanym nad prawym nadgarstkiem. Nie miał na głowie ochronnego hełmu.

Był spokojny. Panowała cisza. Tego dnia nie planowano tu żadnych imprez i wycieczek turystycznych. Ochroniarze drzemali w swoich budkach. Ludzie powinni się spokojnie przygotowywać do świętowania dni Wszystkich Świętych.

Zrobił pierwszy krok w strefę. Odczekał chwilę z bijącym sercem i zrobił drugi krok. Powinien rozpaść się na atomy, ale to się nie wydarzyło. Dlaczego znikały zwierzęta. Dlaczego nie rozpadały się biologiczne, ludzkie nośniki mózgu, okutanego w hełm z Klatką Faradaya. Czyżby chodziło o ten nieustalony byt, zwany duszą, która przypisywana jest człowiekowi? Według darwinistów mózg człowieka stał wyżej w hierarchii od mózgu zwierzęcia, zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym. Ea de causa, zwierzęta nie mają wstępu do strefy sanctum. Chociaż czasy się zmieniają. Mówi się, że zwierzęta też są wyposażone w jakiś transcendentny moduł.

Tomasz przerwał rozmyślania i zrobił następny krok. Ledwie zaczynał doświadczać feedbacku, ogarniającego go absolutu, gdy szorstka pętla zacisnęła mu się na szyi i szarpnęło nim do tyłu, poza strefę.

Upadł na plecy. Czekali na niego. Mieszkańcy wioski. Rozpoznał sołtysa, wikarego, organistę, katechetę, kosiarza i bibliotekarza, który był jednocześnie przewodnikiem po strefie. Towarzyszyło im kilku chłopów i młoda łobuzeria. Skrępowali mu brutalnie ręce, na poprzecznych ramionach krzyża szorstkim sznurem, a nogi wzdłużnie, na belce. Wszystko odbywało się w ciszy. On też, nie miał potrzeby mówienia czegokolwiek.

Włożyli kaski i hełmy, jego pozostawiając bez ochrony, wspólnymi siłami przenieśli go pod Obiekt i sapiąc z wysiłku postawili krzyż pionowo, z wiszącym na nim Tomaszem, opierając go o ścianę trójkąta, na której wymazany żółtym sprayem widniał napis:

– Naprzód Wierchówka Pany!!

Szybko wycofali się bez słowa. 

Dopiero zdjąwszy kaski, poza strefą zaczęli gwizdać na niego. Obrzucać wyzwiskami, kamieniami. Strzelali w niego ze szlojdrów. Wybuchali śmiechem, gdy strzał był celny. Zbierali się ludzie z całej Górnej Wierchówki dopingującej falangę, linczującą Tomasza na krzyżu.

A on żył. Tak bardzo żył i się śmiał. Uwolnił swój głos i krzyczał z radości, nie zważając na kaleczące go kamienie i bolesne uderzenia puszek, pełnych konserwowej mielonki.

Polonistka zapaliła znicz, a za nią poszli inni.

 

Koniec

Komentarze

Tym razem zakończenie jest lepsze, ale ponowna lektura opowiadania zawierającego znane mi już treści okazała się dość nużąca.

Wykonanie nadal pozostawia sporo do życzenia.

Neurologu, zlikwiduj też pustą przestrzeń przed tekstem.

 

Roz­sta­wio­na wokół niego róż­no­ra­ka, spe­cja­li­stycz­na apa­ra­tu­ra po­mia­ro­wa, roz­sta­wio­na przez ama­to­rów… ―> Powtórzenie.

 

Sa­pe­rzy, spe­cja­li­ści od ska­żeń che­micz­nych, bio­lo­gicz­nych i an­ty­te­ro­ry­ści. ―> Literówka.

 

urwa­nym szyb­ko krzy­kiem / co cie­ka­we, bez echa/ ―> …urwa­nym szyb­ko krzy­kiem (co cie­ka­we, bez echa)

Ukośnik nie zastępuje nawiasu.

 

– Tato? Mama? – za­wo­ła­ła szu­ka­jąc wzro­kiem ro­dzi­ców w tłu­mie. ―> – Tato? Mamo? – za­wo­ła­ła, wzro­kiem szu­ka­jąc ro­dzi­ców w tłu­mie.

 

– Dziec­ko… Zuziu nie ru­szaj się! – Krzyk­nął roz­e­mo­cjo­no­wa­ny oj­ciec. ―> – Dziec­ko… Zuziu, nie ru­szaj się! – krzyk­nął roz­e­mo­cjo­no­wa­ny oj­ciec.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Mama?– Zuzia pod­nio­sła głowę. ―> Brak spacji po pytajniku.

 

bły­ska­ły w świe­tle lamp, oświe­tla­ją­cych trój­kąt. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Elek­tro­nicz­ne ga­dge­ty, w tym wy­my­śle czuj­ki… ―> Elek­tro­nicz­ne ga­dże­ty, w tym wy­my­śle czuj­ki

Używamy pisowni spolszczonej.

 

By stać się nie­do­strze­gal­ny dla Obiek­tu jak…po­ma­rań­cza. ―> Brak spacji po wielokropku.

 

Umysł miał wiecz­nie nie­spo­koj­ny, nie­na­sy­co­ny wie­dzy… ―> Umysł miał wiecz­nie nie­spo­koj­ny, nie­na­sy­co­ny wie­dzą/ łaknący wie­dzy

 

wy­po­sa­żo­ne w jakiś trans­cen­den­ty moduł. ―> Literówka.

 

To­wa­rzy­szy­ło im kilku chło­pów i mło­dej ło­bu­ze­rii. ―> To­wa­rzy­szy­ło im kilku chło­pów i mło­da ło­bu­ze­ria.

 

Ubra­li kaski i hełmy… ―> W co ubrali kaski i hełmy???

Winno być: Ubra­li się w kaski i hełmy… Lub: Włożyli kaski i hełmy

 

opie­ra­jąc go ścia­nę trój­ką­ta… ―> Pewnie miało być: …opie­ra­jąc go o ścia­nę trój­ką­ta

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem pod wrażeniem Twojego rozwoju pisarskiego. Od czasu zamieszczenia pierwszego opowiadania w portalu przeszedłeś długą drogę. W tym tekście wiadomo, o co chodzi, mamy przejrzyście nakreślony problem i ludzi próbujących go rozwiązać. Plastycznie opisujesz otoczenie, dobrze, że wprowadzasz dużo szczegółów.

Kilka rzeczy pozostało do dopracowania. Żeby czytelnik przejął się losem bohatera, trzeba wprowadzić postać już na początku opowieści. Warto skupić się na jednej historii i konsekwentnie ją rozbudowywać. Szkoda, że nie poprawiłeś błędów, które wyłapała Regulatorzy.

 

Dziękuję regulatorzy za poświęcony czas i wychwycenie błędów, które popełniłem.

Poprawiłem, przyznaję, z małym opóźnieniem.

Dziękuję Ando za opinię. Jest dla mnie bardzo cenna.

Bardzo proszę, Neurologu.

Zlikwiduj jeszcze pustą przestrzeń przed tekstem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem i bardzo mi się podobało ale zakończenia nie zrozumiałem.

Jestem niepełnosprawny...

Początek odrobinę mi się dłużył, ale od sceny z dziewczynką czytałam już na jednym wdechu! Podoba mi się konstrukcja opowiadania, masz ciekawy, bogaty język, choć wpadek kilka było, to utrudniały czytanie jedynie w tej pierwszej statycznej części, później już mniej, choć w drugiej części jest więcej usterek, brakuje przecinków, gdzieś tam kropki, a niektóre zdania są przepołowione, pocięte i tekst traci na spójności. 

 

I popieram opinię ANDO, że można by wprowadzić trochę wcześniej Tomasza, by z jego perspektywy śledzić, co się dzieje z Obiektem, wcześniej niż scena z dziewczynką. Bo od tego momentu on jest główną osią fabuły, więc ten wstęp, zarysowujący tło i wprowadzający w historię bez niego, tak jak wspomniałam wcześniej, trochę mi się dłużył. 

 

Przekonałeś mnie do siebie tym opowiadaniem i chętnie zajrzę do innych Twoich prac!

 

Dziękuję za uwagi Fryndzel. Są jak gorzka czekolada :)

Jeszcze nikt mi nie powiedział, że moja krytyka i uwagi są jak czekolada, raczej jak łyżka dziegciu. ;)

Tekst znacznie lepszy opisowo i w kwestii prezentacji pomysłu. Jest jasno i przejrzyście.

Teraz tempo. Wstęp jest długi, co czyni je wolnym. Trzymasz je w miarę do końca, jednak brak postaci, na której można skupić swoje emocje, powoduje, że i mnie jako czytelnika musisz przytrzymać inaczej. Początkowo tajemnica obiektu wystarczy, ale im bardziej przeciągasz dotarcie do Tomasza przy wstępie, tym bardziej ja zaczynam odpadać.

I kwestia ostatnia to wiarygodność paru zdarzeń. Nie uwierzę, że naukowcy tka po prostu odjechali, bo Obiekt nie reagował na roboty. Nie wierzę, że rząd nie ewakuowałby mieszkańców, a teren oddzielił szczelnym kordonem (czyli odpada motyw z dziewczynką). Zwłaszcza, gdy z początku kreślisz, jaki jego przylot wywołał rozgardiasz. Bądź konsekwentny, rób “risercz”, pomyśl, co czytelnik kupi. Bez tego odpadnie od treści, nawet jeśli forma będzie wystarczająca.

Poza tym jest okej. Tak, technicznie trzeba trochę wygładzić chrobotania techniczne, ale postępy w prezentowaniu fajerwerków definitywnie są :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jeeest! NoWhereMan. Dzięki.

Początek przydługi i nużący. Dalej faktycznie jest już lepiej. Myślę, że wszystko zostało już powiedziane, więc za bardzo nie wiem, co by tu jeszcze dodać.

Nie jest źle ;)

NowhereMan postarałem się uwiarygodnić sytuację, jak sobie życzyłeś.

SaraWinter, też nie wiem, co powiedzieć. Nie jest żle, to trochę lepiej, niż do dupy.

Sorry, przychodząc z brutalnej pracy nie przychodzą mi do głowy gładkie, ulotne opowiastki.

Widzisz bałwanie. Nie wszyscy zapoznali się z tytułem opowiadania. Nie wszystkim spodobał się temat tekstu. Jak widzę teraz ochoczo rozdawane punkciki za “byle teksty”, za to ładnie i prosto napisane…. to mam żal. Taki zwykły smutek. Do domu – jak mawia mój mentor.

 

 

Anonim

Nowa Fantastyka