- Opowiadanie: poroh - POBRATYMCY (wersja poprawiona)

POBRATYMCY (wersja poprawiona)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POBRATYMCY (wersja poprawiona)

 

Wszedł do karczmy. Dopiero wtedy, przy paru świecach jako tako oświetlających izbę można było zobaczyć, że Jurko utykał na lewą nogę. To właśnie było powodem zaniedbywania przez niego praktyk religijnych. Wiedział, że Bóg jest tam gdzieś wysoko w Niebie, ale niczego dobrego nie spodziewał się po Nim. Uważał, że Stwórca skrzywdził go kalectwem. Widział kiedyś w Czehryniu młodego szlachcica podobnie jak on kulejącego, ale ten był synem możnego pana, dziedzicem fortuny. Bóg mu poskąpił zdrowia, ale dał bogactwo, coś za coś, mruknął wtedy do siebie.

Wszyscy goście należeli do pospólstwa, nie było żadnego szlachcica. Wysmagane wiatrem twarze zdradzały tych, którzy zwykli w lecie chodzić na Sicz, widać późna jesienna pora wgoniła ich już z Zaporoża i teraz szukali ciepłego kąta, gdzie mogliby przetrwać zimę. Osobno siedzieli chłopi o tępych, zawziętych gębach, z czuprynami równo, jak od garnka, przyciętymi nad czołami. Tym pierwszym Jurko wolał nie wchodzić w drogę, tymi drugimi pogardzał. Był pewien, że gdyby miał takie zdrowie jak oni, nie gniłby przy żonie i nie tyrałby w polu, ale poszedłby na Dzikie Pola i z braćmi mołojcami wypływałby na morze, biłby Turków i brał łupy! Nie mógł zrozumieć, jak zdrowi mężczyźni mogli prowadzić tak gnuśne życie, zamiast oddychać pełną piersią tam, w stepie.

Usiadł przy tańszym stole. Nie musiał przeliczać grosiwa i tak wiedział, że nie było tego wiele.

– Śladów ordyńców ty nie widział? – zapytał grubawy człowieczek średniego wzrostu i w takim też wieku. Ogorzała twarz i sumiaste wąsy zdradzały Kozaka.

– Niby gdzie?

– Przecież nie na niebie.

– Nie widziałem – odpowiedział.

– Et, ty ciemny.

Przed Jurkim pojawiła się miska dymiącej kaszy. Podała ją Salome, kilkunastoletnia, czarnooka córka Natana. Miło było patrzeć, jak zgrabnie przeciskała się między stołami i ławami unikając przy tym zaczepek mężczyzn. Przyjemny zapach spotęgował uczucie głodu, złapał ochoczo za łyżkę.

– Zanim Tatarzy czambuły rozpuszczą, idą skrycie, żeby niezauważonym jak najgłębiej w ludne tereny wejść, tylko ślady kopyt o nich świadczą i smród co się za nimi ciągnie. Później to już czerwony kur… – opowiadał grubasek.

– Wiemy, wiemy, po co o tym gadać? – odpowiedział jego kamrat.

– Nie ma się czym frasować, raz, że już tam pewnie hetman bobu im zadał, a dwa, że Kozacy atamana Szumajły brodu strzegą – do rozmowy wtrącił się siedzący przy sąsiednim stole wysoki mężczyzna o szerokich barach charakterystycznych dla siłacza i o pożółkłych dużych, końskich zębach.

– Może pobił, a może nie.

– Wystarczy szabel hetmanowi, żeby ordyńców pogromić!

– Zawsze są wojska i zawsze Tatarzy łupy i jasyr wezmą – nie ustępował ten o sumiastych wąsach.

– Nie tym razem! – drągal uderzył się w bok, tak, jakby tam spodziewał się znaleźć szable.

– A co ty taki mądrala? Jak żeś taki znawca militariów, to dlaczego nie jesteś między żołnierzami? Siedzieć przy piwie i ględzić to każdy potrafi.

– Ja nie tylko gadać potrafię, ale w łeb dać jeśli trzeba.

– Nie tylko ty i nie wiadomo czyj łeb będzie miał więcej guzów.

– Ataman Szumajło to mój druh, ręczę za niego.

– Ten twój Szumajło to zwykły łotr.

Siłacz o końskich zębach uderzył pięścią w stół, grzane piwo, okraszone serem rozlało się i pociekło aż na podłogę.

– Szumajło waszych chałup strzeże, żeby ich Tatarzy z dymem nie puścili, ale on dla was łotr, łajzy!

Grubasek o sumiastych wąsach nie ustępował:

– Mojej nie strzeże, bo dziesięć lat temu orda budziacka ją spaliła, a też gadali, że hetman ich pobije, że bród strzeżony… I z łajzami tu nie wyjeżdżaj, bo do gorszego od siebie nie mówisz.

Nie wiadomo jak skończyłaby się ta kłótnia, może skoczyliby sobie z nożami do oczu, może tylko poszłyby w ruch twarde jak kamienie pięści, gdyby drzwi się nagle nie otworzyły i nie wtoczyłby się do izby dziad, ślepy lub słabo wiedzący. Idąc pomagał sobie sękatym kosturem. Za nim wszedł wysoki mężczyzna. Miał na sobie długą opończę z głębokim, skrywającym twarz, kapturem. Widać spotkał dziadygę gdzieś po drodze i przyprowadził do karczmy.

– Lirnik zawsze mile widziany w tych progach – powiedziała Salome sadzając starca blisko pieca.

Dziad wysypał kilka drobnych monet, zapewne od dobrych ludzi wyżebranych i zaraz przed nim pojawiło się grzane piwo i miska kaszy.

– Jedzcie na zdrowie – powiedziała dziewczyna.

– Bóg ci zapłać gołąbku – odpowiedział lirnik.

Mężczyzna, który przyprowadził starca, szepnął coś do Natana i poszedł schodkami na górę, widać wynajął jeden z kilku pokoików gościnnych, a raczej małych, obskurnych izdebek, gdzie można było od biedy przenocować. Salome chciała zanieść posiłek przybyszowi, ale karczmarz sprzeciwił się.

– Sam pójdę, nie wiadomo co to za jeden.

– Dzisiaj sami tacy – uśmiechnęła się.

Nie uszło uwagi Jurka, że Natan wrócił na dół pobladły i roztrzęsiony. Drżącymi rękami złapał kubek z wodą, ale ten wypadł mu z dłoni i z brzękiem potoczył się po deskach podłogi. Usiadł ciężko, z trudem łapał oddech.

 

***

Dołączył do grupy, która starała się dotrzeć na Uroczysko Trzech Kruków. Mężczyźni prowadzili za uzdy konie, na postronkach szły woły i krowy, kobiety na rękach niosły dzieci, zauważył też Natana i jego dwie szkapy obładowane pakunkami. Salome szła popłakując. Poczuł się bezpieczniej.

– Dalej, dalej, tam drzewa rosną gęściej! Za brzozami w lewo! – pouczał głośno jeden z chłopów.

Coraz częściej błyskawice rozjaśniały niebo. Wiatr dął potężnie, drzewa gięły się pod jego naporem, a deszcz niemiłosiernie siekł po twarzach. Dawno już zapadły ciemności, nadciągała burza, ale tej nocy bezpieczniej było przedzierać się przez las, niż zostać w Pilwiszkach. W każdej chwili spodziewano się Tatarów. Niejeden dziękował Bogu, że kurier pędzący z listem hetmańskim do Kudaku zatrzymał się w karczmie, aby zmienić konia. Jak inaczej dowiedzieliby się, że oddział Szumajły został odwołany i nie trzyma już straży przy brodzie?

Jurko stracił rachubę czasu, mógł iść godzinę, dwie, albo i trzy. Na Uroczysko dowlókł się jako ostatni. Przywiązał konie do drzewa i usiadł ciężko na powalonym pniu. Kilka rozpadających się szałasów, które zostały tu z poprzedniego roku, gdy najazd ordy wypłoszył ludzi do lasu nie mogło dać wszystkim schronienia. Ci, którzy nie znaleźli tam miejsca mokli i trzęśli się z zimna. Ognisk nie rozpalali, Tatarzy, mimo gęstwiny drzew i chaszczy, mogli dostrzec światło nawet najmniejszego płomyka. Zresztą, drewno było mokre jak gnój.

Masował chorą nogę, gdy nagle ktoś trącił go w bok, a jednocześnie usłyszał cichy jęk dziewczyny.

– Jurko, to ty? – rozpoznał głos Natana i zrozumiał, że przed chwilą zderzyła się z nim Salome.

– Bo co?

W świetle błyskawicy zauważył, że karczmarz trzymał się za serce. Sprawiał wrażenie jakby postarzał się o dziesięć lat, twarz nabrała sinego koloru i pokryła się siecią głębokich zmarszczek, z kącików ust ciekła na brodę ślina.

– Ja mam prośbę, błaganie, niech Jurko się zgodzi.

– Jeszcze nie wiem o co ta prośba – warknął

– Jeśli coś złego będzie się działo, niech Jurko weźmie moją córkę i ucieka do Kijowa, tam mam rodzinę, tam się nią zaopiekują, a ciebie nagrodzą. Tylko jedną ją mam.

– Co też Natan mówi? – Jurko próbował wymigać się. Nie było łatwo samemu dostać się do Kijowa z Zadnieprza, po którym grasowały czambuły, a co dopiero z dziewczyną. Miał dość kłopotów, nie potrzebował nowych, a poza tym nie bardzo wierzył, że otrzymałby nagrodę, w końcu rodzina Natana niczego mu nie obiecywała.

– Niech Jurko się zgodzi, uratuje dwa życia, moje i jej.

– No nie wiem – bąknął.

– Konie poniosły, na ich grzbietach miałem wszystko, cały majątek, pieniądze, złoto… jestem zrujnowany. Kto złapie te konie jest już bogaczem… serce, kłuje mnie w sercu… – stary usiadł ciężko na ziemi.

– Tate! – Salome rzuciła się ojcu na szyję.

– Słowa nie dam, ale mogę spróbować – powiedział, a jednocześnie pomyślał, że zobaczy jaka będzie sytuacja i dopiero wtedy zdecyduje co zrobi.

Stary wydusił słowa podziękowania. Jego charczący oddech Jurko słyszał mimo nawałnicy przewalającej się nad lasem. Przypomniał sobie, że już dzisiaj widział karczmarza w podobnym stanie.

– Kim był ten człowiek, który przyprowadził dziada-lirnika? – zapytał.

Natan złapał się za głowę.

– Został na górze! Zapomniałem powiedzieć mu, że Tatarzy idą! Zabiją go! – widać dopiero w tej chwili przypomniał sobie o mężczyźnie, któremu wynajął gościnną izdebkę.

– Kto to był?

– Jurko nie uwierzy – karczmarz pokręcił głową.

– Niby czemu? – rzucił opryskliwie.

– To był Hryhory Ługaj – powiedział z naciskiem.

– To niemożliwe, przecież on nie żyje!

– Widziałem na własne oczy. W izbie miał kaptur naciągnięty na oczy, ale jak mu kasze zaniosłem na górę, to go poznałem. To Ługaj, nie mylę się.

Jurko podrapał się po głowie:

– Powiadali, że zginał. Tyle pewnego, że z chadzki nie wrócił.

– Wie Jurko, kto rozgłosił, że Ługaja Tatarzy zabili pod Oczakowem?

– No, nie wiem.

– Szumajło. Ja takie rzeczy wiem, Kozacy przychodzą do karczmy i różne rzeczy gadają. A wie Jurko, kto jest jego pobratymcem?

Zaprzeczył.

– Szumajło.

– O cholera – zaklął.

– Dzisiaj do karczmy na wieczerzę miał przyjechać Szumajło. A tam siedzi Ługaj, to nie może być przypadek.

– Zemsty szuka, inaczej być nie może.

 

***

Wewnątrz było ciemno, zdecydował się skrzesać ogień. Stoły i ławy były poprzewracane, ale karczma nie wyglądała na obrabowaną. Natan ucieszy się, pomyślał. Wspiął się po schodkach na piętro, tam gdzie znajdowały się izdebki przeznaczone dla gości, którzy szukali noclegu.

W szparze między jednymi z drzwi a podłogą zauważył światło.

– Atamanie! – zawołał.

Nikt mu nie odpowiedział. Podszedł bliżej. Pukając zauważył, że trzęsły mu się ręce, to strach, pomyślał.

– Wejść! – usłyszał głos.

Nacisnął klamkę. Hryhory Ługaj siedział na ławie. Zakładał czapkę, ale zanim to zrobił Jurko zdążył zauważyć okropną ranę na jego głowie. Widział ją wyraźnie, pozwalała na to wygolona czaszka ozdobiona jedynie czarnym jak skrzydło kruka, długim, zawiązanym za ucho osełedcem. Kształt i głębokość świadczyły, że zadano ją szablą. Zranienie sprawiało wrażenie świeżego, nie lała się jednak krew a spod strzaskanych kości nie wypływał mózg. Niezwykłe było też to, że ataman zamiast konać w cierpieniach spokojnie siedział i naciągał na głowę czapkę, jakby starał się zamaskować obrażenia. Jurko omal nie krzyknął, wydawało się niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł żyć z tak potwornie rozpłatanym łbem! Czuł jak włosy na karku stają mu dęba. W ostatniej chwili udało mu się powstrzymać przed przeżegnaniem się.

– Jesteś zaskoczony? – zapytał Ługaj.

Jurkowi udało się wybełkotać potwierdzenie.

– Czego chcesz?

Starał się opanować. Mimo to trudno było mu uwierzyć, że ten piskliwy głosik, jaki wydobył się z jego gardła należał do niego:

– Tatarzy idą.

Kozak uśmiechnął się pod wąsem i machnął ręką. Chyba bardziej w tej chwili zajmowało go poprawianie wiązań na bluzie niż niebezpieczeństwo ze strony czambułów.

– Do diabła z nimi – powiedział.

Jurko stał w progu, nie wiedział co ma robić. Jego wahanie wyczuł Ługaj:

– Jeśli boisz się ordy, uciekaj.

Nie chciał się bać, chciał być odważny do szaleństwa tak jak Kozacy, którzy spalili przedmieścia Carogrodu, stolicy najpotężniejszego państwa na świecie.

– Mnie nic nie zrobią. Ale tobie…

– Nie boję się – zapewnił.

– Nie masz szabli, ani samopału.

Zawstydził się, nie dało się ukryć, że nie był Kozakiem, ale parobkiem. Wiedział, że jego pan, pan Sieniutyński, jeśli konie nie wrócą do stajni a wóz do stodoły, każe go zamknąć w dyby, albo i rózgami ćwiczyć.

– Szkoda życia – dodał ataman.

– Zostanę.

– Skoro chcesz, ryzykuj. Ja niczym już nie hazarduję.

Jurko nie odpowiedział. Wiedział, że nie musi. Gdyby obawiał się Tatarów wziąłby przecież nogi za pas.

– Cenie odwagę – mruknął Kozak. – Przystań na moją służbę.

– Boże dopomóż nie zawieść – wypowiedział zwyczajową formułkę.

– Służba będzie krótka, nie potrwa nawet do rana i nie wzbogacisz się na niej. Ale pozwolę ci zobaczyć coś, o czym nawet nie śniłeś.

Jurko głośno przełknął ślinę, to wszystko było tak zaskakujące, że nie był w stanie zebrać myśli.

– Czas już – Kozak zerwał się z ławy i chwycił szablę.

Jurko odsunął się od drzwi, aby ataman mógł swobodnie przejść. Poczuł mroźny powiew powietrza, zatrząsł się, sam nie wiedział czy ze strachu, czy z zimna. Jeśli Diabeł ma coś z tym wspólnego to może i lepiej, bo od Boga niczego dobrego nie dostałem, pomyślał i poszedł za Ługajem.

 

***

W głównej izbie karczmy, która jeszcze przed chwilą tonęła w ciemnościach, płonęły setki świec. Przy jednym ze stołów siedziało sześciu Kozaków, jak z obrazka, ogolone głowy, czarne wąsy, zaczesane za ucho osełedce, jeden palił fajkę, drugi ostrzył jatagan, pozostali grali w karty. Jurko znał zamiłowanie Niżowców do jaskrawych barw, dlatego był zaskoczony, że ci mieli czarne bluzy. Jeszcze nigdy takich nie widział.

 

Z miasta Azowa, z niewoli ciężkiej trzech braci uciekało.

Oj, dwaj na koniach,

A trzeciego

Nie zabrali z sobą jak obcego.

Za braćmi konnymi bieży on, pośpiesza,

O surowe korzenie, o białe kamienie

Białe swe nogi kozackie rozrywa,

Krwią ślady zalewa…

 

Zauważył dziada-lirnika dopiero, gdy ten zaczął śpiewać dumkę. Siedział pod piecem w tym samym miejscu, gdzie usadowiła go Salome. Skąd się tutaj wziął? Niedowidzący dziadyga, zdążył przede mną wrócić z Uroczyska Trzech Kruków, czy nikt go tam nie zaprowadził i cały ten czas spędził w karczmie, zastanawiał się.

– Czas już! – rzucił Ługaj.

Natychmiast jeden z mężczyzn wybiegł na dwór. Po chwili grupa mołojców w czarnych mundurach wprowadziła Zaporożca. Był odziany w drogie szaty, karmazynowe i błękitne, wetknięty za pas buzdygan świadczył, że pełnił ważną funkcję na Siczy. Kazano mu stanąć na środku izby. Reszta Niżowców zajęła miejsca przy drzwiach i oknach. Najwyraźniej starali się uniemożliwić zamożnemu Kozakowi ucieczką z karczmy.

– Szumajło, poznajesz tego oto mołojca? – zapytał dziad-lirnik donośnym głosem.

Szumajło zmrużył oczy aby lepiej widzieć i przez chwile przyglądał się Ługajowi.

– Nie poznaję ojczulku – odpowiedział.

– Może teraz będzie ci łatwiej – Ługaj ściągnął czapkę i odsłonił straszliwą ranę na głowie.

– Hospody pomyłuj – wybełkotał zaskoczony Szumajło.

– Poznajesz? – zapytał dziad-lirnik.

– To niemożliwe, przecież ty…

– Odpowiedz! – nalegał dziad.

Lirnik, ku zdumieniu Jurka, nie był już nieporadnym staruchem. Sprawiał wrażenie jakby codziennością było dla niego przesłuchiwanie dowódców kozackich.

Szumajło zaczął trząść się, pobladł, z zaciśniętej krtani udało mu się wydusić słowa:

– To Ługaj, poznaję. Myślałem, że ty…

– To nieważne co myślałeś – przerwał mu dziad. – Znasz pieśń o trzech braciach, którzy jako jasyr trafili do twierdzy Azow?

– Znam. Dwaj uciekali konno, jednego zostawili.

– I zginęli, ten trzeci przeżył – dodał dziad.

– Ojczulku, sam wiesz, że wśród Kozaków jest zwyczaj, że rannych na chadzkach, jeśli nie można zabrać, zostawia się. Tak było i rok temu. Tatarzy osaczyli nas i gdy atamana Ługaja szable pogańskie pocięły, zostawiliśmy go w stepie, tak jak i wielu innych.

– Nie o to chodzi, Szumajło.

– A o co? Czego ode mnie chcecie?

– Kto jest twoim pobratymcem?

Szumajło zadrżał.

– Ługaj.

– W cerkwi świętego Mikołaja przysięgałeś, że swego pobratymca w potrzebie nie opuścisz, prędzej zginiesz. Co ty na to? – ciągną dziad-lirnik.

– Przysięgałem – odparł ponurym głosem.

– Ale nie tylko to, Szumajło. Nie tylko to.

– Czego jeszcze chcecie?

– Skąd wziąłeś złoto, żeby podpłacić mołojcom, aby wybrali ciebie atamanem? Skąd u ciebie rącze konie i złoty pierścień?

Pot obficie wystąpił na czoło przesłuchiwanego, ręce trzęsły się jak w ataku delirium.

– Ojczulku, po co pytasz?

– Ci oto panowie mołojcy – dziad-lirnik wskazał ręką na Kozaków w czarnych mundurach – to przedstawiciele wszystkich kureni. Powiedz to przy nich.

– Ze skrytki w zatoce przy wschodnim brzegu Chortycy. Siedem kroków od Tatarskiej Skały.

– Szumajło, czy to była twoja skrytka?

– Nie, należała do Ługaja, od niego się o niej dowiedziałem.

– Dlaczego ci o niej powiedział?

– Na wypadek jego śmierci miałem przekazać skarb na utrzymanie arsenału w Trechtymirowie.

– Uczyniłeś wedle jego słów?

– Ojczulku, przecież wiesz, że nie.

Zostawiłeś pobratymca w stepie, złamałeś dane mu słowo, okradłeś go. Wiesz, że za to powinieneś dać gardło.

– Znam zwyczaje.

– Atamanie, staniesz do pojedynku z Ługajem, albo sznur i na gałąź, wybieraj – powiedział mocnym głosem lirnik.

Jurko przyglądał się temu wszystkiemu oniemiały. Watażka nie okłamał go, to co widział było bardziej niezwykłe od wszystkiego, co dotąd mu się przyśniło.

– Gdzie będziemy się bić?

– A choćby i tu, miejsca jest dość – rzucił Ługaj.

Mołojcy odsunęli wszystkie sprzęty pod ściany, a zaraz potem błysnęły szable. Wiedział już do czego potrzebował go Ługaj, na czas pojedynku miał trzymać jego wierzchnie odzienie. Sam ataman rozebrał się do koszuli, aby nic nie krępowało ruchów. To samo zrobił Szumajło, ale on położył swoją bluzę na ławie, nie miał nikogo, kto służyłby mu za sekundanta.

Patrzył jak urzeczony, gdy dwaj atamani rzucili się na siebie z szablami. Zadawali cięcia, odparowywali ciosy, blokowali i atakowali z biegłością charakterystyczną dla rębajłów z Dzikich Pól. Raz jeden raz drugi uzyskiwał przewagę i zmuszał swojego przeciwnika do rozpaczliwej obrony. Losy pojedynku długo ważyły się.

Zdziwił się, gdy okazało się, że zwycięzcą nie był, tak jak przewidywał, pokrzywdzony Kozak, ale jego przeciwnik: zdrajca i złodziej! Przecież Bóg, skoro stanęli na Sądzie Bożym, powinien pomóc Ługajowi! Widać Wszechmocny i tym razem nie okazał się sprawiedliwy, pomyślał. Ługaj padł na podłogę z kolejną potworną raną na głowie.

– Tym razem wygrałeś – oznajmił dziad.

Walka kosztowała Szumajłę wiele wysiłku, koszule przemoczył pot, czoło perliło się, ziajał ciężko. Mimo to chciał jak najszybciej opuścić karczmę. Gdy był w drzwiach, raz jeszcze zwrócił się do niego lirnik:

– Do zobaczenia za rok, atamanie.

Szumajło wskoczył na kulbakę i uderzył konia piętami. Po chwili watażka znikł w mroku, nikt go nie ścigał, żaden z Kozaków w czarnym mundurze nie interesował się nim od chwili, gdy zakończył się pojedynek. Przedstawiciele kureni wynieśli ciało Ługaja na dwór i złożyli na wozie wymoszczonym słomą i zaprzężonym w piękne, czarne konie. Do świtu brakowało jeszcze kilku godzin.

Mołojcy rozsiedli się na ławach. Palili fajki, grali w czuprundyra, co jakiś czas jeden z Kozaków, ten który przegrał, szarpany był przez zwycięzcę za osełedec. Dziad drzemał w kącie. Nic nie wskazywało na to, że przed chwilą odbyła się w izbie dramatyczna walka. Ten spokój wydał się Jurkowi nie z tego świata. Nie z tego świata musieli być też ci Zaporożcy i lirnik, myślał. Co mnie dobrego spotkało na tym świecie, nic, odpowiedział sobie i zagryzł wargi. Nic, pośmiewiska z kuternogi, kulawca, nie chciał sobie nawet przypominać tych wszystkich wyzwisk, docinek, jakie musiał znosić gdy był dzieckiem. Niejeden raz musiał dać komuś w zęby, aby nabrał szacunku, częściej jednak to on zbierał cięgi. Ciekawe, że nigdy nie wyśmiewali tych, którzy zostali okaleczeni podczas bitwy. A jeśli oni są wysłannikami Diabła? A nich tam, nie mam nic do stracenia, pomyślał.

Dopiero po dłuższej chwili udało mu się przełamać nieśmiałość i zagadnąć Kozaków.

– Panowie mołojcy – zaczął. – Ataman Ługaj przyjął mnie na służbę, a teraz leży martwy. Powiedzcie co ze mną? – skłamał, pamiętał dobrze, że okres służby miał skończyć się przed świtem.

– On nie jest martwy – rzucił jeden z Zaporożców od niechcenia i wypuścił z ust potężny kłąb dymu.

– Ale przecież…

– Chcesz nadal służyć atamanowi? – wtrącił się lirnik.

Skwapliwie przytaknął.

– Za rok odbędzie się kolejny pojedynek. Od posłańca otrzymasz wiadomość, gdzie masz się stawić.

Nie wierzył własnym uszom.

– Kolejny pojedynek? – wydusił.

– Tak – odpowiedział dziad. - Co roku ci dwaj atamani będą bić się na szable, aż do skutku. W końcu Szumajło przegra, a wtedy obu Bóg osądzi.

Niech sądzi kto chce, pomyślał Jurko i po raz pierwszy w życiu poczuł się kimś ważnym. Nie było to tym, czego zawsze chciał, ale lepiej być sługą słynnego atamana choćby raz w roku przez godzinę, niż tylko zwykłym woźnicą, chłopem pana Sieniutyńskiego.

 

KONIEC

 

Jakiś czas temu z opowiadania liczącego ok. 20 stron wybrałem cztery fragmenty i zamieściłem je na stronach NF. Uwagi czytelników przeczytałem, tekst poprawiłem i z tych czterech fragmentów zrobiłem, mam nadzieję, że nie w sposób toporny, spójną, logiczną całość.

A co do dumki, ona na pewno jest toporna, ale za to prawdziwa. Pozdrawiam!

Koniec
Nowa Fantastyka