- Opowiadanie: Cephiednomiko - Jeźdźcy Upuaut – I. Wołanie

Jeźdźcy Upuaut – I. Wołanie

To pierwsze opowiadanie z cyklu Jeźdźcy Upuaut (w sumie pięć tekstów, każdy powiązany z poprzednim, ale opowiadający losy innej postaci. Będą się ukazywać co kilka dni). 

Jest to moje pierwsze podejście do czegoś między horrorem, a fantasy z pewnymi odniesieniami do mitologii. Zahaczyłam też trochę o klimaty gore (ale tylko trochę). Ogólnie akcja rozgrywa się w dużym mieście, gdzie dochodzi od serii brutalnych morderstw. Zapraszam. 

Oceny

Jeźdźcy Upuaut – I. Wołanie

– Tak, mamo – odpowiedziała Anita znudzonym głosem. – Prosto jak po sznurku. Tak, tak… Zadzwonię w weekend. Ja ciebie też.

Dziewczyna zakończyła połączenie i spojrzała na przyjaciółkę.

– Naoglądała się kroniki kryminalnej i teraz ma paranoję – rzuciła, jednocześnie chowając telefon do torebki.

Towarzysząca jej Andżelika wzruszyła bezradnie ramionami.

– To duże miasto, więc sporo się dzieje, ale to nie znaczy, że na każdym rogu czai się gwałciciel czy inny psychopata.

– Dokładnie to samo jej powtarzam, ale ona i tak nie śpi po nocach.

– Martwi się.

– Przesadza. – Anita teatralnie przewróciła oczami. – Jakoś twoja matka nie wydzwania o każdej porze dnia i nocy.

Druga z dziewcząt westchnęła nieznacznie. Akurat w tej kwestii mogła Anicie jedynie zazdrościć.

– Ona wielu rzeczy nie robi jak normalna matka. Gdyby znaleźli mnie wypatroszoną w jakimś zaułku, to może łaskawie przyjechałaby na oględziny – stwierdziła, a potem dodała z przekornym uśmiechem. – Choć pewnie i to wolałaby załatwić przez Facebooka.

Anita pokręciła głową i obie ruszyły dalej ruchliwą ulicą. Było późne popołudnie, więc miały pecha trafić w sam środek godzin szczytu, kiedy tysiące ludzi przelewało się po chodnikach i oblegało miejską komunikację. Do tego lejący się z nieba żar i gorący wiatr, niosący tumany kurzu, powodowały, że atmosfera wydawała się nieznośna. Choć był dopiero początek czerwca, to tegoroczne lato zapowiadało się koszmarnie.

– Przygotowałaś już referat na zaliczenie? – zapytała Andżelika, przekrzykując hałas ulicy.

– Mniej więcej. Powinnam go jeszcze przejrzeć, ale chyba nie starczy mi samozaparcia. Mam lepsze pomysły na spędzenie dzisiejszego wieczoru. – Figlarny uśmiech na ustach Anity stał się bardzo jednoznaczny. – Może wybierzesz się ze mną?

– Wiesz, że lubię przespać choć kilka godzin na dobę.

– Nudziara z ciebie.

Mogła być nudziarą, ale szwendanie się po centrum w środku nocy, było ostatnią z rzeczy, którą Andżelika chciałaby dziś robić. Dlatego odprowadziwszy przyjaciółkę, aż pod stację metra, pożegnała się i poszła w stronę własnego mieszkania. Anita wynajmowała stancję na obrzeżach miasta i codziennie traciła niemal półtorej godziny, by dostać się do centrum. Tymczasem ją od domu dzieliły zaledwie trzy przecznice.

 

Klucz zazgrzytał w zamku i Andżelika weszła do środka. Kawalerka była mroczna i śmierdziało w niej wilgocią, ale obecnie na nic lepszego nie mogła sobie pozwolić. Alimenty ledwo starczały nawet na to. Obiecywała sobie, że jak tylko skończy studia, wyprowadzi się z tej szczurzej nory i znajdzie porządniejsze lokum, w mniej meliniarskiej dzielnicy.

Rzuciła torbę na kanapę i weszła do łazienki. Jakoś nie zdziwiło jej, że znowu brakowało ciepłej wody. Mogła zapomnieć o prysznicu. Zamiast tego jedynie opłukała twarz, a potem związała długie, jasne włosy w koński ogon. Tyle toalety musiało wystarczyć.

Wróciła do pokoju, wstawiła wodę na herbatę i włączyła telewizor. Przynajmniej prąd jeszcze był. W wiadomościach znowu rozwodzili się nad kolejnymi zwłokami znalezionymi w jakimś podejrzanym miejscu, więc czym prędzej przełączyła kanał. Nie zamierzała popaść w paranoję jak matka Anity. Statystycznie, w tak dużym mieście, miała większą szansę zginąć w wypadku, rozjechana przez autobus, niż z ręki jakiegoś psychopaty, ale takie informacje bardzo szybko tworzyły atmosferę strachu i ludzie częściej niż zwykle oglądali się za siebie.

Odrzuciwszy te paskudne myśli, usiadła przy biurku i krytycznym wzrokiem spojrzała na te kilka kartek, które stanowiły marną namiastkę przyszłego referatu.

 

– No dalej, Anitka, wstawaj wreszcie – mruknęła Andżelika z irytacją w głosie. Niestety jak na złość telefon wciąż odpowiadał jedynie cichymi sygnałami.

Dziewczyna spojrzała na zegarek. Było już dawno po dwunastej i bez względu na to, jak bardzo Anita wczoraj zabalowała, powinna już zwlec się z łóżka. Choć znając życie, to pewnie zostawiła wyciszony telefon w torebce i teraz mógł sobie dzwonić, aż do rozładowania baterii.

Rozzłoszczona Andżelika próbowała nerwowym gestem schować komórkę do kieszeni, lecz ta wymsknęła się jej z palców i upadła na podłogę.

– Niech to szlag! – warknęła, kiedy zobaczyła malowniczą siateczkę pęknięć na ekranie. Na całe szczęście sam telefon nadal działa. Przynajmniej tyle. W obecnej chwili nie mogła sobie pozwolić na kupno nowego.

 

Telefon zadzwonił koło piętnastej, ale ku rozczarowaniu dziewczyny, nie była to Anita, lecz jej matka. Z tego co Andżelika słyszała wczoraj, kobieta miała się kontaktować z córką dopiero w weekend, najwyraźniej jednak wbrew temu próbowała bez efektu dodzwonić się do niej od samego rana. Nic odkrywczego.

– Dobrze, proszę pani. Podjadę do niej i upewnię się, że wszystko jest w porządku – rzuciła w końcu, całkiem zrezygnowana. Wcale nie miała ochoty na wycieczkę, ale był to jedyny sposób na pozbycie się namolnej baby. Kobieta niemal płakała jej do słuchawki, dziękując za tę uprzejmość i wreszcie, po wielu ciężkich minutach, rozłączyła się.

Andżelika wzięła rzeczy i wyszła z gmachu uczelni. Popołudnie było upalne i duszne, więc krótka przejażdżka rzeczywiście mogła być lepszym pomysłem niż powrót do śmierdzącego mieszkania.

 

Wejście do stacji metra, z której codziennie odjeżdżała Anita, było przy ruchliwym, rozległym skrzyżowaniu. Tłum ludzi przelewający się we wszystkich kierunkach był tutaj czymś zupełnie normalnym. Dziś jednak Andżelika miała wrażenie, że ludzi jest więcej niż zazwyczaj. Z trudem przeciskała się przez masę sunącą po chodniku, a jeden facet omal nie zrzucił jej ze schodów, kiedy próbowała zejść do podziemi.

Powietrze w środku śmierdziało potem setek ciał, a panujący hałas przypominał brzęczenie rozsierdzonego roju pszczół. Tysiące kroków i setki głosów, zlewały się w jeden nieprzyjemny dźwięk, który buczał w uszach. Andżelika, mieszkając tu od prawie czterech lat, powinna być przyzwyczajona, a jednak dziś drażniło ją to bardziej niż zwykle.

Spocona i poobijana, stanęła na peronie, wyciągnęła telefon i poprawiła cienką bluzkę, próbując zapanować nad garderobą. O ile to było możliwe, na stacji zaduch był jeszcze większy niż na zewnątrz i nawet rozmieszczone w suficie nawiewy, tylko mieszały gęste powietrze. Jakiś dzieciak puścił muzykę z telefonu, co, wraz z komunikatami podawanymi z głośników, dodatkowo wzmagało kakofonię dźwięków. Dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że cały ten hałas w końcu przyprawi ją o ból głowy. Aż dziwne, że nikt inny nie wydawał się tym przejmować. Może przywykli.

 

Pomocy

 

Andżelika uniosła głowę znad komórki i rozejrzała się dookoła. Mogłaby przysiąc, że usłyszała słowo, które nie pasowało do całego tego hałasu. Jednak nikt prócz niej nie zareagował, choć wokół stało wielu ludzi. Czyżby się przesłyszała?

 

Pomóż…

 

Nie, stanowczo się nie przesłyszała. Ponownie zlustrowała wzrokiem otoczenie, próbując dociec źródła niepokojącego głosu. Nadal nikt inny się nie poruszył, zupełnie, jakby tylko ona to dosłyszała. W panującym hałasie w sumie nie było to takie dziwne. Ludzie odcinali się od niego, zakładając słuchawki, bądź skupiając uwagę na artykułach czytanych w telefonach.

 

Proszę…

 

Tym razem nie miała już cienia wątpliwości. Głos dochodził zza drzwi na końcu peronu, od których dzieliło ją jakieś dziesięć metrów. Pomiędzy stało kilkunastu ludzi, ale nikt nawet nie podniósł wzroku. Czy to była właśnie ta znieczulica, o której wciąż gadają w mediach? Tylko czy warto rzeczywiście się tym interesować? Ostatecznie to nie była również jej sprawa, zwłaszcza jeśli okazałoby się, że to jedynie czyjeś głupie żarty. Nie miała ochoty zostać jutrzejszą atrakcją YouTube’a.

Naraz wszystkie dźwięki zagłuszył nadjeżdżający pociąg. Przeszywający pisk hamulców wypełnił powietrze, a moment później drzwi się otwarły i rzeka ludzi zaczęła przelewać się w obu kierunkach.

Dziewczyna po raz ostatni obrzuciła drzwi podejrzliwym spojrzeniem, a potem ruszyła za tłumem.

 

Andżelika…

 

Zatrzymała się w pół kroku i poczuła, jak nieprzyjemny dreszcz przebiega jej po kręgosłupie. To już przestawało być zabawne. W sumie od początku nie było. Niebieskie drzwi pomieszczenia technicznego nawet nie drgnęły, ale dopiero teraz dostrzegła, że były uchylone. Jednak prawdziwy strach złapał ją za gardło, kiedy zdała sobie sprawę, że ten nawołujący głos brzmiał niepokojąco znajomo.

Nawet nie zauważyła, kiedy pociąg ruszył z peronu i zniknął w ciemnym tunelu, zamiast tego podeszła bliżej i drżącą ręka chwyciła klamkę. „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” głosiła tabliczka na drzwiach, którą postanowiła zignorować.

Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia, wołanie o pomoc powtórzyło się kilkukrotnie. Głośniejsze, bardziej rozpaczliwe, przeraźliwie znajome.

– Anita?! – zawołała w ciemność.

Pomocy…

– Anita! – krzyknęła i drżącą ręką włączyła latarkę w telefonie, by oświetlić sobie drogę.

Blady snop światła wypełnił pomieszczenie, uwidaczniając panujący tam bałagan. Pod ścianami stały jakieś metalowe regały zawalone rupieciami, na podłodze zaś leżały pourywane kable i odłamki szkła.

Andżelika postąpiła kilka niepewnych kroków, a potem komórka wypadła jej z dłoni. Trzy metry od niej leżało ciało kobiety. Całe we krwi, twarz miało skierowaną w stronę wyjścia i spoglądało na nie pustymi, pozbawionymi gałek, oczodołami. Klatkę piersiową miało niczym rozerwaną od środka, z wyraźnymi zębami wystających, połamanych żeber, a poniżej snuły się wiązki jelit.

Pomóż mi…

Andżelika ponowie usłyszała wołanie, choć usta na twarzy Anity nawet się nie poruszyły. Mimo, że trudno jej było oderwać spojrzenie od ciała przyjaciółki, to w końcu podniosła wzrok, by dostrzec drugą, wysoką, upiorną sylwetkę. Nad martwą dziewczyną nachylał się potwór. Pierzasta maszkara o owadzich odnóżach i ptasiej głowie. Przechyliła zakrwawiony łeb i przyglądała się Andżelice czarnymi oczami. A potem otworzyła dziób i wydobył się z niego głos Anity.

Andżelika…

Dziewczyna krzyknęła i w panice cofnęła o kilka kroków. Chciała uciekać, ale kiedy spojrzała za siebie z przerażeniem odkryła, że nie widzi nigdzie drzwi. Z tyłu panowała ciemność.

Pomóż mi… Andżelika…

Potwór postąpił naprzód, wbijając jedno ze szpiczastych odnóży w głowę Anity. Kości czaszki ustąpiły, jakby zrobione były z papieru.

Andżelika czuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Jednocześnie to co widziała, wydawało się tak nierealne, tak absurdalne, że nie potrafiła zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Stała niczym sparaliżowana, kiedy potwór pokonywał dzielącą ich odległość, by w końcu zawisnąć tuż nad nią. Miał dobrze ponad dwa metry, a zakrzywiony dziób nasuwał skojarzenie z jakimś drapieżnym ptakiem.

Pomocy…. – zawołał upiór i zaatakował.

Andżelika odruchowo przymknęła oczy i zdążyła jedynie zasłonić głowę, a potem poczuła rozrywający ból w przedramieniu. Ciepła krew spłynęła jej po łokciu, a kiedy spojrzała na rękę, zobaczyła, że brakuje w niej całego mięśnia, który wraz ze sporym kawałkiem skóry zniknął w dziobie potwora.

Ten ból był realny i ta krew również pozostawała prawdziwa. To nie był koszmar ani omam. To działo się naprawdę, a maszkara zamierzała ją pożreć tak jak Anitę! Ta myśl nieco ją otrzeźwiła, bo odskoczyła od potwora, chwyciła się za rękę i pobiegła w stronę, gdzie znajdowały się drzwi.

Od wyjścia powinno dzielić ją zaledwie kilka kroków, ale po pokonaniu paru metrów, wciąż otaczała ją tylko ciemność. Zupełnie jakby znalazła się w jakimś długim korytarzu, choć przecież pomieszczenie techniczne było niewielkie. Jednocześnie wciąż słyszała za sobą wyraźny stukot wielu chitynowych odnóży i choć potwór nie poruszał się szybko, to miała wrażenie, że pozostaje tuż za nią.

W desperacji, zdrową ręką chwyciła słupek jednego ze stojących pod ścianą metalowych stelaży i szarpnęła z całej siły, przewracając go na ziemię. Nie miała pojęcia, co tu się dzieje i nawet nie próbowała tego analizować. Instynkt podpowiadał jej, że musi uciekać albo walczyć, w przeciwnym razie ten upiorny stwór rozszarpie ją na strzępy. A skoro nie mogła znaleźć wyjścia, pozostało jej tylko jedno.

Odwróciła się i spojrzała na potwora, który z wyrazem pewnej dezorientacji przyglądał się przeszkodzie na swojej drodze.

Pomóż mi…

Kolejne wołanie głosem martwej dziewczyny, przyprawiło Andżelikę o mdłości. Przez jedną straszną sekundę zastanawiała się czy potwór zacznie przemawiać jej głosem, gdy już i ją pożre, ale błyskawicznie odrzuciła tę myśl. Podniosła długą, żelazną sztabę, która spadła na ziemię wraz z regałem i spojrzała na potwora wyzywająco. Nie zamierzała ułatwić mu zadania.

Nagle stwór napiął się i wskoczył na przewaloną konstrukcję, machając przy tym absurdalnymi, karykaturalnymi wręcz, małymi skrzydełkami, które wyrastały z beczkowatego tułowia.

Andżelika cofnęła się jeszcze o krok i zaparła stopy o podłoże, gotowa odeprzeć atak. Nie zważała na uszkodzoną rękę. Teraz nie czuła nawet bólu. Czekała zaledwie kilka sekund, nim stwór ponownie zaatakował. Nie dotarł jednak do swego celu, bo metalowa sztanga trafiła centralnie w zakrzywiony dziób, krusząc go u nasady.

Potwór wrzasnął przeraźliwie, wciąż naśladując głos Anity. Czy tak właśnie krzyczała, kiedy rozszarpywał jej ciało? Andżelika nie mogła o tym myśleć. Nie teraz. Na rozpacz przyjdzie pora później.

Dziewczyna postąpiła do przodu i zamachnęła się ponownie. Krew z rannej ręki prysnęła jej na twarz. A potem nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Przewróciła się na plecy, a sztanga uderzyła ją w pierś, wyciskając powietrze z płuc. Kątem oka dostrzegła jedno z odnóży, które zatoczywszy półkole, teraz unosiło się.

Czaszka…

Przeturlała się na bok, przez co potwór uszkodził jedynie posadzkę. Próbowała podnieść sztangę, ale ta była już mokra i śliska od krwi. Coraz silniej ogarniała ją panika, wskutek czego zaczęła się czołgać, próbując zwiększyć odległość od maszkary. Jednak po trzech ruchach poczuła jak coś przyszpiliło jej nogę do podłogi. Nie musiała nawet patrzeć, by widzieć ostro zakończone odnóże, wbite w jej lewą łydkę. Z ust wyrwał się jej krzyk przerażenia i desperacji. Nie czuła ran, tylko obezwładniający lęk przed nieuniknionym, paraliżujący strach, który przysłaniał wszystko inne.

Zaczęła się szamotać, nie biorąc pod uwagę jak bezcelowe było to działanie. Nie miała jak uchronić się przed kolejnymi ciosami. Nie potrafiła ocalić życia. Mogła jedynie w ataku histerii oczekiwać śmierci.

Nagle jednak przez otumaniające przerażenie dotarła do niej świadomość, że nie czuje nacisku na nogę. Poderwała się gwałtownie i usiadła na podłodze, wypatrując potwora. Ten leżał kilka kroków od niej i drżał spazmatycznie, poruszając bezładnie odnóżami. Jego połamany dziób otwierał się i zamykał, zupełnie niczym pysk ryby wyciągniętej z wody.

Andżelika patrzyła na to niemal jak urzeczona, nie potrafiąc stłamsić w sobie rozkwitającego uczucia złośliwej satysfakcji. A potem poczuła przyprawiającą o mdłości woń rozkładu. Spojrzała w bok, gdzie dostrzegła kolejnego stwora. Kuśtykając na trzech łapach, zbliżał się do niej najbardziej odstręczający pies, jakiego kiedykolwiek widziała. Jego ciało pokrywały ropiejące wrzody i otwarte rany, z sierści pozostały mu jedynie pojedyncze szczeciniaste place, nie miał jednego oka, a drugie pokrywało bielmo. Ciągnął za sobą smugę krwi zmieszanej z innymi wydzielinami, a woń, jaką wokół siebie roztaczał, odbierała oddech.

Andżelika patrzyła na niego z mieszaniną strachu i obrzydzenia, kiedy bezgłośnie minął ją i zniknął w ciemnościach po drugiej stronie pomieszczenia.

Dziewczyna spojrzała w kierunku ptaszyska, ale z niego pozostało jedynie szybko rozpadające się truchło. Niestety wraz z ulgą jaką przyniósł ten widok, powrócił ból, a jej ciałem zaczęły targać dreszcze przerażenia i osłabienia. Szybko zaczęła tracić ostrość widzenia i czuła, że nie zostało jej wiele czasu. Resztkami sił zmusiła ciało do posłuszeństwa i na czworaka ruszyła w stronę wciąż świecącej się komórki. Miała wrażenie, że minęły długie minuty nim zdołała pokonać tę odległość, ale w końcu sięgnęła po telefon drżącą ręką, wystukała numer alarmowy i straciła przytomność.

 

Dwa dni później.

 

– Rozpoznaje pani tę dziewczynę? – zapytał komisarz, kładąc na stoliku zdjęcie.

Andżelika pokiwała głową.

– To moja koleżanka ze studiów, Anita Kłos.

– Czy dziś spróbuje pani opowiedzieć nam, co wydarzyło się na stacji Centrum?

Głos mężczyzny był łagodny, nie zdradzający zniechęcenia, które musiał z pewnością czuć, kiedy kolejny raz zadawał te same pytania. Od chwili gdy Andżelika odzyskała przytomność, wielokrotnie słyszała te słowa. W pierwszym odruchu zaczęła opowiadać o wszystkim, co widziała, ale skutkiem tego jedynie nafaszerowali ją psychotropami i uznali, że tkwi w szoku.

Teraz siedziała już spokojna, choć jeszcze mocno otumaniona lekami. Już wiedziała, że nie ma sensu mówić prawdy. I bez tego traktowali ją jak wariatkę. Nie potrafiła jednak kłamać na temat tamtych wydarzeń, zbytnio wypaliły się w jej umyśle. Policja miała co do tego własne przypuszczenia. Uważali, że Anita padła ofiarą mordercy, który od kilku tygodni atakował mieszkańców miasta. Liczyli najwyraźniej, że Andżelika zdoła ich naprowadzić na jego ślad.

Dziewczyna pokręciła głową, niezdolna powiedzieć cokolwiek.

– Kto panią zaatakował?

“Potwór z sennego koszmaru” – pomyślała ze złością. Tyle, że to nie był koszmar. To działo się realnie i najsilniejsze leki, nie zdołają wymazać tego z jej pamięci.

– Kto zabił pani przyjaciółkę?

Andżelika przymknęła oczy i skrzywiła się na te słowa. Anita…

– Wystarczy, komisarzu – odezwał się lekarz, który asystował przy przesłuchaniu. – Zatrzymamy ją na obserwację i zmienimy leki. Pytania będą musiały poczekać aż…

Dziewczyna nie słuchała dalszych wyjaśnień psychiatry. Wciąż powtarzała sobie jak mantrę, że wcale nie zwariowała. To była prawda, to wydarzyło się naprawdę. Prawda? 

Koniec

Komentarze

Zaczynasz dobrze. Powoli rysujesz świat w którym toczy się opowieść, wprowadzasz bohaterki. Nie jest porywająco, ale czyta się fajnie. Najbardziej podobała mi się scena na peronie, fajnie podkręcasz napięcie, czuję że coś będzie się działo.

I tu następuje tak zwany klops, czyli długa i nudna scena w pomieszczeniu technicznym. Ja niestety, wraz z Andżeliką wołałem “pomocy, niech to się już skończy”. Na dodatek, cały czas prześladowała mnie natrętna myśl – jak bohaterka to wszystko widzi, skoro tam ciemno było, a telefon jej wypadł z reki.

Poniżej cytaty z opisujące co Andżelika widzi:

– Anita?! – zawołała w ciemność. (…) Andżelika postąpiła kilka niepewnych kroków, a potem komórka wypadła jej z dłoni. Trzy metry od niej leżało ciało kobiety. (…) z wyraźnymi zębami wystających, połamanych żeber, a poniżej snuły się wiązki jelit. (…) a kiedy spojrzała na rękę, zobaczyła (…) ale po pokonaniu paru metrów, wciąż otaczała ją tylko ciemność (…) W desperacji, zdrową ręką chwyciła słupek jednego ze stojących pod ścianą metalowych stelaży (…) Spojrzała w bok, gdzie dostrzegła kolejnego stwora (…) nie posiadał jednego oka, a drugie pokrywało bielmo

I to wszystko w świetle latarki z telefonu, który leży na ziemi. Mało realistyczne, niestety.

 

Ale, jak już przemęczyłem scenę z ptaszyskiem, (znaczy dwa dni później) dostałem znowu porcję (małą, bo małą) fajnej beletrystyki.

Szkoda tylko, że całość jednak bardzo pachnie fragmentem.

Za te męczarnie z ptaszyskiem, nie mogę niestety polecić do biblioteki – może następne?

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Dzięki za komentarz :). Fajnie, że przynajmniej część przypadła Ci do gustu. 

Co zaś tyczy się samej sceny z potworem, to świadomie naginam tam kwestie przestrzeni, oświetlenia i ogólnej realności wydarzeń. Miało to na celu podkreślenie, że działy się tam rzeczy wymykające się logice czy zdrowemu rozsądkowi. 

 

Mam nadzieję, że następne wypadną lepiej. 

 

Pozdrawiam. 

Pomysł jest, a przetworzenie ogranego do bólu motywu z powieści kryminalnych – zamiast czającego się w mieście seryjnego mordercy potwór – działa całkiem fajnie. Bardzo udany ten detal z potworem mówiącym głosami poprzednich ofiar, faktycznie budzi niepokój.

Co nie działa? Po pierwsze – suspens. Jest OCZYWISTE, w momencie, kiedy bohaterki zaczynają rozmawiać o mordercy, że to jedna z nich zginie; już bym chyba wolała, żeby ofiarą, napadniętą np. w domu, była ta porządna, a nie ta, co zmyka na imprezę, bo to najgorsza horrorowa sztampa. Po drugie – za długa, jak zauważa przedmówca, scena w podziemiu, gdzie szwankuje, moim zdaniem, budowanie napięcia. Po trzecie – zakończenie masz absolutnie modelowo deus ex machina; pojawia się, nie wiadomo skąd, kolejna nadnaturalna istota i przepędza tę pierwszą. Może to się jakoś lepiej wyjaśni w cyklu, ale w tym opowiadaniu, traktowanym jako samodzielne, nie działa.

Podsumowując: nie wszystko wyszło, a szkoda. Szkoda fajnego, efektownego pomysłu na nadnaturalny wariant seryjnego mordercy – bo to IMHO najmocniejsza strona tego opowiadania. Zobaczymy, co będzie dalej, bo na pewno przeczytam cały cykl. 

ninedin.home.blog

Całkiem niezły tekst, choć można go poprawić według wskazówek przedpiśców. Początek sugeruje dalszy ciąg historii, ale przy tego typu temacie jest to nieuniknione. Dalej mamy scenę z potworami. Podobał mi się opis samego metra i wołanie, które okazuje się mieć inne źródło niż zakładała bohaterka.

Zastanawiałam się, skąd potwór wiedział, kiedy dziewczyna przyjdzie do metra i będzie mogła go usłyszeć. Czy w jakiś sposób była wybrana lub potrzebna potworowi? Rozwiązanie tej sceny pozostawia nieco do życzenia, o tym już wspominali przedpiścy.

Końcówka tekstu udana, zaskakująca. Choć samo rozwiązanie z chorobą psychiczną nie jest nowe, ale w tym opowiadaniu zabrzmiało ciekawie.

Zgadzam się z przedpiścami – bardzo fajny pomysł na potwora, który używa głosów ofiar. Mam nadzieję, że później to jeszcze pociągniesz.

Poza tym trochę mi się czytało jak horror klasy z dość zaawansowaną w alfabecie literką. Dużo sztampowych elementów, dużo przewidywalności. No i ratunek wyskakuje znikąd, nic go wcześniej nie sygnalizuje.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze. Pomysł potwora wabiącego ofiary swoim głosem, nie jest w pełni mój, bo już ze dwa razy spotkałam się z podobnym motywem i tylko zaadaptowałam go do swoich potrzeb. Cieszę się jednak, że zrobił odpowiednie wrażenie. 

Wiem, że początek jest dość sztampowy, ale też nie chciałam jakoś rozwlekać tej opowieści, a jednocześnie, gdyby nie było żadnej wzmianki o morderstwach, to pewnie pojawiłby się zarzut, że atak był tak znienacka i nic fabularnie go nie sugerowało ;). 

Z racji tego że jest to pierwsza część cyklu, to niestety nie ustrzegłam się otwartego zakończenia. Chciałam, żeby każda część była zamkniętą całością, ale niestety nie we wszystkich mi się to udało. 

 

Jeszcze raz dziękuję za uwagi i pozdrawiam.

Cephiednomiko, czuję się wprowadzona w błąd – siadłam do przeczytania opowiadania, a okazało się, że tekst jest tylko fragmentem.

Stanowczo proszę, abyś była uprzejma zmienić oznaczenie na FRAGMENT, a kolejne części również oznaczać jako FRAGMENTY.

 

Anita te­atral­nie wy­wró­ci­ła ocza­mi. ―> Raczej: Anita te­atral­nie prze­wró­ci­ła ocza­mi.

 

Druga z dziew­cząt wes­tchnę­ła nie­znacz­nie. ―> Na czym polega nieznaczność westchnienia?

 

Aku­rat w tej jed­nej kwe­stii mogła Ani­cie je­dy­nie za­zdro­ścić. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­po­łu­dnie było upal­ne i dusz­ne, więc krót­ka prze­jażdż­ka była rze­czy­wi­ście… ―> Powtórzenie.

 

Nie miała ocho­ty zo­stać ju­trzej­szą atrak­cją Youtu­be’a. ―> Nie miała ocho­ty zo­stać ju­trzej­szą atrak­cją YouTu­be’a/ YouTu­be.

 

drżą­cą ręka chwy­ci­ła za klam­kę. ―> …drżą­cą ręka chwy­ci­ła klam­kę.

 

Mimo, że cięż­ko jej było ode­rwać spoj­rze­nie… ―> Mimo że trudno jej było ode­rwać spoj­rze­nie

 

za­to­czyw­szy pół­ko­le, teraz uno­si­ło się do góry. ―> Masło maślane – czy mogło unosić się do dołu?

 

do­tar­ła do niej świa­do­mość, że znik­nął gdzieś na­cisk na jej nogę. ―> Raczej: …do­tar­ła do niej świa­do­mość, że nie czuje na­cisku na nogę.

 

nie po­sia­dał jed­ne­go oka… ―> …nie miał jed­ne­go oka

 

Resz­ta­mi sił zmu­si­ła ciało do po­słu­szeń­stwa… ―> Literówka.

 

się­gnę­ła po te­le­fon drącą ręką… ―> Literówka.

 

i uzna­li, że tkwi w szoku. ―> Raczej: …i uzna­li, że pozostaje/ nadal jest w szoku.

 

Po­twór z sen­ne­go kosz­ma­ru – po­my­śla­ła ze zło­ścią. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

ode­zwał się le­karz, który ob­ser­wo­wał prze­słu­cha­nie. – Za­trzy­ma­my ją na ob­ser­wa­cję i zmie­ni­my leki. ―> Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: …ode­zwał się le­karz, który asystował przy przesłuchaniu. – Za­trzy­ma­my ją na ob­ser­wa­cję i zmie­ni­my leki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodnie z sugestią zmieniłam na fragment. 

Dziękuję również za wskazanie usterek, zostały poprawione. 

Bardzo proszę, Cephiednomiko. Cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czyta się dobrze, wzbudza umiarkowane zainteresowanie dalszym ciągiem. Mnie osobiście zaintrygował pies. Mam do nich słabość. Będę czytał dalej. Staram się wspierać innych fragmenciarzy, bo sam taki jestem. Liczę na wzajemność.

Nowa Fantastyka